6 grudnia 2016

[Opowiadanie] Trzeba go oswoić

Tytuł: Trzeba go oswoić
Autorka: SharriPL
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: shounen-ai
Para: MarcoxAce
Ograniczenia wiekowe: 12+
Możliwe spoilery: TAK
Drobny prezent na Mikołaja dla wszystkich czytelników Umi ^^

Ayo3: Sharri zrobiła nam niespodziankę podsyłając opowiadanie na Mikołajki :) Bardzo dziękujemy, a Was zachęcamy do lektury!


Odkąd piraci Spade dołączyli do Białobrodego minął dobry miesiąc. Wszyscy wpasowali się w załogę jednego z czterech imperatorów i zaklimatyzowali. Prawie wszyscy. Wyjątkiem pozostał ich były już kapitan, Portgas D. Ace. Nikt nie mógł zliczyć ile to razy potomek Króla Piratów próbował targnąć się na życie największego rywala swego ojca. Oczywiście zawsze dostawał porządną nauczkę od białowąsego staruszka i przez pewien czas był spokój, dopóki piegowaty nie wymyślił kolejnego genialnego planu unicestwienia jednego z najpotężniejszych ludzi, jacy pływali po tych wodach. Zawsze okazywało się, że i ta koncepcja była niedopracowana, a Ace leciał przez pół statku, rozwalając przy tym od 3 do nawet 5 ścian na swojej drodze i w efekcie końcowym lądował cały posiniaczony na deskach pokładu. Najgorsze było jednak to, że nie chciał od nikogo przyjmować pomocy, nawet od byłych członków swojej załogi, a jego ciało było istną wystawą wszelkiego rodzaju, koloru i rozmiaru siniaków. Po jedzenie chodził tylko i wyłącznie wtedy, gdy większość załogi była na pokładzie. Nie spoufalał się z nikim, był oschły, zimny, pomimo owocu jakim władał. Lecz teraz czuł się po prostu samotny, zdradzony, opuszczony... Niczym zwierzę w klatce, a klatką był dla niego obecnie statek Białobrodego.
- O rety… – Thatch siedzący na dziobie Moby Dick'a westchnął i pokręcił głową, gdy usłyszał kolejny huk na statku. To znaczyło, że młody, niepokorny piegowaty znowu próbował mierzyć się z ich kapitanem. – Minął już miesiąc a on nadal próbuje? - zagadnął do Marco, który siedział obok niego.
- Z tego co słychać. – Blondyn odpowiedział westchnieniem i upił łyk rumu z butelki. W tym momencie za nimi rozległ się trzask łamanego drewna. Oboje wiedzieli co się stało, szczególnie gdy hałasowi towarzyszył krzyk Portgas'a. – O... Leci... - Feniks mruknął wyraźnie znudzony ciągłymi próbami załoganta.
- Powinniśmy...? - zagaił Thatch patrząc niepewnie na dowódcę 1. dywizji.
- Nie – Marco odpowiedział leniwie, a gdy krzyk młodego pirata mógł ich już ogłuszyć, odchylili się w dwie różne strony, przez co Ace przeleciał pomiędzy nimi wylatując przez dziób statku do wody.
Jednakże po chwili, dzięki mocy ognistego owocu znalazł się z powrotem na pokładzie, w lekko podartej koszuli, z poobcieraną skórą i mozaiką zadrapań na całym ciele. Oddychał ciężko i nienawistnie patrzył się w stronę dziury, którą zrobił, a z której z politowaniem spoglądał na niego Białobrody. Zaklął szpetnie, pomimo tak wielu upomnień Thatch'a nadal nie zwracał uwagi na to co mówi.
- Ace, język! - Tu odezwał się wspomniany wyżej pirat. Z boku wyglądało to tak, jakby matka karciła nieposłuszne dziecko. Z resztą głos dowódcy 4. dywizji tak właśnie brzmiał. Żeby było śmieszniej piegowaty pokazał mu swój język i z powrotem udał się na swoje miejsce znajdujące się w cieniu statku przy prawej burcie. – Co za dzieciak, zachowuje się jak dzikie zwierzę. Trzeba go oswoić, nieprawdaż Marco? - Thatch uśmiechnął się tak, jakby coś planował.
Blondyn uniósł podejrzliwie brew, wyraz twarzy kamrata w ogóle mu się nie podobał. Widział go nie raz i nie dwa, jedno było pewne, nic dobrego z tego nie wyniknie. Brązowowłosy szturchnął przyjaciela i nadal szeroko się uśmiechając objął go ramieniem.
- To jak? Czy potężny Feniks podejmie się tego wyzwania?
- Zapomnij – Marco odwrócił głowę upijając kolejny łyk rumu. Nie zamierzał brać udziału w kolejnym, dziwnym pomyśle Thatch'a.
- No weeeeeeź! Nie zrobisz tego dla mnie? - Dowódca 4. dywizji zawył żałośnie, wieszając się wręcz na blondynie, ten jednak tylko pokręcił głową. – Jeśli nie dla mnie to chociaż dla Moby Dick'a, co? Sam widzisz ile musi przetrwać przez wybryki naszego płomyczka... To jak? - Brązowowłosy zrobił oczka niczym kot ze Shreka.
Feniks zmarszczył brwi i już miał powiedzieć "nie", ale mina Thatch'a i wzmianka o ich wiernym statku, który przeżywał istne katusze przez Ace'a zadziałała niczym impuls. Kolejne westchnienie wydostało się z ust dowódcy 1. dywizji, a resztka alkoholu znalazła się w jego ustach.
- Niech ci bę…
- Wiedziałem, że się zgodzisz! - Brązowowłosy wykrzyknął uradowany i wstał. – Życzę powodzenia! - I po prostu odszedł z szerokim uśmiechem, zwalając wszystko na Marco.
- Ty cholerny...! Zapłacisz mi za to Thatch, yoi! - Blondyn krzyknął, ale towarzysz jedynie mu pomachał znikając pod pokładem z piosenką na ustach.
Feniks skrzywił się wyraźnie. Chciał się jeszcze napić, ale butelka okazała się pusta, toteż wyrzucił ją do morza. Odetchnął klnąc w myślach na kompana, który zlecił mu to karkołomne zadanie i odwrócił się spoglądając na piegowatego. Brunet siedział skulony przy prawej burcie, z dala od wszystkich. Nogi miał ugięte w kolanach, a rękoma trzymał się za ramiona, tym samym zasłaniając swoją twarz. Jednakże jego spojrzenie mówiło wszystko. Był wściekły, a jednocześnie zagubiony i niepewny. A kto by nie był w takiej sytuacji? Musiał dołączyć do człowieka, którego chciał za wszelką cenę pokonać... I nadal chce, pomimo tego, że jego przeciwnik podczas tych wszystkich prób nie otrzymał nawet najmniejszego zadrapania. To dopiero znaczy być upartym.
Marco ogarnął wzrokiem cały statek. Na pokładzie została jedynie wieczorna warta. Nawet nie zorientował się kiedy nastał wieczór. Reszta załogi znajdowała się teraz pewnie pod pokładem na ciepłej kolacji. W sumie to on też powinien tam być. Wstał i przeciągnął się, patrząc na słońce, które znikało za morskim horyzontem. Nie spiesząc się zszedł z dziobu, idąc w stronę zejścia do, można by powiedzieć, stołówki, ale w pewnym momencie zatrzymał się. Zmarszczył brwi i popatrzył w stronę pewnego, niegrzecznego płomyka, który teraz zaciskał palce na swoich bokach. Nie minęła nawet minuta jak z brzucha Ace rozległo się głośne burczenie, świadczące o pewnej potrzebie bruneta. Marco zdał sobie jednak sprawę, że nie ma możliwości, by Portgas w tym momencie zszedł na dół. Było tam zbyt dużo ludzi, a pomieszczenie opustoszeje dopiero późnym ranem. Odwrócił wzrok i podrapał się nerwowo po karku. Teraz tylko jedna myśl krążyła mu po głowie: "Thatch, zamorduję cię!".
Zszedł pod pokład, gdzie został przywitany przez całą załogę, wliczając w to kapitana. Usiadł przy jednym stoliku, po tym jak zabrał swoją porcję od kucharza. Niemalże natychmiastowo przysiadł się do niego brązowowłosy.
- I jak tam sprawa z Ace'm? - zapytał z szerokim, tajemniczym uśmiechem, a Feniks natychmiastowo złapał go za przód koszuli.
- Ty się lepiej nie odzywaj. – Marco odwarknął, zły na przyjaciela, za to, że miał teraz na głowie ognistego, zagubionego, wściekłego i nieobliczalnego nastolatka.
Zgromiwszy go spojrzeniem puścił jego ubranie i zabrał się za jedzenie. Jak zwykle pod pokładem o tej porze było głośno i tłoczno. Blondyn dyskretnie obserwował wszystkich załogantów, wyłapał wzrokiem byłą załogę piegowatego. Nie siedzieli o dziwo razem, byli rozrzuceni po całym pomieszczeniu, jak widać złapali już dobry kontakt z nowymi towarzyszami broni, tylko się cieszyć.
Kilku załogantów próbowało namówić dowódcę 1. dywizji na "drobną" popijawę, ale Marco zdając sobie sprawę, że podjął się pewnej misji, kulturalnie odmówił. Gdy część załogi (w tym Thatch) rozeszła się po statku, Marco udał się do kucharza. Ten z szerokim uśmiechem wręczył mu kolejną miskę z gorącą i przepyszną zupą, której zapach roznosił się już po całym pokładzie, dodatkowo dorzucił kilka sucharów idealnie komponujących się ze smakiem wywaru. Blondyn podziękował i udał się na górny pokład. Na zewnątrz było już dosyć ciemno, a jedyne światło stanowiło kilkanaście pochodni w dłoniach piratów bądź umieszczonych sztywno na statku. Chociaż i tak bez trudu zauważył w cieniu skuloną postać. Odetchnął i na moment odwrócił wzrok, ale...niestety do czegoś się zobowiązał. Podszedł do chłopaka powoli, ale tak by ten go słyszał, nie chciał go wystraszyć.
- Oi, nie sądzisz, że pora na kolacje? - odpowiedziała mu jednak głucha cisza, chciał zapytać o coś jeszcze, ewentualnie odejść bo Portgas mógł spać, ale jednak dziki płomyczek postanowił się odezwać.
- Niczego od was nie potrzebuję...- ton jego wypowiedzi był obojętny, wręcz grobowy, lecz jego powagę przyćmiło burczenie jego brzucha, który ewidentnie domagał się jedzenia – cholera...
Feniks przewrócił oczyma i rozejrzał się ponownie po statku rozmyślając nad upartą naturą bruneta. - Może ty nie potrzebujesz, ale twój żołądek tak – postawił przed piegowatym miskę z ciepłym posiłkiem razem z sucharami – jeśli nie zamierzasz tego zjeść to przynajmniej tego nie wyrzucaj i zanieś z powrotem do kucharza
Dopiero teraz Portgas podniósł głowę spoglądając na dowódcę 1. dywizji, dzięki płomieniowi pochodni Marco mógł ujrzeć chociaż część twarzy i oczy ognistego. Widział, że Ace był zszokowany, zaskoczony a w jego tęczówkach po raz pierwszy odkąd tu jest pojawiły się żywe iskierki. Sam Feniks zdziwił się taką reakcją, spodziewał się, że ich płomyczek wścieknie się, uderzy go bądź natychmiastowo wyrzuci jedzenie, a było wręcz przeciwnie. Chłopak wyglądał na kogoś, kto potrzebował jedynie odrobiny wsparcia i zrozumienia, ale jak mógł je znaleźć skoro nawet załoga go opuściła?
Blondyn aż nie mógł znieść tego spojrzenia, odwrócił wzrok.
- Bo ci wystygnie...- mruknął jeszcze i wstał z zamiarem wrócenia pod pokład. Zanim zrobił drugi krok mógł już usłyszeć jak Portgas w tempie błyskawicznym pałaszuje swoją porcję. Mimowolnie na jego usta wkradł się uśmiech. W gruncie rzeczy Ace nie był jakąś dziką bestią z olbrzymimi pazurami i kłami tylko...zagubionym kotem? Bądź psem, który raz dostał kopa od człowieka, ale na nowo odkrywa, że ludzie nie są wcale tacy źli. W duchu zaśmiał się ze swojego porównania, które bądź co bądź było dosyć trafne.
Piegowaty, nadal skołowany patrzył za ananasem. Nie rozumiał...dlaczego. Dlaczego wszyscy go akceptują, są dla niego mili pomimo tego, że dzień w dzień próbuje zabić Białobrodego. To nie miało żadnego sensu. I...czemu mówili do niego po prostu "oyaji"? Przecież był uznawany za najsilniejszego człowieka na świecie. Do tej pory myślał, że załoga tak potężnego pirata jest bandą krwiożerczych monstrum a oni byli niczym jedna, wielka rodzina. Atmosfera na statku była niezwykle ciepła, a do swojego kapitana zwracali się w sposób...naturalny. Nie wiedział jak mógłby to nazwać inaczej. Widać było, że czują do niego respekt i szacunek, ale jednocześnie...nie, to nie było dla niego pojęte. Gadali z nim, jakby byli wręcz na równym poziomie, jakby nie dzieliła ich żadna granica, która zazwyczaj była zachowana pomiędzy dowódcą a podwładnymi. Dziwne...rodzina co?

Marco dopiero co wstał, a raczej spadł z hamaku, gdy coś huknęło i z wrzaskiem poleciało w powietrze. Rozmasował obolałą głowę niechętnie wychodząc na górny pokład...dopiero świtało. Spojrzał w górę, z której to spadał pewien ognik. Blondyn westchnął cierpiętniczo już chcąc odejść, ale coś było zdecydowanie nie tak. Ace nie używał mocy swojego owocu, przecież mógł znacznie szybciej dostać się na dół dzięki niej. Więc...dlaczego tego nie robił? Gdy dystans pomiędzy twardym pokładem zmniejszał się nieubłaganie do uszu Feniksa dotarł, wręcz błagalny krzyk o pomoc. Krzyk Portgas'a. Instynktownie fragmenty jego ciała zmieniły się w części mitycznego Zoan'a a on wzbił się w powietrze. Im bliżej był piegowatego tym wyraźniej mógł dostrzec na twarzy spadającego przerażenie. To tylko bardziej utwierdzało go w przekonaniu, że Ace pomimo swojej maski młodego, niepokornego potrzebuje wsparcia...choćby po nieudanym zamachu na ich kapitana.
Będąc już wystarczająco blisko chwycił chłopaka swoimi szponami za ramiona i szarpnął w górę walcząc z grawitacją. Krzyk ustał po chwili, gdy brunet zrozumiał, że jakimś cudem został uratowany. Najwidoczniej miał zamknięte oczy i nawet nie dostrzegł nadlatującego Marco. Nerwowo zaczął rozglądać się wkoło, nie myśląc nawet by spojrzeć w górę.
- Czy ja...jestem w niebie? - zapytał zdezorientowany, ta wypowiedź tak rozbawiła Feniksa, że pierwszy raz od dłuższego czasu szczerze się zaśmiał.
- Oi, oi...raczej nie. Nie czujesz, że cię trzymam? - dopiero teraz Portgas spojrzał w górę, ale momentalnie spuścił głowę lekko się rumieniąc – coś ty sobie myślał, yoi?
- Myślałem, że to coś na moich ramionach to skrzydła...- Ace mruknął zażenowany – fajnie byłoby latać...
- Oi...ty już możesz praktycznie latać. Masz przecież Mera Mera no Mi – tok myślenia tego dzieciaka był dla dowódcy 1. dywizji naprawdę niezrozumiały – skoro spadałeś czemu nie użyłeś jego mocy?
- Ugh...j-jak spałem ktoś mi to doczepił...- brunet uniósł rękę, miał na niej jakąś bransoletę. Była wykonana z metalu i miała wejście na kluczyk – z początku nie zwróciłem na nią w ogóle uwagi...ale to chyba kairoseki...- mruknął opuszczając bezwładnie kończynę.
Gdyby tego wszystkiego było mało, chłopak normalnie z nim rozmawiał. Odkąd został niemalże więźniem na Moby Dick'u do nikogo nie odezwał się normalnie. Albo coś odwarknął, albo zignorował rozmówce. Więc dlaczego nie zrobił tego również tym razem?
Jakby się tak zastanowić to ładunek Feniksa nie wyglądał najlepiej. Mięśnie miał całkowicie rozluźnione a oczy jakby przygasły, zaczął nawet coś mamrotać pod nosem a nawet usnął! Blondyn szarpnął nim aby ten się wybudził, nie odniosło to żadnego efektu. Co było z tym dzieciakiem nie tak?! A przede wszystkim...kto założył mu tę bransoletę z kairoseki...
We względnym spokoju wylądował z powrotem na pokładzie. Cała załoga przyzwyczaiła się już do wybryków Ace'a, więc nikt nie zwracał już na to uwagi. Z jednej strony dobrze, bo w tym momencie musiał nieść nastolatka na rękach. Skubany spał po prostu jak kamień! Marco pomijał już fakt, że było to co najmniej żenujące a ognik obśliniał mu koszulę. Co za utrapienie...
Szedł wąskim korytarzem, gdzieś zza rogu udało mu się usłyszeć strzempki rozmowy.
- Ej! A co by było gdybym pod wodą zasłonił ci skrzela? - Feniks rozpoznał ten głos, należał do Haruty, następny zaś do Namur'a.
- Utopiłbym się-
- No to jest śmieszne! Zostałbyś pierwszą rybą, która się utopiła! - salwa śmiechu rozeszła się po statku, ryboludź jedynie coś warknął.
- Yo – blondyn wyłonił się witając krótko. Na twarzach towarzyszy zagościło niemałe zdziwienie, gdy ujrzeli kogo niesie – wiecie może kto założył mu bransoletę z kairoseki? W końcu tylko my mamy do nich dostęp, yoi – tu miał na myśli wszystkich dowódców.
Namur wyraźnie się wzdrygnął a Haruta odwrócił wzrok i schował ręce za plecami. Coś było zdecydowanie nie tak. Marco zmarszczył brwi niezadowolony, jego kamraci coś wiedzieli, ale nie chcieli się tym z nim podzielić.
- No? - ponaglił dowódców, lecz ci ciągle milczeli jak zaklęci. Westchnął zdając sobie sprawę, że sam będzie musiał odnaleźć winowajcę – w takim razie-
- Czekaj! - ryboludź odezwał się nagle, a jego brązowowłosy kolega wypuścił nerwowo powietrze – Vista...Vista mu to założył...
- Dlaczego? - zaintrygowany Feniks uniósł jedną brew.
- Niektórzy nie byli za tym, ale powiedział, że oyaji powinien mieć trochę spokoju...w końcu ma już swoje lata i-
Blondyn nie pozwolił dokończyć Harucie. Wyminął go z wściekłym wyrazem twarzy, kierując się najpierw do kwater. Zostawił Ace'a, wolał by chłopak nie był świadkiem rozmowy, którą miał zamiar przeprowadzić z Vistą. Co ten durny szermierz w ogóle sobie myślał? Przecież podważał nawet rozkazy Białobrodego! Wyraźnie było powiedziane, że nie założą Portgas'owi kairoseki! Na zbyt dużo sobie pozwalał!
Próbował zachować spokój co średnio mu się udawało, co chwilę rzucał załogantom groźne spojrzenia, choć nadal nie mógł znaleźć powodu swojej złości. Spotkał go przy wyjściu na pokład.
- Vista – zmierzył kamrata lodowatym spojrzeniem – musimy pogadać, yoi!
Szermierz zgodził się, a jego wieczny uśmiech nie zniknął nawet w momencie, gdy uświadomił sobie jak bardzo Feniks jest wkurzony. Było to rzadkością by dowódcy rozmawiali na osobności poza zasięgiem słuchu załogi.
- Co to ma znaczyć, yoi?
- Ale co masz na myśli Marco?
- Dobrze wiesz co mam na myśli! - blondyn podniósł głos. Nie spodziewał się, że aż tak przejmie się tą sprawą – dlaczego założyłeś Ace'owi bransoletę z kairoseki?
- Ależ ja nic-
- Daruj sobie, Namur i Haruta się wygadali – skrzyżował ręce na piersi oczekując odpowiedzi szermierza. Ten westchnął i podrapał się nerwowo po karku.
- Zrobiłem to dla dobra staruszka. Sam wiesz, że musi przyjmować leki. Ten dzieciak jest niebezpieczny, co jeśli w końcu oyaji się odsłoni? Jeśli nie-
- Dobrze wiesz, że Ace nie jest w stanie go pokonać, więc oddaj klucz do bransolety. Nie tylko ty się przez niego nie wysypiasz – ich staruszek był tylko wymówką. Cała załoga przez wybryki Portgas'a od dłuższego czasu nie mogła zaznać porządnego snu, a Vista postanowił po prostu pomóc...na swój sposób – gdyby nie ja ten ognisty głupek mógłby dzisiaj zginąć, yoi...
Vista wręcz oniemiał. Nigdy by nie przypuszczał, że Marco tak szybko wszystkiego się domyśli. Wahając się sięgnął do kieszeni po klucz, lecz nadal go nie wyciągnął.
- Dajesz czy nie, yoi? Niedługo się zmieni...- to ostatnie zdanie Feniks dodał znacznie ciszej. Mógł zaufać Viście, problem polegał na tym, że chyba nie chciał, aby cała załoga wiedziała o tym, iż próbuje "oswoić" niesfornego ognika. Choć pewnie dzięki Thatch'owi wiedziała o tym już nie tylko cała załoga, ale i połowa nowego świata.
Szermierz uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby doskonale wiedział o czym myśli dowódca 1. dywizji. Wręczył mu niewielki kluczyk i udał się w stronę zejścia pod pokład.
- Wszyscy na ciebie liczymy Marco!
"Przebrzydły plotkarz!". Blondyn krzyknął wewnętrznie. Niech no go znajdzie!
Gdy tylko dostał klucz wrócił do ognistego i momentalnie ściągnął przedmiot jego udręki. Przy okazji poprosił by ktoś zabrał bransoletę, sam wolał nie przenosić tego przeklętego minerału, mogło się to skończyć nieciekawie. Któryś z załogantów nie będący władającym zabrał przydatną biżuterię na jej miejsce, a Feniks mógł się teraz zająć swoim utrapieniem.
Szturchnął chłopaka w ramię, zero reakcji. Podobnie było przy wołaniu go po imieniu, nawet zwalenie z wygodnego legowiska na twardą podłogę nie pomogło. Ananas użył więc argumentu ostatecznego, a mianowice wiadra z wodą. Zimna substancja sprawiła, że pewien śpioch podskoczył jak oparzony błyskawicznie się budząc.
- No w końcu...- wiadro wylądowało gdzieś w kącie, a sprawca pobudki przyglądał się ognikowi.
- Pojebało cię?!
- Nie dramatyzuj – westchnienie uleciało z ust Marco – władasz ogniem...możesz się łatwo wysuszyć, yoi...
- A...no rzeczywiście – Ace zrobił to, o czym uświadomił go blondwłosy kolega, a po czym ogrzał swoje ciało jak i ubranie, które momentalnie zrobiły się suche.
Choć...wzrok dowódcy przez dłuższy czas zawiesił się na wypracowanym torsie Portgas'a, po którym spływały krople. Głowę odwrócił dopiero, gdy piegowaty wbił w niego zaciekawione spojrzenie co było dosyć kłopotliwe.
- Na co się gapisz, yoi?
- To ty się pierwszy zacząłeś gapić – na twarzy ognika zagościł szeroki uśmiech a w jego oczach błądziły wesołe iskierki – tak w ogóle...to dzięki za uratowanie tyłka ananaso-głowy.
Blondyn zamrugał zdezorientowany, bo sens słów nastolatka dotarł do niego po dłuższej chwili, a raczej aluzja co do kształtu jego głowy połączonego z jego fryzurą. Rozmówca nadal uśmiechał się jak głupek, a Marco nie był pewny czy ta obraza była do końca świadoma. Jednakże puścił tę uwagę mimo uszu. Dzień się ledwie zaczął, a już było wiadome, że będzie pełny wrażeń.

Na śniadanie poszli razem. Feniks cieszył się, że nie było tu wielu ludzi, inaczej Portgas mógłby się zdecydować znów opuścić posiłek, a on musiałby mu go przynieść na pokład, a na to nie miał nawet najmniejszej ochoty. Kucharz nie krył zdziwienia a nawet zadowolenia, w końcu ich płomyczek zdecydował się przyjść o normalnej porze i w dodatku nie wyglądał jakby szedł na skazanie. Było wręcz przeciwnie. Z twarzy nie znikał mu rozbawiony uśmiech, nie patrzył na resztę załogi jakby mu kogoś zabili. A to była pewna i znaczna nowość. Żeby tego było mało zażyczył sobie naprawdę ogromną porcję, która mogła starczyć co najmniej dla trzech dorosłych mężczyzn, ale co się dziwić, skoro ostatnio jego racje żywnościowe podchodziły pod głodowe. Nie licząc posiłku przyniesionego przez życzliwe ptaszysko. Jednak ogromna góra żarcia nie była ostatnią niespodzianką, było nią tempo w jakim ognik pożarł posiłek. Zrobił to niemalże błyskawicznie. Dlaczego niemalże? Bo, gdy miał połknąć ostatni kawałek mięsa zaliczył potężnego gwoździa w stół, a raczej w talerz, który brzeknął. Komizmu sytuacji dodawała ręka Portgas'a oparta na łokciu, która nadal trzymała kawałek mięsa. Marco był skonsternowany ową sytuacją, a kucharz się śmiał, przestał w momencie, w którym blondyn wbił w niego pytające spojrzenie.
- To nie pierwszy raz. Zawsze gdy zaczyna jeść zasypia i ląduje we własnym jedzeniu. Bądź kogoś innego. Za pierwszym razem było tu sporo ludzi – pokręcił głową przyglądając się nastolatkowi – niezły mieliśmy z niego ubaw
Sprawa z posiłkami rozwiązana. Ace cierpiał na dosyć...nietypową przypadłość. Dowódca pokręcił głową, to się jakoś ogarnie i wytłumaczy załodze, zrozumieją i Portgas będzie mógł w końcu normalnie chodzić na jedzenie.
Próba obudzenia śpiocha skończyła się niepowodzeniem, no cóż prawie. Gdy próbowano ognikowi odebrać kawał mięcha z jego ręki, natychmiastowo się przebudził a spory kawał wylądował w jego ustach. Wszyscy spoglądali oniemiali na to przedziwne zjawisko i specyficzne odruchy oraz reakcję ognistego. Było to coś nowego, co wszyscy nauczyli się wykorzystywać w dość zabawny sposób robiąc tym samym nowemu załogantowi kawały. Oczywiście takie drobne, które nawet piegowaty tolerował a nawet sam się z nich śmiał. Choć...wymalowanie mu wąsów niczym tych Gold Roger'a nie było raczej najlepszym pomysłem. Nieszczęśnik, który dopuścił się tego czynu latał po pokładzie z płonącymi gaciami.
Po tym miesiącu w końcu znalazł wspólny język z załogą, która z początku wydawała mu się obcą i nieprzyjazną.
Jakiś czas później...
Kolejna zabawa trwała w najlepsze na statku Białobrodego. Muzyka, mnóstwo jedzenia i alkoholu, wszyscy bawili się w najlepsze. Choć jak zawsze pozostawał wyjątek, czekający wciąż na odpowiedni moment by zakończyć życie yonko. Ostatnia próba skończyła się kąpielą w lodowatym morzu a jeszcze wcześniejsza wysłała go na wrogi statek...tym samym mógł ostrzec kompanów przed zbliżającym się niebezpieczeństwie. Jednakże, Ace wciąż szukał sposobności by ubić tego wąsacza, nieważne o której porze dnia czy nocy.
Marco zauważył ponury wyraz twarzy swojego ognika, doskonale wiedział nad czym znów rozmyśla. Opuścił towarzystwo niosąc dla przyjaciela miskę gorącej zupy, zupełnie jak za pierwszym razem postawił ją przed nastolatkiem.
- Omija cię cała zabawa, Ace. Nie dołączysz się do nas? - przykucnął przed Portgas'em. Brunet odwrócił głowę i spuścił wzrok unikając odpowiedzi jak i oczu dowódcy – pamiętaj, że jeśli coś cię trapi możesz ze mną pogadać, yoi – pozostał jeszcze przez moment w tej pozycji. Gdy jednak postanowił wrócić do reszty piegowaty chwycił go za koszulę zatrzymując w miejscu.
- Czemu...czemu nazywacie go "oyaji"...? - drżący, niepewny a co najważniejsze cichy głos wydostał się z ust ognistego. Feniks szczerze zdziwił się słysząc akurat takie pytanie, ale uśmiech momentalnie pojawił się na jego twarzy.
- Ponieważ on jest naszym ojcem a my jesteśmy jego synami - dowódca obrócił głowę w stronę kapitana – byliśmy wyrzutkami, wielokrotnie każdego z nas spisywano na straty, ale on – tu wskazał na Białobrodego – pokazał nam, że tak nie musi być i tak zostaliśmy jego synami. Jego rodziną. To chyba wystarczający powód, nieprawdaż?
Chłopak oniemiał. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w szczerą, uśmiechniętą twarz kamrata. To co usłyszał było takie nierealne ale i prawdziwe. Sam był taki wyrzutkiem, "dzieckiem diabła" jak mówiło wielu, a mimo to on też znalazł taką rodzinę. Dadan, Sabo, Luffy...oni byli jego rodziną, a teraz również piraci pod wodzą Białobrodego. Nie spostrzegł kiedy stał się częścią tej osobliwej rodziny. Dużą zasługę miał w tym stojący przed nim mężczyzna, który radził sobie z jego humorkami, przynosił mu jedzenie a także siłą zabierał do pokładowego lekarza pomimo usilnych i bezsensownych protestów. Teraz cieszył się, że Blondyn był silniejszy inaczej jego ciało mogło być teraz w opłakanym stanie.
Opuścił momentalnie głowę, za którą się złapał. Poczuł jak oczy go pieką, zamrugał parokrotnie chcąc pozbyć się dziwnego odczucia, ale przez to łzy ściekły, tocząc się po policzkach i spadając na deski pokładu. Wstrzymywał przez długi czas szloch zaciskając zęby na dolnej wardze, drżał. Nie wiedział do końca czemu. Ze szczęścia? A może dlatego, że w końcu uświadomił sobie, że przez tak długi czas żył w cholernym błędzie, postrzegając całą załogę jak i Białobrodego inaczej, przez pryzmat opowieści o ich wyczynach i potęgi ich kapitana. Teraz tak strasznie żałował, że próbował w ogóle podnieść rękę na tego człowieka. Przecież on tym ludziom zapewnił coś czego nikt inny nie chciał bądź nie potrafił; bezpieczeństwo, dom, rodzinę. Coś czego jemu brakowało przez tak długi czas...
Nie wytrzymał. Zawył żałośnie chwytając się za włosy i ciągnąc za nie. Feniks od razu zrozumiał sytuację, możliwe, że nawet myśli chłopaka. Zbliżył się do niego kładąc mu rękę na ramieniu.
- Wypłacz się...to nic- Ace momentalnie chwycił go i objął wtulając głowę w jego ramię. By nie upaść na nastolatka blondyn oparł się jedną ręką o burtę statku a drugą otulił młodszego. Jakimś cudem nikt nie zwrócił na to uwagi, ognik mógł się w spokoju wypłakać, tym samym mocząc koszulę starszego.
Trwali tak dłuższą chwilę dopóki ognisty się nie uspokoił, ale pomimo tego nie wypuścił z objęć mężczyzny.
- Marco...dzię-dziękuję i...przepraszam...z-za wszystko...za to, że sprawiałem tyle kłopotów...chciałem zabić Białobrodego...nie dawałem wam spać...spaliłem parę rzeczy na statku...podkradałem innym jedzenie...za to, że zabrałem jedną z twoich koszul- płomyk najwidoczniej chciał kontynuować swoją spowiedź, ale dowódca momentalnie mu przerwał.
- Ej, ej! Dlaczego zabrałeś jedną z moich koszul, yoi? - krwisty rumieniec rozlał się na twarzy Portgas'a, a on sam schował głowę pod brodę Marco i coś mruknął – że co?
- Ugh...m-mówię, że lubię twój zapach głuchy ananasie...
- To drugie mogłeś sobie darować, yoi
- Wcale nie, ananasie – Ace pokazał mu język ponownie się w niego wtulając – chodźmy spać...
- "Chodźmy"? - dowódca powtórzył, niepewny czy dobrze usłyszał.
- Tak! CHODŹMY! - ognisty zaczerwienił się jeszcze bardziej – jednak jesteś głuchy!

- A jednak udało ci się go oswoić! – Thatch zaśmiał się nerwowo siadając obok przyjaciela. Marco zwrócił w jego stronę niechętne, zmęczone spojrzenie i położył głowę na stole – coś się stało? Nasz płomyczek nie daje ci spać? - głos dowódcy 4. dywizji był przesłodzony do granic możliwości, blondyn cieszył się, że nie widzi jeszcze tego dzióbka.
- Tak...nie daje mi spać, bo chrapie głośniej niż cała załoga razem wzięta...- był oczywiście jeszcze jeden, inny powód jego zmęczenia i niewyspania, ale brązowowłosy już nie musiał o nim wiedzieć. Na samo wspomnienie ciekawej nocy Feniks uśmiechnął się pod nosem. Jedna nieprzespana noc (a raczej kilka) była tego warta.
Nagle pod pokład wleciała kula ognia i wylądowała przed rozmawiającymi piratami. Był to Ace, który usiadł po turecku na stole przed nimi pokazując im tatuaż na swoich plecach, będący znakiem Białobrodego.
- I jak? - szeroki uśmiech i roztańczone iskierki w oczach zdradzały podekscytowanie. Thatch widząc nową ozdobę gwizdnął z podziwem i pociągnął towarzysza za włosy by i ten zobaczył. Blondyn uniósł głowę tylko na moment i pokazał kciuk do góry, by po chwili wrócić do poprzedniej pozycji. Dowódca 4. dywizji przyglądał się zaciekawiony.
- No nieźle...a myślałem, że tylko jemu odwaliło, gdy się do nas zaciągnął – brązowowłosy wskazał na kamrata chichocząc pod nosem.
- Oi, Marco! Tylko tyle? - Portgas położył się na stole a głowę położył przy tej Feniksa.
Blodnyn w odpowiedzi podniósł nieznacznie głowę i cmoknął chłopaka w usta, ale po tym znów zaległ na meblu kuchennym.
Ace zarumienił się i aż zapłonął. Dosłownie. Całe jego ciało stanęło w ogniu, gdy przypomniało sobie co z nim robił ostatnimi nocami dowódca 1. dywizji.
- Ace! Zgaś się! - dało się słyszeć jeszcze krzyk Thatcha, który został i tak stłumiony przez śmiech reszty załogi.

4 komentarze:

  1. Będzie trochę długo i przyczepię się kilku rzeczy, ale końcówka powinna słodzić cierpki smak.

    Bo w gruncie rzeczy podobał mi się pomysł. Tylko z wykonaniem wyszło trochę gorzej.

    Pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy: mnogość różnorakich określeń. Niby mówi się, żeby unikać powtórzeń - zwłaszcza imiona bohaterów - ale osobiście już dawno wyrzuciłam tę zasadę za okno. Powtarzaj imię, jeżeli taką czujesz potrzebę (no, może z wyjątkiem co drugiego słowa, nie popadajmy w przesadę XD), bo to lepsze wyjście niż wymyślne określenia stosowane wobec jednej osoby - np. w pierwszym akapicie nazwałaś Ace'a przynajmniej na trzy sposoby: po imieniu, jako były kapitan piratów Spade, potomek Króla Piratów; niewiele lepiej jest z Newgatem: białowąsy staruszek, najpotężniejszy pirat, największy rywal ojca Ace'a. Wszystko to fajne, ale można prościej i warto z tego korzystać. Wg. mnie zasada "nie powtarzaj imion" powinna skłonić do znalezienia lepszego sposób na wyrażenie czynności niż nowego określenia podmiotu tej czynności. Imiona zazwyczaj są krótkie, łatwo skojarzyć osobę, do której się odnoszą (a jak nie to od czegoś są zdrobnienia, ksywki, itp.) zamiast rozwlekłych tytułów i przydawek.

    To samo dotyczy określania postaci przymiotnikiem: młody, niepokorny, piegowaty, na które strasznie się uparłaś, podobnie jak na płomyka XD Chociaż z drugiej strony Ace jest takim miśkiem, którego chciałoby się przytulić i powiedzieć: „Odpręż się i baw z nami”.

    Nie jestem pewna, czy „z tego co słychać” brzmi jakoś sztywno (i niepoprawnie). Nie lepiej powiedzieć po prostu: „jak widać” (chociaż nie widać, ale to utarty zwrot, nie warto się nad nim roztrząsać i zmieniać „widać” na „słychać”) albo „najwyraźniej”, albo coś innego – rzecz w tym, żeby było krótkie, oczywiste.

    Zaklął szpetnie, pomimo tak wielu upomnień Thatch'a nadal nie zwracał uwagi na to co mówi.
    - Ace, język! - Tu odezwał się wspomniany wyżej pirat.

    To jest fajny przykład, jak można uniknąć powtórzenia, bawiąc się określaniem czynności – to tylko jeden z wariantów, ale przykłady podobno lepiej działają niż... słowa, ale że mamy tylko to, cóż, musimy sobie poradzić : )

    Można by to było zrobić tak:

    Zaklął pod nosem.
    - Ace, język! - upomniał Thatch, który stale wypominał mu, że nie zwraca uwagi na to, co mówi.

    Marco odwarknął, zły na przyjaciela, za to, że miał teraz na głowie ognistego, zagubionego, wściekłego i nieobliczalnego nastolatka. - Przeładowane określeniami zdanie: „gniewnego nastolatka” by wystarczyło (zwykle ciągnie to za sobą wizję nieobliczalnego zachowania i zagubienia, jakkolwiek by to nie było stereotypowe i niesłuszne).

    Ananas użył więc argumentu ostatecznego, a mianowice wiadra z wodą. - nie sądzę, aby Marco myślał o sobie per „ananas”, a przecież to z jego perspektywy prowadzisz w tej chwili narrację. Podobnie jak Ace raczej nie myśli o sobie „piegowaty” (kilka akapitów wcześniej, kiedy rozmyślał nad zachowaniem Piratów Białobrodego). Nie jestem też pewna, czy wiadro z wodą można uznać za „argument”, prędzej metodę albo środek.

    tak w ogóle...to dzięki za uratowanie tyłka ananaso-głowy.
    Blondyn zamrugał zdezorientowany, bo sens słów nastolatka dotarł do niego po dłuższej chwili, a raczej aluzja co do kształtu jego głowy połączonego z jego fryzurą.
    - A przecież sam się tak określił (no, prawie) kilka linijek wcześniej. Ciekawe, prawda? ; )

    To tylko kilka przykładów. Ogólnie przydałoby się spojrzenie na tekst przez betę, bo złapałaś kilka niezręcznych momentów (nie mówię o literówkach czy interpunkcji, a o stylistyce).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (Kontynuacja, bo wcześniej przekroczyłam limit znaków - nie wiedziałam, że coś takiego istnieje O_o' )

      Generalnie czytało się całkiem nieźle, ale – jak mówiłam – przydałoby się popracować nad niektórymi fragmentami (szczególnie sposobem określania bohaterów w narracji: płomyczek, ognik czy piegowaty – stosuje się je raczej w określonej sytuacji, a tutaj padają przypadkowo, często kiedy brakuje lepszego określenia).

      Sam pomysł jest ciepły i wypełnia sporo motywów charakterystycznych dla fików z tą parą – jednym słowem, dobrze przeczytać coś z Marco i Acem po polsku : ) Świetnie dostać taki prezent Mikołajkowy, nawet jak nie wystawiłam butów ani skarpety XD

      Thatch swoim zwyczajem knuje i roznosi plotki, aż cała załoga wie, że Marco zamierza „oswoić” Ace'a – co swoją drogą jest ciekawym zabiegiem, ponieważ „oswajanie” pasuje także do ptaków i tutaj poniekąd też tak jest: Marco mimo wszystko uczy się Ace'a i staje się jego przewodnikiem.

      Ogólnie podobało mi się, mimo że narzekałam na stronę techniczną, to od strony pomysłu było przyzwoicie – ciepło, nieco cierpko, ale skończyło się szczęśliwie. Czego chcieć więcej? : )

      Myszka.

      Usuń
  2. Chciałam dobrze, wyszło trochę inaczej, ale trzeba się uczyć na błędach. Dziękuję za krytykę, wezmę sobie wszystkie rady do serca. Może gdy będę pisać następny ff wyjdzie lepiej ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To świetna sprawa, bo nie ma ostatnio wielu fanfików z tą parą. Tym bardziej, że umiesz opowiedzieć historię - fajną, poprawiającą humor, optymistyczną - a to więcej niż warsztat, który można poprawić. Gawędziarstwa znacznie trudniej się nauczyć (jeżeli to w ogóle możliwe). Także trzymam kciuki! <#3

      Myszka.

      Usuń