Tytuł: Alternatywa
Autor: KokutoYoru
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: angst, inne
Ograniczenie wiekowe: 18+
Ostrzeżenia: brutalne opisy
Możliwe spoilery: TAK (okolice
Wyspy Ryboludzi)
Prezent
dla: synne
Treść
życzenia: Ace, angst z happy endem. Co by było,
gdyby syn Króla Piratów przeżył Wojnę na Marineford?
Opis: Atak Akainu wydawał się być
dokładnie taki, jak ten sobie to zaplanował. Bo przecież niemożliwe, żeby ktoś
był w stanie przeżyć coś takiego… Prawda?
Notka odautorska:
Mam nadzieję, że spełniłam oczekiwania? Jeżeli macie
ochotę podzielić się opiniami, możecie pisać na maila: lwica258@gmail.com.
Pozostaje mi życzyć Wam wesołych świąt :)
Luffy
znieruchomiał, widząc, jak pięść admirała zmierza w jego kierunku. Powinien
zrobić unik, zablokować cios, cokolwiek. Jednak wyczerpany i zszokowany
organizm nie chciał współpracować. Dlatego tylko stał, wpatrując się w lawę
zastępującą skórę Akainu.
Usłyszał,
że ktoś krzyknął jego imię. Drgnął nieznacznie, ale nie zdołał się otrząsnąć.
Nawet, gdyby to zrobił, to było już za późno, żeby uciekać.
Właśnie
w momencie, w którym pogodził się z faktem, że to już koniec, poczuł mocne
uderzenie w ramię. Poleciał daleko w bok, zdając sobie sprawę z tego, że ktoś
musiał go popchnąć
z dużą siłą. A do głowy przychodziła mu tylko jedna osoba, która
mogłaby to zrobić.
- Ace! - krzyknął, podrywając
się do góry i obracając się.
W
miejscu, w którym stał jeszcze chwilę wcześniej, teraz ziała ogromna dziura w
grubej warstwie lodu, wypełniona wrzącą wodą. Rozejrzał się i zobaczył na
krawędzi krateru czerwoną plamę. Bez namysłu ruszył w tamtą stronę, nie
zwracając uwagi na drżące nogi.
Krwi
było dużo. Zdawałoby się, że stanowczo za dużo, jak na jedną osobę. Jednak ani
na lodzie, ani w wodzie nie zdołał dostrzec rannego brata. Ani nawet jego
martwego ciała. Ręka. Tylko tyle znalazł. Kończyna urwana była mniej więcej na
wysokości połowy ramienia. Mimo dużej ilości krwi i rozległych połaci zwęglonej
skóry, wciąż można było rozpoznać fragmenty jego charakterystycznego tatuażu. Tylko to
sprawiło, że Luffy uwierzył w prawdziwość tego pełnego grozy obrazu. Jego wzrok
oderwał się od urwanej ręki tylko na chwilę, kiedy tuż obok przetoczyło się
kilka krwistoczerwonych koralików, pochodzących z tak dobrze znanego mu
naszyjnika.
Zaczął
rozglądać się z jeszcze większą desperacją niż kiedykolwiek wcześniej. Nie
chciał dopuścić do siebie jedynej,
narzucającej się w tej chwili myśli… Przecież Ace musiał gdzieś tu być! Bez
ręki, ciężko ranny, ale gotowy, by w każdej chwili uśmiechnąć się szeroko i
zarzucić swojemu braciszkowi, że znowu musi się nim opiekować. Zawsze tak było!
Przecież obiecał, że nie umrze! Nie mógł stracić jeszcze jego…
Jakiś
ruch zwrócił jego uwagę. Po drugiej stronie krateru stał Akainu, ściskając w
jednej ręce charakterystyczny kapelusz i spoglądając z wyższością na
przerażonego pirata. Monkey zdał sobie sprawę, że admirał musiał dojść do tych
samych wniosków, które ten tak uparcie odrzucał. Ponownie przeczesał wzrokiem
teren, ale coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że to nie ma sensu. Poza
niemożliwie wielką plamą krwi i urwaną kończyną, dookoła nie widział
jakichkolwiek śladów obecności brata.
Ogromna dziura pośrodku też nie dawała żadnych nadziei. Ace był użytkownikiem,
nie potrafił pływać. A nawet jeśli by umiał, żaden człowiek nie byłby w stanie wytrzymać
tyle czasu pod wodą, bez dostępu do tlenu, a tym bardziej we wrzącej wodzie.
Nie po utracie takiej ilości krwi.
- Nie – szepnął, opadając na
kolana. - Nie! - Powtórzył, tym razem krzykiem.
Z
jego ciemnych oczu zaczęły płynąć łzy. Świat dookoła przestał się dla niego
liczyć z chwilą, kiedy prawda dopadła go z całą swoją brutalną siłą.
Wycieńczone ciało i pogrążony w rozpaczy umysł w końcu zdołały zrobić swoje.
Luffy wydał z siebie jeszcze jeden, niemal zwierzęcy okrzyk, pełen cierpienia i
żalu, po czym stracił świadomość.
- Dlaczego nie powiedzieliście
mi o tym wcześniej?! - wydarł się spokojny zazwyczaj Jinbe, spoglądając groźnie
na otaczające go osoby.
Ryboludzie
patrzyli na
swojego przełożonego z nietęgimi minami, nie wiedząc, co powinni odpowiedzieć.
Nie mieli możliwości skontaktowania się z nim, zanim ten pojawił się w okolicy,
ale zdawali sobie sprawę z tego, że takie wytłumaczenie w tej chwili nie
przejdzie. Wojownik był zbyt wstrząśnięty ostatnimi wydarzeniami. Wiedzieli co
prawda, że nie zrobi im nic złego, ale chwilowo postanowili zachować ciszę.
Od
wojny na Marineford minęły zaledwie dwa tygodnie. Na powierzchni wciąż panowało
ogromne zamieszanie. Nawet na wyspie ryboludzi, znajdującej się dziesięć
kilometrów pod poziomem wody, odczuwano skutki starcia. Jinbe wrócił w to
miejsce dopiero dzisiejszego dnia, a już został zalany różnymi informacjami,
meldunkami i prośbami. Jednak tylko jedno z nich zdołało skupić na sobie uwagę
ryboluda i sprawić, że całą resztę świata postanowił zostawić na później.
Były
Shichibukai odetchnął kilka razy, uspokajając się.
- Jest przytomny? - zapytał
opanowanym głosem.
- Nie – odpowiedział
pielęgniarz, który właśnie opuścił szpitalną salę. Szybko jednak oddalił się,
tłumacząc to dużą ilością obowiązków.
- W jakim jest stanie? - drążył,
tym razem kierując pytanie do kogoś innego.
- W nienajlepszym – poinformował
szef obecnej zmiany lekarzy, Peto. - Stracił jedną rękę i bardzo dużo krwi, ma
liczne poparzenia, niektóre nawet trzeciego stopnia. Był pozbawiony tlenu przez
tak długi czas, że nie wiadomo, czy jego mózg nie uległ uszkodzeniu. Do tego
wszystkiego dochodzi ogólne osłabienie, wynikające prawdopodobnie z wody
morskiej, która wciąż może zalegać mu w płucach, jak i długotrwałego
uwięzienia.
- Przeżyje?
- Nie wiemy tego – przyznał
niechętnie zapytany, przerzucając nerwowo kartki w swoim notatniku. - W chwili
obecnej, każda następna godzina pozostaje dla nas ogromną niewiadomą.
Sprawdzamy jego funkcje życiowe na bieżąco, jednak niewiele poza tym możemy
zrobić. W tej chwili on sam musi walczyć o swoje życie.
- Kiedy będzie wiadomo coś
więcej?
Peto
zastanowił się chwilę dłużej.
- Prawdopodobnie, jeżeli
przeżyje następne cztery dni, można będzie założyć, że obecne rany go nie
zabiją. Jednak wciąż nie wiemy, w jakim stanie zostanie. Jak wspominałem, jego
mózg mógł zostać trwale uszkodzony. Nie wiemy nawet, czy zdoła się obudzić.
Istnieje ryzyko różnych powikłań. Może stracić pamięć, zostać częściowo, bądź
całkowicie sparaliżowany, cierpieć na zaburzenia osobowości…
- Zrozumiałem, dziękuję –
mruknął Jinbe, przerywając mu.
Nie
chciał już dłużej tego słuchać. I tak już za bardzo przejmował się stanem
nieprzytomnego. Oraz jego brata.
- Możecie wrócić do swoich
obowiązków – rzucił, odwracając się w stronę wyjścia. - Dajcie znać, jeżeli
cokolwiek się zmieni.
- Szefie…
Wielki rybolud odwrócił się, słysząc za sobą
głos lekarza.
- Tak? - zapytał.
- Lepiej będzie, jeżeli w
najbliższym czasie nikt się nie dowie o tym, że go mamy. Przy tym chaosie,
który panuje obecnie na górze… Może to zaszkodzić całej wyspie. W tym jemu.
Najbliższych też lepiej nie informować. Wciąż nie wiemy, czy przeżyje. Lepiej nie dawać im próżnych
nadziei…
Jinbe
pokiwał głową. Sam wiedział o tym doskonale.
- Oczywiście. Dopilnuję, żeby
nikt postronny się o tym nie dowiedział.
Wyszedł ze
szpitala i wyciągnął z kieszeni pomiętą gazetę. Spojrzał na artykuł, znajdujący
się na okładce. Na zdjęciu widać było Luffiego, składającego hołd zmarłym. A
dokładniej zmarłemu bratu. Rybolud zacisnął powieki. Chociaż było to niemalże
niemożliwe po tak krótkim czasie, dwójka braci stała się dla niego bardzo
ważna. A teraz obydwoje cierpieli, każdy z nieco innych powodów. A on nie był w
stanie nic z tym zrobić. Nie potrafił w żaden sposób uleczyć Ace’a. Nie mógł
przekazać wesołych nowin słomkowemu. Musiał czekać, mając nadzieję, że wszystko
jakoś się ułoży.
Zastanowił
się, jak będzie wyglądać przyszłość. Wciąż nie wiedział, czy Portgas przeżyje.
Jeśli, na co miał nadzieję, mu się uda, to wciąż pod znakiem zapytania stał jego
stan. Czy jeżeli pozostanie w śpiączce, dobrym pomysłem będzie informowanie o
tym jego młodszego braciszka? Ból po stracie był dla Monkeya olbrzymim ciosem.
Czy da radę udźwignąć wiedzę, że tak bliska mu osoba może już nigdy się nie
obudzić?
Zakładając
nawet, że Ace się obudzi… Z przekazaniem tej informacji nie powinien się
spieszyć. Luffy musiał trenować, to nie pozostawiało żadnych wątpliwości.
Jeżeli dowie się o fakcie, że starszy D żyje, będzie chciał go natychmiast
zobaczyć. A sam zainteresowany… Jak on przyjmie do wiadomości, że Białobrodego
już nie ma? Jak zniesie fakt, że jego załoga, jego rodzina, teraz… No właśnie.
Co się z nimi teraz stanie?
Uniósł
wzrok, słysząc, jak ktoś zbliża się do niego szybkim krokiem. Jego chwila
minęła, teraz należało ponownie skupić się na bezpieczeństwie wyspy.
Po kilku
dniach udało mu się dowiedzieć, w jaki sposób Ace trafił na wyspę. Wbrew jego
początkowym przypuszczeniom, nie był w to zamieszany żaden sojusznik
Białobrodego, przeciwnik rządu, ani nikt tego pokroju. To wszystko było po
prostu zwykłym łutem szczęścia.
Banda
dzieciaków uznała, że ciekawie będzie popatrzeć na bitwę, toczącą się nad nimi.
Dlatego podpłynęli bliżej. Nie na tyle, żeby zostać wykrytymi, ale z pewnością
bliżej, niż którykolwiek dorosły rybolud by się odważył. Gdy nagle w lodzie w
pobliżu nich powstała dziura, a woda w okolicy zaczęła niebezpiecznie
podwyższać swoją temperaturę, mieli zamiar uciekać, ale coś odwróciło ich
uwagę. Tym czym było ciało jakiegoś poważnie rannego człowieka. Nie
zastanawiając się długo, złapali je i zaczęli ciągnąć w stronę wyspy. Zrobili
to bardziej dla zabawy, niż z chęci pomocy, jednak wykazali się przynajmniej
taką zapobiegliwością, że zanim ciśnienie zmiażdżyło nieprzytomne ciało,
wsadzili je w powietrzny bąbel. Sam fakt, że mieli go przy sobie również graniczył z cudem.
Jinbe
pokręcił z niedowierzaniem głową. Najwyraźniej obydwoje bracia mieli więcej
szczęścia niż rozumu. A przynajmniej tak było do tej pory. Były Shichibukai
zerknął przez niewielką szybkę, która oddzielała go w chwili obecnej od ciała
nieprzytomnego. Tak, nieprzytomnego. Wciąż się nie wybudził, ale przynajmniej
żył. Te magiczne cztery dni minęły, oddalając od pirata widmo rychłej śmierci,
chociaż jego przyszłość wciąż nie malowała się w zbyt kolorowych barwach.
- Przykro mi, nadal nie potrafię
powiedzieć nic więcej – przyznał Peto, rozkładając bezradnie ręce.
Zarówno on,
jak i cały personel, robili co mogli, by przywrócić chłopaka do jak najlepszego
stanu. Jak na razie ich wysiłki nie przynosiły wymiernych rezultatów. Co
prawda, sam fakt, że zdołali utrzymać go przy życiu był wart uznania, ale to
nie wystarczyło. A na pewno nie dla jego brata.
- Rozumiem. - Wielki rybolud
pokiwał w zadumie głową.
Ponownie
pomyślał o obecnej sytuacji panującej na powierzchni. Marynarka, rząd, piraci…
Panował jeden, wielki chaos. Nikt nie potrafił dokładnie określić, kto był
przyjacielem, a kto wrogiem. Zagrożenie mogło nadciągnąć z każdej strony i
żadna wyspa na pierwszej połowie Grand Line nie była w stu procentach
bezpieczna. Może i starano się
zapewnić przynajmniej minimum ochrony ludności cywilnej, ale, biorąc pod uwagę
uszczuplone zasoby ludzkie w
marynarce, było to niemożliwe.
Wyspa
ryboludzi póki co pozostawała względnie spokojnym miejscem, na co duży wpływ
miała jej lokalizacja oraz ochrona ze strony Big Mom. Jednak nawet tak głęboko
pod wodą skutki całego zamieszania dawały się odczuć. Tylko w ciągu minionego
tygodnia musieli spacyfikować sześć załóg pirackich, które zbytnio się
rozpanoszyły. A był to dopiero początek.
Jinbe
drgnął, kiedy usłyszał, jak jedno z urządzeń w pobliżu niego piknęło głośno.
Nie miał pojęcia, co to oznaczało, ale i tak poderwał się ze swojego krzesła i
spojrzał na młodego pirata. Dopiero chwilę przed tym, kiedy na salę wpadła cała
grupa lekarzy, dotarły do niego zmiany, jakie dało się zauważyć na jego ciele.
Oczy Ace’a były otwarte i z wyraźnym bólem wpatrywały się w sufit nad nim, z
kącika ust pociekła mu strużka krwi. Natomiast jego klatka piersiowa przestała
się poruszać.
- Rozpocznijcie resuscytację! -
krzyknął Peto, wciągając na dłonie rękawiczki. - Ty! Dopilnuj, żeby nie
zadławił się krwią! - dodał, wskazując na jednego ze swoich podwładnych.
Wojownik
mórz odsunął się nieco, żeby dać więcej miejsca specjalistom. Z przerażoną
miną przyglądał się, jak tamci uwijają się w pocie czoła, usiłując przywrócić
funkcje życiowe chłopaka.
Udało się
to dopiero po pięciu minutach. Gwałtowny, nieco spazmatyczny wdech sprawił, że
wszyscy obecni odetchnęli z ulgą. W międzyczasie Portgas ponownie zamknął oczy,
ale przynajmniej oddychał.
- Przepraszam – powiedział Peto,
podchodząc do wielkiego ryboluda. Ten dopiero teraz zauważył wyraźne ślady
zmęczenia, dające się dostrzec w jego sylwetce. Głębokie cienie pod oczami,
znużone spojrzenie i zgarbiona pozycja dużo mówiły o ich dotychczasowych
zmaganiach. - Myślałem, że najgorszy okres mamy za sobą. Najwyraźniej jednak,
jego stan wciąż nie jest do końca stabilny.
Jinbe
skinął głową, zerkając na pielęgniarki, które zmieniały niektóre z kroplówek
przy pacjencie.
- Dużo już było podobnych
sytuacji? - zapytał.
- Trochę, szczególnie na
początku. - Lekarz niechętnie pokiwał głową. - Samego pierwszego dnia przestał
oddychać szesnaście razy.
Dopiero w
tym momencie były Shichibukai miał szansę naprawdę docenić starania medyków.
Ich wysiłek był niesamowity.
- Dziękuję. Wykonujecie kawał
wspaniałej roboty.
- To nasza praca. - Mężczyzna
wzruszył ramionami, ale wydawał się zadowolony, że ktoś go docenił. - A teraz
przepraszam, muszę…
Nie
skończył jednak zdania. Ciałem Ace’a nagle targnęły olbrzymie torsje, a chłopak
zaczął kaszleć. Spod bandaża na jego ramieniu zaczęła sączyć się
brunatnoczerwona ciecz.
Lekarz
sklął pod nosem, po czym przymknął na sekundę oczy, jakby starając się uspokoić
rozszalałe myśli. Wziął głęboki oddech i ponownie skupił całą uwagę na swoim
pacjencie.
- Przygotujcie się do transfuzji
krwi! Będę musiał jeszcze raz zszywać ranę. I niech ktoś pilnuje, żeby się nie
udusił! - Peto ponownie zaczął wydawać rozkazy, chociaż zmęczenie i stres sprawiły,
że zaczął się robić naprawdę nerwowy. Wojownik uznał, że nie będzie się narażał
i odejdzie. Miał nadzieję, że lekarzom uda się dokonać kolejnego cudu, jakim
byłoby przywrócenie młodego pirata do stabilnego stanu.
Stary
wojownik przetwarzał słowa, które niedawno usłyszał od lekarza.
„Ace się
obudził.” Powinien się z tego ucieszyć, przez chwilę nawet pewien rodzaj ulgi,
ale później doszła do tego druga część tej wiadomości.
„Nie
reagował na nic. Jakby nie był świadomy tego, co się wokół niego działo.
Podejrzewam, że jego mózg mógł ulec uszkodzeniu...”
Jinbe
pokręcił głową, usiłując skupić się na swoich obecnych obowiązkach, ale nie był
w stanie tego zrobić. Ostatnio miał okazję uciąć krótką rozmowę z Rayleim.
Według słów mężczyzny, Luffy pomału dochodził do siebie, ale jego stan
psychiczny wciąż nie mógł być uznawany za „stabilny”. Rybolud zrozumiał
przekaz. Nie należało go informować o fakcie, że jego starszy brat mógł żyć. A
już tym bardziej, że żył, a mimo to mógł nigdy nie być w stanie z nim
porozmawiać. Dla człowieka, takiego jak Monkey, który od zawsze najbardziej
cenił sobie wolność, coś takiego byłoby potężnym ciosem.
Były
Shichibukai odsunął od siebie te myśli, wiedząc, że nic dobrego z nich nie
wyniknie. To mogło poczekać. Miał dwa lata, mógł na spokojnie przemyśleć, czy i
jak powiadomić chłopaka o stanie Portgasa.
Jinbe
zamrugał kilka razy, usiłując zrozumieć, co widzi. Przez chwilę był zbyt
zaskoczony, żeby zareagować, jednak chwilę później zrobił to, o co go proszono.
Nacisnął niewielki przycisk, mający służyć do poinformowania lekarzy o zmianie
stanu pacjenta, po czym podniósł się, podchodząc do rannego.
Ace wciąż
leżał w tej samej pozycji i nie wyglądał, jakby zamierzał coś w tej kwestii
zmieniać. Jednak jego powieki były rozchylone, ukazując ciemne tęczówki, które
bez emocji wpatrywały się w sufit.
- Ace-kun? Jak się czujesz? -
zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy.
Chłopak
jednak nawet nie drgnął, jakby nie usłyszał pytania, a wielki rybolud wcale nie
wszedł w zasięg jego wzroku.
- Co się stało? - Padło pytanie
od drzwi.
Stał tam
jeden z lekarzy z obecnego dyżuru, nazywał się chyba Ajiro. Jednak nie czekał
na odpowiedź, tylko podszedł szybko do pacjenta i sam zauważył otwarte oczy.
Zaczął zadawać różne pytania, w większości nic nie znaczące, jednocześnie
przeprowadzając proste badania, polegające na sprawdzeniu odruchów.
Chwila ta
jednak nie trwała zbyt długo. Kilka minut później powieki Ace’a ponownie
opadły, gasząc złudną nadzieję, że może chłopak zaraz zacznie się poruszać jak
dawniej. Lekarz jeszcze chwilę przy nim był, po czym zerknął w stronę Jinbeia.
- Przekażę wszystko swojemu
przełożonemu – oznajmił przepraszającym tonem, jakby naprawdę żałował, że nie
jest w stanie udzielić odpowiednich informacji.
Wojownik
pokiwał powoli głową i obserwował, jak Ajiro opuszcza pomieszczenie. Posiedział
jeszcze przez jakiś czas, ale w końcu podniósł się i również ruszył w stronę
wyjścia.
- Nie robiłbym sobie wielkich
nadziei – powiedział Peto, czytając jakieś zapiski z notesu, który trzymał w
dłoniach.
Od
pierwszego „przebudzenia” Ace’a minęły prawie trzy tygodnie. Przez ten czas
oczy chłopaka otwierały się jeszcze kilka razy, ale jak do tej pory żadnemu nie
towarzyszył choćby przebłysk świadomości. Co prawda, według słów lekarzy,
reakcje źrenic chłopaka były prawidłowe, co stanowiło dość pomyślną wiadomość,
ale wciąż nie potrafili określić, czy kiedykolwiek będzie w stanie normalnie
funkcjonować. Chociaż „normalnie” w tym przypadku było pojęciem względnym. W tamtej chwili nawet skoncentrowanie na kimś
spojrzenia byłoby osiągnięciem.
- Mózg to wciąż jeden z tych
rejonów organizmu, których nie zbadaliśmy do końca. Chociaż bardziej
odpowiednim byłoby stwierdzenie, że nie zbadaliśmy go w większej części.
Dlatego też nie potrafię określić, czy zmiany, jakie w nim dostrzegamy, są
tylko tymczasowe, czy wręcz przeciwnie.
Jinbe
powstrzymał się od gorzkiego uśmiechu. Tymi jakże ładnymi określeniami, lekarz
dał mu do zrozumienia jedno: „on może już na zawsze pozostać warzywkiem, a my
nie potrafimy mu pomóc.” Był jednak w stanie zrozumieć, że nawet medycyna nie
może wszystkiego. Jedyne, co mogli teraz zrobić, to trzymać kciuki i mieć
nadzieję, że chłopak zdoła jakoś przezwyciężyć wszystkie przeciwności.
- Róbcie, co możecie – poprosił,
drapiąc się po głowie. - Przez jakiś czas nie będzie mnie na wyspie. Odwiedzę
go tak szybko, jak to tylko możliwe – dodał.
Musiał w
końcu na poważnie skupić się na swoich obowiązkach. Miał kilka spotkań poza
Wyspą Ryboludzi, na których musiał się zjawić. Chaos na górze wciąż pozostawał
kwestią do rozwiązania.
- Naprawdę? - Jinbe zamrugał
kilka razy z niedowierzaniem. To, co usłyszał wykraczało poza wszelkie jego
wyobrażenia. Przynajmniej te, na które pozwalał sobie od około pół roku.
Kiedy
ostatni raz opuszczał wyspę, co było jakieś dwa miesiące wcześniej, stan Ace’a
wciąż nie ulegał zmianie. Co prawda, zdarzyło mu się już kilka razy poruszyć
jakąś częścią ciała, były to jednak bardziej drgnięcia niż faktyczne ruchy. A
teraz nagle został poinformowany, że chłopak nie tylko zaczął się poruszać, ale
też nawiązał kontakt z kilkoma osobami z personelu. Pierwszy raz od sześciu
miesięcy, ktoś mógł usłyszeć jego głos.
Wojownik
nawet nie czekał na odpowiedź od lekarza dyżurnego, a zamiast tego skierował
się prosto w kierunku pokoju młodego pacjenta. I jednocześnie tam, gdzie był
gabinet Peto, obok którego ułożono Portgasa.
Zanim
dotarł do drzwi któregokolwiek z pokoi, medyk wynurzył się na korytarz.
- To prawda? - zapytał były
Shichibukai, starając się utrzymać emocje na wodzy.
- Tak. Od jakiegoś tygodnia
jesteśmy w stanie porozumiewać się z nim w normalny sposób. Jego stan zaczął
poprawiać się półtora miesiąca temu.
- Tak się cieszę… Mogę się z nim
zobaczyć? - Na twarzy wojownika malowała się wyraźna ulga.
- Oczywiście. Przestrzegam
jednak, że nie należy go narażać na niepotrzebny stres.
- Rozumiem. Dziękuję.
Jinbe
odetchnął cicho i otworzył drzwi do sali, niepewnie wchodząc do środka.
Zauważył,
że czarnowłosy siedzi na swoim łóżku i z podejrzliwością spogląda na miskę w
rękach. Rybolud nie zdziwił się przesadnie. Chłopak od pół roku nieustannie
karmiony był przez kroplówkę. Należało powoli przyzwyczajać żołądek do
przyjmowania normalnego pożywienia.
- Ace-kun? - zapytał, chcąc
zwrócić na siebie uwagę młodszego towarzysza.
Zapytany
podniósł wzrok, niepewnie przyglądając się twarzy swojego gościa.
- Powinienem cię kojarzyć? -
zapytał, odstawiając na moment miskę.
Rybolud
zrozumiał, że ten najwyraźniej miał problemy z pamięcią.
- Znaliśmy się dość dobrze, ale w
tej chwili nie ma to większego znaczenia. Jestem Jinbe. Chciałbym wiedzieć, jak
się czujesz.
Czarnowłosy
posłał mu swój szeroki uśmiech. Co prawda, przez zapadnięte policzki i cienie
pod oczami, efekt był nieco zaburzony, ale były Shichibukai niemal był w stanie
wyobrazić sobie, że zdarzenia sprzed pół roku nigdy nie miały miejsca, a on
stoi przed tym samym chłopakiem, z którym zaprzyjaźnił się w więzieniu.
- Jestem Ace – oznajmił
czarnowłosy. - Podniósłbym się, ale niestety, nie mogę tego zrobić.
Rybolud był
w stanie zrozumieć, że chłopak wciąż miał problemy z chodzeniem, ale po co się
przedstawiał? Przecież, kiedy tylko wojownik wszedł do środka, powiedział jego
imię.
- Dlaczego się przedstawiasz? -
zapytał.
- Bo dziwnie się czuję, kiedy
wszyscy mnie znają – mruknął syn króla piratów, drapiąc się niepewnie po karku.
- Rozumiem. - Starszy z nich
uśmiechnął się.
Resztę
czasu poświęcili na spokojną, niewiele znaczącą rozmowę o samopoczuciu chłopaka
i przysłowiowej pogodzie. W końcu jednak Peto przerwał im, oznajmiając, że
pacjent musi wypocząć.
Z chwili na
osobności, Jinbe mógł wywnioskować jedno: Ace nie pamiętał niczego. Wojny,
swoich mocy, załogi, przyjaciół… Brata.
Na kolejną
wizytę był już przygotowany. Zapukał do odpowiednich drzwi, a po usłyszeniu
cichego „proszę” wszedł do środka.
- Witaj, Ace-kun – powiedział,
przekraczając próg.
- O, Jinbe! Cześć – powitał go
chłopak, prostując się na swoim miejscu.
- Chciałbym ci coś pokazać. Może
przypomnisz coś sobie… - zaczął, siadając na jednym z krzeseł stojących pod
ścianą.
Zaczął po
kolei wyciągać listy gończe, przedstawiające osoby, które mogły nieco poruszyć
pamięcią młodszego pirata. Jednak na większość z nich, odpowiadało mu jedynie
przeczące kręcenie głową. Twarze nawet takich osób jak Białobrody czy jego
współzałoganci, nie budziły w nim najmniejszych skojarzeń.
- To może ten…? - podjął
ostatnią już próbę, wyciągając list gończy Luffiego. Uznał, że jeżeli ten nie
zadziała, nic innego nie ma szans.
- Nie, nie wiem, kto to jest… -
zaprzeczył niepewnie czarnowłosy, jednak rybolud zauważył zmianę na jego
twarzy.
Usta
Portgasa rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, kiedy spoglądał na wyszczerzoną
twarz swojego braciszka.
- Na pewno?
- Nie – ponownie zaprzeczył Ace.
- Nie mam pojęcia, kto to jest, ale… Cieszę się, że go widzę. Nie wiem,
dlaczego. Czuję, że chciałbym go spotkać.
Starszy
wojownik uśmiechnął się pod nosem, słysząc tą odpowiedź. Z kieszeni wyciągnął
jeszcze jeden kawałek papieru: wycięty artykuł z gazety. Przedstawiał on
Luffiego, oddającego hołd poległym w wojnie.
- A to?
- Wciąż nie wiem, kim on jest,
ale… - przerwał, marszcząc brwi. - Ten tatuaż…
Jinbe przez
chwilę wydawał się być zaskoczony pytaniem, ale powoli pokiwał głową.
- Jest podobny do tego, który ty
miałeś na ramieniu… - przerwał, zastanawiając się, czy powinien o tym
wspominać.
Portgas
potarł niepewnie kikut, znajdujący się w miejscu, z którego powinno wyrastać
lewe ramię, ale nie wydawał się przejęty faktem jego braku. Bardziej
zainteresowała go inna kwestia.
- Jak on wyglądał? Mój tatuaż?
Rybolud
chwycił kawałek papieru i szybko naszkicował odpowiedni wzór. Gdy skończył,
obrócił go w stronę młodszego towarzysza. Ten przez chwilę wpatrywał się w
niego w zamyśleniu, po czym zamrugał zaskoczony. W jego ciemnych oczach
zalśniły łzy, kiedy wyciągnął rękę i przejechał nią po skreślonym „S”. Jinbe
nie wiedział, co miało to oznaczać, ale najwyraźniej nie była to zwykła
pomyłka…
- To są moi bracia, prawda?
Luffy i… Sabo.
Były
Shichibukai tylko pokiwał głową. Coś mu mówiło, że istniała szansa, że Ace
jednak przypomni sobie nieco więcej.
Ace opadł
na łóżko z cichym jękiem, oddychając ciężko. Jinbe uśmiechnął się, widząc pot
na czole chłopaka i determinację w jego spojrzeniu. Czarnowłosy naprawdę się
starał.
- Jak ci idzie? - zapytał, siadając
na jednym z krzeseł.
- Podobno bardzo dobrze. -
Portgas wzruszył ramionami. - Wciąż nie mogę chodzić bez tej kuli, ale
przynajmniej mogę sam pójść do łazienki. - Uśmiechnął się krzywo, wypowiadając
ostatnie słowa.
Rybolud
pokiwał głową. Po ponad pół roku leżenia w śpiączce, ciało pirata musiało
ponownie nauczyć się, jak wykonywać najprostsze czynności. Co prawda lekarze
rozmasowywali jego mięśnie, by te nie zanikły całkowicie, jak i dbali, by nie
powstały mu odleżyny, jednak tak długi bezruch miał swoje negatywne skutki,
które Ace musiał teraz pokonać. Nie narzekał jednak, a zamiast tego dzielnie
poddawał się rehabilitacji, czasami dając z siebie nawet więcej niż powinien.
Tak jak teraz, kiedy ze zmęczenia niemal nie mógł się ruszać, ale szeroki uśmiech
wciąż rozjaśniał jego twarz. Każdy, nawet najmniejszy postęp cieszył cały
personel medyczny, jednak to Portgas miał z niego największą satysfakcję. Może
nieco za wcześnie wspomnieli o tym, jak wspaniałym wojownikiem był kiedyś…?
Teraz chłopak robił wszystko, by wrócić do poprzedniej formy. Co prawda nie
zapowiadało się, żeby udało mu się to zbyt szybko, ale nikt się tym nie
przejmował. Kiedy Jinbe przypominał sobie, jak ten wyglądał jeszcze niecały rok
wcześniej, naprawdę cieszył się z tej pozornie nieistotnej informacji, jaką
było pozwolenie pacjentowi na samodzielne wizyty w łazience.
- W takim razie, nie
przeszkadzam – powiedział, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu, upewniając,
że są sami. - Mam coś dla ciebie – dodał, wyciągając z kieszeni paczkę
czekoladek.
Może i
lekarze robili co mogli, ale czasami naprawdę nie potrafili pomyśleć o
przyjemności, jaką sprawić mogły zwykłe słodycze.
Oczy
czarnowłosego rozbłysły, kiedy chwycił opakowanie i szybko schował je do
szafki. Podziękował ryboludowi, który uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Luffy-kun, zanim odpłyniecie,
chciałbym, żebyś spotkał jeszcze jedną osobę – powiedział Jinbe, spoglądając na
słomianego.
Ten zerknął
na niego z zaciekawieniem, po czym pokiwał głową, podążając za nim. Od wojny
minęły już dwa lata, chłopak poradził sobie z przytłaczającym go wcześniej
żalem, jednak w jego oczach dalej można było dostrzec ślady smutku. Mimo
wszystko, ból po stracie tak bliskiej osoby musiał być ogromny.
Wojownik
zatrzymał się przed drzwiami do odpowiedniego mieszkania i wskazał głową drzwi.
- To tutaj. Myślę, że zostawię
was samych. Przywitajcie się – powiedział jeszcze i odszedł.
Luffy przez
chwilę patrzył za nim bez zrozumienia, ale chwilę później wzruszył ramionami
i nacisnął klamkę, wchodząc do środka.
Na fotelu
ktoś siedział, ale gdy tylko zobaczył swojego gościa, od razu się podniósł.
Oczy gumiaka otworzyły się szerzej, kiedy ten rozpoznał w tajemniczej postaci
tak bliską sobie osobę.
- Cześć, Luffy – przywitał go
wesoło Portgas.
- Ace! - krzyknął słomiany,
rzucając mu się na szyję.
I pierwszy
raz od dwóch lat, nie był to okrzyk pełen przerażenia i bólu.
Naprawdę wzruszające i niezwykle przyjemne w odbiorze ^^
OdpowiedzUsuńGdyby Oda zrobił coś takiego...*rozmarzyła się*
W mojej ocenie 10/10 :3
Dziękuję bardzo, to przepiękny prezent! Podziwiam za opisy, akcja wciągająca, naprawdę miło się czytało. Jeszcze raz dziękuję i wesołych Świąt! ^-^
OdpowiedzUsuń