24 grudnia 2016

[Opowiadanie] Krwisty Apetyt

Tytuł: Krwisty Apetyt
Autor: ema670
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatenek: shounen-ai
Para: ZoroxSanji
Ograniczenie wiekowe: 14+
Możliwe spoilery: NIE
Prezent dla: KokutoYoru
Treść życzenia: Sanji jest wampirem, który przez złożoną kiedyś obietnicę może brać krew tylko od tych, którzy dają mu ją z własnej woli.
Notka odautorska: Mam nadzieję, że się spodoba i nie zepsułam prezentu. Ho-ho-ho Wesołych Świąt!


            Do tej pory nie wiedział jak to się stało: w jego zmaltretowanym przez starość mieszkaniu siedział durny wampir, który  trząsł się  z niepohamowanego głodu. Blondwłosy i, o dziwo, przystojny krwiopijca postanowił zdemolować mu mieszkanie w poszukiwaniu krwi(Tak przynajmniej powiedział).

- Kretyn. – usiadł naprzeciwko wampira, który teraz walczył z samym sobą, by nie zaatakować człowieka i wbić w niego kłów, by tylko spróbować tej soczystej krwi. Przełknął ślinę. Człowiek był niesamowicie spokojny. Jego siła, moc i opanowanie sprawiały, że Sanji miał jeszcze większą chęć na krew tego człowieka, zwykła słabsza rasa, którą kochali zabijać tylko dla soczystej krwi.

- Więc mówisz, że możesz to zrobić osobie, która tego będzie chciała?

- Yhym. – Siedział na starej kanapie jak dziecko na dywaniku u dyrektora, trochę większe, bardziej kapryśne i zdecydowanie bardziej wkurzające.

- Przez obietnicę?- Człowiek zadawał pytania, jedno po drugim. Wampir zamiast słów, odpowiedział skinieniem głowy. Jego ręce drżały, a usta wyschły, cały czas się oblizywał, brakowało mu pożywienia. Chociaż, czy krew w ogóle można nazwać pożywieniem.  – Gówno mnie to obchodzi.

- Że co?!

- Zamknij za sobą drzwi, brwiasty.

- Jak to cię nie obchodzi?! To po co to całe przesłuchanie.

- Słuchaj brewko, podglądałeś moją siostrę pod prysznicem i ja mam Ci uwierzyć, że chodzi o wampiryzm. Za jakiego idiotę ty mnie masz? Powinienem Cię zabić, a daję Ci żyć, więc spierdalaj stąd. – Pokazał na drzwi i wstał pokazując nad „gościem” swoją wyższość, nie tylko wyższość, bo mężczyzna miał potężną budowę ciała, która ąż wystawała spod jego koszulki na ramiączkach i krótkich spodenek. Jednak blond włosy wampir ani myślał się wynosić, jego zmysły zaczęły się domagać pożywienia. Jego mózg został lekko popchnięty nie w tą stronę co trzeba. Jego źrenice się rozszerzyły, kły wysunęły się znacznie pokazując swoją ostrość, a całe ciało zareagowało impulsywnie. Atak był szybszy niż cokolwiek.

Zoro leżał na podłodze zaskoczony całą tą sytuacją. Po raz pierwszy od dawna, ktoś był w stanie go dotknąć, po raz pierwszy od dawna powalić na ziemię. Ktoś był zdecydowanie szybszy od niego. I teraz wiedział, że nie kłamał. Że nie był on człowiekiem.

-Jesteś silny. – Blondyn odparł. – Ale… - Uśmiechnął się pokazując kły. – Jestem zdecydowanie silniejszy od ciebie, gówniane marimo.

- Heh, spieprzaj. – Zoro próbował zwalić z siebie blondyna, niestety nie udało mu się, za to wampir bawił się w najlepsze, bo wiedział, że ma teraz nad nim władzę.

- No i jak, glonowa kulko, jeszcze jakieś życzenia? – uśmiechnął się i złapał mężczyznę za czoło zbliżył usta do jego szyi. Ochh jak on chciał, kły wysunęły się, językiem oblizał usta. Otworzył je szerzej. Czuł, że ciało zielonka drży pod jego naciskiem, niesamowite, ten człowiek zamiast się poddać i słabnąc, był coraz silniejszy i, co nie było zbyt fajne, coraz bardziej zawzięty.

- Nie dam się ugryźć, ty. – Zoro otworzył szeroko oczy. Szok był natychmiastowy, a ucisk na ciele coraz mniejszy. To był jeden moment, jeden jedyny.

Nie, blondyn go nie ugryzł. Jego ciało domagało się kontaktu, a ponieważ wiedział, ze ciąży na nim obietnica, zamiast wbijać swoje kły polizał szyje glona. Oczywiście to nie pomoże, papierosy też nigdy nie miały smaku, po prostu zajmowały usta. Polizał jeszcze raz i jeszcze raz. Później zassał. A zielonowłosy jęknął z zaskoczenia.

- Co ty robisz, debilu?

Wampir ocknął się i szybko zniknął zielonowłosemu z oczu.

Zoro usiadł, położył dłoń na czole. I ciężko westchnął. Przez otwarte okno wkradał się wiatr. Kto by pomyślał, że w dwudziestym pierwszym wieku spotka wampira. Uśmiechnął się do siebie.

- Co ty robisz, braciszku? – Czarnowłosa weszła z wciąż obecnym ręcznikiem na głowie. – Znowu się zgubiłeś – zapytała z drwiną  w głosie, nigdy nie przestanie jej to bawić.

- Odwal się Kuina! – wstał, wyrwany ze swojego zamyślenia i udał się do pokoju. Dobrze, że chociaż siostra nie była niczego świadoma. Nie była nim, a był przekonany, że przystojny wampir nie przeżył by, gdyby to Kuina go przyłapała, a nie Zoro. – Tak naprawdę nie był tak silny. – Szepnął do siebie zaciskając pięść. Uśmiechnął się, obnażając kły. – Nie tylko ty masz tajemnice, kretynie.

~0~0~0~0

Zoro wracał spokojnym tempem po swojej pracy, skręcał w różne uliczki szukając drogi, nie, nie zgubił się, szukał odpowiedniej drogi do przechadzki w stronę domu. Jego myśli wciąż krążyły wokół wczorajszego incydentu z Panem Brwiastym. Stanął naprzeciwko swojego domu, dziwne, był przekonany, że idzie w innym kierunku, ale dobrze się złożyło, miał ochotę na drzemkę. Otworzył drzwi, jego siostra już dawno powinna być. Pewnie będzie krzyczała, jak to źle jej się dzisiaj pakuje na jutrzejszy wyjazd.

- Ja pierdole, cholerne staniki! – nie mylił się. Kuina jak zawsze podczas pakowania wyklinała na wszelkie damskie sprawy, które musiała spakować. Kiedyś dawno temu, mu powiedziała, że mu zazdrości bycia facetem, ale czy ktoś ją zmusza do ich noszenia?]

- Jeszcze te jebane podpaski! – krzyknęła znowu. Dobra, racja, była ta jedna rzecz, co do której nie miała wyjścia. Na szczęście oznaczało to, że kończyła się pakować i może zielonowłosy może liczyć na spokojną drzemkę. – Hej, Ku! – Przywitał się i przeszedł koło jej, w tym momencie zdemolowanego pokoju. Faceci robią bałagan? O nie, oni po prostu nie sprzątają, to kobiety potrafią wyrzucić wszystko z kilku szaf na podłogę by znaleźć najmniejsza pierdołę, którą tego dnia chcą ubrać.

-Ech… - westchnął mijając ten huragan. Penie nawet go nie usłyszała. Drzemka sama w sobie była przyjemna, nawet nazbyt przyjemna, bo tgdy się obudził zorientował się, że trwała ona dłużej niż dwie godziny, które planował poświęcić na codzienne ćwiczenia. No nic, najwyżej pójdzie później spać.

-Zoro! Nie widziałeś gdzieś moich kluczy?! – Kuina spytała widząc jak jej brat wyłania się z pokoju.

-Sprawdzałaś w łazience?

-Hę? Niby czemu miałyby być akurat tam? – Zoro w odpowiedzi tylko uniósł brew. Nigdy nie wiesz gdzie możesz coś zostawić, a jego siostra była w tym mistrzem, podobnie jak w fechtunku.

Wyszła z łazienki z rumieńcem na policzkach. – Były w łazience. – wymamrotała. – Dobra bracie, spadam.

- No. – ziewnął. – powodzenia. Nocujesz u kogoś?

-Tak u kolegi, będzie mi łatwiej dostać się na lotnisko

- No dobra. Rozwal ich jutro – zacisnął pięść z uśmiechem.

- Ha! Żebyś wiedział. – pokazała kciuk do góry. – Jestem najlepsza!

Roronoa się nie martwił wiedział kim jest kolega od Kuiny i  kompletnie mu to nie przeszkadzało, jeśli ktoś miałby się bać, to sam Saga niech lepiej uważa na siebie. Kuina nikomu nie dawała sobą pomiatać.

- Cześć brwiasty. – powiedział czujac za plecami czyjąś obecność. Sanji rozszerzył usta w zdziwieniu. Jakim cudem go zobaczył. – Śmierdzisz. – odpowiedział na jego myśli.

-Coo? Ty chyba żartujesz? Nie mogę śmierdzieć, niby czym?! – Sanji pojawił się w świetle poprawiając swoją marynarkę, wampiry już od lat nie chodziły w dziwacznych płaszczach, łatwiej było funkcjonować w teraźniejszych ubraniach. A Sanji upodobał sobie marynarki, od wieków zmieniały się ich kroje, ale zawsze wyglądały schludnie.

-nie ma mojej siostry, zboku…

- haa? Kto powiedział, że… Ej! Nie jestem zboczeńcem, już o tym gadaliśmy!

-…możesz zjeżdżać.

- nie mam ochoty. – zauważył jak Zoro się spina.

-gówno mnie obchodzi Twoja ochota. Spierdalaj. – odwrócił się złapał blondyna za kołnierz. – Daj mi łyka to sobie pójdę. – wampir oblizał się.

- że co?

-Twoja krew… pięknie pachnie. – Sanji podszedł do zielonowłosego i klepnął go pod żebrem, prosto w ranę, którą Zoro tak bardzo starał się ukryć przed Kuiną.

-ugh, Ty dupku.

-Miło mi, ale mów do mnie Sanji. - Uśmiechnął się wrednie i przybliżył do mężczyzny, unosząc jego koszulkę. Zoro chciał go odepchnąć, ale widząc, że mężczyzna nie ma złych zamiarów, po prostu poczekał. Bandaż już przesiąkał krwią i powoli brudził czarną koszulkę. – Ugh, chyba czas go zmienić. – szepnął, patrząc na niedbale założony opatrunek.

- kurde… - warknął lekko. – jakbym go już nie zmieniał 3 razy, to bym się z tobą zgodził. – Zsunął koszulkę na dół zasłaniając całe ciało.

 Sanji był pod wrażeniem, jakupartym trzeba być by nie pójść do szpitala w takim stanie.

Zoro usiadł na fotelu i sięgnął po stojące na stole ciepło już piwo. Teraz mu to nie przeszkadzało po prostu chciał obejrzeć turniej i zasnąc. Ale gdy tylko usiadł zauważył jeden szczegół. Durny blond włosy wampir postanowił usiąść obok. Jakby był gościem, którym de facto nie był, więc Zoro popatrzył na niego złowrogo.

- No co ty? Nie poczęstujesz gościa?

-Raz, nie jesteś moim gościem, dwa gdybym miał drugie to bym nie pił teraz ciepłego. Trzy kazałem ci chyba stąd spieprzać.

- uchu… jaki groźny, aż dziwne, że mówi to Marimo co się boi iść do lekarza.

- Nie boję się lekarzy krwiopijco.

- Taa? To co z tą raną. – Sanji zaciągnął nosem. Kurde, cudownie pachnie. Ręce mu drżały jeszcze bardziej. Był tak blisko swojego wymarzonego nektaru.

Fakt, faktem, Zoro troszkę zapomniał o tym, ze jego „gość” żywi się krwią, a na dodatek wygląda jakby był na 2miesięcznym odwyku. Wzrok kuka zmieniał się za każdym razem, gdy Zoro tylko się ruszył naruszając jednocześnie swój bandaż. – Kurwa.- klął. – Słuchaj no, nie dostaniesz mojej krwi, więc zjeżdżaj.

- Pozwól mi zmienić bandaż. – Sanji podszedł do niego niebezpiecznie blisko.

- Spieprzaj.

- No co ty, taki wielki koleś i się boi?!

- Chyba sobie kurwa kpisz, niczego się nie boję. Spierdzielaj. – Tym razem warknął. Warknął potężnie, aż zbyt podobnie do prawdziwego zwierzęcia.

Wampir zmrużył oczy i ku zadowoleniu zielonka zniknął z oczu.



~0~0~0~0~



Jednak jego radość nie trwała zbyt długo, gdy wrócił następnego dnia z pracy z na nowo otwartą rano, wampir ponownie pojawił się koło niego ponownie, tym razem stanął za nim tuż przy wejściu do domu i przysuwając usta do ucha szepnął: - znowu pięknie pachniesz, glonie.

-Spieprzaj, Brwiasty! Nie jestem glonem! – odepchnął go z dużo większą siłą niż poprzednio. Siłą na tyle wielką, by Sanji nie mógł wyjść z podziwu, z reguły żaden człowiek nie miał z nim szans, a teraz uderzył z dużym impetem w przeciwległą ścianę korytarza. Jęknął z bólu, a w jego ustach obnażyły się kły. Roronoa zanim zdążył przekręcić klucz w drzwiach poczuł że coś wkręca mu się w brzuch, a następnie przewala na ziemie. Noga Sanjiego umieszczona wciąż w powietrzu i złość przedstawiona na jego twarzy opisywała jasno całą sytuację.

- Aż tak bardzo chcesz się bić, durny zboku? – Zoro wstał i otrzepał się z kurzu jakby nic mu się nie stało.

- Aż tak bardzo chcesz przegrać, pieprzone Marimo?!

- I kto to mówi…

Obaj zaczęli obnażać kły.

Jednak zielonowłosy wiedział na czym stoi, za to blondyn był w lekkim szoku widząc, że Roronoa także potrafi się przemieniać. Jego kły nie przypominały tych wampirzych, oczy nie były tak samo puste, a skóra równie blada. A jego siła nie była porównywalna tej człowieczej.

- Czym ty, do cholery, jesteś? – spytał gdy jego plecy były zmuszone zapoznać się bliżej ze ścianą.

- Nie twój interes, Nietoperku. – znowu warknął, jego struny głosowe zadrżały a dźwięk był niski. Kształ twarzy nieco się przekształcał, a Zoro najwyraźniej dążył do tego by jak najszybciej wejść do domu. Bo ręce drżały mu, gdy chciał włożyć klucze do zamka. Mrużył oczy i zaciskał widoczne kły. Wziął głęboki oddech. Blondyn czuł i widział drżenie jego ciała, rana na boku doskwierała jeszcze bardziej, gdy jego ciało zaczęło nabierać masy.

-jeśli myślisz – wziął kolejny wdech, by jego ciało się uspokoiło. Jesteś jedyną żądną krwi bestią… - przedramię zielonowłosego wylądowała nad głowa brewki. – to się cholernie mylisz.

Sanji patrzył i wąchał. Krew zielonowłosego pachniała jeszcze apetyczniej. Ręce drżały jeszcze bardziej. Oblizał się. Teraz żałował, że przyszedł, nie dlatego, że mężczyzna go zaatakował, o nie, to było coś czego mu brakowało od lat. Problem w tym, że jego głód był nie do zniesienia, zaczął jeszcze mocniej drżeć, czuł jak słabnie, czuł też jak przegrywa walkę z głodem. Czuł że traci przytomność, a ręka koło niego unosi się by go złapać. Obudził się w łóżku. Oczywiście, nie w swoim. W bardzo twardym i śmierdzącym psem łóżku.

-Lepiej ci? – Usłyszał głos. Zoro właśnie ściągał zużyty bandaż, wciąż pachniał niewysuszoną krwią. – super, to teraz spieprzaj stąd.

-Hę? Najpierw o mnie dbasz, a potem wyrzucasz jak psa? Tak nie można.

-Nikt o ciebie nie dbał, z resztą psa bym szybciej zatrzymał, niż krwiopijcę. Jednak leżący na korytarzu wampir niebyły dobrą opinią dla sąsiadów, a mi się podoba fakt, że dają mi spokój.

-Pewnie się ciebie boją, idioto. – Wymamrotał po cichu. Zoro nie odpowiedział, to była prawda. – Jaką ci to robi różnice? I tak nic nie zrobią.

-Wierzysz w to, że starsza pani nie wezwie służb, a ćpun nie przyjdzie z koleżkami?

-A co? Boisz się ich?

-Nie. Zabiłbym ich. – powiedział to wrogo i z tak duża pewnością, że aż Sanji poczuł ciarki na karku.

-Łoo, mam się bać?- Spytał z teatralnym strachem.

-Ja bym się bał. – powiedział odwracając wzrok.

Sanji nadal czuł zapach tej przecudownej krwi. Wiedział już co go tu ciągnęło, był przekonany, że to ta unikalna krew. A teraz już wiedział, nie jest ona ludzka. O na pewno nie. Spojrzał na bandaż zielonowłosego, który ściągał z siebie ostatni kawałek. Czy zobaczy teraz sączącą się ranę?

Ku jego wielkiemu zdziwieniu. Nie zobaczył nic, na ciele zielonowłosego nie została żadna ranka, ani śladu.

A był pewny, jest pewny, że wciąż czuje świeżą krew z bandaża.

- O co tu…?

Roronoa wiedział co znaczy niepohamowany głód. Rządza, której sam doświadczał wielokrotnie i to z niewyjaśnioną siłą. Jako Lykan nie musiał się zmieniać, mógł to opanować. Ale gdy księżyc był w całkowitej pełni, jego zmysły szalały bardziej niż zwykle. „Jutro” Pomyślał patrząc na drżącego blondyna. Co miał zrobić sam by chętnie go schrupał. Wampiry i wilki walczą między sobą tak? To czemu, do jasnej cholery, ten wyglądał tak apetycznie, dlaczego los kazał mu wprowadzić do swojej loży wroga?

- Zjeżdżaj i nie przychodź jutro! – „Dobrze Zoro tak trzymaj” powtarzał sobie.

-Jutro? – zobaczył nutkę niepewności na twarzy wampira, który odwrócił wzrok od jego już nie obecnej rany.  – Znaczy, że mogę przyjść później?



~0~0~0~0~0~

Okej, Sanji przyznał, sam nie wiedział co go przywiało ponownie do tego domu. Mógłby powiedzieć, że piękna dama, która tutaj widział. Ale tym razem nawet nie musiał się wysilać żeby stwierdzić, że kobiety nie ma w domu. Stał na parapecie obserwując mieszkanie człowieka, który dzisiaj wrócił wyjątkowo wcześniej z pracy i właśnie krzątał się po mieszkaniu. Raz w jedną, raz w drugą stronę. Wyglądał jakby się do czegoś przygotowywał, rozłożył matę oraz położył trzy katany zaraz obok niej, teraz się tylko kręcił bez celu. I… ku zdziwieniu Sanjiego otworzył okno. Sanji zdążył odsunąć się na bezpieczną odległość, chowając się za liśćmi podniszczonego przez szkodniki drzewa. Wiedział, że nie jest widoczny w oblegającym go mroku.

- Wyłaź, debilu…

„Co? Jak?” Ukrył się za jednym z konarów.

-Wyczuwam Cię, idioto! Mówiłem Ci żebyś tu nie przychodził…- krzyknął wrogo. I oblizał usta. Okno zostawił otwarte, po niecałych pięciu minutach Sanji pojawił się na parapecie. – Właź. – Zoro powiedział spokojnie siedząc na macie ze skrzyżowanymi nogami i z zamkniętymi oczami.

-Medytujesz? – spytał wskakując z gracją do mieszkania, ręce w kieszeniach spodni od garnitury.

Zoro jedynie uniósł brew. Czuł jego zapach, słyszał bicie jego serca. Szybsze niż u śmiertelnika. Medytacja? Błagam, jego rządze były tak wielkie, że wszystko, kurwa wszystko mu przeszkadzało. Każdy krok, każda melodia. Nawet zaciskający się pasek na ręce jego sąsiada ćpuna był dla niego aż zbyt słyszalny za ścianą. Ale nie. Jego naturalny wróg postanowił przyjść, mimo cholernych ostrzeżeń, mimo pieprzonego zakazu, który wydawał mu się wystarczająco donośny poprzedniego dnia.

- Jak już jesteż…- zaczął nie otwierając oczy. – zamknij okno i drzwi. – kiwnął w stronę wejścia. Pokój w którym się znajdowali był mały, ciemny i praktycznie pusty.

Sanji czuł zapach krwi. Wdychał ją zachłannie. Ile jeszcze będzie się czuł jak na odwyku? Oblizał usta.

I Przeszedł koło Roronoy w stronę drzwi. O kurwa. Obaj zadrżeli. Sanji, znowu czuł zapach krwi na ciele zielonowłosego. Zoro czuł zapach unikalny blondyna.

Wyczuwali swoją ofiarę. Wystarczył jeden ruch i obaj by zaatakowali. Więc stali. Blondyn patrzył na uchylone drzwi. Zielonowłosy ścisnął ręce obecne na kolanach.

„Co robić?” Wampir, przygryzł dolną wargę. Z jednej czuł drżenie ciała. Chciał tej krwi. Pragnął jej. Z drugiej. Musiał uciec przed złamaniem obietnicy. Musi zrobić to szybko. Jeden krok i go nie ma, jeden.

Zrobił to postawił jeden krok w nadziei, że zamknie za sobą drzwi. Jednak nie udało mu się silny uścisk prawie morderczy znalazł się nad jego kostką.

- Ugh. – Poczuł jak leci na plecy rzucony na podłogę jak ścierką.

- Durna brew. Mówiłem byś nie przychodził! – Zoro się oblizał. Gdy tylko zobaczył brewkę na ziemi. Rozkraczył się nad nim i schylił. Złapał go za bok i przygniótł tak mocno, że Sanji martwił się o swoje wnętrzności.

Jednak blondyn nie miał w oczach strachu. Jego myśli skupiły się na krwi, która ponownie wsiąkała w materiał na ciele Roronoy. Obaj byli teraz w bezruchu. Tylko głębokie wdechy i wydechy rozchodziły się.

- Co teraz, brewko?– Zoro pochylił się nad wampirem. Obaj mogą zginać ze swoich rąk. Wiedział o tym, a mimo to. Polizał go po ustach. Sanji nie dał rady. Rządza krwi? To chyba nie to go zabijało będąc przy tym wielkoludzie. Pocałunek nie był szybki, nie był piękny ani romantyczny. Był długi, łapczywy i paskudny. I nie był ostatni…



~0~0~0~0~

Sanji obudził się z okropnym uczuciem ciężkości, ogromnym bólem głowy i ogromnym kapciem w ustach. Czuł się, prosto mówiąc jak na kacu. Jednak ciężkość nie była spowodowana wypitą przez niego krwią, tylko wielkim mężczyzną, który przygniatał go do tego stopnia, że blondyn nie mógł się ruszyć! W dodatku ugryzienie, które zaserwował mu zielonowłosy doskwierało aż za bardzo, w końcu nie było ludzkie, teraz to już wiedział, przecież ta bestia nie była człowiekiem, o nie!

Ale musiał przyznać, że to, co się stało zrobiło na nim wrażenie. Na ciele zielonowłosego nie było śladu po kłach Sanjiego, ale jego krew smakowała przepysznie, musiał przyznać to było wyjątkowe.

Jednak jego wspominanie nie trwało zbyt długo, bo już po chwili usłyszał hałasowanie klamki, „o cholera!” próbował się podnieść, ale jakby nie patrzeć cegły w postaci mięśni nie dawały się ruszyć. Kiedy w drzwiach do pokoju w którym się znajdowali stanęła czarnowłosa piękność, zamknął oczy udając, że śpi. „Piękna dama zobaczy mnie w tym stanie…” Był załamany.



Rano Kuina wróciła jako zwycięzca turnieju. Musiała przyznać, że w pokoju Zoro znalazła najlepszą nagrodę. Bo kto by się spodziewał, zobaczyć wampira i leżącego na nim wielkiego lykana pod jednym dachem…

… z córką demona.

1 komentarz:

  1. Dziękuję, prezent cudowny :) Wyszło zupełnie inaczej, niż się spodziewałam, a przez to chyba nawet znacznie lepiej. Całkiem ciekawe połączenie. I jeszcze ta Kuina na koniec... Piękne :)
    Nie potrafię pisać wylewnych komentarzy (ogólnie, nie potrafię pisać komentarzy), więc na tym poprzestanę. Jeszcze raz: dziękuję~
    KokutoYoru (bo nie mam pojęcia, czy mnie podpisze...)

    OdpowiedzUsuń