18 września 2016

[Opowiadanie] Gra o serce - Część 2

 
Tytuł: Gra o serce
Autorka: Fryne Wilde
Liczba rozdziałów: 2/?
Gatunek: przygoda
Postać: Sanji
Ograniczenie wiekowe: --

Miejsce, w którym się znaleźli wyglądem dalekie było do Wyspy Śpiewającego Słowika. Niczym nie przypominało tego niedużego skrawka ziemi, gdzie pozostawili Going Merry, a także cały swój dobytek.  Nie było tutaj drzew, zdobionych liśćmi przeróżnych kolorów, brakowało owoców i bijącego od ich słodkiego zapachu, wprowadzającego w błogi nastrój, jedyne co pozostało takie samo to tajemnicza aura, niczym niewidzialna nić oplatająca serca członków Załogi Słomianego Kapelusza. Tak, tylko to mogło połączyć kwitnącą wyspę i niewiarygodne miejsce, w którym brakowało wszystkiego, a było ono pustą przestrzenią. Piraci na próżno wodzili oczami we wszystkich kierunkach, próbując dostrzec coś więcej, jednak ich spojrzenia mogły zatrzymywać się jedynie na sześciu ogromnych wrotach, kształtem przypominających stare lustra, zniszczonych, lecz nie tracących uroku.
- Zmusza nas do rozdzielenia – odezwała się jako pierwsza Robin.
- To miała na myśli, mówiąc „idealnie”, gdy zorientowała się, że jest nas szóstka. Przeklęta Wiedźma – warknął Zoro, wspominając głośno słowa kobiety, a w głowie odtwarzając sobie obraz czystego zadowolenia, malującego się na obliczu przebiegłej panny.
- Czekajcie, nie możemy się rozdzielić! – wtrąciła się natychmiast Nami. – Nie wiemy z czym mamy się mierzyć, nie znamy zasad panujących w tym świecie, nie mamy pojęcia o niczym, związanym z tym miejscem.
- Jestem tego zdania co Nami! – powiedział pospiesznie Usopp. – Nie mówiła nic o tym, że każdy ma działać na własną rękę.
- Uznała, że nie musi – słowa Robin, sprawiły, że na chwilę zapanowała głucha cisza.
Załoga musiała podjąć trudną decyzję, której nie dało się uniknąć nawet za wszelką cenę. Rozumieli, że jeśli każdy wybierze swoje wrota i podąży własną drogą, szybciej dotrą do Sanji'ego, ocalą go, a także siebie. Nie wiedzieli, jednak co czeka ich po drugiej stronie, przeciw czemu stanęli do walki i czy są wystarczająco silni, by zwyciężyć. Zawahanie i chwilowa niemoc nawiedziły serca słabszych członków załogi, jednak zaraz zabrzmiał głos kapitana, który rozwiał wszelkie wątpliwości.
-Szkoda czasu, każdy idzie w swoją stronę!
- Z tego, co pamiętam to Wiedźma nie mówiła o jakiś ograniczeniach czasowych – wtrąciła się natychmiastowo Nami.
- Tak, ale ja jestem głody – wyrzucił z siebie Luffy, zaś jego żołądek głośno to potwierdził.
- Ciebie obchodzi tylko jedzenie! – ryknęli wszyscy, a od pani nawigator kapitan otrzymał podarunek w postaci silnego uderzenia w sam czubek głowy. Tylko Nico Robin zaśmiała się cicho.
- Doprawdy – westchnęła Nami, kręcąc głową ze zrezygnowaniem – czy ty zawsze musisz sprowadzać wszystko to jednej kwestii? – uniosła dłoń widząc, że ten otwiera usta.- Nie odpowiadaj, to pytanie retoryczne. W każdym razie – przerwała, przenosząc swoje spojrzenie na wrota – kapitan podjął decyzję.

***

Otaczający mrok obezwładnił Sanji'ego,  a poczucie zanurzania się w bezkresną głębię, nie dawało mu spokoju, powiększając się z każdą chwilą. Nie dostrzegał nic, otaczała go głucha cisza, upewniająca go tylko w przekonaniu, że w tym nierealnym miejscu, znajdował się zupełnie sam, a jego serce przeczuwało, iż od wszystkich bliskich mu ludzi, dzieli go jakaś ogromna, niewidzialna bariera, której nie będzie mu dane samemu pokonać. Bezsilność sparaliżowała jego wolę. Poczucie utracenia jakieś ważnej cząstki, dającej mu wiarę, a także siłę, było nie do zniesienia, a ból w klatce piersiowej drażnił go, powodując jednocześnie osłabienie ciała, odmawiającego posłuszeństwa właścicielowi zewnętrznej powłoki. W pewnym momencie, gdy nad nadzieją, zaczynało górować zwątpienie i smutek, dostrzegł maleńką, płomienną kulkę, przypominającą świetlika. Zbliżyła się do niego ufnie, a on pokierował dłoń w jej stronę. Palce musnęły świetlistą kulkę, która przekazała mu znajdującą się w niej drobinkę ciepła, zaś zaraz po tym Sanji musiał zamknąć wrażliwe oczy, gdyż w jednej chwili niespodziewana jasność zaatakowała ciemność i mimo pozornej słabości pokonała mrok.
Ciemna pustka otaczająca Sanji'ego zniknęła, a jego oczom ukazały się drzwi, pomarańczowego koloru. Natychmiast zwrócił się w ich kierunku, lecz one zaczęły się odsuwać się za każdym razem, gdy tylko kucharz postawił kolejny krok do przodu. Już po chwili przestrzeń wypełnił dźwięk uderzających o powierzchnię butów, któremu niedługo potem zaczął towarzyszyć płytki oddech, a niekiedy  rzucone w dal przekleństwo, wypowiedziane z ust upartego.

***

Po przekroczeniu jednych z sześciu wrót Nami trafiła do miejsca, nieodbiegającego wyglądem od poprzedniego. Tutaj również nie było śladów życia żadnych istot – zwierząt, czy ludzi. Otaczały ją  jednak nagie, czerwone skały, o ostrych zakończeniach, nie budzące zaufania, a nawet utwierdzające ją w przekonaniu, że musi się mieć na baczności, bo niebezpieczeństwo może być bliżej niż sądzi. Dodatkowymi zmianami, jakie zaobserwowane zostały przez panią nawigator były: nagłe ochłodzenie się, a także powianie mgły, ograniczającej widoczność.
- Oi, Siostrzyczko! – do jej uszu dotarł melodyjny, chłopięcy głosik.
Momentalnie jej głowa powędrowała w stronę źródła tego niewinnego, płynnego dźwięku, a zaraz oczom pani nawigator ukazał się niepospolity, przynajmniej jak dla tego miejsca, widok. Ujrzała przed sobą bowiem dwójkę dzieci, których dłonie splecione w uścisku, demonstrowały silną więź, łączącą tę nietypową parę. Twarze i ciała ich były niemalże identyczne, tak samo drobne, Nami zrozumiała szybko, że muszą być oni rodzeństwem, jeśli nawet nie bliźniakami. Słodka, mała dziewczynka, przyodziana w uroczą, koronkową sukienkę koloru ciemnej wiśni, zdobioną u dołu niewielkimi kokardkami i on nie kontrastujący z nią w żaden sposób, również niewielkich rozmiarów, o delikatnej, niewieściej jeszcze urodzie, ubrany w czarny strój składający się z ciemnej, zdobionej koszuli i krótkich spodenek, zapinanych na szelki oraz ogromnego kapelusza z pawim piórem, przyglądali się jej z zainteresowaniem. W spojrzeniu cherubinka o kruczoczarnych włosach widoczne było rozbawienie, jednak fiołkowe oczy ślicznej nimfetki pozostały puste, nieskrywające żadnych uczuć ani nie wyrażających nawet najmniejszych emocji, wydawały się senne, a może nawet martwe.  W tej parze było coś, co nie pozwalało myśleć Nami o nich jak o zwykłych dzieciach, takich jakimi byli ona i jej towarzysze.
- Przyszłaś się z nami pobawić? – spytał, wypełniając swym rozkosznym głosikiem przestrzeń.
- Nie – odparła z zawahaniem Nami – jestem tu po przyjaciela.
- Słyszysz, Anabel?  Przyszła po przyjaciela! – mówił głośno, jednocześnie nachylając się nad uchem nimfetki w ciemnowiśniowej sukni, która jak się wydawać mogło, przyjęła to z obojętnością. – W takim razie, musisz się z nami pobawić – odparł, a przez jego głos przeszło lodowate brzmienie, natomiast w oczach pojawił się błysk. Cherubinek  lubieżnie oblizał usta.
- Przepraszam, ale obawiam się, że nie mam czasu na zabawę – powiedziała pani nawigator, a jej noga mimowolnie cofnęła się. – Myślę, że nie będziesz się nudzić, bawiąc się ze swoją małą siostrzyczką. Ale jak chcecie być grzecznymi dziećmi to możecie mi wskazać drogę, bo… wy wiecie, gdzie może być mój towarzysz – dodała, z trudem wymuszając w sobie, wydobycie sztucznego uśmiechu, mimo zaniepokojenia, które towarzyszyło jej silnie bijącemu sercu.
- Najpierw musisz się z nami pobawić! – zawołał, puszczając dłoń małej nimfetki.
Tęczówki bursztynowych oczu rozszerzyły się, nie tyle z powodu strachu, a szoku, który na drobną chwilę utrzymał nogi pani nawigator w czystym bezruchu.  Wesoły uśmiech dziecka, tak bardzo kontrastujący z szaleńczym błyskiem jego ciemnych oczu, zupełnie ją zdezorientował. Z pozoru zwykłe dotknięcie bladych palców cherubinka ramienia pokrytego tatuażem, okazało się być silnym atakiem, który odrzucił ją momentalnie w tył, zadając ból, niedługi, ale wystarczający, by unieruchomić ciało i spowodować trudności w widzeniu. Co się stało? Zadała sobie pytanie, pozostając w chwili zamroczenia, nie będąc w stanie zrozumieć sytuacji. Dlaczego to dziecko jest takie silne?
- Siostrzyczko, jednak bawisz się z nami! – zabrzmiał ponownie słodki głos cherubinka, przypominający dźwięk poruszających się na wietrze dzwoneczków – Anabel, widzisz? Siostrzyczka nas nie zostawi! Cieszysz się? Chciałaś się z kimś pobawić, prawda? – energicznie kierował w jej stronę pytania, wysławiając się w sposób zbyt szybki, jednak nadzwyczaj płynny, mówił z charakterystyczną manierą w głosie, lecz mimo jego pociągającego tonu, Nami pokierowała swój wzrok nie na niego, a na dziewczynkę. Jej uwadze nie uszło, że nimfetka stoi nieruchomo, tylko co jakiś czas zamyka i otwiera oczy, pozostające nadal nieodkrytą pustką.
- Rozumiem. Bym mogła odzyskać towarzysza, muszę was pokonać – powiedziała, podnosząc się na nogi, gdy odzyskała czucie w kończynach, teraz lekko zadrapanych, będących pierwszymi śladami walki, na którą chwilę temu nie była przygotowana. – Nie dam wam taryfy ulgowej, tylko dlatego, że jesteście dziećmi – dodała pewniejszym tonem.
- Taryfy ulgowej, siostrzyczko? My jej nie potrzebujemy – mówiąc to, puścił bladą dłoń małej nimfetki, a chwilę potem znalazł się przy plecach pani nawigator. Nami czuła jak jego chłodne palce, dotykają jej nagich ramion, oczami wyobraźni widziała tajemniczy błysk oczu cherubinka, a na ton głosu dziecka wzdrygała się. – Jesteśmy grzechami panienki Rachel – zarzucił jej ramiona na szyję i szepcząc pokreślił – jesteśmy jej siłą.
Pani nawigator odwróciła się natychmiast, kierując na cherubinka silny atak, jednak został on powstrzymany z łatwością, a ona odrzucona w tył z dwa razy większą siłą niż poprzednio, odczuła uderzenie, a drobne ranki na nogach, które wcześniej ją zmartwiły, teraz nie miały dla niej znaczenia. W tej chwili całe ciało jej znajdowało się w stanie odrętwienia, który jeszcze przez kilka dobrych sekund zniewolił kończyny, nie będące w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Chłopiec natomiast odskoczył w bok i chwyciwszy dłoń nimfetki, nachylił się jej nad uchem i szeptał, a dziewczynka tylko bierne słuchała, a może tylko udawała, że przyjmuje informacje przekazywane przez swojego braciszka. Licząc na to, że diabelskie dzieci są zajęte, Nami wstawszy z trudem, rozpoczęła kolejny atak.
- Clima Tact! Heat Ball, Cool Ball! – z jednej części broni ulotniły się bańki pełne gorącego powietrza, z drugiej zaś zimnego, a pani nawigator przyglądając się małych grzechom, kontynuowała atak - Cloudy Tempo! – krzyknęła, a ciemna chmura zawisła nad cherubinkiem i nimfetką, powodując zaciekawienie tylko ze strony demonicznego chłopca. – Ciemne chmury zwiastują burze – uśmiechnęła się przebiegle.
- Siostrzyczko! A co to? Anabel, widziałaś? Siostrzyczka jest magikiem! – zawołał radośnie chłopiec, nie przejmując się słowami pani nawigator.
- Małe dzieci zazwyczaj boją się burzy, a dzisiejsza prognoza pogody przewiduje pioruny, których uniknięcie wynosi 0. Lepiej nie wychodzić z domu, bo można przypłacić to życiem. Thunder Ball! –  krzyknęła, a zamknięte w bańce pole elektryczne wystrzeliło z broni i za chwilę wchłonięte zostało przez ciemną chmurę.
Piorun uderzył ogromną siłą w diabelskie dzieci. Nami dla bezpieczeństwa cofnęła się i odwracając głowę w drugą stronę, uśmiechnęła się przebiegle, pewna swojego zwycięstwa. Nie ma takiej możliwości, by atak nie podziałał – pomyślała, po czym ponownie jej bystry wzrok powędrował w stronę, zapewne usmażonej diabelskiej pary.
- Oi, Siostrzyczko. To było całkiem miłe, nawet łaskotało – podział cherubinek, a zadowolenie malujące się na jego obliczu, pogłębiło szok pani nawigator. Nie spodziewała się, że atak może nie podziałać. – Teraz moja kolej! – zawołał i nie minęła nawet chwila, a znalazł się przy swojej przeciwniczce i zadał cios, tym razem przepełniony siłą, większą niż ostatnie, które przy teraźniejszym ataku były niczym lekkie draśnięcie.
Co jest grane? Na nich to nie działa, to był mój najsilniejszy atak – myślała rozpaczliwie pani nawigator. Tym razem nie zdążyła nawet powstać, gdyż siła, która nadleciała nie wiadomo skąd, uderzyła ją z powietrza i chwilowo pozbawiła przytomności umysłu, nagle odleciała w inne miejsce, dalekie od tego nieprzyjemnego i niebezpiecznego, w jakim się teraz znalazła.

***

Nieobecny wzrok utkwiony miała w ciemnej przestrzeni. Gwieździsta noc, zastąpiła promienny dzień, przyciągając członków Załogi Słomianego Kapelusza do łóżek, a głośne chrapanie kapitana niekiedy przerywało bezdenną ciszę, w której Nami zdążyła się zanurzyć na dobre. Dopiero teraz do niej dotarło, że wszystko, co dotąd budowało jej życie, zostawiła w tyle, jednak czuła jak jakaś niewidzialna dłoń trzyma ją w miejscu, nie pozwalając postawić nowych kroków. W końcu to się stało – poczuła zwątpienie, które niczym zawiązana u jej nóg kula, unieruchamiało nie tylko jej ciało, ale także powstrzymywało wolę.
- Panienko Nami, mam wrażenie, że czymś się zamartwiasz. Coś cię niepokoi? – spytał Sanji, wyciągając ją ze świata myśli, dręczących jej głowę od opuszczenia wyspy, siostry i ludzi, których kochała. Wskoczyła na statek zostawiając ich wszystkich dla grupki idiotów, a co ważniejsze dziecinnego marzenia, które okazało się nie być tak stabilne, jak wcześniej uważała. Zwątpienie przyszło szybciej niż myślała.
- Nie, to nic takiego, Sanji – machnęła ręką, dając mu znak, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i powinien iść, zostawić ją samą, zająć się sobą, a  najlepiej swoją kuchnią.
- Proszę, gorące mleko z miodem i dodatkiem cynamonu – powiedział, dając jej ciepły kubek. Zaraz po tym usiadł obok niej, wyciągnął papierosa i zapalił. Te zwyczajne czystości wzbudziły w niej irytacje. – Przepraszam, ale również nie mogę zasnąć, panienko Nami, czy mógłbym ci potowarzyszyć? – widząc, że dziewczyna kiwa głową, co prawda niechętnie, jedynie z pustej uprzejmości, uśmiechnął się do niej, dziękując tym samym za pozwolenie. – Wypłynęliśmy.
- Tak, w końcu.
- Panienka Nami, nie wydaje się do tego przekonana.
- Odnosisz złe wrażenie, widocznie.
- Panienko Nami, myślę, że jeśli człowiek podejmie decyzję nie może się z niej wycofać, jeśli nikt go nie uciskał przy porze wahania. Sami odpowiadamy za nie, musimy iść z nimi naprzód, nawet, jeśli okażą się one złe – słysząc jego słowa, pani nawigator dziwiła się, że ten tani podrywacz, ulegający jej słodkim prośbom i urokom, tak dobrze rozumie myśli zagubionej osoby. Nie musiała mu nic mówić, by pojął jej zmartwienia i wątpliwości, trzymające jej serce w niepewności, od których tak ciężko było jej się uwolnić.
- Nienawidziłam piratów – powiedziała po chwili ciszy, wpatrując się w parę, unoszącą się znad kubka, pełnego ciepłego napoju. Mówiła spontanicznie, wyrzucając z siebie potok myśli, który teraz swobodnie wypływał przez jej drobne usta – a teraz jestem jedną z nich. Zostawiłam wszystko za sobą, ale co dalej? Mam stawiać swoje życie na  włosku za każdym razem, kiedy ci idioci wpakują się w tarapaty? Nie jestem głupi ani naiwna. Wiem, że takie sytuacje staną się codziennością, gdy za towarzyszów ma się zgraje lekkomyślnych głupków.
- Panienko Nami – zaczął spokojnie – nie widzę innego rozwiązania, jak tylko iść przed siebie, pozostawiając złe wspomnienia za sobą – przerwał na chwilę, by zaciągnąć się papierosem, po czym, gdy już wypuścił dym, mówił dalej, a ona słuchała, analizując każde wypowiedziane przez niego słowo – Przeszłość nie zawsze musi się wiązać z teraźniejszością lub przyszłością, nie da się wymazać złych chwil z naszej pamięci, jednak każdego dnia, przychodzą nowe, na pewno godniejsze zapamiętania. Tak mi się przynajmniej wydaje – zakończył z głupkowatym uśmiechem, który rozbroił Nami ostatecznie. Pijąc słodki napój, w myślach przyznała mu racje, a ciche cienie szepczące do jej ucha słowa zwątpienia w słuszność decyzji i wiary w marzenie, rozproszyły się pod wpływem promiennego ciepła, bijącego od kucharza. Wszystkie słowa Sanji'ego były szczere i prawdziwe. Czuła to i dlatego w nie uwierzyła.
- Sanji – zaczęła, podając mu pusty kubek – bardzo dziękuję. Było pyszne, chyba to pomoże mi zasnąć – dodała na zakończenie, po czym udała się z beztroską do swojej kabiny, uśmiechając się pod nosem, gdy usłyszała radosny krzyk kucharza, życzącego jej dobrej nocy. Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że ten radośnie macha w jej stronę, szczerząc się jak małe dziecko.

***

- Nie przegram – wyszeptała, ciężko oddychając, co w tej chwili sprawiało jej uciążliwy ból, o którym nie mogła zapomnieć. Jedno oko miała przymknięte, drugie okryte mgłą, jednak podtrzymując się broni, zebrała wszystkie swoje siły i wstała. Najtrudniejsze było już za nią. Podjęła decyzję. – Nie pozwolę mu umrzeć! – głośny krzyk przeszył panującą ciszę pustej przestrzeni, a wzrok stojącej w pełnej wyprostowanej pozie, przepełniony determinacją, nieugiętą siłą woli i gotowością do ostatecznych rozwiązań, zaskoczył pewnego wygranej przeciwnika.
Gdy cherubinek ponownie zaatakował, odskoczyła w bok, unikając bezpośredniego starcia z bladą dłonią chłopca. Nie musiałeś mnie ratować, nigdy cię o to nie prosiłam, a ty  ryzykowałeś swoim życiem w walce o moją wolność, a także wioski, z której pochodzę. W przeciwieństwie do Luffy'ego, Zoro, czy nawet Usopp'a, nie znałeś mnie, nawet długo ze sobą nie rozmawialiśmy. Nie rozumiałam cię wtedy. Gdy powtórzył atak, wycofała się, po czym skoczyła w prawo, tym samym nie ulegając miażdżącej sile cherubinka.  Jesteś  staroświecki, chcesz za wszelką cenę ratować kobiety z opresji, zrzucając własne bezpieczeństwo na dalszy tor. Idiota! Teraz też to zrobiłeś i przez ciebie mamy kłopoty. Przeklęła w myślach, starając się uniknąć kolejnego ataku, skoczyła najpierw w prawo, później w lewo. Narobiłeś porządnego zamieszania i, gdy już do nas wrócisz nie daruję ci tego zbyt szybko, obiecuję to sobie. Będziesz musiał ugotować chyba z tysiąc najlepszych posiłków, zanim wybaczę ci tę lekkomyślność. W końcu udało jej się wziąć zamach i uderzyła całą siłą w cherubinka. Trafiła, a on odleciał w tył. Udało się! Ale jak? Wcześniejsze ataki nie działały.  Zadawała sobie pytanie, nie spuszczając uważnych oczu z przeciwnika, chwilę temu leżącego na ziemi, teraz trzymającego dłoń małej nimfetki. Więc to jest sekret ich siły. Znalazłam twój słaby punkt, wstrętny bachorze. 
- Tak jak już powiedziałam, nie przegram! – silny atak cherubinka został zablokowany – Cyclone Tempo! – rozgrzmiał jej głos, a cherubinek został odrzucony w dal ponownie, dając Nami kilka cennych sekund, do wykonania kolejnego ruchu. – Mirage Tempo!
Mgła, która nagle się pojawiła pokryła jej ciało, a także zakryła niewidzialną otoczką małą nimfetkę. Czas gonił ją i wiedziała, że musi zająć cherubinka przez kilka sekund zanim zakończy zabawę z grzechami ostatnim atakiem. W oczach chłopca pojawiło się chwilowe przerażenie i zdezorientowanie, śledził wzrokiem całą okolicę, lecz nie mógł odnaleźć swej siostry.
- Oi, siostrzyczko! Co zrobiłaś z Anabel?! – spytał, a, gdy zauważył wroga ukrytego za jedną z czerwonych skał, szaleńczo rzucił się w jej stronę, by zadać ból, który zapamięta ona na zawsze, jednak, gdy dotarł na miejsce i zaatakował, przeciwnik rozpłynął się. – Co jest grane?!
Piętnaście sekund, jeszcze tylko tyle – myślała gorączkowo Nami. Wiedziała, że nimfetka nie odpowie na wołania swojego braciszka. Nie mogąc mówić ani samodzielnie myśleć stała się jedynie pustą laleczką o ludzkim wyglądzie, wykonującą drobne ruchy, a mimo to nie potrafiąca nawet wydobyć z siebie głosu.  Była martwa dla świata, a pani nawigator pojęła to bardzo szybko. Tylko dziesięć sekund! – choć serce jej biło szybciej, w myślach odliczała czas do ostatecznego starcia.
- Tutaj jesteś! – ryknął, po czym zaatakował ją, a ona z trudem uniknęła ataku miażdżącej pięści cherubinka, która wbiła się w ziemię, robiąc tym samym w niej wielką dziurę. – Możesz tworzyć iluzję, ale swojego serca nie potrafisz uspokoić.
Pięć sekund! Tyle wystarczy! – pomyślała, przechodząc do ofensywy.
- Clima Tact! Heat Ball, Cool Ball! – z broni ponownie wystrzeliły bańki chłodnego i ciepłego powietrza, tworząc nad cherubinkiem ciemną chmurę, do której zaraz potem powędrował zamknięty w podobnym bąbelku piorun. – Koniec gry, wstrętny bachorze! Thunder Ball!
Siła, jaka uderzyła cherubinka obezwładniła go, czyniąc go pokonanym. Zrozumiał, że jego koniec jest bliski, jednak zapominając o wszystkim co się działo w tej chwili, zdołał odlecieć myślami gdzieś dalej. Ukryty klucz został odnaleziony, a wrota jego umysłu otwarte. Ciemna przestrzeń, która ogarnęła wszystkich znajdujących się w tym dziwnym miejscu zaraz zniknęła, a wspomnienie pochłonęło każdego – cherubinka, rozkoszną nimfetkę, która również odczuła atak, skierowany na brata, a także panią nawigator. 

***

Spokojny wiatr roznosił wokół zapach słodkich owoców, wprowadzając gałęzie jabłoni w początkowo łagodny pląs, przeradzający się w pewnej chwili w gwałtowny szał, zamieniający dojrzałe drzewo w egzotyczną tancerkę, której ruchy nie pozwalały oderwać oczu od jej witalności i drzemiącej w niej siły. Zewsząd atakująca zieleń i kojąca oczy malowniczość tego miejsca obezwładniały, sprawiając, że sielankowy nastrój udzielał się wszystkim przybyłym do słodkiego gaju, nie pozwały odejść, niczym najpiękniejsza kochanka trzymały w swych objęciach pragnących zaznać tutaj cichego odpoczynku. Pod cieniem dojrzałej jabłoni, w tafli wody odbijały się dwie drobne postacie -dziewczynka o wciąż jeszcze nieokreślonej urodzie i chłopiec, trzymający ją za bladą dłoń, który uśmiechając się do niej wesoło, opowiadał historie, a ona uważnie słucha ich, czasem zadając pytania, niekiedy wtrącając swoje trzy grosze, a nierzadko wśród tej ciszy unosił się jej głośny śmiech, poruszający serce brata panienki.
-   Chciałabym, żeby tak było zawsze – powiedziała cicho dziewczynka, ściskając mocniej dłoń chłopca – Myślisz, że będę kiedyś zdrowa i razem odwiedzimy Wioskę Latających Lamp?
-  Jak możesz zadawać takie głupie pytania, Anabel? – powiedział karcącym tonem, jednak jego pobłażliwe spojrzenie było wypełnione czułością i miłością do bliźniaczki. – Przecież to oczywiste! – dodał, a słowa, które wypowiedział z wielkim przekonaniem sprawiły, że dziewczynka uśmiechnęła się szczerze, a jej głowa spoczęła na ramieniu brata, jakby ten był dla niej ostają w cierpieniu, towarzyszącemu młodemu ciałku od kilku lat.
- Tak się cieszę – wyszeptała. – Zawsze będziemy razem, prawda?
- Zawsze – odpowiedział, a w jego głosie, nie było słychać wahania, czy fałszu.
***
- Twoja siostra nie przeżyje, jest zbyt słaba – zaczął tłumaczyć lekarz, jednak stojący obok niego chłopiec nie chciał słuchać słów, które mimo, że nie były przepełnione zimną obojętnością, sprawiały ból, potrafiący ukruszyć serce dziecka.
- Ona przeżyje! Ona przeżyje, bo jest silna. Nie potrzebuję pana, nie potrzebuję nikogo z tej wioski! Ona też nikogo nie potrzebuje z was! – krzyczał, a jego głos z każdą chwilą stawał się potężniejszy. – Ja ją ocalę!
- Nie wygaduj głupstw, jesteś dzieckiem, nie…
-Nie chcę tego słuchać, odnajdę wodę życia i dam jej, a ona… a ona poczuje się lepiej!

***

- Słyszeliście? Podobno ten mały, jak mu było? Pamiętasz może, Carl? – brodaty mężczyzna, trzymający kufel piwa w dłoni zwrócił się do swojego towarzysza, niewiele starszego, bruneta z ciemnymi wąsami, siedzącego obok niego i palącego cygaro.
- Chodzi ci o brata, tej dziewczynki, tej Anabel, która umarła niedawno, tak? – spytał dla pewności, a, gdy jego towarzysz odpowiedział mu skinieniem głowy, kontynuował. – Nazywał się Leonard z tego, co obiło mi się o uszy, nigdy z nim nie rozmawiałem, więc nie jestem w końcu taki pewny. To dziwny dzieciak, cały czas gdzieś latał i szukał roboty dla siebie. A co?
- Podobno odnalazł tę wodę, o której tak dużo mówił przed zniknięciem. Chyba z rok nie było go w naszej wiosce, no, ale nagle się pojawił i powiedział, że teraz może uratować siostrę – mówił, przeczesując palcami swoją skołtunioną  brodę. – Spóźnił się trzy cholerne dni. Nawet mu współczuje, w końcu te dzieciaki nie były złe, trochę dziwne, ale to nie ich wina. Jak się zostawia smarkaczy samopas to normalne, że wyrastają na takie, a nie inne.
- Miał pecha, młody. Takie rzeczy się zdarzają, będzie musiał to zaakceptować i tyle.
- Carl, jesteś bez serca – powiedział, po czym upił łyk piwa, nie planując już wracać do poruszonego przez niego tematu.
- Życie, mój druhu.
***
Leo trzymał zimną dłoń siostry przy swoim policzku, na którym nadal widniały ślady łez, będące wynikiem cierpienia, jakie niczym podstępne dzikie zwierze, zaatakowało jego serce i rozdarło je na drobne kawałeczki, nie dające połączyć się ponownie w jedną całość. Istota, będąca dla niego całym światem, obdarowująca go zawsze silnym uczuciem miłości i płomieniem czułości, a także falą zaufania, usnęła i już nigdy nie będzie miała okazji,  by się obudzić z wiecznego koszmaru.
- Anabel, dlaczego? – zadawał ciągle jej to pytanie, choć świadomy był, że martwa nie odpowie ani na nie  ani tym bardziej na uścisk dłoni. – Czy razem nie mieliśmy zobaczyć Wyspy Latających Lamp? – mówił z goryczą i żalem w głosie. – Dlaczego się poddałaś? Było tak blisko! Czyż nie mieliśmy żyć razem? Być zawsze ze sobą? Anabel!
- Mój biedny chłopcze – rozkoszny kobiecy głos przyniósł jego cierpiącemu serce ukojenie, a delikatny uścisk ramion drugiej istoty, przywrócił iskierkę bezpieczeństwa, o której do niedawna myślał, że zgasła na zawsze. – Wiem, jak bardzo cierpisz, tylko ja to rozumiem twój ból – szeptała, a jej głos był niczym szelest skrzydeł motyla, podczas lotu – delikatny i ledwo słyszalny, dostępny tylko dla uszu chłopca. – Powiedz mi, czego pragniesz, a zrobię to, byś nie cierpiał, mój kochany, mój słodki, biedny chłopcze.
- Uratuj ją, błagam przywróć jej życie, my mieliśmy być razem! Razem na zawsze! – wyrzucił z siebie, a jego oczy na nowo wypełniły się łzami bólu. – Proszę!
- Nie musisz mi tego powtarzać, mój biedny chłopcze. Uratuję ją, będzie żyła i będziemy razem. Czy pragniesz tego? Oddasz mi się? Będziesz moim grzechem?  – mówiła, a jej cichy głos przyjemnie drażnił ucho chłopca, który ulegał rozkosznemu czarowi pocieszycielki.
- Tak – odparł, tym samym poddając się silnemu uściskowi delikatnych ramion kobiecych.

***

- Siostrzyczko! Dziękuję! – po policzkach drobnego cherubinka spływały obficie łzy bólu i goryczy, zniknęła kryjąca się w jego oczach moc złowroga, ustępując miejsce mogłoby się wydawać drobnemu okruchowi szczęścia, ale także iskierce rozpaczy. Długo, jednak ten obraz nie widniał przed oczami pani nawigator. Gdy tylko cherubinek spoglądając na Nami, obdarował ją swym dawnym uśmiechem, dostępnym tylko oczom jego ukochanej siostry, ciało malca zamienione w pył, odleciało z pierwszym powiewem wiatru. Taki sam los spotkał rozkoszną nimfetkę, a pani nawigator zaraz po tym upadła na kolana, zaś po jej policzku spłynęła samotna łza.
- Żegnajcie.
***

Mimo zmęczenia, Sanji biegł do drzwi, które z każdą chwilą odsuwały  się coraz dalej. Wydawało mu się, że są ono poza jego zasięgiem, jednak silna potrzeba dosięgnięcia ich górowała nad nieodstępującym go na krok uczuciu upadku z niemocy. Nie mogę się poddać! – myślał gorączkowo, wydobywając z głębin silną wolę, nie dającą się zgnębić. Nagle zauważył, że drzwi zatrzymały się, a on uradowany dotarł do nich i natychmiast chwycił za klamkę i otworzył upragnione wrota.

***

 Nocne powietrze uderzało swoją delikatnością kucharza, pozwalając mu osiągnąć błogi spokój, który hamował chaotyczne  kołatanie serca, a gwiazdy, tak dalekie zazwyczaj, wydawały mu się bliższe niż kiedykolwiek. Miał wrażenie, że sama przyroda popiera podjęte przez niego decyzje i wspiera marzenia,  a piękny granat nieba oświetlany przez naturalne lampki, przypominające leśne świetliki, utwierdzał go o słuszności jego poczynań. Tak, Going Merry  porwała go w kolejną podróż, a raczej zrobił to ten głupi gumiak, nie liczący się ze zdaniem nikogo, samolubny i egoistyczny, jednak potrafiący zrozumieć uczucia innych lepiej niż ktokolwiek ze wszystkich poznanych mu dotąd osób. Poczuł, że znów może żyć swym życiem, razem z nimi, z tymi marzycielami, którzy zaczęli budować jego duszę i zapełniać puste kartki w pamięci, wiążącymi  się do tego czasu głównie z „Pływającą Restauracją”, teraz mające uwiecznić osobną historię rejsu po wszystkich morzach i przygód na Grand Line, znanych mu do niedawna tylko z opowieści piratów, goszczących u gównianego dziadygi. Mimo zmęczenia towarzyszącego mu ostatnio dość często, mógł nazwać się szczęśliwym.
- Sanji! – wyjątkowo słodki dla uszu kucharza głos Nami dobiegł z kuchni, powodując wygięcie ust w szerokim uśmiechu.
- Już pędzę, panienko Nami! – zawołał głośno, po czym zadowolony pobiegł w stronę kuchni, a zmęczenie w jednej chwili wyparowało z jego ciała, jak gdyby głos pani nawigator zadziałał  niczym pobudzający środek, a może nawet lekarstwo na zmartwienia od czasu do czasu goszczące w jego niespokojnej głowie.
- Witaj w załodze! – wykrzyknęli radośnie członkowie Załogi Słomianego Kapelusza, a ich głupie, rozbawione uśmiechy rozczuliły serce kucharza, które silnej uderzyło, gdy kapitan nałożył na blond czuprynę swoje ukochane nakrycie głowy.
 – Teraz mamy najlepszego kucharza na East Blue w naszej załodze – powiedział Luffy, szczerząc się szeroko.
- Co jest grane? – spytał zakłopotany Sanji, czując jak na jego policzki wkradają się złośliwe wypieki, będące skutkiem zaskoczenia, ale także drobnej iskierki radości, która zaraz miała zapłonąć żywym płomieniem.
- Do tej pory nie mieliśmy szansy zrobić ci porządnego powitania, dlatego dzisiaj będziemy świętować twoje przyłączenie się do załogi  – wyjaśniła Nami. – Przygotowaliśmy coś nie coś dla ciebie, może nie jest tak dobre jak twoje potrawy, ale myślę, że będzie jadalne.
-  Zjem  wszystko co przygotuje panienka Nami! – zawołał entuzjastycznie, a pani nawigator przewróciła oczyma w dość zabawny sposób, nie będący wyrazem złości czy zirytowania, lecz raczej cichego rozbawienia z powodu radości kuka, przypominającego teraz maleńkiego chłopca, cieszącego się widok nowej zabawki. Przez myśl jej przeszło, że mężczyźni to jednak tylko duże dzieci, nie wyrastające ze starych nawyków.
- To był pomysł Nami – wtrącił się Usopp, trzymający już w dłoni kufel piwa imbirowego.
- Kucharz zasługuje na chwilę odpoczynku, a my wszyscy lubimy zabawę, więc niech ten wieczór będzie dla nas wszystkich przyjemny, a szczególnie dla ciebie – mówiła Nami, jednocześnie podając kucharzowi wielki kufel piwa – Teraz jesteś jednym z nas.
- Dziękuję panienko Nami i wam też dziękuję, wy bando skretyniałych idiotów – mówił, czując jak przyjemne ciepło opanowuje jego ciało, niczym bluszcz drzewo oplata jego serce i sprawia, że chce by ta chwila szczęścia trwała wiecznie.
- Toast za naszego kucharza! – krzyknął Luffy, a wszyscy unieśli kufle pełne gorzkiego napoju i zawołali – Toast!
***
- Panienko Nami… Dziękuję – szepnął, dotykając dłonią miejsca, gdzie położone było jego serce, wciąż zagubione, lecz silnie bijące.

1 komentarz:

  1. Hej brak mi słów jest super czekam na ciąg dalszy :) jestem pod wielkim wrażeniem z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń