Tytuł: Gra o serce
Autorka: Fryne WildeLiczba rozdziałów: 2/?
Gatunek: przygoda
Postać: Sanji
Ograniczenie wiekowe: --
Miejsce, w którym się znaleźli wyglądem dalekie było do Wyspy Śpiewającego Słowika. Niczym nie przypominało tego niedużego skrawka ziemi, gdzie pozostawili Going Merry, a także cały swój dobytek. Nie było tutaj drzew, zdobionych liśćmi przeróżnych kolorów, brakowało owoców i bijącego od ich słodkiego zapachu, wprowadzającego w błogi nastrój, jedyne co pozostało takie samo to tajemnicza aura, niczym niewidzialna nić oplatająca serca członków Załogi Słomianego Kapelusza. Tak, tylko to mogło połączyć kwitnącą wyspę i niewiarygodne miejsce, w którym brakowało wszystkiego, a było ono pustą przestrzenią. Piraci na próżno wodzili oczami we wszystkich kierunkach, próbując dostrzec coś więcej, jednak ich spojrzenia mogły zatrzymywać się jedynie na sześciu ogromnych wrotach, kształtem przypominających stare lustra, zniszczonych, lecz nie tracących uroku.
- Zmusza nas
do rozdzielenia – odezwała się jako pierwsza Robin.
- To miała na
myśli, mówiąc „idealnie”, gdy zorientowała się, że jest nas szóstka. Przeklęta
Wiedźma – warknął Zoro, wspominając głośno słowa kobiety, a w głowie
odtwarzając sobie obraz czystego zadowolenia, malującego się na obliczu
przebiegłej panny.
- Czekajcie,
nie możemy się rozdzielić! – wtrąciła się natychmiast Nami. – Nie wiemy z czym
mamy się mierzyć, nie znamy zasad panujących w tym świecie, nie mamy pojęcia o
niczym, związanym z tym miejscem.
- Jestem tego
zdania co Nami! – powiedział pospiesznie Usopp. – Nie mówiła nic o tym, że
każdy ma działać na własną rękę.
- Uznała, że
nie musi – słowa Robin, sprawiły, że na chwilę zapanowała głucha cisza.
Załoga musiała
podjąć trudną decyzję, której nie dało się uniknąć nawet za wszelką cenę.
Rozumieli, że jeśli każdy wybierze swoje wrota i podąży własną drogą, szybciej
dotrą do Sanji'ego, ocalą go, a także siebie. Nie wiedzieli, jednak co czeka ich
po drugiej stronie, przeciw czemu stanęli do walki i czy są wystarczająco
silni, by zwyciężyć. Zawahanie i chwilowa niemoc nawiedziły serca słabszych
członków załogi, jednak zaraz zabrzmiał głos kapitana, który rozwiał wszelkie
wątpliwości.
-Szkoda czasu,
każdy idzie w swoją stronę!
- Z tego, co
pamiętam to Wiedźma nie mówiła o jakiś ograniczeniach czasowych – wtrąciła się
natychmiastowo Nami.
- Tak, ale ja
jestem głody – wyrzucił z siebie Luffy, zaś jego żołądek głośno to potwierdził.
- Ciebie
obchodzi tylko jedzenie! – ryknęli wszyscy, a od pani nawigator kapitan
otrzymał podarunek w postaci silnego uderzenia w sam czubek głowy. Tylko Nico
Robin zaśmiała się cicho.
- Doprawdy –
westchnęła Nami, kręcąc głową ze zrezygnowaniem – czy ty zawsze musisz
sprowadzać wszystko to jednej kwestii? – uniosła dłoń widząc, że ten otwiera
usta.- Nie odpowiadaj, to pytanie retoryczne. W każdym razie – przerwała,
przenosząc swoje spojrzenie na wrota – kapitan podjął decyzję.
***
Otaczający
mrok obezwładnił Sanji'ego, a poczucie
zanurzania się w bezkresną głębię, nie dawało mu spokoju, powiększając się z
każdą chwilą. Nie dostrzegał nic, otaczała go głucha cisza, upewniająca go
tylko w przekonaniu, że w tym nierealnym miejscu, znajdował się zupełnie sam, a
jego serce przeczuwało, iż od wszystkich bliskich mu ludzi, dzieli go jakaś
ogromna, niewidzialna bariera, której nie będzie mu dane samemu pokonać.
Bezsilność sparaliżowała jego wolę. Poczucie utracenia jakieś ważnej cząstki,
dającej mu wiarę, a także siłę, było nie do zniesienia, a ból w klatce
piersiowej drażnił go, powodując jednocześnie osłabienie ciała, odmawiającego
posłuszeństwa właścicielowi zewnętrznej powłoki. W pewnym momencie, gdy nad
nadzieją, zaczynało górować zwątpienie i smutek, dostrzegł maleńką, płomienną
kulkę, przypominającą świetlika. Zbliżyła się do niego ufnie, a on pokierował
dłoń w jej stronę. Palce musnęły świetlistą kulkę, która przekazała mu
znajdującą się w niej drobinkę ciepła, zaś zaraz po tym Sanji musiał zamknąć
wrażliwe oczy, gdyż w jednej chwili niespodziewana jasność zaatakowała ciemność
i mimo pozornej słabości pokonała mrok.
Ciemna pustka
otaczająca Sanji'ego zniknęła, a jego oczom ukazały się drzwi, pomarańczowego
koloru. Natychmiast zwrócił się w ich kierunku, lecz one zaczęły się odsuwać
się za każdym razem, gdy tylko kucharz postawił kolejny krok do przodu. Już po
chwili przestrzeń wypełnił dźwięk uderzających o powierzchnię butów, któremu
niedługo potem zaczął towarzyszyć płytki oddech, a niekiedy rzucone w dal przekleństwo, wypowiedziane z
ust upartego.
***
Po
przekroczeniu jednych z sześciu wrót Nami trafiła do miejsca, nieodbiegającego
wyglądem od poprzedniego. Tutaj również nie było śladów życia żadnych istot –
zwierząt, czy ludzi. Otaczały ją jednak
nagie, czerwone skały, o ostrych zakończeniach, nie budzące zaufania, a nawet
utwierdzające ją w przekonaniu, że musi się mieć na baczności, bo niebezpieczeństwo
może być bliżej niż sądzi. Dodatkowymi zmianami, jakie zaobserwowane zostały
przez panią nawigator były: nagłe ochłodzenie się, a także powianie mgły,
ograniczającej widoczność.
- Oi,
Siostrzyczko! – do jej uszu dotarł melodyjny, chłopięcy głosik.
Momentalnie
jej głowa powędrowała w stronę źródła tego niewinnego, płynnego dźwięku, a
zaraz oczom pani nawigator ukazał się niepospolity, przynajmniej jak dla tego
miejsca, widok. Ujrzała przed sobą bowiem dwójkę dzieci, których dłonie
splecione w uścisku, demonstrowały silną więź, łączącą tę nietypową parę.
Twarze i ciała ich były niemalże identyczne, tak samo drobne, Nami zrozumiała
szybko, że muszą być oni rodzeństwem, jeśli nawet nie bliźniakami. Słodka, mała
dziewczynka, przyodziana w uroczą, koronkową sukienkę koloru ciemnej wiśni,
zdobioną u dołu niewielkimi kokardkami i on nie kontrastujący z nią w żaden
sposób, również niewielkich rozmiarów, o delikatnej, niewieściej jeszcze
urodzie, ubrany w czarny strój składający się z ciemnej, zdobionej koszuli i
krótkich spodenek, zapinanych na szelki oraz ogromnego kapelusza z pawim
piórem, przyglądali się jej z zainteresowaniem. W spojrzeniu cherubinka o
kruczoczarnych włosach widoczne było rozbawienie, jednak fiołkowe oczy ślicznej
nimfetki pozostały puste, nieskrywające żadnych uczuć ani nie wyrażających
nawet najmniejszych emocji, wydawały się senne, a może nawet martwe. W tej parze było coś, co nie pozwalało myśleć
Nami o nich jak o zwykłych dzieciach, takich jakimi byli ona i jej towarzysze.
- Przyszłaś
się z nami pobawić? – spytał, wypełniając swym rozkosznym głosikiem przestrzeń.
- Nie –
odparła z zawahaniem Nami – jestem tu po przyjaciela.
- Słyszysz,
Anabel? Przyszła po przyjaciela! – mówił
głośno, jednocześnie nachylając się nad uchem nimfetki w ciemnowiśniowej sukni,
która jak się wydawać mogło, przyjęła to z obojętnością. – W takim razie,
musisz się z nami pobawić – odparł, a przez jego głos przeszło lodowate
brzmienie, natomiast w oczach pojawił się błysk. Cherubinek lubieżnie oblizał usta.
- Przepraszam,
ale obawiam się, że nie mam czasu na zabawę – powiedziała pani nawigator, a jej
noga mimowolnie cofnęła się. – Myślę, że nie będziesz się nudzić, bawiąc się ze
swoją małą siostrzyczką. Ale jak chcecie być grzecznymi dziećmi to możecie mi
wskazać drogę, bo… wy wiecie, gdzie może być mój towarzysz – dodała, z trudem
wymuszając w sobie, wydobycie sztucznego uśmiechu, mimo zaniepokojenia, które
towarzyszyło jej silnie bijącemu sercu.
- Najpierw
musisz się z nami pobawić! – zawołał, puszczając dłoń małej nimfetki.
Tęczówki
bursztynowych oczu rozszerzyły się, nie tyle z powodu strachu, a szoku, który
na drobną chwilę utrzymał nogi pani nawigator w czystym bezruchu. Wesoły uśmiech dziecka, tak bardzo
kontrastujący z szaleńczym błyskiem jego ciemnych oczu, zupełnie ją
zdezorientował. Z pozoru zwykłe dotknięcie bladych palców cherubinka ramienia
pokrytego tatuażem, okazało się być silnym atakiem, który odrzucił ją
momentalnie w tył, zadając ból, niedługi, ale wystarczający, by unieruchomić
ciało i spowodować trudności w widzeniu. Co
się stało? Zadała sobie pytanie, pozostając w chwili zamroczenia, nie będąc
w stanie zrozumieć sytuacji. Dlaczego to
dziecko jest takie silne?
-
Siostrzyczko, jednak bawisz się z nami! – zabrzmiał ponownie słodki głos
cherubinka, przypominający dźwięk poruszających się na wietrze dzwoneczków –
Anabel, widzisz? Siostrzyczka nas nie zostawi! Cieszysz się? Chciałaś się z
kimś pobawić, prawda? – energicznie kierował w jej stronę pytania, wysławiając
się w sposób zbyt szybki, jednak nadzwyczaj płynny, mówił z charakterystyczną
manierą w głosie, lecz mimo jego pociągającego tonu, Nami pokierowała swój
wzrok nie na niego, a na dziewczynkę. Jej uwadze nie uszło, że nimfetka stoi
nieruchomo, tylko co jakiś czas zamyka i otwiera oczy, pozostające nadal
nieodkrytą pustką.
- Rozumiem. Bym mogła odzyskać towarzysza, muszę was pokonać – powiedziała, podnosząc się
na nogi, gdy odzyskała czucie w kończynach, teraz lekko zadrapanych, będących
pierwszymi śladami walki, na którą chwilę temu nie była przygotowana. – Nie dam
wam taryfy ulgowej, tylko dlatego, że jesteście dziećmi – dodała pewniejszym
tonem.
- Taryfy
ulgowej, siostrzyczko? My jej nie potrzebujemy – mówiąc to, puścił bladą dłoń
małej nimfetki, a chwilę potem znalazł się przy plecach pani nawigator. Nami
czuła jak jego chłodne palce, dotykają jej nagich ramion, oczami wyobraźni
widziała tajemniczy błysk oczu cherubinka, a na ton głosu dziecka wzdrygała
się. – Jesteśmy grzechami panienki Rachel – zarzucił jej ramiona na szyję i
szepcząc pokreślił – jesteśmy jej siłą.
Pani nawigator
odwróciła się natychmiast, kierując na cherubinka silny atak, jednak został on
powstrzymany z łatwością, a ona odrzucona w tył z dwa razy większą siłą niż
poprzednio, odczuła uderzenie, a drobne ranki na nogach, które wcześniej ją
zmartwiły, teraz nie miały dla niej znaczenia. W tej chwili całe ciało jej
znajdowało się w stanie odrętwienia, który jeszcze przez kilka dobrych sekund
zniewolił kończyny, nie będące w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Chłopiec
natomiast odskoczył w bok i chwyciwszy dłoń nimfetki, nachylił się jej nad
uchem i szeptał, a dziewczynka tylko bierne słuchała, a może tylko udawała, że
przyjmuje informacje przekazywane przez swojego braciszka. Licząc na to, że
diabelskie dzieci są zajęte, Nami wstawszy z trudem, rozpoczęła kolejny atak.
- Clima Tact! Heat
Ball, Cool Ball! – z jednej części broni ulotniły się bańki pełne gorącego
powietrza, z drugiej zaś zimnego, a pani nawigator przyglądając się małych
grzechom, kontynuowała atak - Cloudy Tempo! – krzyknęła, a ciemna chmura
zawisła nad cherubinkiem i nimfetką, powodując zaciekawienie tylko ze strony
demonicznego chłopca. – Ciemne chmury zwiastują burze – uśmiechnęła się
przebiegle.
-
Siostrzyczko! A co to? Anabel, widziałaś? Siostrzyczka jest magikiem! – zawołał
radośnie chłopiec, nie przejmując się słowami pani nawigator.
- Małe dzieci
zazwyczaj boją się burzy, a dzisiejsza prognoza pogody przewiduje pioruny,
których uniknięcie wynosi 0. Lepiej nie wychodzić z domu, bo można przypłacić
to życiem. Thunder Ball! – krzyknęła, a
zamknięte w bańce pole elektryczne wystrzeliło z broni i za chwilę wchłonięte
zostało przez ciemną chmurę.
Piorun uderzył
ogromną siłą w diabelskie dzieci. Nami dla bezpieczeństwa cofnęła się i
odwracając głowę w drugą stronę, uśmiechnęła się przebiegle, pewna swojego
zwycięstwa. Nie ma takiej możliwości, by atak nie podziałał – pomyślała, po
czym ponownie jej bystry wzrok powędrował w stronę, zapewne usmażonej
diabelskiej pary.
- Oi,
Siostrzyczko. To było całkiem miłe, nawet łaskotało – podział cherubinek, a
zadowolenie malujące się na jego obliczu, pogłębiło szok pani nawigator. Nie
spodziewała się, że atak może nie podziałać. – Teraz moja kolej! – zawołał i
nie minęła nawet chwila, a znalazł się przy swojej przeciwniczce i zadał cios,
tym razem przepełniony siłą, większą niż ostatnie, które przy teraźniejszym
ataku były niczym lekkie draśnięcie.
Co jest grane?
Na nich to nie działa, to był mój najsilniejszy atak – myślała rozpaczliwie
pani nawigator. Tym razem nie zdążyła nawet powstać, gdyż siła, która
nadleciała nie wiadomo skąd, uderzyła ją z powietrza i chwilowo pozbawiła
przytomności umysłu, nagle odleciała w inne miejsce, dalekie od tego
nieprzyjemnego i niebezpiecznego, w jakim się teraz znalazła.
***
Nieobecny wzrok utkwiony miała w ciemnej
przestrzeni. Gwieździsta noc, zastąpiła promienny dzień, przyciągając członków
Załogi Słomianego Kapelusza do łóżek, a głośne chrapanie kapitana niekiedy
przerywało bezdenną ciszę, w której Nami zdążyła się zanurzyć na dobre. Dopiero
teraz do niej dotarło, że wszystko, co dotąd budowało jej życie, zostawiła w
tyle, jednak czuła jak jakaś niewidzialna dłoń trzyma ją w miejscu, nie
pozwalając postawić nowych kroków. W końcu to się stało – poczuła zwątpienie,
które niczym zawiązana u jej nóg kula, unieruchamiało nie tylko jej ciało, ale
także powstrzymywało wolę.
- Panienko Nami, mam wrażenie, że czymś się
zamartwiasz. Coś cię niepokoi? – spytał Sanji, wyciągając ją ze świata myśli,
dręczących jej głowę od opuszczenia wyspy, siostry i ludzi, których kochała.
Wskoczyła na statek zostawiając ich wszystkich dla grupki idiotów, a co
ważniejsze dziecinnego marzenia, które okazało się nie być tak stabilne, jak
wcześniej uważała. Zwątpienie przyszło szybciej niż myślała.
- Nie, to nic takiego, Sanji – machnęła
ręką, dając mu znak, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i powinien iść,
zostawić ją samą, zająć się sobą, a
najlepiej swoją kuchnią.
- Proszę, gorące mleko z miodem i dodatkiem
cynamonu – powiedział, dając jej ciepły kubek. Zaraz po tym usiadł obok niej,
wyciągnął papierosa i zapalił. Te zwyczajne czystości wzbudziły w niej
irytacje. – Przepraszam, ale również nie mogę zasnąć, panienko Nami, czy
mógłbym ci potowarzyszyć? – widząc, że dziewczyna kiwa głową, co prawda
niechętnie, jedynie z pustej uprzejmości, uśmiechnął się do niej, dziękując tym
samym za pozwolenie. – Wypłynęliśmy.
- Tak, w końcu.
- Panienka Nami, nie wydaje się do tego
przekonana.
- Odnosisz złe wrażenie, widocznie.
- Panienko Nami, myślę, że jeśli człowiek
podejmie decyzję nie może się z niej wycofać, jeśli nikt go nie uciskał przy
porze wahania. Sami odpowiadamy za nie, musimy iść z nimi naprzód, nawet, jeśli
okażą się one złe – słysząc jego słowa, pani nawigator dziwiła się, że ten tani
podrywacz, ulegający jej słodkim prośbom i urokom, tak dobrze rozumie myśli
zagubionej osoby. Nie musiała mu nic mówić, by pojął jej zmartwienia i
wątpliwości, trzymające jej serce w niepewności, od których tak ciężko było jej
się uwolnić.
- Nienawidziłam piratów – powiedziała po
chwili ciszy, wpatrując się w parę, unoszącą się znad kubka, pełnego ciepłego
napoju. Mówiła spontanicznie, wyrzucając z siebie potok myśli, który teraz
swobodnie wypływał przez jej drobne usta – a teraz jestem jedną z nich.
Zostawiłam wszystko za sobą, ale co dalej? Mam stawiać swoje życie na włosku za każdym razem, kiedy ci idioci
wpakują się w tarapaty? Nie jestem głupi ani naiwna. Wiem, że takie sytuacje
staną się codziennością, gdy za towarzyszów ma się zgraje lekkomyślnych
głupków.
- Panienko Nami – zaczął spokojnie – nie
widzę innego rozwiązania, jak tylko iść przed siebie, pozostawiając złe
wspomnienia za sobą – przerwał na chwilę, by zaciągnąć się papierosem, po czym,
gdy już wypuścił dym, mówił dalej, a ona słuchała, analizując każde
wypowiedziane przez niego słowo – Przeszłość nie zawsze musi się wiązać z
teraźniejszością lub przyszłością, nie da się wymazać złych chwil z naszej
pamięci, jednak każdego dnia, przychodzą nowe, na pewno godniejsze
zapamiętania. Tak mi się przynajmniej wydaje – zakończył z głupkowatym
uśmiechem, który rozbroił Nami ostatecznie. Pijąc słodki napój, w myślach
przyznała mu racje, a ciche cienie szepczące do jej ucha słowa zwątpienia w
słuszność decyzji i wiary w marzenie, rozproszyły się pod wpływem promiennego
ciepła, bijącego od kucharza. Wszystkie słowa Sanji'ego były szczere i
prawdziwe. Czuła to i dlatego w nie uwierzyła.
- Sanji – zaczęła, podając mu pusty kubek –
bardzo dziękuję. Było pyszne, chyba to pomoże mi zasnąć – dodała na
zakończenie, po czym udała się z beztroską do swojej kabiny, uśmiechając się
pod nosem, gdy usłyszała radosny krzyk kucharza, życzącego jej dobrej nocy. Nie
musiała się odwracać, by wiedzieć, że ten radośnie macha w jej stronę,
szczerząc się jak małe dziecko.
***
- Nie przegram
– wyszeptała, ciężko oddychając, co w tej chwili sprawiało jej uciążliwy ból, o
którym nie mogła zapomnieć. Jedno oko miała przymknięte, drugie okryte mgłą,
jednak podtrzymując się broni, zebrała wszystkie swoje siły i wstała.
Najtrudniejsze było już za nią. Podjęła decyzję. – Nie pozwolę mu umrzeć! –
głośny krzyk przeszył panującą ciszę pustej przestrzeni, a wzrok stojącej w
pełnej wyprostowanej pozie, przepełniony determinacją, nieugiętą siłą woli i
gotowością do ostatecznych rozwiązań, zaskoczył pewnego wygranej przeciwnika.
Gdy cherubinek
ponownie zaatakował, odskoczyła w bok, unikając bezpośredniego starcia z bladą
dłonią chłopca. Nie musiałeś mnie
ratować, nigdy cię o to nie prosiłam, a ty
ryzykowałeś swoim życiem w walce o moją wolność, a także wioski, z
której pochodzę. W przeciwieństwie do Luffy'ego, Zoro, czy nawet Usopp'a, nie
znałeś mnie, nawet długo ze sobą nie rozmawialiśmy. Nie rozumiałam cię wtedy. Gdy
powtórzył atak, wycofała się, po czym skoczyła w prawo, tym samym nie ulegając
miażdżącej sile cherubinka. Jesteś
staroświecki, chcesz za wszelką cenę ratować kobiety z opresji,
zrzucając własne bezpieczeństwo na dalszy tor. Idiota! Teraz też to zrobiłeś i
przez ciebie mamy kłopoty. Przeklęła w myślach, starając się uniknąć kolejnego
ataku, skoczyła najpierw w prawo, później w lewo. Narobiłeś porządnego zamieszania i, gdy już do nas wrócisz nie daruję
ci tego zbyt szybko, obiecuję to sobie. Będziesz musiał ugotować chyba z tysiąc
najlepszych posiłków, zanim wybaczę ci tę lekkomyślność. W końcu udało jej
się wziąć zamach i uderzyła całą siłą w cherubinka. Trafiła, a on odleciał w
tył. Udało się! Ale jak? Wcześniejsze
ataki nie działały. Zadawała sobie pytanie, nie spuszczając
uważnych oczu z przeciwnika, chwilę temu leżącego na ziemi, teraz trzymającego
dłoń małej nimfetki. Więc to jest sekret
ich siły. Znalazłam twój słaby punkt, wstrętny bachorze.
- Tak jak już
powiedziałam, nie przegram! – silny atak cherubinka został zablokowany –
Cyclone Tempo! – rozgrzmiał jej głos, a cherubinek został odrzucony w dal
ponownie, dając Nami kilka cennych sekund, do wykonania kolejnego ruchu. –
Mirage Tempo!
Mgła, która
nagle się pojawiła pokryła jej ciało, a także zakryła niewidzialną otoczką małą
nimfetkę. Czas gonił ją i wiedziała, że musi zająć cherubinka przez kilka
sekund zanim zakończy zabawę z grzechami ostatnim atakiem. W oczach chłopca
pojawiło się chwilowe przerażenie i zdezorientowanie, śledził wzrokiem całą
okolicę, lecz nie mógł odnaleźć swej siostry.
- Oi,
siostrzyczko! Co zrobiłaś z Anabel?! – spytał, a, gdy zauważył wroga ukrytego
za jedną z czerwonych skał, szaleńczo rzucił się w jej stronę, by zadać ból,
który zapamięta ona na zawsze, jednak, gdy dotarł na miejsce i zaatakował,
przeciwnik rozpłynął się. – Co jest grane?!
Piętnaście sekund, jeszcze tylko tyle –
myślała gorączkowo Nami. Wiedziała, że nimfetka nie odpowie na wołania swojego
braciszka. Nie mogąc mówić ani samodzielnie myśleć stała się jedynie pustą
laleczką o ludzkim wyglądzie, wykonującą drobne ruchy, a mimo to nie potrafiąca
nawet wydobyć z siebie głosu. Była
martwa dla świata, a pani nawigator pojęła to bardzo szybko. Tylko dziesięć sekund! – choć serce jej
biło szybciej, w myślach odliczała czas do ostatecznego starcia.
- Tutaj
jesteś! – ryknął, po czym zaatakował ją, a ona z trudem uniknęła ataku
miażdżącej pięści cherubinka, która wbiła się w ziemię, robiąc tym samym w niej
wielką dziurę. – Możesz tworzyć iluzję, ale swojego serca nie potrafisz
uspokoić.
Pięć sekund! Tyle wystarczy! –
pomyślała, przechodząc do ofensywy.
- Clima Tact! Heat
Ball, Cool Ball! – z broni ponownie wystrzeliły bańki chłodnego i ciepłego
powietrza, tworząc nad cherubinkiem ciemną chmurę, do której zaraz potem
powędrował zamknięty w podobnym bąbelku piorun. – Koniec gry, wstrętny
bachorze! Thunder Ball!
Siła, jaka
uderzyła cherubinka obezwładniła go, czyniąc go pokonanym. Zrozumiał, że jego
koniec jest bliski, jednak zapominając o wszystkim co się działo w tej chwili,
zdołał odlecieć myślami gdzieś dalej. Ukryty klucz został odnaleziony, a wrota
jego umysłu otwarte. Ciemna przestrzeń, która ogarnęła wszystkich znajdujących
się w tym dziwnym miejscu zaraz zniknęła, a wspomnienie pochłonęło każdego –
cherubinka, rozkoszną nimfetkę, która również odczuła atak, skierowany na
brata, a także panią nawigator.
***
Spokojny wiatr roznosił wokół zapach słodkich
owoców, wprowadzając gałęzie jabłoni w początkowo łagodny pląs, przeradzający
się w pewnej chwili w gwałtowny szał, zamieniający dojrzałe drzewo w egzotyczną
tancerkę, której ruchy nie pozwalały oderwać oczu od jej witalności i
drzemiącej w niej siły. Zewsząd atakująca zieleń i kojąca oczy malowniczość
tego miejsca obezwładniały, sprawiając, że sielankowy nastrój udzielał się
wszystkim przybyłym do słodkiego gaju, nie pozwały odejść, niczym
najpiękniejsza kochanka trzymały w swych objęciach pragnących zaznać tutaj
cichego odpoczynku. Pod cieniem dojrzałej jabłoni, w tafli wody odbijały się
dwie drobne postacie -dziewczynka o wciąż jeszcze nieokreślonej urodzie i
chłopiec, trzymający ją za bladą dłoń, który uśmiechając się do niej wesoło,
opowiadał historie, a ona uważnie słucha ich, czasem zadając pytania, niekiedy
wtrącając swoje trzy grosze, a nierzadko wśród tej ciszy unosił się jej głośny
śmiech, poruszający serce brata panienki.
-
Chciałabym, żeby tak było zawsze – powiedziała cicho dziewczynka,
ściskając mocniej dłoń chłopca – Myślisz, że będę kiedyś zdrowa i razem
odwiedzimy Wioskę Latających Lamp?
- Jak
możesz zadawać takie głupie pytania, Anabel? – powiedział karcącym tonem,
jednak jego pobłażliwe spojrzenie było wypełnione czułością i miłością do
bliźniaczki. – Przecież to oczywiste! – dodał, a słowa, które wypowiedział z
wielkim przekonaniem sprawiły, że dziewczynka uśmiechnęła się szczerze, a jej
głowa spoczęła na ramieniu brata, jakby ten był dla niej ostają w cierpieniu,
towarzyszącemu młodemu ciałku od kilku lat.
- Tak się cieszę – wyszeptała. – Zawsze
będziemy razem, prawda?
- Zawsze – odpowiedział, a w jego głosie,
nie było słychać wahania, czy fałszu.
***
- Twoja siostra nie przeżyje, jest zbyt słaba – zaczął tłumaczyć
lekarz, jednak stojący obok niego chłopiec nie chciał słuchać słów, które mimo,
że nie były przepełnione zimną obojętnością, sprawiały ból, potrafiący ukruszyć
serce dziecka.
- Ona przeżyje! Ona przeżyje, bo jest silna. Nie potrzebuję pana, nie
potrzebuję nikogo z tej wioski! Ona też nikogo nie potrzebuje z was! –
krzyczał, a jego głos z każdą chwilą stawał się potężniejszy. – Ja ją ocalę!
- Nie wygaduj głupstw, jesteś dzieckiem, nie…
-Nie chcę tego słuchać, odnajdę wodę życia i dam jej, a ona… a ona
poczuje się lepiej!
***
- Słyszeliście? Podobno ten mały, jak mu
było? Pamiętasz może, Carl? – brodaty mężczyzna, trzymający kufel piwa w dłoni
zwrócił się do swojego towarzysza, niewiele starszego, bruneta z ciemnymi
wąsami, siedzącego obok niego i palącego cygaro.
- Chodzi ci o brata, tej dziewczynki, tej
Anabel, która umarła niedawno, tak? – spytał dla pewności, a, gdy jego
towarzysz odpowiedział mu skinieniem głowy, kontynuował. – Nazywał się Leonard
z tego, co obiło mi się o uszy, nigdy z nim nie rozmawiałem, więc nie jestem w
końcu taki pewny. To dziwny dzieciak, cały czas gdzieś latał i szukał roboty
dla siebie. A co?
- Podobno odnalazł tę wodę, o której tak
dużo mówił przed zniknięciem. Chyba z rok nie było go w naszej wiosce, no, ale
nagle się pojawił i powiedział, że teraz może uratować siostrę – mówił,
przeczesując palcami swoją skołtunioną
brodę. – Spóźnił się trzy cholerne dni. Nawet mu współczuje, w końcu te
dzieciaki nie były złe, trochę dziwne, ale to nie ich wina. Jak się zostawia
smarkaczy samopas to normalne, że wyrastają na takie, a nie inne.
- Miał pecha, młody. Takie rzeczy się
zdarzają, będzie musiał to zaakceptować i tyle.
- Carl, jesteś bez serca – powiedział, po
czym upił łyk piwa, nie planując już wracać do poruszonego przez niego tematu.
- Życie, mój druhu.
***
Leo trzymał zimną dłoń siostry przy swoim
policzku, na którym nadal widniały ślady łez, będące wynikiem cierpienia, jakie
niczym podstępne dzikie zwierze, zaatakowało jego serce i rozdarło je na drobne
kawałeczki, nie dające połączyć się ponownie w jedną całość. Istota, będąca dla
niego całym światem, obdarowująca go zawsze silnym uczuciem miłości i
płomieniem czułości, a także falą zaufania, usnęła i już nigdy nie będzie miała
okazji, by się obudzić z wiecznego
koszmaru.
- Anabel, dlaczego? – zadawał ciągle jej to
pytanie, choć świadomy był, że martwa nie odpowie ani na nie ani tym bardziej na uścisk dłoni. – Czy razem
nie mieliśmy zobaczyć Wyspy Latających Lamp? – mówił z goryczą i żalem w
głosie. – Dlaczego się poddałaś? Było tak blisko! Czyż nie mieliśmy żyć razem?
Być zawsze ze sobą? Anabel!
- Mój biedny chłopcze – rozkoszny kobiecy
głos przyniósł jego cierpiącemu serce ukojenie, a delikatny uścisk ramion
drugiej istoty, przywrócił iskierkę bezpieczeństwa, o której do niedawna
myślał, że zgasła na zawsze. – Wiem, jak bardzo cierpisz, tylko ja to rozumiem
twój ból – szeptała, a jej głos był niczym szelest skrzydeł motyla, podczas
lotu – delikatny i ledwo słyszalny, dostępny tylko dla uszu chłopca. – Powiedz
mi, czego pragniesz, a zrobię to, byś nie cierpiał, mój kochany, mój słodki,
biedny chłopcze.
- Uratuj ją, błagam przywróć jej życie, my
mieliśmy być razem! Razem na zawsze! – wyrzucił z siebie, a jego oczy na nowo
wypełniły się łzami bólu. – Proszę!
- Nie musisz mi tego powtarzać, mój biedny
chłopcze. Uratuję ją, będzie żyła i będziemy razem. Czy pragniesz tego? Oddasz
mi się? Będziesz moim grzechem? –
mówiła, a jej cichy głos przyjemnie drażnił ucho chłopca, który ulegał
rozkosznemu czarowi pocieszycielki.
- Tak – odparł, tym samym poddając się
silnemu uściskowi delikatnych ramion kobiecych.
***
-
Siostrzyczko! Dziękuję! – po policzkach drobnego cherubinka spływały obficie
łzy bólu i goryczy, zniknęła kryjąca się w jego oczach moc złowroga, ustępując
miejsce mogłoby się wydawać drobnemu okruchowi szczęścia, ale także iskierce
rozpaczy. Długo, jednak ten obraz nie widniał przed oczami pani nawigator. Gdy
tylko cherubinek spoglądając na Nami, obdarował ją swym dawnym uśmiechem,
dostępnym tylko oczom jego ukochanej siostry, ciało malca zamienione w pył,
odleciało z pierwszym powiewem wiatru. Taki sam los spotkał rozkoszną nimfetkę,
a pani nawigator zaraz po tym upadła na kolana, zaś po jej policzku spłynęła
samotna łza.
- Żegnajcie.
***
Mimo
zmęczenia, Sanji biegł do drzwi, które z każdą chwilą odsuwały się coraz dalej. Wydawało mu się, że są ono
poza jego zasięgiem, jednak silna potrzeba dosięgnięcia ich górowała nad
nieodstępującym go na krok uczuciu upadku z niemocy. Nie mogę się poddać! – myślał gorączkowo, wydobywając z głębin
silną wolę, nie dającą się zgnębić. Nagle zauważył, że drzwi zatrzymały się, a
on uradowany dotarł do nich i natychmiast chwycił za klamkę i otworzył
upragnione wrota.
***
Nocne
powietrze uderzało swoją delikatnością kucharza, pozwalając mu osiągnąć błogi
spokój, który hamował chaotyczne kołatanie
serca, a gwiazdy, tak dalekie zazwyczaj, wydawały mu się bliższe niż
kiedykolwiek. Miał wrażenie, że sama przyroda popiera podjęte przez niego
decyzje i wspiera marzenia, a piękny
granat nieba oświetlany przez naturalne lampki, przypominające leśne świetliki,
utwierdzał go o słuszności jego poczynań. Tak, Going Merry porwała go w kolejną podróż, a raczej zrobił
to ten głupi gumiak, nie liczący się ze zdaniem nikogo, samolubny i
egoistyczny, jednak potrafiący zrozumieć uczucia innych lepiej niż ktokolwiek
ze wszystkich poznanych mu dotąd osób. Poczuł, że znów może żyć swym życiem,
razem z nimi, z tymi marzycielami, którzy zaczęli budować jego duszę i
zapełniać puste kartki w pamięci, wiążącymi
się do tego czasu głównie z „Pływającą Restauracją”, teraz mające
uwiecznić osobną historię rejsu po wszystkich morzach i przygód na Grand Line,
znanych mu do niedawna tylko z opowieści piratów, goszczących u gównianego
dziadygi. Mimo zmęczenia towarzyszącego mu ostatnio dość często, mógł nazwać
się szczęśliwym.
- Sanji! – wyjątkowo słodki dla uszu
kucharza głos Nami dobiegł z kuchni, powodując wygięcie ust w szerokim
uśmiechu.
- Już pędzę, panienko Nami! – zawołał
głośno, po czym zadowolony pobiegł w stronę kuchni, a zmęczenie w jednej chwili
wyparowało z jego ciała, jak gdyby głos pani nawigator zadziałał niczym pobudzający środek, a może nawet
lekarstwo na zmartwienia od czasu do czasu goszczące w jego niespokojnej
głowie.
- Witaj w załodze! – wykrzyknęli radośnie
członkowie Załogi Słomianego Kapelusza, a ich głupie, rozbawione uśmiechy
rozczuliły serce kucharza, które silnej uderzyło, gdy kapitan nałożył na blond
czuprynę swoje ukochane nakrycie głowy.
–
Teraz mamy najlepszego kucharza na East Blue w naszej załodze – powiedział
Luffy, szczerząc się szeroko.
- Co jest grane? – spytał zakłopotany Sanji,
czując jak na jego policzki wkradają się złośliwe wypieki, będące skutkiem
zaskoczenia, ale także drobnej iskierki radości, która zaraz miała zapłonąć
żywym płomieniem.
- Do tej pory nie mieliśmy szansy zrobić ci
porządnego powitania, dlatego dzisiaj będziemy świętować twoje przyłączenie się
do załogi – wyjaśniła Nami. –
Przygotowaliśmy coś nie coś dla ciebie, może nie jest tak dobre jak twoje
potrawy, ale myślę, że będzie jadalne.
-
Zjem wszystko co przygotuje
panienka Nami! – zawołał entuzjastycznie, a pani nawigator przewróciła oczyma w
dość zabawny sposób, nie będący wyrazem złości czy zirytowania, lecz raczej
cichego rozbawienia z powodu radości kuka, przypominającego teraz maleńkiego
chłopca, cieszącego się widok nowej zabawki. Przez myśl jej przeszło, że
mężczyźni to jednak tylko duże dzieci, nie wyrastające ze starych nawyków.
- To był pomysł Nami – wtrącił się Usopp,
trzymający już w dłoni kufel piwa imbirowego.
- Kucharz zasługuje na chwilę odpoczynku, a
my wszyscy lubimy zabawę, więc niech ten wieczór będzie dla nas wszystkich
przyjemny, a szczególnie dla ciebie – mówiła Nami, jednocześnie podając
kucharzowi wielki kufel piwa – Teraz jesteś jednym z nas.
- Dziękuję panienko Nami i wam też dziękuję,
wy bando skretyniałych idiotów – mówił, czując jak przyjemne ciepło opanowuje
jego ciało, niczym bluszcz drzewo oplata jego serce i sprawia, że chce by ta
chwila szczęścia trwała wiecznie.
- Toast za naszego kucharza! – krzyknął
Luffy, a wszyscy unieśli kufle pełne gorzkiego napoju i zawołali – Toast!
***
- Panienko
Nami… Dziękuję – szepnął, dotykając dłonią miejsca, gdzie położone było jego
serce, wciąż zagubione, lecz silnie bijące.
Hej brak mi słów jest super czekam na ciąg dalszy :) jestem pod wielkim wrażeniem z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy
OdpowiedzUsuń