Tytuł: Gra o serce
Autorka: Fryne WildeLiczba rozdziałów: 1/?
Gatunek: przygoda
Postać: Sanji
Ograniczenie wiekowe: --
Gwiazdy,
które
prawie zawsze z radością towarzyszyły żeglującym po morzu, ustąpiły
miejsce
delikatnemu powietrznemu puchowi, tak samo srebrna poświata księżyca
żegnała się z
wędrowcami, a witały ich pierwsze promienie słońca. Chłodny wiatr nie
tylko nie
przeszkadzał, ale powodował, że płynąca Załoga Słomianego Kapelusza
szybciej
wychodziła z sennej nieświadomości i mogła prędzej rozpocząć kolejny
dzień, zachęcana przez samą naturę do opuszczenia magicznej krainy, a
wkroczenia do niebezpiecznej rzeczywistości, którą wielu uczyć próbowało
podobną do lądu nieznanego, pozostającego tworem szalonej imaginacji.
- Zbliżamy się
do wyspy – oznajmiła Nami, patrząc z politowaniem na zaspanego kapitana, który
podpierał się na wyciągniętej ręce o
maszt, by nie upaść. – Musimy zrobić zakupy, a to idealna okazja.
- Co to za
wyspa? Będzie tam jakieś mięcho? – spytał Luffy, jednak jego spojrzenie było
wciąż zamglone i tylko przekonywało panią nawigator, że kapitan niecałkowicie
opuścił krainę snów – Sanji, chcę jeść.
Stojący obok
kucharz wolał zostawić tę kwestię bez komentarza. Nie dość, że ich kapitan
pochłania ogromne ilości jedzenia, to ostatnio, podczas nocnego spaceru, Sanji
przyłapał go na kradzieży pożywienia. Zazwyczaj udawało mu się trzymać tego
głodomora z dala od jego lodówki, niestety nie tym razem. Tłumaczenia Luffy'ego,
który mówił, że jest lunatykiem i śniło mu się, iż jako dzielny wojownik poluje
na opuszczonej wyspie na wielkiego króla dzików, nie trafiały do niego. Co mógł
sobie pomyśleć, widząc tego idiotę, trzymającego w jednej ręce pięć wielkich
kawałków mięsa, w drugiej dwa razy tyle warzyw, owoców i bochenek chleba w
ustach? Niestety kapitan zdążył zjeść prawie połowę tego co jeszcze im zostało
nim kukowi udało się dotrzeć do pomieszczenia. Zmniejszenie porcji
żywnościowych oznaczało natychmiastowe i przymusowe dotarcie na jakąś wyspę, w
celu naprawienia strat.
- Powinieneś
mieć zakaz jedzenia przez tydzień, idioto! – krzyknęła Nami, a jej dłoń
wylądowała na głowie kapitana, robiąc za niezawodny budzik.
- Ach,
panienka Nami wygląda zjawiskowo, gdy doprowadza do pionu tych idiotów –
zachwycał się Sanji.
- Sanji! Nie
powinieneś być bardziej zainteresowany stanem swojej kuchni?
-Tak, panienko
Nami! – zawołał radośnie, a w jego wyobraźni wytworzył się obraz ślicznie
uśmiechającej się pani nawigator, który zastąpił realistycznie wykrzywioną w
grymasie złości twarz dziewczyny. – Ach! Panienko Nami, co to za wyspa, na
której się zatrzymujemy?
- Z tego co
udało mi się odczytać z mapy, jest to Wyspa Śpiewającego Słowika.
- Wyspa
Śpiewającego Słowika? - na statku rozległ się głos Nico Robin. – Czytałam
kiedyś o niej, a także do moich uszu dotarło trochę informacji. Ta nazwa
funkcjonuje w świecie jako określenie miejsca, do którego się udajemy, jednak
nie można powiedzieć, że jest adekwatna do aktualnej sytuacji wyspy –
przerwała, by po chwili dodać – powiadają, że jest przeklęta.
- Oi, Robin!
Nie strasz nas. Co masz na myśli, mówiąc „przeklęta”? – spytał Usopp już zniechęcony do schodzenia
na ląd.
- Na tej
wyspie nie ma już żadnego ptaka. Odleciały z niej jakieś pięć lat temu i
właściwie nikt nie wie dlaczego. Powiadają, że na wyspę przybyło zło, które
przestraszyło te stworzenia, które ze strachu zamilkły – wyjaśniła Robin, a
wzrok Sanji'ego z Robin przeszedł na wyspę. – Wydaje mi się, że zaniepokoiłam
cię, panie kucharzu.
- Nie, nie,
wszystko w porządku, panienko Robin – pospiesznie odpowiedział kucharz, jednak
na jego plecach, podobnie jak innych towarzyszy, przeszedł zimny dreszcz i
tylko śpiący pod masztem Zoro nie został dotknięty nieprzyjemnym powitaniem
przez wyspę. – Tak czy owak musimy zejść
na ląd, bo nie mamy jedzenia, prawda, kapitanie?
- Tak!
Schodzimy na ląd! – zadecydował Luffy. Jego
beztroska natura znowu dała o sobie znać, a szeroki uśmiech, malujący się na
obliczu kapitana, jak również cichy chichot, który zawsze towarzyszył
szczerzącej się twarzy, upewnił załogę
tylko w tym, że powierzyli swoje życie szaleńcowi, nie myślącym o skutkach
podjętych decyzji, jednak ten fakt ich nie przytłaczał, natomiast zwątpienie i
obawy jakby za sprawą magicznej różdżki znikały.
Popłynęli,
kierowani przez delikatne fale. Mogło wydawać się, że sama wyspa ich do siebie
przyciąga, co obudziło podejrzenia piratów. Gdy dotarli do brzegu, ich nozdrza
uderzył słodki zapach owoców, zaś oczy mogły zadowolić się widokiem drzew,
których liście były kolorów: czerwonego, zielonego, pomarańczowego
przechodzącego w czekoladowy brąz, a zdobiły je dojrzałe gruszki, ogromne,
białe truskawki i rzucające się w oczy żółte banany, bardziej jednak
przypominające fasole. Spokojni o „Going Merry” ukrytą między roślinami mogli z
czystym sumieniem wyjść na ląd, by zadecydować jak dalej będą podążać. Kapitan,
którego uwagę przykuły białe truskawki, stracił zainteresowanie wszystkim i
podjął się ważniejszego zajęcia, a mianowicie jedzeniem. Zdenerwowana pani
nawigator zdecydowała wziąć sprawy we własne ręce i odszukać miasto, położone
zapewne w centrum wyspy.
- Nami, długo
już tak idziemy? Nogi mnie bolą – skarżył się Luffy.
- Idziemy
dopiero dziesięć minut – warknęła.
- Niemożliwe,
ja czuję się tak jakbym przechodził cały dzień bez jedzenia i picia – mówił
dalej, wieszając się na ramieniu kucharza.
-Oi! Idź o
własnych siłach! – krzyknął Sanji, ale nie mogąc się uwolnić i widząc, że
szarpanie się nic nie pomoże, gdy jego przeciwnikiem jest natrętny Luffy, dał
za wygraną.
Krajobraz
nie ulegał zmianie, a otaczające ich
drzewa, łudząco podobne do tych już mijanych, wprawiały wszystkich w
nie najlepszy nastrój. Mina pani nawigator zdradzała irytacje, Sanji ciągnął za
sobą, trzymającego się go i jęczącego kapitana, Robin w ciszy, obserwowała
przyrodę, co jakiś czas przenosząc wzrok na sennego szermierza, by upewnić się,
czy na pewno za nimi podąża, natomiast Chopper, idący blisko Usopp'a, z niepokojem myślał tylko o tym jak
najszybciej wyjść z dziwnego lasu. Dodatkowo promienie słońca, nie męczące ich
przed wejściem do dziczy, teraz stały się wyjątkowo niedogodne, zwiększając
gorąco, a także utratę sił tym krótkim spacerem. Czas im się dłużył, zaś
zmęczenie, spowodowane brakiem porządnego posiłku, powodowało silniejsze
odczuwanie dłużącego się marszu.
Sanji ciągnący
za sobą kapitana, nie zauważył, podobnie jak inni, że delikatny podmuch wiatru
wzmacnia się i dopiero gdy dojrzał lekko poruszający się kapelusz na głowie Luffy'ego,
przyjął do wiadomości zaistniałe zjawisko. Wydawało mu się, że podmuch, wiejący
w jednym kierunku próbuje wskazać im drogę. Wymiana spojrzeń z Nami wystarczyła,
by podjąć szybką decyzję. Na rozkaz pani nawigator wszyscy dali ponieść się już
nie lekkiemu wietrzykowi, a silnemu podmuchowi, który stał się przewodnikiem w
muzeum otwartej przestrzeni, gdzie można było podziwiać drzewa, krzaki i
pojawiające się co jakiś czas dla odmiany niewielkie głazy, kształtem
przypominające dzikie zwierzęta. Gdy w końcu zostali wypchnięci z lasu, ich
oczom ukazało się miasteczko, pełne ludzi, zajętych swoimi sprawami i nie
zwracającymi uwagi na przybyszów ewidentnie odstających od norm.
- Hura!
Dotarliśmy do miasta, chodźmy zjeść jakieś mięcho! – krzyknął kapitan i gdyby
nie ciężka ręka pani nawigator, którą na początku dostał w głowę, a później silnie
trzymała go za kark, pobiegłby dalej, w poszukiwaniu jedzenia.
- Stój i nie
ruszaj się – warknęła na niego – Musimy zrobić zakupy. Ktoś chętny? – spytała,
patrząc umownie w stronę Sanji'ego.
- Panienko
Nami! Ja jestem chętny! - wybuchnął niemal natychmiastowo, wyobrażając sobie
dzisiejszy dzień, spędzony z panią nawigator.
- To świetnie,
Sanji. Nawet nie wiesz, ile radości mi sprawiasz sam się zgłaszając.
- Ach! Dla
panienki Nami wszystko – powiedział rozmarzony.
- Tak, tak, a
teraz pozostali. Kto pomoże w zakupach? – spytała, a gdy odpowiedziała jej
głucha cisza, wyjęła z plecaka patyczki różnej długości. – Rozwiążemy problem
inaczej. Ciągniemy patyczki, kto wylosuje najkrótszy idzie z Sanji'm, a reszta
może odpoczywać.
Sanji będąc
już w siódmym niebie, nie zwracał uwagi na to co robią jego towarzysze. Nie
słuchał ich, bo w głowie dźwięczały mu słodkie słowa pani nawigator. Ach, dzisiejszy dzień będzie przecudowny – myślał
– może po zakupach pójdziemy z panienką
Nami na kawę lub lody? Czy to nie będzie prawie jak randka? Mógłby długo
układać scenariusze tego pięknego dnia, jednak głos dziewczyny szybko wyciągnął
go z jego małego świata.
- Sanji, Zoro
z tobą idzie.
Stanął jak
wryty, gdy dotarło do niego znaczenie tych słów. W jednej chwili zapał kucharza
zniknął, podobnie wielki uśmiech, który jeszcze przed chwilą gościł na jego
twarzy, zastąpił go bowiem wyraz rozczarowania, przechodzącego w rezygnacje, a
nawet po niewielkim upływie czasu w irytacje. Myśl spędzania cudownego dnia z
panienką Nami prysła niczym bańka mydlana.
- Ruszaj się,
gówniane Marimo – mruknął, gdy wszyscy już poszli w swoje strony.
- Nie
pospieszaj mnie, pieprzony kuku! – odwarknął niezadowolony Zoro.
- Jak sam nie
potrafisz to ktoś musi to robić. Ciebie trzeba pilnować na każdym kroku. Zaraz
się zgubisz, a ja nie mam zamiaru cię szukać. Przy takim człowieku jak ty,
wszystko robi się skomplikowane.
- Moją matką
jesteś?
- To by była
zbyt duża kara, nawet jak dla mnie.
- Powtórz to,
brewko?
-Coś ty
powiedział, głupi glonie?!
Ich kłótnie nie były niczym nowym. Odmienne
charaktery, różnice w światopoglądach i podejściu do wielu rzeczy, sprawiały,
że można było przyrównać Sanji'ego i Zoro do ognia i wody, dwóch przeciwstawnych
sobie żywiołów. Niewiele mogło ich łączyć. Słowa kierowane do drugiego, prawie
zawsze powiedziane tonem pretensjonalnym, ironicznym lub przepełnionym
niechęciom, walki, toczone z błahych powodów, a także wstręt do współpracy
stały się codziennością w ich życiu. Załoga wiedziała o tym i przyzwyczaiła się
po pewnym czasie, właściwie tylko Luffy widział coś więcej. Mimo, że kapitan nie
był przykładem alfy i omegi znał swoich towarzyszy lepiej niż ktokolwiek inny.
Gdy w końcu
udało im się ruszyć na zakupy, Sanji mógł się lepiej przyjrzeć temu
niewielkiemu miasteczku, jako, że jedyny z dwójki był zainteresowany okolicą.
Zoro wszystkie nowości tego miejsca przyjmował z obojętnością, którą zdało się
zauważyć w jego sennym spojrzeniu. Miasteczko nie było specjalnie rozbudowane,
wąskie uliczki nie zachwycały, wysokie, jednak nieszerokie budynki o jaskrawych
kolorach nie należały do najlepszych dzieł architektonicznych, a mimo to miało
w sobie coś pociągającego, otaczała je cały czas tajemnicza aura. Iskrą
radości, która zapaliła żywy płomień w sercu kucharza okazał się widok
straganu, ogromnego targowiska, wystawiającego najlepsze produkty – zaczynając
od przeróżnych owoców i warzyw, najlepszej jakości ryb, a kończąc na mięsach,
powodujących nadmierne zbieranie się śliny w ustach. Nie brakowało również
przypraw, beczek wypełnionych słodkościami, a przy nich stojących wokół dzieci,
aż wreszcie budek, gdzie piękne panny sprzedawały napoje z najświeższych darów
matki natury. To wszystko wprawiło Sanji'ego w tak dobry nastój, że nawet
obecność Zoro nie była dla niego udręką, a szermierz obserwujący szeroki
uśmiech, goszczący na twarzy kucharza, wyzbył się negatywnych emocji wobec
niego. Na targowisku udało się kupić
wszystko czego potrzebowali, a nawet jeszcze więcej.
W końcu mogli
wrócić do załogi, jednak spojrzenie Sanji'ego powędrowało w stronę wielkiego
zbiorowiska w centrum miasteczka. Czymś co wyjątkowo go zaintrygowało nie był
fakt, że duża grupa ludzi zebrała się na placu, nie zdziwiło go nawet same
przywiązanie człowieka do słupa i widok wykrzykujących
wyzwiska mieszkańców wyspy, uderzyła go sama postać więzionej i wbity w niego wzrok
intensywnie zielonych oczu dziewczyny.
- Czas sądu nadszedł! – usłyszał,
jak ktoś woła z tłumu.
- To wszystko jej wina! Żałuj
swych grzechów, potworze! – krzyczała inna osoba.
-Śmierć! Śmierć dla wiedźmy! – wołała kobieta, trzymająca na rękach
półroczne niemowlę.
Na twarz
przywiązanej do słupa dziewczyny opadały kosmyki popielatych włosów, delikatnie
kręconych, sprawiających, że nieznajoma wydawała się tylko bardziej niewinna i
przypominała porcelanową lalkę. Pełno było w niej sprzeczności. Zdawała się być
nieruchoma, statyczna niczym głaz, ale także piorunująca od wewnątrz silną,
można by rzec niszczycielską energią. Choć ciało smukłe, prawie kruche, nie
zdradzało nic więcej, upodobniając ją do rzeźby, oczy, intensywnie zielonego koloru
przywołującego na myśl wiosenną trawę, badały go od wewnątrz, a drzemiąca w
nich moc, dostrzegalna nawet w urywkowym spojrzeniu potrafiła wzbudzić mieszane
uczucia. W tej dziewczynie niewątpliwie wrzał ogień, przerażający, ale
niezwykle interesujący, nie pozwalający odejść, a tym bardziej przejść
obojętnie. Była jak tajemnica pozostająca nieokrytą dla zwykłych śmiertelników.
Sanji wpatrywał się w nią uporczywie i tym razem nie tylko dlatego, że bijąca
od niej piękność i młodość pociągała go jak każdego młodego mężczyznę, odrzucał
także myśl o samej dziwnej sprawie przywiązania jej do słupa. Nie potrafił
znaleźć odpowiedzi. W tym wszystkim było coś więcej, coś co nie pozwalało mu
odwrócić wzroku, zapomnieć nawet na sekundę o tej pannie.
- Niezwykła –
wyrwało mu się, a stojący blisko mieszkaniec wioski, wybuchnął gniewnie.
- Co?! Niech
wygląd tej dziewczyny was nie zmyli, o nieszczęśnicy, którzy ulegli jej urokom!
To prawdziwy potwór, czarownica! Od kiedy pojawiła się na naszej wyspie, nie ma
żadnego ptaka, przestraszyły się i uciekły. Ta wiedźma przyniosła ze sobą zło,
które ciąży na nas od pięciu lat. Uwiodła księcia, używając do tego urody i
czarów, ale w końcu udało mu się wyrwać z jej mocy i przejrzał ją, zanim
ukradła serce jemu czy innym niewinnym – mówił, a raczej prawie co krzyczał stojący
obok jegomość, wskazując na dziewczynę, przywiązaną do wielkiego słupa w
kształcie krzyża. – Dziś sprawiedliwość cię dosięgnie, ty wiedźmo!
-Tak! Zabić,
spalić czarownicę! – ryknął tłum.
- Oi, nie
sądzicie, że to jest zbyt okrutne? – wtrącił się Sanji. – To kobieta, dodatkowo
zapewne niewinna. Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że wszyscy ludzie na tej
wyspie, dają wiarę takim zabobonom jak wiara w czary i wiedźmy.
- Nie zabieraj
głosu w sprawach, o których nie masz pojęcia, chłopcze – rzucił ostro w jego
kierunku, stojący obok niego staruszek.
- Hę? Co
mówisz, staruchu? Może i tu mieszkałeś przez cały czas, ale to nie daje ci
prawa, by skazywać niewinne dziewczyny na śmierć – warknął ostro Sanji, w
którym krew zaczynała się gotować. – Ludzie sami mają prawo wybierać, kiedy
umrą, nikt inny nie może o tym decydować poza nim i naturą!
- Uspokój się,
bo ciebie też będę chcieli spalić, pieprzony kuku – mruknął Zoro, trzymając
dłoń na ramieniu kucharza.
- Rozumiem, ty
zignorowałbyś fakt, że niewinną dziewczynę ma zaraz czekać śmierć, ale ja nie
jestem tobą, gówniane Marimo – powiedział Sanji, zsuwając dłoń szermierza ze
swojego ramienia, jego oczy wyrażały
pogardę wobec obojętnej postawy Zoro.
- Narobisz nam
kłopotów – ciągnął spokojnie.
- Jak już to
sobie. Mam to gdzieś, nie pozwolę im na to!
- Rzuć swoją
rycerskość w błoto, jeśli nie potrafisz nawet zapanować nad głupim żądzami.
Wystarczy ładna buzia, a ty ryzykujesz życiem całej załogi – powiedział, łapiąc
kucharza za koszulę, a Sanji nie pozostając mu dłużny, również chwycił
odruchowo czarny podkoszulek Zoro.
- Gówno wiesz,
myśląc, że chcę zrobić to z tak kretyńskich pobudek! Ja używam mózgu w
przeciwieństwie do ciebie, głupie Marimo! To nie jest sprawiedliwość!
- Panowie,
odsuńcie się, pora podłożyć ogień – zwrócił uwagę staruszek, trzymający w dłoni
pochodnię.
- Po moim
trupie! – krzyknął kuk, a Zoro przewidział jak to się skończy.
Sanji rzucił się w kierunku słupa, do którego przywiązano piękną dziewczynę. Ludzie starali się powstrzymać porywczego chłopaka, łapiąc go za ręce, a niewielka ilość próbowała chwycić się jego nóg lub też opleść w pasie. W tym samym czasie, staruszek podłożył ogień, a dziewczyna wydała z siebie nieludzki krzyk, który zadecydował o dalszym rozwoju wydarzeń. Jeden obrót i silne kopnięcie wystarczyły, by uwolnić się z uścisków i obezwładnić mieszkańców wioski. Zoro nawet nie musiał ingerować w poczynania kucharza. W jednej chwili Sanji znalazł się przy dziewczynie i uwolniwszy ją, chwyciwszy w objęcia, rozpoczął ucieczkę przed nadchodzącymi w pełni sił mieszkańcami wioski, których miny, a tym bardziej wykrzykiwane słowa w kierunku trójki nie zwiastowały niczego dobrego. Biegli ile sił w nogach, by znaleźć się jak najdalej rozjuszonych ludzi. W pewnym momencie piękna panna wyrwała się z objęć Sanji'ego, mówiąc tym samym, że da radę poruszać się sama. To uspokoiło go. Odetchnął z ulgą zrozumiawszy, że dziewczyna nie jest ranna ani przestraszona. Wrzaski powoli cichły, jednak było za wcześnie by się zatrzymać. Wszyscy to wiedzieli. Mimo zmęczenia, nie przerywali biegu i dopiero, gdy byli pewni, że dziki tłum zostawili daleko za sobą, zatrzymali się i pierwszy raz od rozpoczęcia misji ratowniczej głęboko odetchnęli.
Sanji rzucił się w kierunku słupa, do którego przywiązano piękną dziewczynę. Ludzie starali się powstrzymać porywczego chłopaka, łapiąc go za ręce, a niewielka ilość próbowała chwycić się jego nóg lub też opleść w pasie. W tym samym czasie, staruszek podłożył ogień, a dziewczyna wydała z siebie nieludzki krzyk, który zadecydował o dalszym rozwoju wydarzeń. Jeden obrót i silne kopnięcie wystarczyły, by uwolnić się z uścisków i obezwładnić mieszkańców wioski. Zoro nawet nie musiał ingerować w poczynania kucharza. W jednej chwili Sanji znalazł się przy dziewczynie i uwolniwszy ją, chwyciwszy w objęcia, rozpoczął ucieczkę przed nadchodzącymi w pełni sił mieszkańcami wioski, których miny, a tym bardziej wykrzykiwane słowa w kierunku trójki nie zwiastowały niczego dobrego. Biegli ile sił w nogach, by znaleźć się jak najdalej rozjuszonych ludzi. W pewnym momencie piękna panna wyrwała się z objęć Sanji'ego, mówiąc tym samym, że da radę poruszać się sama. To uspokoiło go. Odetchnął z ulgą zrozumiawszy, że dziewczyna nie jest ranna ani przestraszona. Wrzaski powoli cichły, jednak było za wcześnie by się zatrzymać. Wszyscy to wiedzieli. Mimo zmęczenia, nie przerywali biegu i dopiero, gdy byli pewni, że dziki tłum zostawili daleko za sobą, zatrzymali się i pierwszy raz od rozpoczęcia misji ratowniczej głęboko odetchnęli.
- Nie wiem
nawet jak ci dziękować za ratunek – odezwała się w końcu uratowana dziewczyna,
zbliżając się do Sanji'ego.
W jednej
chwili z kruchej, porcelanowej lalki zmieniła się gorącą uwodzicielkę, której
gesty zdradzały pewność siebie, a wzrok utkwiony w młodym mężczyźnie stawał się
hipnotyzujący. Włosy rozwiane przez wzmagający się wiatr, szalały, sprawiając,
że wyglądała bardziej władczo i dziko. Lekko kołysząc biodrami, dotarła do
Sanji'ego, który jak gdyby w transie poddawał się urokowi pięknej kobiety. Ulegał
jej wdziękom, ulegał jej pięknu i młodości, a przede wszystkim ulegał jej
tajemniczej mocy przyciągania. Zoro obserwował scenę, patrząc na nowo poznaną z
nieufnością, która wzmogła się, gdy blade palce dotknęły twarzy kucharza i
przesunęły się po niej. Ta niewielka pieszczota wystarczyła, by w sercu
kucharza zrobiło się przyjemnie ciepło. Uwielbiał piękne kobiety, a właśnie
taka w tej chwili dziękuje mu za pomoc. Dłoń uwodzicielki ześlizgnęła się z
policzka na szyję Sanji'ego, po czym powolnym ruchem zjechała niżej, zatrzymując
się dopiero na klatce piersiowej.
- Jesteś mój –
szepnęła, po czym zanurzyła dłoń w piersi kucharza, w której w następnej chwili
trzymała serce Sanji'ego zamknięte w przezroczystej szkatułce. – Tego mi trzeba
bym poczuła się lepiej. Bardzo mi
pomogłeś – dodała, składając na jego ustach pocałunek – przelotny, jednak słodki
niczym pierwszorzędny miód. Potem odsunęła się, a ciało mężczyzny opadło
bezwładnie na ziemie. – Było miło, ale czas mnie goni. Dobrych snów, a teraz… -
przerwała, czując przy swojej szyi zimną stal. – Nie mów mi, że chcesz
skrzywdzić niewinną kobietę.
- Nie jestem
jak ten idiota, nie zawaham się – powiedział Zoro, a ton jego głosu świadczył o
tym, że jest poważny i nie ma zamiaru przyjmować odmowy. – Oddaj to co
ukradłaś, Wiedźmo – nakazał, akcentując z jadem ostatni wyraz.
- Nigdy nie
zwracam swoich zdobyczy – wyjaśniła, uśmiechając się potulnie. – Można
powiedzieć, że sam mi się ofiarował, gdy uwolnił mnie od tych płomieni.
- Nawet mnie
nie denerwuj – warknął, unosząc miecz z zamiarem uderzenia, które
prawdopodobnie zraniłoby czarownice, gdyby nagle nie zniknęła, przenosząc się
na odległość dziesięciu kroków od szermierza.
- Jego serce
jeszcze nie działa idealnie, ale mam inne atuty, które poprawiają moją
kondycje. Hmm… więc on był piratem, tak? Twoim towarzyszem? – mówiła obojętnym
głosem. – Rozkosznie. Potrzebne było mi takie silne serce, ale to ciągle za
mało – spojrzała na Zoro, po czym na jej twarz wdarł się cwany uśmieszek, a w
oku pojawił się tajemniczy błysk. – Macie towarzyszy. Razem z tobą jest jeszcze
sześć osób. Idealnie - Wiedźma klasnęła w dłonie, a ogromny huk zmusił Zoro do
przyłożenia dłoni do uszu i zatkania ich na moment - niespecjalni –
podsumowała, przyglądając się Załodze Słomianego Kapelusza.
Luffy,
Nami,
Usopp, Nico Robin, Chopper, którzy dopiero, co się pojawili, rozglądali
się
wokół, próbując zrozumieć sytuacje i tylko Zoro, trzymający w dłoni
miecz, nieufnie,
z ostrożnością przypatrywał się Wiedźmie, wiedząc, że nie jest ona
zwyczajną
kobietą. Słomiani poczuli się jakby byli w letargu, na krótką chwilę
ciała ciągnęły ich na ziemie, a powieki robiły się cięższe i dopiero po
minięciu pierwszego szoku, zaczęli rozeznawać się w zaistniałym
zdarzeniu.
Załoga ujrzała przed sobą młodą kobietę o popielatych, kręconych
włosach,
wyjątkowej urody. Coś czym jednak ich zaniepokoiło była dziwna aura,
otaczająca
tę piękność, lecz tym co wprawiło ich w gorszy stan był widok leżącego
nieruchomo Sanji'ego, przy którym stała owa panienka, wydająca się być w
niezwykle dobrym humorze.
- Zoro! Co się
dzieje?! – zaczęła Nami, widząc ciało Sanji'ego, leżące bezwładnie na ziemi, a
niedaleko niego, piękną, młodą dziewczynę z przerażającym uśmiechem wymalowanym
na twarzy.
- Wytłumacz
się, Wiedźmo! – ryknął szermierz.
- Wasz
towarzysz uratował mnie dzisiaj od spalenia, przyjęłam jego ofiarę i zabrałam serce, czy to nie jest proste? –
mówiła, nie spuszczając wzroku. W tym momencie przypominała rozbawione dziecko,
które chwilę temu otrzymało od rodziców nową zabawkę.
- Ten idiota –
jęknęła Nami.
- A! Czyli
jesteś wstrętną wiedźmą, której mamy skopać dupę! – podsumował błyskotliwie
Luffy.
- Nie jestem
wstrętna! – krzyknęła zdenerwowana Wiedźma, a pozostali zorientowali się, że
jest ona osobą uczuloną na negatywne uwagi innych.
- Czarownice
to kobiety, które zawierają pakt z demonami. Dzięki nim zdobywają młodość,
urodę i moce na całe swoje istnienie. Podstawą paktu jest więź, łącząca demona
z człowiekiem. Za hojne dary podpisujący
cyrograf musi zbierać serca, nie tylko dla potwora, z którym umowę zawarł, ale
także, by samemu móc przeżyć. Serca ludzi stają się podstawowym składnikiem ich
diety – wyjaśniła Robin. – Zawierając pakt z demonem, budzą w sobie ukryty mrok
i same stają się potworami, pożądającymi krzywdy innych ludzi. Zabierają im wszystko z ich życia,
pozostawiając okradzionych w czarnej pustce. Nie są jednak nieśmiertelne –
dodała na zakończenie.
- Wyjątkowo
ładny wykład – powiedziała Wiedźma. – Zabrałam serce waszemu towarzyszowi,
jednak mam dla was propozycje, ale najpierw powiedźcie, czy chcecie je
odzyskać?
- Co za głupie
pytanie! Jasne, że chcemy! – krzyknął Usopp, lecz napotykając zielone oczy,
przeszył go dziwny dreszcz i zamilkł.
- Dobrze. Zagrajmy
w takim razie. Będą to próby i pojedynki, zagadki i zabawy, nic trudnego dla
piratów, prawda? – mówiła wesoło. – Jeśli wygracie, oddam wam serce waszego
przyjaciela, natomiast, gdy poniesiecie klęskę ja zabiorę was ze sobą, wasze
serca będą moje, rozumiecie?
- Umowa stoi –
odpowiedział momentalnie Luffy, wywołując zdziwienie nie tylko ze strony
Wiedźmy.
- Luffy!
Czekaj! Powinniśmy się zastanowić – zaczęła ponownie Nami zaniepokojona
propozycją niebezpiecznej kobiety.
- Pamiętaj, że
nasze życia są tutaj stawką o jaką gramy – przypominał Usopp.
- Zgadzam się
z kapitanem – powiedział ostro Zoro.
- Ja również
nie mam nic przeciwko – rzekła Robin.
- Chcę
uratować Sanji'ego! – krzyknął rozpaczliwie Chopper.
- Naprawdę? To
znaczy ja też tego chcę, ale wiecie czym ryzykujemy? Ona poluje na nasze serca!
– mówił nerwowo Usopp.
- Sanji jest
naszym towarzyszem – wyrzucił na zakończenie Luffy. – Będąc kapitanem muszę
umieć ochraniać swoich towarzyszy.
- Robin,
naprawdę się na to godzisz? – spytała z nadzieją w głosie Nami.
- Pan kucharz
zrobiłby to dla każdego z nas .
- No dobra! –
odpuścili niemal jednocześnie Nami i Usopp.
- Słyszysz,
Wiedźmo? Zgadzamy się zagrać! – rozbrzmiał głos Luffy'ego.
Mimo
szaleńczego wrzasku kapitana, Wiedźma pozostała nieodkryta. W spojrzeniu
kobiety trudno było odczytać jej myśli, nawet Zoro i Robin, którzy usilnie
przyglądali się uważnie, próbując zaobserwować jakąkolwiek zmianę w czarownicy,
nie dostrzegli nic. Twarz pozostała nieodczytaną maską, niezwykle piękną,
jednak uśmiech goszczący na niej nie tyle podkreślał urodę niebezpiecznej
dziewczyny, co szpecił ją, z pozoru nie tak bardzo, ale odejmował jej drobną
część uroku, jaki posiadała ta panienka. Był to uśmiech tajemniczy,
przypominający wygięcie ust zwykłego karcianego kanciarza, któremu udało się
oszukać ofiarę i zabrać pieniądze biorących udział w nieuczciwej grze. Na myśl
przywołujący bestię, gotującą się do ataku na bezbronnych ludzi, wiedzących, że
nie ma dla nich ratunku. Aż wreszcie przepełniony nie słodyczą, która uwiodła
Sanji'ego, a ironią, pewnością i czymś w rodzaju pogardy. Pogardy dla stojących przed nią ludzi, a może
nawet całego świata, postrzeganego przez intensywnie zielone oczy jako coś
ograniczającego ją, jednakże mało niebezpiecznego .
- Żeby zagrać
ze mną, musicie zapłacić – odezwała się po chwili ciszy. – Każdy z was musi
oddać mi trzy lata życia. Godzicie się na to?
- Tak – odparł
jak zawsze niemal natychmiastowo Luffy, za co zarobił sobie na kolejne
uderzenie Nami, tym razem w sam czubek głowy.
- Nie decyduj
tak pospiesznie, idioto! – wydarła się pani nawigator, po czym westchnęła
głośno. – Oddasz nam go, gdy wygramy, podobnie jak nasze trzy lata życia, tak
Wiedźmo?
- Będzie
dokładnie tak jak powiedziałaś. Jeśli wygracie uratujecie swojego towarzysza i
odzyskacie zabrane trzy lata – przerwała na chwilę, by rozejrzeć się po
załodze, jednak nie widząc w nich ziarna zwątpienia czy rezygnacji z
wcześniejszego postanowienia, kontynuowała – natomiast przegrana oznacza
podarowanie mi waszych serc, ale… Wy to już rozumiecie i nie chcecie się
wycofać – zakończyła, po czym klasnęła w dłonie, a ledwo słyszalny szept
wypełnił przestrzeń. – Czas zacząć grę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz