18 września 2016

[Opowiadanie] Gra o serce - Część 1

Tytuł: Gra o serce
Autorka: Fryne Wilde
Liczba rozdziałów: 1/?
Gatunek: przygoda
Postać: Sanji
Ograniczenie wiekowe: --

Gwiazdy, które prawie zawsze z radością towarzyszyły żeglującym po morzu, ustąpiły miejsce delikatnemu powietrznemu puchowi, tak samo srebrna poświata księżyca żegnała się z wędrowcami, a witały ich pierwsze promienie słońca. Chłodny wiatr nie tylko nie przeszkadzał, ale powodował, że płynąca Załoga Słomianego Kapelusza szybciej wychodziła z sennej nieświadomości i mogła prędzej rozpocząć kolejny dzień, zachęcana przez samą naturę do opuszczenia magicznej krainy, a wkroczenia do niebezpiecznej rzeczywistości, którą wielu uczyć próbowało podobną do lądu nieznanego, pozostającego tworem szalonej imaginacji.
- Zbliżamy się do wyspy – oznajmiła Nami, patrząc z politowaniem na zaspanego kapitana, który podpierał się na wyciągniętej ręce  o maszt, by nie upaść. – Musimy zrobić zakupy, a to idealna okazja.
- Co to za wyspa? Będzie tam jakieś mięcho? – spytał Luffy, jednak jego spojrzenie było wciąż zamglone i tylko przekonywało panią nawigator, że kapitan niecałkowicie opuścił krainę snów – Sanji, chcę jeść.
Stojący obok kucharz wolał zostawić tę kwestię bez komentarza. Nie dość, że ich kapitan pochłania ogromne ilości jedzenia, to ostatnio, podczas nocnego spaceru, Sanji przyłapał go na kradzieży pożywienia. Zazwyczaj udawało mu się trzymać tego głodomora z dala od jego lodówki, niestety nie tym razem. Tłumaczenia Luffy'ego, który mówił, że jest lunatykiem i śniło mu się, iż jako dzielny wojownik poluje na opuszczonej wyspie na wielkiego króla dzików, nie trafiały do niego. Co mógł sobie pomyśleć, widząc tego idiotę, trzymającego w jednej ręce pięć wielkich kawałków mięsa, w drugiej dwa razy tyle warzyw, owoców i bochenek chleba w ustach? Niestety kapitan zdążył zjeść prawie połowę tego co jeszcze im zostało nim kukowi udało się dotrzeć do pomieszczenia. Zmniejszenie porcji żywnościowych oznaczało natychmiastowe i przymusowe dotarcie na jakąś wyspę, w celu naprawienia strat.
- Powinieneś mieć zakaz jedzenia przez tydzień, idioto! – krzyknęła Nami, a jej dłoń wylądowała na głowie kapitana, robiąc za niezawodny budzik.
- Ach, panienka Nami wygląda zjawiskowo, gdy doprowadza do pionu tych idiotów – zachwycał się Sanji.
- Sanji! Nie powinieneś być bardziej zainteresowany stanem swojej kuchni?
-Tak, panienko Nami! – zawołał radośnie, a w jego wyobraźni wytworzył się obraz ślicznie uśmiechającej się pani nawigator, który zastąpił realistycznie wykrzywioną w grymasie złości twarz dziewczyny. – Ach! Panienko Nami, co to za wyspa, na której się zatrzymujemy?
- Z tego co udało mi się odczytać z mapy, jest to Wyspa Śpiewającego Słowika.
- Wyspa Śpiewającego Słowika? - na statku rozległ się głos Nico Robin. – Czytałam kiedyś o niej, a także do moich uszu dotarło trochę informacji. Ta nazwa funkcjonuje w świecie jako określenie miejsca, do którego się udajemy, jednak nie można powiedzieć, że jest adekwatna do aktualnej sytuacji wyspy – przerwała, by po chwili dodać – powiadają, że jest przeklęta.
- Oi, Robin! Nie strasz nas. Co masz na myśli, mówiąc „przeklęta”?  – spytał Usopp już zniechęcony do schodzenia na ląd.
- Na tej wyspie nie ma już żadnego ptaka. Odleciały z niej jakieś pięć lat temu i właściwie nikt nie wie dlaczego. Powiadają, że na wyspę przybyło zło, które przestraszyło te stworzenia, które ze strachu zamilkły – wyjaśniła Robin, a wzrok Sanji'ego z Robin przeszedł na wyspę. – Wydaje mi się, że zaniepokoiłam cię, panie kucharzu.
- Nie, nie, wszystko w porządku, panienko Robin – pospiesznie odpowiedział kucharz, jednak na jego plecach, podobnie jak innych towarzyszy, przeszedł zimny dreszcz i tylko śpiący pod masztem Zoro nie został dotknięty nieprzyjemnym powitaniem przez wyspę.  – Tak czy owak musimy zejść na ląd, bo nie mamy jedzenia, prawda, kapitanie?
- Tak! Schodzimy na ląd! – zadecydował Luffy.  Jego beztroska natura znowu dała o sobie znać, a szeroki uśmiech, malujący się na obliczu kapitana, jak również cichy chichot, który zawsze towarzyszył szczerzącej się twarzy,  upewnił załogę tylko w tym, że powierzyli swoje życie szaleńcowi, nie myślącym o skutkach podjętych decyzji, jednak ten fakt ich nie przytłaczał, natomiast zwątpienie i obawy jakby za sprawą magicznej różdżki znikały.  
Popłynęli, kierowani przez delikatne fale. Mogło wydawać się, że sama wyspa ich do siebie przyciąga, co obudziło podejrzenia piratów. Gdy dotarli do brzegu, ich nozdrza uderzył słodki zapach owoców, zaś oczy mogły zadowolić się widokiem drzew, których liście były kolorów: czerwonego, zielonego, pomarańczowego przechodzącego w czekoladowy brąz, a zdobiły je dojrzałe gruszki, ogromne, białe truskawki i rzucające się w oczy żółte banany, bardziej jednak przypominające fasole. Spokojni o „Going Merry” ukrytą między roślinami mogli z czystym sumieniem wyjść na ląd, by zadecydować jak dalej będą podążać. Kapitan, którego uwagę przykuły białe truskawki, stracił zainteresowanie wszystkim i podjął się ważniejszego zajęcia, a mianowicie jedzeniem. Zdenerwowana pani nawigator zdecydowała wziąć sprawy we własne ręce i odszukać miasto, położone zapewne w centrum wyspy.
- Nami, długo już tak idziemy? Nogi mnie bolą – skarżył się Luffy.
- Idziemy dopiero dziesięć minut – warknęła.
- Niemożliwe, ja czuję się tak jakbym przechodził cały dzień bez jedzenia i picia – mówił dalej, wieszając się na ramieniu kucharza.
-Oi! Idź o własnych siłach! – krzyknął Sanji, ale nie mogąc się uwolnić i widząc, że szarpanie się nic nie pomoże, gdy jego przeciwnikiem jest natrętny Luffy, dał za wygraną.
    Krajobraz nie ulegał zmianie, a otaczające ich  drzewa, łudząco podobne do tych już mijanych, wprawiały wszystkich w nie najlepszy nastrój. Mina pani nawigator zdradzała irytacje, Sanji ciągnął za sobą, trzymającego się go i jęczącego kapitana, Robin w ciszy, obserwowała przyrodę, co jakiś czas przenosząc wzrok na sennego szermierza, by upewnić się, czy na pewno za nimi podąża, natomiast Chopper, idący blisko Usopp'a,  z niepokojem myślał tylko o tym jak najszybciej wyjść z dziwnego lasu. Dodatkowo promienie słońca, nie męczące ich przed wejściem do dziczy, teraz stały się wyjątkowo niedogodne, zwiększając gorąco, a także utratę sił tym krótkim spacerem. Czas im się dłużył, zaś zmęczenie, spowodowane brakiem porządnego posiłku, powodowało silniejsze odczuwanie dłużącego się marszu.
Sanji ciągnący za sobą kapitana, nie zauważył, podobnie jak inni, że delikatny podmuch wiatru wzmacnia się i dopiero gdy dojrzał lekko poruszający się kapelusz na głowie Luffy'ego, przyjął do wiadomości zaistniałe zjawisko. Wydawało mu się, że podmuch, wiejący w jednym kierunku próbuje wskazać im drogę. Wymiana spojrzeń z Nami wystarczyła, by podjąć szybką decyzję. Na rozkaz pani nawigator wszyscy dali ponieść się już nie lekkiemu wietrzykowi, a silnemu podmuchowi, który stał się przewodnikiem w muzeum otwartej przestrzeni, gdzie można było podziwiać drzewa, krzaki i pojawiające się co jakiś czas dla odmiany niewielkie głazy, kształtem przypominające dzikie zwierzęta. Gdy w końcu zostali wypchnięci z lasu, ich oczom ukazało się miasteczko, pełne ludzi, zajętych swoimi sprawami i nie zwracającymi uwagi na przybyszów ewidentnie odstających od norm.
- Hura! Dotarliśmy do miasta, chodźmy zjeść jakieś mięcho! – krzyknął kapitan i gdyby nie ciężka ręka pani nawigator, którą na początku dostał w głowę, a później silnie trzymała go za kark, pobiegłby dalej, w poszukiwaniu jedzenia.
- Stój i nie ruszaj się – warknęła na niego – Musimy zrobić zakupy. Ktoś chętny? – spytała, patrząc umownie w stronę Sanji'ego.
- Panienko Nami! Ja jestem chętny! - wybuchnął niemal natychmiastowo, wyobrażając sobie dzisiejszy dzień, spędzony z panią nawigator.
- To świetnie, Sanji. Nawet nie wiesz, ile radości mi sprawiasz sam się zgłaszając.
- Ach! Dla panienki Nami wszystko – powiedział rozmarzony.
- Tak, tak, a teraz pozostali. Kto pomoże w zakupach? – spytała, a gdy odpowiedziała jej głucha cisza, wyjęła z plecaka patyczki różnej długości. – Rozwiążemy problem inaczej. Ciągniemy patyczki, kto wylosuje najkrótszy idzie z Sanji'm, a reszta może odpoczywać.
Sanji będąc już w siódmym niebie, nie zwracał uwagi na to co robią jego towarzysze. Nie słuchał ich, bo w głowie dźwięczały mu słodkie słowa pani nawigator. Ach, dzisiejszy dzień będzie przecudowny – myślał – może po zakupach pójdziemy z panienką Nami na kawę lub lody? Czy to nie będzie prawie jak randka? Mógłby długo układać scenariusze tego pięknego dnia, jednak głos dziewczyny szybko wyciągnął go z jego małego świata.
- Sanji, Zoro z tobą idzie.
Stanął jak wryty, gdy dotarło do niego znaczenie tych słów. W jednej chwili zapał kucharza zniknął, podobnie wielki uśmiech, który jeszcze przed chwilą gościł na jego twarzy, zastąpił go bowiem wyraz rozczarowania, przechodzącego w rezygnacje, a nawet po niewielkim upływie czasu w irytacje. Myśl spędzania cudownego dnia z panienką Nami prysła niczym bańka mydlana.
- Ruszaj się, gówniane Marimo – mruknął, gdy wszyscy już poszli w swoje strony.
- Nie pospieszaj mnie, pieprzony kuku! – odwarknął niezadowolony Zoro.
- Jak sam nie potrafisz to ktoś musi to robić. Ciebie trzeba pilnować na każdym kroku. Zaraz się zgubisz, a ja nie mam zamiaru cię szukać. Przy takim człowieku jak ty, wszystko robi się skomplikowane.
- Moją matką jesteś?
- To by była zbyt duża kara, nawet jak dla mnie.
- Powtórz to, brewko?
-Coś ty powiedział, głupi glonie?!
 Ich kłótnie nie były niczym nowym. Odmienne charaktery, różnice w światopoglądach i podejściu do wielu rzeczy, sprawiały, że można było przyrównać Sanji'ego i Zoro do ognia i wody, dwóch przeciwstawnych sobie żywiołów. Niewiele mogło ich łączyć. Słowa kierowane do drugiego, prawie zawsze powiedziane tonem pretensjonalnym, ironicznym lub przepełnionym niechęciom, walki, toczone z błahych powodów, a także wstręt do współpracy stały się codziennością w ich życiu. Załoga wiedziała o tym i przyzwyczaiła się po pewnym czasie, właściwie tylko Luffy widział coś więcej. Mimo, że kapitan nie był przykładem alfy i omegi znał swoich towarzyszy lepiej niż ktokolwiek inny.
Gdy w końcu udało im się ruszyć na zakupy, Sanji mógł się lepiej przyjrzeć temu niewielkiemu miasteczku, jako, że jedyny z dwójki był zainteresowany okolicą. Zoro wszystkie nowości tego miejsca przyjmował z obojętnością, którą zdało się zauważyć w jego sennym spojrzeniu. Miasteczko nie było specjalnie rozbudowane, wąskie uliczki nie zachwycały, wysokie, jednak nieszerokie budynki o jaskrawych kolorach nie należały do najlepszych dzieł architektonicznych, a mimo to miało w sobie coś pociągającego, otaczała je cały czas tajemnicza aura. Iskrą radości, która zapaliła żywy płomień w sercu kucharza okazał się widok straganu, ogromnego targowiska, wystawiającego najlepsze produkty – zaczynając od przeróżnych owoców i warzyw, najlepszej jakości ryb, a kończąc na mięsach, powodujących nadmierne zbieranie się śliny w ustach. Nie brakowało również przypraw, beczek wypełnionych słodkościami, a przy nich stojących wokół dzieci, aż wreszcie budek, gdzie piękne panny sprzedawały napoje z najświeższych darów matki natury. To wszystko wprawiło Sanji'ego w tak dobry nastój, że nawet obecność Zoro nie była dla niego udręką, a szermierz obserwujący szeroki uśmiech, goszczący na twarzy kucharza, wyzbył się negatywnych emocji wobec niego.  Na targowisku udało się kupić wszystko czego potrzebowali, a nawet jeszcze więcej.
W końcu mogli wrócić do załogi, jednak spojrzenie Sanji'ego powędrowało w stronę wielkiego zbiorowiska w centrum miasteczka. Czymś co wyjątkowo go zaintrygowało nie był fakt, że duża grupa ludzi zebrała się na placu, nie zdziwiło go nawet same przywiązanie człowieka do słupa i  widok wykrzykujących wyzwiska mieszkańców wyspy, uderzyła go sama postać więzionej i wbity w niego wzrok intensywnie zielonych oczu dziewczyny.
- Czas sądu nadszedł! – usłyszał, jak ktoś woła z tłumu.
- To wszystko jej wina! Żałuj swych grzechów, potworze! – krzyczała inna osoba.
-Śmierć! Śmierć dla wiedźmy!  – wołała kobieta, trzymająca na rękach półroczne niemowlę.
Na twarz przywiązanej do słupa dziewczyny opadały kosmyki popielatych włosów, delikatnie kręconych, sprawiających, że nieznajoma wydawała się tylko bardziej niewinna i przypominała porcelanową lalkę. Pełno było w niej sprzeczności. Zdawała się być nieruchoma, statyczna niczym głaz, ale także piorunująca od wewnątrz silną, można by rzec niszczycielską energią. Choć ciało smukłe, prawie kruche, nie zdradzało nic więcej, upodobniając ją do rzeźby, oczy, intensywnie zielonego koloru przywołującego na myśl wiosenną trawę, badały go od wewnątrz, a drzemiąca w nich moc, dostrzegalna nawet w urywkowym spojrzeniu potrafiła wzbudzić mieszane uczucia. W tej dziewczynie niewątpliwie wrzał ogień, przerażający, ale niezwykle interesujący, nie pozwalający odejść, a tym bardziej przejść obojętnie. Była jak tajemnica pozostająca nieokrytą dla zwykłych śmiertelników. Sanji wpatrywał się w nią uporczywie i tym razem nie tylko dlatego, że bijąca od niej piękność i młodość pociągała go jak każdego młodego mężczyznę, odrzucał także myśl o samej dziwnej sprawie przywiązania jej do słupa. Nie potrafił znaleźć odpowiedzi. W tym wszystkim było coś więcej, coś co nie pozwalało mu odwrócić wzroku, zapomnieć nawet na sekundę o tej pannie.
- Niezwykła – wyrwało mu się, a stojący blisko mieszkaniec wioski, wybuchnął gniewnie.
- Co?! Niech wygląd tej dziewczyny was nie zmyli, o nieszczęśnicy, którzy ulegli jej urokom! To prawdziwy potwór, czarownica! Od kiedy pojawiła się na naszej wyspie, nie ma żadnego ptaka, przestraszyły się i uciekły. Ta wiedźma przyniosła ze sobą zło, które ciąży na nas od pięciu lat. Uwiodła księcia, używając do tego urody i czarów, ale w końcu udało mu się wyrwać z jej mocy i przejrzał ją, zanim ukradła serce jemu czy innym niewinnym – mówił, a raczej prawie co krzyczał stojący obok jegomość, wskazując na dziewczynę, przywiązaną do wielkiego słupa w kształcie krzyża. – Dziś sprawiedliwość cię dosięgnie, ty wiedźmo!
-Tak! Zabić, spalić czarownicę! – ryknął tłum.
- Oi, nie sądzicie, że to jest zbyt okrutne? – wtrącił się Sanji. – To kobieta, dodatkowo zapewne niewinna. Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że wszyscy ludzie na tej wyspie, dają wiarę takim zabobonom jak wiara w czary i wiedźmy.
- Nie zabieraj głosu w sprawach, o których nie masz pojęcia, chłopcze – rzucił ostro w jego kierunku, stojący obok niego staruszek.
- Hę? Co mówisz, staruchu? Może i tu mieszkałeś przez cały czas, ale to nie daje ci prawa, by skazywać niewinne dziewczyny na śmierć – warknął ostro Sanji, w którym krew zaczynała się gotować. – Ludzie sami mają prawo wybierać, kiedy umrą, nikt inny nie może o tym decydować poza nim i naturą!
- Uspokój się, bo ciebie też będę chcieli spalić, pieprzony kuku – mruknął Zoro, trzymając dłoń na ramieniu kucharza.
- Rozumiem, ty zignorowałbyś fakt, że niewinną dziewczynę ma zaraz czekać śmierć, ale ja nie jestem tobą, gówniane Marimo – powiedział Sanji, zsuwając dłoń szermierza ze swojego ramienia,  jego oczy wyrażały pogardę wobec obojętnej postawy Zoro.
- Narobisz nam kłopotów – ciągnął spokojnie.
- Jak już to sobie. Mam to gdzieś, nie pozwolę im na to!
- Rzuć swoją rycerskość w błoto, jeśli nie potrafisz nawet zapanować nad głupim żądzami. Wystarczy ładna buzia, a ty ryzykujesz życiem całej załogi – powiedział, łapiąc kucharza za koszulę, a Sanji nie pozostając mu dłużny, również chwycił odruchowo czarny podkoszulek Zoro.
- Gówno wiesz, myśląc, że chcę zrobić to z tak kretyńskich pobudek! Ja używam mózgu w przeciwieństwie do ciebie, głupie Marimo! To nie jest sprawiedliwość!
- Panowie, odsuńcie się, pora podłożyć ogień – zwrócił uwagę staruszek, trzymający w dłoni pochodnię.
- Po moim trupie! – krzyknął kuk, a Zoro przewidział jak to się skończy.
Sanji rzucił się w kierunku słupa, do którego przywiązano piękną dziewczynę. Ludzie starali się powstrzymać porywczego chłopaka, łapiąc go za ręce, a niewielka ilość próbowała chwycić się jego nóg lub też opleść w pasie. W tym samym czasie, staruszek podłożył ogień, a dziewczyna wydała z siebie nieludzki krzyk, który zadecydował o dalszym rozwoju wydarzeń. Jeden obrót i silne kopnięcie wystarczyły, by uwolnić się z uścisków i obezwładnić mieszkańców wioski. Zoro nawet nie musiał ingerować w poczynania kucharza. W jednej chwili Sanji znalazł się przy dziewczynie i uwolniwszy ją, chwyciwszy w objęcia, rozpoczął ucieczkę przed nadchodzącymi w pełni sił mieszkańcami wioski, których miny, a tym bardziej wykrzykiwane słowa w kierunku trójki nie zwiastowały niczego dobrego. Biegli ile sił w nogach, by znaleźć się jak najdalej rozjuszonych ludzi. W pewnym momencie piękna panna wyrwała się z objęć Sanji'ego, mówiąc tym samym, że da radę poruszać się sama. To uspokoiło go. Odetchnął z ulgą zrozumiawszy, że dziewczyna nie jest ranna ani przestraszona. Wrzaski powoli cichły, jednak było za wcześnie by się zatrzymać. Wszyscy to wiedzieli. Mimo zmęczenia, nie przerywali biegu i dopiero, gdy byli pewni, że dziki tłum zostawili daleko za sobą, zatrzymali się i pierwszy raz od rozpoczęcia misji ratowniczej głęboko odetchnęli.
- Nie wiem nawet jak ci dziękować za ratunek – odezwała się w końcu uratowana dziewczyna, zbliżając się do Sanji'ego.
W jednej chwili z kruchej, porcelanowej lalki zmieniła się gorącą uwodzicielkę, której gesty zdradzały pewność siebie, a wzrok utkwiony w młodym mężczyźnie stawał się hipnotyzujący. Włosy rozwiane przez wzmagający się wiatr, szalały, sprawiając, że wyglądała bardziej władczo i dziko. Lekko kołysząc biodrami, dotarła do Sanji'ego, który jak gdyby w transie poddawał się urokowi pięknej kobiety. Ulegał jej wdziękom, ulegał jej pięknu i młodości, a przede wszystkim ulegał jej tajemniczej mocy przyciągania. Zoro obserwował scenę, patrząc na nowo poznaną z nieufnością, która wzmogła się, gdy blade palce dotknęły twarzy kucharza i przesunęły się po niej. Ta niewielka pieszczota wystarczyła, by w sercu kucharza zrobiło się przyjemnie ciepło. Uwielbiał piękne kobiety, a właśnie taka w tej chwili dziękuje mu za pomoc. Dłoń uwodzicielki ześlizgnęła się z policzka na szyję Sanji'ego, po czym powolnym ruchem zjechała niżej, zatrzymując się dopiero na klatce piersiowej.
- Jesteś mój – szepnęła, po czym zanurzyła dłoń w piersi kucharza, w której w następnej chwili trzymała serce Sanji'ego zamknięte w przezroczystej szkatułce. – Tego mi trzeba bym poczuła się lepiej.  Bardzo mi pomogłeś – dodała, składając na jego ustach pocałunek – przelotny, jednak słodki niczym pierwszorzędny miód. Potem odsunęła się, a ciało mężczyzny opadło bezwładnie na ziemie. – Było miło, ale czas mnie goni. Dobrych snów, a teraz… - przerwała, czując przy swojej szyi zimną stal. – Nie mów mi, że chcesz skrzywdzić niewinną kobietę.
- Nie jestem jak ten idiota, nie zawaham się – powiedział Zoro, a ton jego głosu świadczył o tym, że jest poważny i nie ma zamiaru przyjmować odmowy. – Oddaj to co ukradłaś, Wiedźmo – nakazał, akcentując z jadem ostatni wyraz.
- Nigdy nie zwracam swoich zdobyczy – wyjaśniła, uśmiechając się potulnie. – Można powiedzieć, że sam mi się ofiarował, gdy uwolnił mnie od tych płomieni.
- Nawet mnie nie denerwuj – warknął, unosząc miecz z zamiarem uderzenia, które prawdopodobnie zraniłoby czarownice, gdyby nagle nie zniknęła, przenosząc się na odległość dziesięciu kroków od szermierza.
- Jego serce jeszcze nie działa idealnie, ale mam inne atuty, które poprawiają moją kondycje. Hmm… więc on był piratem, tak? Twoim towarzyszem? – mówiła obojętnym głosem. – Rozkosznie. Potrzebne było mi takie silne serce, ale to ciągle za mało – spojrzała na Zoro, po czym na jej twarz wdarł się cwany uśmieszek, a w oku pojawił się tajemniczy błysk. – Macie towarzyszy. Razem z tobą jest jeszcze sześć osób. Idealnie - Wiedźma klasnęła w dłonie, a ogromny huk zmusił Zoro do przyłożenia dłoni do uszu i zatkania ich na moment - niespecjalni – podsumowała, przyglądając się Załodze Słomianego Kapelusza.
Luffy, Nami, Usopp, Nico Robin, Chopper, którzy dopiero, co się pojawili, rozglądali się wokół, próbując zrozumieć sytuacje i tylko Zoro, trzymający w dłoni miecz, nieufnie, z ostrożnością przypatrywał się Wiedźmie, wiedząc, że nie jest ona zwyczajną kobietą. Słomiani poczuli się jakby byli w letargu, na krótką chwilę ciała ciągnęły ich na ziemie, a powieki robiły się cięższe i dopiero po minięciu pierwszego szoku, zaczęli rozeznawać się w zaistniałym zdarzeniu. Załoga ujrzała przed sobą młodą kobietę o popielatych, kręconych włosach, wyjątkowej urody. Coś czym jednak ich zaniepokoiło była dziwna aura, otaczająca tę piękność, lecz tym co wprawiło ich w gorszy stan był widok leżącego nieruchomo Sanji'ego, przy którym stała owa panienka, wydająca się być w niezwykle dobrym humorze.
- Zoro! Co się dzieje?! – zaczęła Nami, widząc ciało Sanji'ego, leżące bezwładnie na ziemi, a niedaleko niego, piękną, młodą dziewczynę z przerażającym uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Wytłumacz się, Wiedźmo! – ryknął szermierz.
- Wasz towarzysz uratował mnie dzisiaj od spalenia, przyjęłam jego ofiarę  i zabrałam serce, czy to nie jest proste? – mówiła, nie spuszczając wzroku. W tym momencie przypominała rozbawione dziecko, które chwilę temu otrzymało od rodziców nową zabawkę.
- Ten idiota – jęknęła Nami.
- A! Czyli jesteś wstrętną wiedźmą, której mamy skopać dupę! – podsumował błyskotliwie Luffy.
- Nie jestem wstrętna! – krzyknęła zdenerwowana Wiedźma, a pozostali zorientowali się, że jest ona osobą uczuloną na negatywne uwagi innych.
- Czarownice to kobiety, które zawierają pakt z demonami. Dzięki nim zdobywają młodość, urodę i moce na całe swoje istnienie. Podstawą paktu jest więź, łącząca demona z człowiekiem. Za hojne dary  podpisujący cyrograf musi zbierać serca, nie tylko dla potwora, z którym umowę zawarł, ale także, by samemu móc przeżyć. Serca ludzi stają się podstawowym składnikiem ich diety – wyjaśniła Robin. – Zawierając pakt z demonem, budzą w sobie ukryty mrok i same stają się potworami, pożądającymi krzywdy innych ludzi.  Zabierają im wszystko z ich życia, pozostawiając okradzionych w czarnej pustce. Nie są jednak nieśmiertelne – dodała na zakończenie.
- Wyjątkowo ładny wykład – powiedziała Wiedźma. – Zabrałam serce waszemu towarzyszowi, jednak mam dla was propozycje, ale najpierw powiedźcie, czy chcecie je odzyskać?
- Co za głupie pytanie! Jasne, że chcemy! – krzyknął Usopp, lecz napotykając zielone oczy, przeszył go dziwny dreszcz i zamilkł.
- Dobrze. Zagrajmy w takim razie. Będą to próby i pojedynki, zagadki i zabawy, nic trudnego dla piratów, prawda? – mówiła wesoło. – Jeśli wygracie, oddam wam serce waszego przyjaciela, natomiast, gdy poniesiecie klęskę ja zabiorę was ze sobą, wasze serca będą moje, rozumiecie?
- Umowa stoi – odpowiedział momentalnie Luffy, wywołując zdziwienie nie tylko ze strony Wiedźmy.
- Luffy! Czekaj! Powinniśmy się zastanowić – zaczęła ponownie Nami zaniepokojona propozycją niebezpiecznej kobiety.
- Pamiętaj, że nasze życia są tutaj stawką o jaką gramy – przypominał Usopp.
- Zgadzam się z kapitanem – powiedział ostro Zoro.
- Ja również nie mam nic przeciwko – rzekła Robin.
- Chcę uratować Sanji'ego! – krzyknął rozpaczliwie Chopper.
- Naprawdę? To znaczy ja też tego chcę, ale wiecie czym ryzykujemy? Ona poluje na nasze serca! – mówił nerwowo Usopp.
- Sanji jest naszym towarzyszem – wyrzucił na zakończenie Luffy. – Będąc kapitanem muszę umieć ochraniać swoich towarzyszy.
- Robin, naprawdę się na to godzisz? – spytała z nadzieją w głosie Nami.
- Pan kucharz zrobiłby to dla każdego z nas .
- No dobra! – odpuścili niemal jednocześnie Nami i Usopp.
- Słyszysz, Wiedźmo? Zgadzamy się zagrać! – rozbrzmiał głos Luffy'ego.
Mimo szaleńczego wrzasku kapitana, Wiedźma pozostała nieodkryta. W spojrzeniu kobiety trudno było odczytać jej myśli, nawet Zoro i Robin, którzy usilnie przyglądali się uważnie, próbując zaobserwować jakąkolwiek zmianę w czarownicy, nie dostrzegli nic. Twarz pozostała nieodczytaną maską, niezwykle piękną, jednak uśmiech goszczący na niej nie tyle podkreślał urodę niebezpiecznej dziewczyny, co szpecił ją, z pozoru nie tak bardzo, ale odejmował jej drobną część uroku, jaki posiadała ta panienka. Był to uśmiech tajemniczy, przypominający wygięcie ust zwykłego karcianego kanciarza, któremu udało się oszukać ofiarę i zabrać pieniądze biorących udział w nieuczciwej grze. Na myśl przywołujący bestię, gotującą się do ataku na bezbronnych ludzi, wiedzących, że nie ma dla nich ratunku. Aż wreszcie przepełniony nie słodyczą, która uwiodła Sanji'ego, a ironią, pewnością i czymś w rodzaju pogardy.  Pogardy dla stojących przed nią ludzi, a może nawet całego świata, postrzeganego przez intensywnie zielone oczy jako coś ograniczającego ją, jednakże mało niebezpiecznego .
- Żeby zagrać ze mną, musicie zapłacić – odezwała się po chwili ciszy. – Każdy z was musi oddać mi trzy lata życia. Godzicie się na to?
- Tak – odparł jak zawsze niemal natychmiastowo Luffy, za co zarobił sobie na kolejne uderzenie Nami, tym razem w sam czubek głowy.
- Nie decyduj tak pospiesznie, idioto! – wydarła się pani nawigator, po czym westchnęła głośno. – Oddasz nam go, gdy wygramy, podobnie jak nasze trzy lata życia, tak Wiedźmo?
- Będzie dokładnie tak jak powiedziałaś. Jeśli wygracie uratujecie swojego towarzysza i odzyskacie zabrane trzy lata – przerwała na chwilę, by rozejrzeć się po załodze, jednak nie widząc w nich ziarna zwątpienia czy rezygnacji z wcześniejszego postanowienia, kontynuowała – natomiast przegrana oznacza podarowanie mi waszych serc, ale… Wy to już rozumiecie i nie chcecie się wycofać – zakończyła, po czym klasnęła w dłonie, a ledwo słyszalny szept wypełnił przestrzeń. – Czas zacząć grę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz