3 grudnia 2014

[Opowiadanie] Shadows 3

Tytuł: Shadows (3)
Podtytuł: Burning Desire
Autor: Cifer D.Yumi
Korekta: Kanako
Liczba rozdziałów: 3/3
Gatunek: yaoi, dramat, angst
Para: LawSanji+Zoro
Ograniczenie wiekowe: 18+
Piosenka przewodnia: Lana Del Rey - Burning Desire
W końcu skończyłam to małe opowiadanko, oznaczenie i gatunki mówią same za siebie.
Zapraszam do czytania.

Robi się tak ciemno.
Gorąco.
Sanji pada na kolana z takim łomotem, jakby wszystkie kości zaczęły się łamać w drobny mak. Rozchyla usta, by poprosić, by się sprzeciwić, cokolwiek. Chce tak bardzo to przerwać.
A Law uśmiecha się, paląc go swoim pożądaniem, dotyka go. Wszędzie. Włosy, czoło, policzki, nos, usta dotykają ust, bez żadnej zmysłowości. Całują się, na przemian łykając ślinę i czyjeś łzy. Słychać w piwnicy płaczliwy oddech odbijający się od pustych ścian i zamkniętego na klucz okna. Blondyna wszystko boli, mimo że nie doznaje żadnego fizycznego cierpienia, jeszcze. Za to czuje na skórze wżynające się w jego szyję zęby, kuszące do przyłączenia się, a nie tylko biernego łkania. Silne ramiona chirurga, ćwiczone tyloma laty, układają drobne ciało przed sobą, tak że Law wisi nad Sanjim. Siada na jego biodrach, miażdżąc je podświadomie i chwytając mokre policzki chłopaka, dotykając kciukiem zabawnie zakręconej brwi, która wyglądała jakby nawet ona chciała uciec przez jego palcami, nie. To tylko chłopak zaciska mocno powieki, byle by na niego patrzeć, szczególnie wtedy, gdy słyszy swoje imię na ustach oprawcy. Nie mógł go inaczej nazwać, to on mu wszystko zniszczył, zabrał mu Zoro, tak to on mu go zabrał, to on go pilnował, gdy był w celi, nie pozwalał nikomu go odwiedzać, czasami za karę nie dawał posiłku, ale Law zabiera sobie teraz to wszystko z nawiązką, więc porusza talią tak, by stymulować krocze blondyna. Ruch jest czysto wahadłowy. Sanji słyszy jak tamten oblizuje łakomie wargi.
— Och, jak bardzo Ci się podoba? Tak w skali od jednego do dziesięć? Bo z tego, co czuję, to dałbym Ci mocną ósemkę.
Jest obłudny, pazerny i obrzydliwie nakręcony. Obserwacja ofiary sprawia mu tyle radości, a ruch chudej talii nie zwalniają, nie przyśpieszają. Niczym ruch jednostajny. Sanji zaś nie potrafi się opanować, krzyczy,  niwiadomo czy z podniecenia, czy bólu, jest to krzyk długi i pełen swobodnych jęków oraz niemoralnych próśb, które Trafalgar słucha z taką zachłannością, że jego ciało niemal przestaje funkcjonować zgodnie z poleceniami mózgu i samo zaczyna zabawiać się z blondynem, z nutą ułaskawienia. Głaszcze palcami całe ciało, od szyi, poprzez ramiona, delikatny tors, unosi jego ramiona, by je lekko przygryzać, zostawia pełno jednolitych śladów zębów na dłoniach Sanjiego. Patrzy i uśmiecha się szerzej niż normalniej, wstając z niego.
Chłopak widzi szansę, sekundową. Próbuje uciec, jednak wbrew logice zastyga w połowie, dając się obrócić na brzuch. Sanji słyszy klaps, który mu sprzedaje prosto w pośladek, najpierw dźwięk, a po sekundzie ogromny ból, teraz jego pupa znowu jest masowana i znowu ten plask, trwa to jeszcze chwilę, aż mężczyźnie się nie znudzi. Ot, lekkie tortury, po prostu żeby posłuchać tego pięknego głosu przepełnionego negatywnymi uczuciami. Law daje się ponieść, uderza za każdym jednym razem mocniej, aż nie widzi pierwszych przecięć i krwi, którą przesuwa wzdłuż ud blodyna. Sanji opiera się na łokciach i gryzie swoją wargę, nie da mu tej satysfakcji. Ten mężczyzna jest potworem, który karmi się kimś takim jak więzień, a pomyśleć, że niedawno to on się takimi podobnymi karmił. Lekko drży mu kącik ust na to wspomnienie, a po chwili rozchyla się szeroko, czując lodowe muśnięcia na swoim penisie. Stymuluje go, perfidnie sprawia szybkimi ruchami, by doszedł i rozlał się obficie na ręce Lawa, byle szybko. Trafalgar, jak na przemian, chce być niesamowicie szybki lub wolny, w zależności jak bardzo i co tak bardzo sprawia mu przyjemność. Sanji niemal przestaje oddychać gdy czuje jak jego członek pęcznieje. Ciało i umysł nie współgrają, kucharz wybucha pierwszym orgazmem, wstrząsa nim zimny pot i jęczy żałośnie. Law, jak na zawołanie, twardnieje, głos blondyna podniecał go do czerwoności. Rzuca chłopakiem o ścianę, tak by był do niej wręcz przylepiony, szepcze mu sprośnie rzeczy i mówi, że zaraz go tak wypieprzy, że na pewno poprosi o więcej, że obróci się i klęknie tak jak wcześniej Zoro. Oddechem muska mu ucho i gryzie je, Sanji jedynie słyszy jakieś pomruki.
I nagle rozrywa go niewyobrażalny ból.
Law wciska się w jego ciasne, rozgrzane i pulsujące wnętrze, wypycha biodra, trzymając dłonie Sanjiego wysoko w górze. Ręce Lawa to kajdany, a Sanji to niewolnik, czuje ból, czuje krew i czuje jak ohydnie jego ciało błaga o więcej tych paskudnych pieszczot, jak zaczyna się kołysać, jak przyśpiesza, jak próbuje dogonić tego psychopatę. Brunet liże go po spoconym karku, słowa zachwytu z ust chirurga płyną tak szybko jak niezlizane resztki potu po plecach młodszego, a lepkość staje się nieznośna. Czas zaczyna się zmazywać, a wskazówki zegara w umyśle Sanjiego cofają się w tył.

— Haha Zoro przestań! Łaskoczesz!
Wołał roześmiany Sanji, turlając się po całym łóżku z zielonowłosym, spleceni w jedno. Zoro łaskotał mężczyznę raz po brzuchu, raz po karku, a od czasu do czasu po stopach, ot, taka zabawa. Blondyn uniósł ramiona, obejmując go nagle wokół szyi i patrzyli sobie w oczy, oboje czuli, że mogliby tak wiecznie. Jeszcze i jeszcze dłużej. Długimi palcami pogłaskał włosy w kolorze trawy, dla niego wyglądały naprawdę jak trawa, w której mógł zanurzyć nos i leżeć tak godzinami. Westchnął cicho, czując gorące usta na szyi i silne dłonie na biodrach.
— A co jeśli kiedyś ktoś się dowie?
— Nikt się nie dowie.
— A jak mnie ktoś kiedyś porwie?
— Ja go uprzedzę.
Pocałunki były długie, seks gorący, pożądanie palące, a zapach uczuć jeszcze przez kilka chwilę łaskotał ich, nosy gdy kochali się po raz kolejny tego dnia.
To był ostatni dzień, gdy tyle razy ze sobą współżyli.
Ostatni dzień, kiedy w ogóle się kochali.

Mruga oczyma i widzi tak wszystko niewyraźnie, jakby coś go zamroczyło, a potem oczy przysłania czarny krawat, a wszystko staje się czarne, wypalone, kłując mocno i boleśnie. Coś go boli, coś uwiera i nie pozwala się ruszyć, Sanji zostaje do czegoś wrzucony, jest duszno i niewygodnie. Bolą go pośladki, czuje się zbrukany. Poznaje ramiona Lawa, gdy gdzieś go wrzuca. Słyszy warkot silnika, gdzieś jadą i kręci mu się w głowie, płacze i łka, mocząc całkowicie łzami siedzenie. Krzyczy i kopie, ale po chwili nie ma siły na więcej. Daje za wygraną, znowu. Taki bezradny.
— Skarbie.
Mówi o Sanjim, to oczywiste.
— Jesteś tylko mój, ale co jeśli policja się o wszystkim dowie i zabierze twoje cudne ciało z moich rąk?
Milczy, nigdy się do niego nie odezwie, nigdy więcej nie usłyszy jego głosu, nie chce tego. Tego, by Law delektował się zapłakanym głosem. Jest chłodno i wie, że Trafalgar wyciąga go z samochodu, szum wody, silne więzy. Panika w drobnym i podrapanym ciele rośnie. Słychać rzekę, czuć wilgotne usta, jednak po chwili zostają one zastąpię szmatą, a nadgarstki robią się ciężkie, podobnie jak stopy. Woda wypełnia wszystko. Pochłania go jak kraken mały stateczek.
Bul bul bul.
Wszystko zgasło.


2 komentarze:

  1. O kurde... zachwyciło mnie.
    Świetne opowiadanie, wciągające i kopiące po mordzie :D
    Lubię takie!

    Cud, miód i maliny *^*

    OdpowiedzUsuń
  2. Super to było opowiadanko:)
    Bardzo podobała mi się tutaj brutalność i ukazanie cierpienia Sanjiego. Jak powrócił do przeszłości, było to chyba najbardziej dla mnie smutne. Ogólnie całość bardzo mi się podobała^^

    OdpowiedzUsuń