Autorzy: ema670
Korekta: --
Korekta: --
Liczba rozdziałów: 3/?
Gatunek: romans, yaoi, AU
Para: ZoroxSanji
Ograniczenie wiekowe: 15+ [w późniejszych rozdziałach możliwe 18+]
AU. Poznajemy coraz więcej szczegółów na temat duchów. Dowiadujemy się też czegoś o pewnym irytującym Marimo, jednak jego niechęć do przyjęcia pomocy od kocharza ciągle wzrasta.
[AN: Nie mam napisanego 4 rozdziału, więc na kontynuację, trzeba będzie sporo poczekać ;P]
CDN.
AU. Poznajemy coraz więcej szczegółów na temat duchów. Dowiadujemy się też czegoś o pewnym irytującym Marimo, jednak jego niechęć do przyjęcia pomocy od kocharza ciągle wzrasta.
[AN: Nie mam napisanego 4 rozdziału, więc na kontynuację, trzeba będzie sporo poczekać ;P]
Byłem w
półśnie, kiedy jakiś zwariowany duch wbił do mnie do pokoju i zaczął mnie
budzić. Początkowo się wystraszyłem, ale szybko się zorientowałem, że mam
nieproszonego gościa.
- Sanji,
szybko, wstawaj! – To była piękna duszyczka, z którą miałem przyjemność
rozmawiać jeszcze całkiem niedawno.
- Camie? –
Przymrużyłem oczy, nawet w zaświatach była piękna. Jej duchowe moce dały jej
możliwość latania więc prawdopodobnie przyfrunęła do mnie przeciskając się
przez ściany. Gdy układała nogi do lotu wyglądała jak słodka, mała syrenka.
Uśmiechnąłem się do niej. –Camie-chan♥! – Chciałem ją przytulić, ale szybko mi
uciekła.
- Sanji, nie
teraz! Patrz! – Wskazała na okno i to z wielką desperacją. Dopiero wtedy
wyczułem, że jest przerażona.
- Camie, co
się stało?
- Popatrz
przez okno! On chce się zabić! – Krzyknęła na mnie. Z niechęcią wstałem. Duchy
potrafią robić różne kawały, nawet te, których byś o to nie podejrzewał. No ale
ponieważ piękna dama prosi, to wypadałoby zobaczyć, prawda? Zatrzęsłem się
mimowolnie, gdy opuściłem cieplutki obłok łóżka. To co zobaczyłem nieco mnie zdziwiło jakiś
duch stał na brzegu wielkiego bloku, mojego sąsiedniego bloku. Miał rozłożone
ręce, a jego zielona aura bujała się razem z wiatrem. Gdy mój wzrok nieco się
wyostrzył zobaczyłem znajomą twarz. Zoro! O nie! Zacząłem biec w kierunku
wyjścia i jak najszybciej złapałem za pierwszą lepszą kurtkę. Założyłem tylko
buty i wybiegłem na dach mojego bloku. Na szczęście ten i sąsiedni, były
teraz, w sumie zawsze, połączone rusztowaniem, więc biegłem w jego
stronę.
Otóż wyda się
to dziwne, że biegłem w kierunku ducha, „bo chce się zabić”. Z duchami
jest nieco inaczej niż z ludźmi, jeśli duch popełnia samobójstwo jest skazany
na wieczne chodzenie po świecie i obserwowanie jak ludzie umierają. Tak, w
sumie można nazwać ich czymś w rodzaju Anioła Śmierci, o którym trąbią miliony
książek, co nie jest wcale miłe w porównaniu do samobójstwa człowieka, który
tylko się błąka po świecie i robi co chce, niczym zwykły błąkający.
Musze się
pośpieszyć. Biegłem ile sił w nogach. Znaczy, to nie tak, że się o niego
martwiłem, ale wiecie wciąż miałem z nim niewyjaśnione porachunki. Szybko
przebiegłem po kładce rusztowania, totalnie zapominając, że nieco się chwieje,
omal się nie wywaliłem, na szczęście szybko złapałem równowagę i dobiegłem do
niego.
- Zoro, nie
rób tego. – Spokojnie do niego podchodziłem.
- Brewka? –
Obrócił się do mnie tak, na spokojnie w ogóle nie martwiąc się, że dalej stoi
na krawędzi przepaści. Na bank chce się zabić.
- Zoro,
spokojnie, zejdź z tego podestu. – Mówiłem bardzo delikatnie, tak żeby go nie
wystraszyć. O dziwo wtedy Zoro mnie posłuchał, gorzej zrobił minę w stylu
co-do-ch… i przybliżył się do mnie.
- O co Ci
chodzi?
- Dobrze…
spokojnie, jeszcze kawałek. – Brzmiałem jak debil, ale musiałem być ostrożny.
- Brewko, nie
wiem o co Ci chodzi, ale zachowujesz się jak pacan… i kim ona jest. – Wskazał
za mną, odwróciłem się i spojrzałem na Camie, która wyglądała na zmęczoną
leceniem za mną.
- Błagam Zoro
nie zabijaj się, wiesz jakie to niesie konsekwencje? – Powiedziałem ignorując
jego słowa.
- Kurwa,
Brewko, czy ty słyszysz co mówisz? – Popatrzył na mnie jak na debila.
- Jak to? –
Wyprostowałem się nieco.
- Kto
powiedział, że chcę się zabić? Myślisz, że byłbym zdolny do czegoś takiego? Tym
bardziej, że mam kogoś do przypilnowania.
No nie powiem,
nieco mnie zatkało.
- Nie chciałeś
się zabić, ale przecież ten blok i rozłożone ręce i to wszystko…
- Jesteś
debilem. – Stwierdził sucho i minął mnie. Podszedł do Camie i spojrzał na nią. Tak,
spojrzał… ale w taki sposób, że dziewczyna omal nie padła na zawał ze strachu.
Odwrócił się do mnie, popatrzył na dół i zniknął.
- No kurde! –
Wrzasnąłem, znowu tracąc go z oczu. Popatrzyłem na zmęczoną duszyczkę. – Nic Ci
nie jest, Camie-chan? – Spytałem podchodząc do niej.
Noc była dla
mnie naprawdę ciężka, nie mogłem już zmrużyć oka, bo ciągle myślałem o tej
enigmie imieniem Zoro. Nie dość, że był wielką zagadką, to cała ta zagadka
była cholernie wkurzająca. Wiedziałem już tak dużo, a wciąż nie wiedziałem nic.
- Myśl Sanji,
myśl! – Powtarzałem siedząc przed laptopem, bo już byłem pewien, że dzisiejszej
nocy sen mnie nie odwiedzi. Zacząłem przeglądać wszystkie artykuły jakie
znalazłem, przejrzałem dosłownie wszystkie i nic, kompletnie nic! Zacząłem
szukać po blogu mojego kumpla, oczywiście nie znalazłem odpowiedzi, ale z
przyjemnością przeczytałem jedną z notek. „Czy można oddać życie?” Tytuł nie
mówił za wiele, a jednocześnie mówił wszystko. Przeczytałem jednym tchem, to,
że mój znajomy był królem w prawach błąkających to pierwsze, ale TO w jaki
sposób pisał, to drugie, facet nie bez powodu miał dwa miliony wyświetleń
dziennie, po prostu, pisał cudownie. Jednak to nie to było dla mnie ważne,
ważniejsze było to o czym napisał mój znajomy.
Jego krótka
historia opowiadała, ponownie, o dwójce młodych ludzi. Dziewczynie i chłopaku.
Historia świetnie pasuje do mojej sytuacji, ale kolega przestrzega, że nie jest
pewny czy owe zdarzenie jest prawdziwe. Nie udało mu się tego potwierdzić, a
tym bardziej znaleźć dowodów. W każdym bądź razie napisał on o chłopaku, który
wraz z ukochaną jechali na wakacje, normalny wypad dwójki zakochanych, których
rodzice byli oczywiście niezadowoleni z całego wyjazdu. Młodzieńcy byli dość
rozsądni i ogarnięci. Całe wakacje mieli dokładnie zaplanowane, od miesiąca,
dzień po dniu, ściśle planowali cały wypad by pokazać wszystkim, że mogą
spędzić ten czas razem we dwójkę i pokazać, że sobie poradzą. Wszystko było
pięknie i ładnie. Gdyby nie to, jak to określił autor, że trafili na „debila,
który nie wiedział co to znaczy hamulec”. Gdy jechali na uboczu skarpy chcąc
trafić do swojego celu w ich stronę zmierzał z dużą prędkością samochód,
uderzył w nich, może nie z jakąś ogromną siłą, ale na tyle mocno by ich auto obróciło
się, przejechało kilka metrów i straciło podłoże. Zlecieli ze skarpy, nie była
ona wysoka, ale sam efekt śrubowania i odbijających się skał, sprawił, że oboje
zostali mocno poturbowani.
Oboje trafili
do szpitala, chłopak był w zdecydowanie cięższym stanie, był ledwo żywy, a
lekarze robili co mogli by ocalić mu życie. Dziewczyna natomiast była w lepszej
sytuacji, doktor prowadzący dawał jej większe szanse na przeżycie. Pech chciał,
że dziewczyna zmarła, a chłopak przeżył. Oczywiście, takie przypadki się
zdarzają. Mężczyźni mimo wszystko mają silniejsze ciało. Ale to był wyjątkowy
przypadek, bo chłopak zmarł jako pierwszy i tu pojawia się zagadka, jak to się
stało, że gdy doktor wpisywał datę śmierci chłopakowi, ten nagle się ocknął, a
godzinę jego ocknięcia wpisano w rubrykę z godziną śmierci dziewczyny?
Dziewczyna zmarła, chłopak przeżył. Dla zwykłego śmiertelnika wydaje się to
dziwne, szokujące. Jednak nie dla mnie, dla mnie jest łatwe wyjaśnienie. Ona…
oddała mu swoje życie.
Sam nigdy nie
wierzyłem w takie przypadki, nigdy nie próbowałem się z nimi łączyć, bo nigdy
na nie, nie trafiłem, ale wtedy, gdy czytałem ten post. Przyszło mi jedno do
głowy, a co jeśli moja sprawa… to taki sam przypadek? Zacząłem znowu szukać,
szukałem po całym Internecie. W pewnym momencie myślałem, że klawiatura mi się
spali, już i tak, biedna, jest bez jakichkolwiek liter, no cóż moje palce
starły je już po tygodniu od zakupu.
Tym razem,
znowu się myliłem. To nie mogło być to. Przeszukałem większość internetowych
artykułów i nic. Totalnie nic. Nie ma żadnej informacji, czy dziewczyna była na
skraju śmierci, czy nie. Wtedy opuściłem głowę. Znowu muszę spytać u źródła.
Niech to szlag! Kiedy już miałem paść ofiarą mojej załamki, uświadomiłem sobie
jeszcze jedną rzecz, w końcu „kto pyta, nie błądzi” więc postanowiłem spytać w
jeszcze jednym miejscu. W szpitalu. Może to były marne szanse, bo jakby nie
patrzeć dokumenty były prywatne, co tylko utrudniało dotarcie do nich, a po za
tym nie było dużej szansy na to czy taki szpital owe dokumenty posiada.
Droga do
szpitala wydawała się wiecznością. Co prawda mógłbym jechać autem i było by to
zdecydowanie szybsze, ale z samego rana stwierdziłem, że przechadzka dobrze mi
zrobi. W końcu ostatnio to nie były relaksujące dni, a mój urlop niemiłosiernie
się skracał. Teraz trochę żałowałem swojej decyzji. Zapowiadało się na deszcz
i, mimo że nie jestem z cukru, to dzisiaj naprawdę nie miałem ochoty wyglądać
jak ostatni przemoczony idiota.
Trafiłem do
szpitala w dość kiepskim stanie. Pielęgniarka z góry powiedziała mi, że
najpierw mam się trochę wysuszyć, a dopiero później wejść dalej. Normalnie… nie
miałem na sobie ani jednej suchej nitki! Gdy już trochę się wysuszyłem, ale
niestety, wciąż czułem nieprzyjemną wilgoć na swojej jędrnej dupie. No sorki,
bokserki nie schnął tak szybko, a przecież nie ściągnę spodni na środku
korytarza szpitalnego… gdy już się wysuszyłem, zacząłem odkrywać kolejne
zakamarki szpitala.
No i co teraz,
spytać bezpośrednio u recepcji czy samemu poszukać odpowiedniego miejsca i
czas? Oczywiście, że to drugie, nie ma mowy by ktoś mi udostępnił takie
informacje, chyba że byłbym z policji. No ale nie oszukujmy się jestem
kucharzem, nie policjantem.
Moja intuicja
podpowiadała mi by iść na drugie piętro. Z jakiegoś powodu biało niebieskie
kafelki szpitala, jestem pewny, że jeszcze wczoraj przewijało się tutaj mnóstwo
duchów z różnymi paskudnymi pomysłami. Już nie mówiąc o Czarnych Aniołach,
które te miejsca odwiedzają zbyt często i spoglądają na swoich cierpiących
towarzyszy. Ciarki mnie przeszły na samą myśl o spędzeniu tutaj Halloween.
Dobrze, że rzadko kiedy bywam w takich miejscach. W drodze do niewiadomego mi
celu minąłem trzy śliczne pielęgniarki. Ich śliczne nóżki i piękne dekolty aż
prosiły się o konkretny komplement, ale niestety przywiodło mnie tu co innego
niż flirt, więc tylko się im uprzejmie skłoniłem i puściłem oczko. Oczywiście
nie zabrakło przy tym słodkiego chichotu i zaróżowienia policzków u jednej z
nich.
Mijałem
kolejne drzwi z coraz większym poirytowaniem, czułem na plecach ducha i
strasznie mnie to drażniło, gdy się odwróciłem już go nie było, widocznie
dzieciak (tak podejrzewałem, że był to młody duch) nie miał co robić i wybrał
sobie mnie za ofiarę. Zacisnąłem pięści i dalej szedłem po korytarzu w
poszukiwaniu konkretnego pomieszczenia.
Jest! Po
pięciu minutach błąkania się znalazłem odpowiednie drzwi. Białe wielkie,
staroświeckie drzwi, które tylko prosiły by je otworzyć. Napis „zakaz wchodzenia”
tym bardziej kusił do wtargnięcia do środka. Oparłem się o ścianę obok nich i
spoglądałem na korytarz. Nikogo nie było. Podszedłem bliżej klamki i
nacisnąłem.
No nie wierzę!
Otwarte. Chciałem uderzyć się w czoło, kto był tak głupi by zostawić otwarte drzwi
do pomieszczenia, które powinno być porządnie strzeżone.
Otworzyłem je
szybko i, jeszcze raz spoglądając na korytarz, wślizgnąłem się do środka.
Odetchnąłem z ulgą gdy ujrzałem, że w środku jest pusto. Dopiero gdy już
wszedłem uświadomiłem sobie, że ktoś przecież mógł być w środku, a ja debil, od
razu wszedłem jakbym był niewiadomo kim. No dobra, na szczęście ten problem nam
już nie grozi, nie zmienia faktu, że musiałem być ostrożny.
Pomieszczenie
okazało się tym czym myślałem, wyglądało jak mini magazyn z dużą ilością
kartonów i różnych papierów. Dziwne, że w tym szpitalu znajdowały się akurat na
piętrze zamiast, jak to zwykle bywa, gdzieś w piwnicy. Ale nie tym miałem się
zająć. Musiałem znaleźć odpowiednie dokumenty. Jeszcze raz obróciłem się w kierunku
drzwi. Musze być ostrożny.
Podszedłem do
największego regału. Zagrajmy w grę. Muszę się skupić. Szukamy informacji o…
właśnie o czym, przecież ja nic nie wiem. Musiałem przeanalizować to co
wiedziałem. Znałem wtedy fałszywe nazwisko tej dziewczyny, no dobra może i
podziałało w wyszukiwarce na Internecie, ale czy zadziała też tu? Poznałem wiek
obojga i w jakim stanie zostali doprowadzeni do szpitala, w ciężkim. To wciąż
mało i wciąż nie mam pewności czy jakakolwiek z tych informacji poskutkuje. I wiedziałem
też kiedy się to wydarzyło. Czyli muszę szukać po dacie. Przyjrzałem się
wszystkim regałom, na moje nieszczęście kartony są poukładane alfabetycznie
według nazwisk. Ale dam radę nie takich rzeczy się szukało, spróbujcie znaleźć
coś w akademickim pokoju trzech szalonych studentów.
Siedziałem już
tam godzinę i zacząłem się trochę stresować, bo co jakiś czas za drzwiami było
słychać głosy ludzi, a co za tym idzie co chwilę mógł ktoś tu wejść, a ja
jeszcze musiałem umiejętnie stąd wyjść ze zdjęciami dokumentów w telefonie.
W końcu jednak
coś znalazłem Roronoa Zoro, tak były podpisane dokumenty, były nadzwyczaj chude
jak na pełną archiwizacje przez kilkanaście lat. Otworzyłem teczkę i zacząłem
szukać jakiegoś zdarzenia, to nie było trudne, bo chłopak w szpitalu był tylko
kilka razu, przy czwartym…już nie żył. Zrobiłem szybką fotkę, tylko pobieżnie
przyglądając się wszystkim informacją. Jeszcze raz spojrzałem na teczkę
„Roronoa”, więc tak brzmiało jego nazwisko, może teraz będzie mi łatwiej się
czegoś dowiedzieć.
Znalazłem
jedną teczkę, teraz czas poszukać drugiej. Potrzebuje informacji o tej
dziewczynce, szkoda, że w dokumentach Marimo nie było nawet najmniejszej
informacji o tym, czy w ogóle trafił z nią tutaj. Ale już miałem jakieś
zaczepienie. Na teczce były podane różne kody, najczęściej z datą i godziną.
Nie znam się na tym, ale postanowiłem sugerować się właśnie tym.
I już po
niecałych pięciu minutach znalazłem kolejne dokumenty. Właśnie tej dziewczyny.
Och! Przypomniałem sobie, miała na imię Kuina!
Gdyby świat
nie był chujem, pewnie bym z przyjemnością otworzył tę teczkę, ale było
odwrotnie, wziąłem głęboki wdech, mając nadzieje, że nie znajdę tam zbyt
drastycznych informacji. Na szczęście tylko szybko przejrzałem odpowiednią
stronę i nie wyłapałem, żadnych okropnych informacji. Szybko zrobiłem fotkę
moim telefonem. Dzięki Ci twórco flesza i wysokich megapixeli! Co ja bym zrobił
bez aparatu w komórce?! Teraz już tylko opuścić tę klatkę i wyjść ze szpitala.
Z całych sił
zaciskałem zęby, żeby nie walnąć ducha, który naprawdę mnie polubił i jak na
złość chodził za mną niczym cień. Na szczęście opuszczając szpital, błąkający
został w środku i tylko mi pomachał z uśmiechem na pożegnanie. Niektórych
duchów, chyba nigdy nie ogarnę. Wystarczył mi jeden marimo-debil, którego
musiałem jakoś przełamać, by w końcu dał mi jakąś informację. Dalej nie mogłem
zrozumieć, jak silny musi być ten facet, by tak po prostu zabraniać mi czytać w
myślach. To było strasznie denerwujące, przecież ja sam nie jestem słabym obserwatorem,
nie raz pomagałem i nie raz walczyłem z przeróżnymi duszami i jeszcze nie
zdarzyło mi się przegrać. A tu pojawia się jakaś alga, która próbuje mi wmówić,
że niczego nie chce, a jednocześnie mnie o to błaga, tymi swoimi zielonymi
oczami.
W ogóle, czemu
ten facet musi być cały zielony?! Gdzie normalnie chowają się tacy ludzie. Tak przeklinając całą zieloność tego faceta,
w końcu dotarłem do domu. Totalnie zapomniałem, że wcześniej padał deszcz i
nawet nie zauważyłem, że słońce przez całą drogę dawało o sobie ostro znać,
waląc mi promieniami prosto w mordę. Dopiero gdy wszedłem do mojego bloku
zdałem sobie sprawę, że jeszcze przed chwilą było jasno. Wszedłem do mieszkania
z wielkim „ech” na ustach i usiadłem, znowu, przed laptopem. Podłączyłem
komórkę i zgrałem fotki dokumentów na pulpit. Dobra czas pobawić się w analizę
śledczą, przed chwilą byłem złodziejem, teraz będę inspektorem…
Czytałem to
dość długo, kilka razy i na zmianę, raz od Zoro, raz od Kuiny. Wszystko
wydawało się takie, jakie wcześniej myślałem, że będzie.
Jedno co mnie
zdziwiło, oboje mieli poważne obrażenia. Nie wiem, czy to jakiś trop, ale oboje
byli na skraju śmierci. Tylko czy mi to w czymś pomaga. Z historii blogera,
wynikało, że jedno z zakochanych, oddało życie drugiej osobie, ale ta jedna
musiała być w lepszym stanie, by w ogóle to zrobić. A Ci dwoje byli w
krytycznym i żadne nie było przytomne. Utknąłem w martwym punkcie, zawsze
jakimś rozwiązaniem było spytanie tej dwójki, ale mimo szczerych chęci tej
małej, wątpiłem w jej chęć do rozmowy, już nie mówiąc o glonie, który chętnie
zabiłby mnie wzrokiem. Co mam teraz robić?
Z zamyśleń
wyciągnął mnie dzwonek do drzwi. Kto tym razem?
Otworzyłem z
niechęcią. Policja.
O kurwa.
Pierwsze co mi przyszło do głowy to: Mają mnie, ale po chwili usłyszałem tylko
trzy pytania, odnośnie wczorajszej strzelaniny, jakiej znowu strzelaniny?!
Popatrzyłem na nich krzywo. Ale na szczęście nie wzięli tego do siebie, jeden z
nich zaglądał mi przez ramię w poszukiwaniu jakiś znaków, więc lekko się odsunąłem
i wskazałem w głąb mieszkania.
- Jak Panowie
chcą to mogą wejść na kawę i ciastka. – Uśmiechnąłem się do nich szeroko.
Chociaż to nie był szczery uśmiech. Gdy chcieli zaprzeczyć dorzuciłem – to może
piwko? – Popatrzyłem zapraszająco, a Ci szybko się ulotnili z tekstem „jesteśmy
na służbie”, chociaż oboje się oblizali na myśl o zimnym piweczku.
Tak, uwielbiam
to robić, kiedy jesteś zbyt miły dla policjantów, jakoś tak, szybciej dają Ci
spokój.
Znowu usiadłem
do komputera i zerkałem na informacje. Zmarła/urodziła się, uszkodzenia ciała,
rany wewnętrzne, pochodzenie, typ krwi.
Nie było nic
co by mi pomogło. Jedynie to, że oboje mieli cięte rany nożem, Marimo miał
głębsze i dłuższe rany, natomiast Kuina była bardziej posiniaczona i podrapana.
- Oboje w ciężkim
stanie. – Powtórzyłem sobie na głos, jakby szukając odpowiedzi w tlenie.
Po chwili
zerknąłem na stojące obok mnie łóżko. Czy Wy też tak macie, że łóżko czasami
wygląda ładniej niż zwykle, jakby uśmiechało się Was i zapraszało pod kołderkę?
No, to ja właśnie teraz tak miałem i naprawdę nie miałem ochoty odmawiać.
Położyłem się
na nim wciąż w ciuchach i założyłem ręce za głowę, sufit wydawał mi się
bardziej bielszy niż zwykle, a myśli wciąż kłębiły się wokół tej dwójki.
Sięgnąłem po papierosa i puszczając dymki myślałem o jakimś rozwiązaniu. Jeśli
faktycznie durne Marimo oddało życie młodej piękności, to w jaki sposób miałbym
go zmusić do opuszczenia świata, czy to w ogóle możliwe? W końcu w jakimś
stopniu jest z nią powiązany.
Te myśli
kiedyś naprawdę doprowadzą mnie do złego nawyku wykrzywiania ust i mrużenia
oczu.
A co jeśli to
całkowicie zły trop? Co jeśli oboje kłamią? A może…
Oboje mówią
prawdę?
Jeśli oboje by
kłamali, to on nie uratował by jej życia, ale uratował? Co?! To niedorzeczne.
Agh! Myśl Sanji, myśl! Zacząłem machać nogami i przesuwać dłońmi po moich
włosach, teraz nie można już ich nazwać uczesanymi. Szybko stuknąłem fajką o
popielniczkę, o mały włos bym zrzucił ją na pościel, a tego to naprawdę nie
chciałem.
To wszystko
było trudnym orzechem do zgryzienia. A wydawał się tym trudniejszy, że muszę
porozmawiać właśnie z nim…
Wybacz że dopiero teraz komentuje ale brak czasu eh =( rozdział był cudowny jestem ciekawa co robił Zoro na dachu hm to mi nie daje spokoju xD dawno nie czytałam tak wspaniałego opowiadania ah chcę więcej ale rozumiem ze potrzebujesz czasu więc trzymam kciuki i już się nie mogę doczekać aaaa życzę ci duuuuuużo weny i wspaniałych pomysłów do tego opowiadania =)
OdpowiedzUsuńGorąco pozdrawiam =*
Tyle miłych słów~ Dziękuję :*
Usuń