1 grudnia 2014

[Opowiadanie] Spotkanie z Duchem cz. 3

Tytuł: Spotkanie z Duchem
Autorzy: ema670
Korekta: --
Liczba rozdziałów: 3/?
Gatunek: romans, yaoi, AU 
Para: ZoroxSanji
Ograniczenie wiekowe: 15+ [w późniejszych rozdziałach możliwe 18+]
AU. Poznajemy coraz więcej szczegółów na temat duchów. Dowiadujemy się też czegoś o pewnym irytującym Marimo, jednak jego niechęć do przyjęcia pomocy od kocharza ciągle wzrasta.
[AN: Nie mam napisanego 4 rozdziału, więc na kontynuację, trzeba będzie sporo poczekać ;P]

Byłem w półśnie, kiedy jakiś zwariowany duch wbił do mnie do pokoju i zaczął mnie budzić. Początkowo się wystraszyłem, ale szybko się zorientowałem, że mam nieproszonego gościa.
- Sanji, szybko, wstawaj! – To była piękna duszyczka, z którą miałem przyjemność rozmawiać jeszcze całkiem niedawno.
- Camie? – Przymrużyłem oczy, nawet w zaświatach była piękna. Jej duchowe moce dały jej możliwość latania więc prawdopodobnie przyfrunęła do mnie przeciskając się przez ściany. Gdy układała nogi do lotu wyglądała jak słodka, mała syrenka. Uśmiechnąłem się do niej. –Camie-chan♥! – Chciałem ją przytulić, ale szybko mi uciekła.
- Sanji, nie teraz! Patrz! – Wskazała na okno i to z wielką desperacją. Dopiero wtedy wyczułem, że jest przerażona.
- Camie, co się stało?
- Popatrz przez okno! On chce się zabić! – Krzyknęła na mnie. Z niechęcią wstałem. Duchy potrafią robić różne kawały, nawet te, których byś o to nie podejrzewał. No ale ponieważ piękna dama prosi, to wypadałoby zobaczyć, prawda? Zatrzęsłem się mimowolnie, gdy opuściłem cieplutki obłok łóżka.  To co zobaczyłem nieco mnie zdziwiło jakiś duch stał na brzegu wielkiego bloku, mojego sąsiedniego bloku. Miał rozłożone ręce, a jego zielona aura bujała się razem z wiatrem. Gdy mój wzrok nieco się wyostrzył zobaczyłem znajomą twarz. Zoro! O nie! Zacząłem biec w kierunku wyjścia i jak najszybciej złapałem za pierwszą lepszą kurtkę. Założyłem tylko buty i wybiegłem na dach mojego bloku. Na szczęście ten i sąsiedni, były teraz, w sumie zawsze, połączone rusztowaniem, więc biegłem w jego stronę.
Otóż wyda się to dziwne, że biegłem w kierunku ducha, „bo chce się zabić”. Z duchami jest nieco inaczej niż z ludźmi, jeśli duch popełnia samobójstwo jest skazany na wieczne chodzenie po świecie i obserwowanie jak ludzie umierają. Tak, w sumie można nazwać ich czymś w rodzaju Anioła Śmierci, o którym trąbią miliony książek, co nie jest wcale miłe w porównaniu do samobójstwa człowieka, który tylko się błąka po świecie i robi co chce, niczym zwykły błąkający.  
Musze się pośpieszyć. Biegłem ile sił w nogach. Znaczy, to nie tak, że się o niego martwiłem, ale wiecie wciąż miałem z nim niewyjaśnione porachunki. Szybko przebiegłem po kładce rusztowania, totalnie zapominając, że nieco się chwieje, omal się nie wywaliłem, na szczęście szybko złapałem równowagę i dobiegłem do niego.
- Zoro, nie rób tego. – Spokojnie do niego podchodziłem.
- Brewka? – Obrócił się do mnie tak, na spokojnie w ogóle nie martwiąc się, że dalej stoi na krawędzi przepaści. Na bank chce się zabić.
- Zoro, spokojnie, zejdź z tego podestu. – Mówiłem bardzo delikatnie, tak żeby go nie wystraszyć. O dziwo wtedy Zoro mnie posłuchał, gorzej zrobił minę w stylu co-do-ch… i przybliżył się do mnie.
- O co Ci chodzi?
- Dobrze… spokojnie, jeszcze kawałek. – Brzmiałem jak debil, ale musiałem być ostrożny.
- Brewko, nie wiem o co Ci chodzi, ale zachowujesz się jak pacan… i kim ona jest. – Wskazał za mną, odwróciłem się i spojrzałem na Camie, która wyglądała na zmęczoną leceniem za mną.
- Błagam Zoro nie zabijaj się, wiesz jakie to niesie konsekwencje? – Powiedziałem ignorując jego słowa.
- Kurwa, Brewko, czy ty słyszysz co mówisz? – Popatrzył na mnie jak na debila.
- Jak to? – Wyprostowałem się nieco.
- Kto powiedział, że chcę się zabić? Myślisz, że byłbym zdolny do czegoś takiego? Tym bardziej, że mam kogoś do przypilnowania.
No nie powiem, nieco mnie zatkało.
- Nie chciałeś się zabić, ale przecież ten blok i rozłożone ręce i to wszystko…
- Jesteś debilem. – Stwierdził sucho i minął mnie. Podszedł do Camie i spojrzał na nią. Tak, spojrzał… ale w taki sposób, że dziewczyna omal nie padła na zawał ze strachu. Odwrócił się do mnie, popatrzył na dół i zniknął.
- No kurde! – Wrzasnąłem, znowu tracąc go z oczu. Popatrzyłem na zmęczoną duszyczkę. – Nic Ci nie jest, Camie-chan? – Spytałem podchodząc do niej.
Noc była dla mnie naprawdę ciężka, nie mogłem już zmrużyć oka, bo ciągle myślałem o tej enigmie imieniem Zoro. Nie dość, że był wielką zagadką, to cała ta zagadka była cholernie wkurzająca. Wiedziałem już tak dużo, a wciąż nie wiedziałem nic.
- Myśl Sanji, myśl! – Powtarzałem siedząc przed laptopem, bo już byłem pewien, że dzisiejszej nocy sen mnie nie odwiedzi. Zacząłem przeglądać wszystkie artykuły jakie znalazłem, przejrzałem dosłownie wszystkie i nic, kompletnie nic! Zacząłem szukać po blogu mojego kumpla, oczywiście nie znalazłem odpowiedzi, ale z przyjemnością przeczytałem jedną z notek. „Czy można oddać życie?” Tytuł nie mówił za wiele, a jednocześnie mówił wszystko. Przeczytałem jednym tchem, to, że mój znajomy był królem w prawach błąkających to pierwsze, ale TO w jaki sposób pisał, to drugie, facet nie bez powodu miał dwa miliony wyświetleń dziennie, po prostu, pisał cudownie. Jednak to nie to było dla mnie ważne, ważniejsze było to o czym napisał mój znajomy.
Jego krótka historia opowiadała, ponownie, o dwójce młodych ludzi. Dziewczynie i chłopaku. Historia świetnie pasuje do mojej sytuacji, ale kolega przestrzega, że nie jest pewny czy owe zdarzenie jest prawdziwe. Nie udało mu się tego potwierdzić, a tym bardziej znaleźć dowodów. W każdym bądź razie napisał on o chłopaku, który wraz z ukochaną jechali na wakacje, normalny wypad dwójki zakochanych, których rodzice byli oczywiście niezadowoleni z całego wyjazdu. Młodzieńcy byli dość rozsądni i ogarnięci. Całe wakacje mieli dokładnie zaplanowane, od miesiąca, dzień po dniu, ściśle planowali cały wypad by pokazać wszystkim, że mogą spędzić ten czas razem we dwójkę i pokazać, że sobie poradzą. Wszystko było pięknie i ładnie. Gdyby nie to, jak to określił autor, że trafili na „debila, który nie wiedział co to znaczy hamulec”. Gdy jechali na uboczu skarpy chcąc trafić do swojego celu w ich stronę zmierzał z dużą prędkością samochód, uderzył w nich, może nie z jakąś ogromną siłą, ale na tyle mocno by ich auto obróciło się, przejechało kilka metrów i straciło podłoże. Zlecieli ze skarpy, nie była ona wysoka, ale sam efekt śrubowania i odbijających się skał, sprawił, że oboje zostali mocno poturbowani.
Oboje trafili do szpitala, chłopak był w zdecydowanie cięższym stanie, był ledwo żywy, a lekarze robili co mogli by ocalić mu życie. Dziewczyna natomiast była w lepszej sytuacji, doktor prowadzący dawał jej większe szanse na przeżycie. Pech chciał, że dziewczyna zmarła, a chłopak przeżył. Oczywiście, takie przypadki się zdarzają. Mężczyźni mimo wszystko mają silniejsze ciało. Ale to był wyjątkowy przypadek, bo chłopak zmarł jako pierwszy i tu pojawia się zagadka, jak to się stało, że gdy doktor wpisywał datę śmierci chłopakowi, ten nagle się ocknął, a godzinę jego ocknięcia wpisano w rubrykę z godziną śmierci dziewczyny? Dziewczyna zmarła, chłopak przeżył. Dla zwykłego śmiertelnika wydaje się to dziwne, szokujące. Jednak nie dla mnie, dla mnie jest łatwe wyjaśnienie. Ona… oddała mu swoje życie.
Sam nigdy nie wierzyłem w takie przypadki, nigdy nie próbowałem się z nimi łączyć, bo nigdy na nie, nie trafiłem, ale wtedy, gdy czytałem ten post. Przyszło mi jedno do głowy, a co jeśli moja sprawa… to taki sam przypadek? Zacząłem znowu szukać, szukałem po całym Internecie. W pewnym momencie myślałem, że klawiatura mi się spali, już i tak, biedna, jest bez jakichkolwiek liter, no cóż moje palce starły je już po tygodniu od zakupu.
Tym razem, znowu się myliłem. To nie mogło być to. Przeszukałem większość internetowych artykułów i nic. Totalnie nic. Nie ma żadnej informacji, czy dziewczyna była na skraju śmierci, czy nie. Wtedy opuściłem głowę. Znowu muszę spytać u źródła. Niech to szlag! Kiedy już miałem paść ofiarą mojej załamki, uświadomiłem sobie jeszcze jedną rzecz, w końcu „kto pyta, nie błądzi” więc postanowiłem spytać w jeszcze jednym miejscu. W szpitalu. Może to były marne szanse, bo jakby nie patrzeć dokumenty były prywatne, co tylko utrudniało dotarcie do nich, a po za tym nie było dużej szansy na to czy taki szpital owe dokumenty posiada.
Droga do szpitala wydawała się wiecznością. Co prawda mógłbym jechać autem i było by to zdecydowanie szybsze, ale z samego rana stwierdziłem, że przechadzka dobrze mi zrobi. W końcu ostatnio to nie były relaksujące dni, a mój urlop niemiłosiernie się skracał. Teraz trochę żałowałem swojej decyzji. Zapowiadało się na deszcz i, mimo że nie jestem z cukru, to dzisiaj naprawdę nie miałem ochoty wyglądać jak ostatni przemoczony idiota.
Trafiłem do szpitala w dość kiepskim stanie. Pielęgniarka z góry powiedziała mi, że najpierw mam się trochę wysuszyć, a dopiero później wejść dalej. Normalnie… nie miałem na sobie ani jednej suchej nitki! Gdy już trochę się wysuszyłem, ale niestety, wciąż czułem nieprzyjemną wilgoć na swojej jędrnej dupie. No sorki, bokserki nie schnął tak szybko, a przecież nie ściągnę spodni na środku korytarza szpitalnego… gdy już się wysuszyłem, zacząłem odkrywać kolejne zakamarki szpitala.
No i co teraz, spytać bezpośrednio u recepcji czy samemu poszukać odpowiedniego miejsca i czas? Oczywiście, że to drugie, nie ma mowy by ktoś mi udostępnił takie informacje, chyba że byłbym z policji. No ale nie oszukujmy się jestem kucharzem, nie policjantem.
Moja intuicja podpowiadała mi by iść na drugie piętro. Z jakiegoś powodu biało niebieskie kafelki szpitala, jestem pewny, że jeszcze wczoraj przewijało się tutaj mnóstwo duchów z różnymi paskudnymi pomysłami. Już nie mówiąc o Czarnych Aniołach, które te miejsca odwiedzają zbyt często i spoglądają na swoich cierpiących towarzyszy. Ciarki mnie przeszły na samą myśl o spędzeniu tutaj Halloween. Dobrze, że rzadko kiedy bywam w takich miejscach. W drodze do niewiadomego mi celu minąłem trzy śliczne pielęgniarki. Ich śliczne nóżki i piękne dekolty aż prosiły się o konkretny komplement, ale niestety przywiodło mnie tu co innego niż flirt, więc tylko się im uprzejmie skłoniłem i puściłem oczko. Oczywiście nie zabrakło przy tym słodkiego chichotu i zaróżowienia policzków u jednej z nich.
Mijałem kolejne drzwi z coraz większym poirytowaniem, czułem na plecach ducha i strasznie mnie to drażniło, gdy się odwróciłem już go nie było, widocznie dzieciak (tak podejrzewałem, że był to młody duch) nie miał co robić i wybrał sobie mnie za ofiarę. Zacisnąłem pięści i dalej szedłem po korytarzu w poszukiwaniu konkretnego pomieszczenia.
Jest! Po pięciu minutach błąkania się znalazłem odpowiednie drzwi. Białe wielkie, staroświeckie drzwi, które tylko prosiły by je otworzyć. Napis „zakaz wchodzenia” tym bardziej kusił do wtargnięcia do środka. Oparłem się o ścianę obok nich i spoglądałem na korytarz. Nikogo nie było. Podszedłem bliżej klamki i nacisnąłem.
No nie wierzę! Otwarte. Chciałem uderzyć się w czoło, kto był tak głupi by zostawić otwarte drzwi do pomieszczenia, które powinno być porządnie strzeżone.
Otworzyłem je szybko i, jeszcze raz spoglądając na korytarz, wślizgnąłem się do środka. Odetchnąłem z ulgą gdy ujrzałem, że w środku jest pusto. Dopiero gdy już wszedłem uświadomiłem sobie, że ktoś przecież mógł być w środku, a ja debil, od razu wszedłem jakbym był niewiadomo kim. No dobra, na szczęście ten problem nam już nie grozi, nie zmienia faktu, że musiałem być ostrożny.
Pomieszczenie okazało się tym czym myślałem, wyglądało jak mini magazyn z dużą ilością kartonów i różnych papierów. Dziwne, że w tym szpitalu znajdowały się akurat na piętrze zamiast, jak to zwykle bywa, gdzieś w piwnicy. Ale nie tym miałem się zająć. Musiałem znaleźć odpowiednie dokumenty. Jeszcze raz obróciłem się w kierunku drzwi. Musze być ostrożny.
Podszedłem do największego regału. Zagrajmy w grę. Muszę się skupić. Szukamy informacji o… właśnie o czym, przecież ja nic nie wiem. Musiałem przeanalizować to co wiedziałem. Znałem wtedy fałszywe nazwisko tej dziewczyny, no dobra może i podziałało w wyszukiwarce na Internecie, ale czy zadziała też tu? Poznałem wiek obojga i w jakim stanie zostali doprowadzeni do szpitala, w ciężkim. To wciąż mało i wciąż nie mam pewności czy jakakolwiek z tych informacji poskutkuje. I wiedziałem też kiedy się to wydarzyło. Czyli muszę szukać po dacie. Przyjrzałem się wszystkim regałom, na moje nieszczęście kartony są poukładane alfabetycznie według nazwisk. Ale dam radę nie takich rzeczy się szukało, spróbujcie znaleźć coś w akademickim pokoju trzech szalonych studentów.
Siedziałem już tam godzinę i zacząłem się trochę stresować, bo co jakiś czas za drzwiami było słychać głosy ludzi, a co za tym idzie co chwilę mógł ktoś tu wejść, a ja jeszcze musiałem umiejętnie stąd wyjść ze zdjęciami dokumentów w telefonie.
W końcu jednak coś znalazłem Roronoa Zoro, tak były podpisane dokumenty, były nadzwyczaj chude jak na pełną archiwizacje przez kilkanaście lat. Otworzyłem teczkę i zacząłem szukać jakiegoś zdarzenia, to nie było trudne, bo chłopak w szpitalu był tylko kilka razu, przy czwartym…już nie żył. Zrobiłem szybką fotkę, tylko pobieżnie przyglądając się wszystkim informacją. Jeszcze raz spojrzałem na teczkę „Roronoa”, więc tak brzmiało jego nazwisko, może teraz będzie mi łatwiej się czegoś dowiedzieć.
Znalazłem jedną teczkę, teraz czas poszukać drugiej. Potrzebuje informacji o tej dziewczynce, szkoda, że w dokumentach Marimo nie było nawet najmniejszej informacji o tym, czy w ogóle trafił z nią tutaj. Ale już miałem jakieś zaczepienie. Na teczce były podane różne kody, najczęściej z datą i godziną. Nie znam się na tym, ale postanowiłem sugerować się właśnie tym.
I już po niecałych pięciu minutach znalazłem kolejne dokumenty. Właśnie tej dziewczyny. Och! Przypomniałem sobie, miała na imię Kuina!
Gdyby świat nie był chujem, pewnie bym z przyjemnością otworzył tę teczkę, ale było odwrotnie, wziąłem głęboki wdech, mając nadzieje, że nie znajdę tam zbyt drastycznych informacji. Na szczęście tylko szybko przejrzałem odpowiednią stronę i nie wyłapałem, żadnych okropnych informacji. Szybko zrobiłem fotkę moim telefonem. Dzięki Ci twórco flesza i wysokich megapixeli! Co ja bym zrobił bez aparatu w komórce?! Teraz już tylko opuścić tę klatkę i wyjść ze szpitala.
Z całych sił zaciskałem zęby, żeby nie walnąć ducha, który naprawdę mnie polubił i jak na złość chodził za mną niczym cień. Na szczęście opuszczając szpital, błąkający został w środku i tylko mi pomachał z uśmiechem na pożegnanie. Niektórych duchów, chyba nigdy nie ogarnę. Wystarczył mi jeden marimo-debil, którego musiałem jakoś przełamać, by w końcu dał mi jakąś informację. Dalej nie mogłem zrozumieć, jak silny musi być ten facet, by tak po prostu zabraniać mi czytać w myślach. To było strasznie denerwujące, przecież ja sam nie jestem słabym obserwatorem, nie raz pomagałem i nie raz walczyłem z przeróżnymi duszami i jeszcze nie zdarzyło mi się przegrać. A tu pojawia się jakaś alga, która próbuje mi wmówić, że niczego nie chce, a jednocześnie mnie o to błaga, tymi swoimi zielonymi oczami.
W ogóle, czemu ten facet musi być cały zielony?! Gdzie normalnie chowają się tacy ludzie.  Tak przeklinając całą zieloność tego faceta, w końcu dotarłem do domu. Totalnie zapomniałem, że wcześniej padał deszcz i nawet nie zauważyłem, że słońce przez całą drogę dawało o sobie ostro znać, waląc mi promieniami prosto w mordę. Dopiero gdy wszedłem do mojego bloku zdałem sobie sprawę, że jeszcze przed chwilą było jasno. Wszedłem do mieszkania z wielkim „ech” na ustach i usiadłem, znowu, przed laptopem. Podłączyłem komórkę i zgrałem fotki dokumentów na pulpit. Dobra czas pobawić się w analizę śledczą, przed chwilą byłem złodziejem, teraz będę inspektorem…
Czytałem to dość długo, kilka razy i na zmianę, raz od Zoro, raz od Kuiny. Wszystko wydawało się takie, jakie wcześniej myślałem, że będzie.
Jedno co mnie zdziwiło, oboje mieli poważne obrażenia. Nie wiem, czy to jakiś trop, ale oboje byli na skraju śmierci. Tylko czy mi to w czymś pomaga. Z historii blogera, wynikało, że jedno z zakochanych, oddało życie drugiej osobie, ale ta jedna musiała być w lepszym stanie, by w ogóle to zrobić. A Ci dwoje byli w krytycznym i żadne nie było przytomne. Utknąłem w martwym punkcie, zawsze jakimś rozwiązaniem było spytanie tej dwójki, ale mimo szczerych chęci tej małej, wątpiłem w jej chęć do rozmowy, już nie mówiąc o glonie, który chętnie zabiłby mnie wzrokiem. Co mam teraz robić?
Z zamyśleń wyciągnął mnie dzwonek do drzwi. Kto tym razem?
Otworzyłem z niechęcią. Policja.
O kurwa. Pierwsze co mi przyszło do głowy to: Mają mnie, ale po chwili usłyszałem tylko trzy pytania, odnośnie wczorajszej strzelaniny, jakiej znowu strzelaniny?! Popatrzyłem na nich krzywo. Ale na szczęście nie wzięli tego do siebie, jeden z nich zaglądał mi przez ramię w poszukiwaniu jakiś znaków, więc lekko się odsunąłem i wskazałem w głąb mieszkania.
- Jak Panowie chcą to mogą wejść na kawę i ciastka. – Uśmiechnąłem się do nich szeroko. Chociaż to nie był szczery uśmiech. Gdy chcieli zaprzeczyć dorzuciłem – to może piwko? – Popatrzyłem zapraszająco, a Ci szybko się ulotnili z tekstem „jesteśmy na służbie”, chociaż oboje się oblizali na myśl o zimnym piweczku.
Tak, uwielbiam to robić, kiedy jesteś zbyt miły dla policjantów, jakoś tak, szybciej dają Ci spokój.
Znowu usiadłem do komputera i zerkałem na informacje. Zmarła/urodziła się, uszkodzenia ciała, rany wewnętrzne, pochodzenie, typ krwi.
Nie było nic co by mi pomogło. Jedynie to, że oboje mieli cięte rany nożem, Marimo miał głębsze i dłuższe rany, natomiast Kuina była bardziej posiniaczona i podrapana.
- Oboje w ciężkim stanie. – Powtórzyłem sobie na głos, jakby szukając odpowiedzi w tlenie.
Po chwili zerknąłem na stojące obok mnie łóżko. Czy Wy też tak macie, że łóżko czasami wygląda ładniej niż zwykle, jakby uśmiechało się Was i zapraszało pod kołderkę? No, to ja właśnie teraz tak miałem i naprawdę nie miałem ochoty odmawiać.
Położyłem się na nim wciąż w ciuchach i założyłem ręce za głowę, sufit wydawał mi się bardziej bielszy niż zwykle, a myśli wciąż kłębiły się wokół tej dwójki. Sięgnąłem po papierosa i puszczając dymki myślałem o jakimś rozwiązaniu. Jeśli faktycznie durne Marimo oddało życie młodej piękności, to w jaki sposób miałbym go zmusić do opuszczenia świata, czy to w ogóle możliwe? W końcu w jakimś stopniu jest z nią powiązany.
Te myśli kiedyś naprawdę doprowadzą mnie do złego nawyku wykrzywiania ust i mrużenia oczu.
A co jeśli to całkowicie zły trop? Co jeśli oboje kłamią? A może…
Oboje mówią prawdę?
Jeśli oboje by kłamali, to on nie uratował by jej życia, ale uratował? Co?! To niedorzeczne. Agh! Myśl Sanji, myśl! Zacząłem machać nogami i przesuwać dłońmi po moich włosach, teraz nie można już ich nazwać uczesanymi. Szybko stuknąłem fajką o popielniczkę, o mały włos bym zrzucił ją na pościel, a tego to naprawdę nie chciałem.

To wszystko było trudnym orzechem do zgryzienia. A wydawał się tym trudniejszy, że muszę porozmawiać właśnie z nim…

   CDN.   

2 komentarze:

  1. Wybacz że dopiero teraz komentuje ale brak czasu eh =( rozdział był cudowny jestem ciekawa co robił Zoro na dachu hm to mi nie daje spokoju xD dawno nie czytałam tak wspaniałego opowiadania ah chcę więcej ale rozumiem ze potrzebujesz czasu więc trzymam kciuki i już się nie mogę doczekać aaaa życzę ci duuuuuużo weny i wspaniałych pomysłów do tego opowiadania =)
    Gorąco pozdrawiam =*

    OdpowiedzUsuń