17 listopada 2014

[Opowiadanie] Spotkanie z Duchem cz. 2

Tytuł: Spotkanie z Duchem
Autorzy: ema670
Korekta: --
Liczba rozdziałów: 2/?
Gatunek: romans, yaoi, AU 
Para: ZoroxSanji
Ograniczenie wiekowe: 15+ [w późniejszych rozdziałach możliwe 18+]
AU. Sanji w końcu poznaje tajemniczego ducha imieniem Zoro. Dlaczego wewnątrz blondyna wciąż spoczywa pragnienie by poznać tego chłopaka, by pomóc mu i jego towarzyszce? Czy Sanji dowie się co łączy tę dwójkę?
[Nasza historia staje coraz bardziej zagmatwana...]

            Tego dnia, nie dowiedziałem się niczego sensownego, a chciałem wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Nie mogłem spać dlatego leżąc już w łóżku sięgnąłem po laptop i zacząłem szperać w Internecie. Informacji było sporo o duchach, większość jak zwykle fałszywa. Zawsze najbardziej rozwalała mnie wizja duchów bez nóg i z tym dziwnym ogonkiem. Jakim trzeba być świrem by wymyślić coś takiego? Zawsze się będę z tego śmiał. Nawet nie wiecie jaka to radocha kiedy, ludzie wymyślają te wszystkie teorie, a ty jako jeden z niewielu ludzi wiesz jak naprawdę to wygląda. Nazywaliśmy siebie obserwatorami. Wbrew pozorom trochę nas jest na tym świecie. Według wyliczeń wychodzi, że na jeden kraj przypada od 2 do 10 obserwatorów. Więc kto wie może macie obserwatora wśród znajomych i nawet o tym nie wiecie. Właśnie jeden z takich jak ja, prowadzi coś na zasadzie bloga opisuje historię różnych błąkających. Oczywiście dla zwykłych ludzi to opowiadania, a dla obserwatorów to cenne źródło informacji. Dzisiaj postanowiłem przeszukać jego zapiski, może znajdę jakąś pomoc i miałem rację po paru minutach znalazłem: „O przenikającej aurze” - tak brzmiał tytuł posta, opowiadał o dwóch zakochanych; dziewczyna po śmierci trzymała się swojego ukochanego i oddawała mu płomień w miejscach, do których sama wolała z nim nie wchodzić. Jednak nic nie piszę o jej powodach, pewnie mój kumpel jeszcze pracuje nad tą sprawą.
Pod takimi postami najlepsze zawsze są komentarze. A najśmieszniejsze te, które pytały o jej zmartwychwstanie, niestety ja już wiem, że to się nie wydarzy. Ale nie będę im psuł nadziei. Niech fani cieszą się opowiadaniem.
„Muszę poszukać teraz jakichś informacji o tym całym Zoro”. Przyciemniłem nieco monitor, nocą światło monitora było naprawdę wkurzające. No, i wpisałem parę haseł do Internetu. Dopiero gdy wpisałem „śmierć nastolatka, ratował dziewczynkę”. Wyświetliło się kilka stron, z których pewnie tylko dwie będą odpowiedzią na moje pytania. Gdy je przeczytałem, zacząłem żałować, że w ogóle szukałem, nic nie znalazłem, kompletnie nic. Zamknąłem laptopa i położyłem się spać. Ale naprawdę nie miałem ochoty. Zbliżał się Halloween – dzień duchów.
            Już z samego rana jeden z duchów zapukał do mojej szyby, ech to wszystko było irytujące. Popatrzyłem na niego w taki sposób, że od razu zwiał. Tak. Wystraszyć ducha było bardzo łatwo, szczególnie takiego, który budzi Cię o świcie. No bo, wyobraźcie sobie minę wkurzonego dwudziestolatka, który właśnie podniósł głowę z poduszki. To mogło przestraszyć każdego, dosłownie każdego. Tym bardziej, że akurat miałem świetny sen. Śniła mi się Nami, moja piękna przyjaciółka, a ten durnowaty duch obudził mnie akurat gdy zaczynał się najlepszy moment, chyba nie muszę mówić jaki… Tego dnia wstałem niechętnie, równie niechętnie się ogoliłem. Więcej, zaciąłem się i to zaraz nad wargą! Wyobrażacie sobie jak to boli?!
Pierwsze o czym myśli osoba uzależniona to oczywiście słodka nikotyna. Jednak, zapaliłem dopiero gdy się ogarnąłem i usiadłem przed laptopem. Niestety, zanim zdążyłem wejść na Internet, kolejny duch zapukał do okna. Świetnie, ten sam co wcześniej. Wyglądał na smutnego, a jego długi nos aż wpychał się do szyby. Że też niektóre duchy potrafią latać. Denerwujące. Otworzyłem okno i popatrzyłem na niego ze złością. Boże, ale dzisiaj na dworze było głośno! Za głośno. Nie dość, że codzienny szum miasta, to jeszcze paplanina każdego z osobna. Nawet nie wiecie jak to przeszkadza. Popatrzyłem na gostka z irytacją i, ponownie, przed jego długim nosem zamknąłem okno. Bez mówienia, delikatnie, przekonałem go, że ma się odwalić. No i się udało: poszedł, a raczej poleciał sobie.
W oknie naprzeciwko mojego zobaczyłem jedną z tych dekoracji Halloweenowych. Duch w kształcie człowieka, ale bez nóg. Jak mówiłem, zawsze jak je widzę mam ochotę się śmiać. Ludzie, kto to wymyślił? Widziałem mnóstwo duchów, ale żaden, ale to żaden nie był bez nóg. 
            Po chwili przyglądania się, postanowiłem wrócić do laptopa. Nawet na poczcie przyszły mi Halloweenowe maile. Czy ludzie naprawdę nie mają tego dosyć. Święto duchów, które oni przeżywają, ja przeżywałem na co dzień, a Halloween stawał się dla mnie zwykłym pretekstem do zabawy. Mimo to jeden z nocnych maili mnie zainteresował. Był on od osoby, z którą rozmawiam na temat błąkających. Wysłał mi link na stronę z archiwizowanymi artykułami. W sumie nie wpadłem na to, by tam zajrzeć. Nie powiem; ucieszyło mnie to. Wysłał mi to, co akurat szukałem. Chociaż nagłówek był nieco inny niż się spodziewałem. „Śmierć chłopaka, nie zdążył…” I ponownie moje pytanie było „czego?” Czego nie zdążył zrobić? Wczytując się w artykuł, szczęka mi opadała. Nie uratował tej dziewczyny. Ciężko mi teraz o tym wspominać. To trudny temat. Dziewczyna została… zraniona na jego oczach. Na jego MARTWYCH oczach. Byłem pewny, że mała nie kłamała. Jednak dalej nie wiedziałem, co o tym myśleć, dlatego postanowiłem wyszukać na tej samej stronie jej nazwisko. Prawdopodobnie było fałszywe, ale zadziałało. Pojawił się kolejny artykuł. Ta mała próbowała się zabić. To też mnie zaskoczyło. Wiecie, dziewczyna, która podchodzi do obcego faceta z uśmiechem na ustach i z tak silną duszą, chciała się zabić. Wiedziałem, że muszę się go zapytać o to wszystko, o dosłownie wszystko. Dlatego gdy sprawdziłem wszystkie interesujące mnie artykuły, złapałem za płaszcz i wyszedłem z mieszkania.
Ciężki dzień i ciężka pogoda przeszło melodyjnie po mojej głowie, gdy poczułem zbyt dużą duszność na dworze i w przenośni i dosłownie. Ciekawe czy zastanawialiście się kiedyś nad pojęciem ‘dusznej pogody’. No to macie odpowiedź; duchów było od zarąbania i jeszcze trochę. Można było wręcz się kąpać w niewidocznej pajęczynie. Gdy chodziłem po chodnikach po raz kolejny czułem na sobie wzrok błąkających, czasami naprawdę żałowałem, że byłem wstanie je widzieć. Cały czas ktoś cię obserwuje. Okropne uczucie.
            - No czeeeść~ - No i masz… jeden z duchów musiał mnie zaczepić. Położył mi rękę na ramieniu i przycisnął do siebie. Szybko włożyłem słuchawkę do ucha.
            - Czego chcesz? – Spytałem, przyglądając się błąkającemu. Był to mężczyzna o czerwonych włosach i w średnim wieku. Wyglądał na bardzo przyjaznego bo jego uśmiech aż wychodził z jego twarzy.
            - Uch… ktoś tu ma zły humor. – Zauważył słusznie. Byłem wściekły. – Ale czegoś szukasz prawda? – Też zgadł, czy to nie ja powinienem go przeglądać niczym książkę.
            - Słuchaj, nie wiem o co ci chodzi, ale idź już do swojego chłopaka, bo nie mam zamiaru z tobą rozmawiać. – Powiedziałem najmniej złowrogo jak umiałem. Na co ten duch się zaśmiał i znowu odezwał tym swoim wesołym głosem.
            - Nie bądź zły. Chciałem tylko o coś spytać. – Zawołał. Był trochę zbyt głośny.
            - Nie wiem gdzie on jest. – Odpowiedziałem zanim jeszcze udało mu się ułożyć pytanie w głowie. Na te słowa nieco się zasmucił, ale po sekundzie na jego twarzy znów pojawił się uśmiech.
            - No nic! – Znowu krzyknął. Był ZDECYDOWANIE zbyt głośny. – To do zobaczenia. – Przebiegł przez ulicę i zaczął rozmawiać z innym, czarnowłosym błąkającym. Wyglądał na zupełnie inny typ ducha. Po prostu stał z papierosem w ustach i słuchał rozszalałego czerwonowłosego.
Kolejny duch jaki mnie zaczepił był dziwny. Był podejrzany. Typ ducha, których nie lubię, może dlatego, że trochę przypominał mnie. Pytał mnie o swojego, jak go nazwał, „krokodylka”. Znam tego faceta i wolałbym do niego się nie zbliżać, mafia to nie moja działka…
Moja droga do szkoły cholernie się dłużyła, bo co druga duszyczka potrzebowała mojej pomocy, a jak tu odmówić kobietom? W końcu są takie piękne ♥.
            - Witam. – Sam zagadałem do jednej z nich. Siedziała na schodach przed bankiem i czekała na jedną ze swoich córek. Była różowowłosą, piękną kobietą, a po jej postawie mogłem stwierdzić, że kiedyś była policjantką-tak, to się po prostu widzi.
            - Siema. – Odpowiedziała z papierosem w ustach. – Masz ognia? – Spytała z uśmiechem. W sumie to nigdy nie próbowałem podpalić papierosa duchowi, ale czemu by nie spróbować.
            - Proszę, moja droga. – zapaliłem zapalniczkę i udając, że się nią tylko bawię przesunąłem pod niewidzialną fajkę. Udało się! To coś nowego. Musiałem to zakodować.
Niestety kobieta nie była aż tak rozmowna jak mi się wydawało. Wręcz przeciwnie ze spokojem milczała. Miałem wrażenie, że cieszy się z mojego towarzystwa, ale trudno mi było powiedzieć. Była nadzwyczajna. Wiecie, to jedna z tych matek co oddaje życie za swoje dziecko. One są zawsze nietypowo spokojne i do końca swoich dni starają się być przy dzieciach. Nawet tych dni poza swoim ciałem. Siedziałem z nią na tych schodach póki z banku nie wyszła przecudowna niebieskowłosa panienka. Ochh, jaka ona była piękna. Bogini w tym przeklętym świecie. Uśmiechnąłem się w jej stronę, a ona zamiast się na mnie skrzywić, jak to zwykle robią obce mi osoby, odwzajemniła uśmiech i poszła w stronę swojego samochodu. Miała niezły wózek, wyglądał na sportowy. Cudeńko, pasujące do właścicielki, nawet tatuaż na jej ramieniu i naklejka na masce, były identyczne. Rzadko się widzi taką pasjonatkę samochodów. Pani policjant, z którą miałem przyjemność pomilczeć wstała i złapała się samochodu. Uraczyła mnie swoim delikatnym uśmiechem. Najchętniej bym ją odprowadził, ale to już nie było mi dane, w końcu była duchem, a ja nie mogłem się za bardzo rzucać w oczy. Nie jeden z nas trafił do psychiatryka. Sam omal tam nie wylądowałem, ale na szczęście jeden z naszych był kierownikiem i robił wszystko by tacy jak my, nie lądowali tam bezpodstawnie. Dlatego z łatwością wycofali wszystkie zeznania wobec mnie. Ale to stare dzieje.... Jak tylko zobaczyłem jak te prześliczne cztery kółka znikają za zakrętem wstałem i ruszyłem w dalszą drogę.
Przez spory kawałek, parę metrów przede mną, szła przepiękna kobieta. Miała długie kruczoczarne włosy i fioletowe bardzo eleganckie ubrania. Zaraz koło niej na smyczy szedł czarny doberman, który wydawał się z gracją strzec swojej pięknej pani. Co prawda zwierzę nie wydawało się groźne, ale ja osobiście wolałbym nie wyciągać do niego ręki. Wiecie co mówią o dobermanach? No… lepiej nie ryzykować. W każdym bądź razie brunetka towarzyszyła mi dopóki nie zobaczyłem mojego celu. Zielonowłosy spał na zimnej ziemi oparty o drzewo. Znowu zacząłem mu się przyglądać dopóki nie zwróciłem uwagi na kobietę, która cały czas szła przede mną.
Czarnowłosa zatrzymała się zaraz przy Marimo i musiała ciągnąć za smycz, ponieważ jej pies nie chciał się ruszyć tylko przyglądał się błąkającemu. Dopiero gdy duch łaskawie otworzył oczy i z uśmiechem pogłaskał psiaka, ten rozluźnił się i ku kolejnemu zdziwieniu właścicielki poszedł w dalszą wędrówkę. Tak… Uwielbiam to, gdy zwierzaki widzą te „postaci”, dla normalnego obserwatora to jakaś nadzwyczajna siła każe ich przyjaciołom zatrzymywać się, więc daje to efekt zdziwienia na twarzach zwykłych ludzi, natomiast dla takich jak ja, to tylko i wyłącznie normalne, nawet nie musimy się zastanawiać czemu dane zwierze się zatrzymało, po prostu widziało ducha i to wszystko.
Zielony był raczej niepocieszony, gdy zaraz po odejściu czworonoga zobaczył mnie. Hmpf, „niepocieszony”, to mało powiedziane; facet po prostu skrzywił się jakby chciał mi zaraz wlać. W sumie to pokusiłbym się z nim o jakąś bójkę, ale cóż mogłem zrobić, gdybym zaczął się z nim tutaj bić, to później musiałabym wyjaśniać ludziom dlaczego robię te dziwaczne ruchy. Tym bardziej, że mam dość nietypowy styl walki, który na pewno przykułby parę wzroków. Jak zwykle włożyłem słuchawkę do ucha i podszedłem do drzewa, oparłem się o nie tak, że chłopak musiał wstać, by nie czuć się dziwnie, że moje udo jest zaraz koło jego głowy.
- Czego? – Jak zwykle kulturalny.
- Niczego. Przyszedłem porozmawiać z durnym Marimo. – Prychnąłem. Kurde, jaki on był irytujący. Marimo (Jak ja strasznie kocham go tak nazywać!) oczywiście odpowiedział gniewnym spojrzeniem. - Oj, oj. Nie patrz tak na mnie bo jeszcze Ci tak zostanie, a chyba nie może być nic gorszego od takiej gorzkiej sałaty. – Zażartowałem, na co on zareagował jak dziki pies, po prostu na mnie warknął i spojrzał morderczym wzorkiem.
Z tym gościem było trudno rozmawiać, dlatego musiałem go jakoś otworzyć, albo jakoś przeczytać.
- Przestań. – Odezwał się po minucie ciszy. Zareagowałem zdziwionym „hę?”.
- O co ci teraz chodzi?
- Przestań próbować czytać mi w myślach. Nie pozwolę Ci na to. – Odpowiedział twardo zakładając ręce.
- Czekaj… To ty ciągle hamujesz moje moce na sobie!? – Stanąłem naprzeciwko niego. Teraz wyglądało to tak, jakbym gadał do drzewa.
- Czy ty naprawdę jesteś aż taki tępy? – Nie powiem, to hasło mnie wkurzyło. Myślałem, że mi gul wyskoczy i zaraz mu wykopię obiad z żołądka.
- Coś Ty powiedział? – krzyknąłem. On popatrzył za siebie, wtedy zorientowałem się, że ktoś się na mnie patrzy. No masz, znowu opinia świra wyryta na ustach przepięknej, dojrzałej kobiety, jakie ja musiałem mieć szczęście! Wziąłem głęboki oddech i uśmiechnąłem się w jej stronę. Oczywiście popatrzyła na mnie z przerażeniem i popędziła w głąb ulicy.
– Widzisz co robisz gówniane Marimo!? – Krzyknąłem na niego.
- Że to niby moja wina?
- Tak twoja. – Byłem stanowczy. Musiałem, bez tego nie przeżyłbym na tym świecie. Myślałem, że się odgryzie jakimś beznadziejnym tekstem, ale nie. Znowu odwrócił wzrok i patrzył na szkołę. Na chwilę dołączyłem się do niego i tylko przyglądałem się budynkowi.
- Em… - chrząknąłem. – Czemu to robisz? – Spytałem. Oczywiście musiałem się poprawić, bo glon nie zrozumiał co miałem na myśli. – Czemu oddajesz jej swoją aurę?
- Znowu zaczynasz? – Skomentował. Oczywiście mylił się. Nie zaczynałem. Po prostu wciąż oczekiwałem odpowiedzi.
- Ja kontynuuję naszą poprzednią rozmowę.
- Jakoś mi się nie wydaje.
- To niech zacznie. – Wzruszyłem ramionami. – Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć? Normalnie każdy by chciał. – Taka prawda, z każdym dało się pogadać tylko nie z nim.
- Nie jestem każdym.
- Ale to nie znaczy, że nie możesz rozmawiać. – Przysunąłem się do niego. A po chwili wpadł mi do głowy pewien pomysł. – No dawaj, chyba się nie boisz, co? – Zażartowałem. Facet wydawał się dojrzały, ale na takie coś na pewno się złapię. I miałem rację. Jak zielona rybka na mój niebieski haczyk. Zielonowłosy aż zrobił się czerwony ze złości.
- Agrh! Dlaczego ty musisz mnie tak drażnić?! – Wrzasnął. Chyba tę walkę wygrałem. – Że też taki pierwiastek społeczny, musi mnie tak irytować. – I tu się myliłem.
- Że jak mnie nazwałeś!? – Sam się złapałem w sieć.
- Tak jak słyszałeś, pokręcona brwio. – Zadrwił i oczywiście przegiął. Nie można ze mnie drwić. Kurwa, jak on mnie wkurzał.
- Dobra, nie chcesz gadać, to nie. – Odwróciłem się na pięcie zrobiłem parę kroków w stronę domu.
- Czekaj… - Usłyszałem ciche zawołanie. – Zostań. – Gdy się odwróciłem nawet na mnie nie patrzył tylko, z zażenowaniem spoglądał na chodnik.
- Czyżbyś zmienił zdanie? – Podszedłem do niego triumfalnie.
- Nie, jednak sobie idź.
- No weź, już odpuść. – Podszedłem i poklepałem go po ramieniu, oczywiście natychmiastowo je zrzucił. – Przecież wiem, że chcesz żebym Ci towarzyszył. – W końcu nie bez powodu mnie wołał, no nie? Spiął się nieco.
- Jesteś irytujący. – Powiedział krótko.
- A ty uparty. – odparłem.
- Kto jak kto, ale to ja powinienem powiedzieć to Tobie! – Czyżbym usłyszał nutkę złości? – Czy ktoś Cię w ogóle prosił o pomoc!?
- Że co!? – Zdenerwowałem się. – Co to za pytanie? – Zamiast odpowiedzieć, oparł się ramieniem o drzewo i zignorował mnie. Nastała niezręczna cisza i w sumie trwała by aż do przybycia tej młodej damy, gdyby nie fakt, że przypomniałem sobie po co przyszedłem. Musiałem się go wypytać.  – Dlaczego… - urwałem gdy złowrogo na mnie spojrzał. – No nie bądź taki, wiesz, że chcę się czegoś dowiedzieć. – Mruknąłem jak małe dziecko. On za to znowu się do mnie obrócił.
- Już Ci mówiłem, nie Twój interes. Dlaczego to Ty jesteś taki natarczywy? – Odwet był prosty i krótki:
- Bo jesteś idiotą. – No co? A nie był?
- Ha? – Żałowałem, że nie mam aparatu, ta mina zdziwienia była zbyt śmieszna! Połknąłem łzy śmiechu i szybko spoważniałem.
- No co, taka prawda, może bym Wam pomógł, Ty byś mógł wrócić, a ta mała miałaby w końcu normalne życie… - Chyba nie zrozumiał tego co mówię. – No bo wiesz, czucie i widzenie ducha na każdym kroku robi cię dziwnym, wiesz mi, wiem co mówię. – Zapaliłem papierosa. – Sam się z tym zmagałem przez całe życie. Jakoś się z tym pogodziłem, ale ona raczej nie będzie miała tak łatwo. Bo ty… jesteś jej przyjacielem. – Szepnąłem. Jakoś tak samo z siebie to wypłynęło i nagle papieros był dobrą wymówką żeby się zamknąć. On za to zagryzł wargi.
- Nic nie wiesz… - powiedział to dość cicho. I w sumie oboje zaczęliśmy milczeć, jaki on był trudny do rozgryzienia.
- Sanji! – Odwróciłem się słysząc młody, kobiecy głos. Zobaczyłem moją przyjaciółkę. Gdyby nie fakt, że jest duchem pewnie teraz byłby najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, bo jak tu nie kochać blondynki ze skrzydłami!
- Conis!♥ - Pobiegłem do niej i uściskałem, dzięki Ci Panie, że nie było innych osób w pobliżu tylko same duchy. Więc nie przyciągnęło to niczyjej uwagi.
- Co tu robisz? Nie widziałam Cię nigdy w tych terenach. – Powiedziała ze swoim cudnym uśmiechem gdy jeszcze wciąż miałem swoje dłonie na jej ramionach.
- A mam taką sprawę. Widzisz tego glona koło drzewa to właśnie z nim teraz pracuję. – Powiedziałem nie odrywając od niej wzroku. Była piękną białogłową o niesamowitej urodzie. Niestety mam szansę widzieć ją raz na rok, gdy odwiedza swojego ojca na ziemi w dzień zmarłych.
- Ale Sanji… - Szepnęła cicho. – Tam nikogo nie ma.
– Że co!? – Nie ukrywałem zdziwienia. Szybko się odwróciłem. Ten dupek zwiał. – Agch, gdzie on polazł. – Poczochrałem włosy na głowie. Z nim było za dużo problemów. – Wybacz, mój skarbie, musiał mi zwiać. – Popatrzyła na mnie krzywo. Podrapałem się po głowie. – No wiesz… - Opowiedziałem jej całą historię, od początku do końca, to co wiem i to o czym nie mam pojęcia. Strasznie męczyła mnie ostatnia część, no bo wiesz coś, ale nie wiesz nic. I to tak strasznie denerwowało.
- Wiesz, Sanji… - Jej głos był taki piękny. – Dlaczego chcesz by stracił swój cel. Czy ty byś chciał zostawić kogoś z twoich przyjaciół tylko dlatego, że ktoś Ci każe? – Auć, to mnie zabolało.
- Ale Conis, on… ja widziałem… w jego oczach…
- Daj mu czas. – Uśmiechnęła się i po chwili machnęła do mnie. – Ja będę już lecieć. – Zanim się obejrzałem uciekła. Jednak nie długo byłem sam. Podeszła do mnie ta mała, była bez Zoro, ale wciąż z jego aurą. Zacząłem się lekko pocić.
- Gdzie jest Zoro? – Spytała. Jak ona to robiła, w końcu nie mogła go ani zobaczyć, ani nic.
- Nie wiem. – Mruknąłem smutno, poprawiając krawat. Wyjąłem kolejną fajkę, bo przez to wszystko musiała mi gdzieś wypaść.
- Och…- Na chwilę umilkła. -  Odszedł? – Spytała z nadzieją.
- Nie, – odparłem. – przynajmniej nie tam, gdzie byś chciała. – Młoda miała naprawdę niesamowitą siłę walki. Kiedy odprowadzałem ją do domu opowiadała o swojej przeszłości. Mówiła, że to nie tak, jak wszyscy myślą. Że Marimo nie był dupkiem i nigdy nie zrobił nikomu krzywdy, ale niestety na jego pogrzebie nikt nie płakał, gorzej, nikt nie przyszedł. Tylko ona chciała tam być, ale nie była w stanie. Dowiedziałem się gdzie go pochowano. Gdy tam przyszedłem to było smutne. Jego… „miejsce” było w okropnym stanie.
- Czego tu szukasz? – Usłyszałem jego głos za plecami.
- Czemu zniknąłeś? – Spytałem w odwecie. Oczywiście nie odpowiedział. – Wiesz, że o wszystkim wiem. – Tym razem zastosuję inną taktykę. Zaczęło się ściemniać, a nie miałem zamiaru zostawać w Halloween przy cmentarzu. Z oczywistych powodów-duchy mnie denerwowały. Na moje słowa, trochę zesztywniał. Domyślił się o czym mówię. – Wiem, że miałeś rację. Czyli wychodzi na to, że kłamała. – Popatrzył w dół. – Nie uratowałeś jej. – Zacisnął pięści. Postanowiłem przekroczyć granicę. – Widziałeś co jej zrobili.
- Przestań.
- Jeszcze wtedy żyłeś, prawda?
- Zamknij się.
- Jak było na to patrzeć, nie mogąc jej ochronić.
- Zamknij się!
- Nawet kiedy umarłeś musiałeś na to patrzeć, co nie?
- Zamknij mordę!
- Byłeś aż tak słaby… - Auć, to go zabolało. Natychmiast skoczył na mnie z pięściami. Złapał za kołnierz mojej koszuli, rzucił mną niczym piórkiem, a ja wylądowałem zaledwie o mały włos nie waląc o jeden z nagrobków. Fiu, trochę w bok i było by po mnie. Szybko wstałem i otrzepałem się z ziemi. Jednak po chwili znowu poczułem ręce na moim ciele i mocne uderzenie plecami o trawę. Zanim zdążył walnąć mnie pięścią w twarz, złapałem za jego ramiona i przewróciłem się z nim. Teraz to ja siedziałem na zielonowłosym. Zaciskał zęby ze złości, a jego ręce wciąż próbowały mnie uderzyć, z ledwością powstrzymywałem jego szaleńcze ataki. Kiedy tylko znalazłem okazję, zacząłem trząść jego ramionami by się uspokoił. Kilka razy walnął głową w ziemię. To nadzwyczajne, że wciąż mogłem bić się z duchem i, nawet więcej, mogłem sprawić mu ból. Na szczęście nim doznał poważniejszych obrażeń uspokoił się. Ja z resztą też, czułem, że będę miał siniaka na prawym boku. – Już? Uspokoiłeś się?
- Tch. – fuknął na mnie. Jego ciało rozluźniło się, a zamiast na mnie, popatrzył w bok i zagryzł wargi.
- Teraz odpowiesz mi na pytania? – Mam nadzieję, że teraz do niego dotrę. Zszedłem z niego i wystawiłem rękę. – To jak? – Zielonowłosy złapał za moją dłoń, a ja go podciągnąłem. Oczywiście nie odpowiedział, ten facet zachowywał się jakby miał igły na języku. – To jak? – Spytałem ponownie, nieco poirytowany.
- No dobra. – Wymamrotał.
Podczas spaceru (o ile tak można nazwać przechadzkę z duchem po mrocznym cmentarzu)  było dosyć drętwo, zanim zaczął mówić minęło dobre 15 minut, a ja starałem się nie naciskać, w końcu dość długo czekałem, aż w ogóle zacznie się odzywać. Co chwilę macałem swoje dłonie, nie wiem, czy z nerwów czy z niecierpliwości, bo ile można łazić po cmentarzu. Skręciłem w prawo oczywiście musiałem go zawołać, gdyż błąkający z jakiegoś powodu poszedł w przeciwnym kierunku.
Nareszcie wyszliśmy! Zrobiło się dość cicho, w tej ulicy o tej godzinie praktycznie nikogo nie ma, czasami przewijały się dzieciaki, które chciały iść „okradać” domy z cukierków.
Oczywiście, patrzyłem na niego z niecierpliwością. Widząc mój wzrok westchnął głośno i wyglądało to tak, jakby próbował uformować słowa. Jego dłoń lądowała na głowie, a nogi zaczęły mu się plątać.
-No… - W końcu zaczął mówić! – No to… - Ale strasznie się wahał. Udawałem, że jestem cierpliwy i słuchałem. Dzisiaj jest Halloween, dzień w którym duchy są nadzwyczaj widoczne i wkurzające, dlatego szybko zdzieliłem wzrokiem błąkającego, który próbował do nas podlecieć. Niech spada, zajmuję się inną sprawą. No mów… Popatrzyłem na niego błagająco. – To było jak miałem 19 lat…
- No tyle to już wiem! – Szybko połknąłem swoje słowa. Już się zacząłem bać czy przypadkiem nie zmieni zdania i znowu nie zamilknie, ale nie, na szczęście popatrzył tylko na mnie krzywo i kontynuował.
- Ona była moją przyjaciółką. W sumie to moim wybawcą, nie spodziewałem się, że taka dziewczynka może mi pomóc na ulicy. Heh, myliłem się, była świetna! Miała niesamowitą odwagę, odnajdywała się w każdej sytuacji. Była silna i pewna siebie. Takiej kobiety to pewnie nigdzie nie spotkasz. Nawet nie masz pojęcia jaką frajdę oboje mieliśmy kiedy błąkaliśmy się po nocach po miastach, straszyliśmy ludzi, uciekaliśmy z podwórek. Było cudownie, tylko… - Westchnął głośno. – Wiesz, każdy pozytyw ma też negatywne strony… - Ściszył ton głosu i zwolnił chód. – Nie tak, że jakoś specjalnie się ich baliśmy, ale na niektórych terenach bywało niebezpiecznie i jakiś pieprzony los chciał, żebyśmy trafili na jeden z najgorszych gangów. Na początku nawet ich nie poznałem, dopóki nie wyszli do nas z kijami i nie grozili. Oboje byliśmy twardzi, mogliśmy ich pokonać, walczyliśmy, już nawet wygrywaliśmy, ale… - przerwał. – Ale… zrobiłem  błąd. Jeden, nieznaczący błędny ruch, jedno złe machnięcie ręką i… - Zagryzł usta. – i sytuacja się odwróciła, nawet nie wiem kiedy mnie położyli, przygnietli swoim ciałem do ziemi i przytrzymali głowę… - Znowu zamknął usta. Wziął głęboki i przerywany oddech, jakby płuca odmawiały mu posłuszeństwa. Powiedział już za dużo? Ale wciąż nie wiedziałem wszystkiego.
- Zoro, powiedz mi… - Powiedziałem cicho oczekując kontynuacji.
- To wszystko, znasz resztę. – Wiedziałem, że skłamie, to było słychać, zbyt szybko zmienił ton głosu, zbyt luźno to powiedział.
- Powiedz mi. – Naciskałem. Wciąż nie wiem tego co chciałem. – No powiedz. – W złości złapałem go za kołnierz. – Co się tam wydarzyło?
- Powiedziałem Ci wszystko! – Warknął na mnie.
- Kłamiesz! – Nie dałem za wygraną. Nawet olałem dwójkę dzieciaków, którzy właśnie się mi przyglądali, pierdolić to, był halloween. Właśnie poczułem, że w tej chwili Zoro jest po za swoją gardą. Zacząłem wchodzić mu w myśli, czułem, że mogę to zrobić. I widziałem to, te sceny, tę walkę i … Kurwa.
- Mówiłem Ci, żebyś tego nie robił! – Szarpnął mną i rzucił na ziemię. Nie zdążyłem zobaczyć. – Tak Ci dobrze kiedy wchodzisz w czyjeś myśli? Tak bardzo chcesz wiedzieć wszystko?! – Zauważyłem, że zaczyna znikać, uciekał ode mnie.
- O nie! – Szybko wstałem i złapałem go za ramie. – nigdzie nie pójdziesz! – Przytrzymałem go. Widziałem jak robi się coraz bardziej przezroczysty, ale nie mógł mi uciec. Trzymając go nie miał prawa nawet na chwilę zniknąć. Niestety marimo był uparty koniecznie chciał mi zwiać, więc szarpnął się i zaczął „migać” jak oszalały. Kurde, ten facet miał za dużo siły!
- Puszczaj mnie! – Wrzasnął na mnie. Wyrwał swoją rękę, ale zanim zdążył uciec, znowu go złapałem.
- Powiedziałem, nigdzie nie pójdziesz!
- Dlaczego nie dasz mi spokoju?!
- Bo chcę CI pomóc! – Moje oczy zmieniły się w talerze satelitarne, gdy uświadomiłem sobie co właśnie powiedziałem. – Yyy… - Zająknąłem się. To była prawda, chciałem MU pomóc. To było straszne. Nagle się uspokoiliśmy, Zoro również przestał się wiercić. Popatrzył na mnie przez chwilę, a później wyrwał swoją dłoń.
- Nie obchodzi mnie to. – Powiedział cicho, unikając mojego wzroku. To właśnie wtedy mi uciekł.
- Kurwa! – Zakląłem najgłośniej jak umiałem - A byłem tak blisko.
Załamany wróciłem do domu. Na dworze było bardzo ciemno, a że Halloween najlepiej rozwijał się w nocy było jeszcze gorzej niż za dnia. Duszno to mało powiedziane, czułem się jakbym się topił w tej całej duchocie. No ale nic, postanowiłem pomóc sobie wiatrakiem, który na szczęście idealnie mi chłodził zarówno ciało jak i mózg. Byłem zmęczony, rozmowa z glonem mnie wykończyła. I wciąż nie umiałem odczytać co przede mną ukrywał.
Najpierw szybki prysznic, a później w kimę. Naprawdę nie miałem ochoty zajmować się niczym innym jak tylko iść spać. Prysznic trochę mnie orzeźwił, woda była nieco chłodna, więc dobrze mi zrobił. Zanim ostatecznie zasnąłem postanowiłem, że porozmawiam jeszcze raz z tą młodą. 

   CDN.  

2 komentarze:

  1. boskie rozdział, coraz bardziej to opowiadanie mnie wciąga i wiem jedno CHCĘ WIĘCEJ!! Kobieto ten pomysł jest genialny i szok na koniec że C.D.N. ja się pytam kiedy to nastąpiło xD opowiadanie wciągające i cudnie się czyta. Dziękuję =)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również dziękuję :*

      postaram się w przyszłym miesiącu zamieścić 3 rozdział ;)

      Usuń