16 listopada 2014

[Opowiadanie] Promyk - Rozdział 6

Tytuł: Promyk
Autorka: Paulaa
Korekta: Ayo3
Liczba rozdziałów: 6/?
Gatunek: yaoi, dramat
Para: SanjixZoro
Ograniczenie wiekowe: 14+


Wyszli z klatkowatej alejki, w której poczucie znajdowania się w klitce zatrzaskującej się było stanowczo zbyt nieznośne. Oni szli przed nim. On za nimi. Zaczął się zastanawiać, jak się wytłumaczy przed Ace’m i resztą. Miał zaraz wrócić. Cóż, wolność interpretacji w tej kwestii jest wysoce wskazana. Brunet zrozumie, a przynajmniej taką miał nadzieję. A reszta będzie musiała. Najwyżej zagrozi im jedzeniem mrożonek w wigilie. Też niezłe rozwiązanie. Tak, bo Zeff by mu dał. Niemal czuł jak pamiątki po ciężkim wychowaniu ojca się reaktywują.
Zoro się zatrzymał. Odkładając pudło, schylił do siostry. Blondyn bezgłośnie się im przyglądał z lekkim niezrozumieniem, które po chwili minęło jak tylko zobaczył na czym skupiają się dłonie chłopaka. Skrupulatnie chował niesporne granatowe kosmyki Kuiny pod przestrzeń znajdującą się pod nakryciem głowy. Zdawały się być tak beztroskie, zupełnie nie baczące na to, na co mogą narazić swoją niewielką właścicielkę. Egoizm ich popchnął do chęci oglądania świata, a przecież nie mogą. Narażają ją w ten sposób na zawzięte niebezpieczeństwo. Ale on był przy niej. Wsuwał skrzętnie kosmyki jej ciemnych włosów, dotykając palcami jej skóry, wyrażając w ten sposób swoją troskę, a ona się wreszcie uśmiechnęła. Zoro poskromił ostatnią, niesforną, pojedynczą, nitkowatą zgubę i mocno nasunął czapkę, przejeżdżając po jej zimnym policzku.
Sanji nie mógł oderwać wzroku. Był jedynakiem. Małe gesty sprawiające radość tylko dlatego, że robi je ta jedna osoba. Mama mu umarła jak miał trzy lata, a ojciec zatracił się w pracy. Blondyn nie znał tej więzi rodzinnej, on miał coś innego - przyjaciół.
Zoro otulił ją spojrzeniem, dotykając zimnej ziemi, przesiąkniętej mrozem. Dłoń zadrżała, przypominając sobie, jak bestialsko zielonowłosy potraktował swoje ciało i uświadamiając mu co znaczy zimno. Jak bardzo byli wykończeni. Tak bardzo się potrzebowali. Kawałek, gdzie śnieg się roztopił. Dziś trzeba zrobić krok na przód. Rozdrapał lodowaty grunt i ujął garstkę grudek w rękę, rozcierając między palcami.
- Co on robi? – Blondyn sam do siebie wymamrotał, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, ale niesłyszalnie, jak przyszło na wypowiadane myśli
Usmolił jej policzki, zabawnie zgniatając. Dokonywał na nich malunku godnego moczenia pióra w kałamarzu i tworzenia malowniczego kleksa. Czerwień jej skóry zamieniła się w szarość odzienia. Dopieszczał to dzieło, dbając o najdrobniejszy szczegół, jakby od tego zależało czyjeś życie i na dobrą sprawę tak było. Jak wybitny artysta i na zakończenie nie pozbawił odpowiedniego wydania. Dziewczynka nie zdążyła zareagować.
- Jesteś śliczna.  – Namiastka drażnienia się ze sobą. Kuina udała wielkie zbulwersowanie, ale ono nie było w stanie ukryć tych wesołych promyczków, skaczących w jej ciemnych oczach.
- Braciszku, tobie też przyda się drobne upiększenie. –  Również dotknęła powierzchni. Wiedziała, że to dodatkowe bezpieczeństwo. Kamuflaż żebraków zmaltretowanych życiem, obskurnych do bólu, walających się po ziemi. Myślał o najdrobniejszych detalach. Odbiła na twarzy Zoro z całej siły swoje dwie piąstki z dziką satysfakcją parskając śmiechem, patrząc na jego zaskoczenie połączone grymasem bólu, jaki zatamował. I to jak traci równowagę i przewraca się na ziemię, lądując tyłkiem na mokrym dole. Co prawda ratował się różnymi podejrzanymi ruchami rąk, by tylko to się nie zdarzyło, ale jednak jego siedzenie już poznawało podłożę.
- Nie daruję ci tego. – Zoro się zaśmiał, mimo iż Kuina podrażniła jego ranę. On się zaśmiał, a Sanji prawie przewrócił się z wrażenia. Ten arogancki chłopak, który wyglądał na wyzbytego z takich zachowań, zaśmiał się! I to jak. Piękniejszego uśmiechu blondyn nigdy nie widział. Był jak odradzająca się trawa po zimie. W tej sytuacji było to mało fortunne porównanie, ale ten uśmiech był piękny… Pokazywał Sanjiemu, że warto, bo mistrz maski właśnie popełnił błąd.
Zoro odruchowo sypnął w nią śniegiem, a ona się na niego rzuciła, wtulając w ciało i dając się przykryć z nim drobinkami śniegu. Obydwoje się teraz śmiali, a płatki, jakby zdawały sobie z tego sprawę. Opadały wolniej i wolniej. Sanji chciał zapamiętać ten obrazek na zawsze.
Kuina była wciąż dzieckiem., które miało pecha, ale miała też wielkie szczęście. Wszystko co Zoro mógł jej dać, to chwila. Kucharz to sobie uświadomił. Zielonowłosy podarował jej w tym momencie chwilę zapomnienia. Normalność, zabawę i uśmiech. Ukradł dla niej beztroskość naciągając czas. Zoro był wspaniałym bratem. Sanji nawet nie zauważył, że też zaczął się uśmiechać. Dopiero gdy usłyszał jego głos to spostrzegł.
- A co z tobą, uparta brwio?
Śmiechy ucichły, oddalając się spokojnie, jak przystało na to, co ich łączyło. Obydwoje potrzebowali tej chwili. Zoro mógł walczyć z ich życiem, ale wszystko miało swój koniec. Rodzeństwo zamilkło, jakby żegnało się z jedną z piękniejszych wspólnych chwil i podnieśli w ciszy, jakby walczyli, by nie stworzyć na swoich policzkach przebiegu mokrej chwili. Zielonowłosy stanął naprzeciw niego, widząc, że coś kotłuje się pod tą blond czupryną. Sanji już miał otworzyć usta, by się odszczekać, ale w tym momencie to pytanie uderzyło go jak piorun, rozprawiający się z drzewem w leśnym zagajniku. Kurwa. Przeklnął w myślach i zaczął nerwowo rozglądać.
Myślał o tym, ale gdy patrzył na nich, jak łatwo zapomnieć o czymś, o czym myślało się dosłownie sekundę temu. Ich dialogi były specyficzne, jakby wybierali na co muszą sobie odpowiadać, a na co nie. Sanji podszedł do pierwszego lepszego straganu, położył pieniądze i porwał czapkę od razu nakładając je na złote włosy. Brat z siostrą wymienili spojrzenia i znów ich usta się uniosły. Kucharz nie bardzo wiedział jak to odebrać, ale widział, że chce by oni częściej to robili. By Zoro częściej się uśmiechał i wtedy stało się coś niespodziewanego. Dziewczynka pociągła go za rękaw, by zniżył się do jej poziomu i tak samo postąpił Zoro, który przy okazji ściągnął mu tę czapkę. Teraz czas zaczął płynąć inaczej. Kuina uniosła włosy blondyna, a jej brat założył je za ucho. Czuł jak Sanji się miesza. Zgadywał, że to o tą za długą grzywkę chodzi, ale nie miał pojęcia, że się myli. Dla kucharza ta bliskość była niepojęta. Ponad wyobrażenie. Gdy Zoro zamaskowywał jego włosy, serce przyspieszyło. Nawet  miał wrażenie, że ten to słyszy, ale na szczęście to było niemożliwe. Intensywność jego nie chcącego dotyku była tak dziwna. To było przecież wariactwo. Czemu jego dotyk jest tak przez niego przyjmowany? Absurd. A może nie… Nie! On jest taki młody… 
Skończył i nasunął kaptur na jego głowę. Zrobił miejsce Kuinie, która teraz bawiła się w artystkę maskując śmieszną brew chłopaka. Jej małe rączki go łaskotały. Żałował, że to nie Zoro… Czy on naprawdę o tym pomyślał? Jest idiotą, a zmysły go zwodzą. Tak zaczął tłumaczyć błędną reakcję swojego zachowania wewnętrznego.
- Skończyłam. – Blondyn otworzył oczy, patrząc jak ona znów się cieszy. Mógł też coś dać. Na chwilę zapomnieli o tym, po co to robią. Na chwilę wszystko znikło, a on poczuł się ich częścią. To nie było dobre. To było błędem. Ale na to było już za późno.
-  Tylko nic sobie nie myśl, brwio. – Zoro patrzył na ludzi, podnosząc karton. – Każdy dba o siebie. –
Słowa Zoro zaprzeczały czynom. Jak miał to odbierać w takim razie? Miał taką zachciankę? A może chciał ukraść dla niej dodatkową chwilę? Ale nie było to ważne, bo przyniosło coś, czego Sanji na pewno nigdy nie zapomni. Podzielili się zapałkami rozrywając karton tak, by oboje mili w czym je trzymać i wraz z dźwiękiem śpiewanych kolęd przez jakiś dzieciaków, wplątali się w tłum. Blondyn przypomniał sobie o chęci palenia, która ulotniła się z niego podczas tego zamieszania. Odruchowo sięgnął do kieszeni. Kolczyk. Miał go oddać.
Rozglądnął się. Zoro z Kuiną już z kimś rozmawiali. To musi poczekać w takim razie. Poczuł w tym momencie lęk, który póki był blisko nich nie dawał tak drastycznie o sobie znać. Co jeśli coś się stanie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz