Autorka: Paulaa
Korekta: Ayo3
Liczba rozdziałów: 2/?
Gatunek: yaoi, dramat
Para: SanjixZoro
Ograniczenie wiekowe: 14+
Toczyła
wewnętrzną potyczkę ze sobą, by uchylić wreszcie powieki. Jej ciało pragnęło
jeszcze choć trochę pobyć w tym stanie, ale ona nie mogła. Czuła, że nie ma go
koło niej i nieprzyjemne poczucie targnęło nią natychmiastowo. Otwarła
pospiesznie oczy i zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu siadając. Dokoła niej
był tylko brud i taka dziwna pustka, zupełnie nic nie było w tej szopie poza
drewnianymi ścianami. Nie była to zbyt dobra oznaka, ale nie rozwodziła się nad
tym, szukając brata. W końcu obróciła głowę w bok i zobaczyła jego sylwetkę
obserwującą świat za oknem. Wstała i podeszła do niego, wtulając się z całej
siły. Bardzo chciała by wspomnienie wczorajszych zdarzeń było tylko przykrym
koszmarem, jednak dobrze wiedziała, że to nie możliwe. Mimo że obydwoje mieli
zimowe kurtki na sobie, czuli doskonale swoją bliskość. Trwali tak bez słowa, wsłuchując się w bicie
swoich serc, a w duchu każde prosiło o życie dla drugiego.
– Kiedyś
znajdę dla nas dom. – Myśli Zoro były jednoznaczne, ale nie pozwolił im na
pójście w eter. Nie mieli żadnej przyszłości ani przeszłości do której mogliby
wrócić, a najpiękniejsze wspomnienia jakie posiadali były tak odległe, że
czasami nie potrafili rozgraniczyć między tym co było prawdą, a co snem.
Nagle ciszę
między nimi przerwało głośne burczenie w brzuchu dziewczynki.
- Musimy iść.
– Chłopak stwierdził stanowczo i niechętnie oderwał się od siostry. Byli
zmarznięci i głodni, a poza tym nie mogli tu zostać za długo, bo jakby zostali
przyłapani byłoby po nich. Nikt by im nie uwierzył, że przypadkowo się tu
znaleźli, zagnani przez śnieżycę. Byli napiętnowani. Marzył by kiedyś mogli w
końcu żyć bez strachu.
Byli
zaplątanymi aniołami bez prawa do życia. Najgorsza kategoria ludzi. Każdy kto
ich znał brzydził się ich. Mieli tylko siebie i nic więcej. Świat nigdy nie
pozwolił im zapomnieć jak ich egzystencja jest marna. Traktowani jak robactwo
tego wymiaru, pomiatani dzień w dzień, aż wreszcie powiedzieli „nie” i udało
się, wyrwali się z tego piekła na ziemi. Tak jak stali, tak uciekli bez
niczego. Nic ze sobą nie zabrali, bo niczego nie posiadali.
– Wiem. –
Kuina smutno wymamrotała, zwijając koce i ruszyli w głąb drogi wyłożonej
błyszczącym śniegiem. Byli tak przyzwyczajeni do lodowatych podmuchów, że wręcz
zdawali się być ich częścią.
W porównaniu z
tym, co przeżyli niedawno było to normalnie do zniesienia. Obydwoje mieli na
głowach czapki tak, by nie było widać ich włosów i kurtki wysoko pod szyję
zapięte i szaliki, które zakrywały im połowę twarzy. Wchodzili teraz do nowego
miasta. Nie mili pojęcia czy już zaczęto ich szukać, ale nie mogli ryzykować.
Za nic w świecie nie chcieli skazać się na powrót. Tak naprawdę to mieli
szczęście, że panowała mroźna zima i każdy człowiek chodził tak wyzapinany jak
oni. Dzięki temu mieli większe szanse na to, że nikt ich nie rozpozna. Szkoda,
że to zimowe szczęście nie mogło ich ogrzać, tylko kopało dołek pod nimi,
czekając, aż wreszcie ten żar, co popchnął ich do działania zgasł, a wtedy ono
będzie na nich czekać. Weszli do miasta
trzymając się za ręce tak, jakby obawiali się, że byle co może ich rozdzielić.
Ludzie przechodzili między nimi nie mając pojęcia, że mijają jedne z
tragiczniejszych historii. Wyglądali tak radośnie i obdarzali wszystkich
uśmiechem. Rodzeństwo tego nie rozumiało. Były to tak obce im uczucia, że nawet
się ich obawiali. Wszyscy dookoła życzyli sobie wesołych świąt, przystrajając
sklepy i inne budynki. Dzieci biegały radośnie, rzucając się śnieżkami, a w
koło grały przyjemne radosne piosenki o narodzeniu zbawiciela. Kuina popatrzyła
na brata, który nawet na chwilę nie spuszczał wzroku z otoczenia, jak dzikie
zwierzę szukające kryjówki i coś dostrzegające.
–
Gdzie masz kolczyki? – zapytała, ale odpowiedź gdzieś już tliła się w jej
wnętrzu.
- Przeszkadzały
mi. – Jasno określił jej ich zbędność, mając nadzieję, że nie będzie drążyła
tematu. Nigdy się z nimi nie rozstawał. To było ostatnie, co zostało mu po
rodzicach i chociaż było mu ciężko, to pamiętał słowa ojca i teraz dobro tej
drobnej dziewczynki było dla niego najważniejsze. Ono było istotniejsze od
wszelkich sentymentów, zwłaszcza, że martwym i tak nic już nie pomoże .
- Yhm. – Granatowowłosa
westchnęła tylko, a jej wzrok szybko został przykuty przez wilki błyszczący
napis „Wesołych Świąt”. Nie rozumiała go,
chociaż był w ich języku. Pierwszy raz widziała ludzi tak szczęśliwych i tak
życzliwych sobie. Tak bardzo chciała wiedzieć czemu są tak różni od tego co
znała – Zoro, co to są święta? – zapytała, a chłopak stanął i w jednej chwili
poczuł jak z wszystkich zatartych wspomnień schodzi kurz.
Przypomniał
sobie jego święta, śliczną choinkę z tysiącem migoczących światełek, zapach
wypieków i mamę, która zawsze tak uroczo się do niego uśmiechała, gdy pytał się,
kiedy wreszcie siądą do stołu. Zobaczył też tatę stojącego obok niej,
przygotowującego rybę. Czuł jak bardzo by chciał by i ona czuła co to są święta,
by poznała ich znaczenie i to przyjemne ciepło, i by miała możliwość ubierania
choinki i odnajdywania pod nią prezentów, jak każde normalne dziecko. Czuł jak
serce zaciska mu się jeszcze bardziej, ale wiedział, że musi jej odpowiedzieć.
Tylko ten cholerny żal do świata, że nie pozwolił jej tego poznać dławił go.
Jak ich rodzice zmarli Kuina miała ledwie rok. Nie było szans by pamiętała ich
pierwszą wigilie. To było takie niesprawiedliwe.
– Zoro… – Miała
wrażenie, jakby wyrządziła właśnie bratu wielką krzywdę.
– To ulotny
czas. – W końcu odpowiedział, odwracając twarz i ruszając. W takich chwilach
było najgorzej znosić codzienne kary i towarzyszący im ból, jednak nie mógł
darować sobie tego, jakie życie musi wieść jego siostra.
– Skoro to
ulotny czas, to czemu ci ludzie są tacy szczęśliwi? – Mimo że nie zdążyła w
życiu zaznać wielu rzeczy, to doskonale potrafiła rozróżniać granicę. Nie
usłyszała odpowiedzi na to pytanie i postanowiła się nie dopytywać, widząc te
łamiące się ciemne tęczówki.
Szli tak
kawałek, co chwilę porażani tą nieznajoma aurą, aż w końcu stanęli przed jakimś
dużym budynkiem. Zoro kazał Kuinie usiąść i poczekać na niego.
– Masz się nie
ruszać i z nikim nie rozmawiać, rozumiesz? – Dobrze znał charakterek siostry i
wiedział, że musi szybko się uwinąć. – Idę po coś do jedzenia, a ty masz nawet
o centymetr się nie ruszyć. – Zagroził i wszedł do sklepu.
Czekała i
czekała posłusznie nie ruszając się. Obijała butami o murek, obserwując, jak
ludzie przystrajają wolno stojące świerki. „Po co oni to robią?”, zastanawiała
się, a głód zaczynał doskwierać jej coraz bardziej. Rozglądała się po całym
dziedzińcu, aż nagle jej wzrok został przykuty przez średniej wielkości budynek,
przez szyby którego można było zobaczyć, jak ludzie się zajadają. Jej poczucie
głodu było tak duże, że mechanicznie kierowana instynktem podeszła do szyby, zapominając
o słowach brata. Do jej oczu zaczęły napływać łzy. Była taka głodna. Wtedy
dostrzegał, że ktoś ją obserwuje, a błękit tych oczu ją paraliżuje. Zanim
zdążyła się zorientować, właściciel tego błękitu stał tuż obok niej w samej
koszuli i kamizelce na tym zimnie.
– Jesteś
głodna? – zapytał bezpośrednio, a granatowowałosa miała wrażenie, że śni, ale
instynkt samozachowawczy zrobił swoje i zrobiła krok do tyłu, cofając się. – Nie
bój się – powiedział i uśmiechnął się przyjemnie. Dziewczynka musiała przyznać,
że nigdy żaden uśmiech, poza jej brata, w sumie to za wielu nie było dane jej
oglądać, nie przekazywał tyle ciepła. - Jeśli
jesteś głodna, to chodź ze mną – zaproponował.
Było coś w tym
dziecku, co go martwiło i przekonywało, że nie może jej tak zostawić. Doskonale
wiedział, jak wygląda głodna osoba. Potrafił je wyczuwać i widział to w jej
oczach, w sposobie jakim obserwowała ludzi. To był jego dar, a raczej jego
naznaczenie.
– Nie mam
pieniędzy – wyjęczała nieśmiało, bardzo chcąc przyjąć zaproszenie.
– Oto się nie
martw. – Znów uraczył dziewczynkę uśmiechem. – Mam na imię Sanji i prowadzę tę
restaurację z ojcem, a ty chyba nietutejsza? – zapytał, dokładnie starając się
zapamiętać jej twarz i dojść do tego, czemu bije od niej taki smutek.
– Dziękuję,
ale… – Nie było dane jej dokończyć.
Nagle usłyszeli
głośny wrzask i jakieś huki. Odwrócili się w stronę zamieszania, starając się
dojść, co takiego zakłóciło ten nieskazitelny spokój tego miejsca, które
wydawało się ośrodkiem skrajnej szczęśliwości. Spektakl był tak gwałtowny, że
próżno było doszukiwać się w nim logiki. Dwójka osób szarpała się przed sklepem,
pod którym wcześniej czekała Kuina, okładając się pięściami, bez jakichkolwiek
zahamowań. Tłum gapiów momentalnie ich otoczył, tworząc nieprzyjemny okrąg.
– Komuś się
nudzi – stwierdził olewająco blondyn, wracając zainteresowaniem do dziewczynki,
której już nie było obok niego.
Granatowowłosa
w jednej chwili zerwała się biegiem w kierunku całego kotła wydarzeń z głośnym
krzykiem, a w jej oczach malowała się rozpacz, napędzana łzami. Od razu go
rozpoznała.
– Zoro! - krzyczała, pędząc ile tylko sił potrafiła
wykrzesać ze zmęczonego ciała.
Sanji nie musiał dokonywać analizy sytuacji, by
poczuć ból, jaki właśnie przelewał się w tym dziecku. Był tak dotkliwie,
wyraźny, że jego mentalność nie pozwoliła mu na bierność, całkowicie zacierając
instynkt samozachowawczy. Pobiegł za nią. W jej wrzasku słyszał jasne błaganie
o pomoc, mimo że ona krzyczała tylko jego imię, obezwładniona lękiem.
– Puść go! – Darła
się, a zimne powietrze kaleczyło jej gardło.
– To złodziej!
Pomóżcie mi! Chciał mnie okraść! – Oskarżenia właściciela nie pozostawiały
wątpliwości.
– Gówno
prawda! – Bronił się chłopak, unikając uderzeń.
– To jak to
wytłumaczysz?!
Żaden nie
chciał odpuścić. Wymiana ciosów, jak na taką różnicę wieku i proporcji, była
niecodziennym widowiskiem. Facet był dwa razy większy od Zoro i nie przebierał
w środkach. Zoro usłyszał w oddali głos siostry i
rozproszył się na chwilę, tracąc opanowanie,
co przypłacił bolesnym kopniakiem w żebra i opadł na zimną ziemię,
krztusząc się i nie mogąc złapać oddechu. Gość nie był wspaniałomyślny i
perfidnie wykorzystał ten moment, wyciągając z kieszeni scyzoryk i rzucając się
na niego. Nie miał szans na ucieczkę, jego ciało nie chciało zareagować.
Słyszał teraz tylko jej głos i szczerze nienawidził się, że znów musiała
patrzeć na coś takiego. Wszystko zdawało się być teraz tylko smutną kwestią
czasu i powrotem do przeszłości, a tak bardzo chciał, by im się udało, jednak
widać chęci to za mało. Patrzył z opanowaniem, jak ostrze zbliża się do niego i
posłał przeciwnikowi gniewne spojrzenie, wyzbyte jakiegokolwiek strachu.
Mówiące: „No, szybciej, zrób to”. Nie bał się. Wiedział, że zasłużył. Żal mu
było tylko Kuiny i tego, że znów musi patrzeć na takie sceny z nim w roli
głównej.
– Sanji, proszę,
pomóż mu! To mój brat! – Dziewczynka nie musiała go prosić. Nawet i tak nie
mógł dłużej bezczynnie patrzeć na to, co się wyrabia. Nie znał go, ale nie
obchodziło go to. Czuł w powietrzu tę niesprawiedliwość, a oczy tego obcego
chłopaka coś mu przypomniały. Patrzył w nie i tę pewność… Chciał ją w jakiś
dziwny sposób poznać. – Sanji, błagam! Ratuj go!
Kuina nie
wiedziała już co ma robić. Waliła rękami w śnieg, chcąc, by świat się wreszcie
od nich odwalił. W Blondynie przelała się szala czegoś, czego póki co nie mógł
określić i zwinnym ruchem kopnął sprzedawcę tak, że ten odleciał w pobliską
zaspę. Bezczelnie mu przerywając.
- Znowu ty?! –
Znali się ze sklepikarzem nie od dziś i to nie od najlepszej strony. - Po co
znów wpychasz nos w nie swoje sprawy, cholerny kucharzu? – Facet w szybkim
tempie wydostał się z śniegowej górki i nie musiał widzieć, kto go kopnął, bo
doskonale znał ten atak. – Ten tu to zwykły złodziej! Czemu mu, do cholery,
pomagasz? – Otrzepał się z resztek śniegu.
Blondyn
popatrzył na dziewczynkę i na malującą się na jej buzi ulgę. Nie miał pojęcia
czemu, ale wierzył jej oczom i to mu wystarczało.
- A co chciał
ukraść? – Doskonale znał ten typ przewinień.
- Jedzenie!
- Przypuszczam,
kretynie. A dokładnie? - Odczuwał dziwną potrzebę, co do tej dwójki.
- Chleb i wodę.
– Facet wymienił dwa najprostsze produkty i to najbardziej zabolało blondyna.
Teraz już był pewien swoich przypuszczeń.
Zoro ledwo co
nadążył za chwilą i podniósł się z ziemi. Nie rozumiał, co się dzieje. W jednej
chwili słyszał rozpaczliwy glos swojej siostry, a w drugiej nagle jego
przeciwnik odlatuje nie wiadomo skąd zaatakowany. Mimo że porażka była tuż
przed nim, chłopak patrzył na tego blondwłosego mężczyznę z dziwnie zakręconą
brwią i w duchu zadawał sobie pytanie „dlaczego?”. Pierwszy raz ktoś stanął po
ich stronie, bez wahania, nie zastanawiając się nad ich motywami, nie
rozpatrując ich w kategorii dobra i zła. Do tego facet stał w zwykłym ubraniu,
jakby żywcem go wyrwano z innej bajki. Jego zaangażowanie nie miało żadnych
podstaw, a Zoro nie wierzył już w bezinteresowność ludzką. Nie podobało mu się
to. Nawet jeśli mu pomógł, to nie mógł się wyzbyć tego poczucia. Patrzył, jak
wiatr rozwiewa mu blond włosy, a on nawet nie drga z zimna. Nigdy nie widział
czegoś równie niezwykłego. Dwie sprzeczności zaczęły walczyć w jego umyśle.
Wróg czy przyjaciel?
- Puść go,
zapłacę ci. – Blondyn rzucił w stronę faceta wyciągnięte pieniądze.
- Dobrze cię
znam i wiem czemu to robisz, ale to nie zmienia faktu, że ten tu to zwykły
złodziej! Nie zależnie od tego, co ty zrobisz! – Facet nienawiedził kucharza za
to jego szlachetne podejście do życia i ratowanie takich przybłęd, ale znał
jego ojca i wystarczająco już mieli na pieńku.
Kucharz
popatrzył na Zoro. Nie wiedzieć czemu, zobaczył w nim coś, co od dawana chciał
zobaczyć. Nie wiedział czy to ta sila walki i czy determinacja w oczach, ale
nie mógł postąpić inaczej, a do tego kiedyś sobie obiecał, że nikt przy nim nie
będzie pozostawiony, by tkwić w takim stanie niezależnie kim by nie był.
- Powiedziałem,
że ci zapłacę, więc zostaw go i zabieraj kasę. – Kucharz poirytował się, dając
tym samym do zrozumienia, że nie będzie w nieskończoność ciągnął tej dyskusji.
Sklepikarz podniósł pieniądze,
rzucając blondynowi obrzydliwe spojrzenie.
– Tylko żebym
cię tu gówniarzu więcej nie widział, bo wtedy nikt ci już nie pomoże. – Zagroził
zielonowłosemu, który to całkiem zignorował.
Kucharz
podniósł bochenek i butelkę z wodą z ziemi i podszedł do chłopaka, obok którego
była już siostra. Widział w jego oczach wrogość.
- Czego chcesz?
- zarzucił mu chłopak.
- Hej! A może
tak „dziękuję”? – Wrodzona bezczelność wzięła nad nim górę. - Chyba trochę ci
pomogłem, nie uważasz? – Dokładnie go obserwował, każdą pojedynczą rysę jego
twarzy, na co ten bardziej ukrył się w kołnierzu kurtki, widząc to nadmierne
zainteresowanie. Nawalił i teraz większość ludzi na pewno ich zapamięta, a to
jedna z gorszych rzeczy na jaką pozwolił.
- Nie prosiłem
cię o pomoc – odburknął mu.
- Zoro, on
jest w porządku. To Snaji - odezwała się dziewczynka, jakby to mogło cokolwiek
pomóc.
- Skąd to
wiesz? Znasz go od paru minut, a prosiłem cię, byś się nie ruszała. Wiesz na co
się naraziłaś? – zarzucił jej, zdając sobie sprawę z jak opłakanymi w skutkach
konsekwencjami przyjdzie im się zmierzyć. Do tego ten dziwny blondyn nie przestawał
go obserwować, jakby chciał odkryć ich sekret. Nigdzie nie byli bezpieczni, a
teraz byli w jeszcze gorszej pozycji. Jeśli do tego miejsca dojdą wieści o ich ucieczcet
to ludzie szybko powiążą fakty. Pozostało mu tylko liczyć, że byli na tyle
nieistotni, że za prędko się nie wezmą za ich poszukiwania.
Kuchar
przysłuchiwał się kłótni i nie mógł czegoś zrozumieć. Nie mógł wyłapać wątku
rozmowy. Oni nie kłócili się o kradzież, ani o to, że są głodni… Oni martwili
się o siebie nawzajem. W tej chwili dziewczynka nie wytrzymała i rzuciła się
bratu na szyję.
– Przepraszam,
Zoro! - Jej słowom nie było końca, dopóki chłopak czule jej nie objął. Kucharz
nie mógł oderwać od nich spojrzenia. Wyglądali tak wyjątkowo, jakby ta miłość
dodawała mim czegoś magicznego.
– Już dobrze -
powiedział i popatrzył złowrogo na kucharza. – Chciałem za to zapłacić, ale
facet powiedział, że nie przyjmie tego ode mnie. - Chłopak wyciągnął złoty
kolczyk. – Powiedział, żebym szedł go wymienić, bo nie wierzy, że to coś
wartościowego.
- I czemu tego
nie zrobiłeś? – Nie chciał pytać, ale to zrobił i odniósł niezbyt pozytywny
skutek, czego szybko pożałował.
Zoro zaśmiał
się.
- Wiec ty
jesteś z tych. - Popatrzył z
rozbawieniem na chłopaka i teraz był już pewny. Drugi raz już nie zapytał się,
czy to wróg czy przyjaciel.
- Jakich tych?
- Blondyn nie rozumiał tej wrogości chłopaka. Nie rozumiał, lecz to w niej
chyba tkwił sekret jego nadmiernego zainteresowania. Widać było, że jest od
niego młodszy, jednak siła jaka w nim drzemała zdawał się zacierać tę granicę.
- Nic, nie
ważne. - Chłopak wstał z dziewczynką na rękach i spojrzał na niego, dając tym
samym do zrozumienia, że to koniec ich wymiany zdań.
Kucharz musiał
przyznać, że szczyl miał cholernie zniewalającą urodę. Nie potrafił napatrzeć
się na niego, ignorując przez to całe jego aroganckie i nieprzyjemne zachowanie,
a złość, jaką go obdarzał, potraktował, jak swojego rodzaju zaszczyt z jego
strony. Na szczęście widok smutnej dziewczynki obejmującej brata ocucił go.
- To wasze. – Wskazał
mu na trzymany w rękach prowiant.
- Nie mam
pieniędzy, wiesz o tym? – Byli tacy głodni, ale jednak nie chciał tego od niego
wziąć.
- Wiem. - Podał dziewczynce, uśmiechając się do niej
szeroko, a ona oczywiście to wzięła. – Słuchaj, jeśli jesteście głodni, możecie
przyjść do restauracji. – Pokazał ręką, wskazując kipiące od ludzi miejsce.
Czuł, że jest coś z nimi nie tak i nie chciał pozwolić, by się tułali głodni.
Ta świadomość pozostawienia ich tak była dla niego najgorsza i za nic nie
chciał na to pozwolić, pamiętając samemu, jak to okropne uczucie i w myślach
przypominając sobie swoją obietnicę.
- Mówiłem, że
nie mamy pieniędzy. – Urwał mu chłopak. To wszystko było dla niego zbyt
ryzykowane.
- Ale Zoro...
– Dziewczynka się zawiodła.
- Ale jak
kiedyś… – Zaczął kucharz.
- Wiem. – Chłopak odwrócił się bez zbędnych
grzeczności i odszedł, nie odwracając ani razu w przeciwieństwie do siostry
Kucharz
obserwował jak oddalają się i poczuł, jakby drzazga przecinała jego serce.
Jakby zrobił za mało. Jakby powinien ich zatrzymać. Potelepało go z zimna i dopiero
teraz zaczął je odczuwać. Szybko ruszył w stronę restauracji. Poczuł się jak
idiota, tak ubrany na takim mrozie, ale naprawdę wcześniej go nie czuł, jakby
jakieś ciepło ogrzewało go od środka w tamtych chwilach. Wsadził ręce do
kieszeni, szukając paczki papierosów i natrafił na coś dziwnego i nie swojego.
Wyciągnął i oglądnął dokładnie.
- Kolczyk? –
zapytał sam siebie, odwracając się, ale Zoro i jego siostry już nie było. Nie
rozumiał jak ani kiedy, ale teraz nie to było dla niego ważne. Obrócił go w
pacach. – Głupi dzieciak. – Poczuł jak na jego gardle zapętla się ciasny supeł.
Och... to jest cudowne! *^*
OdpowiedzUsuńStarsznie podoba mi się wizja tej dwójki.
Sanji wyszedł tutaj tak naturalnie, strasznie bym chciała, żeby ich złapał przy okacji i z nimi pogadał, [zarwał do Zoro].
Ciekawi mnie kim jest ta dwójka, że boją się gdziekolwiek zatrzymać i o cokolwiek prosić.
Kurde... całość jest ciekawa :D
A Twój styl mnie zachwyca, pięknie piszesz :*
OMG...
OdpowiedzUsuńJakież to słodkie. Jakież to piękne.
Idę czytać kolejny rozdział bo już jest, jak się kurde okazało xD
Wspaniały styl, prawdziwy talent :D
Świetne! Początek całkowicie mnie rozbroił. Uczucia i emocje ujęłaś tak pięknie! Jestem pod wrażeniem. Cały opis sytuacji i relacje są perfekt ukazane. Lecę do następnego rozdziału!
OdpowiedzUsuń