12 listopada 2014

[Opowiadanie] Promyk - Rozdział 2

 
Tytuł: Promyk
Autorka: Paulaa
Korekta: Ayo3
Liczba rozdziałów: 2/?
Gatunek: yaoi, dramat
Para: SanjixZoro
Ograniczenie wiekowe: 14+




Toczyła wewnętrzną potyczkę ze sobą, by uchylić wreszcie powieki. Jej ciało pragnęło jeszcze choć trochę pobyć w tym stanie, ale ona nie mogła. Czuła, że nie ma go koło niej i nieprzyjemne poczucie targnęło nią natychmiastowo. Otwarła pospiesznie oczy i zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu siadając. Dokoła niej był tylko brud i taka dziwna pustka, zupełnie nic nie było w tej szopie poza drewnianymi ścianami. Nie była to zbyt dobra oznaka, ale nie rozwodziła się nad tym, szukając brata. W końcu obróciła głowę w bok i zobaczyła jego sylwetkę obserwującą świat za oknem. Wstała i podeszła do niego, wtulając się z całej siły. Bardzo chciała by wspomnienie wczorajszych zdarzeń było tylko przykrym koszmarem, jednak dobrze wiedziała, że to nie możliwe. Mimo że obydwoje mieli zimowe kurtki na sobie, czuli doskonale swoją bliskość.  Trwali tak bez słowa, wsłuchując się w bicie swoich serc, a w duchu każde prosiło o życie dla drugiego. 
– Kiedyś znajdę dla nas dom. – Myśli Zoro były jednoznaczne, ale nie pozwolił im na pójście w eter. Nie mieli żadnej przyszłości ani przeszłości do której mogliby wrócić, a najpiękniejsze wspomnienia jakie posiadali były tak odległe, że czasami nie potrafili rozgraniczyć między tym co było prawdą, a co snem.
Nagle ciszę między nimi przerwało głośne burczenie w brzuchu dziewczynki. 
- Musimy iść. – Chłopak stwierdził stanowczo i niechętnie oderwał się od siostry. Byli zmarznięci i głodni, a poza tym nie mogli tu zostać za długo, bo jakby zostali przyłapani byłoby po nich. Nikt by im nie uwierzył, że przypadkowo się tu znaleźli, zagnani przez śnieżycę. Byli napiętnowani. Marzył by kiedyś mogli w końcu żyć bez strachu.
Byli zaplątanymi aniołami bez prawa do życia. Najgorsza kategoria ludzi. Każdy kto ich znał brzydził się ich. Mieli tylko siebie i nic więcej. Świat nigdy nie pozwolił im zapomnieć jak ich egzystencja jest marna. Traktowani jak robactwo tego wymiaru, pomiatani dzień w dzień, aż wreszcie powiedzieli „nie” i udało się, wyrwali się z tego piekła na ziemi. Tak jak stali, tak uciekli bez niczego. Nic ze sobą nie zabrali, bo niczego nie posiadali.
– Wiem. – Kuina smutno wymamrotała, zwijając koce i ruszyli w głąb drogi wyłożonej błyszczącym śniegiem. Byli tak przyzwyczajeni do lodowatych podmuchów, że wręcz zdawali się być ich częścią.
W porównaniu z tym, co przeżyli niedawno było to normalnie do zniesienia. Obydwoje mieli na głowach czapki tak, by nie było widać ich włosów i kurtki wysoko pod szyję zapięte i szaliki, które zakrywały im połowę twarzy. Wchodzili teraz do nowego miasta. Nie mili pojęcia czy już zaczęto ich szukać, ale nie mogli ryzykować. Za nic w świecie nie chcieli skazać się na powrót. Tak naprawdę to mieli szczęście, że panowała mroźna zima i każdy człowiek chodził tak wyzapinany jak oni. Dzięki temu mieli większe szanse na to, że nikt ich nie rozpozna. Szkoda, że to zimowe szczęście nie mogło ich ogrzać, tylko kopało dołek pod nimi, czekając, aż wreszcie ten żar, co popchnął ich do działania zgasł, a wtedy ono będzie na nich czekać.  Weszli do miasta trzymając się za ręce tak, jakby obawiali się, że byle co może ich rozdzielić. Ludzie przechodzili między nimi nie mając pojęcia, że mijają jedne z tragiczniejszych historii. Wyglądali tak radośnie i obdarzali wszystkich uśmiechem. Rodzeństwo tego nie rozumiało. Były to tak obce im uczucia, że nawet się ich obawiali. Wszyscy dookoła życzyli sobie wesołych świąt, przystrajając sklepy i inne budynki. Dzieci biegały radośnie, rzucając się śnieżkami, a w koło grały przyjemne radosne piosenki o narodzeniu zbawiciela. Kuina popatrzyła na brata, który nawet na chwilę nie spuszczał wzroku z otoczenia, jak dzikie zwierzę szukające kryjówki i coś dostrzegające.
            – Gdzie masz kolczyki? – zapytała, ale odpowiedź gdzieś już tliła się w jej wnętrzu.
- Przeszkadzały mi. – Jasno określił jej ich zbędność, mając nadzieję, że nie będzie drążyła tematu. Nigdy się z nimi nie rozstawał. To było ostatnie, co zostało mu po rodzicach i chociaż było mu ciężko, to pamiętał słowa ojca i teraz dobro tej drobnej dziewczynki było dla niego najważniejsze. Ono było istotniejsze od wszelkich sentymentów, zwłaszcza, że martwym i tak nic już nie pomoże .
- Yhm. – Granatowowłosa westchnęła tylko, a jej wzrok szybko został przykuty przez wilki błyszczący napis „Wesołych  Świąt”. Nie rozumiała go, chociaż był w ich języku. Pierwszy raz widziała ludzi tak szczęśliwych i tak życzliwych sobie. Tak bardzo chciała wiedzieć czemu są tak różni od tego co znała – Zoro, co to są święta? – zapytała, a chłopak stanął i w jednej chwili poczuł jak z wszystkich zatartych wspomnień schodzi kurz.
Przypomniał sobie jego święta, śliczną choinkę z tysiącem migoczących światełek, zapach wypieków i mamę, która zawsze tak uroczo się do niego uśmiechała, gdy pytał się, kiedy wreszcie siądą do stołu. Zobaczył też tatę stojącego obok niej, przygotowującego rybę. Czuł jak bardzo by chciał by i ona czuła co to są święta, by poznała ich znaczenie i to przyjemne ciepło, i by miała możliwość ubierania choinki i odnajdywania pod nią prezentów, jak każde normalne dziecko. Czuł jak serce zaciska mu się jeszcze bardziej, ale wiedział, że musi jej odpowiedzieć. Tylko ten cholerny żal do świata, że nie pozwolił jej tego poznać dławił go. Jak ich rodzice zmarli Kuina miała ledwie rok. Nie było szans by pamiętała ich pierwszą wigilie. To było takie niesprawiedliwe.
– Zoro… – Miała wrażenie, jakby wyrządziła właśnie bratu wielką krzywdę.
– To ulotny czas. – W końcu odpowiedział, odwracając twarz i ruszając. W takich chwilach było najgorzej znosić codzienne kary i towarzyszący im ból, jednak nie mógł darować sobie tego, jakie życie musi wieść jego siostra.
– Skoro to ulotny czas, to czemu ci ludzie są tacy szczęśliwi? – Mimo że nie zdążyła w życiu zaznać wielu rzeczy, to doskonale potrafiła rozróżniać granicę. Nie usłyszała odpowiedzi na to pytanie i postanowiła się nie dopytywać, widząc te łamiące się ciemne tęczówki. 
Szli tak kawałek, co chwilę porażani tą nieznajoma aurą, aż w końcu stanęli przed jakimś dużym budynkiem. Zoro kazał Kuinie usiąść i poczekać na niego.
– Masz się nie ruszać i z nikim nie rozmawiać, rozumiesz? – Dobrze znał charakterek siostry i wiedział, że musi szybko się uwinąć. – Idę po coś do jedzenia, a ty masz nawet o centymetr się nie ruszyć. – Zagroził i wszedł do sklepu.
Czekała i czekała posłusznie nie ruszając się. Obijała butami o murek, obserwując, jak ludzie przystrajają wolno stojące świerki. „Po co oni to robią?”, zastanawiała się, a głód zaczynał doskwierać jej coraz bardziej. Rozglądała się po całym dziedzińcu, aż nagle jej wzrok został przykuty przez średniej wielkości budynek, przez szyby którego można było zobaczyć, jak ludzie się zajadają. Jej poczucie głodu było tak duże, że mechanicznie kierowana instynktem podeszła do szyby, zapominając o słowach brata. Do jej oczu zaczęły napływać łzy. Była taka głodna. Wtedy dostrzegał, że ktoś ją obserwuje, a błękit tych oczu ją paraliżuje. Zanim zdążyła się zorientować, właściciel tego błękitu stał tuż obok niej w samej koszuli i kamizelce na tym zimnie.
– Jesteś głodna? – zapytał bezpośrednio, a granatowowałosa miała wrażenie, że śni, ale instynkt samozachowawczy zrobił swoje i zrobiła krok do tyłu, cofając się. – Nie bój się – powiedział i uśmiechnął się przyjemnie. Dziewczynka musiała przyznać, że nigdy żaden uśmiech, poza jej brata, w sumie to za wielu nie było dane jej oglądać, nie przekazywał tyle ciepła. -  Jeśli jesteś głodna, to chodź ze mną – zaproponował.
Było coś w tym dziecku, co go martwiło i przekonywało, że nie może jej tak zostawić. Doskonale wiedział, jak wygląda głodna osoba. Potrafił je wyczuwać i widział to w jej oczach, w sposobie jakim obserwowała ludzi. To był jego dar, a raczej jego naznaczenie.
– Nie mam pieniędzy – wyjęczała nieśmiało, bardzo chcąc przyjąć zaproszenie.
– Oto się nie martw. – Znów uraczył dziewczynkę uśmiechem. – Mam na imię Sanji i prowadzę tę restaurację z ojcem, a ty chyba nietutejsza? – zapytał, dokładnie starając się zapamiętać jej twarz i dojść do tego, czemu bije od niej taki smutek.
– Dziękuję, ale… – Nie było dane jej dokończyć.
Nagle usłyszeli głośny wrzask i jakieś huki. Odwrócili się w stronę zamieszania, starając się dojść, co takiego zakłóciło ten nieskazitelny spokój tego miejsca, które wydawało się ośrodkiem skrajnej szczęśliwości. Spektakl był tak gwałtowny, że próżno było doszukiwać się w nim logiki. Dwójka osób szarpała się przed sklepem, pod którym wcześniej czekała Kuina, okładając się pięściami, bez jakichkolwiek zahamowań. Tłum gapiów momentalnie ich otoczył, tworząc nieprzyjemny okrąg.
– Komuś się nudzi – stwierdził olewająco blondyn, wracając zainteresowaniem do dziewczynki, której już nie było obok niego.
Granatowowłosa w jednej chwili zerwała się biegiem w kierunku całego kotła wydarzeń z głośnym krzykiem, a w jej oczach malowała się rozpacz, napędzana łzami. Od razu go rozpoznała.
– Zoro! -  krzyczała, pędząc ile tylko sił potrafiła wykrzesać ze zmęczonego ciała.
Sanji  nie musiał dokonywać analizy sytuacji, by poczuć ból, jaki właśnie przelewał się w tym dziecku. Był tak dotkliwie, wyraźny, że jego mentalność nie pozwoliła mu na bierność, całkowicie zacierając instynkt samozachowawczy. Pobiegł za nią. W jej wrzasku słyszał jasne błaganie o pomoc, mimo że ona krzyczała tylko jego imię, obezwładniona lękiem.
– Puść go! – Darła się, a zimne powietrze kaleczyło jej gardło.
– To złodziej! Pomóżcie mi! Chciał mnie okraść! – Oskarżenia właściciela nie pozostawiały wątpliwości.
– Gówno prawda! – Bronił się chłopak, unikając uderzeń.
– To jak to wytłumaczysz?!
Żaden nie chciał odpuścić. Wymiana ciosów, jak na taką różnicę wieku i proporcji, była niecodziennym widowiskiem. Facet był dwa razy większy od Zoro i nie przebierał w  środkach.  Zoro usłyszał w oddali głos siostry i rozproszył się na chwilę, tracąc opanowanie,  co przypłacił bolesnym kopniakiem w żebra i opadł na zimną ziemię, krztusząc się i nie mogąc złapać oddechu. Gość nie był wspaniałomyślny i perfidnie wykorzystał ten moment, wyciągając z kieszeni scyzoryk i rzucając się na niego. Nie miał szans na ucieczkę, jego ciało nie chciało zareagować. Słyszał teraz tylko jej głos i szczerze nienawidził się, że znów musiała patrzeć na coś takiego. Wszystko zdawało się być teraz tylko smutną kwestią czasu i powrotem do przeszłości, a tak bardzo chciał, by im się udało, jednak widać chęci to za mało. Patrzył z opanowaniem, jak ostrze zbliża się do niego i posłał przeciwnikowi gniewne spojrzenie, wyzbyte jakiegokolwiek strachu. Mówiące: „No, szybciej, zrób to”. Nie bał się. Wiedział, że zasłużył. Żal mu było tylko Kuiny i tego, że znów musi patrzeć na takie sceny z nim w roli głównej.
– Sanji, proszę, pomóż mu! To mój brat! – Dziewczynka nie musiała go prosić. Nawet i tak nie mógł dłużej bezczynnie patrzeć na to, co się wyrabia. Nie znał go, ale nie obchodziło go to. Czuł w powietrzu tę niesprawiedliwość, a oczy tego obcego chłopaka coś mu przypomniały. Patrzył w nie i tę pewność… Chciał ją w jakiś dziwny sposób poznać. – Sanji, błagam! Ratuj go!
Kuina nie wiedziała już co ma robić. Waliła rękami w śnieg, chcąc, by świat się wreszcie od nich odwalił. W Blondynie przelała się szala czegoś, czego póki co nie mógł określić i zwinnym ruchem kopnął sprzedawcę tak, że ten odleciał w pobliską zaspę. Bezczelnie mu przerywając.
- Znowu ty?! – Znali się ze sklepikarzem nie od dziś i to nie od najlepszej strony. - Po co znów wpychasz nos w nie swoje sprawy, cholerny kucharzu? – Facet w szybkim tempie wydostał się z śniegowej górki i nie musiał widzieć, kto go kopnął, bo doskonale znał ten atak. – Ten tu to zwykły złodziej! Czemu mu, do cholery, pomagasz? – Otrzepał się z resztek śniegu.
Blondyn popatrzył na dziewczynkę i na malującą się na jej buzi ulgę. Nie miał pojęcia czemu, ale wierzył jej oczom i to mu wystarczało.
- A co chciał ukraść? – Doskonale znał ten typ przewinień.
- Jedzenie!
- Przypuszczam, kretynie. A dokładnie? - Odczuwał dziwną potrzebę, co do tej dwójki.
- Chleb i wodę. – Facet wymienił dwa najprostsze produkty i to najbardziej zabolało blondyna. Teraz już był pewien swoich przypuszczeń.
Zoro ledwo co nadążył za chwilą i podniósł się z ziemi. Nie rozumiał, co się dzieje. W jednej chwili słyszał rozpaczliwy glos swojej siostry, a w drugiej nagle jego przeciwnik odlatuje nie wiadomo skąd zaatakowany. Mimo że porażka była tuż przed nim, chłopak patrzył na tego blondwłosego mężczyznę z dziwnie zakręconą brwią i w duchu zadawał sobie pytanie „dlaczego?”. Pierwszy raz ktoś stanął po ich stronie, bez wahania, nie zastanawiając się nad ich motywami, nie rozpatrując ich w kategorii dobra i zła. Do tego facet stał w zwykłym ubraniu, jakby żywcem go wyrwano z innej bajki. Jego zaangażowanie nie miało żadnych podstaw, a Zoro nie wierzył już w bezinteresowność ludzką. Nie podobało mu się to. Nawet jeśli mu pomógł, to nie mógł się wyzbyć tego poczucia. Patrzył, jak wiatr rozwiewa mu blond włosy, a on nawet nie drga z zimna. Nigdy nie widział czegoś równie niezwykłego. Dwie sprzeczności zaczęły walczyć w jego umyśle. Wróg czy przyjaciel?
- Puść go, zapłacę ci. – Blondyn rzucił w stronę faceta wyciągnięte pieniądze.
- Dobrze cię znam i wiem czemu to robisz, ale to nie zmienia faktu, że ten tu to zwykły złodziej! Nie zależnie od tego, co ty zrobisz! – Facet nienawiedził kucharza za to jego szlachetne podejście do życia i ratowanie takich przybłęd, ale znał jego ojca i wystarczająco już mieli na pieńku. 
Kucharz popatrzył na Zoro. Nie wiedzieć czemu, zobaczył w nim coś, co od dawana chciał zobaczyć. Nie wiedział czy to ta sila walki i czy determinacja w oczach, ale nie mógł postąpić inaczej, a do tego kiedyś sobie obiecał, że nikt przy nim nie będzie pozostawiony, by tkwić w takim stanie niezależnie kim by nie był.
- Powiedziałem, że ci zapłacę, więc zostaw go i zabieraj kasę. – Kucharz poirytował się, dając tym samym do zrozumienia, że nie będzie w nieskończoność ciągnął tej dyskusji.
Sklepikarz podniósł pieniądze, rzucając blondynowi obrzydliwe spojrzenie.
– Tylko żebym cię tu gówniarzu więcej nie widział, bo wtedy nikt ci już nie pomoże. – Zagroził zielonowłosemu, który to całkiem zignorował.
Kucharz podniósł bochenek i butelkę z wodą z ziemi i podszedł do chłopaka, obok którego była już siostra. Widział w jego oczach wrogość.
- Czego chcesz? - zarzucił mu chłopak.
- Hej! A może tak „dziękuję”? – Wrodzona bezczelność wzięła nad nim górę. - Chyba trochę ci pomogłem, nie uważasz? – Dokładnie go obserwował, każdą pojedynczą rysę jego twarzy, na co ten bardziej ukrył się w kołnierzu kurtki, widząc to nadmierne zainteresowanie. Nawalił i teraz większość ludzi na pewno ich zapamięta, a to jedna z gorszych rzeczy na jaką pozwolił.
- Nie prosiłem cię o pomoc – odburknął mu.
- Zoro, on jest w porządku. To Snaji - odezwała się dziewczynka, jakby to mogło cokolwiek pomóc.
- Skąd to wiesz? Znasz go od paru minut, a prosiłem cię, byś się nie ruszała. Wiesz na co się naraziłaś? – zarzucił jej, zdając sobie sprawę z jak opłakanymi w skutkach konsekwencjami przyjdzie im się zmierzyć. Do tego ten dziwny blondyn nie przestawał go obserwować, jakby chciał odkryć ich sekret. Nigdzie nie byli bezpieczni, a teraz byli w jeszcze gorszej pozycji. Jeśli do tego miejsca dojdą wieści o ich ucieczcet to ludzie szybko powiążą fakty. Pozostało mu tylko liczyć, że byli na tyle nieistotni, że za prędko się nie wezmą za ich poszukiwania.
Kuchar przysłuchiwał się kłótni i nie mógł czegoś zrozumieć. Nie mógł wyłapać wątku rozmowy. Oni nie kłócili się o kradzież, ani o to, że są głodni… Oni martwili się o siebie nawzajem. W tej chwili dziewczynka nie wytrzymała i rzuciła się bratu na szyję.
– Przepraszam, Zoro! - Jej słowom nie było końca, dopóki chłopak czule jej nie objął. Kucharz nie mógł oderwać od nich spojrzenia. Wyglądali tak wyjątkowo, jakby ta miłość dodawała mim czegoś magicznego.
– Już dobrze - powiedział i popatrzył złowrogo na kucharza. – Chciałem za to zapłacić, ale facet powiedział, że nie przyjmie tego ode mnie. - Chłopak wyciągnął złoty kolczyk. – Powiedział, żebym szedł go wymienić, bo nie wierzy, że to coś wartościowego.
- I czemu tego nie zrobiłeś? – Nie chciał pytać, ale to zrobił i odniósł niezbyt pozytywny skutek, czego szybko pożałował.
Zoro zaśmiał się.
- Wiec ty jesteś z tych. -  Popatrzył z rozbawieniem na chłopaka i teraz był już pewny. Drugi raz już nie zapytał się, czy to wróg czy przyjaciel.
- Jakich tych? - Blondyn nie rozumiał tej wrogości chłopaka. Nie rozumiał, lecz to w niej chyba tkwił sekret jego nadmiernego zainteresowania. Widać było, że jest od niego młodszy, jednak siła jaka w nim drzemała zdawał się zacierać tę granicę.
- Nic, nie ważne. - Chłopak wstał z dziewczynką na rękach i spojrzał na niego, dając tym samym do zrozumienia, że to koniec ich wymiany zdań.
Kucharz musiał przyznać, że szczyl miał cholernie zniewalającą urodę. Nie potrafił napatrzeć się na niego, ignorując przez to całe jego aroganckie i nieprzyjemne zachowanie, a złość, jaką go obdarzał, potraktował, jak swojego rodzaju zaszczyt z jego strony. Na szczęście widok smutnej dziewczynki obejmującej brata ocucił go.
- To wasze. – Wskazał mu na trzymany w rękach prowiant.
- Nie mam pieniędzy, wiesz o tym? – Byli tacy głodni, ale jednak nie chciał tego od niego wziąć.
- Wiem. -  Podał dziewczynce, uśmiechając się do niej szeroko, a ona oczywiście to wzięła. – Słuchaj, jeśli jesteście głodni, możecie przyjść do restauracji. – Pokazał ręką, wskazując kipiące od ludzi miejsce. Czuł, że jest coś z nimi nie tak i nie chciał pozwolić, by się tułali głodni. Ta świadomość pozostawienia ich tak była dla niego najgorsza i za nic nie chciał na to pozwolić, pamiętając samemu, jak to okropne uczucie i w myślach przypominając sobie swoją obietnicę.
- Mówiłem, że nie mamy pieniędzy. – Urwał mu chłopak. To wszystko było dla niego zbyt ryzykowane.
- Ale Zoro... – Dziewczynka się zawiodła.
- Ale jak kiedyś… – Zaczął kucharz.
- Wiem.  – Chłopak odwrócił się bez zbędnych grzeczności i odszedł, nie odwracając ani razu w przeciwieństwie do siostry
Kucharz obserwował jak oddalają się i poczuł, jakby drzazga przecinała jego serce. Jakby zrobił za mało. Jakby powinien ich zatrzymać. Potelepało go z zimna i dopiero teraz zaczął je odczuwać. Szybko ruszył w stronę restauracji. Poczuł się jak idiota, tak ubrany na takim mrozie, ale naprawdę wcześniej go nie czuł, jakby jakieś ciepło ogrzewało go od środka w tamtych chwilach. Wsadził ręce do kieszeni, szukając paczki papierosów i natrafił na coś dziwnego i nie swojego. Wyciągnął i oglądnął dokładnie.
- Kolczyk? – zapytał sam siebie, odwracając się, ale Zoro i jego siostry już nie było. Nie rozumiał jak ani kiedy, ale teraz nie to było dla niego ważne. Obrócił go w pacach. – Głupi dzieciak. – Poczuł jak na jego gardle zapętla się ciasny supeł.

3 komentarze:

  1. Och... to jest cudowne! *^*

    Starsznie podoba mi się wizja tej dwójki.
    Sanji wyszedł tutaj tak naturalnie, strasznie bym chciała, żeby ich złapał przy okacji i z nimi pogadał, [zarwał do Zoro].

    Ciekawi mnie kim jest ta dwójka, że boją się gdziekolwiek zatrzymać i o cokolwiek prosić.
    Kurde... całość jest ciekawa :D
    A Twój styl mnie zachwyca, pięknie piszesz :*

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG...
    Jakież to słodkie. Jakież to piękne.
    Idę czytać kolejny rozdział bo już jest, jak się kurde okazało xD

    Wspaniały styl, prawdziwy talent :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne! Początek całkowicie mnie rozbroił. Uczucia i emocje ujęłaś tak pięknie! Jestem pod wrażeniem. Cały opis sytuacji i relacje są perfekt ukazane. Lecę do następnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń