Tytuł: Utonęli w ciszy
Autorka: Yumi
Korekta: Ayo3
Korekta: Ayo3
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: shounen-ai, dramat
Para: ZoroxLuffy
Ograniczenie wiekowe: 15+
Jak daleko posuniesz się by zostać na zawsze z ukochaną osobą?
To jest chore.
- Wiem.
- Jesteś chory.
- Wiem.
- Jesteśmy chorzy.
- Wiem.
- No, pociągnij za spust,teraz!
***
Biurko, drewniane, bardzo solidne z mnóstwem szufladek wypełnione teczkami, luźnymi kartkami pełnymi zapisków, podkreśleń, przekreśleń, jakiś długopis leżał na ziemi, pewnie wypisany, a wszystko wyglądało jakby było w okropnym nieładzie. Jednak on się w tym odnajdywał bez problemów. Ciemno, a raczej półmrok, wszędzie. Nawet w jego, na co dzień zielonych tęczówkach skrywał się mrok który ujawnił się tej ciemniejszej porze zwaną przez ludzi nocą. Jedynie uliczna latarnia pozwalała łaskawie mężczyźnie na odrobinę światła,jednak było go niewiele, ale sprawne oczy widziały wszystko wokoło,nawet drobne literki, te zakręcone pismo, znał je bardziej niż inne, to Jego pismo, nikt inny nie pisze tak dziecinnie, nikt inny nie robi nad 'i' gwiazdki w podobny sposób. Papier niby przekazał mu jasną wiadomość co ma zrobić, lecz nie był w stanie przez chwilę unieść się z fotela, raczej nie chciał zrobić tej czynności, bał się że po niej będzie musiał zrobić krok na przód i wyjść na spotkanie nieuniknionemu, za chropowatą powierzchnią drzwi czekał sam diabeł,a nawet może on spoczywał na owym drewnianym biurku pod pomarańczową teczką ?
Boję się do cholery!
***
Przed ciemnością zawsze jest jasność, blada zwana potocznie świtem, wtedy wszyscy związani z czarnym rynkiem wracają do swych mieszkań, pokazując reszcie swoją maskę codzienności a Roronoa Zoro niczym od nich się nie różnił, tak samo jego katany, jednak wcześniejszej nocy były zbyt płochliwe, bały się zanurzyć swe trzy szpony w ofiarę, wyssać jej krew do ostatniej kropli by następnie pozwolić jej toczyć się po zimnej ziemi, kochały to,tą pożywkę której Pan dostarczał im co noc.
Jednak dzisiaj jej nie chciały, schowały się za czarnym garniturem w ciepłych pochwach w której niczym wampiry przesypiały dzień,przy boku Mistrza. Zielonowłosy uśpił je, nie chciał ich wbijać w ciało istoty, nie tej. Dech stworzenia był mu dobrze znany, czuł go podczas rozmów,śmiechów, płaczu oraz tysiącom innych emocji które człowiek trzymał w sercu.
Teraz musiał odpocząć, zmyć krew której tak naprawdę nie miał na rękach, lecz czuł ją o wiele intensywniej.
Morderca.
Nienawiść spływała po jego bladej skórze niczym ten chłodny prysznic drażniący silne ciało,silne lecz równocześnie słabe. Ono nie dało rad wykonać prostego pchnięcia w sam środek serca, w tętnice, tchawicę, brzuch, czoło. Tyle miejsc gdzie możesz kataną zakończyć czyiś żywot, jeszcze słyszał huk, lekkie szarpnięcie w głowie. huk ? Zamontował tłumik,nie było huku.
Ach parzy,nagle po plecach Zoro spłynęła gorąca ciecz, jednocześnie zraniła i złagodziła, odpędził na chwilę zapach krwi od nozdrzy, ten powrócił ze zdwojoną siłą uderzając w niego niczym para która błąkała się po łazience. Przerażenie ogarniało go tak mocno,było okropne. Przecież ludzie jego pokroju nie powinni czuć strachu po zwykłym morderstwie.
Ale to nie było zwykłe morderstwo.
Zranił nim zbyt wiele istnień,nie wybaczą mu, nie wybaczy mu.
Pokręcił głową owijając się ręcznikiem wokół talii otwierając drzwi zaparowanego pomieszczenia, chłód wiosny zgrał się z gorącem łazienki. Podszedł do okna by je przymknąć, wolał wzdychać zapach mdłej krwi niż świeżego powietrza. W końcu wychowano go tak, zabijanie jest dla Większego Dobra, ale gdzie tu większe dobro? Gdzie jest to Większe Dobro w zabiciu wspólnika chłopaka? Przecież on by nie kazał ich śledzić, doszukiwać się sekretów nie on, nie, nie. Ufał mu, chociaż to było tak nienormalne, ufał bo w przeciwieństwie do niego, w tej głębokiej czerni jaką skrywały Jego oczy, kryło się dobro, światłość i nadzieja. Wstydził się nie raz spoglądać na tą dziecinną twarzyczkę,a On zawsze ją chwytał w swoje drobne, pełnych ran i krwi dłonie mówiąc że wszystko jest dobrze, żeby się nie martwił.
Teraz by tak nie powiedział.
Odrzucił ręcznik na kanapę, narzucając na siebie białą koszulę i spodnie od garnituru po czym padł na swój fotel w którym segregował dokumentację firmy, wyjął teczkę w kolorze Jej włosów, włosów które czasami pragnął wyrwać,spalić. Cieszył się w pierwszej chwili że nigdy ich nie ujrzy.
A potem w odmętach krwi która spływała do ścieku kanalizacyjnego ujrzał twarz przysłoniętą czarną grzywką, która śmieje się do niego z czystą niewinnością.
Wziął do ręki papiery które szef przyniósł kilka dni wcześniej,to właśnie on okrył że ta dziewczyna stoi za wyjawieniem kilku niezbyt czystych sekretów ich sukcesów. Między palce wziął długopis,składając na kartce, w lewym, dolnym rogu nieczytelny podpis, a nad nim widniało 'Gold&Monkey,Nami, Wyeliminowana' Zdjęcie uśmiechniętej, rudowłosej piękności było przekreślone czerwonym markerem. Odrzucił od siebie teczkę która upadła na pistolet zasłaniając go przed oczyma Zoro.
Jesteś Mordercą, mordercą!
***
- On wie, wyeliminuj go.
- Dlaczego akurat jego? A jak za tym stoi ten drugi?
- Nie obchodzi mnie to Roronoa,wiesz kiedy masz to zrobić, pojawi się tam, nasza wtyka zadba o to.
- Czy to..
Dźwięk zakończonego połączenia, komórka roztrzaskała się o ścianę gdzie wisiał portret kobiety w czarnej sukni, a za nim jej książę, uśmiechnięty, lekko rozpływający się. Drwina.
Południe, zegar tykał, spokojnie, odliczając czas żyjących istot ziemskich,skracając ich pobyt tutaj o każdą sekundę, czasami te tyknięcie mogło być czyimś ostatnim, a on siedział,skulony na owym fotelu od rana, od czasu do czasu kierując wzrok na okno. Widok z dziewiątego piętra był teraz taki piękny, wszystko przed ostatnimi chwilami szczęścia wydawało się ładniejsze, bardziej kolorowe i weselsze. Zakrył usta, przez niektóre myśli zbierało mu się na wymioty, wydawało mu się że Bóg stroi sobie z niego jakieś żarty i pokazuje mi chwile które przytrafią się jego osobie już nie długo, puszczając mu film przed oczyma, by mógł wszystko zobaczyć, wszystko bez wyjątku czy cenzury. Dokładnie krok po kroku, zawaha się?Nie, on jest wykwalifikowany w tym co robi,och tak. Nikt mu nie przeszkodzi ani nic.
Nawet te niewinne spojrzenie za które oddałby każdą rzecz jaką ma w posiadaniu własnych rąk.
- Przestań!
Tik,tak,tik,tak.
Wieczór,ach. Powoli jego prawdziwa dusza się budziła,a raczej ta którą uformował szef, szef kazał zniszczyć, niszczył, szef kazał zabić więc zabijał, uruchamiał swe ciało, niczym maszynę w której znajdujemy włącznik i wyłącznik, wirował między wrogami, pozbawiając ich wszelakich funkcji życiowych, tak zarabiał na życie, tak żył. Ale czy to było życie? To było tylko podtrzymywanie się czegoś. Ten mężczyzna mu nie zapewni godnego życia,wróć. Zoro nigdy nie prowadził normalnego życia.
Wróć, on nie żył, on tylko pozwalał istnieć funkcjom życiowym.
A po ciemności nadszedł ten czas.
Fotel skrzypnął.
Morderca!
***
Wysokie budynki slumsów widziały wiele zwłok,wiele gwałconych kobiet i przestępstw różnego rodzaju, dzisiaj zobaczą równie dobre przestawienie, odegrają je wspólnie.Pozwoli na to, będą wyśmienitymi aktorami,nie zawiodą swej publiki, w końcu we dwoje są mistrzami dramatu jak i kryminału.
Kroki.
Stoją przed sobą.
Mogą patrzeć sobie w oczy, pomimo panującej nocy, noc była ich drugą kochanką, oddalającą się i wracającą w potrzebie.
- Jesteś.
- I Ty.
pierwsze słowa padają z ust młodziutkiego syna szefa, Zoro tylko odpowiada na tyle ile by to było niezbędne.
- Pozwólmy sobie na to, chyba że się boisz,kochanie.
Ironia wylewa się z pomiędzy kruchych warg szermierza,lubił toczyć z tym dzieckiem gry, czy to słowne, czy to łóżkowe od kiedy wydoroślał, stał się mężniejszy i bardziej cięty, wyrachowany. Lecz dla Zoro pozostanie wiecznym maluchem wplątanym przez cholerny przypadek w ten świat pełen intryg, morderstw i nienawiści, chciał go nauczyć że to jest do zrobienia, że można zabić bez mrugnięcia okiem, tymczasem to Luffy nie raz pomagał zielonowłosemu, wspierając go w działaniu, potajemnie, chodź by samym gestem czy słowem, wszystko robili w tajemnicy przed swymi 'rodzinami' , głupie określenie, przynajmniej dla nich.
- A więc zatańczmy, mój drogi.
Odparł bez wahania,zdążyli tylko wziąć głębokie wdechy.
- Odsunąć mi się.
Słowa padły z obu stron, oba należały do mężczyzn w średnim wieku, oraz kilkanaście cieni z lewej, z prawej.
Za Zoro pojawił się Mihawk,Perona, Gecko Moria i kilka bezimiennych postaci, za Luffy'm Dragon, Sanji, Robin oraz Ace.
Głosy należały do Dragona i Mihawk'a,unieśli swe bronie, naładowane oraz gotowe do wystrzału, oni wiedzieli, oni w jakiś sposób się dowiedzieli, Luffy jakby na chwilę zadrżał, chciał wyrzuć pistolet, Zoro to wiedział, ponieważ sam chciał tak uczynić jeszcze kilka sekund temu, odrzucić, złapać bladziutką dłoń bruneta i odbiec jak najdalej, tak daleko jak tylko to było możliwe, we dwoje, tylko, a przy nich nikogo więcej.
Ale zasady mafii były jasne i bezwzględne, chronić swoją rodzinę, a gdy ktoś zdradzi sojusz ma natychmiast zostać wyeliminowany oraz chronić swoich.
- Roronoa.
Głos, uniósł wzrok, odważnie lecz widok z jakim się spotkał przyprawił go o zawrót głowy.
- Roronoa.
Głos powtórzył, ten głos również trzymał uniesioną broń ku górze, obiema rękoma z samotną łzą która dotknęła kącika ust, kapelusz który nosił chłopak opadł do tyłu.
Mogli bezczelnie patrzeć na swe twarze, oglądać każdy rys który się na nich znajduje,praca którą wykonywali no cóż, nie była zbyt czysta.
Zoro wykonał krok,byli tak blisko siebie,gdyby wyciągnęli ramiona przed siebie dotykali by się lufami pistoletów,a tak.. Gdy Roronoa wziął oddech odczuwał chłód, wiedział że niewiele im brakuje,tak jeszcze troszkę,odrobinę. Odważył się na to, ich serca z każdym biciem czuły bronie swego przeciwnika,wroga,kochanka,najdroższej osoby jaką kiedykolwiek poznały. To była rozgrywka tych dwojga, teraz nikt nie śmiał przerwać tej ciszy, jedynie noc miała czelność dmuchnąć wiatrem, zadzwonić katanami przy boku starszego,bawić się ich włosami,podrażniać gardło chłodem.
- A teraz odejdziemy,zrozumiałeś?
- Na zawsze.
- Zostawiając to wszystko.
- Na ich łaskę.
- To jest chore.
- Wiem.
- Jesteś chory.
- Wiem.
- Jesteśmy chorzy.
- Wiem.
Cisza, zamknęli oczy by nie patrzeć na otaczający ich świat oraz na siebie samych, przytłaczający widok.
W końcu Luffy odważył się wypowiedzieć ostatnią kwestię w tym spektaklu.
- No, pociągnij za spust,teraz!
Kocham Cię.
Nagle zrobiło się głucho oraz chłodno.
I Zoro pociągnął, Luffy równo z nim, a krew z ich ciał, winnie skapywała na Słomiany Kapelusz oraz trzy katany.
Utonęli w ciszy.
Bardzo fajne opowiadanie. Najbardziej spodobał mi się motyw słomianego kapelusza i katan skażonych we krwi xD No i ogólnie końcówka była najlepsza. Taka smutna, ale w końcu jakaś szansa, że się połączą w przestworzach jest ne? ;)
OdpowiedzUsuń"Roronoa Zoro niczym od nich się nie różnił, tak samo jego katany, jednak wcześniejszej nocy były zbyt płochliwe, bały się zanurzyć swe trzy szpony w ofiarę, wyssać jej krew do ostatniej kropli by następnie pozwolić jej toczyć się po zimnej ziemi, kochały to,tą pożywkę której Pan dostarczał im co noc." O, ten opis bardzo mi się podobał. Naprawdę, genialne porównanie.
OdpowiedzUsuń"|Ironia wylewa się z pomiędzy kruchych warg szermierza" jakoś do Zoro nie pasuje mi określenie o kruchych wargach. Wiesz, w końcu jest naprawdę silny, gwałtowny i brutalny... 8D no nie no, trochę dopowiedziałam. XD
Ogólnie opowiadanie było naprawdę mocne, pełne uczuć i emocji oraz naprawdę genialnych opisów i porównań. Podziwiam, serio. Pomysł też niczego sobie, chociaż poważny Luffy... Ale to drama w końcu była, wybaczam. Lubię to, jak piszesz ^^. Tylko stylistyka leży, ale oj tam XD
Woah!
OdpowiedzUsuńTo jest cudowne!
Ale się wciągnęłam!
*.*
Oi potrafisz pisać! Potrafisz! :D
Chcę więcej! *.*
Mi się końcówka najbardziej podobała. Mimo iż mroczna i bolesna, to było w niej coś niesamowitego i romantycznego, chwytającego za serce. Szkoda, że zginęli, ale innego wyboru nie mieli. Naprawdę piękne opowiadanko i gratuluję pomysłu oraz świetnego wykonania :)
OdpowiedzUsuńBardzo przepraszam, że komentuję dopiero teraz :* Czekam na kolejne Twoje opowiadanko ;)