Tytuł: Nie chcę płakać w samotności
Autorka: Ayo3
Korekta: ema670
Liczba rozdziałów: 1/3
Gatunek: shounen-ai, dramat
Para: ZoroxSanji (KidxLaw, NamixVivi, AcexBonney, UsoppxKaya, LuffyxLily)
Ograniczenie wiekowe: --
Piosenka przewodnia: KAT-TUN - RESCUE
Uwagi: wulgaryzmy
Nie jestem dobra w streszczaniu, więc sobie to daruję i napiszę trochę o opowiadaniu. W sumie jest ono tak trochę o niczym, taka krótka historia przeniesiona do realnego świata. Pierwszy rozdział uważam za taki sobie, jednak, że to moje "początki", to mimo tego postanowiłam to tutaj umieścić. Jak teraz patrzę na fabułę, to uznaję, że naoglądałam się dużo japońskich dram ^^ Mam nadzieję, że się chociaż trochę spodoba :) Acha, przed przeczytaniem polecam przesłuchać piosenki przewodniej ;) Przy kolejnym rozdziale postaram się o klip z tłumaczeniem ^^
Autorka: Ayo3
Korekta: ema670
Liczba rozdziałów: 1/3
Gatunek: shounen-ai, dramat
Para: ZoroxSanji (KidxLaw, NamixVivi, AcexBonney, UsoppxKaya, LuffyxLily)
Ograniczenie wiekowe: --
Piosenka przewodnia: KAT-TUN - RESCUE
Uwagi: wulgaryzmy
Nie jestem dobra w streszczaniu, więc sobie to daruję i napiszę trochę o opowiadaniu. W sumie jest ono tak trochę o niczym, taka krótka historia przeniesiona do realnego świata. Pierwszy rozdział uważam za taki sobie, jednak, że to moje "początki", to mimo tego postanowiłam to tutaj umieścić. Jak teraz patrzę na fabułę, to uznaję, że naoglądałam się dużo japońskich dram ^^ Mam nadzieję, że się chociaż trochę spodoba :) Acha, przed przeczytaniem polecam przesłuchać piosenki przewodniej ;) Przy kolejnym rozdziale postaram się o klip z tłumaczeniem ^^
Nie chcę płakać w samotności.
Pomóż mi. Poszukaj mojego światła.
Proszę, zabierz mnie do domu.
Pomóż mi. Poszukaj mojego światła.
Proszę, zabierz mnie do domu.
M
|
imo iż panował już mrok, na
ulicach Tokio nie dało się tego w ogóle odczuć. Lampy oraz neony uderzały po
oczach z każdej strony, gdzie tylko się spojrzało. Dochodziła jedenasta w nocy,
a na ulicach wciąż można było dostrzec tłumy przechodniów. Młodzież przychodziła
zabawić się do nocnych klubów, samotne panie chodziły do najróżniejszych host
klubów, salarymani, po dniu ciężkiej pracy, szukali ukojenia w alkoholu bądź
kobietach. Tak było codziennie, wszyscy zdążyli już do tego przywyknąć.
Zielonowłosy
mężczyzna szedł szybkim krokiem, omijając wszystkich wokół siebie i nie
zwracając uwagi na to, co dzieje się naokoło. Miał na sobie czarną, elegancką i
ciepłą kurtkę, jeansy, ciemne trapery, a przez szyję przewiązany szalik.
Wieczory były już strasznie chłodne. Włożył ręce do kieszeni i przyspieszył
kroku. Chłopak jak najszybciej chciał się znaleźć w mieszkaniu i wtulić się w
ukochaną osobę. Brakowało mu ciepła jego partnera.
Tak, partnera.
Ten związek nie był normalny, a w każdym bądź razie nie dla społeczeństwa.
Jednak w nosie mieli to, że może on napawać niektórych niechęcią. Odkąd
pamiętali, zawsze byli zdani wyłącznie na siebie. Zoro wychował się w
sierocińcu, gdzie nauczył się odpowiedzialności i dbania o to, co się w życiu
ma. Sanjiego natomiast wychował pewien stary kucharz, który umarł, gdy chłopak
zaczynał liceum. To był właśnie ten okres, w którym się poznali. Nie chodzili
do tych samych klas, jednak los chciał połączyć ich drogi i spotkali się na
jednym z przyjęć organizowanych u znajomego. Na początku nie przepadali za
sobą, albo raczej, ogromna bariera nie pozwalała im na bliższe poznanie się.
Jednak nie trwało to długo.
Pod koniec pierwszej klasy liceum przekonali się, że łączy ich coś więcej niż przyjaźń. Obydwaj
zaczęli czuć do siebie miłość i narastające pożądanie, które z dnia na dzień
stawało się jeszcze bardziej mocniejsze i trwalsze. Bali się jednak do tego
przyznać. Bali się tego, że przyjaciele się od nich odwrócą, gdy się dowiedzą
jakie są ich preferencje seksualne. Nie chcieli tego. Trwanie w bólu jednak nic
nie dało. Gdy tracili już wszelkie nadzieje i powoli odwracali się od siebie, nadeszła
dla nich pomoc z najmniej oczekiwanego przez nich źródła. Ich znajomi dobrze
wiedzieli co się dzieje w ich głowach i spowodowali, że Roronoa i Kuro w końcu
zaakceptowali swoją miłość.
Ostatni rok w
szkole był dla nich najprzyjemniejszym okresem w życiu. Razem snuli plany,
marzyli, odrabiali lekcje i uczyli się. Wtedy rozpoczęli swoje wspólne życie
seksualne. Kochali się. Ich życie w końcu zaczęło nabierać pełnię barw, których
brakowało przez te ostatnie lata. Oprócz nauki, w wolnych chwilach, szukali
również pracy, zatrudniając się w sklepach czy barach, albo pracując jako
dostawcy. Razem pracowali na to, żeby po szkole zacząć nowy start i wynająć
mieszkanie.
Udało im się
to. Wynajmowali przestronne mieszkanko, niedaleko centrum wielkiej metropolii.
Mieli do swojej dyspozycji kuchnię, łazienkę i dwa pokoje, które w zupełności
im wystarczyły. Czynsz, o dziwo takiego rozmieszczenia, nie był wcale wysoki.
Sanji zaraz po szkole zaczął studiować gastronomię oraz pracować w restauracji,
a Zoro zatrudnił się u jakiegoś prywaciarza i rozwoził, od popołudnia do
wieczora, rozmaite rzeczy po całym mieście. Zielonowłosy nie miał zbyt dobrej
orientacji w terenie, jednak udawało mu się dostarczać wszystkie przesyłki na
umówiony termin. Oczywiście błądził przy tym i to nie raz, ale później w miarę
szybko odnajdywał właściwą drogę. Godziny pracy były dla niego niekorzystne,
ale nie chciał jej zmieniać, ponieważ zarobki były jak na taki fach bardzo
dobre. Jego pracodawca najwyraźniej bardzo go lubił.
Chłopak
skręcił w ciemny zaułek i ruszył w stronę dużego budynku. Podniósł głowę do
góry, by sprawdzić, czy w mieszkaniu świeci się światło. Panowała jednak
ciemność. Westchnął ciężko. To właśnie były te negatywne strony jego pracy.
Zawsze, gdy wracał do domu, jego ukochany już spał, nie pozwalając mu się nim
nacieszyć. Zoro nie chciał go budzić, wiedział, że Sanji miał o wiele więcej na
głowie niż on i że musiał wypoczywać. Jednak brakowało mu tej bliskości, która
oddalała się coraz bardziej.
Wszedł na
klatkę schodową i zaczął wspinać się schodami w górę. Mieszkali na drugim
piętrze. Wyjął klucze i po omacku zaczął szukać zamka. Wreszcie rozległ się
cichy, metaliczny dźwięk i Zoro wszedł do środka. Włączył światło, zamknął
drzwi, rozebrał się i wszedł do małej kuchni. Rozejrzał się po krystalicznie
czystym pomieszczeniu i uśmiechnął się do siebie. Na blacie mebli kuchennych
czekała na niego kolacja. Zrobił sobie szybko ciepłej herbaty i wziął się za
jedzenie.
Sanji bez
wątpienia był skarbem, którego nigdy w życiu nie chciałby stracić. Był silny,
codziennie dawał z siebie wszystko i nigdy o nim nie zapominał. Zoro kochał w
nim wszystko. Nawet jego przesadny pedantyzm, przestał już tak irytować
zielonowłosego, jak to było na początku ich znajomości. Oprócz tego, blondwłosy
umiał świetnie gotować i miał predyspozycję na naprawdę bardzo dobrego
kucharza. To on przeważnie utrzymywał porządek i ład w ich skromnym mieszkanku.
Był niezastąpiony, z czego Roronoa zdawał sobie świetnie sprawę. Chłopak
cieszył się, że swoje życie spędzi u boku kogoś tak wyjątkowego. Od razu robiło
mu się cieplej na sercu.
Po zjedzeniu
pysznego posiłku, Zoro ruszył w kierunku łazienki. Po pracy zawsze brał
ukajającą kąpiel, która go porządnie orzeźwiała. Strumyki wody powoli spływały
po jego dobrze zbudowanym ciele. Kto jak kto, ale on był naprawdę przystojnym
mężczyzną, który mógłby skraść serce i to nie jednej osobie. Czasem to było
strasznie kłopotliwe, a zwłaszcza, kiedy spodobał się jakiejś kobiecie.
Nienawidził tych namolnych istot, dla których wygląd był o wiele ważniejszy niż
uczucia. Przerażało go to i cieszył się, że nie będzie musiał do końca
życia cierpieć u boku jednej z nich. To
by było nie do zniesienia.
Wyszedł spod
prysznica, wytarł się, ubrał i poszedł do pokoju. Nie zaświecił światła, by nie
obudzić śpiącego Sanjiego. Po chwili jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności
na tyle, by mógł zobaczyć zarys swojego kochanka. Blondyn spał na skraju łóżka
i był owinięty kołdrą tylko do pasa. Jego klatka piersiowa to unosiła się, to
zaraz z powrotem opadała na swoje pierwotne miejsce. Zoro ułożył się delikatnie
obok niego. Nagle poczuł, że Sanji drgnął.
- Witaj w
domu. – Usłyszał rozespany głos i szybko obrócił głowę w stronę, jeszcze przed
chwilą, śpiącego chłopaka. – Jak tam w pracy? Wszystko w porządku? Zjadłeś
kolację?
- O mnie się
nie martw – odpowiedział Zoro z uśmiechem, przybliżając twarz do ust chłopaka.
– Myślałem, że śpisz. Pewnie miałeś ciężki dzień.
Kuro nic nie
odpowiedział, bo usta Roronoy namiętnie wpiły się w jego. Zoro wepchnął do nich
język i powoli nim poruszał. Po chwili zaczął pieścić kark chłopaka, powodując,
że ten zaczął głośniej oddychać. Zielonowłosy dobrze wiedział, że to podnieca
jego partnera, więc nie przerywał zjeżdżając coraz niżej. Doszedł do klatki
piersiowej i począł wodzić językiem po jego stwardniałych sutkach. Sanji jęknął
z rozkoszy, jednak chwilę później, lekko odepchnął od siebie zdziwionego
chłopaka.
- Przepraszam
cię Zoro, ale jutro mam ważne kolokwium i muszę być wypoczęty – powiedział
spokojnie, słysząc jęk rozczarowania u swojego partnera. Nie chciał tego, ale
nie miał wyboru. Nie chciał zawalić tych studiów, bo od tego zależała jego
przyszłość. Wiedział, że Zoro to rozumie.
Zielonowłosy
podniósł się i opadł po drugiej stronie łóżka. Nie ukrywał rozczarowania. Miał
wielką nadzieję, że dzisiaj znowu poczuje to ciepło, które biło od jego
chłopaka. Nie widywali się całe dnie, nawet w weekendy był z tym problem.
Obydwoje zdawali sobie z tego sprawę, że nie pociągną tak długo, jednak bali
się cokolwiek z tym zrobić. Mówi się, że są ważniejsze rzeczy od pieniędzy,
jednak to one niestety rządzą w czasach, w którym przyszło im żyć. Sami
zapracowali na to, żeby razem mieszkać i za żadne skarby świata nie chcieli
tego stracić, mimo iż wymagało to wielu poświęceń.
Zoro po chwili
poczuł jak Sanji wtula się w jego klatkę piersiową. Wiedział, że chłopak chce
go w jakiś sposób udobruchać i uspokoić. Nie miał do niego o nic pretensji i
nie chciał go w żaden sposób ograniczać. Przejechał ręką po jego blond włosach
i uśmiechnął się. Przytulił go swoim silnym ramieniem. Sanji poczuł się
bezpiecznie i szybko zasnął. Roronoa jeszcze rozmyślając przez chwilę, gładził
jego delikatne włosy. Po krótkim czasie i on zamknął oczy i oddał się we
władanie Morfeusza.
Dźwięk budzika
rozległ się po pokoju, w którym panował półmrok. Ręka blondwłosego mężczyzny
powędrowała do hałaśliwego urządzenia i go uciszyła, po czym opadła na jego
czoło. Leżał chwilę nie ruszając się z miejsca. Strasznie mu się nie chciało
wstawać, czuł zmęczenie i wielką ochotę, żeby wszystko zignorować i zasnąć
ponownie. Wstał jednak powoli i usiadł na łóżku. Miał na sobie tylko niebieskie
bokserki. Westchnął cicho i popatrzył tęsknie w stronę poduszki oraz mężczyzny
z zielonymi włosami.
Uśmiechnął się
do siebie. Jego partner spał jak zabity. Zawsze tak było, a zwłaszcza po
imprezach bądź dniu pełnym ruchu. Nieraz miał problemy, aby go rano obudzić,
żeby nie przespał całego dnia. Popatrzył na jego usta, z których wylewała się
stróżka śliny. Przysunął się troszkę, lekko zniżył twarz i pocałował
zielonowłosego. Jego widok każdego ranka dodawał mu więcej sił, aby przetrwać
kolejny dzień. Przejechał pieszczotliwie ręką po zielonych włosach chłopaka. W
Tokio, gdzie żyli, nikt nie zwracał uwagi na ten kolor. Nic dziwnego, w końcu
tutaj było to codziennością i zdarzały się barwy, które jeszcze bardziej
rzucały się w oczy. Blondyn wiedział jednak, że to nie farba spowodowała taki,
a nie inny kolor. Mężczyzna już się taki po prostu urodził. To była jego wada genetyczna.
Obydwaj mieli jakąś. Westchnął cicho, wziął świeże ubranie z szafki i ruszył w
kierunku łazienki.
Popatrzył do
lustra na swoje zaspane odbicie. Jego włosy były w strasznym nieładzie i
odsłaniały dość nietypowe brwi, które były pozakręcane w prawą stronę.
Nienawidził ich ułożenia. Strasznie go denerwowały i powodowały, że miał przez
nie kompleksy. Szybko się ogolił, zostawiając na brodzie prawie niewidoczny
zarost, wymył zęby i ruszył w stronę prysznica. Zatrzymał się na chwilę i
spojrzał na brodzik, który do czystego nie należał. Domyślił się, że Zoro
zapomniał spłukać po sobie, gdy brał wieczorem prysznic. Westchnął, jeszcze raz
uśmiechając się radośnie. Gdy posprzątał, wszedł do kabiny i znów poczuł się
odświeżony i całkowicie rozbudzony. Nie było nic bardziej pobudzającego niż
poranny prysznic.
Ubrał
pospiesznie eleganckie, ciemne jeansy i niebieską koszulę. Zawiązał pod szyją
krawat, szybko wysuszył włosy i ułożył grzywkę, aby przysłaniała mu lewe oko.
Teraz było idealnie. Wyszedł z łazienki, zmierzając do kuchni. Oparł się chwilę
o ladę, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Wepchnął sobie jednego do ust
i podpalił. Zaciągnął się lekko i ruszył w kierunku kuchennych mebli. Wyciągnął
z lodówki składniki i zaczął sprawnie robić śniadanie dla dwóch osób. Dobrze
wiedział, że jego kochanek nie ma ani za grosz talentu do gotowania. Nie
przeszkadzało mu to absolutnie. W końcu to on poświęca swoje życie tej
przydatnej w codziennym dniu sztuce. Nie mógł pozwolić, aby jego partner przez
cały dzień był głodny. Po prostu nie zniósłby tej myśli. Gdy przygotowywał
śniadanie, na jego twarzy gościł pogodny uśmiech. Sprawiało mu to bez wątpienia
straszną przyjemność. W głębi serca cieszył się, że będzie już tak przez całe
życie. Nareszcie odnalazł oazę, w której chciałby spędzić wszystkie swoje lata.
Miłość i ciepło czuł teraz na każdym kroku. Bardzo się cieszył, że spotkał
osobę o którą musi się troszczyć i która dawała mu tyle szczęścia. To była najlepsza
rzecz jaka go w życiu spotkała.
Zerknął na
zegarek. Było już strasznie późno. Zjadł pospiesznie swoją porcję, wsadził
drugie śniadanie do torby i szybko się ubrał. Na dworze było jeszcze bardziej
chłodno niż dzień wcześniej. Opatulił się szczelnie szalikiem i ruszył w
kierunku swojej uczelni. W myślach powtarzał sobie cały materiał, który był
potrzebny do zdania dzisiejszego kolokwium. Nie denerwował się zbytnio,
ponieważ wszystko miał w małym palcu. Czego jak czego, ale swojej wiedzy na
temat gotowania, i wszystkiego co było z nią powiązane, był absolutnie pewny. To
była zasługa człowieka, który wychowywał go odkąd pamiętał.
Sanji nie miał
rodziców, zginęli w wypadku samochodowym, gdy był jeszcze niemowlęciem. Z
opowieści wiedział, że on również był pasażerem, jednak jakimś cudem udało mu
się przeżyć, bez najmniejszego zadrapania. Stało się to przed jedną z tradycyjnych
restauracji w Tokio. Świadkiem wypadku był pewien stary kucharz, który prowadził
ją razem z żoną. To właśnie oni go przygarnęli do siebie dając schronienie.
Kochał ich bardzo i traktował bardziej jak dziadków niż rodziców. Gdy miał
osiem lat, jego przybrana babcia umarła na raka. Na początku jego dziadek,
Zeff, nie umiał przyjąć tego do wiadomości i popadł w alkoholizm. Chłopak
starał się jak mógł, aby go pocieszyć i wesprzeć. W końcu poprosił starego
kucharza, aby nauczył go sztuki gotowania. Tak też się stało. W ich życiu znowu
nastała harmonia, jednak nie na długo. Gdy Sanji zaczynał szkołę średnią, Zeff
umarł. Chłopak podłamał się. Na domiar złego ich dom oraz restauracja zostały
zabrane przez komornika z powodu niespłaconych długów.
Blondyn
kompletnie nie wiedział, gdzie się podziać. Opieka społeczna jakoś
niespecjalnie zajęła się jego przypadkiem, najnormalniej w świecie go ignorując.
Przybity i pozbawiony chęci do życia, zamieszkał w internacie. Poznał wielu
wspaniałych przyjaciół, którzy w jakimś stopniu podnosili go na duchu. Jednak
to na dłuższą metę nie wystarczało i coraz bardziej się załamywał. Żeby
odreagować, pewnego dnia, zgodził się przyjść na imprezę zorganizowaną przez
przyjaciela. Tam właśnie spotkał osobę, która przewróciła jego życiem o trzysta
sześćdziesiąt stopni. Tą osobą był nie kto inny, jak Roronoa Zoro.
Na początku
wcale nie było kolorowo, jednak z biegiem czasu pojawiły się głębsze uczucia.
Dla Sanjiego zaświeciło się światełko w tunelu, które dostrzegł, i do którego
chciał dojść. Poczuł, że nie jest sam, że jest ktoś, kto dodaje mu ogromnej
otuchy i wsparcia, którego bardzo mu wtedy brakowało. Po raz pierwszy się
zakochał i wiedział, że to jest miłość nierozerwalna, która przetrwa
najbardziej niebezpieczną burzę. Zatracił się w niej, powodując by przeniknęła
całe jego serce i duszę. Wszystko zmieniło się na lepsze, a na jego twarzy z
dnia na dzień pojawiał się coraz pewniejszy i jaśniejszy uśmiech, którego nikt
nie mógł powstrzymać. Znalazł się człowiek, który pozwolił mu popatrzyć na
świat pełen kolorowych barw, całkowicie pozbawiony przygnębiającej czerni i
szarości. Wiedział, że ma gdzie wrócić, i że zawsze ktoś będzie na niego
czekał, obdarzając czułością i troską.
Blondyn
ziewnął, czekając na przejściu dla pieszych, które było niesamowicie zaludnione
osobami, w pośpiechu zmierzającymi do miejsca swojej pracy, bądź szkoły. Sanji
rozglądnął się od niechcenia po ludziach, którzy byli w zasięgu jego wzroku. W
końcu zauważył znajomą twarz dziewczyny, która w pośpiechu jadła onigiri. Enstomach
Lily studiowała ten sam kierunek co on, byli przyjaciółmi już od liceum. Bardziej
kochała jeść niż gotować, ale zawsze uważała, że aby dobrze pojeść trzeba sobie
najpierw umieć ugotować. Miała bardzo dużo zwariowanych pomysłów i była
sympatyczną osobą, która w razie potrzeby umiała pomóc. Jej chłopakiem był
Money D. Luffy, kolejny znajomy z liceum, który tak samo jak ona, kochał jeść.
Tworzyli razem bardzo uroczy duet, który rozbawiał towarzystwo na każdym
przyjęciu. Luffy podjął się studium wychowania fizycznego, co wszyscy przyjęli
z lekkim zdziwieniem, jako, że chłopak miał coś w rodzaju ADHD i do osób
inteligentnych nie należał. Powodzi mu się jednak, więc wszyscy odetchnęli z
ulgą.
- Witaj,
Lily-chan! – zagadnął blondwłosy chłopak, podchodząc do dziewczyny i klepiąc ją
delikatnie w ramię. – Widzę, że jak zawsze nie miałaś czasu, aby dokończyć
śniadanie w domu – uśmiechnął się i wskazał palcem na ostatni kęs kulki
ryżowej.
- Och,
Sanji-kun, cześć! Ale mnie wystraszyłeś! – Przywitała się i kurczowo chwyciła w
miejscu, gdzie znajduje się serce. – Proszę cię, nie tak znienacka. Jak tam,
wykuty na kolokwium? Pewnie tak – zachichotała, a światło zmieniło się na
zielone, co pozwoliło im w końcu przejść przez pasy. Uczelnia była już tuż za
rogiem.
- Hahaha, a
tobie pewnie, jak zwykle, się nie chciało do notatek zerknąć – zaśmiał się
chłopak.
- Nie widzę w
tym nic śmiesznego. – Dziewczyna udawała oburzenie. – Dobrze wiesz, że są
ważniejsze rzeczy niż nauka – uśmiechnęła się chytrze. – A właśnie, skoro już
jesteśmy przy tym temacie. Jak ci się układa z Zoro? Dawno nie widziałam was
razem, co mnie trochę zdziwiło. Kiedy ostatnio uprawialiście seks? – Tak,
dziewczyna była niezwykle szczera, co momentami było strasznie dobijające.
Sanji zamyślił
się przez chwilę. To co mówiła Lily miało sens. Od dawna nigdzie razem nie
wychodzili, pogrążeni pracą oraz w wypadku blondyna również i studiami. Kiedyś
codziennie można ich było spotkać na spacerze w ich ulubionym parku, czy choćby
na zakupach, albo w restauracjach rozmaitego typu. Odkąd Sanji podjął się
pracy, spędzali ze sobą coraz mniej czasu, widząc się praktycznie wieczorami i
to jeszcze nie zawsze. A seks? O tym, to już w ogóle nie było mowy. Chłopak
zerknął na dziewczynę, która uważnie mu się przyglądała.
- Dobrze nam
się układa – zawahał się przez chwilę, a Lily nadal nie spuszczała z niego
swojego czujnego spojrzenia. – Trochę zaniedbaliśmy nasze relacje od momentu, w
którym zacząłem pracować w restauracji – powiedział zrezygnowany. – Nie mam
pojęcia, kiedy ostatnio współżyliśmy ze sobą. Na pewno minęło sporo czasu. –
Jego dobry nastrój ulotnił się tak szybko, jak się pojawił. Zmierzali właśnie
korytarzem do sali wykładowej.
- To
nieciekawie – odparła dziewczyna i poklepała współczująco Sanjiego po plecach.
– Może zrób sobie dzień wolnego? Jutro jest sobota, więc będziesz mógł spać do
woli, a dzisiaj zrób Zoro niespodziankę.
Chłopak usiadł
i ponownie zaczął rozmyślać. To wcale nie był taki głupi pomysł. Ostatnio
pociągnął nadgodziny, więc był pewien, że jakby poszedł do szefa i poprosił o
dzień wolnego, ten bez wątpienia by się zgodził. To byłaby wspaniała odskocznia
od wszystkich obowiązków. Ponownie się rozpogodził. Popatrzył na Lily, która
widząc jego reakcję, uśmiechnęła się szeroko. Nie żałował, że jej o tym
wszystkim powiedział. Ona zawsze umiała bardzo dobrze doradzić i podnieść na
duchu.
- Tak zrobię
– wyszczerzył się, pokazując olśniewająco białe zęby i zamienił się w słuch, bo
właśnie w tamtym momencie profesor zaczął swój wykład.
Czas na
uczelni mijał szybko i ciekawie, w każdym bądź razie według Sanjiego. Podczas
godzinnej przerwy zszedł razem z Lily na parter. Było tam ogromne pomieszczenie
z ławkami i stołami. Zawsze podczas przerw tam chodzili, aby spotkać się ze
znajomymi, którzy studiowali inne kierunki, żeby choć trochę porozmawiać.
Jednak, gdy weszli nikogo jeszcze nie było. Rozsiedli się przy jednym ze stołów
i zaczęli przeglądać notatki w których były informacje potrzebne do zdania
kolokwium, które miało być po przerwie. Dziewczyna od czasu do czasu zadawała
chłopakowi pytania z rzeczy, których nie rozumiała, a on odpowiadał szczegółowo
i w jak najprostszy sposób.
Dziesięć minut
później przyszła dwójka ich przyjaciół. Usopp, który studiował malarstwo, wyszczerzył
się na widok blondyna i uścisnął mu radośnie dłoń. Sanji wstał, ukłonił się
przed blondwłosą dziewczyną, która zachichotała i również usiadła na ławce.
Kaya, dziewczyna Usoppa i studentka medycyny, od razu zaczęła rozmowę z Lily.
Usoppa i Kayę, Sanji również znał ze szkoły średniej. Długonosy był jego najlepszym przyjacielem, a Kaya chodziła do żeńskiego liceum, ale często się widywali. Zoro również bardzo ich lubił. Byli to ludzie serdeczni,
którzy w razie potrzeby umieli wyciągnąć pomocną dłoń.
- Ej, stary,
organizujemy dzisiaj imprezę – zagadnął długonosy chłopak. – Przyjdź razem z
Zoro. Będzie fajnie. Lily, ty oczywiście też przyjdź z Luffy’m. Trochę rozrywki
nikomu nie zaszkodzi.
- I tak miałem
wziąć dzisiaj wolne, więc po drodze do domu skoczę do Zoro i się go zapytam,
czy nie dałby rady wcześniej skończyć roboty – odpowiedział Sanji, któremu ten
pomysł bardzo się spodobał. Dawno nie brali udziału w żadnej imprezie. –
Pewnie, że przyjdziemy.
- To świetnie!
– krzyknął radośnie Usopp. – Dziewczyny, was również zapraszam – zwrócił się
do dwóch piękności, które właśnie się do nich przyłączyły.
- A pewnie, że
będziemy – uśmiechnęła się rudowłosa dziewczyna, puszczając do Sanjiego oczko
na przywitanie. Chłopak ponownie wstał i przywitał się z przyjaciółkami.
Nami była
dziewczyną, o której względy Sanji starał się już w gimnazjum. Bardzo mu się
podobała i przez jakiś czas traktowała go jak swojego sługę, co w tamtych
czasach w ogóle mu nie przeszkadzało. Zanim poznał Zoro, kochał kobiety. Może
miłość to za dużo powiedziane, był po prostu zafascynowany tymi istotami, a
Nami była najpiękniejszą dziewczyną w szkole. Miała wtedy strasznie podły i
władczy charakter, przez co przysporzyła sobie wiele wrogów, ale i sługusów,
którzy robili wszystko na jej zawołanie. Była malowaną lalą, która wszystkim
wokoło lubiła rozkazywać, a jak działo się coś wbrew jej myśli wpadała we
wściekłość.
Jej
nastawienie do świata zmieniło się w liceum, kiedy poznała Vivi. Panna
Nefertari była nieśmiałą osobą, którą Nami obrała sobie na cel do znęcania się.
Jednak jej nienawiść zmieniła się w miłość i starała się inaczej zbliżyć do
dziewczyny. Vivi była jedyną osobą, która umiała powstrzymać jej wybuchowy
temperament. Rudowłosa dziewczyna stała się o wiele łagodniejsza i zaczęła
szanować otaczających ją ludzi. Zyskała również prawdziwych przyjaciół, których
nigdy wcześniej nie miała. Przestała się o wszystko rzucać, co wszystkim, a
zwłaszcza jej, wyszło na dobre.
Pochłonięci
rozmową nie zauważyli, jak czas im szybko zleciał. Sanji i Lily ruszyli w
stronę sali, w której mieli napisać kolokwium. Chłopak uznał, że było banalnie
proste i szybko skończył, jednak nie podniósł się z miejsca. Wiedział, że
dziewczyna będzie miała problem z niektórymi zagadnieniami, więc postanowił jej
pomóc, tak jak to zwykle bywało. Gdy obydwoje mieli już na wszystko udzielone
odpowiedzi odnieśli kartki wykładowcy i pożegnali się uprzejmie, kierując w
stronę wyjścia.
- To do
wieczora! – krzyknęła na pożegnanie Lily i zniknęła w tłumie ludzi. Sanji
pomachał jej na pożegnanie i w znakomitym nastroju ruszył w kierunku swojego
miejsca pracy.
Nie trwało to
długo. Restauracja, w której pracował mieściła się całkiem niedaleko uczelni.
Wszedł pewnie do środka, przywitał się z innymi pracownikami i ruszył w stronę
gabinetu szefa. Zapukał dwa razy i wszedł. Za biurkiem siedział dość
rosły mężczyzna, uzupełniający jakieś papiery. Gdy blondyn był już w środku
oderwał się od czynności, którą wykonywał i na niego spojrzał. Miał miły wyraz
twarzy i trochę zamglone, zmęczone oczy. Panz Fry był jednym z najlepszych
kucharzy w Tokio. Blondyn miał go za wzór, który w przyszłości chciał
przewyższyć.
- Och, witaj
Sanji – przywitał się, wskazując na puste krzesło przed nim. – Co cię do mnie
sprowadza?
- Dzień dobry!
– Chłopak ukłonił się i wszedł głębiej do pomieszczenia. – Chciałem pana prosić
o wolne dzisiejszego dnia.
- Oczywiście,
nie ma problemu. – Kucharz uśmiechnął się, patrząc na trochę zmieszanego
blondyna. – Nie pokazuj mi się tutaj do poniedziałku. Kto jak kto, ale ty
zasłużyłeś na porządny wypoczynek.
Sanji cały
rozpromieniony opuścił restaurację. Cały weekend będzie miał Zoro dla siebie.
To była najwspanialsza wiadomość tego dnia. Nie mógł się już doczekać reakcji
ukochanego na tę wiadomość. Był pewien, że również bardzo się ucieszy. Teraz
musiał go szybko o tym poinformować i powiedzieć o imprezie, na którą obiecał,
że przyjdą. Miejsce pracy Zoro znajdowało się już trochę dalej, więc nie śpiesząc
się, szedł powoli spacerkiem. Rozglądał się dookoła, widząc roześmiane pary
robiące zakupy na zbliżające się święta. Sam nie miał jeszcze pomysłu na
prezent dla partnera, ale wiedział, że wpadnie mu na pewno coś do głowy. Po
drodze wszedł do supermarketu, aby kupić trochę jedzenia, bo ich lodówka już
powoli świeciła pustkami. Był pewien, że nic nie zepsuje mu dzisiaj nastroju,
jednak nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się mylił.
Gdy wszedł w
ulicę, gdzie mieściło się miejsce pracy Zoro, zobaczył coś, co go zszokowało.
Cała radość i plany jakie trzymał w sercu przez te parę minut, zniknęły w
jednej sekundzie. Stał i patrzył jak osoba, którą kochał z całego serca, stoi
przy motorze i całuje się z różowowłosą lolitką, która mocno go obejmowała. Nie
mógł ruszyć się z miejsca. Cały świat zapadł się, a on widział tylko całującą
się parę. Z jego oczu zaczęły spadać słone krople łez. Otarł je szybko ręką i
puścił się biegiem. Nie wiedział gdzie iść, co robić, co myśleć i co czuć.
Wypełniła go pustka, która była nie do zniesienia.
Sanji biegł
ile sił w nogach. Nie wiedział co robić. Był kompletnie zagubiony. Jeszcze
nigdy w życiu, nie czuł takiej przerażającej pustki. Nie widział sensu dalszego
życia. Przed oczami ciągle widniał mu obraz ukochanego, całującego się namiętnie
z jakąś nieznaną mu, różowowłosą nastolatką. Był przekonany, że Zoro nie czuje
pociągu do kobiet. Teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo się mylił. To bolało
niemiłosiernie. Był pewny, że Roronoa go kocha i rozumie, że każdym gestem,
nawet tym najmniejszym, daje mu do zrozumienia, iż nigdy nie zostawi go samego na pastwę losu.
Był w ogromnym błędzie, żyjąc gównianymi złudzeniami. Został zdradzony przez
osobę, która dawała sens jego marnemu życiu.
Nie mógł
powstrzymać łez. Ta cała sytuacja go przerastała. Chciał biec i nigdy się nie
zatrzymywać, zapaść pod ziemię, zniknąć. Filar, który podtrzymywał go
psychicznie od czasu śmierci jego dziadka rozpadł się na milion malusieńkich
kawałków. Nie miał już domu, oazy spokoju, miejsca, do którego mógłby wrócić, i
w którym czułby bezpieczeństwo i szczęście. Wszystko przepadło w jednej chwili.
Był teraz jeden, sam, w tym przerażającym, dużym mieście, na tym przerażającym,
ogromnym świecie, który od tej pory miał przynosić tylko cierpienie. Nie chciał
takiego życia.
Nagle prze
jego głowę przeszła myśl, która wypełniła jego powątpiewające serce nadzieją. A
jeśli to nieprawda? A jeśli to wszystko było wytworem jego wyobraźni? W końcu
Zoro był do niego odwrócony tyłem. Ta dziewczyna przecież mogła tylko coś do
niego szeptać. Nie było wyraźnie widać, aby się całowali. Zwolnił trochę,
uspokajając się. Teraz, jak wszystko sobie przemyślał, był pewny, że nawet
jeśli był to pocałunek, to musiał być ku temu jakiś powód. Odetchnął z ulgą.
Jak mógł pomyśleć o czymś tak absurdalnym. Postanowił, że po powrocie do domu,
gdy wróci Zoro, wyjaśni sobie tę całą dziwną sytuację.
Ruszył już
spokojnie przed siebie. Teraz miał tylko i wyłącznie wyrzuty sumienia, że w
ogóle mógł pomyśleć o tym, że Roronoa go zdradza. On przecież nie był tego typu
osobą i na pewno, nie zrobiłby mu takiego świństwa. Idąc i rozmyślając, nie
zauważył grupki stojących i groźnie wyglądających mężczyzn, zmierzających w jego
kierunku. Nie zwracając uwagi na to, co się wokół niego dzieje, wpadł niechcący
na jednego, który szedł przodem.
- Och, bardzo
przepraszam, zamyśliłem się i nie zauważyłem pana – powiedział szybko i skinął
głową. Zamierzał już odejść, ale ów mężczyzna zatrzymał go, mocno ściskając
jego ramię.
- Gdzie się
tak śpieszysz, gnoju, co? Myślisz, że wystarczą mi twoje zasrane przeprosiny.
Gówno mnie one obchodzą!
W ciemnym i
pustym mieszkaniu rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Była jedenasta w nocy.
Roronoa Zoro wszedł do pomieszczenia najciszej jak umiał. Zaczął się rozbierać,
lecz nagle zauważył coś niepokojącego. Na wieszaku w przedpokoju nie było
kurtki Sanjiego, a pod nim jego butów. Pierwsza myśl jaka przemknęła przez
głowę młodego mężczyzny, to taka, że Kuro pod wpływem zmęczenia wszedł w
zimowych ubraniach do środka. Jednak szybko pozbył się tej myśli, bo dobrze
wiedział, że blondyn nawet pod wpływem alkoholu zawsze odkładał swoje rzeczy
tam, gdzie było ich miejsce.
Zoro
pośpiesznie ściągnął buty i z nadzieją wszedł do ich sypialni, która również
świeciła pustkami. Niepokój z minuty na minutę się powiększał. Wszedł do pokoju
dziennego i usiadł na kanapie. Wiedział, że gdyby jego kochanek musiał dłużej
zostać w pracy, to by do niego zadzwonił, albo przynajmniej wysłał wiadomość.
Przez głowę przeszła mu dość nieprzyjemna myśl, że coś musiało się stać. Sięgnął
do kieszeni i wyciągnął z niej czarny telefon marki DoCoMo. Od razy znalazł
numer Sanjiego, który zawsze miał gdzieś na wierzchu. Po krótkim czasie odezwał
się przesłodzony, kobiecy głos: „Abonament jest chwilowo niedostępny. Spróbuj
ponownie”.
- Jasna
cholera! – zaklął pod nosem. Kompletnie nie wiedział co ma robić. Pierwszy raz
znalazł się w takiej sytuacji, odkąd poznał Sanjiego. Blondyn był przecież
zawsze bardzo punktualny i zawsze informował o późniejszych powrotach do domu.
Zielonowłosy
chłopak z desperacją zaczął szukać numerów do przyjaciół. Był pewny, że może
oni coś wiedzą.
- Halo! Cześć
stary! – Usłyszał głos Usoppa, a w tle jakąś piosenkę śpiewaną przez zespół
j-popowy. – Ileż można na was czekać? Impreza się nam rozkręciła. Kiedy
będziecie?
- Jaka
impreza? – Zapytał zdezorientowany Zoro. – Z resztą, nie ważnie. Usopp, wiesz
może, gdzie jest Sanji?
- Co? To on
jeszcze nie wrócił? – krzyknął Usopp, a muzyka natychmiast ucichła. Jego głos
nie był już wesoły jak przed chwilą. Wyraźnie było słychać zaniepokojenie. –
Przecież zaraz po zajęciach poszedł do restauracji, poprosić o dzień wolnego.
Miał potem iść do ciebie.
- Pierwsze
słyszę – powiedział już całkowicie zdenerwowany Roronoa. – W każdym bądź
razie, dzięki za informację.
Szybko się
rozłączył, nie dając Usoppowi nic powiedzieć. Nagle go olśniło. Zrozpaczony
przykrył rękoma twarz. Był przekonany, że mu się wtedy wydawało, iż widział
Sanjiego nieopodal swojego miejsca pracy. Teraz wszystko zaczęło mu się układać
w jedną spójną całość. Blondyn musiał widzieć, jak ta suka Perona, wykorzystała
jego nieuwagę i go pocałowała. Zawsze jej nienawidził, ale starał się być dla
niej miły, ze względu na to, że była córką jego pracodawcy, Dracule Mihawka.
Dziewczyna od samego początku starała się przykuć na siebie jego uwagę, a on
dawał jej do zrozumienia, że nie jest nią zainteresowany. Nie zdziwiłby się,
gdyby się okazało, że zrobiła to z premedytacją widząc Sanjiego. Kuro jej nie
znał co prawda, ale Zoro dobrze wiedział, że różowowłosa wręcz maniakalnie
zbierała na jego temat informacje. Nie przejmował się tym za bardzo, bo w końcu
była tylko głupią nastolatką, zabawiającą się ludźmi jak zabawkami. Zdał sobie
sprawę, że ignorowanie tego było błędem, który teraz mógł go drogo kosztować.
Przeklinał sam siebie, że w ogóle dopuścił, aby taka sytuacja miała miejsce.
Dobrze zdawał
sobie sprawę z tego, że Sanji wiele przeszedł w życiu i był o wiele słabszy
psychicznie od niego. Wiedział również, że był dla niego największym wsparciem
i podporą, która dawała blondynowi chęci do dalszego życia. Wytłumaczenie tego
wszystkiego było jasne. Zoro bał się, że chłopak mógł sobie coś zrobić. Ta myśl
nie dawała mu spokoju. Był wściekły na siebie, mocno zdenerwowany i
wystraszony. Miał ochotę coś rozwalić, aby odreagować. Świetnie zdawał sobie
sprawę z tego, co zrobił i nie miał zamiaru w żaden sposób siebie
usprawiedliwiać. Teraz musiał zrobić tylko jedno. Odnaleźć Sanjiego za wszelką
cenę.
Jego uwagę
przykuła, leżąca na meblach kuchennych, paczka papierosów, która bez wątpienia
należała do jego partnera. Szybko po nią sięgnął i wsadził sobie jednego do
ust. Nienawidził tego świństwa, którym codziennie truł się Sanji. Dużo razy mu
powtarzał, żeby z tym skończył, jednak wiedział, że było to dla niego trudne.
Nałóg to nałóg. Blondyn zawsze powtarzał, że go to uspokaja, więc Zoro miał
nadzieję, że i jego choć minimalnie uspokoi. Ubrał się pospiesznie, zamknął
mieszkanie i ruszył przed siebie. Po chwili znowu wyciągnął telefon i wykręcił
numer. Długo zajęło zanim ktoś podniósł słuchawkę.
- Cześć Ace,
tutaj Zoro – zaczął zielonowłosy, jednak przerwał mu kobiecy głos.
- Zwariowałeś
Glonie, żeby dzwonić o tak późnej porze? Jest noc do cholery, normalni
obywatele tego zasranego kraju o tej porze śpią.
- Och, Bonney,
przepraszam – powiedział natychmiast, wyraźnie trochę zmieszany. – Chciałem
tylko zapytać, czy jest może u was Sanji?
- Sanji? U
nas? – zdziwiła się kobieta. – Przecież on mieszka z tobą, debilu.
- Wiem, że ze
mną, przeklęta babo, ale nie wrócił jeszcze do domu – warknął zdenerwowany
chłopak. Ta kobieta zawsze wyprowadzała go z równowagi. – Nie ważne. Życzę
udanej nocy. Dobranoc!
Ponownie się
rozłączył, nie dając swojemu rozmówcy nic powiedzieć. Nie miał ochoty rozmawiać
z tą pokręconą osobą. Teraz świetnie sobie zdawał sprawę, że jest debilem,
kretynem i ostatnim, skończonym matołem. Nikt nie musiał mu tego mówić. Zaczął
rozglądać się dookoła. Sanji mógł być teraz wszędzie. Nie miał pojęcia gdzie go
najpierw szukać. Modlił się w duchu, aby nic mu się nie stało. Miał ochotę
krzyczeć i postawić całą ogromną metropolię na nogi. Ta niewiedza i cholerne
poczucie winy doprowadzały go do szaleństwa.
Nagle wpadł mu
do głowy pewien pomysł. Puścił się biegiem w stronę jednej z wąskich uliczek.
Biegł cały czas nie zwalniając. To była jego ostatnia deska ratunku, której
miał zamiar się uporczywie trzymać. Minęło trochę czasu, zanim cały zdyszany
wpadł na ciemną klatkę schodową. Zaczął jak najszybciej i najciszej przemierzać
schody. Na trzecim piętrze odetchnął, nabrał powietrza i zapukał do drzwi,
które były zaraz przed nim. Czekał.
- Kurwa, kogo
o tej porze niesie. – Usłyszał całkowicie rozbudzony głos swojego najlepszego
przyjaciela, a po chwili w drzwiach stanął wkurzony, czerwonowłosy chłopak,
zaledwie z prześcieradłem ledwo okrywającym jego biodra. – Och, Zoro! Stary, co
cię tutaj przywiało o tak późnej porze?
Eustass Kid
był bez wątpienia osobą, której Zoro ufał bezgranicznie, zaraz po Sanjim
oczywiście. Znali się odkąd pamiętali. Razem wychowywali się w domu dziecka.
Byli dobrymi kumplami i świetnie się rozumieli. W gimnazjum ich relacje trochę
się pogorszyły z racji tego, że z Kida robił się coraz większy chuligan. Był
nawet szefem szkolnego gangu, który nieraz stał za większymi rozróbami w ich
dzielnicy. Kto jak kto, ale czerwonowłosy znał wszystkich przestępców w
mieście, a w każdym razie tych ważniejszych. Zoro nie mógł z nim w tamtych
czasach znaleźć wspólnego języka.
W liceum
chłopak wylądował w szpitalu i tam poznał młodego lekarza. W ostateczności ta
dwójka związała się ze sobą, a Kid znowu stał się osobą, na której można było
polegać. Trafalgar Law, bo tak miał na imię ów lekarz, był jedynym spadkobiercą
ogromnego szpitala, który słynął z samych gwiazd medycyny. Sam mężczyzna już w
młodym wieku zaliczał się do tego grona. Mimo iż wydawało się, że obydwoje są
jak woda i ogień, to świetnie im się razem żyło.
- Przepraszam,
Kid, widzę, że wam przeszkodziłem – powiedział Zoro, patrząc przepraszająco na
chłopaka.
- To nic, nie
przejmuj się. Co się stało? – zapytał czerwonowłosy, uważnie przyglądając się
przyjacielowi. – Wyglądasz, jakby ktoś umarł. Właź do środka.
Roronoa
posłusznie wszedł do środka. Eustass zaprowadził go to kuchni, gdzie kazał
usiąść.
- Sanji
zniknął. – Zoro opowiedział szybko co wydarzyło się tego dnia. Nie było czasu
na wgłębianie się w szczegóły. – Dlatego właśnie przyszedłem prosić o pomoc.
Czuję, że stało się coś złego. Chciałem się zapytać, czy Law nie mógłby
sprawdzić, czy nie ma go przypadkiem w szpitalu. Przepraszam, że was nękam tak
po nocy, ale tylko to rozwiązanie przyszło mi do głowy.
- Jasne, nie
ma sprawy. – Z drzwi po prawej stronie wyszedł czarnowłosy, trochę starszy od
nich mężczyzna. – Jak będę coś wiedział, to natychmiast zadzwonię. A ty, –
tutaj zwrócił się do chłopaka ledwo owiniętego prześcieradłem – wziąłbyś coś na
siebie włożył. Nie wszyscy muszą oglądać twoje sterczące klejnoty.
- Zazdrosny? –
Kid wyszczerzył usta w podłym uśmiechu. Takie chamskie dogadywanie było u nich
na porządku dziennym.
- Jak ja
mogłem pozwolić na to, żeby taki debil nade mną dominował – odgryzł się i
pocałował swojego partnera. – Przeziębisz się, matole.
Mężczyzna
ubrał się pospiesznie i wyszedł. Kid poprosił Zoro, aby chwilkę zaczekał.
Poszedł doprowadzić się do normalnego stanu, a gdy wrócił, razem poszli
przeszukiwać ciemne ulice. Co jakiś czas spoglądał na zielonowłosego, który był
coraz bardziej podłamany. Wiedział, że ta sytuacja go przerasta. Nic nie mógł
jednak na to poradzić. Zazwyczaj umiał poprawić humor swojemu najlepszemu
kumplowi, lecz teraz coś mu mówiło, że to nie ma sensu. Mógł jedynie w
milczeniu iść obok niego i patrzeć jak coraz bardziej cierpi. Sam nie mógł się
nawet postawić w jego sytuacji. W ogóle sobie tego nie wyobrażał.
Zoro szedł w
milczeniu, rozglądając się na wszystkie strony. Modlił się w duchu, by
najgorszy scenariusz, który siedział w jego głowie się nie spełnił. Nie
zniósłby utraty Sanjiego. Kochał go ponad własne życie, a myśl, że mogło mu się
coś stać ściskała jego serce. Chciał go znaleźć, przytulić, wytłumaczyć. Chciał
znowu poczuć go blisko siebie. Nie zdziwiłby się jednak, gdyby chłopak nie
chciał go znać. Odczułby wtedy jeszcze większy ból i zapewne nigdy by sobie
tego nie wybaczył.
Błądzili w
milczeniu po uliczkach Tokio, które świeciły pustkami. Robiło się coraz
zimniej. Powoli zbliżała się druga w nocy. Nagle spokojną ciszę przerwał dźwięk
telefonu Zoro. Trzęsącymi się dłońmi wyciągnął go z kieszeni, a jego oczom
ukazał się napis „Trafalgar Law”. Wziął głęboki oddech i odebrał. Zamarł
słuchając głosu przyjaciela.
- Zoro, Sanji jest
w opłakanym stanie. Trafił na blok operacyjny. Jak najszybciej przyjdź do
szpitala.
Ciąg dalszy nastąpi…
Jejku biedny Sanji, dlaczego krzywdzicie Sanjiego T.T (nie żebym miała o to pretensje - jeju...jestem sadystką o.O)
OdpowiedzUsuńStrasznie mi się podoba;P
Zresztą ty to wiesz ;P Bo piszesz naprawdę dobre opowiadanka :)
Fajny pomysł z wrzuceniem do fica, różnych pairingów. Pojawił się nawet Kid i Law, których widuje rzadko ^^ Co mnie oczywiście cieszy :)
Nie, że nie lubię Perony, ale założę się, że to ona była taką wredną sukę i nasłała kogoś na Sanjiego...
Kocham to :D
Naprawdę jestem zachwycona opowiadankiem. CHCĘ WIĘCEJ!!!
Ahhh, ponieważ to ja robiłam korektę, to wszystkie błędy zarówno stylistyczne, interpunkcyjne jak i ortograficzne zwalajcie na mnie :D
A co do Ayo, to chwalcie ją, za to wyśmienite opowiadanko, bo naprawdę warto ^^ (A spróbujcie nie *morderczy wzrok*) ^^
W sumie to nie tak, że znęcamy się tylko nad Sanjim, bo jakby nie patrzeć Zoro również cierpi ;)
UsuńNie, aż taką suką Perona nie będzie :)
Ach, i wielkie dzięki za komentarz :*
UsuńNo tak miłość ja usprawiedliwia ;D
UsuńNo fakt. Zoruś też wiele cierpi... Jestem ciekawa, który z nich ma wytrzymalszą psychikę, bo według mnie Sanji ;D
Nie ma problemu ;D To ja dziękuje za opko:*
tak bardzo wredne ;__:
OdpowiedzUsuńJak można takie coś Sanjiemu zrobić no ! I jeszcze tak Peronę oczerniać xD
Opowiadanie jest tak długie że jak zobaczyłam ile tego jest to sobie najpierw herbatę przed czytaniem zrobiłam , oj warto było czytać *-*
Akurat postać Perony pasowała tam jak ulał :D
UsuńxD Haha xD Czytałam to opowiadanie jeszcze przed korektą, zdaje się o 2 w nocy robiąc projekt z urbanistyki. Wtedy spodobało mi się, a teraz będąc w gorszym stanie zmęczenia również mi się podoba :) Ciekawie napisane- lubię taki sposób pisania i też to sprawiło że chciałam je doczytać do końca :P
OdpowiedzUsuńFajnie że zmieniłaś kierunek studiów Usoppa xD Bo poprzednio jak czytałam, to się lekko zdziwiłam xD Z resztą Sanji jako student chodzący ubrany w koszulę i krawat- taki obrazka to nawet ja na swoim kierunku nie widziałam(choć u mnie bywają różne przypadki xP) Dla mnie to było zabawne, bo takich studentów to się jedynie widuje na rozpoczęcie roku akademickiego na 1. roku xD Ale dobra, wiem- Sanji to Sanji i tego nie chciałaś zmieniać xD
Piosenka- jak mi napisałaś że jakąś wybrałaś przewodnią, to coś mu mówiło że to będzie ta piosenka xD Tylko wolałam o nią nie pytać aby mieć niespodziankę później xD
A art- już Ci pisałam- jest fajny :D Jak ogarnę te programy co sobie pobrałam, to po odpowiednim czasie nauki może też kiedyś taki stworze xD
Jako Fan Serwis dodam- prace and tapetką rozpoczynam jutro(bo dzisiaj muszę odespać cały ten tydzień xD) xD Przyda mi się trochę kreatywności xD
Do pisania! A teraz idę spać xD
Tak, bardzo mi pomogłaś z tym Usoppem :D Wielkie dzięki :* Art jest śliczny i chyba nigdy się nim nie przestanę zachwycać :D Nie spodziewałam się, że skomentujesz ;) Dziękuję :*
UsuńJeden błąd mi się rzucił w oczy, chociaż jestem padnięta i ledwo ogarniam, gdzie w swojej wypowiedzi postawić przecinek a gdzie nie. Moja szkoła to istna rzeźnia przed świętami... To taka drobna literóweczka - mianowicie, orzeczenie Lily "A ty, Sanji, pewno jesteś WYKŁUTY". Wykuty. Wszędzie ta szkoła T.T
OdpowiedzUsuńPoczątek był dosyć melancholijny, i czułam się jak w telenoweli XD. Bardzo spodobał mi się poboczny wątek VivixNami. Wiesz, chętnie bym poczytała o tym, jak Nami się zmieniała pod wpływem niebieskowłosej... Może napiszesz taki cykl opowiadanek? Ten jeden rozdzialik to taka kopalnia pomysłów ^.^ I swoją drogą niezła telenowela, ale podoba mi się. Tak. Bardzo mi się podoba.
Biedny Sanji, że też musiał oberwać :<. W sumie szkoda, że Zoro nie poleciał go ratować do oprawcy, ale jeszcze by się zgubił XD
Czekam na kolejny part. Bardzo ładne opowiadanko :*!
To dobrze, że czułaś się jak w telenoweli :D To znaczy, że odebrałaś to prawidłowo, bo właśnie miałam taki zamiar, żeby wyglądało to trochę jak telenowela. Tak, Emiś już poprosiła o Kida i Lawa, ja chcę Zoro i Sanjiego, więc myślę, że napiszę opowiadania o ich życiu licealnym, ale nie skupią się one tylko na dwóch postaciach ;) No i oczywiście para NamixVivi wchodzi w grę :) Już mam nawet pewien pomysł, jakby to było :) Ale to kiedyś, bo najpierw trzeba skończyć to ;)
UsuńMogę napisać tylko tyle, że w następnym rozdziale będzie na pewno bijatyka (w końcu nie bez potrzeby Kid był kiedyś chuliganem), a co będzie z Sanjim? Czy w ogóle z tego wyjdzie? Przekonacie się w drugim rozdziale :D
Pięknie dziękuję za komentarz :*
Uwah! Zostawiłam taki błąd!! Jak mogłam zostawić taki błąd!! *bije się po głowię*
UsuńZ góry przepraszam!
No to widzę, że z tego Ci powstanie, naprawdę długa historia ;D To może być naprawdę dobre!! ^^
Ejj! nie strasz mnie, że Sanjiemu coś się stanie T.T
*czarny scenariusz to jej specjalność*
Mam nadzieję, że nie :P
Ja liczę, że Zoro im wszystkim łby pourywa *:D wyszczerz*
Powodzonka ;P
Nie no, łbów może nie pourywa, ale weźmie parę osób i zrobi taki młyn, że masakra ^^ Już mam wszystko obmyślone :D
UsuńA tego to tylko trzy rozdziały będą, tak jak planowałam. A sequel nie wiem ile będzie miał, zależy co mi do głowy przyjdzie ^^ Jeśli macie co do niego jakieś specjalne życzenia to walcie :D
Ty już wiesz, że chcę KidxLaw/LawxKid ^^
UsuńAle to chyba jest KidxLaw (z tego co pamiętam ^^)
UsuńSpokojnie Emiś, będzie :D Napiszę jak się poznali i ich pierwsze zbliżenie ^^ Oczywiście z perspektywy Kida, bo wiesz, że Lawa nienawidzę ;)
UsuńA specjalnie dla Ciebie myślę jeszcze nad tym, żeby napisać co oni robili przed przyjściem Zoro :D Ale to na samym szarym końcu :D
Specjalnie dla mnie? Jak miło ^^
UsuńZ chęcią bym to przeczytała ^^
Jakaś faza na KidLawa mnie chyba wzięła xD
No cóż :D Ja ostatnio mam fazę na wszystko ;P
Jak wpadnie mi jeszcze coś do głowy, to Ci jeszcze coś podsunę ;P
Jestem, cieszy się, ne? ;)
OdpowiedzUsuńBardzo spodobał mi się misz-masz. Było tyle różności, że aż chce sie powiedzieć dla każdego coś dobrego, nie? Czasem się śmieje, że tworzysz nam nową "Modę na sukces" z uniwersum One Piece, ale jak to bywa, większość "Modów" jest lepsza od oryginału... XD
Bardzo mi się spodobał opis otoczenia Sanjiego. Był taki prawdziwy... Studia, mnóstwo znajomych, wiele perypetii, w tle rozterki... Cieszę się, że prowadziłaś w postać Lily, która stała się takim akumulatorkiem powieści, czymś co zdecydowanie nie zdarza się codziennie, ne? Wyglądała na bardzo zaufaną przyjaciółkę. ;) Niech ganbaruje z Luffy'm ;P
Kolejny związek, na którego zwróciłam swoją uwagę (tym razem nie obeszło się bez zmarszczenie brwi) to Kid i Law, bo ile tego pierwszego darzę sympatią, ten drugi to tak ścierka do kurzu razy dwa, ale jakoś tak... pariring mi nie zawadza.
Dlaczego zrobiłaś takie krzywdy Sanjiemu... Nie dość, że złamane serducho, to jeszcze pobicie? No weź się ogarnij (A Perona niech idzie zamiatać szatnie w piekle, ot co!)! Mam nadzieję, że nie skrzywdzić kuka baaardzo. I jakoś uda im się go odratować...
Czekam na ciąg dalszy.XD
Kid x Law. Uwielbiam ten paring! Szkoda, że to jedyne opowiadanie jakie znalazłam po polsku z nimi. ;<
OdpowiedzUsuńPowodzenia w pisaniu.
Lizzy
No się zabrałam w końcu bo nie wiem jak to ominęłam:)
OdpowiedzUsuńTrochę cukrów ale potem powiało grozą... Mimo że przeczytałam Special i wiem co będzie to i tak napięcie na końcu było bardzo dobre:) Wiele paringów które są super wplecione^^ Trochę powtórzeń:) Całość ogólnie mi się podobała i na pewno zabiorę się za kolejne!:) Piękna jest tutaj ich miłość. Taka bezgraniczna. To jak Sanji nawet jeśli widział pocałunek i zaufał Zoro- trzeba bardzo kochać i ufać:)
Perona dobrze dobrana do sytuacji;D Law i Kid i ma papa się uśmiecha. Ta para jedną z mych ulubionych.
Buziaki
Vanilia^^
kilka razy pada kuro zamiast sanji
OdpowiedzUsuńPonieważ Sanji w tym opowiadaniu ma Kuro na nazwisko xD
Usuń