Tytuł: Urodzinowa niespodzianka
Autorka: Sarinea
Korekta: --
Korekta: --
Liczba rozdziałów: one shot
Gatunek: shounen-ai, komedia
Para: ZoroxSanji
Ograniczenie wiekowe: 13+
Co by było, gdyby...? Załoga Słomianego Kapelusza osadzona w realnym świecie. Paczka przyjaciół z liceum i klubu żeglarskiego organizuje przyjęcie niespodziankę dla Roronoy Zoro. Ktoś będzie jednak musiał wywabić Zoro z domu na czas przygotowań... Na kogo padnie wybór i, co najważniejsze, do czego on potem doprowadzi?
Przepraszam za wszelkie niezgodności z kanonem, jednak... Tak bardzo je lubię T.T!
Czarnowłosy chłopak w słomianym
kapeluszu biegł zdyszany ulicami Tokio, wymijając zgrabnie przechodniów i przeskakując
nad zwierzętami lub śmietnikami. Nie dość, że zaspał i nie zabrał ze sobą
śniadania, to kompletnie zapomniał, gdzie miał spotkać się z przyjaciółmi, więc
po prostu biegł na oślep przed siebie, licząc na promyk szczęścia. Wtem, z
jednej z uliczek pełnych restauracji, wychyliła się zgrabna, rudowłosa
dziewczyna. Jej mina ani trochę nie wskazywała na zadowolenie.
-Luffy! – Ryknęła, szarpiąc za
kołnierz koszulki chłopaka. –Czekamy na ciebie od godziny!
Luffy uśmiechnął się szeroko, za
co oberwał pięścią w głowę. Chłopak jęknął.
-Co to za nieludzkie pomysły, żeby
kazać mi wstawać w sobotę o dziewiątej rano!
-Nieważne, chodź – wciągnęła go do
niewielkiej knajpki, w połowie zapełnionej przez ledwie przytomnych ludzi. Już
z daleka Luffy ujrzał resztę swojej paczki, mianowicie: niebieskowłosego Franky’ego,
Sanjiego, długonosego Usoppa i Robin, jak zawsze ze swoim ukochanym psem,
Chopperem. Luffy zajął miejsce przy stole, czując, jak inni ludzie gapią się na
jego gigantycznego guza na głowie.
-Spotkaliśmy się tutaj by omówić
kwestię niespodzianki urodzinowej dla Zoro – zaczęła Nami, lecz urwała na widok
Luffy’ego przeglądającego kartę dań. –Sanji, zabierz mu to – jęknęła.
-Oczywiście, Nami-san! – Zawołał kucharz,
zabierając menu nie tylko z rąk Luffy’ego, ale i wszystkich sąsiednich
stolików.
-Jestem głodny – jojczał Luffy,
jednak natychmiast uciszył się na widok miny rudowłosej.
-Zoro zapewne jeszcze śpi –
zaczęła ponownie. –Zebraliśmy się tak wcześnie, by omówić organizację imprezy
urodzinowej dla Zoro. Jego urodziny są już jutro i wszystko mamy załatwione, od
cateringu po prezenty, lecz jest jeden problem. Potrzebujemy kogoś, kto
wywabiłby Zoro z domu na co najmniej dwie godziny. Zwędziłam klucze – machnęła pęczkiem
kluczy przed nosami towarzyszy, uśmiechając się przebiegle – więc wejdziemy bez
problemu.
-Mogłabym się tym zająć – odparła Robin,
pozwalając, by Chopper wskoczył jej na kolana. Sanji uniósł brew, zaciągając
się dymem z papierosa.
-Nie, Robin, ty będziesz mi
potrzebna. Tutaj masz listę zadań i potrzebnych rzeczy – wręczyła jej plik
kartek. –A to zadania dla was – karteczki wylądowały również przed Frankym,
Usoppem i Luffym.
-Nami-san, a ja? – Zaniepokoił się
Sanji, zerkając w listę zadań siedzącego po lewej Usoppa.
-No cóż, Sanji-kun… Zdecydowałam,
że ty podejmiesz się akcji wyciągnięcia Zoro z domu.
Sanji zacisnął usta, chociaż miał
pierwszy raz w życiu ochotę krzyknąć na kobietę. Czy Nami-san zwariowała?!
Przecież wszyscy dobrze wiedzą, że on i Zoro najmniej się tolerują z całej ich grupy, która w sumie jest razem od początków
liceum. Dla Sanjiego Zoro mogłoby w ogóle nie być. Nie wnosił praktycznie nic –
lubił alkohol, po którym spał jak zabity i miał zielone włosy, na które mało
kto mógł patrzeć.
A teraz będzie musiał iść do niego, nie, będzie musiał z nim gdzieś wyjść. Na całe dwie godziny! Przecież
oni nawet nie mają o czym rozmawiać!
-Dobrze – odparł zrezygnowany
Sanji. –Ale, Nami-san, robię to tylko i wyłącznie dla ciebie, nie dla niego…
-Wiemy, wiemy – przerwała ruda
zniecierpliwionym tonem, wracając do wywodów na temat imprezy. Sanjiemu
natychmiast popsuł się humor. Zapalił kolejnego papierosa, dziękując Bogu w
myślach za nikotynę. Przeczesał palcami grzywkę i wsłuchał się wreszcie w to,
co mówiła Nami.
*
Spokojnie, Sanji, poradzisz sobie. Po prostu myśl, że obok jest jakaś
piękna kobieta, a nie ten zielony przygłup. No i Nami-san będzie zadowolona!...
Sanji stał pod drzwiami mieszkania
Roronoy Zoro, oddychając głęboko. Oparł się czołem o chłodne drzwi, starając
opanować drżenie serca i furię. Nie znosił Zoro. Gdyby Nami nie była taką
piękną kobietą, na pewno nie podjąłby się tak kretyńskiego zadania. Zoro za to,
jak się z nim nie kłócił, zachowywał się wobec blondyna dość obojętnie (ale w
końcu co innego można odczuwać, gdy się śpi?).
Niepewnie uniósł dłoń, czując, jak
cały się trzęsie i nacisnął dzwonek dwa razy. O dziwo poczuł, że nogi zaczynają
mu drżeć. Ach, to ze złości
przemknęło przez myśl blondyna. Cierpliwie odczekał jeszcze kilka minut, aż
poczuł jeszcze większe zdenerwowanie i nacisnął dzwonek pięć razy, waląc w
plastikową obudowę brzęczyka. Wreszcie drzwi uchyliły się i oczom Sanjiego
ukazał się Zoro stojący jedynie w czarnych bokserkach i puszystych, różowych
kapciach. Włosy Roronoy były w nieładzie, a oczy solidnie zapuchnięte. Sanji
przez chwilę pomyślał, że zemdleje.
-Po coś tu przylazł z samego rana,
Brewka? – Wymamrotał Zoro, przeciągając się i obscenicznie drapiąc po tyłku.
Blondyn zmarszczył gniewnie brwi. Cholera, przygotował sobie tyle wymówek, a
teraz nic nie przychodziło mu do głowy.
-Po pierwsze, to dzień dobry,
Zoro, jest już piętnasta – zielonowłosy mruknął coś i sennie oparł się o
framugę. –Po drugie, to mam sprawę. Potrzebuję kogoś, kto pomógłby mi z
zakupami. Chcę zrobić większe zapasy, a nie mam samochodu i jakoś muszę je
donieść… - Zełgał gorączkowo. Wiedział, że brzmi to bardzo kretyńsko, lecz, o
dziwo, zielony tylko pokiwał głową. Mimowolnie Sanji prześlizgnął się wzrokiem
po ciele kolegi. Szerokie, męskie barki, umięśnione ramiona i brzuch… I
podłużna, skośna blizna na klatce piersiowej. Kiedy to się stało?
-No dobra, ale nie mogłeś poprosić
Usoppa czy kogoś tam…? – Zoro wpuścił blondyna do mieszkania. Sanji popatrzył
drwiąco na jego kapcie.
-Wiesz, Usopp nie wyszedłby do
mnie w takich papuciach. Uśmiech! – Błyskawicznie wyciągnął telefon i pstryknął
zdjęcie zaskoczonemu zielonowłosemu. Zoro popatrzył w dół i zaklął głośno.
-Szlag, nie zauważyłem.
Sanji roześmiał się, lecz za
chwilę poczuł na sobie badawcze spojrzenie kolegi. Cholera, przecież nigdy się
tak nie zachowywał w towarzystwie Roronoy. Blondyn w moment spoważniał i usiadł
na ciemnej kanapie, dotykając delikatnie welurowego obicia.
-Proszę, byś się pośpieszył –
rzucił krótko, wpatrując się w kolorowe obrazki na ścianie. Zoro wciąż zerkał
badawczo na blondyna, lecz ruszył w kierunku swojej sypialni. Sanji odetchnął.
Uch, jak na razie całkiem dobrze mu idzie… W sumie aż za dobrze. Zoro jest zbyt
głupi, by się połapać, że Sanji kłamie jak z nut z zakupami, ale też zbyt
uczynny, by odmówić pomocy. No cóż, bynajmniej Sanji będzie miał potem z głowy
te ogromne zakupy. Rozejrzał się uważnie po saloniku mieszkania Roronoy. Rzadko
tutaj bywali. Głównie spotykali się albo na spotkaniach klubu żeglarskiego,
albo w szkole, ewentualnie w restauracji „Grand Line”, poza tym najczęściej
bywali w domu Nami lub Luffy’ego.
Pomieszczenie było całkiem czyste,
choć na podłodze walały się buty i spodnie Zoro. Na komodzie stojącej pod oknem
znajdowała się piękna, szklana gablotka zamykana na kluczyk, w której
znajdowały się trzy największe skarby Zoro – katany. Poza żeglarstwem, Zoro
zajmował się też szermierką. Robin, która kilkakrotnie odwiedzała już
zielonowłosego na treningach, była zawsze pod wrażeniem wyczynów Roronoy. Sanji
podszedł do gablotki, przypatrując się trzem katanom. Każda była inna i każdą
Zoro zdobył w różnoraki sposób, wszystkie jednak miały dla niego taką samą wartość,
niezależnie od swej ceny.
-Już – Zoro wszedł do salonu,
wycierając ręcznikiem twarz. Jego trzy kolczyki zabrzęczały cichutko. –Wezmę portfel
i możemy iść.
-Ok – warknął Sanji, zerkając na
strój Roronoy. Zielonowłosy nie wyglądał aż tak źle; miał na sobie czarne,
proste dżinsy, zielone haramaki i ciemny t-shirt. Ze względu na swą posturę wyglądał
na dorosłego i poważnego człowieka w tych kolorach. Niestety, efekt znikał od
razu, gdy tylko Zoro otwierał usta lub miał wyjść w teren.
Sanjiego wcale nie zaskoczyło, że
gdy znalazł się przed budynkiem, zielonowłosego za nim nie było. Zerknął na
zegarek, dając Zoro pięć minut. Dokładnie kilka sekund przed końcem czasu drzwi
uchyliły się i wypadł z nich zadyszany Roronoa. Blondyn skomentował to jedynie
drwiącym spojrzeniem. Tylko Zoro potrafił zgubić się w miejscu, w którym
codziennie przebywa, czyli w tym, w którym mieszka.
W milczeniu ruszyli w stronę
centrum handlowego. Sanji starał się nie tracić Zoro z oczu, jednocześnie
lawirując między ludźmi. Wydawało mu się, iż dostrzegł gdzieś w oddali czarną
grzywkę Robin-chan, lecz mogło to być tylko złudzenie.
-Oi, Sanji, co dokładnie chcesz
kupić? – Zaczął niezgrabnie zielonowłosy, wbijając dłonie w kieszenie. Sanji
zamyślił się.
-Głównie będziemy kupywać owoce,
warzywa i mięso. Skoczę jeszcze kupić sobie nowe spodnie, a co? Śpieszysz się
może?
-Nie, ale dziwi mnie, że idziemy
we dwójkę na zakupy.
-Przecież ci mówiłem, glonie jeden…
-No tak, ale czemu nie wziąłeś
samochodu Nami albo nie poszedłeś z Usoppem?
-Nami nie ma dzisiaj w domu –
wymyślił gorączkowo, obsesyjnie wciągając dym z papierosa w płuca. –A Usopp… No
cóż, nie, żebym cię komplementował, ale on nie pomógłby mi donieść do domu
ciężkich toreb.
-Mam tylko nadzieję, że w nic mnie
nie wkręcasz, durna brewko – zmarszczył brwi. –Gdyby nie ty, spałbym dalej.
-Ogarnij się, ty bezmózga algo,
jak można spać cały dzień?!
-I tak nie mam nic innego do
roboty.
-Nie? Z nikim się nie spotykasz?
-Nie żartuj. Z Robin, która sama
nie wie, czego chce?
-Na niej świat się nie kończy, mój
drogi.
-Nie jestem tak zboczony jak ty i
twoje brwi.
-COŚ POWIEDZIAŁ?! – Sanji rzucił się
w stronę Zoro, próbując wymierzyć mu kopniaka. Zielonowłosy chwycił kij leżący
przy drodze i jednym, zgrabnym ruchem zablokował zmierzający ku niemu pantofel
blondyna. Następnie wykonał obrót i Sanji padł na ziemię.
-To, co słyszałeś – zielonowłosy pochylił
się nad Sanjim i wyciągnął do niego dłoń. Blondyn splunął na ziemię i
podniósłszy się, otrzepał tyłek z kurzu, a następnie ruszył przed siebie. Udawał
oburzonego, wciąż jednak zerkał kątem oka, czy glon na pewno idzie z tyłu. Na
szczęście, do centrum handlowego doszli bez przeszkód i bez zamienienia choćby
jednego słowa między sobą.
-Najpierw spodnie – mruknął cicho
Sanji, gdy stanęli u wejścia centrum. – Jeśli chcesz, możesz sobie teraz
połazić, a za jakieś pół godziny spotkamy się przy fontannie i pójdziemy do
spożywczego.
-Nie chce mi się łazić, pójdę z
tobą – odparł znudzony Zoro. Sanji skierował się do odzieżowego, a Roronoa
ruszył zaraz za nim. Gdy tylko weszli do sklepu, zielonowłosy rzucił się z
jękiem na skórzaną sofę i zasnął. Blondyn westchnął, po czym ruszył w kierunku
półek. Wybrał kilka par ciemnych, obcisłych dżinsów (Ach, by Nami mogła sobie popatrzeć!) i ruszył do przymierzalni. Na
szczęście, wybór odpowiednich spodni nie zajął mu długo, w dodatku dokupił
sobie też dwie nowe koszule.
Zerknął za zegarek. Jego plan
wypalił. Do imprezy pozostało około godziny czasu, a oni nawet jeszcze nie
zaczęli robić tych właściwych zakupów. Podszedł do sofy i bezceremonialnie
potrząsnął Zoro, który mamrotał przez sen. Sanji wyłapał jedynie żeńskie imię „Kuina”.
-Idziemy, już wybrałem! –
Zakomenderował twardo. Zoro popatrzył na niego nieprzytomnym wzrokiem, by
następnie ziewnąć potężnie i ruszyć w kierunku spożywczego. Sanji, rozochocony
nowymi ciuchami i ciekawy opinii Nami, na jeden moment stracił zielonowłosego z
oczu.
-Zoro? – Odwrócił się i rozejrzał.
W galerii jak zawsze był tłum ludzi, lecz nigdzie nie dawało się dostrzec
zielonej, nastroszonej fryzury. Serce blondyna przyśpieszyło. Cholera, miało
być tak dobrze, nawet już zaczynał myśleć, że gdy sam nie zaczyna do
zielonowłosego, to nawet nie jest takim złym towarzyszem…
-Szlag! – Zaklął pod nosem i
ruszył przed siebie, lawirując między klientami. Obejście połowy sklepów na
parterze zajęło mu ponad pół godziny, lecz Roronoy wciąż ani widu ani słychu.
Miał nadzieję, że ten tępy glon nie pojechał na piętro… Wmawiał sobie, że
przecież Zoro nie jest aż tak głupi.
Po kolejnych czterdziestu minutach
poddał się i wjechał schodami na pierwsze piętro. Natychmiast pożałował, że nie
zrobił tego wcześniej – zielonowłosy pochrapywał smacznie, usadowiony pod
marmurową kolumną. Sanji poczuł, iż za moment nie wytrzyma i skoczył na Zoro,
waląc go po głowie torbami.
-Zwariowałeś?! – Ryknął, aż kilku
ludzi się obejrzało. Roronoa natychmiast otworzył oczy. –Debilu! Na dwie
sekundy spuściłem cię z oczu, a ty zniknąłeś!
-Pokazywałeś na schody, to
wjechałem – warknął w odpowiedzi.
-Pokazywałem sklep OBOK SCHODÓW! –
Jęknął blondyn. Telefon w jego kieszeni zaczął wibrować. Nie miał już sił. Miał
nadzieję, że to Nami z wieścią, iż mogą już przychodzić na imprezę. Zerknął
rozpaczliwie na ekran i ujrzał numer Robin.
-Tak? – Rzucił, zaciskając zęby.
-Za godzinkę wszystko będzie
gotowe, Nami kazała przekazać – usłyszał niski głos Nico, a w tle jakieś hałasy.
-O matko… - Jęknął znowu i upuścił
telefon na podłogę. Jeszcze godzina. GODZINA! Popatrzył na zdezorientowanego Zoro i poczuł okropny
ból głowy. Mimo to, otrzepał się, podniósł i wetknął papierosa do ust. Roronoa
patrzył zaniepokojony na blondyna, a potem podszedł i delikatnie dotknął jego
ramienia.
-Wszystko w porządku?
Sanji uniósł gniewnie wzrok,
patrząc w te tępe oczy Zoro, mając wielką ochotę go zbić i wykląć, lecz…
Roronoa z niego nie kpił, o dziwo. Bynajmniej w tym momencie.
-Tak… - Westchnął zrezygnowany. –Chodźmy
robić te zakupy.
Dziś są jego urodziny, nie będę na niego ciągle krzyczał…
Tym razem udało im się dotrzeć do
sklepu bez przeszkód. Sanji nie odzywał się. Momentami miał ochotę wyć z
rozpaczy i bezsilności. Zoro chodził z wózkiem, a blondyn wrzucał do niego
najpotrzebniejsze rzeczy, pragnąc jedynie jak najszybciej zakończyć tę farsę.
Przy kasie pośpiesznie spakował siatki, oddał większą część Roronorze i opuścił
sklep. Oczywiście, cały czas zerkając na zielonowłosego.
Przybyli do mieszkania Sanjiego
szybciej, niż blondyn się spodziewał. Rozpakowanie zakupów również nie zajęło
zbyt wiele czasu. Blondyn postanowił zrobić herbatę, by jeszcze chwilę
przytrzymać Zoro u siebie.
-Dzięki – powiedział zielonowłosy,
gdy dostał filiżankę pełną parującego płynu. Siedzieli obaj przy sterylnie
czystym stole w kuchni Sanjiego. –Wiesz, Brewko…
-Hm? – Zaciekawił się Sanji,
łykając gorącą herbatę, mając nadzieję, że płyn wypali chociaż część jego
poczucia zażenowania.
-W sumie nieważne – mruknął Zoro,
a jego ramiona dziwnie opadły w dół. Oparł łokcie o blat stołu i przyłożył
dłonie do czoła. –Dzięki, że… Że mnie dzisiaj wyciągnąłeś. I przepraszam, że
cię tak wkurzyłem…
Sanji omal się nie zakrztusił.
Zoro przeprasza?!
-I tak przespałeś połowę wyjścia –
odparł cicho blondyn, odstawiając naczynie.
-No, może i tak – uśmiechnął się
lekko Zoro. –Ale… Czułem, że ktoś jest obok, kto na mnie czeka. To… Całkiem
miłe.
-Gdybyś się bardziej otworzył na
ludzi, nie byłbyś tak często samotny… Zresztą, masz naszą grupę! Czego ci
brakuje? Każdy jest zawsze gotów, byś z nim wyszedł.
-Luffy i Nami to praktycznie para,
więc pomiędzy nich nie będę się mieszać. Usopp i Franky to dwójka dobrych
przyjaciół o tych samych zainteresowaniach i gdy jestem między nimi, to nie
mamy o czym rozmawiać. Robin… Może i jest mną zainteresowana, lecz to nie to. A
ty… To ty.
-Co? – Sanji uniósł brew. –Co przez
to rozumiesz?
-Że nasze kłótnie są całkiem fajne
i chyba tylko dlatego jeszcze nie odłączyłem się od grupy.
Blondwłosy popatrzył w osłupieniu
na Zoro. Zielonowłosy wcale z niego nie kpił, co jako pierwsze przyszło Sanjiemu
na myśl. W sumie, było mu bardzo miło po usłyszeniu tych słów z ust Roronoy.
Poczuł lekkie ukłucie żalu. Fakt, Zoro był samotnikiem, i chociaż znał Luffy’ego
najdłużej ze wszystkich, to ciężko było mu wpasować się w grupę. Zawsze był
wolnym strzelcem, lecz Sanji nie myślał kiedykolwiek, iż przeszkadza to
zielonowłosemu.
-Jeśli chcesz, to pokłócimy się w
drodze do twojego mieszkania – Sanji odsunął krzesło, macając się po
kieszeniach. –Chyba zostawiłem u ciebie klucze.
-OK – odparł Zoro, również się
podnosząc i odstawiając filiżankę do zlewu. Sanji krótko uprzątnął blat w
kuchni i ruszył do korytarzyka, gdzie czekał już ubrany Roronoa. Ledwie sięgnął
po bluzę wiszącą na haczyku, usłyszał, że Zoro porusza się, a następnie łapie go
za ramiona i odwraca przodem do siebie.
Sanji wyczuł niepewność w postawie
Zoro, lecz nie zaprotestował. Wiedział, co zaraz nastąpi i nie miał nic
przeciwko. Poczuł nawet, iż sam tego chce.
Usta zielonowłosego musnęły
delikatnie wargi Sanjiego. Blondyn zadrżał. Oddech Roronoy miał cudownie słodką
woń, upajającą w dziwny sposób umysł. Pragnąc więcej, wychylił się do przodu i
przywarł do Zoro, pieszcząc delikatnie jego usta. Gdy zaczął odpowiadać tym
samym, pozwolił sobie na zabawę językiem z dolną wargą Zoro. Miał takie miękkie
usta, ciepłe i słodkie…
-Och, ty perwersyjny… - Mruknął
Zoro, przypierając blondyna do ściany i rozpinając mu koszulę. Sanji chciał się
roześmiać, lecz poczuł, że jego usta mają nagle co innego do roboty. Pieścił
delikatnie język zielonowłosego, czując coraz większy ogień ogarniający jego
ciało. W końcu… Poddał się.
Ogień strawił wszystko.
-Ach, wiesz co, Zoro? – Mruknął
blondyn, gdy Zoro padł wyczerpany na łóżko.
-Czego chcesz, zboczeńcu? –
Szepnął Roronoa w szyję Sanjiego, przyprawiając go o dreszcze.
-Wszystkiego najlepszego.
*
-NIESPODZIANKAAA! – Rozległo się
zewsząd, gdy tylko Zoro uchylił drzwi mieszkania. Roronoa rozejrzał się
zaskoczony po swoim saloniku. W każdym możliwym miejscu znajdowały się balony
lub serpentyny, a przed kanapą na stole przyniesionym z kuchni poustawiano tyle
jedzenia, że zielonowłosy nie mógł się nadziwić, iż stół wytrzymał taki ciężar.
Zerknął na Luffy’ego stojącego w kącie, dziwiąc się, że chłopak jeszcze nic nie
zdążył zjeść.
-Wszystkiego najlepszego, Zoro! –
Krzyknęli chórem wszyscy. Zoro ujrzał kilka osób ze szkoły, nawet tę nieśmiałą
i fajtłapowatą Tashigi. Sanji zerknął na towarzysza i z radością odnotował, że
Roronoa na pewno będzie się dzisiaj dobrze bawił. Blondyn poczuł, jak ktoś
łapie go za dłoń i odciąga w kąt.
-Co tak długo? – Szepnęła Robin,
zerkając na tłumek składający życzenia ich kompanowi.
-Umm… - Sanji zaczerwienił się na
wspomnienie tego, co jeszcze godzinę temu działo się w łóżku w jego domu. –Zoro
się zgubił, oczywiście…
-Oczywiście – zawtórowała Robin z
szerokim uśmiechem. –Ach, popraw sobie koszulę, bo chyba naprędce ktoś ci ją
źle włożył.
Sanji przestraszony spojrzał w
dół, lecz jego koszula była na miejscu. Gdy ponownie zerknął przed siebie,
Robin już nie było, a w powietrzu unosił się jej śmiech, pomieszany z głośnymi
rozmowami uczestników imprezy.
Po kilku godzinach zabawy, Zoro
udało się wreszcie złapać za dłoń Sanjiego i zaciągnąć go w cichy, ustronny
kąt.
-Ty… Wyciągnąłeś mnie tylko po to,
żeby mogli przygotować tę imprezę?
-Ano – pokiwał głową Sanji. –
Chyba nie masz mi nic za złe?
Zoro uśmiechnął się półgębkiem, a
jego oczy rozbłysły pożądaniem.
-Wiesz, Brewko… Myślę, że impreza
zacznie się, gdy wszyscy sobie już pójdą.
-Oczywiście, że pomogę ci
sprzątać, tępaku – wyszczerzył się głupkowato Sanji i wybiegł z pomieszczenia,
by zabawiać Nami i Robin rozmową.
Zoro roześmiał się sam do siebie.
Takich urodzin to mu jeszcze nikt nigdy nie zgotował!
*
Tym sposobem rozpoczęliśmy cykl prezentów urodzinowych Zoro, szermierza, który godzien jest bólu naszych spojówek od pisania fanfiction. Wszystkiego najlepszego, nasz kochany GPS'ku! XD
O jaaaa. Ekstra:D Bardzo mi się podobało, taki inny pomysł i w dodatku dobrze opisany :D :P
OdpowiedzUsuńCzy mi się wydaje czy Zoro zgubił się we własnym domu? o.O hmm... To w sumie do niego podobne :D
Standardowo muszę się przyczepić :P
Nie uważasz, że:
"Roronoa rozejrzał się zaskoczony po swoim saloniku. "
lepiej by brzmiało gdyby było tak:
"Roronoa z zaciekawieniem rozejrzał się po swoim saloniku" ??
Szkoda, że nie dałaś mi obejrzeć tego "stawiania przez ogień" ^^ Oczywiście nie mam Ci za złe :D
W końcu nie zawsze musi TO być :D
HAHA Tak, właśnie: Wszystkiego najlepszego GPS'ku!! :D
Można powiedzieć, że we własnym domu. Domek Zoro znajdował się bowiem w jednym z tokijskich wieżowców, o czym nie do końca chyba wspomniałam w opowiadaniu ^^
Usuń"Roronoa z zaciekawieniem..." wolałabym tego uniknąć, bo Zoro oprócz katan i gorzały mało rzeczy interesuje XDD.
A co do strawiania przez ogień, to po prostu ostatnio nie mogę się zmusić do pisania takich scen.
Opko przeczytałam już w niedzielę, ale tak jakoś nie skomentowałam ^^ Przepraszam :) Już to nadrabiam.
OdpowiedzUsuńMiałaś bardzo fajny pomysł na opowiadanie. Naprawdę bardzo mi się podobał. Akcja w super markecie była genialna. Szkoda, że Zoro zasnął, jak Sanji poszedł kupować spodnie :D Taką miałam nadzieję, że zniecierpliwiony wstanie i wejdzie do przebieralni, gdzie był blondyn i zacznie się małe co nieco ;)Ale i tak było spoko. Szczerze, to ja się nie dziwię, że Sanji był taki wkurzony :D Hahaha, Zoro jest uroczy z tym gubieniem się. Emiś miała rację określając go Zielonowłosym GPS'em :D Pasuje jak ulał.
Potem akcja w domu blondyna ^^ Tu to się już działo :) Zoro to fajnie rozegrał. Fajne to było. Ja też bym chciała przeczytać co było po tym "Ogień strawił wszystko" :D No, ale w końcu zawsze pozostaje wyobraźnia ;) Robin jak zwykle bardzo spostrzegawcza ^^ Z tego co mówił Sanji, ona się podkochiwała w Zoro, prawda? To jak na osobę zakochaną nawet dość zniosła, że wybrany przez nią partner woli kogoś innego :D Za końcówkę daję Ci kolejnego plusa ^^ Skończyłaś w bardzo dobrym momencie.
Wielkie dzięki za opowiadanko ;) Teraz czekam na kolejne Twoje dzieło ^^
Geniuszne opko, a najbardziej kocham to zdanie "Nie jestem tak zboczony jak ty i twoje brwi." Ogólnie bardzo mi się podobało ;D
OdpowiedzUsuńTajemnicza pani A
Popieram wszystkich powyżej, bardzo fajne opowiadanie:) Uwielbiam ich w innych światach (innych niż ten w OP), a już w ogóle we współczesności. Mnie się podobało jak wyciągał go z domu;D
OdpowiedzUsuńPozdr Vanilia :)
Biedny Sanji, istne męki cierpi, tylko dla pary cyków, nawet jeśli zostały zastąpione zgoła czymś innym.
OdpowiedzUsuńAle ten fick jak i cała reszta ciepły i wydobywasz z Zoro tą myślącą część, która za każdym razem mnie zaskakuje.
podoba mi się opowiadanie jest świetne hmm zabrakło mi opisu igraszek w łóżku hmm i co się stało po wyjściu gości ......:P
OdpowiedzUsuńale fajnie dostosowałaś do wieku czytelnika:) rozumiesz co mam na myśli??
(g)