Tytuł: Senna cisza
Autor: synneLiczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: inne
Ograniczenie wiekowe: 12+
Możliwe spoilery: TAK (od 699 odcinka)
Prezent dla: My-chan
Treść życzenia: 2. Law, fluff lub angst z happy endem, dużo Rosinante. Dowolny moment z życia w Familii Donquixote w ciągu dwuletniego szkolenia Lawa.
Notka odautorska: Wypadłam z fandomu na długi czas, wracam... hm, nie wiem, czy bardziej za tarczą, czy na tarczy. Wybrałam swój ukochany temat i zrobiłam, co w mojej mocy, by wyszło jak najlepiej.
Noc przyszła po cichu.
Najpierw powoli wyciągała swoje ramiona, otulając nieboskłon różanym zachodem
słońca i chłodnym zmierzchem. Kroczyła dumnie i nieustępliwie, tuż za ustępującym Dniem. Ciemność nie
odstępowała jej ani na chwilę i zagarniała coraz większe terytorium, aż w końcu
całe niebo pokryło się najpiękniejszym odcieniem granatu, jaki można było sobie
wyobrazić. Odległe gwiazdy migotały nieśmiało, śląc
pozdrowienia do umęczonych codziennością ludzi. Wieczorny wiatr swoją pradawną
kołysanką układał wszystkich do snu.
Law miał wrażenie, że
tonie. Wpatrzony w ciemny firmament pozwalał, by jego słabości budziły się do
życia. Okrutne wspomnienia powracały ze zdwojoną siłą. Zabierały dech w
piersiach. Zaciskały niewidzialną pętlę dookoła szyi. Łzy mimowolnie napływały
do oczu i tylko resztką silnej woli powstrzymywał się od płaczu.
Taki żałosny.
Opuszczony. Bez nikogo, kto by na niego czekał. Dlaczego więc żył?
Chwilami był pod wrażeniem
własnej woli przetrwania.
Zamknął na moment oczy.
Rozmyte obrazy przesuwały się jak w kalejdoskopie. Każde z nich pokryte krwią,
przesiąknięte dymem i rozdzierające rozpaczliwym krzykiem. Przeżywał to samo na
nowo codziennie. Codziennie rwał włosy z głowy i dławił się swoim własnym
krzykiem.
Upadł na kolana i
schował twarz w dłoniach. Dlaczego nie mógł przypomnieć sobie – choć raz –
czegoś przyjemnego?
Ach, tak.
Chyba zapomniał, czym
było szczęście.
*~*~*~*
W to samo niebo
wpatrywał się Rosinante. Kłęby dymu papierosowego przez krótką chwilę
tańczyły w powietrzu, by zaraz rozpłynąć się bez śladu. Pojawiały się i
znikały. Tak jak marzenia.
Niewiele pamiętał ze
spokojnego dzieciństwa. Nieostre wspomnienia przypominały pojedyncze zdjęcia, o
których niemal zapomniał, ale nie potrafił ich wyrzucić. Świat nie potraktował
go łaskawie. Zabrał mu wszystko. Rodziców, dom, majątek... I brata. Ukochanego braciszka za którym poszedłby na sam kraniec piekła. Teraz trwał u jego boku, w myślach układając
plan zdrady.
Sam wcale nie był
lepszym człowiekiem.
Przez dwadzieścia sześć
lat istnienia miotany jak mizerna łódka na wzburzonym morzu, od prawej do
lewej, modląc się o szybki koniec.
Nawet tego nie mógł
otrzymać.
Uśmiechnął się gorzko i
jeszcze raz zaciągnął się dymem, po czym wyrzucił niedopałek. Kiedyś
poprzysiągł sobie, że już nigdy nie zapłacze nad własnym losem. Co się
wydarzyło, już nigdy nie mogło się odmienić. Musiał iść naprzód, bez oglądania
się na bolesną przeszłość. Ona go ukształtowała, ale jeszcze miał szansę
by po raz ostatni uczynić coś dobrego.
Ten jeden, ostatni...
Tak. Jedyną osobą nad którą powinien płakać był Law.
Blada buzia, nieco
przydługie, czarne włosy i lodowate stalowe tęczówki. Dziecko, które widziało
zbyt wiele. Tragedia, którą przeżył, wyryła na nim niezatarty ślad.
Prawdopodobnie na zawsze w jego psychice zostanie skaza. Corazon zdawał sobie z
tego sprawę i to przyprawiało go o nieznośny ból serca. Gdyby tylko mógł
uczynić go choć na chwilę szczęśliwym...
Wiatr porwał w górę dwa
piórka z płaszcza Rosinante. Przez moment wirowały
czarownie, wznosząc się coraz wyżej i wyżej. Mężczyzna uniósł dłoń, by je
złapać, ale one tylko prześlizgnęły się obok i zniknęły w mroku.
Za czym w ogóle tak
gonił?
Odwrócił się, a wtedy
jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Lawa.
Chłopiec stał na górze
złomu. Poświata księżyca spływała na niego jasnym blaskiem. Wyglądał jeszcze
słabiej niż zwykle, ale w tym bolesnym widoku było coś, co nie pozwalało
odwrócić mu wzroku. Może błyszczące w ciemności oczy? Może dojmujący smutek,
który czuł w swym sercu za każdym razem, gdy na niego patrzył?
- Czego chcesz?
Donquixote podszedł
bliżej.
- Zabrać cię stąd –
oznajmił z uśmiechem. – Nie możesz spać, prawda?
*~*~*
Fale z hukiem uderzały o
kamienny most. Trzynastolatek siedział na jego krawędzi. Jeden nieprzemyślany
ruch kosztowałby go życie. Miał tego świadomość. W pewien sposób działała
kojąco. Śmierć wydawała się być ostateczną ucieczką od rzeczywistości, która
nigdy go nie oszczędzała.
Kilka kropel wody
zmoczyło poszarpaną nogawkę spodni chłopaka. Wilgotny ślad przypominał mu
konstelację Wielkiego Wozu. Gdy zorientował się, jak absurdalne są jego myśli,
zawstydził się. Prawdopodobnie zbyt wiele czasu spędzał na obserwowaniu ciał
niebieskich.
Nagle silne ramiona
wzniosły go do góry, by po chwili postawić na ziemi kawałek dalej. Nawet nie
zdążył wyrazić swojego niezadowolenia. Corazon odpalił nowego papierosa.
Przyglądał się rozzłoszczonemu Lawowi przez kilka chwil, po czym kucnął. Nawet
wtedy przewyższał go niemal o głowę.
- Wyglądasz na
dobrodusznego – zagadnął chłopiec. – Dlaczego więc nie pozwolisz spełnić
ostatniego życzenia umierającego dziecka?
Rosinante
podniósł się gwałtownie. Złapał za materiał jego bluzy i uniósł tak, że bez
problemu mógł popatrzeć mu w oczy. Cały trząsł się ze wściekłości i tylko
resztki przyzwoitości powstrzymywały go od uderzenia dzieciaka.
- Nie spocznę, póki nie zwrócę cię światu
normalnych ludzi – niemal wysyczał, a małego Trafalgara oblał zimny pot.
- Przecież mnie nienawidzisz.
Uścisk niespodziewanie
rozluźnił się i chłopak upadł z hukiem na ziemię. Zmiął w usta kilka
przekleństw. Zacisnął palce w pięści i wstał. Choć chwiał się, to biła od niego
ogromna determinacja. Corazon wyciągnął w jego stronę dłoń. Chłopiec odruchowo
skulił się, chowając głowę między ramiona. Ręka marynarza na moment
znieruchomiała.
‘Nienawidzę?’
Ostrożnie dotknął go i
łagodnym ruchem pogłaskał po włosach. Law chciał uciec. Podświadomość kazała mu
jak najszybciej opuścić to miejsce, ale nogi nie chciały słuchać; zdawały się
ciążyć mu niczym kamienie. Próbował się szarpać, ale ostatecznie opadł na
kolana, zdjęty nagłą słabością.
‘Hej, Law...’
‘Nawet nie wiesz, ile
miłości kosztuje mnie ta nienawiść.’
Rosinante
zdjął płaszcz i okrył chłopca. Ten niemal utonął w nim; jedynie
bladziutka twarzyczka wyróżniała się pośród czarnych piórek.
Żadne słowo nie opuściło
ust czternastolatka. Nawet cichy pomruk nie zdołał przejść przez ściśnięte
gardło.
- Tej nocy nie musisz
się niczego obawiać – rzekł, biorąc go na ręce. – Dlatego zaśnij.
Bariera dźwiękoszczelna
izolowała ich nawet od szumu morza. Law balansował na granicy świadomości.
Nienawidził śnić. Wtedy wszystko, co złe, wracało z podwójną siłą. Jednak tym
razem miał przy sobie strażnika snów. Wtulił się mocniej w miękki materiał.
Niemal zapomniane ciepło rozgrzewało go od środka.
‘Cora-san.’
- Zawsze kiedy nie
będziesz mógł spać, przypomnij sobie nasze spotkanie – szeptał Rosinante,
spoglądając w niebo. – Nawet jeśli nie będę mógł cię wtedy przytulić, to nigdy
nie zostawię cię samego. Obiecuję.
Każda przysięga została
zapisana w gwiazdach.
Mój komentarz mógłby się zacząć i skończyć na: LAW~~~! </3 ale załóżmy, że wypada dodać coś więcej. W każdym razie spróbuję (nie obiecuję jednak sensu... No bo ktoś napisał dla fanfik z Lawem~~!).
OdpowiedzUsuńZatem konkrety.
Podobały mi się dwie początkowe sceny, kiedy porównałaś Lawa i Rosiego: obaj obserwujący nocne niego, myślący nad życiem, losem, które odebrało im szczęście. Takie zestawienie wyszło ładnie i refleksyjnie: pokazało jak wiele łączy obie postaci, mimo że wciąż jest to niewidoczne gołym okiem.
Niestety, nie wiem, co mam zrobić z trzecią sceną. Podoba mi się w tym sensie, że jest słodko-gorzka. Wszyscy wiemy, jak skończy się wyprawa po lekarstwo, ale trudno odmówić jej urok albo uśmiechu podczas czytania - bo czy to nie jest słodkie?
Tyle, że... Coś jest w tej scenie, co mnie dezorientuje. Nie wiem, może to ta mieszana narracja, może to coś bardziej... subtelnego. Po prostu coś mi tam nie pasuje. Może chodzi o ten przeskok od: "przecież mnie nienawidzisz" do "Cora-san". Nie wiem. Może to już zwyczajne przewrażliwienie?
Niemniej bardzo, bardzo dziękuję, że wybrałaś to życzenie. I za prezent. I za taki fajny prezent!
(Bu, aż żałuję, że nie ma więcej, bo takie fajne było!)
Myszka.