24 grudnia 2016

[Opowiadanie] Senna cisza

 
Tytuł: Senna cisza
Autor: synne
Liczba rozdziałów:
one-shot
Gatunek:
inne
Ograniczenie wiekowe:
12+
Możliwe spoilery:
TAK (od 699 odcinka)
Prezent dla:
My-chan
Treść życzenia:
2. Law, fluff lub angst z happy endem, dużo Rosinante. Dowolny moment z życia w Familii Donquixote w ciągu dwuletniego szkolenia Lawa.
Notka odautorska:
Wypadłam z fandomu na długi czas, wracam... hm, nie wiem, czy bardziej za tarczą, czy na tarczy. Wybrałam swój ukochany temat i zrobiłam, co w mojej mocy, by wyszło jak najlepiej.



Noc przyszła po cichu. Najpierw powoli wyciągała swoje ramiona, otulając nieboskłon różanym zachodem słońca i chłodnym zmierzchem. Kroczyła dumnie i nieustępliwie,  tuż za ustępującym Dniem. Ciemność nie odstępowała jej ani na chwilę i zagarniała coraz większe terytorium, aż w końcu całe niebo pokryło się najpiękniejszym odcieniem granatu, jaki można było sobie wyobrazić. Odległe gwiazdy migotały nieśmiało, śląc pozdrowienia do umęczonych codziennością ludzi. Wieczorny wiatr swoją pradawną kołysanką układał wszystkich do snu.
Law miał wrażenie, że tonie. Wpatrzony w ciemny firmament pozwalał, by jego słabości budziły się do życia. Okrutne wspomnienia powracały ze zdwojoną siłą. Zabierały dech w piersiach. Zaciskały niewidzialną pętlę dookoła szyi. Łzy mimowolnie napływały do oczu i tylko resztką silnej woli powstrzymywał się od płaczu.
Taki żałosny. Opuszczony. Bez nikogo, kto by na niego czekał. Dlaczego więc żył?
Chwilami był pod wrażeniem własnej woli przetrwania.
Zamknął na moment oczy. Rozmyte obrazy przesuwały się jak w kalejdoskopie. Każde z nich pokryte krwią, przesiąknięte dymem i rozdzierające rozpaczliwym krzykiem. Przeżywał to samo na nowo codziennie. Codziennie rwał włosy z głowy i dławił się swoim własnym krzykiem.
Upadł na kolana i schował twarz w dłoniach. Dlaczego nie mógł przypomnieć sobie – choć raz – czegoś przyjemnego?
Ach, tak.
Chyba zapomniał, czym było szczęście. 

*~*~*~*

W to samo niebo wpatrywał się Rosinante.  Kłęby dymu papierosowego przez krótką chwilę tańczyły w powietrzu, by zaraz rozpłynąć się bez śladu. Pojawiały się i znikały. Tak jak marzenia.
Niewiele pamiętał ze spokojnego dzieciństwa. Nieostre wspomnienia przypominały pojedyncze zdjęcia, o których niemal zapomniał, ale nie potrafił ich wyrzucić. Świat nie potraktował go łaskawie. Zabrał mu wszystko. Rodziców, dom, majątek... I brata. Ukochanego braciszka za którym poszedłby na sam kraniec piekła.  Teraz trwał u jego boku, w myślach układając plan zdrady.
Sam wcale nie był lepszym człowiekiem.
Przez dwadzieścia sześć lat istnienia miotany jak mizerna łódka na wzburzonym morzu, od prawej do lewej, modląc się o szybki koniec.
Nawet tego nie mógł otrzymać.
Uśmiechnął się gorzko i jeszcze raz zaciągnął się dymem, po czym wyrzucił niedopałek. Kiedyś poprzysiągł sobie, że już nigdy nie zapłacze nad własnym losem. Co się wydarzyło, już nigdy nie mogło się odmienić. Musiał iść naprzód, bez oglądania się na bolesną przeszłość. Ona go ukształtowała, ale jeszcze miał szansę by po raz ostatni uczynić coś dobrego.
Ten jeden, ostatni...
Tak. Jedyną osobą nad którą powinien płakać był Law.
Blada buzia, nieco przydługie, czarne włosy i lodowate stalowe tęczówki. Dziecko, które widziało zbyt wiele. Tragedia, którą przeżył, wyryła na nim niezatarty ślad. Prawdopodobnie na zawsze w jego psychice zostanie skaza. Corazon zdawał sobie z tego sprawę i to przyprawiało go o nieznośny ból serca. Gdyby tylko mógł uczynić go choć na chwilę szczęśliwym...
Wiatr porwał w górę dwa piórka z płaszcza Rosinante. Przez moment wirowały czarownie, wznosząc się coraz wyżej i wyżej. Mężczyzna uniósł dłoń, by je złapać, ale one tylko prześlizgnęły się obok i zniknęły w mroku.
Za czym w ogóle tak gonił?
Odwrócił się, a wtedy jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Lawa.
Chłopiec stał na górze złomu. Poświata księżyca spływała na niego jasnym blaskiem. Wyglądał jeszcze słabiej niż zwykle, ale w tym bolesnym widoku było coś, co nie pozwalało odwrócić mu wzroku. Może błyszczące w ciemności oczy? Może dojmujący smutek, który czuł w swym sercu za każdym razem, gdy na niego patrzył?
- Czego chcesz?
Donquixote podszedł bliżej.
- Zabrać cię stąd – oznajmił z uśmiechem. – Nie możesz spać, prawda?

*~*~*

Fale z hukiem uderzały o kamienny most. Trzynastolatek siedział na jego krawędzi. Jeden nieprzemyślany ruch kosztowałby go życie. Miał tego świadomość. W pewien sposób działała kojąco. Śmierć wydawała się być ostateczną ucieczką od rzeczywistości, która nigdy go nie oszczędzała.
Kilka kropel wody zmoczyło poszarpaną nogawkę spodni chłopaka. Wilgotny ślad przypominał mu konstelację Wielkiego Wozu. Gdy zorientował się, jak absurdalne są jego myśli, zawstydził się. Prawdopodobnie zbyt wiele czasu spędzał na obserwowaniu ciał niebieskich.
Nagle silne ramiona wzniosły go do góry, by po chwili postawić na ziemi kawałek dalej. Nawet nie zdążył wyrazić swojego niezadowolenia. Corazon odpalił nowego papierosa. Przyglądał się rozzłoszczonemu Lawowi przez kilka chwil, po czym kucnął. Nawet wtedy przewyższał go niemal o głowę.
- Wyglądasz na dobrodusznego – zagadnął chłopiec. – Dlaczego więc nie pozwolisz spełnić ostatniego życzenia umierającego dziecka?
Rosinante podniósł się gwałtownie. Złapał za materiał jego bluzy i uniósł tak, że bez problemu mógł popatrzeć mu w oczy. Cały trząsł się ze wściekłości i tylko resztki przyzwoitości powstrzymywały go od uderzenia dzieciaka.
- Nie spocznę, póki nie zwrócę cię światu normalnych ludzi – niemal wysyczał, a małego Trafalgara oblał zimny pot.
- Przecież mnie nienawidzisz.
Uścisk niespodziewanie rozluźnił się i chłopak upadł z hukiem na ziemię. Zmiął w usta kilka przekleństw. Zacisnął palce w pięści i wstał. Choć chwiał się, to biła od niego ogromna determinacja. Corazon wyciągnął w jego stronę dłoń. Chłopiec odruchowo skulił się, chowając głowę między ramiona. Ręka marynarza na moment znieruchomiała.
‘Nienawidzę?’
Ostrożnie dotknął go i łagodnym ruchem pogłaskał po włosach. Law chciał uciec. Podświadomość kazała mu jak najszybciej opuścić to miejsce, ale nogi nie chciały słuchać; zdawały się ciążyć mu niczym kamienie. Próbował się szarpać, ale ostatecznie opadł na kolana, zdjęty nagłą słabością.
‘Hej, Law...’
‘Nawet nie wiesz, ile miłości kosztuje mnie ta nienawiść.’
Rosinante zdjął płaszcz i okrył chłopca. Ten niemal utonął w nim; jedynie bladziutka twarzyczka wyróżniała się pośród czarnych piórek.
Żadne słowo nie opuściło ust czternastolatka. Nawet cichy pomruk nie zdołał przejść przez ściśnięte gardło.
- Tej nocy nie musisz się niczego obawiać – rzekł, biorąc go na ręce. – Dlatego zaśnij.
Bariera dźwiękoszczelna izolowała ich nawet od szumu morza. Law balansował na granicy świadomości. Nienawidził śnić. Wtedy wszystko, co złe, wracało z podwójną siłą. Jednak tym razem miał przy sobie strażnika snów. Wtulił się mocniej w miękki materiał. Niemal zapomniane ciepło rozgrzewało go od środka.
‘Cora-san.’
- Zawsze kiedy nie będziesz mógł spać, przypomnij sobie nasze spotkanie – szeptał Rosinante, spoglądając w niebo. – Nawet jeśli nie będę mógł cię wtedy przytulić, to nigdy nie zostawię cię samego. Obiecuję.
Każda przysięga została zapisana w gwiazdach.

1 komentarz:

  1. Mój komentarz mógłby się zacząć i skończyć na: LAW~~~! </3 ale załóżmy, że wypada dodać coś więcej. W każdym razie spróbuję (nie obiecuję jednak sensu... No bo ktoś napisał dla fanfik z Lawem~~!).

    Zatem konkrety.

    Podobały mi się dwie początkowe sceny, kiedy porównałaś Lawa i Rosiego: obaj obserwujący nocne niego, myślący nad życiem, losem, które odebrało im szczęście. Takie zestawienie wyszło ładnie i refleksyjnie: pokazało jak wiele łączy obie postaci, mimo że wciąż jest to niewidoczne gołym okiem.

    Niestety, nie wiem, co mam zrobić z trzecią sceną. Podoba mi się w tym sensie, że jest słodko-gorzka. Wszyscy wiemy, jak skończy się wyprawa po lekarstwo, ale trudno odmówić jej urok albo uśmiechu podczas czytania - bo czy to nie jest słodkie?

    Tyle, że... Coś jest w tej scenie, co mnie dezorientuje. Nie wiem, może to ta mieszana narracja, może to coś bardziej... subtelnego. Po prostu coś mi tam nie pasuje. Może chodzi o ten przeskok od: "przecież mnie nienawidzisz" do "Cora-san". Nie wiem. Może to już zwyczajne przewrażliwienie?

    Niemniej bardzo, bardzo dziękuję, że wybrałaś to życzenie. I za prezent. I za taki fajny prezent!

    (Bu, aż żałuję, że nie ma więcej, bo takie fajne było!)

    Myszka.

    OdpowiedzUsuń