Autorzy: ema670
Korekta: --
Korekta: --
Liczba rozdziałów: 1
Gatunek: przyjaźń
Relacja: Chopper+Słomiani
Ograniczenie wiekowe: --
Akcja dzieje się w trakcie Time Skipu. Każdy Słomek przypomina sobie o urodzinach pewnego reniferka ;)
Starałam się wczuć w każdą postać, ale nie jest to takie proste ;/
Akcja dzieje się w trakcie Time Skipu. Każdy Słomek przypomina sobie o urodzinach pewnego reniferka ;)
Brook był
zapędzany do roboty od samego rana, odkąd gang długorękich zaopiekował się nim,
był w lepszej formie, oczywiście to nie ich sprawka, tylko samego samozaparcia
szkieletu. Za to ta trójka świetnie robiła za jego menagerów i ustalała mu
koncerty. Teraz gdy już wyszedł na scenę, a tłum skandował jego pseudonim miał
zagrać jedną z nowych piosenek, ale w jego głowie była tylko jedna myśl: Dziś jego
24 koncert.
Chopper-san,
dzisiaj są Twoje urodziny, prawda? Ja właśnie stoję tutaj na scenie i mam
zagrać kolejną pieśń płynącą prosto z serca, mimo że nie mam serca. Yohohohoho!
Zachichotał do mikrofonu, na co
tłum zrobił się jeszcze głośniejszy.
-
Droga publiczności. – Krzyknął do mikrofonu. – Pozwólcie, że najpierw zagram
coś dla mojego drogiego przyjaciela. – Zawołał z powagą. Gdy tylko parę strun
brzęknęło tłum wiedział cóż to za melodia.
Wszystkiego
najlepszego, Chopper-san.
~0~
Zimno, wiatr,
ogółem pizga. Ale co to dla cyborga, każdy dzień wyglądał dla niego od roku
praktycznie tak samo. Sięgając po nowy arkusz papieru, spojrzał na kalendarz.
Kartki z poprzednich dni, wciąż wisiały błagając o zmianę tego czasu. Złapał za
kilka i zerwał by data się zgadzała. Zerwał i przyjrzał się dacie. Cyfra 24 nie
dawała mu spokoju. Znał ją zbyt dobrze. Ale czy tylko wigilia miała mieć
dzisiaj miejsce?
Ach,
więc to dzisiaj. Ciekawe co robi ten mały futrzak. Na jaką wyspę trafił, mam
nadzieję, że nie pożarły go jakieś dzikusy.
Spojrzał mimowolnie na sufit i spojrzał małego
przyjaciela. Łzy zaczęły lecieć jak opętane, a jego wielka dłoń bez skóry
wcierała je bezskutecznie.
To takie
wzruszające.
-Wszystkiego
najlepszego, bro! – Krzyknął.
~0~
Fufufufu.
Robin po raz kolejny czytała książkę siedząc w kajucie na statku rebeliantów.
Te przygody były niezwykłe, ale wciąż tęskniła za wariacjami młodego Monkeya i
całej zgrai Słomkowych. Zatrzymując się na dwudziestej czwartej stronie
odłożyła książkę i sięgnęła po zawsze towarzyszącą jej filiżankę kawy.
Spojrzała w niej na swoje odbicie.
Ciekawe
czy Chopper żyje, mam nadzieję, że nie wykrwawił się na śmierć po ataku
rekinów.
Popatrzyła na drzwi słysząc dziwny szum, zignorowała
go i upiła łuk kawy. Tafla ciemnego płynu zaburzyła się, a ona już wiedziała,
że Chopper nie umarłby tak łatwo. Jego wizerunek pojawił się w filiżance, a
Robin uśmiechnęła się do siebie.
Wszystkiego
najlepszego, Chopper-san.
~0~
Sanji właśnie
zapierdalałam przez całą wyspę, bo w tym momencie uciekanie totalnie nie
pasowało do jego obecnej sytuacji. Jeszcze nigdy nie był w większym gównie, niż
to, które teraz go dopadło. Pieprzeni Okama, już czuł, że ten rok będzie jego
najgorszym wspomnieniem życia. Sukienka? Jeszcze czego, nigdy się tak łatwo nie
podda! Biegł niczym szalony przez całą wyspę, dopóki nie zrobiło się ciemno to
był dwudziesty czwarty dzień gdy dali mu trochę luzu. Czasami są takie dni,
gdzie było mu dane odpocząć, a ten właśnie padł dzisiaj. Położył się właśnie na
jakiejś trawie, opierając głowę na swoich rękach i popatrzył w niebo. Serce
kołatało mu jak zwariowane, ale przestał o tym myśleć.
Pewnie
dzisiaj robiłbym tonę zarcia dla Luffego. Przepyszne smakołyki dla moich dam i
psie żarcie, dla tych darmozjadów. Oczywiście nie zapomniałbym o przepysznym
torcie, który bym upiekł specjalnie dostosowując jego smak pod gust smaku tego
małego rogacza. Jestem pewien, że by go polubił.
Uśmiechnął się do siebie.
Wszystkiego najlepszego,
Futrzaku.
~0~
Usopp siedział
u boku swojego mentora, i przyglądał się małemu jelonkowi, który w porównaniu
do tych wszystkich dziwnych stworzeń nie miał prawa tutaj istnieć. Jednak
zwierzątko patrzyło się na niego błagalnie i właśnie wcinało jego dwudziestą
czwartą jagodę, którą zerwał co prawda dla siebie, ale myślał o czymś zupełnie
innym, a zwierzę przypomniało mu o małym rogaczu na ich statku.
Hej
Chopper, wiesz, że jestem teraz królem całej wysypy. Nic mnie nie przeraża. Sam
jedyny uratowałem tego człowieka przede mną, teraz jestem potężnym wojownikiem
i nawet walczyłem z olbrzymami, przysięgam Ci! Ale to nie były normalne
olbrzymy. Ich skóra była pokryta łuskami, a z ich ust wydobywał się ogień,
gdybyś tylko…
Z oka
poleciała mu maleńka łezka tęsknotu.
Wszystkiego
najlepszego, Chopper!.
~0~
- Co Ty robisz
bałwanie! Już dwudziesty czwarty raz Ci mówię, żebyś przestał mnie pouczać.
-Ale młoda damo,
sama chciałaś byśmy Cię nauczali…
-Zamknij się!
Nie mam teraz na to ochoty! – Nami trzasnęła drzwiami i usiadła na swoim łóżku.
Otworzyła gazetę, w której był tylko mały artykuł poświęcony ich załodze.
Powoli coraz mniej ludzi o nich pamiętało. Ale nic dziwnego słuch o nich
zaginął. Nikt nie wiedział, gdzie są ani co robią. Nawet oni sami.
Właśnie, co
robi teraz Chopper? Pewnie jest przerażony. On zawsze był takie bezbronny i
kochany. A może właśnie się uczy o lekarstwach, może tak jak ja trafił na odpowiednią
wyspę? Mam nadzieję.
Położyła gazetę
na klatce piersiowej i spojrzała przed siebie. Uśmiech sam cisnął się na
ustach.
Hah, na
pewno nic mu nie jest. Pewnie siedzi gdzieś teraz i rozmawia z dziwnymi
zwierzętami. Chopper to potrafi.
Zamknęła oczy.
Wszystkiego
najlepszego, Chopper!
~0~
Pot
spływał z czoła, ciało odmawiało posłuszeństwa, kolejne przysiady już były
tylko katorgą, a oddech był coraz trudniejszy, ale nie poddawał się, a ćwiczył
dalej. Perona ciągle krzyczała coś o dwudziestym czwartym grudnia, ale za
cholere nie wiedział o czym ona gada. Zoro raczej był skupiony na swoim
zadaniu, a nie na myśleniu o datach i godzinie. Chciał pokonać Mihawka. Taki
miał cel i na tym będzie się skupiał. Przynajmniej tak miało być, dopóki nie
usiadł wykończony na ziemi. Gdy poddał się medytacji. Liczby walnęły w niego
jak z bicza.
No
tak 24 grudnia! Ten potwór ma urodziny. Pewnie stara się teraz by nikt nie brał
go za potwora, ale walczy z jakimiś gadami. Kto go wie. Każdy z nas trafił
gdzie indziej.
Uśmiechnął się.
Chopper,
a może tak zaakceptować bycie potworem?
Heh, wszystkiego najlepszego, potworze.
~0~
Shishishishishishi!
Luffy leżał na puchatym śniegu i patrzył się na ogromnego niedźwiedzia, który
właśnie uznał go za dobrą przekąskę, niestety niedźwiedź chyba nie do końca
zdawał sobie sprawę w co się pakuje i po paru minutach on sam był przekąską,
dla tego jebniętego gumiaka. Śnieg padał niczym oszalały, a jeszcze wczoraj
była jesień.
Luffy patrzył jak płatki spadają
na różowe kwiatki nieopodal wielkiego drzewa. Dwadzieścia cztery kwiatki same
poddały się miłości matki zimy i przytuliły się do śniegu tworząc piękną
mieszankę różowo-białego pyłu. Luffy od razu mógł wspomnieć ten dzień gdy młody
renifer żegnał się ze swoim domem. Wielkie drzewo Sakury na wyspie Drum było
czymś co chciałby się zobaczyć ponownie.
Shishishi.
Co u Ciebie Chopper?! Nie uwierzysz, jak tu jest odjazdowo. Mnóstwo żarcia a
płatki sakury widzę co najmniej co miesiąc. Musiałbyś to zobaczyć! Wiesz co
myślę? Że pewnie teraz zajmujesz się jakimś ogromnym, żółtym pisklakiem, który
woła tylko o żarcie. Shishishi
Zaśmiał się i gestykulował do własnych myśli by
pokazać jak ogromny by musiał być tn kurczak. Uśmiechnął się do znikających pod
puchem różowych kwiatków.
Wszystkiego
najlepszego Choppy! Już za rok wyprawimy taką imprezę, że król mórz będzie za
mały na nas wszystkich!
~0~
Haha,
dzisiaj jest piękny dzień. Słońce świeci. Tubylcy i ptaki się pogodziły, ja
mogę uczyć się o nowych lekarstwach i sposobach leczenia.
Chopper bujał się na stołku i patrzył na swój
nowy wyrób. A im dłużej patrzył tym więcej rozmyślał.
Hihi, ciekawe
co robi reszta załogi? Pewnie Nami krzyczy na jakiegoś bezbronnego staruszka.
Zoro ćwiczy jak zawsze ignorując zalecenia lekarza. Sanji pewnie gotuje dla pięknych
pań. Hihihi.
Przypomniał
sobie dziwne zjawisko pojawiania się serc u blondyna.
Brook gra na swoich skrzypcach. Franky pewnie
buduje jakąś odjazdową maszynę, a Usopp na pewno pokonuje ogromne potwory.
Zaświeciły mu
się oczy. Nie mógł się doczekać, aż zobaczy tą ekipę. I posłucha opowieści
wielkiego kapitana Usoppa!
Robin jak
zawsze czyta książkę. Pewnie czyta tak jak ja! Wielkie tomy ogromnych ilości
książek! A Luffy pewnie zżera tony mięsa!
- Och zjadłbym
taki kawał mięcha! – Krzyknął.
Został rok
i wszystkich zobaczę na shabondy.
Popatrzył na
listek pływający w szklance koło ziół. Jego nosek sam się poruszył a oczy
zrobiły się wilgotne od łez.
Wszystkiego
najlepszego, Chopper!
Zabrzmiało ze
wszystkich stron. Był pewny, że to słyszał więc rozejrzał się tylko. Nikogo.
Brook,
Franky, Robin, Sanji, Usopp, Nami, Zoro, Luffy!
Młody renifer
popłakał się. To na pewno był ich głos.
Dziękuję
Wam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz