13 listopada 2014

[Opowiadanie] Promyk - Rozdział 3

Tytuł: Promyk
Autorka: Paulaa
Korekta: Ayo3
Liczba rozdziałów: 3/?
Gatunek: yaoi, dramat
Para: SanjixZoro
Ograniczenie wiekowe: 14+




- Jesteś na mnie zły? – Nieśmiało postanowiła przerwać irytującą ciszę, jaka zapadła między nimi od kiedy rozstali się z nowo poznanym blondynem.
- Nie. – Ale tak naprawdę był i taka też była prawda, ale nigdy nie lubił denerwować się na nią, więc całkowicie starał się zignorować ten stan, rozglądając się za jakimś miejscem do siedzenia.
- Jesteś. – Czuła to w jego zachowaniu i doskonałe znała tę jego klasyczną minę. Kiedy nawaliła zawsze uraczał ją właśnie takim wyrazem twarzy.
- A kto to był właściwie?
Zoro analizował w głowie wydarzenia z przed paru chwil i nic mu do siebie nie pasowało. Kompletnie nie rozumiał zachowania tego faceta i czemu, do ciężkiej cholery, im pomógł. Nie chciał przyznawać tego przed sobą, ale krucho wyglądałaby ich przyszłość, gdyby nie zainterweniował, lecz i tak wiele lepiej nie było. Ludzie na pewno go zapamiętali. Cóż, raczej złodziei nie zapomina się tak łatwo. Sam sobie był winny, ale wolał już to niż patrzeć jak ona cierpi. Jak zdążył się przekonać w swoim życiu, czy tego chcemy czy nie, jest ono sztuką wyborów, jak widać ich słuszności nie da się tak łatwo zweryfikować, a dokonać ich trzeba. Bieg czasu nie liczy się z tak przyziemnymi znaczeniami.
- Tak właściwie, to nie wiem…  Ale… - Zaczęła pojmować, jak błędnym poszła torem.
- Przypuszczam…  Ale? – Postawił dziewczynkę, a ich oczom ukazała się wielka, zapierająca dech choinka, z mnóstwem przepięknych bombek i fantazyjnie oplątana łańcuchami. Biła od niej taka radość i pragnienie niesienia szczęścia. Obydwoje patrzyli jak oczarowani.
- On był taki… miły. – Nie potrafiła oderwać oczu od zielonego zjawiska.
- Świat jest pełen miłych ludzi i niekoniecznie są oni dobrzy. – Wspomnienia zaczęły do niego powtórnie wracać. Gdyby mieli swoje miejsce, teraz mógłby dać jej to wszystko, co chciało przekazać iglaste drzewko.
- Wiem o tym. – Trochę się zirytowała, nie do końca wiedząc, czy na niego czy na siebie. – Ale on podszedł, choć nie musiał i zapytał, czy jestem głodna, choć też nie musiał, a wręcz nie powinien prowadząc restaurację i powiedział mi jak ma na imię. – Zdawała sobie sprawę, że jej argumenty są żadne, jednak dobrze wiedziała, jak jej brat to odbierze. Odkleiła oczy od świątecznego arcydzieła i popatrzyła na niego. Wyglądał jakby bił się ze wszystkimi sprzecznościami świata, jakby za nic nie chciał pozwolić sobie na poczucie, że ktoś mógł się zachować jak ten blondyn. - I ma kręconą brew. – Lekko uśmiechnęła się, widząc, jak Zoro walczy z sobą, by nie przyznać, że zawdzięczają mu dużo właśnie z tego powodu.
- Widziałem, ale to akurat przemawia na jego niekorzyść. – Mógł się zgrywać przed nią, przed świate, ale imię tego gościa obijało się echem po jego głowie i nie chciało przestać.
- Wiedziałam, że go polubisz. – Jej uśmiech się poszerzył i otwarła pieczywo. Dłużej nie mogła wytrzymać, czując jak jej organizm ma dość.
- Mylisz się. – Wiedział, że Kuina go rozgryza, jednak on w cale tak dobrze do niego nie podchodził. To prawda, że nie chciał przyznać się do tych dobrych odczuć, jednak wiedział, że świat jest pełen takich ludzi jak on. Miłych, pomocnych, niosących najgorszy rodzaj  pomocy – nieostrożną dobroć. Oderwał wreszcie spojrzenie owiane mgłą wspomnień, przenosząc je na jej odczuwająca ulgę twarz. Dla niej mógł być złodziejem.
- Masz. - Podała mu kawałek. Wokół nich atmosfera świąt  gęstniała, a oni byli niezrozumiałą częścią układanki.
- Nie chcę, zjadłem w sklepie. – Był głodny jak cholera, jednak nie miał pojęcia kiedy znów będą mili styczność z jedzeniem. Blondyn ostrzej przewijał się w jego głowie, ale tylko jako ostateczność. Pieniądze i jak najszybsze wyniesienie się z tego miasta były dla niego jasnym priorytetem.
- Nie okłamuj mnie. – Przestała jeść. – Jeśli ty nie jesz, ja też. -  Chciałaby móc cieszyć się tym zielonym drzewkiem z tymi ludźmi. Byli tacy radośni.
- Jedz, a nie wydziwiaj. – Doskonale wiedziała, że tak zareaguje. Ona zawsze musiała widzieć więcej. – Musimy iść. – Gdyby mogli być tymi ludźmi powierzchniowo cieszącymi się świętami, mimo że byłoby to złe, przynajmniej świat by ich nie nękał. Ludzie potrafiący dopatrzeć się istoty świąt nie są częścią tego obrazka, a dla tych, co święta są jedynie plastikowym uczuciem, nie rozumieją, co im ucieka podczas zastanawiania się ile wydano na ich prezenty i dlaczego tak mało.
- Wiem, dlatego masz. - Urwała kawałek, wyciągając do niego rękę i patrząc tak, jakby od tego zależało ich życie, i w pewnym sensie bardzo nie odbiegała od prawdy.
- Mówiłem ci, że… - Nie zdążył dokończyć, bo usłyszał coś interesującego.
- Poszukuję chętnych do sprzedawania zapałek! – Facet krzyczał, ale nikt się koło niego nie zbierał. Zoro też to zauważył i na kilometr wyczuł, że coś jest nie tak, lecz jako że wyboru nie mieli dużego, rozważał.  - Oferuję schronienie i wiek też jest bez znaczenia!  – Trudno nie dać się przekonać, poza tym zapytać się nikomu jeszcze nie zaszkodziło, chociaż co do nich to przysłowie mogło być traktowane jako szeroka bzdura.
- Chodź. – Wziął Kuinę za rękę i popędzili za gościem. Kiedy nie masz za wielu wyborów musisz dokonać tych, w których masz zabronione roztrząsanie.
- My jesteśmy zainteresowani. – Stanął z siostrą tuż przed nim i dopiero teraz zobaczył, jaką ma paskudna gębę i te czarne włosy… Z pewnością nie był on uosobieniem wiary i zaufania ani dobrej przyszłości, ale musieli coś zrobić, bo to miejsce robiło się dla nich zbyt niebezpieczne, a czas leciał. W każdej chwili mogą nagle dostrzec na murach swoje zdjęcia, i co wtedy? Na ucieczkę nawet nie było co liczyć. Pieniądz by przetrwać i iść dalej, to teraz było najważniejsze.
- Wy? – Wyszczerzył się facet, jakby właśnie wygrał los na loterii. – A ile wy macie właściwie lat? – zapytał się, jakby to czy nawiąże z nimi współprace było czystą formalnością. Kuina już chciała coś powiedzieć, ale Zoro zasłonił jej usta.
– Podobno wiek nie ma znaczenia – wypomniał chłopak. Nie widział potrzeby, by zdradzać się takiemu typkowi z pod ciemnej gwiazdy.
– Podobno. – Facet przyglądał im się bardzo skrupulatnie, co nie wróżyło najlepiej i obydwoje zareagowali bezwarunkowo, zakrywając twarze jak mogą, tylko by subtelnie to wyglądało.
- Więc? Jak będzie? – Dla zielonowłosego czas był najgorszym przeciwnikiem. Jeśli pozwoli mu na za dużą przewagę, wtedy wykończy ich jednym prostym cieciem.
- Dobra. - A mówią, że uśmiech to oznaka dobra, jednak w tym wypadku, gdy usta czarnowłosego mężczyzny powędrowały ku górze, Zoro zdał sobie sprawę, że zawiera umowę z osobą dobrze znającą przedsionki piekła. Nie mając jednak możliwości trzeba wziąć to, co jest, bo nawet najbardziej niszcząca rzecz daje nam szansę, w tym przypadku lepszego jutra. – Ale pieniądze dostajecie dopiero po sprzedaniu całej tury. – Jasno się określił. – W końcu zapewnię wam też schronienie. – Podkreślenie tego było nad wyraz dwuznaczne.
Zielonowłosy spojrzał na niego i widział to w tych przebrzydłych ciemnych oczach. Za dobrze znał takie oczy, by dać się oszukać. Nie miał zamiaru zacieśniać więzów tej znajomości. Jak tylko dostaną jakieś pieniądze, obojętnie ile, natychmiast się wyniosą z tego zakłamanego miejsca, którego radość Świąt Bożego Narodzenia to tylko obłudna przykrywka.
- Niech będzie – odburknął Zoro. Nie ukrywał swojego nieprzychylnego nastawienia.  - To kiedy możemy zacząć? – Facet nawet się nie zdziwił, a jedynie pogłębił swój diabelski uśmiech i zawołał jakieś dziecko, tachające pudło sporej wielkości i wyrwał mu je spławiając od razu. Chłopczyk był na tyle wystraszony, że nawet się nie odezwał, posłusznie wykonując rozkaz. Jak wielki musiał być jego lęk, że nawet nie pisnął podchodząc do tego człowieka. Zoro spojrzał w tym momencie na Kuine. Prawdopodobnie byli rówieśnikami. Wpadnięcie z deszczu pod rynnę nie wchodziło w grę. Położył dłonie na jej barkach. Dziewczynka przez całą ich konwersacje nie odezwała się ani słowem, wsłuchując się tylko w ich słowa, ale zielonowłosy dobrze wiedział jak musi się obawiać i tym łagodnym gestem chciał o tym zapewnić. Teraz było inaczej, a przynajmniej bardzo chciał w to wierzyć .
- Cholerny smarkacz – wymamrotał, wręczając chłopakowi właśnie to pudło. – Trzymaj, synku.
Jeśli jego wcześniejszy uśmiech był paskudny, to ten był już jawnym potwierdzeniem jego pokrewieństwa z samym demonem. Zoro wziął pudło pełne paczek z zapałkami i nic się nie odezwał. To był czysty wyzysk i obydwoje dobrze to wiedzieli. Zdawał sobie sprawę, że po takim człowieku nie ma co się spodziewać czegoś sprawiedliwego, ale to nie miało w tej chwili znaczenia. Teraz zapałki zaczęły kojarzyć mu się z pierwszym, dużym krokiem naprzód.
- Ile za nie dostaniemy? – Obserwował jak jego powodująca mdłości twarzy mierzy to jego to Kuine, a w oczach zabłyszczało coś złowrogiego, coś gorszego niż przekazywał jego uśmiech.
– Młody, strasznie zabawny jesteś, muszę ci powiedzieć – odkaszlnął, jakby starał się stłumić śmiech. Coś bardzo go w środku bawiło, a oczy tak świetnie go zdradzały. - Ponad połowa dla mnie. – Znów to samo tłumione parsknięcie. – Reszta wasza, jeśli oczywiście sprzedacie wszystko. – Konfrontował cały czas spojrzenie z Zoro i coraz bardziej przekonywał się, że trafił na idealnych pracowników, zwłaszcza obserwując dziewczynkę na którą widział jak działa najmniejszy ruch chłopaka. Więcej nie potrzebował wiedzieć i oglądać, bo w głowie zaczął pobudzać się oczywisty pomysł. Już się rozchodzili, jednak brunet cofnął się do Zoro i zniżył do niego, przystawiając paskudnie szerokie wargi do ucha. – A, i pamiętaj chłoptasiu, bez żadnych sztuczek. Po całym mieście mam porozstawianych swoich ludzi. – To co mówił sprawiało mu ogromną satysfakcję, która w zielonowłosym budziła jedynie odrazę. – Jeśli tylko zapragniesz ucieczki lub inna głupota przyjdzie ci do głowy, to tak jakbyś sam skazał swoją siostrę, prawda? – Popatrzył na dziewczynkę. – Na śmierć. – To ostatnie specjalnie zaintonował, budząc w Zoro mordercze instynkty. A jednak świat był pełen takich szumowin z jakimi musieli żyć przez tak długi czas.
- Podzielimy się pieniędzmi i więcej nas nie zobaczysz. – Minął go, chwytając siostrę za rękę, a w drugiej z trudem utrzymując niewygodny do noszenia karton. Z nieba zaczął sypać drobny śnieżek, opadając na ich głowy.
- Cieszę się, że się rozumiemy. – Mówił jedno, ale widać było, że w głowie lgną mu się jakieś urojenia.

*

- Kurwa, jak zimno!
Przeleciał przez drzwi restauracji, trzęsąc się, jakby przechodził ciężki szok pourazowy. Zastanawiało go dlaczego wcześniej nie czuł tych okrutnych lodowych igieł. Czy aż tak bardzo zawładnęło nim to rodzeństwo? W restauracji był tłum gości, cieszących się i zajadających wspaniale pachnącymi potrawami. To miejsce było z pewnością wyjątkowe. Wchodząc od razu czuło się rodzinną atmosferę i czucie wkładane w każdą pojedynczą potrawę. Blondyn uśmiechnął się głupio do gości, życząc im smacznego i czmychnął w pośpiechu zanim stary go przyluka na zaplecze. Przyklejając się do kaloryfera, nie mógł opędzić myśli od sytuacji z przed chwili. Wyciągnął kolczyka, który z jednej strony go wkurzał. Irytowała go tak dumna postawa chłopaka, ale z drugiej teraz było wszystkim, co mu zostało. Nie miał pojęcia czy jeszcze na siebie trafią, ale wiedział, że powinien oddać mu jego własność nawet jeśli on postanowił inaczej. Usłyszał nagle czyjeś kroki i szybko wrzucił łezkę do kieszeni.
- Zakończyłeś mnie, że tak szybko przyjechaliście. – Długonosy chłopak zdawał się nie posiadać z radości. - Podobno mieliście być dopiero przed samą wigilią. - Nie potrafił kryć euforii spowodowanej przyjazdem przyjaciół.
- No tak, ale wiesz, Ace chciał być wcześniej. – Spojrzał dwuznacznie na chłopaka. – E, tu nie ma nic do jedzenia. – Skrzywił się chłopak w słomkowym kapeluszu. – Gdzie ty mnie w ogóle przyprowadziłeś?!
- Na zaplecze – zaśmiał się blondyn, całkowicie niedostrzeżony. No, ale jego przyjaciele raczej nie grzeszyli spostrzegawczością.
- Aaa, Sanji! – krzyknęli równocześnie.
– Sanji! Ratuj! Usopp przytargał mnie tu, a tu nie ma nic do jedzenia! -  Chłopak był naprawdę rozczarowany.
- Chciałem go tylko… A z resztą, nie ważne… – odpowiedział zrezygnowany, widząc spojrzenie Sanjiego.
- Co tu tak wcześniej robicie? Święta dopiero za dwa dni. – Sam był zaskoczony ich obecnością.
- Ace! – krzyknął wymownie, jakby to miało tłumaczyć wszystkie sekrety świata z typowym dla siebie zniecierpliwieniem.
Kucharz się uśmiechnął. Dawno nie widział tego narwanego bruneta. Musiał przyznać, że brakowało mu go. No a przynajmniej tych jego pochrzanionych pomysłów. W głowie przewinęły mu się czasy, kiedy Ace mieszkał jeszcze w sąsiedztwie i widywali się niemal codziennie. Wtedy nie wyobrażał sobie świata bez tych piegów. Szkoda, że los miał inne plany. Westchnął.
– To gdzie on jest?
- Pewnie u ciebie w domu.  - Wzruszył ramionami. – No, Sanji ! – Był głodny i chciał iść, a blondyn wydawał się być całkiem gdzieindziej.
Na desperacki odgłos Luffy’ego otrzepał się ze wspomnień.
– Jesteś głodny, tak? – Wyszczerzył się. – Chodź, Usopp, pokażemy naszemu kapitanowi, co stracił wynosząc się od nas.
Przez całą trójkę przeszedł dreszcz retrospekcji i wszyscy mieli to samo w oczach. Jak byli jeszcze dzieciakami stale bawili się w piratów. Marzyli, by kiedyś wyruszyć w morze. Sanjiemu na to wspomnienie niemal łzy stanęły w oczach. Mieli dobre dzieciństwo. Pełne głupich pomysłów i odrapanych kolan, a także głów pełnych marzeń, za które daliby się poszatkować na najdrobniejsze kawałki. Tak bardzo wierzyli i pragnęli, a potem dopadło ich życie i wybory, i po pirackiej załodze zostało tylko wspomnienie. Chociaż kiedy tak patrzył na Luffy’ego widział co innego, albo bardzo chciał to widzieć.
- A ty nie siadasz, Sanji?
- No właśnie, idziesz gdzieś? – Przyjaciele zdziwili się, widząc, że kucharz nie ma zamiaru siadać z nimi.
- To żarcie wygląda zniewalająco. – Brunet szybko zapomniał o tym, że kucharz się ulatania i tylko mrugnął porozumiewawczo do długonosego kolegi.
- No tak, Ace wreszcie przyjechał – pomyślał i odprowadził blondyna do drzwi, obserwując z jakim uśmiechem się ubiera.
Chciał go zobaczyć i pośpiesznie zarzucił na siebie kurtkę, wkładając ręce do kieszeni spodni i trafiając na kolczyk. Zoro… Musi mu to oddać. Musi. Ta potrzeba była ogromna, a może chodziło o samo spotkanie jeszcze raz tego chłopaka? Wyszedł z restauracji i poczuł jak coś zimnego rozbija mu się na tyle głowy, przypominając jak bardzo ta pora roku jest cudowna. Już miał skopać osobę, która się na to odważyła, kiedy odwracając się ujrzał te cholerne piegi.
- Cześć, Sanji.
- Cześć, Ace.
Stali tak i gapili się na siebie, niemiłosiernie ciesząc, jakby świat gdzieś się zacierał, a tylko trzymany w kieszeni złoty kawałek nie pozwalał na to Sanjiemu całkowicie. Czego nie pojmował, bo tak chciał się z nim spotkać.
- Kopę lat. – Podszedł do niego bliżej.
- Rok. – Popatrzył się zadziornie.
- Tęskniłeś? – No, teraz to podchodził już za blisko. Aż tak blondyn nie tęsknił.
- Spadaj, debilu! – Przytulili się. Powroty to zawsze coś dobrego. - Przyszedłeś coś zjeść? – zapytał dla zasady. Tak naprawdę była to zła odpowiedź.
- Jak zawsze niezmienny. – Wypuścił go z objęć. – Może gdzieś pójdziemy, zanim rozpoczniesz swój wielki maraton z gotowaniem? - Ace doskonale wiedział, co oznaczają święta dla Sanjiego i jak wtedy ciężko go oderwać od kuchni, więc w tym roku to przewidział.
- Skoro tak bardzo chcesz. – Poczuł ogromną potrzebę zapalenia, teraz, natychmiast. – Szlag! Zostawiłem zapaliczkę. – Skrzywił się.
- To nic. – Rozglądnął się Ace. – Zgaduję, że „dziewczynki z zapałkami” wciąż chodzą, więc zaraz coś ci skombinujemy.
- Niestety. – Blondyn zagryzł nerwowo wargę. Nie znosił tej niesprawiedliwości i bezkarności tych ludzi. Gdyby mógł zabrałby te wszystkie dzieciaki, ale nie mógł, dlatego postanowił odpuścić z nadzieją na zmiany i zawsze oferując pomoc. – O, patrz! Tam idzie! – krzyknął. – Idź, kup i wracaj.
Snaji poszedł, ale niechęć jaką poczuł do siebie przepełniła go odrazą. Kupując coś od nich, pomaga rozwijać się temu światu. No ale przez tego głupiego Ace’a tak chciało mu się palić…
- Cześć. Jedno pudełko proszę. – Poprosił, a kiedy chłopak uniósł głowę jego serce prawie zeszło na zawał. – Zoro? – Zaskoczenie wypełniło go w pełni, ale od razu go rozpoznał.

4 komentarze:

  1. O kurde! Kiedy kolejny?
    końcówka mnie orzwaliła :D Przeznaczenie ^^
    Takie cudowne i pojawili się braciszkowie i Usopp, czego chcieć więcej :3
    I niestety rozumiem, że obrzydliwy brunet, to Teach, co nie? Nie wiem, czy chciałam go widzieć, ale martwię się o Glona :(

    OdpowiedzUsuń
  2. wspaniały rozdział i ta akcja, która tylko trzyma w napięciu...cudownie. Kiedy kolejny rozdział? =)

    OdpowiedzUsuń
  3. Awww... Czudne
    Zoro w roli "Dziewczynki z Zapałkami". Kuinka taka słodziaszna siostrzyczka ♥
    Super seryjkę wyczuwam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Podbijasz tym opowiadaniem moje serce. Wspomnienia dzieciństwa i u mnie wywołały ciepłe uczucia a dodatek w postaci Ace'a bardzo pozytywny.
    Cieszę się, że zdecydowałaś się to opublikować. Ile jeszcze takich opowiadań trzymasz i się nie dzielisz?;D

    OdpowiedzUsuń