Autorka: Paulaa
Korekta: Ayo3
Liczba rozdziałów: 3/?
Gatunek: yaoi, dramat
Para: SanjixZoro
Ograniczenie wiekowe: 14+
- Jesteś na
mnie zły? – Nieśmiało postanowiła przerwać irytującą ciszę, jaka zapadła między
nimi od kiedy rozstali się z nowo poznanym blondynem.
- Nie. – Ale
tak naprawdę był i taka też była prawda, ale nigdy nie lubił denerwować się na
nią, więc całkowicie starał się zignorować ten stan, rozglądając się za jakimś
miejscem do siedzenia.
- Jesteś. – Czuła
to w jego zachowaniu i doskonałe znała tę jego klasyczną minę. Kiedy nawaliła
zawsze uraczał ją właśnie takim wyrazem twarzy.
- A kto to był
właściwie?
Zoro
analizował w głowie wydarzenia z przed paru chwil i nic mu do siebie nie
pasowało. Kompletnie nie rozumiał zachowania tego faceta i czemu, do ciężkiej
cholery, im pomógł. Nie chciał przyznawać tego przed sobą, ale krucho wyglądałaby
ich przyszłość, gdyby nie zainterweniował, lecz i tak wiele lepiej nie było.
Ludzie na pewno go zapamiętali. Cóż, raczej złodziei nie zapomina się tak łatwo.
Sam sobie był winny, ale wolał już to niż patrzeć jak ona cierpi. Jak zdążył
się przekonać w swoim życiu, czy tego chcemy czy nie, jest ono sztuką wyborów,
jak widać ich słuszności nie da się tak łatwo zweryfikować, a dokonać ich
trzeba. Bieg czasu nie liczy się z tak przyziemnymi znaczeniami.
- Tak
właściwie, to nie wiem… Ale… - Zaczęła
pojmować, jak błędnym poszła torem.
- Przypuszczam… Ale? – Postawił dziewczynkę, a ich oczom
ukazała się wielka, zapierająca dech choinka, z mnóstwem przepięknych bombek i
fantazyjnie oplątana łańcuchami. Biła od niej taka radość i pragnienie
niesienia szczęścia. Obydwoje patrzyli jak oczarowani.
- On był taki…
miły. – Nie potrafiła oderwać oczu od zielonego zjawiska.
- Świat jest
pełen miłych ludzi i niekoniecznie są oni dobrzy. – Wspomnienia zaczęły do
niego powtórnie wracać. Gdyby mieli swoje miejsce, teraz mógłby dać jej to
wszystko, co chciało przekazać iglaste drzewko.
- Wiem o tym.
– Trochę się zirytowała, nie do końca wiedząc, czy na niego czy na siebie. – Ale
on podszedł, choć nie musiał i zapytał, czy jestem głodna, choć też nie musiał,
a wręcz nie powinien prowadząc restaurację i powiedział mi jak ma na imię. – Zdawała
sobie sprawę, że jej argumenty są żadne, jednak dobrze wiedziała, jak jej brat
to odbierze. Odkleiła oczy od świątecznego arcydzieła i popatrzyła na niego.
Wyglądał jakby bił się ze wszystkimi sprzecznościami świata, jakby za nic nie
chciał pozwolić sobie na poczucie, że ktoś mógł się zachować jak ten blondyn. -
I ma kręconą brew. – Lekko uśmiechnęła się, widząc, jak Zoro walczy z sobą, by
nie przyznać, że zawdzięczają mu dużo właśnie z tego powodu.
- Widziałem,
ale to akurat przemawia na jego niekorzyść. – Mógł się zgrywać przed nią, przed
świate, ale imię tego gościa obijało się echem po jego głowie i nie chciało
przestać.
- Wiedziałam,
że go polubisz. – Jej uśmiech się poszerzył i otwarła pieczywo. Dłużej nie mogła
wytrzymać, czując jak jej organizm ma dość.
- Mylisz się.
– Wiedział, że Kuina go rozgryza, jednak on w cale tak dobrze do niego nie
podchodził. To prawda, że nie chciał przyznać się do tych dobrych odczuć,
jednak wiedział, że świat jest pełen takich ludzi jak on. Miłych, pomocnych,
niosących najgorszy rodzaj pomocy –
nieostrożną dobroć. Oderwał wreszcie spojrzenie owiane mgłą wspomnień,
przenosząc je na jej odczuwająca ulgę twarz. Dla niej mógł być złodziejem.
- Masz. - Podała
mu kawałek. Wokół nich atmosfera świąt gęstniała,
a oni byli niezrozumiałą częścią układanki.
- Nie chcę,
zjadłem w sklepie. – Był głodny jak cholera, jednak nie miał pojęcia kiedy znów
będą mili styczność z jedzeniem. Blondyn ostrzej przewijał się w jego głowie, ale
tylko jako ostateczność. Pieniądze i jak najszybsze wyniesienie się z tego
miasta były dla niego jasnym priorytetem.
- Nie okłamuj
mnie. – Przestała jeść. – Jeśli ty nie jesz, ja też. - Chciałaby móc cieszyć się tym zielonym
drzewkiem z tymi ludźmi. Byli tacy radośni.
- Jedz, a nie
wydziwiaj. – Doskonale wiedziała, że tak zareaguje. Ona zawsze musiała widzieć
więcej. – Musimy iść. – Gdyby mogli być tymi ludźmi powierzchniowo cieszącymi
się świętami, mimo że byłoby to złe, przynajmniej świat by ich nie nękał.
Ludzie potrafiący dopatrzeć się istoty świąt nie są częścią tego obrazka, a dla
tych, co święta są jedynie plastikowym uczuciem, nie rozumieją, co im ucieka
podczas zastanawiania się ile wydano na ich prezenty i dlaczego tak mało.
- Wiem,
dlatego masz. - Urwała kawałek, wyciągając do niego rękę i patrząc tak, jakby
od tego zależało ich życie, i w pewnym sensie bardzo nie odbiegała od prawdy.
- Mówiłem ci,
że… - Nie zdążył dokończyć, bo usłyszał coś interesującego.
- Poszukuję
chętnych do sprzedawania zapałek! – Facet krzyczał, ale nikt się koło niego nie
zbierał. Zoro też to zauważył i na kilometr wyczuł, że coś jest nie tak, lecz
jako że wyboru nie mieli dużego, rozważał.
- Oferuję schronienie i wiek też jest bez znaczenia! – Trudno nie dać się przekonać, poza tym
zapytać się nikomu jeszcze nie zaszkodziło, chociaż co do nich to przysłowie
mogło być traktowane jako szeroka bzdura.
- Chodź. – Wziął
Kuinę za rękę i popędzili za gościem. Kiedy nie masz za wielu wyborów musisz
dokonać tych, w których masz zabronione roztrząsanie.
- My jesteśmy
zainteresowani. – Stanął z siostrą tuż przed nim i dopiero teraz zobaczył, jaką
ma paskudna gębę i te czarne włosy… Z pewnością nie był on uosobieniem wiary i
zaufania ani dobrej przyszłości, ale musieli coś zrobić, bo to miejsce robiło
się dla nich zbyt niebezpieczne, a czas leciał. W każdej chwili mogą nagle
dostrzec na murach swoje zdjęcia, i co wtedy? Na ucieczkę nawet nie było co
liczyć. Pieniądz by przetrwać i iść dalej, to teraz było najważniejsze.
- Wy? – Wyszczerzył
się facet, jakby właśnie wygrał los na loterii. – A ile wy macie właściwie lat?
– zapytał się, jakby to czy nawiąże z nimi współprace było czystą formalnością.
Kuina już chciała coś powiedzieć, ale Zoro zasłonił jej usta.
– Podobno wiek
nie ma znaczenia – wypomniał chłopak. Nie widział potrzeby, by zdradzać się
takiemu typkowi z pod ciemnej gwiazdy.
– Podobno. – Facet
przyglądał im się bardzo skrupulatnie, co nie wróżyło najlepiej i obydwoje
zareagowali bezwarunkowo, zakrywając twarze jak mogą, tylko by subtelnie to
wyglądało.
- Więc? Jak
będzie? – Dla zielonowłosego czas był najgorszym przeciwnikiem. Jeśli pozwoli
mu na za dużą przewagę, wtedy wykończy ich jednym prostym cieciem.
- Dobra. - A
mówią, że uśmiech to oznaka dobra, jednak w tym wypadku, gdy usta czarnowłosego
mężczyzny powędrowały ku górze, Zoro zdał sobie sprawę, że zawiera umowę z
osobą dobrze znającą przedsionki piekła. Nie mając jednak możliwości trzeba
wziąć to, co jest, bo nawet najbardziej niszcząca rzecz daje nam szansę, w tym
przypadku lepszego jutra. – Ale pieniądze dostajecie dopiero po sprzedaniu
całej tury. – Jasno się określił. – W końcu zapewnię wam też schronienie. – Podkreślenie
tego było nad wyraz dwuznaczne.
Zielonowłosy
spojrzał na niego i widział to w tych przebrzydłych ciemnych oczach. Za dobrze
znał takie oczy, by dać się oszukać. Nie miał zamiaru zacieśniać więzów tej
znajomości. Jak tylko dostaną jakieś pieniądze, obojętnie ile, natychmiast się
wyniosą z tego zakłamanego miejsca, którego radość Świąt Bożego Narodzenia to
tylko obłudna przykrywka.
- Niech będzie
– odburknął Zoro. Nie ukrywał swojego nieprzychylnego nastawienia. - To kiedy możemy zacząć? – Facet nawet się
nie zdziwił, a jedynie pogłębił swój diabelski uśmiech i zawołał jakieś dziecko,
tachające pudło sporej wielkości i wyrwał mu je spławiając od razu. Chłopczyk
był na tyle wystraszony, że nawet się nie odezwał, posłusznie wykonując rozkaz.
Jak wielki musiał być jego lęk, że nawet nie pisnął podchodząc do tego
człowieka. Zoro spojrzał w tym momencie na Kuine. Prawdopodobnie byli
rówieśnikami. Wpadnięcie z deszczu pod rynnę nie wchodziło w grę. Położył
dłonie na jej barkach. Dziewczynka przez całą ich konwersacje nie odezwała się
ani słowem, wsłuchując się tylko w ich słowa, ale zielonowłosy dobrze wiedział
jak musi się obawiać i tym łagodnym gestem chciał o tym zapewnić. Teraz było
inaczej, a przynajmniej bardzo chciał w to wierzyć .
- Cholerny
smarkacz – wymamrotał, wręczając chłopakowi właśnie to pudło. – Trzymaj, synku.
Jeśli jego
wcześniejszy uśmiech był paskudny, to ten był już jawnym potwierdzeniem jego pokrewieństwa
z samym demonem. Zoro wziął pudło pełne paczek z zapałkami i nic się nie
odezwał. To był czysty wyzysk i obydwoje dobrze to wiedzieli. Zdawał sobie
sprawę, że po takim człowieku nie ma co się spodziewać czegoś sprawiedliwego,
ale to nie miało w tej chwili znaczenia. Teraz zapałki zaczęły kojarzyć mu się
z pierwszym, dużym krokiem naprzód.
- Ile za nie dostaniemy?
– Obserwował jak jego powodująca mdłości twarzy mierzy to jego to Kuine, a w
oczach zabłyszczało coś złowrogiego, coś gorszego niż przekazywał jego uśmiech.
– Młody,
strasznie zabawny jesteś, muszę ci powiedzieć – odkaszlnął, jakby starał się
stłumić śmiech. Coś bardzo go w środku bawiło, a oczy tak świetnie go zdradzały.
- Ponad połowa dla mnie. – Znów to samo tłumione parsknięcie. – Reszta wasza,
jeśli oczywiście sprzedacie wszystko. – Konfrontował cały czas spojrzenie z
Zoro i coraz bardziej przekonywał się, że trafił na idealnych pracowników, zwłaszcza
obserwując dziewczynkę na którą widział jak działa najmniejszy ruch chłopaka.
Więcej nie potrzebował wiedzieć i oglądać, bo w głowie zaczął pobudzać się
oczywisty pomysł. Już się rozchodzili, jednak brunet cofnął się do Zoro i
zniżył do niego, przystawiając paskudnie szerokie wargi do ucha. – A, i
pamiętaj chłoptasiu, bez żadnych sztuczek. Po całym mieście mam porozstawianych
swoich ludzi. – To co mówił sprawiało mu ogromną satysfakcję, która w
zielonowłosym budziła jedynie odrazę. – Jeśli tylko zapragniesz ucieczki lub
inna głupota przyjdzie ci do głowy, to tak jakbyś sam skazał swoją siostrę, prawda?
– Popatrzył na dziewczynkę. – Na śmierć. – To ostatnie specjalnie zaintonował,
budząc w Zoro mordercze instynkty. A jednak świat był pełen takich szumowin z
jakimi musieli żyć przez tak długi czas.
- Podzielimy
się pieniędzmi i więcej nas nie zobaczysz. – Minął go, chwytając siostrę za
rękę, a w drugiej z trudem utrzymując niewygodny do noszenia karton. Z nieba
zaczął sypać drobny śnieżek, opadając na ich głowy.
- Cieszę się,
że się rozumiemy. – Mówił jedno, ale widać było, że w głowie lgną mu się jakieś
urojenia.
*
- Kurwa, jak
zimno!
Przeleciał
przez drzwi restauracji, trzęsąc się, jakby przechodził ciężki szok pourazowy.
Zastanawiało go dlaczego wcześniej nie czuł tych okrutnych lodowych igieł. Czy
aż tak bardzo zawładnęło nim to rodzeństwo? W restauracji był tłum gości, cieszących
się i zajadających wspaniale pachnącymi potrawami. To miejsce było z pewnością
wyjątkowe. Wchodząc od razu czuło się rodzinną atmosferę i czucie wkładane w
każdą pojedynczą potrawę. Blondyn uśmiechnął się głupio do gości, życząc im
smacznego i czmychnął w pośpiechu zanim stary go przyluka na zaplecze.
Przyklejając się do kaloryfera, nie mógł opędzić myśli od sytuacji z przed
chwili. Wyciągnął kolczyka, który z jednej strony go wkurzał. Irytowała go tak
dumna postawa chłopaka, ale z drugiej teraz było wszystkim, co mu zostało. Nie
miał pojęcia czy jeszcze na siebie trafią, ale wiedział, że powinien oddać mu
jego własność nawet jeśli on postanowił inaczej. Usłyszał nagle czyjeś kroki i
szybko wrzucił łezkę do kieszeni.
- Zakończyłeś
mnie, że tak szybko przyjechaliście. – Długonosy chłopak zdawał się nie
posiadać z radości. - Podobno mieliście być dopiero przed samą wigilią. - Nie
potrafił kryć euforii spowodowanej przyjazdem przyjaciół.
- No tak, ale
wiesz, Ace chciał być wcześniej. – Spojrzał dwuznacznie na chłopaka. – E, tu
nie ma nic do jedzenia. – Skrzywił się chłopak w słomkowym kapeluszu. – Gdzie
ty mnie w ogóle przyprowadziłeś?!
- Na zaplecze
– zaśmiał się blondyn, całkowicie niedostrzeżony. No, ale jego przyjaciele
raczej nie grzeszyli spostrzegawczością.
- Aaa, Sanji!
– krzyknęli równocześnie.
– Sanji! Ratuj!
Usopp przytargał mnie tu, a tu nie ma nic do jedzenia! - Chłopak był naprawdę rozczarowany.
- Chciałem go
tylko… A z resztą, nie ważne… – odpowiedział zrezygnowany, widząc spojrzenie
Sanjiego.
- Co tu tak
wcześniej robicie? Święta dopiero za dwa dni. – Sam był zaskoczony ich
obecnością.
- Ace! –
krzyknął wymownie, jakby to miało tłumaczyć wszystkie sekrety świata z typowym
dla siebie zniecierpliwieniem.
Kucharz się
uśmiechnął. Dawno nie widział tego narwanego bruneta. Musiał przyznać, że
brakowało mu go. No a przynajmniej tych jego pochrzanionych pomysłów. W głowie
przewinęły mu się czasy, kiedy Ace mieszkał jeszcze w sąsiedztwie i widywali
się niemal codziennie. Wtedy nie wyobrażał sobie świata bez tych piegów.
Szkoda, że los miał inne plany. Westchnął.
– To gdzie on
jest?
- Pewnie u ciebie
w domu. - Wzruszył ramionami. – No,
Sanji ! – Był głodny i chciał iść, a blondyn wydawał się być całkiem gdzieindziej.
Na desperacki
odgłos Luffy’ego otrzepał się ze wspomnień.
– Jesteś
głodny, tak? – Wyszczerzył się. – Chodź, Usopp, pokażemy naszemu kapitanowi, co
stracił wynosząc się od nas.
Przez całą
trójkę przeszedł dreszcz retrospekcji i wszyscy mieli to samo w oczach. Jak
byli jeszcze dzieciakami stale bawili się w piratów. Marzyli, by kiedyś
wyruszyć w morze. Sanjiemu na to wspomnienie niemal łzy stanęły w oczach. Mieli
dobre dzieciństwo. Pełne głupich pomysłów i odrapanych kolan, a także głów
pełnych marzeń, za które daliby się poszatkować na najdrobniejsze kawałki. Tak
bardzo wierzyli i pragnęli, a potem dopadło ich życie i wybory, i po pirackiej
załodze zostało tylko wspomnienie. Chociaż kiedy tak patrzył na Luffy’ego
widział co innego, albo bardzo chciał to widzieć.
- A ty nie
siadasz, Sanji?
- No właśnie,
idziesz gdzieś? – Przyjaciele zdziwili się, widząc, że kucharz nie ma zamiaru
siadać z nimi.
- To żarcie wygląda
zniewalająco. – Brunet szybko zapomniał o tym, że kucharz się ulatania i tylko
mrugnął porozumiewawczo do długonosego kolegi.
- No tak, Ace wreszcie
przyjechał – pomyślał i odprowadził blondyna do drzwi, obserwując z jakim
uśmiechem się ubiera.
Chciał go
zobaczyć i pośpiesznie zarzucił na siebie kurtkę, wkładając ręce do kieszeni
spodni i trafiając na kolczyk. Zoro… Musi mu to oddać. Musi. Ta potrzeba była
ogromna, a może chodziło o samo spotkanie jeszcze raz tego chłopaka? Wyszedł z
restauracji i poczuł jak coś zimnego rozbija mu się na tyle głowy,
przypominając jak bardzo ta pora roku jest cudowna. Już miał skopać osobę,
która się na to odważyła, kiedy odwracając się ujrzał te cholerne piegi.
- Cześć, Sanji.
- Cześć, Ace.
Stali tak i
gapili się na siebie, niemiłosiernie ciesząc, jakby świat gdzieś się zacierał, a
tylko trzymany w kieszeni złoty kawałek nie pozwalał na to Sanjiemu całkowicie.
Czego nie pojmował, bo tak chciał się z nim spotkać.
- Kopę lat. – Podszedł
do niego bliżej.
- Rok. – Popatrzył
się zadziornie.
- Tęskniłeś? –
No, teraz to podchodził już za blisko. Aż tak blondyn nie tęsknił.
- Spadaj,
debilu! – Przytulili się. Powroty to zawsze coś dobrego. - Przyszedłeś coś
zjeść? – zapytał dla zasady. Tak naprawdę była to zła odpowiedź.
- Jak zawsze
niezmienny. – Wypuścił go z objęć. – Może gdzieś pójdziemy, zanim rozpoczniesz
swój wielki maraton z gotowaniem? - Ace doskonale wiedział, co oznaczają święta
dla Sanjiego i jak wtedy ciężko go oderwać od kuchni, więc w tym roku to
przewidział.
- Skoro tak
bardzo chcesz. – Poczuł ogromną potrzebę zapalenia, teraz, natychmiast. – Szlag!
Zostawiłem zapaliczkę. – Skrzywił się.
- To nic. – Rozglądnął
się Ace. – Zgaduję, że „dziewczynki z zapałkami” wciąż chodzą, więc zaraz coś
ci skombinujemy.
- Niestety. – Blondyn
zagryzł nerwowo wargę. Nie znosił tej niesprawiedliwości i bezkarności tych
ludzi. Gdyby mógł zabrałby te wszystkie dzieciaki, ale nie mógł, dlatego
postanowił odpuścić z nadzieją na zmiany i zawsze oferując pomoc. – O, patrz! Tam
idzie! – krzyknął. – Idź, kup i wracaj.
Snaji poszedł,
ale niechęć jaką poczuł do siebie przepełniła go odrazą. Kupując coś od nich,
pomaga rozwijać się temu światu. No ale przez tego głupiego Ace’a tak chciało
mu się palić…
- Cześć. Jedno
pudełko proszę. – Poprosił, a kiedy chłopak uniósł głowę jego serce prawie
zeszło na zawał. – Zoro? – Zaskoczenie wypełniło go w pełni, ale od razu go
rozpoznał.
O kurde! Kiedy kolejny?
OdpowiedzUsuńkońcówka mnie orzwaliła :D Przeznaczenie ^^
Takie cudowne i pojawili się braciszkowie i Usopp, czego chcieć więcej :3
I niestety rozumiem, że obrzydliwy brunet, to Teach, co nie? Nie wiem, czy chciałam go widzieć, ale martwię się o Glona :(
wspaniały rozdział i ta akcja, która tylko trzyma w napięciu...cudownie. Kiedy kolejny rozdział? =)
OdpowiedzUsuńAwww... Czudne
OdpowiedzUsuńZoro w roli "Dziewczynki z Zapałkami". Kuinka taka słodziaszna siostrzyczka ♥
Super seryjkę wyczuwam ;)
Podbijasz tym opowiadaniem moje serce. Wspomnienia dzieciństwa i u mnie wywołały ciepłe uczucia a dodatek w postaci Ace'a bardzo pozytywny.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że zdecydowałaś się to opublikować. Ile jeszcze takich opowiadań trzymasz i się nie dzielisz?;D