4 sierpnia 2014

[Opowiadanie] Tango, tangere

Tytuł: Tango, tangere
Autorka: Fryne Wilde (Froggy1)
Korekta: --
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi, kryminał
Para: LawxSanji
Ograniczenia wiekowe: 18+
Trafalgar Law, doceniany i zamożny lekarz, pracujący w Londynie został zabrany przez swojego starego znajomego do popularnej kawiarni  ''Grzech''. Nie spodziewał się, że jego życie zmieni się całkowicie pod wpływem jednego człowieka. Gabriel Sanji Callot – młody mężczyzna o wyjątkowo bystrym umyśle i bogatej wyobraźni stał się w jednej chwili obiektem jego zainteresowania. Czy Law odnajdzie się w świecie Sanji' ego przepełnionego przyjemnością, tańcem, a także zbrodnią?


Trafalgar Law w swoim życiu kierował się rozsądkiem, wierzył w potęgę umysłu, potrafiącego zapanować nad silnymi porywami, często mylnymi, młodego serca, bijącego dla świata. Znany był jako wspaniały i szanowany przez wszystkich lekarz, dla którego ciało oraz dusza należały tylko i wyłącznie do niego. Nie wierząc w istnienie siły wyższej, pozostawał panem własnego losu, człowiekiem, o świeżym umyśle, przekonaniach, czerpiącym inspiracje i naukę z epok minionych. Uwielbiał poznawać tajemnice świata. Od kiedy tylko nauczył się czytać, szaleńczo zdobywał wiedzę z książek. Z natury był samotnikiem. Mimo tego, rodzina szybko przygotowała Law'a do życia w społeczeństwie, nierzadko zabierając go na wielkie bankiety, których by prędko uniknąć, często jeszcze jako mały chłopiec chował się pod stół i odpływał w lekturze. Wtedy właśnie zachwycał się pięknymi, mitycznymi krainami, niekiedy śledził losy dzielnego bohatera tropiącego okrutnego przestępcę lub też poznawał historię swego kraju i innych państw. Jeden wieczór zupełnie zmienił  życie tego mężczyzny, wierzącego w swój umysł i ambicje, wywracając do góry nogami grunt pod jego stopami i zsypując na niego emocje, o które nawet by się nie podejrzewał. Człowiek odpowiedzialny za to wszystko nazywał Gabriel Sanji Callot.

***

Mała kawiarenka ''Grzech'' w Londynie cieszyła się coraz większą popularnością. Goście mogli tutaj dać upust swym żądzom, pozbyć się zmartwień, a także nawiązać znajomości korzystne w robieniu kariery. Prawdopodobnie dlatego prawie codziennie w tej małej kawiarni można było spotkać młodych artystów, niespełnionych literatów, jak również zbyt przymilne na gust Law'a kobiety. Oczywistym stał się fakt, że to miejsce należy do najbardziej dziwacznych w Londynie, lecz miało ono całkiem przyjemny klimat, przyciągający klientów obracających się w przeróżnych sferach.
Charles Wood, jego stary przyjaciel, z którym zaczął odnawiać kontakt, zabrał go do małej kawiarni, chcąc tym samym przedstawić mu swoich znajomych. Law znał Wood’a, gdy ten był jeszcze grzecznym, dobrze ułożonym młodym mężczyzną, zaledwie pięć lat starszym od niego. Teraz był również przystojny, można powiedzieć, że stał się większym wabikiem na kobiety niż kiedyś, lecz to prawdopodobnie przez zmiany w jego osobowości. Dawniej był dość nieśmiałym chłopaczkiem z niewinnym uśmiechem, raczej starającym się uważać na to co mówił, teraz określenie „szalony” zdało się jak najlepiej do niego pasować. Zawsze należał do osób roztargnionych, jednak teraz, gdy doszło do tego rozkochanie duszy w erotyzmie, sztuce i brzydocie spokojnie można było nazywać go marzycielem. Zaczął robić karierę, pisząc skandalizujące wiersze. Law niekiedy dostawał od niego paczuszki z drobnymi tomikami jego poezji w prezencie, lecz czytając je nigdy się nie krzywił. Według niego były one po prostu śmieszne.
Lokal był dwupiętrowy. Na dole znajdowała się kawiarenka, w której serwowano pyszne ciasta, cieszące podniebienie i nawet Law, mający wyjątkowo wyczulony smak lub jak on to nazywał –  posiadał dar do wybrzydzania, dał się ponieść i po jednym kęsie sernika wiedeńskiego zamówił dodatkowo biszkopt z sosem rumowym i chwalone przez Charlesa ciasto dyniowe, popijając je czarną kawą bez cukru. Law zauważył, że przesiadywali tu głównie mężczyźni czterdziestoletni, niektórzy z partnerkami, prowadząc dyskusję lub przypatrując się występującym na małej scenie poetom, recytującym napisane niedawno wiersze czy młodym muzykom, szukających mecenasów, a może raczej sponsorów – jak by to stwierdził złośliwiec podobny z charakteru do doktora.
Wyżej było ciekawiej. Na górze podawano alkohol, palono cygara, hałasowano, pijani tańczyli na stołach, a artyści wymieniali poglądy na temat sztuki i zawsze musiało się skończyć tak, że jeden z rozmawiających był wyrzucany za drzwi przez większą grupkę o odmiennym zdaniu niż owy nieszczęśnik. Dodatkową atrakcją były wystawy obrazów młodych malarzy, uporczywie wierzących w swą sztukę i talent. Law zawsze kochał piękno. Wiedział jednak, że ono niejedno ma imię, dlatego szanował każdy rodzaj sztuki, pozostając w ten sposób człowiekiem nieograniczonym i otwartym na nowości.
Tego dziwnego wieczoru po zasmakowaniu pysznych ciast, Charles postanowił osłodzić życie swego przyjaciela zacznie mocniej - zabrał go na piętro wyżej. Towarzystwo tak jak przypuszczał Law było dzikie, nieokiełznane i całkowicie pochłonięte zabawą. Piękni ludzie, głównie po dwudziestce, od których biło życie zwracali na siebie uwagę przez ułożone w nieładzie włosy, rumiane od alkoholu i wewnętrznego zapału policzki, błyszczące oczy, spoglądające na nowych gości z zaciekawieniem. Czuć od nich było ich młodzieńczego ducha, pragnienie buntu i pewien wzniosły erotyzm. Law miał wrażenie, że najwybitniejsze jednostki nowego pokolenia zebrały się w tym miejscu, by rozpocząć swoją własną niebezpieczną i dziką jak oni rewolucje, mającą pochłonąć stary świat i wznieść zupełnie inny, taki jaki oni sobie sami wymarzyli. Z pośród tego tłumu wspaniałych młodych ludzi wyłonił się jeden, którego Charles z radosnym uśmiechem na twarzy powitał przyjaznym objęciem.
 Był to wysoki mężczyzna o długich nogach i szczupłej sylwetce. Stał wyprostowany, a jego zgrabnej figury mógłby mu pozazdrościć niejeden z gości zebranych tego wieczoru w kawiarence. Ruchy młodzieńca wykonywane z gracją zwracały na niego niewątpliwie bystre spojrzenia innych ludzi, choć Law szybko odkrył, iż są one całkiem naturalne i ten nie zdaje sobie sprawy ze swej maniery. Ubrany był w dość skromny, ale elegancki surdut, wyróżniały go tylko błyszczące, złote guziki. Twarz miał subtelną, jednak jej rysy w okolicach podbródka odznaczały się ostrością, podobnie można było zaobserwować to w przypadku policzków młodego nieznajomego. Lazurowe oczy, które patrzyły na świat spod wpół przymkniętych powiek, zdradzały pewien chłód i dystans. Niewątpliwie, jednak budziły one w tym, kto w nie spojrzał mieszane uczucia. Wyglądał na trochę sennego, może nawet znudzonego. Law'owi zdawało się, że mężczyzna dopiero co wstał z łóżka, a jasne włosy pozostające w nieładzie utwierdzały go w jego wizji. Dłuższe kosmyki niekiedy nachodziły na oko młodzieńca, który wcale się tym nie przejmował. Czymś, co wyjątkowo go wyróżniało niewątpliwie  były delikatnie zakręcane brwi, szczególnie rzucające się w oczy.
- Ach, Gabrielu! Miło cię tutaj ponownie spotkać – zaczął uradowany Charles, jednak młodzieniec skrzywił się, gdy tylko usłyszał swoje imię wypowiedziane z ust mężczyzny. Na jego twarzy widniał w jednym momencie grymas niezadowolenia, lecz zaraz zniknął, zaś oblicze znowu przybrało maskę obojętności.
- Charles, ile razy mam ci powtarzać, że niczego innego na świecie nie pragnę, jak tylko byś przestał nazywać mnie mym pierwszym imieniem – powiedział młodzieniec. Jego głos był dość przyjemny dla ucha i głęboki.
- Wybacz mi, mój drogi. Zawsze zapominam – odpowiedział Charles z dość figlarnym uśmiechem na twarzy, który bardzo szybko przekonał Law'a, iż ten doskonale pamięta o prośbie młodzieńca, lecz po prostu często odzywa się w nim jego złośliwy charakter. – Pozwól, że ci przedstawię mojego starego znajomego, Sanji – dodał szybko, a Law zrobił krok w przód i wyciągnął do nieznajomego swą dużą dłoń. – Trafalgar Law – powiedział, a w jego głosie lekarz wyczuł nutkę rozbawienia, tak jakby ten wiedział jak dalej potoczy się rozmowa.
- Gabriel Sanji Callot – przedstawił się młodzieniec, wymieniając z Law'em uścisk dłoni. Ich spojrzenia w końcu spotkały się, a Law zaobserwował pewien tajemniczy błysk w oku Sanji'ego. Wydawało mu się, że lazurowe oczy tego młodego człowieka badają go głęboko, okrywając wszystkie sekrety duszy. – Jest pan lekarzem, zgadza się?
- Skąd pan wie? – spytał, nie kryjąc swego zdziwienia w głosie.
- A więc się zgadza, trafiłem. Przyznam się szczerze, że tym razem nie byłem do końca pewny. Oceniłem to po prostu po pana postawie i ubiorze, we znaki dały się również pańskie ruchy i spojrzenie, niewątpliwie wzbudzające zaufanie. Takie oczy, zazwyczaj mają dobrzy lekarze – odpowiedział szybko, jednak nie pozwolił Law'owi dojść do słowa, kontynuował  wywód. – Musi pan mieć dużo pacjentów i to również na pewno bardzo zamożnych, jeśli by coś takiego nie miało miejsca, nie stać by było pana na tak drogie ubrania. Dobry lekarz budzi zaufanie wśród pacjentów, nie zawsze jednak może dorobić się porządnego majątku, wychodzi na to, iż jest pan wyjątkowym szczęściarzem – podsumował, a jego głos na koniec bardzo ożywił się.
- Sanji, to nie przystoi! – zwrócił mu uwagę Charles, jednak młodzieniec tylko uśmiechnął się w zadziorny sposób.
- Charles, widzę, że kobieta ponownie cię wyrzuciła z domu. Czyżby dowiedziała się o twoich tajnych schadzkach z innymi panienkami? – wyrzucił z siebie Sanji, a Charles spojrzał na niego gniewnymi oczyma, jednak szybko mu to minęło, a twarz na nowo przybrała spokojne oblicze. Jak widać był przyzwyczajony do tego młodzieńca, nie tyle co pozbawionego wszelkiego taktu, lecz lubiącego niekiedy złośliwie komentować rzeczywistość .
- Nawet nie chcę wiedzieć, skąd o tym wiesz. Proszę, zachowaj to dla siebie – dodał, kręcąc głową z politowaniem.
- Niezwykłe – powiedział w końcu Law, gdy jego pierwszy szok minął.
- Bardzo dziękuję, panie Trafalgar – odrzekł teraz już wyjątkowo wesołym głosem Sanji. – Widać, że jest pan ciekawy mojej osoby, jednak nie za bardzo przepadam za opowiadaniem o sobie w miejscach publicznych. Są wtedy przyjemniejsze rzeczy do roboty. Jeśli chciałby nawiązać pan ze mną bliższą znajomość, proszę przyjść do mieszkania znajdującego się przy Harley Street 71B. Gospodyni jest bardzo miłą osobą, wystarczy powołać się na moje nazwisko, a ona to zrozumie. Nie musi się pan u mnie wcześniej zapowiadać – mówił szybko, a widząc niezdecydowanie malujące się na twarzy Law'a, dodał tylko: - Proszę się nie krępować, serdecznie zapraszam, widzę, że jest pan niezmiernie ciekawy. Wszystko wyjaśnię, jeśli mnie pan odwiedzi, obiecuję. Żegnaj, Charles. Do zobaczenia, panie Trafalgar, było mi bardzo miło – rzucił tylko na pożegnanie, a następnie zniknął
w tłumie innych młodych ludzi.
- Zaskoczony? – spytał Charles z rozbawionym uśmiechem na twarzy, lecz nie czekał na odpowiedzieć, którą doskonale znał, a mówił dalej – tak, on zawsze się tak zachowuje, ale widzę, że tobie to nie przeszkadza. To jak, mój drogi kolego? Złożysz wizytę nowemu znajomemu przy Harley Street?
- Myślę, że nie wypada mi odmówić po takim zaproszeniu – skitował Law, po czym oboje zanurzyli się w tłumie, by dobrze się zabawić tego wieczoru.
Law szybko utwierdził się w przekonaniu, że nazwa kawiarenki idealnie do niej pasuje. Odkrył, iż z nastaniem nocy wszelkie towarzystwo zebrane w tym miejscu zupełnie przestaje nad sobą panować i całkowicie oddaje się wszystkim przyjemnością, jakie dostępne są w nim. Nawet, jak mogło się kilka godzin wcześniej wydawać, skromne kobiety o niewinnych uśmiechach i nieśmiałym spojrzeniu, z lubością wdzięczyły się do przystojnych chłopców, którzy równie chętnie reagowali na ich zachęty. Większość z nich rzuciła się w zwariowany wir, jednak ich ruchy w żaden sposób nie przypominały żadnych znanych Law'owi kroków, a raczej na myśl przywoływały tańce godowe. Mogli sobie na to wszystko pozwolić, ponieważ byli młodzi i świat należał właśnie do tych szaleńców, chcących powalić na kolana stare pokolenie. Nierozważni, gwałtowni, uczuciowi i pożądający rozkoszy żyli pełną piersią, wdychając powietrze niczym jakiś gaz, czyniący ich szczęśliwymi na te parę chwil, mogących uczynić z nich wielkich i światowych lub wtrącić w ciemną otchłań zapomnienia. I mimo tego, że byli tacy niezwykli, Law'owi wydawało się, iż są oni jak krople wody, które spadają na ziemię i zamieniają się w kałużę, tym samym tracąc indywidualność, nie dając się już później odróżnić od pozostałych. Tylko jedna osoba wryła się w pamięć doktora Trafalgar'a tego wieczoru i nie planowała szybko opuścić jego zapracowanej głowy. Wracając do domu Law podjął decyzję – następnego dnia złoży niezapowiedzianą wizytę przy Harley Street 71B.

***

Krople deszczu uderzały o szyby okna, natomiast gwizdy wiatru słychać dobrze było w pracowni doktora Trafalgar'a. Właśnie przyjął ostatniego pacjenta – starą wdowę po urzędniku państwowym Margaret Davis, która skarżąc się na uciążliwy ból w łydce, nie omieszkała nie wykorzystać okazji i podzieliła się z młodym lekarzem informacjami na temat jej życia osobistego. Ta ostatnio wyjątkowo znerwicowana kobieta miała okropne problemy z synem i musiała na kogoś przelać swoje żale, niestety osobą zmuszoną wysłuchać smutków pani Davis został Law. Spojrzał przez okno i niezadowolony stwierdził, że drobny deszczyk przerodził się w ulewę. Gdyby udało mu się wcześniej wykurzyć panią Davis z gabinetu prawdopodobnie zdążył by odwiedzić swojego nowego znajomego znacznie wcześniej. Zapewne udałoby mu się dotrzeć na Harley Street jeszcze przed ulewą, jednak Law miał swoje zasady, a szczęście pacjentów do nich się niewątpliwie wliczało. Kazał służącej zamówić dorożkę, tym samym rezygnując z wcześniej planowanego, spokojnego spaceru. Poczciwa kobiecina szybko spełniła jego prośbę i już po niedługim czasie znajdował się w pojeździe. Okazało się, że dorożka nie może podjechać idealnie pod dom nowego znajomego. Pięć numerów nie było jakąś ogromną odległością, jednak wziąwszy pod uwagę fakt, iż Law nie miał ze sobą parasola popsuł mu humor jeszcze bardziej.  Dużo czasu nie minęło, a młody doktor już stał pod drzwiami praktycznie cały mokry. 
Gospodyni okazała się przemiłą kobietą po pięćdziesiątce. Miała już siwe, ale bujnie kręcone włosy, a jej twarz, którą zdobił ciepły uśmiech i wyróżniały spokojne, szare oczy wzbudzała zaufanie nieznających tej przyjemnej istoty. Przedstawiła się jako pani Charlotte Zeff i zaprosiła do środka, dodając tylko, że lokum Sanji'ego znajduje się na drugim piętrze po prawej stronie. Udał się, więc w tamtym kierunku i delikatnie zapukał do drzwi. Nikt nie odpowiedział.  Law mimo to doskonale pamiętał, iż pani Zeff mówiła wyraźnie, że Sanji na niego czeka. Zapukał ponownie, a gdy tym razem nie doczekał się odpowiedzi, wszedł do środka.
Sanji siedział z zamyśloną miną na fotelu z papierosem w dłoni. Law'owi wydawało się, iż pali go już od jakiegoś czasu, gdyż świadczyły o tym:  końcówka papierosa i popiół na fotelu. Sanji nie zmienił pozycji od jakiegoś czasu, pogrążony w swych rozmyślaniach. Spojrzenie lazurowych oczu było ciągle nieobecne i dopiero głośne chrząknięcie ze strony Law'a pozwoliło wrócić jego nowemu znajomemu do rzeczywistości.
- Ach, panie Trafalgar, jakże mi miło – powiedział dogaszając końcówkę papierowa
o drewnianą część fotela, po czym serdecznie uścisnął dłoń swego gościa. – Proszę czuć się jak u siebie i niczym nie krępować. Może usiądzie pan? Pani Zeff  wzięła już od pana płaszcz jak widzę. Zapomniałem powiedzieć, że tutaj nie da się idealnie dojechać dorożką. Nie wziął  pan parasola, prawda? Wyjątkowo niefortunnie – dodał na zakończenie i zaśmiał się wesołym głosem. Nie wydawał się zdenerwowany, lecz jego mimika sprawiała wrażenie, iż twarz zyskała wygląd dziwnej maski.
- Bardzo dziękuję, panie Callot – rzekł w odpowiedzi Law i zajął miejsce na krześle naprzeciwko fotela pod oknem, który zajął z powrotem Sanji. – Chyba się mnie pan nie spodziewał dzisiaj.
- Ależ nie – natychmiast wtrącił się Sanji. – Byłem pewny, że pan przyjdzie. Przepraszam, ale czy będzie panu przeszkadzać, jeśli przejdziemy na „ty”? Tak zapewne byłoby o wiele wygodniej dla mnie – poprosił, a Law pokiwał głową na znak zgody. – Doskonale. Chciałeś mój drogi, zapewne zdążyć jeszcze przed deszczem. Widziałeś chmury jakie dziś zebrały się nad Londynem, więc szybko do ciebie dotarło, że będzie ulewa. Idąc do pracy, zapomniałeś parasolki. To stary nawyk – wyjaśniał, a z każdym słowem zaczął mówić szybciej, zaś na jego bladą twarz wdzierały się delikatne rumieńce, a oczy radośnie błyszczały jak u dziecka. –  Wcześniej miałeś biuro w domu, dlatego nie musiałeś zajmować głowy takimi błahostkami jak parasolka. Sam często wyrzucam zbędne informacje z pamięci, więc doskonale to rozumiem, choć uważam, że sam sobie jesteś winny. A dlaczego w takim razie nie przyjechałeś przed deszczem? Sprawa jest niezwykle prosta. Jesteś lekarzem i do tego perfekcjonistą. Wykonujesz swoją pracę jak najlepiej, jednak sądząc po twoich widocznym zirytowaniu jesteś zły na tę osobę, która cię przetrzymała. To musiała być kobieta, starsza i samotna. Pozwoliłeś wyżalić się jej na twym ramieniu, co jak sądzę nie należy w żadnym wypadku do obowiązków lekarza. Troszczysz się aż nazbyt o swych pacjentów. Powiedzmy, że dobrze to o tobie świadczy. Przepraszam za bardzo ogólne wnioski, ale byłem znudzony do tego stopnia, iż mój umysł zapadł w chwilową drzemkę – zakończył i prawie natychmiast zapalił papierosa, po czym schylił się i wyjął spod fotela popielniczkę i ustawił sobie ją na kolanach.
- Jestem pod wrażeniem, panie Callot – powiedział po chwili milczenia Law, zupełnie zapominając o tym, iż mieli mówić sobie po imieniu. – Kim właściwie jesteś?
- Nie zasięgnąłeś żadnych informacji? Nie czytałeś nic w gazetach? Nie pytałeś znajomych, którzy mogliby ci coś powiedzieć? – przerwał na chwilę, po czym zaciągnął się, odchylił głowę w tył i wypuścił nagromadzony dym. – Na pewno już coś wiesz, chętnie wysłucham.
- Nazywasz się Gabriel Sanji Callot. Mieszkasz w Londynie, ale nie jesteś Anglikiem. Twoi rodzice byli Francuzami  – zaczął natychmiast Law. – Dowiedziałem się właściwie tylko tego, że często lubisz wtrącać się w nieswoje sprawy i pomagać policji w rozwiązywaniu mniej lub bardziej  skomplikowanych zagadek. Masz dziwne zamiłowanie do dramatów i przede wszystkim niebezpieczeństwa.
- A ty nie? – spytał zaraz Sanji, gdy wyczuł szansę do zabrania głosu, tak by nie przeszkodzić swojemu gościowi w wypowiedzi. – Twoje oczy są spokojne, lecz to tylko pozory. Nie zrozum mnie źle, po prostu wiem, że do życia potrzebujesz czegoś co nazywamy ryzykiem.
- Potrafisz przejrzeć duszę człowieka na wylot – zaśmiał się serdecznie Law, nachylając się i ułożywszy łokcie na kolanach, podparł brodę o swoje duże dłonie i wbił w Sanji'ego bystre spojrzenie. – Trochę przerażające.
- Wolałbym określenie ''zadziwiające'' – wtrącił się natychmiast Sanji.
- Zgadzam się, jest to w pewien sposób  zadziwiające – powiedział Law, tym samym przyznając rację gospodarzowi, lecz zaraz potem na jego twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech.
W tym samym momencie Sanji porwał się z fotela jak porażony i ruszył w stronę drewnianej komody. Z wewnętrznej części ukrytej za gablotą wyciągnął dwa kieliszki,
a z jednej szafki butelkę czerwonego wina, którą w miarę szybko otworzył. Zaraz później uruchomił gramofon i przestrzeń wypełniła energiczna muzyka. 
- Cóż ze mnie za nędzny gospodarz, nie sądzisz? Przychodzi do mnie gość, a ja zupełnie zapominam o dobrych manierach – mówiąc to, podał Law'owi napełniony czerwonym winem kieliszek. – Dziś pijemy jak dżentelmeni, następnym razem możemy zapomnieć o zasadach, prawda? Cóż, więc za co pijemy, mój drogi? Musi znieść toast! Tylko za co? – zadawał retoryczne pytania, robiąc w tym czasie minę myśliciela, a jego ściągnięte brwi wyglądały dość komicznie. Law uznał, że takie skupienie nie pasuje do Sanji'ego.
- Może za nową, kwitnącą przyjaźń? – zaproponował Law, raczej z drwiącym uśmieszkiem na twarzy.
- Za nową, kwitnącą przyjaźń – powiedział wesołym głosem Sanji, umiejętnie ignorując drwiący uśmiech zdobiący oblicze Law'a.
Wieczór szybko przerodził się w noc, a butelka wina równie prędko została opróżniona i na jej miejscu pojawiła się kolejna, a po niej jeszcze następna. Nie szczędzili sobie ostrych wypowiedzi, rozbudzeni alkoholem, który pozwolił im całkowicie się rozluźnić, zachowywali się jak starzy przyjaciele. Law zaobserwował, że chłodne spojrzenie lazurowych oczu, niekiedy zaczyna nabierać ciepła, a uśmiech na obliczu tego dziwnego człowieka przestaje być złośliwy, a nabiera raczej inny wyraz. Sanji natomiast mógł szybko zrozumieć, iż Law mimo początkowej uprzejmości potrafi wyrazić to co myśli i nie tylko przy użyciu słów, choć stoicki spokój otaczający doktora Trafalgar'a wciąż zadziwiał i w jakiś sposób pociągał.
Law dowiedział się, że Sanji głównie utrzymuje się, dzięki pracy w restauracjach, jednak samo gotowanie było już dla niego ważną częścią życia. Przede wszystkim jest kucharzem, co podkreślił trzy razy, by drugi rozmówca o tym nie zapomniał. Ze względu na niebanalny pociąg do niebezpieczeństwa, Sanji często, nawet za wszelką cenę, wtrącał się w śledztwo policji. Uwielbiał dreszczyk emocji, a Londyn jest miastem tętniącym życiem. Francja była jego domem, jednak cieszył się, iż jego rodzice postanowili przenieść się do Anglii. Jak się okazało Sanji był również uzależniony od tytoniu, a potwierdziwszy swoje wcześniejsze przypuszczenie na temat nałogu młodego mężczyzny, Law jako lekarz krzywił się zniesmaczony, lecz przymykał oko na sięganie przez niego co jakiś czas po papierosy.
- Ach! To ta melodia! – wykrzyknął Sanji i porwał się z fotela jak oparzony. Law zaś obdarzył go tylko zdziwionym spojrzeniem, nie do końca rozumiejąc słowa młodzieńca.
Sanji natomiast nie przejął się tym w żaden sposób i jakby nie zwracając najmniejszej na to uwagi, wykonał w stronę stojącego przy sofie z pustym już kieliszkiem Law'a pierwsze kroki. Oczy doktora Trafalgar'a z uwagą patrzyły na zgrabne ruchy zbliżającego się do niego mężczyzny. Odłożył kieliszek na drewniany stoliczek, nie przestając przyglądać się Sanji'emu. O tak, niewątpliwie odznaczał się on wyjątkową gracją i płynnością ruchów. Każdy krok i gest wydawał mu się przemyślany, a mimo to Sanji w żaden sposób nie przypominał mu aktora ruszającego się po scenie, był całkowicie naturalny. Obszedł Law'a zwinnie, a gdy już znalazł się za jego plecami przycisnął swoje ciepłe ciało do jego i przesunął dłonią po jego klatce piersiowej.
- Mój drogi doktorze Trafalgar, czy wiesz co znaczy tango, tangere? – szepnął pytanie wprost w ucho Law'a.
- Dotykam, dotykać – odparł po chwili milczenia Law, a jego dłoń powędrowała na rękę Sanji'ego i zaraz potem ich palce splotły się na dobre kilka sekund.
- Doskonale! Tego mogłem się spodziewać po takim inteligentnym człowieku – mówił delikatnym, uwodzącym głosem, który przystoi bardziej dojrzałej kobiecie niż młodzieńcowi. – Mówią, że tango jest nowym, najbardziej zmysłowym tańcem.
- Ja raczej słyszałem jak nazywają go wyuzdanym.
- Jak niegrzecznie – zaśmiał się Sanji, po czym wyszedł za pleców Law'a, teraz dotykając ich subtelnie dłonią. Wykonał jeden prosty obrót do środka, a Law ujął prawie natychmiast jego ciało. Ten jeden gest upewnił Sanji'ego w jego przypuszczeniach. – Tańczyłeś już, prawda? Widać po twoich ruchach. Nie myśl, że możesz mnie oszukać, mój drogi doktorze – dodał, a jego dłoń przeniosła się na policzek Law'a, pieszcząc go ciepłem bladych palców. – Nie myśl również, że to nie przystoi lub też, że jest wulgarne. To wyraz naszych emocji – wytłumaczył szybko, a Law wsłuchany w jego charyzmatyczny głos, nie chciał się z nim kłócić. Wiedział co ma robić, oboje to wiedzieli.
Law  objął Sanji'ego tak, że ich klatki piersiowe stykały się, a różnica wzrostu była idealna i pozwoliła Law'owi całkowicie dominować. Rękę położył na jego plecach, zaś Sanji swoją dłoń pokierował na szyję partnera. Zrobili jeden stosowny obrót, cały czas utrzymując ze sobą kontakt wzrokowy. Palce młodzieńca zaraz zsunęły się na drugą rękę Law'a, pozwalając mu złączyć ich dłonie w ucisku. Sanji zakreślił swoją długą zgrabną nogą koło na ziemi, a następnie dał się ponieść swemu partnerowi w bok. Zaczęli wyjątkowo spokojnie, można by nawet powiedzieć delikatnie, jednak każdy z nich zdawał sobie sprawę z energii jaka drzemała w ich ciałach.
Law prowadził, a Sanji ulegając mu, cofał się zgodnie z jego niemym poleceniem. Teraz nie musieli używać słów, jakby za sprawą magicznego uroku rozumieli się idealnie bez nich. Połączyła ich dzika więź, dzięki której stawali się jednością. W kolejnym obrocie noga Sanji'ego zahaczyła o biodro Law'a, zaś na koniec dzikiego wiru, młodzieniec sam z siebie lub może nakazem swego partnera odchylił się w tył, a zaraz potem silna dłoń porwała go z powrotem w górę. Odskoczył, tymczasem ich ruchy nagle stały się szybsze, gwałtowniejsze.
Law kierował swego partnera, zaś Sanji z lubością się temu poddawał, stawiając za nim kroki, cofając się, ale zawsze z gracją kręcąc swym ciałem lub umiejętnie zadzierając długą nogę. Wydawało się, że odgrywają oni jakiś spektakl, zachowując się niczym para skłóconych kochanków, rozstających się i na nowo wracających do siebie. 
Sanji wymknął się z gwałtownego uścisku, zdaje się, że ucieka, lecz gdy dostrzegł, iż parter odwraca się, zostawiając go, nie może znieść myśli odrzucenia i wręcz rzuca się na ciało Law'a, delikatnie kładąc się na jego plecach. Przyjemny żar spłynął w tym momencie na ich ciała, rozgrzewając wnętrza mężczyzn i sprawiając, że opanowanie, widoczne chwilę temu w spokojnych niegdyś, teraz dzikich spojrzeniach zniknęło  na dobre. Jedyną rzeczą, której pragnęli to całkowite oddanie się namiętności, drzemiącej w silniej kołatających sercach.
Dłonie Sanji'ego  wędrują na ramiona mężczyzny, który po chwili odwraca się. Sanji idealnie to wyczuwając, za chwilę odskakuje i cofa się gwałtownie, zaś Law idzie za nim, pragnąc zdobyć ponownie to rozgrzane ciało dla siebie. Tracąc nad sobą kontrolę, jedynie chce już pochwycić dłonią swojego partnera i przyciągnąć do siebie,  nigdy więcej nie wypuszczając go z silnego objęcia. Młodzieniec robi ruch na wzór klęknięcia, a jego długa noga cofa się w tył wyprostowana. Zatrzymuje Law'a gestem dłoni, lecz tylko na chwilę.
Partner szybko obejmuje go za szyję, to samo czyni też Sanji i pozwala podnieść się, po czym wykonuje zgrabny obrót. Teraz tylko plecy młodzieńca stykają się z torsem Law'a, który przytrzymuje go kładąc swoje duże dłonie ułożone w trójkąt na jego biodrach. Znowu poddaje się temu cudownemu czuciu, ciału, pragnącemu go tak bardzo, że w żaden sposób nie pozwalające odejść na dłużej niż kilka sekund. Nawet te drobne chwile stają się dla nich katuszą i powoli rozumieją, iż jedynie ciepły dotyk drugiego pozwala im żyć, dając przyjemność. Dzika pasja rozsadza ich wnętrza od środka. Nie panują nad sobą, poddając się powoli szaleństwu, wyprowadzającemu ich ze rzeczywistego świata. Wykonują ostatni obrót, a ich ciała stykają się już zaraz ze sobą. Dłoń Sanji'ego znajduje policzek partnera, zaś ręka Law'a silniej tylko obejmuje młodzieńca. Nie chcąc zwlekać już dłużej w końcu połączyli swoje rozgrzane wargi w namiętnym pocałunku, ulegając swym słodkim kaprysom spragnionych szaleńczo ciał. 
Żaden z nich nie był w swych ruchach i gestach nieśmiały, kierowani instynktem, a może zwyczajnym pożądaniem  garnęli chwilę, chcąc wchłonąć w ten sposób jak najwięcej przyjemności, jaką mogli wzajemnie się obdarować. Czuli jak coś przyciąga ich ku sobie, sprawiając w jednym momencie, że z wyjątkiem nich niczego już nie ma, pozwalając im jednocześnie odpłynąć i utonąć z tej drobnej rozkoszy. Oboje byli gwałtowni i porywczy, każdy z nich pozwalał sobie na małą szczyptę egoizmu, chcąc jak najwięcej zabrać od drugiego. Dłonie Sanji'ego wsunęły się w ciemne włosy kochanka, zaś Law wykorzystał to, by pogłębić pocałunek. Nie starali się być czuli, romantyczni. Wiedzieli czego pragną, gdy ulegli tej szaleńczej pokusie. Law jak podczas tanga chciał zdominować ponownie Sanji'ego, lecz ten nie pozwolił mu na to natychmiast.
Sanji drażnił się z nim, a w głębi duszy miał niezwykłą ochotę śmiać się. Przepełniło go od środka przyjemne ciepło, dziwna energia, budząca w nim ponownie małego chłopca, który dopiero poznaje świat, uczącego się oddzielać dobro od zła. W tym momencie skomplikowany człowiek za jakiego Law uważał Sanji'ego przypominał mu bardziej prostego dzieciaka z oddalonych od miasta terenów – pragnął jedynie czerpać przyjemność z tej chwili i zachłannie brał wszystko czym doktor Trafalgar mógł go obdarować. Ta naturalność, szczerość i prostolinijność Sanji'ego zauroczyła Law'a. Nawet sami nie zauważyli kiedy ich garderoba znalazła się na ziemi, a oni złączeni w namiętnym pocałunku posuwali się dalej w swych poczynaniach.
Dłoń Law'a, która niedawno gładziła szyję Sanji'ego, teraz płynnym ruchem zsunęła się na udo. Jego paznokcie delikatnie wbiły się w jasną skórę kochanka, na co ten jakby chcąc go zachęcić do dalszej zabawy zamruczał zadowolony. Law wiedział, że Sanji go uwodzi, lecz mimo temu poddawał się mu, pragnąc jedynie by ten niezwykły młodzieniec należał tylko do niego. Chciał go na własność, a wyrażał to przez dotyk, który posiadał w sobie drobną zaborczość, ale także szacunek i uczucie, jakie zaczął żywić do Sanji'ego. W końcu przestał tylko wodzić palcami po ciele kochanka. Gdy tylko z niechęcią oderwał się od ust, smakujących wytrawnym trunkiem, zaczął obdarowywać Sanji'ego pocałunkami, a niektórych miejscach na drobną chwilę wgryzał się w jego porcelanową skórę, zostawiając na niej małe zaczerwieniania. W ten sposób chciał dać do zrozumienia swojemu kochankowi, że należy tylko do niego. Sanji nie protestował. Podobnie jak w tańcu ulegał kaprysom Law'a. Żaden z nich nic nie mówił, bowiem oboje zgadzali się ze sobą, że gesty lepiej wyrażają to co teraz czują niż jakiekolwiek słowa.
W końcu Law nie wytrzymał i porwał w swojego kochanka w objęcia, podnosząc go wysoko i zauważając, że jest on wyjątkowo lekki jak na mężczyznę. Zaskoczony Sanji zaśmiał się głośno, po czym uśmiechnął się w stronę Law'a zadziornie oraz posłał mu wyzywające spojrzenie, tak jakby chciał zobaczyć jak daleko sięgają granicę jego kochanka i na ile sobie ten może pozwolić. Nie minęła chwila, a znaleźli się na sofie. Sanji natychmiast ujął twarz Law'a swoimi długimi palcami, po czym przyciągnął go do siebie i połączył ich wilgotne wargi w dzikim pocałunku. Jego język pieścił podniebie kochanka delikatnymi ruchami, natomiast Law pozwalał mu na chwilę dominacji.
Dłoń Law'a ujęła nabrzmiały członek partnera, a po kilku sekundach rozkosznej pieszczoty, oczy Sanji'ego zmrużone nabrały marzycielskiego wyrazu. Rozszerzone źrenice kochanka stały się dowodem przyjemności, jaką Law go obdarowywał. Oddech Sanji'ego przyspieszył, a na jasnej twarzy zakwitły delikatne rumieńce. Law w pewnym momencie poczuł błogie ciepło na swoim członku. Sanji nie pozostawał mu dłużny, również wiedział jak sprawdzić przyjemność kochankowi i o tym nie zapominał. Trwali tak przez jakiś czas, jednak za niedługo przestało im to wystarczać, byli spragnieni siebie coraz mocniej, wciąż czując pewien niedosyt.
Law nie chcąc czekać kolejnych minut wszedł w Sanji'ego gwałtownie, co ten przyjął odchyleniem głowy i głośnym jękiem. W końcu stali się jednym. Law zwykle spokojny i nie okazujący swych emocji, poczuł jak resztki opanowania ulatują z jego ciała. Czuł jak jego członek jest zaciskany przez mięśnie Sanji'ego. Dał mu chwilę na rozluźnienie, lecz zaraz po tym zaczął się szybko w nim poruszać. Był gwałtowny, może nawet brutalny w swych działaniach, chciał wchłonąć jak najwięcej przyjemności. Głośne jęki Sanji'ego wypełniły przestrzeń, lecz tylko na drobny moment. Law szybko zamknął mu usta płomiennym pocałunkiem. Był bardzo dynamiczny, nie pozwalał sobie, ani tym bardziej kochankowi na sekundę spokoju, myśląc, że jeżeli by to zrobił nie wykorzystałby w ten sposób w całości czasu rozkoszy. Czuli gorąco rozsadzające ich ciała od środka, lecz w żadnym wypadku nie mogliby przerwać. Idealnie do siebie pasowali. Law pierwszy raz pozwolił na to by pożądanie wzięło górę nad rozsądkiem. Jedyną rzeczą, której teraz pragnął było zanurzenie się aż do ostateczności w tej przyjemności, jaką czerpał z posiadania smukłego, pięknego ciała kochanka.
Oboje doszli prawie w tym samym momencie, a Law'owi ku uciesze udało się uchwycić cudowną twarz Sanji'ego, pokrytą purpurą, z delikatnie otwartymi ustami, zmrużonymi oczyma i potarganymi jasnymi włosami, tworzącymi razem przepiękny obrazek. Dopiero po jakimś czasie udało się im uspokoić przyspieszone oddechy. Zanim pogrążyli się w śnie, Law zrozumiał, że jego dusza, umysł i ciało już nigdy nie będą należeć w pełni do niego.
Następnego dnia Law otworzył oczy, czując jak zdradzieckie promienie słońca padają na jego twarz. Dopiero silny ból głowy przypomniał mu, że nadużywanie alkoholu w jego przypadku nie jest dobre. Czując czyjś wzrok na sobie przekręcił głowę w prawo i natknął się na spokojne spojrzenie lazurowych oczu. Szybko zrozumiał, że Sanji obserwował go już od jakiegoś czasu, siedząc na fotelu z filiżanką herbaty na kolanie i odpalonym papierosem w dłoni.
- Obudziłeś się w końcu – stwierdził Sanji, a na jego oblicze wkradł się złośliwy uśmieszek. – Twój wyraz twarz jest jednoznaczny. Spokojnie, tabletki na ból głowy leżą na stoliku obok sofy.
Law zauważył je od razu i szybko doszedł do wniosku, że Sanji wiedział już wcześniej o jego przypadłościach. Drzwi pokoju nagle otworzyły się z rozmachem i do pokoju wolnym krokiem weszła pani Zeff. Trzymała dużą tacę z filiżanką gorącej herbaty oraz talerzem z drobnymi kanapkami. Obok nich leżał drobny papierek.
- Och, Sanji. Znowu masz tutaj bałagan. Mam wrażenie, że zawsze chwilę przed moim przyjściem przez twój pokój przechodzi huragan. Posprzątaj tu czasem – powiedziała kładąc tacę na stoliku. Zupełnie nie przejęła się nagim Law'em, przykrytym jedynie w dolnych częściach ciała kocem.
- Nie jest pani moją matką, pani Zeff – odpowiedział jej szybko, przewracając oczyma w zabawny sposób. – Mnie bałagan nie przeszkadza.
- Ale może twoim gościom będzie – rzekła kręcąc głową z politowaniem. Law szybko zrozumiał, że Sanji był dla niej jak syn i mimo sprzeczek, kochała go niczym własne dziecko. – Dostałeś telegram od inspektora Zoro.
Na tę wiadomość Sanji prawie natychmiast porwał się z fotela, dopiero w ostatniej chwili przypomniał sobie o filiżance na kolanie. Szybko ją odstawił na podłogę i energicznie ruszył w stronę stolika. Wziął do rąk małą karteczkę i zaczął czytać, gdy skończył uśmiechnął się radośnie jak dziecko.
- Pani Zeff! Cudowne wieści! Są morderstwa – zawołał wesoło. – Koniec na dziś z nudą. Mam sprawę do rozwiązania. Idziesz ze mną, doktorze Trafalgar?
- Czemu by nie? – odrzekł Law bez chwili namysłu, za to pani Zeff wyglądała teraz na wyjątkowo spokojną.
- Miej na niego oko, bardzo cię proszę – powiedziała pani Zeff nachyliwszy się nad uchem Law'a. – Za dwadzieścia minut zamówię dorożka. Smacznego – dodała tylko już głośno i wyszła z pokoju.
Po dobrym śniadaniu i zażyciu środków przeciwbólowych, które stopniowo zaczynały działać, Law czuł się już znacznie lepiej. Pani Zeff faktycznie zamówiła szybko dorożkę i po niedługim czasie już jechali na miejsce przestępstwa. Podróż mijała im spokojnie, choć Law widział dziką radość w oczach Sanji'ego. Najwyraźniej ten był w swoim żywiole. Dorożka zatrzymała się, a oni wysiedli w końcu tuż naprzeciwko Hyde Parku. 
- To tutaj? – spytał z niedowierzaniem Law.
- Oczywiście, a teraz uważaj, bo inspektor jest idiotą – powiedział bez wahania, po czym z większym uśmiechem niż do tej pory, energicznym krokiem skierował się naprzód, a za nim, nie pytając już o nic, Law.
Law nie wiedział dokładnie gdzie mają się kierować, jednak, gdy w końcu zauważył drobny tłum gapiów, w którym przeważali mężczyźni po pięćdziesiątce zrozumiał, że zbliżają się do miejsca zbrodni. Sanji, jakby do tego przyzwyczajony, zaczął przeciskać się przez ludzi. Law w odróżnieniu od niego początkowo mówił tylko głośno przepraszam, lecz po chwili zrozumiawszy, iż to w niczym nie pomaga, również torował sobie drogę silnymi ramionami w milczeniu.
- Spóźniłeś się – rzekł inspektor w stronę Sanji'ego na przywitanie, natomiast ten
w geście niezadowolenia ściągnął brwi.
Był on mężczyzną o dość dziwnym kolorze włosów, podchodzącym pod zieleń, konstatującym z ciemnymi oczyma, patrzącymi na świat groźnym spojrzeniem, jednak wzbudzającym zaufanie.  Miał dobrze wysportowaną sylwetkę, raczej wysoki – może nie tak bardzo jak Law, o szerokich barkach i dobrze umięśnionych ramionach. Grymas niezadowolenia wykrzywił jego twarz, lecz nawet to nie odjęło mu na tyle uroku, by Law nie mógł zaliczyć go do tych wyjątkowo przystojnych mężczyznach, potrafiących zdobyć kobietę jednym spojrzeniem – jeśli tylko oczywiście przekładał płeć piękną nad pracę. Inspektor Zoro należał, jednak do tej grupy osób miłujących swój fach bardziej niż miłosne ciągotki i Law niedługo mógł się o tym przekonać.
- Pamiętaj, że wcale nie musiałem tu przychodzić – odpowiedział mu niezbyt uprzejmym tonem, może nawet trochę lekceważącym.
- To chwila oderwania od nudnej rzeczywistości dla ciebie, kucharzyku – powiedział szybko inspektor Zoro, natomiast Sanji posłał mu groźne spojrzenie.
- Nie jestem jakiś kucharzykiem, głupi glonie – warknął zdenerwowany. – Jestem najlepszym kucharzem w Londynie. Mam ci może przypomnieć?
- Raczej wolałbym byś się w końcu przymknął, głupia brewko – odrzekł również urażony zniewagą inspektor.   
Law obserwując ich przez tę chwilę był zszokowany, że ludzie, posyłający bez trudu w swoje strony złośliwości potrafią razem współpracować, o czym świadczył chociażby wysłany do Sanji'ego rano telegram. Możliwe, iż są po prostu na siebie skazani. Law, jednak zauważył, że łączy ich jakaś dziwna nić zaufania, pozwalająca wytrwać im współpracę mimo odmiennych charakterów. Niewątpliwie oboje należeli do ludzi niezwykłych, wzbudzających wśród innych zainteresowanie nimi. Law odchrząknął.
- Kto to jest? – spytał natychmiast inspektor Zoro, w końcu zwracając uwagę na Law'a.
- Ach, zapomniałbym. Doktor Trafalgar Law, mój nowy przyjaciel, który pragnął mi dziś towarzyszyć – przedstawił go krótko Sanji, a Law wyciągnął dłoń w stronę inspektora.
- Inspektor Roronoa Zoro – powiedział ściskając dłoń Law'a i patrząc na niego dość podejrzliwym wzrokiem. – Chodźcie za mną – dodał, gdy puścił dłoń doktora Trafalgar'a, a Sanji i Law ruszyli za nim w stronę fontanny.
Gdy w końcu zatrzymali się, początkowo Law nie zwrócił na nic uwagi, jednak, gdy jego spojrzenie przeniosło się na fontannę zauważył pływające  w niej ciało. Była to piękna, młoda dziewczyna, z pewnością nie przekroczyła jeszcze dwudziestego piątego roku życia. Blada skóra kontrastowała z żywym kolorem płomiennych włosów. Ubrana była w białą, długą suknie, zaś z ust wystawał mały bukiet z czerwonych kwiatów. Ten widok wstrząsnął Law'em, mimo tego, że był lekarzem i widział już w swoim życiu dużo okropnych ran.
- Trzy godziny temu znalazło ją młode małżeństwo i natychmiast nas poinformowało. Mówią, że nic nie widzieli. Umarła przez uduszenie. Ofiara nazywa się Rachel Smith, lat dwadzieścia, zamieszkiwała przy Seymour Street. Żyła samotnie, rodzice zginęli w pożarze cztery lata temu. Podobno była przyjazną dziewczyną. Pracowała jako szwaczka w zakładach prywatnych Alice Brown. Wczoraj wyszła z pracy o dziewiątej, nikt później już jej nie widział aż do dzisiejszego poranka. To już druga ofiara  – powiedział inspektor Zoro, a zaraz potem skierował swoje surowe spojrzenie na Sanji'ego, który z delikatnym współczuciem przyglądał się nieżywej Rachel Smith.
Mimo, że Sanji był zawsze zafascynowany sprawami kryminalnymi, dotykała go najbardziej śmierć młodych, pięknych kobiet. Uwielbiał je i często wyobrażał sobie jak zachowywały się, gdy żyły. Jego umysł usuwał z pamięci widok trupiobladej skóry, twarz oblewał różowym rumieńcem, a oczy przestawały być przez chwile puste, nabierały ogników radości z bycia w tym świecie. Inspektor Zoro, pracujący z nim już od dłuższego czasu wiedział o tej przypadłości i pozwalał mu na chwilę zjednoczenia się z ofiarą, której śmierć przepełniała bólem serce Sanji'ego.
- Nie została zabita w tym miejscu – oświadczył natychmiast Sanji. – Jej morderca znał ją, czekał na nią już od jakiegoś czasu i wykorzystał chwilę, gdy była zupełnie sama. On wielbił tę dziewczynę.
Law posłał mu zdumione spojrzenie.
- Wielbił?
- Tak, wielbił jej ciało. Zrobił wszystko, by wyglądało w jak najlepszym stanie. Nie ma na nim żadnych siniaków, a także ślad po uduszeniu jest prawie niewidoczny – mówił Sanji, obserwując pływające ciało w fontannie.
- W takim razie jak wytłumaczyć wycięcie ofierze języka? – wtrącił się inspektor Zoro.
Sanji zamilkł i pogrążył się w rozmyślaniach. Po chwili w jego oczach pojawił się błysk.
- Nie chciał, żeby powiedziała coś komuś.
- Jak nieżywy człowiek może coś komuś powiedzieć? – zakpił z niego inspektor Zoro.
- On nie był tego pewny. Bał się tego, że może ożyć. Panicznie bał się zobaczyć ją żywą. Kwiaty w jej ustach nie są przypadkiem. To były przeprosiny. Przeprosił ją, że musiała umrzeć dla niego – wyjaśnił Sanji, a Law wyczuł w jego głosie smutek. – Kiedy miało miejsce pierwsze zabójstwo?
- Miesiąc temu, a sprawca nie został odnaleziony – powiedział chłodno inspektor Zoro.
- Ach, tak. Rozumiem. Dziękuję bardzo, inspektorze. Myślę, że wrócimy teraz z doktorem Trafalgar'em na Harley Street i spokojnie wszystko przemyślimy. Biorę na siebie tę sprawę.
Sanji odwrócił się i skierował alejką do wyjścia z Hyde Parku . Law zrozumiał, że ten podjął już decyzję za niego.
- Ma wyjątkowo sprawny umysł i doskonałą wyobraźnię, lecz czasem mam wrażenie, że myśli jak typowy psychopata – powiedział Zoro do Law'a, patrząc za oddalającą się sylwetką Sanji'ego. – Zajmij się nim, doktorze. On tego potrzebuje.
Law spojrzał na niego zdziwiony, lecz zaraz uśmiechnął się pod nosem. Wszystko pojął. Mimo, że inspektor Zoro i Sanji byli od siebie tak różni, prawdopodobnie u nich kłótnie przeważały nad spokojnymi rozmowami, dla Law'a stało się jasne, iż porywczy inspektor również troszczy się o Sanji'ego.
- Spokojnie, inspektorze. Zajmę się nim. W końcu jestem lekarzem i chyba zaczynam być jego przyjacielem – odrzekł, po czym pożegnał się z inspektorem i poszedł za Sanji'm szybkim krokiem, jakby obawiając się, że ten zniknie mu z oczu. 

***

Przez kolejny tydzień Law wieczorami po pracy przychodził na Harley Street 71B i dotrzymywał towarzystwa Sanji'emu. Zazwyczaj zastawał go jeszcze w szlafroku, siedzącego w fotelu z papierosem i wyrazem skupienia na twarzy. Niekiedy zdarzało się, że Sanji dopiero po kilku minutach zauważał obecność Law'a, jednak doktorowi to nie przeszkadzało. Przez okrągły tydzień smakował potraw Sanji'ego, ciesząc swe podniebienie nienagannym smakiem przepysznych dań. Law pojął bardzo szybko, że jest on zdolnym kucharzem, a do tego pasjonatem tej dziedziny. Równie prędko odkrył, iż jego zamiłowanie do zabójstw i spraw kryminalnych, przeszkadzają mu w dalszym rozwoju kariery kulinarnej, jednak nie zwracał mu na to uwagi. Wiedział, że potrzebuje on mocno jednego jak i drugiego zajęcia. Po dobrym posiłku Sanji otwierał się na swojego nowego przyjaciela, mówiąc mu o swoich przypuszczeniach, dotyczących sprawy Racheli Smith.
Po ich wspólnym tygodniu rozmyślań jednego wieczoru usłyszeli głośne pukanie, a zaraz do pokoju weszła młoda dziewczyna. Była wysoką, smukłą kobietą o przyjemnych dla oka mężczyzny kształtach i dużym biuście, ubrana dość skromnie. Miała rude włosy, delikatnie zakręcone na końcach, jasną skórę i wyraziste, bursztynowe oczy, spoglądające na świat pewnie. Law'owi przez chwilę zdawało się, że Rachela Smith ożyła i teraz stanęła przed nimi. Kobieta była zdumiewająco podobna do biednej dziewczyny z fontanny.
- Witam, nazywam się Nami Rain. Który z panów to Gabriel Sanji Callot? – spytała, a jej aksamitny głos ujął serca obydwu mężczyzn.
- Ja – odpowiedział Sanji, natychmiast zrywając się z fotela. Ukłonił się i wskazał jej miejsce na sofie. – Proszę usiąść, panienko.
- Przychodzę z dość delikatną sprawą – powiedziała patrząc umownie na Law'a.
- Doktor Trafalgar Law jest człowiekiem godnym zaufania, spokojnie. Może panienka przy nim mówić, ręczę za niego – wyjaśnił, widząc malujące się na jej twarzy zaniepokojenie. Nami usiadła na sofie i uśmiechnęła się przepraszająco do Law'a. – Proszę mówić.
Nami Rain przeniosła tym razem wzrok na Sanji'ego, który teraz już siedział w fotelu z zapalonym papierosem, i zaczęła swą opowieść.
- Przyznam się szczerze, że nie było mi łatwo tu przyjść, panie Callot. Z natury jestem osobą potrafiącą sobie znakomicie radzić samodzielnie. Życie mnie wychowało w ten sposób. Proszę zrozumieć, że muszę być faktycznie zaniepokojona, skoro zdecydowałam się tu przyjść – powiedziała na początku, a Sanji kiwnął głową na znak, iż doskonale ją rozumie. – Przyzwyczajona jestem do tego, że samotnie wracam do domu i nie obarczam nikogo opieką nade mną, jednak w ostatnim czasie czuję czyjś wzrok na siebie. Po prostu nie mogę odrzucić myśli, że ktoś mnie obserwuje z ukrycia. Czytałam dwa artykuły opisujące jak młode kobiety ostatnio zostały zamordowane. Pierwszą ofiarą była Rozalia Adams, następną Rachel Smith. Na początku bardzo się tym nie przejęłam, lecz później w pamięci odszukałam jedną
z tych dziewczyn. Rachel była bardzo podobna do mnie, zgadza się? Pamiętacie panowie zapewne jej gęste, rude włosy, szczupłą sylwetkę i ładną twarz. Jakieś cztery dni temu zaczęłam zbierać informacje na temat Rozalii Adams. Gdy zobaczyłam jej zdjęcie, miałam wrażenie, że patrzę w lustro. Potem, po dwóch dniach czułam na sobie niepożądany wzrok. Niech pan nie myśli, że to tylko moje urojenia. Nie chcę być kolejną ofiarą tego mordercy – zakończyła i zamilkła.
Sanji dogasił papierosa, po czym spojrzał swym przenikliwym wzrokiem na dziewczynę.
- Oczekuje pani od nas ochrony, prawda? Niedopuszczenia do kolejnego morderstwa, tak?
- Proszę obronić mnie przed nim – wyrzuciła w końcu z siebie.
- Rozumiem. Obiecuję obronić panią, lecz musi pani z nami całkowicie współpracować. Czy zaryzykuje pani, by móc przeżyć? – spytał poważnie Sanji, a Nami spuściła wzrok, nie chcąc natychmiast odpowiadać.
- Spokojnie, on lubi dramaty, ale nie pozwoli, by stała się pani jakakolwiek krzywda – wtrącił się Law.
Widać było, że klientka nie jest w pełni przekonana, jednak słowa Law'a musiały na nią podziałać w pewien sposób uspokajająco, gdyż odpowiedziała:
- Zgadzam się podjąć ryzyko, panie Callot, jednak proszę nie bawić się w grę o moje życie, bo jeśli okaże się, że pan przegrał to mój duch będzie nawiedzał pana do końca pańskich dni.
Na twarzy Sanji'ego po tych słowach pojawił się drobny uśmieszek.

***

Nami Rain szła powolnym krokiem rozglądając się wokół siebie, czasami przystawała, chcąc upewnić się, że nikt za nią nie idzie. George Street była dla niej zawsze bezpiecznym miejscem.  Mieszkała w tych okolicach już od dobrych kilku lat i nigdy nie bała się wracać w ciemności. Tym razem było inaczej.  Jej spokojny oddech przyspieszył gwałtownie, a serce zaczęło silniej bić. Słyszała je bardzo dobrze. Czuła drobne kropelki potu na swoim czole. Nie mogła również pozbyć się wrażenia, że ktoś ją obserwuje, śledzi każdy jej ruch. Zatrzymała się nagle, gdy zobaczyła oświetlonego przez uliczną latarnię człowieka. Zrozumiała, że on czekał na nią.
- Elizo, moja droga, nie uciekaj ode mnie już nigdy więcej. Dlaczego mi to robisz? – spytał podnieconym głosem i wykonał krok do przodu, zaś Nami gwałtownie cofnęła się z przestraszoną miną.
- Nie, czekaj! Nie jestem żadną Elizą, słyszysz?! Pomyliłeś mnie z kimś. Nazywam się Nami Rain. Nie jestem Elizą! – krzyknęła rozpaczliwie, a gdy zobaczyła, że mężczyzna zbliża się do niej żywym krokiem, rzuciła się do ucieczki.
Biegła ile sił w nogach, słysząc ciężkie uderzenia o chodnik butów mężczyzny, powoli zbliżającego się do niej. Serce jej kołatało mocniej, wyobraźnią już czuła jego palce zaciskające się na szyi. Z każdą chwilą Nami coraz ciężej się oddychało, a ciało i umysł były zbyt zmęczone, tylko wola i chęć życia powstrzymywały ją od poddania się. Skręciła w prawo i w jednej chwili zrozumiała, że przegrała. Wpadła w ślepy zaułek, z którego nie było już ucieczki.
- Elizo, moja droga Elizo, w końcu będziemy razem. Czy nie to sobie obiecaliśmy? – zbliżał się z każdym krokiem, a ona panicznie przyciśnięta plecami do zimnej ściany patrzyła na niego z przerażeniem w oczach.
- Nie! – krzyknęła głośno, a gdy mężczyzna miał uchwycić jej bladą, mokrą od potu szyję z ciemności wynurzyły się cienie, które obezwładniły zbrodniarza.
- Przepraszamy za drobne spóźnienie, panienko Nami – wyszczerzył się szeroko do niej Sanji, wykręcając mężczyźnie ręce do tyłu i czekając spokojnie aż Law założy mu kajdanki.
Zmęczona i zupełnie pozbawiona siły dziewczyna opadła na chodnik. Była już bezpieczna. Gabriel Sanji Callot dotrzymał obietnicy.
- Mój drogi przyjacielu, ciągle widzę na twojej twarzy wyraz zdumienia, ale także niezrozumienia. Potrzebujesz głębszych wyjaśnień? – spytał Sanji Law'a trochę złośliwym tonem.
Przyzwyczajony do zaczepek i dokuczliwego charakteru Sanji'ego, Law uśmiechnął się tylko i pokiwał głową.
- To nie jest skomplikowane. Ten mężczyzna to Gregory Miller. Większość swojego życia spędził we Francji, dopiero niedawno przyniósł się do Anglii. Kilka lat temu, podczas mojej podróży do Francji natrafiłem na ciekawy artykuł. Popełniono wówczas bardzo podobne morderstwo do tych, jakie miały miejsce u nas. O zbrodnie podejrzewano tego właśnie człowieka – wskazał na szamotającego się mężczyznę, zakutego w kajdanki. – Niestety przez wiele lat doskonale się ukrywał, a raczej pomagała mu w tym matka. Kobieta umarła, a on samotnie wyruszył do Anglii. Dlaczego Londyn? Po zbadaniu jego dokładnej historii odnalazłem powód podróży. Młody Gregory Miller za młodu był szaleńczo zakochany
w pięknej Elizie Day, jednak ta odrzuciła jego miłość. Gregory wierzył, że ktoś ją zmusza do takiej decyzji. Gdy w końcu dziewczyna wyszła za mąż, załamał się i odizolował od świata. W wiosce, w której mieszkał, żyła młoda kobieta bardzo podobna do Elizy. Stała się ona jego pierwszą ofiarą, jej również wyciął język i podarował kwiaty w ramach przeprosin. To bardzo czuły gest, ale skierowany głównie do Elizy, nie do wiejskiej dziewczyny. Dopiero po kilku latach odkrył, że to nie była jego ukochana. Musiał czekać aż zostanie zupełnie sam. Gdy
w końcu to się stało, zdobył odpowiednie informacje i dowiedział się, że Eliza przeprowadziła się wraz z mężem do Londynu. Ruszył w ślad za nimi. Oczywiście Eliza już nie wygląda tak jak teraz, jednak jego umysł tego nie pojął. Pozostała jego słodką mrzonką, będącą wynikiem młodzieńczej, nieszczęśliwej miłości – zakończył Sanji, w końcu pozwalając sobie wziąć głęboki wydech.
- Zaskakujesz mnie z każdą chwilą coraz bardziej – powiedział Law z fascynacją w oczach.
- Tym razem nie miałem okazji popisać się swymi zdolnościami wystarczająco. Ta sprawa nie wymagała dużo wysiłku – wyjaśnił pospiesznie Sanji. – O! W samą porę! Nasz inspektor Glon przybywa. Możemy wracać do domu. Co powiesz na ciasto jagodowe mojej roboty?
- Bardzo chętnie – odrzekł Law idąc obok Sanji'ego, który pozdrowił inspektora Zoro skinieniem głowy. Law wziął z niego przykład, po czym spojrzał przed siebie. – Jest jeszcze jedna sprawa, która mnie nurtuje.
- A mianowicie co?
- A mianowicie, skąd wiedziałeś, że kochanka wyrzuciła Charlesa z domu?
- Ach, nic prostszego! Zapewne widziałeś, że zawsze chodził starannie i pięknie ubrany. Tym razem surdut był pognieciony, dodatkowo ubrania i dodatki też źle dobrał. Wcześniej czule opiekowała się nim kochanka, lecz prawdopodobnie po przyłapaniu go na zdradzie wyrzuciła z hukiem naszego biednego kolegę z domu. Wystarczyło mu się tylko lepiej przyjrzeć – odpowiedział z uśmiechem Sanji. – Mam wrażenie, że to początek długiej i pięknej przyjaźni, mój drogi doktorze Trafalgar – stwierdził krótko, opatulając się mocniej chabrowym szalem.
-  Przez grzeczność nie wypada mi się nie zgodzić – skwitował Law, a delikatny uśmiech również zawitał na jego twarzy.
Oboje po chwili zaśmiali się głośno i ruszyli żywym krokiem w stronę Harley Street 71B.


2 komentarze:

  1. Przepraszam, że tak późno komentuję! Na komórce na wyjeździe wolałam tego nie robić, bo jeszcze by mi urąbało, a tego nie chciałam xD
    Zupełnie mnie zaskoczyłaś! Nie sądziłam, że będziesz czerpała inspirację z Sherlock'a!:D Normalnie umarłam ze szczęścia jak to czytałam!
    Umiesz wprowadzać w historię^^ Poczułam cały klimacik miejsca i śliniłam się na cudowności spożywcze xD Jam ciągle nienajedzony pirat;)
    Och, dar do opisywania Sanjiego i Lawa to Ty masz kobieto. Ło rany.
    Ich spotkanie potem w mieszkaniu i zbliżenie...
    Taniec był fenomenalny! Przez chwilę myślałam, że to blondyn będzie prowadził (ostatnio Law u mnie ciągle ląduje na niższej pozycji xD) ale i tak było genialnie. Te ruchy, ta gracja i zmysłowość. Wszystko oddałaś^^ no i idealne tło do tego wszystkiego^^
    Muszę Ci powiedzieć, że trudnego tematu się podjęłaś. Ciężko jest wymyślić jakieś kryminalne historie (albo przynajmniej mi xD) a tutaj mimo, że nie była ona może jakoś bardzo skomplikowana, to wystarczyła. Bardzo chętnie poczytałabym dalszy ciąg ich przygód. Jam głodna tej pary tak samo jak Sherlock'owo-Watson'owej xD
    Zoro tutaj wplotłaś mistrzowsko! xD To też dobra kryminalna para, a oni tutaj mogą się żreć jak kot z psem:) Z Nami może trochę mniej mi się podobało, ale pasowała na ofiarę:) Lubię takie psychodeliczne morderstwa. Te kwiaty w ustach i tak dalej... xD
    Czy ja dobrze przeczytałam że gospodynią była pani Zeff? xD Samo wyobrażenie prawie rozsadziło mi mózg xD Świetne;D
    Dzięki Ci bardzo za ten kawałek tekstu:) Czułam jakbym oglądała kolejny odcinek. Do tego jeszcze te pikantne momenty... Mrau^^ Planujesz jeszcze coś dalej, czy raczej nie? Pisaj dalej, bo ja czekam na wszystko, co Twoje xD
    Wierna fanka
    Van

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to mówią? Lepiej późno niż wcale. No, warto było czekać. Moja faza na Sherlock'a zaczęła się już jakiś czas temu i po prostu nie mogłam jej nie wykorzystać, Kto wie? Może kiedyś napiszę kontynuacje przygód naszej rozkosznej pary, choć muszę w końcu zabrać się za "Bang Bang" i "Grę o serce", trochę z tym zwlekam, ale jeszcze tylko one-shot Sanji x Nami i nadrobię zaległości.
    Sherlock x Watson nie wiem dlaczego, ale jakoś specjalnie do mnie nie przemawia (wyjątek stanowi film "Gra cieni", ale ich relacje tam odbiegają od tych z książek czy nawet serialowych). Przyznam się szczerze, że bardzo upodobałam sobie Sherstrade. Zapewne to przez pewną artystę rysującą ich w uroczych sytuacjach, ale nie mogę przestać o nich myśleć. Fanarty chyba za bardzo na mnie wpływają.
    Cieszę się, że Ci się podobało, Van i obiecuję, że pisać nigdy nie przestanę i już niedługo nadrobię wszystkie zaległości.
    Fryne Wilde

    OdpowiedzUsuń