Autorka: Fryne Wilde (Froggy1)
Korekta: --
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi, kryminał
Para: LawxSanji
Ograniczenia wiekowe: 18+
Trafalgar Law, doceniany i zamożny lekarz, pracujący w Londynie został zabrany przez swojego starego znajomego do popularnej kawiarni ''Grzech''. Nie spodziewał się, że jego życie zmieni się całkowicie pod wpływem jednego człowieka. Gabriel Sanji Callot – młody mężczyzna o wyjątkowo bystrym umyśle i bogatej wyobraźni stał się w jednej chwili obiektem jego zainteresowania. Czy Law odnajdzie się w świecie Sanji' ego przepełnionego przyjemnością, tańcem, a także zbrodnią?
Trafalgar Law
w swoim życiu kierował się rozsądkiem, wierzył w potęgę umysłu, potrafiącego
zapanować nad silnymi porywami, często mylnymi, młodego serca, bijącego dla
świata. Znany był jako wspaniały i szanowany przez wszystkich lekarz, dla
którego ciało oraz dusza należały tylko i wyłącznie do niego. Nie wierząc w
istnienie siły wyższej, pozostawał panem własnego losu, człowiekiem, o świeżym
umyśle, przekonaniach, czerpiącym inspiracje i naukę z epok minionych.
Uwielbiał poznawać tajemnice świata. Od kiedy tylko nauczył się czytać,
szaleńczo zdobywał wiedzę z książek. Z natury był samotnikiem. Mimo tego,
rodzina szybko przygotowała Law'a do życia w społeczeństwie, nierzadko
zabierając go na wielkie bankiety, których by prędko uniknąć, często jeszcze
jako mały chłopiec chował się pod stół i odpływał w lekturze. Wtedy właśnie
zachwycał się pięknymi, mitycznymi krainami, niekiedy śledził losy dzielnego
bohatera tropiącego okrutnego przestępcę lub też poznawał historię swego kraju
i innych państw. Jeden wieczór zupełnie zmienił
życie tego mężczyzny, wierzącego w swój umysł i ambicje, wywracając do
góry nogami grunt pod jego stopami i zsypując na niego emocje, o które nawet by
się nie podejrzewał. Człowiek odpowiedzialny za to wszystko nazywał Gabriel
Sanji Callot.
***
Mała
kawiarenka ''Grzech'' w Londynie cieszyła się coraz większą popularnością.
Goście mogli tutaj dać upust swym żądzom, pozbyć się zmartwień, a także
nawiązać znajomości korzystne w robieniu kariery. Prawdopodobnie dlatego prawie
codziennie w tej małej kawiarni można było spotkać młodych artystów,
niespełnionych literatów, jak również zbyt przymilne na gust Law'a kobiety.
Oczywistym stał się fakt, że to miejsce należy do najbardziej dziwacznych w
Londynie, lecz miało ono całkiem przyjemny klimat, przyciągający klientów
obracających się w przeróżnych sferach.
Charles Wood,
jego stary przyjaciel, z którym zaczął odnawiać kontakt, zabrał go do małej
kawiarni, chcąc tym samym przedstawić mu swoich znajomych. Law znał Wood’a, gdy
ten był jeszcze grzecznym, dobrze ułożonym młodym mężczyzną, zaledwie pięć lat
starszym od niego. Teraz był również przystojny, można powiedzieć, że stał się
większym wabikiem na kobiety niż kiedyś, lecz to prawdopodobnie przez zmiany w
jego osobowości. Dawniej był dość nieśmiałym chłopaczkiem z niewinnym
uśmiechem, raczej starającym się uważać na to co mówił, teraz określenie
„szalony” zdało się jak najlepiej do niego pasować. Zawsze należał do osób
roztargnionych, jednak teraz, gdy doszło do tego rozkochanie duszy w erotyzmie,
sztuce i brzydocie spokojnie można było nazywać go marzycielem. Zaczął robić
karierę, pisząc skandalizujące wiersze. Law niekiedy dostawał od niego
paczuszki z drobnymi tomikami jego poezji w prezencie, lecz czytając je nigdy
się nie krzywił. Według niego były one po prostu śmieszne.
Lokal był
dwupiętrowy. Na dole znajdowała się kawiarenka, w której serwowano pyszne
ciasta, cieszące podniebienie i nawet Law, mający wyjątkowo wyczulony smak lub
jak on to nazywał – posiadał dar do
wybrzydzania, dał się ponieść i po jednym kęsie sernika wiedeńskiego zamówił
dodatkowo biszkopt z sosem rumowym i chwalone przez Charlesa ciasto dyniowe,
popijając je czarną kawą bez cukru. Law zauważył, że przesiadywali tu głównie
mężczyźni czterdziestoletni, niektórzy z partnerkami, prowadząc dyskusję lub
przypatrując się występującym na małej scenie poetom, recytującym napisane
niedawno wiersze czy młodym muzykom, szukających mecenasów, a może raczej
sponsorów – jak by to stwierdził złośliwiec podobny z charakteru do doktora.
Wyżej było
ciekawiej. Na górze podawano alkohol, palono cygara, hałasowano, pijani
tańczyli na stołach, a artyści wymieniali poglądy na temat sztuki i zawsze
musiało się skończyć tak, że jeden z rozmawiających był wyrzucany za drzwi
przez większą grupkę o odmiennym zdaniu niż owy nieszczęśnik. Dodatkową
atrakcją były wystawy obrazów młodych malarzy, uporczywie wierzących w swą
sztukę i talent. Law zawsze kochał piękno. Wiedział jednak, że ono niejedno ma
imię, dlatego szanował każdy rodzaj sztuki, pozostając w ten sposób człowiekiem
nieograniczonym i otwartym na nowości.
Tego dziwnego
wieczoru po zasmakowaniu pysznych ciast, Charles postanowił osłodzić życie
swego przyjaciela zacznie mocniej - zabrał go na piętro wyżej. Towarzystwo tak
jak przypuszczał Law było dzikie, nieokiełznane i całkowicie pochłonięte
zabawą. Piękni ludzie, głównie po dwudziestce, od których biło życie zwracali
na siebie uwagę przez ułożone w nieładzie włosy, rumiane od alkoholu i
wewnętrznego zapału policzki, błyszczące oczy, spoglądające na nowych gości z
zaciekawieniem. Czuć od nich było ich młodzieńczego ducha, pragnienie buntu i
pewien wzniosły erotyzm. Law miał wrażenie, że najwybitniejsze jednostki nowego
pokolenia zebrały się w tym miejscu, by rozpocząć swoją własną niebezpieczną i
dziką jak oni rewolucje, mającą pochłonąć stary świat i wznieść zupełnie inny,
taki jaki oni sobie sami wymarzyli. Z pośród tego tłumu wspaniałych młodych
ludzi wyłonił się jeden, którego Charles z radosnym uśmiechem na twarzy powitał
przyjaznym objęciem.
Był to wysoki mężczyzna o długich nogach i
szczupłej sylwetce. Stał wyprostowany, a jego zgrabnej figury mógłby mu
pozazdrościć niejeden z gości zebranych tego wieczoru w kawiarence. Ruchy
młodzieńca wykonywane z gracją zwracały na niego niewątpliwie bystre spojrzenia
innych ludzi, choć Law szybko odkrył, iż są one całkiem naturalne i ten nie
zdaje sobie sprawy ze swej maniery. Ubrany był w dość skromny, ale elegancki
surdut, wyróżniały go tylko błyszczące, złote guziki. Twarz miał subtelną,
jednak jej rysy w okolicach podbródka odznaczały się ostrością, podobnie można
było zaobserwować to w przypadku policzków młodego nieznajomego. Lazurowe oczy,
które patrzyły na świat spod wpół przymkniętych powiek, zdradzały pewien chłód
i dystans. Niewątpliwie, jednak budziły one w tym, kto w nie spojrzał mieszane
uczucia. Wyglądał na trochę sennego, może nawet znudzonego. Law'owi zdawało
się, że mężczyzna dopiero co wstał z łóżka, a jasne włosy pozostające w
nieładzie utwierdzały go w jego wizji. Dłuższe kosmyki niekiedy nachodziły na
oko młodzieńca, który wcale się tym nie przejmował. Czymś, co wyjątkowo go
wyróżniało niewątpliwie były delikatnie
zakręcane brwi, szczególnie rzucające się w oczy.
- Ach,
Gabrielu! Miło cię tutaj ponownie spotkać – zaczął uradowany Charles, jednak
młodzieniec skrzywił się, gdy tylko usłyszał swoje imię wypowiedziane z ust
mężczyzny. Na jego twarzy widniał w jednym momencie grymas niezadowolenia, lecz
zaraz zniknął, zaś oblicze znowu przybrało maskę obojętności.
- Charles, ile
razy mam ci powtarzać, że niczego innego na świecie nie pragnę, jak tylko byś
przestał nazywać mnie mym pierwszym imieniem – powiedział młodzieniec. Jego
głos był dość przyjemny dla ucha i głęboki.
- Wybacz mi,
mój drogi. Zawsze zapominam – odpowiedział Charles z dość figlarnym uśmiechem
na twarzy, który bardzo szybko przekonał Law'a, iż ten doskonale pamięta o
prośbie młodzieńca, lecz po prostu często odzywa się w nim jego złośliwy
charakter. – Pozwól, że ci przedstawię mojego starego znajomego, Sanji – dodał
szybko, a Law zrobił krok w przód i wyciągnął do nieznajomego swą dużą dłoń. –
Trafalgar Law – powiedział, a w jego głosie lekarz wyczuł nutkę rozbawienia,
tak jakby ten wiedział jak dalej potoczy się rozmowa.
- Gabriel
Sanji Callot – przedstawił się młodzieniec, wymieniając z Law'em uścisk dłoni.
Ich spojrzenia w końcu spotkały się, a Law zaobserwował pewien tajemniczy błysk
w oku Sanji'ego. Wydawało mu się, że lazurowe oczy tego młodego człowieka
badają go głęboko, okrywając wszystkie sekrety duszy. – Jest pan lekarzem,
zgadza się?
- Skąd pan
wie? – spytał, nie kryjąc swego zdziwienia w głosie.
- A więc się
zgadza, trafiłem. Przyznam się szczerze, że tym razem nie byłem do końca pewny.
Oceniłem to po prostu po pana postawie i ubiorze, we znaki dały się również pańskie
ruchy i spojrzenie, niewątpliwie wzbudzające zaufanie. Takie oczy, zazwyczaj
mają dobrzy lekarze – odpowiedział szybko, jednak nie pozwolił Law'owi dojść do
słowa, kontynuował wywód. – Musi pan
mieć dużo pacjentów i to również na pewno bardzo zamożnych, jeśli by coś
takiego nie miało miejsca, nie stać by było pana na tak drogie ubrania. Dobry
lekarz budzi zaufanie wśród pacjentów, nie zawsze jednak może dorobić się
porządnego majątku, wychodzi na to, iż jest pan wyjątkowym szczęściarzem –
podsumował, a jego głos na koniec bardzo ożywił się.
- Sanji, to
nie przystoi! – zwrócił mu uwagę Charles, jednak młodzieniec tylko uśmiechnął
się w zadziorny sposób.
- Charles,
widzę, że kobieta ponownie cię wyrzuciła z domu. Czyżby dowiedziała się o
twoich tajnych schadzkach z innymi panienkami? – wyrzucił z siebie Sanji, a
Charles spojrzał na niego gniewnymi oczyma, jednak szybko mu to minęło, a twarz
na nowo przybrała spokojne oblicze. Jak widać był przyzwyczajony do tego
młodzieńca, nie tyle co pozbawionego wszelkiego taktu, lecz lubiącego niekiedy
złośliwie komentować rzeczywistość .
- Nawet nie
chcę wiedzieć, skąd o tym wiesz. Proszę, zachowaj to dla siebie – dodał, kręcąc
głową z politowaniem.
- Niezwykłe –
powiedział w końcu Law, gdy jego pierwszy szok minął.
- Bardzo
dziękuję, panie Trafalgar – odrzekł teraz już wyjątkowo wesołym głosem Sanji. –
Widać, że jest pan ciekawy mojej osoby, jednak nie za bardzo przepadam za
opowiadaniem o sobie w miejscach publicznych. Są wtedy przyjemniejsze rzeczy do
roboty. Jeśli chciałby nawiązać pan ze mną bliższą znajomość, proszę przyjść do
mieszkania znajdującego się przy Harley Street 71B. Gospodyni jest bardzo miłą
osobą, wystarczy powołać się na moje nazwisko, a ona to zrozumie. Nie musi się
pan u mnie wcześniej zapowiadać – mówił szybko, a widząc niezdecydowanie
malujące się na twarzy Law'a, dodał tylko: - Proszę się nie krępować,
serdecznie zapraszam, widzę, że jest pan niezmiernie ciekawy. Wszystko
wyjaśnię, jeśli mnie pan odwiedzi, obiecuję. Żegnaj, Charles. Do zobaczenia,
panie Trafalgar, było mi bardzo miło – rzucił tylko na pożegnanie, a następnie
zniknął
w tłumie
innych młodych ludzi.
- Zaskoczony?
– spytał Charles z rozbawionym uśmiechem na twarzy, lecz nie czekał na
odpowiedzieć, którą doskonale znał, a mówił dalej – tak, on zawsze się tak
zachowuje, ale widzę, że tobie to nie przeszkadza. To jak, mój drogi kolego?
Złożysz wizytę nowemu znajomemu przy Harley Street?
- Myślę, że
nie wypada mi odmówić po takim zaproszeniu – skitował Law, po czym oboje
zanurzyli się w tłumie, by dobrze się zabawić tego wieczoru.
Law szybko
utwierdził się w przekonaniu, że nazwa kawiarenki idealnie do niej pasuje.
Odkrył, iż z nastaniem nocy wszelkie towarzystwo zebrane w tym miejscu zupełnie
przestaje nad sobą panować i całkowicie oddaje się wszystkim przyjemnością,
jakie dostępne są w nim. Nawet, jak mogło się kilka godzin wcześniej wydawać,
skromne kobiety o niewinnych uśmiechach i nieśmiałym spojrzeniu, z lubością
wdzięczyły się do przystojnych chłopców, którzy równie chętnie reagowali na ich
zachęty. Większość z nich rzuciła się w zwariowany wir, jednak ich ruchy w
żaden sposób nie przypominały żadnych znanych Law'owi kroków, a raczej na myśl
przywoływały tańce godowe. Mogli sobie na to wszystko pozwolić, ponieważ byli
młodzi i świat należał właśnie do tych szaleńców, chcących powalić na kolana
stare pokolenie. Nierozważni, gwałtowni, uczuciowi i pożądający rozkoszy żyli
pełną piersią, wdychając powietrze niczym jakiś gaz, czyniący ich szczęśliwymi
na te parę chwil, mogących uczynić z nich wielkich i światowych lub wtrącić w
ciemną otchłań zapomnienia. I mimo tego, że byli tacy niezwykli, Law'owi
wydawało się, iż są oni jak krople wody, które spadają na ziemię i zamieniają
się w kałużę, tym samym tracąc indywidualność, nie dając się już później
odróżnić od pozostałych. Tylko jedna osoba wryła się w pamięć doktora
Trafalgar'a tego wieczoru i nie planowała szybko opuścić jego zapracowanej
głowy. Wracając do domu Law podjął decyzję – następnego dnia złoży
niezapowiedzianą wizytę przy Harley Street 71B.
***
Krople deszczu
uderzały o szyby okna, natomiast gwizdy wiatru słychać dobrze było w pracowni
doktora Trafalgar'a. Właśnie przyjął ostatniego pacjenta – starą wdowę po
urzędniku państwowym Margaret Davis, która skarżąc się na uciążliwy ból w
łydce, nie omieszkała nie wykorzystać okazji i podzieliła się z młodym lekarzem
informacjami na temat jej życia osobistego. Ta ostatnio wyjątkowo znerwicowana
kobieta miała okropne problemy z synem i musiała na kogoś przelać swoje żale,
niestety osobą zmuszoną wysłuchać smutków pani Davis został Law. Spojrzał przez
okno i niezadowolony stwierdził, że drobny deszczyk przerodził się w ulewę.
Gdyby udało mu się wcześniej wykurzyć panią Davis z gabinetu prawdopodobnie
zdążył by odwiedzić swojego nowego znajomego znacznie wcześniej. Zapewne
udałoby mu się dotrzeć na Harley Street jeszcze przed ulewą, jednak Law miał
swoje zasady, a szczęście pacjentów do nich się niewątpliwie wliczało. Kazał
służącej zamówić dorożkę, tym samym rezygnując z wcześniej planowanego,
spokojnego spaceru. Poczciwa kobiecina szybko spełniła jego prośbę i już po
niedługim czasie znajdował się w pojeździe. Okazało się, że dorożka nie może
podjechać idealnie pod dom nowego znajomego. Pięć numerów nie było jakąś
ogromną odległością, jednak wziąwszy pod uwagę fakt, iż Law nie miał ze sobą
parasola popsuł mu humor jeszcze bardziej.
Dużo czasu nie minęło, a młody doktor już stał pod drzwiami praktycznie
cały mokry.
Gospodyni
okazała się przemiłą kobietą po pięćdziesiątce. Miała już siwe, ale bujnie
kręcone włosy, a jej twarz, którą zdobił ciepły uśmiech i wyróżniały spokojne,
szare oczy wzbudzała zaufanie nieznających tej przyjemnej istoty. Przedstawiła
się jako pani Charlotte Zeff i zaprosiła do środka, dodając tylko, że lokum Sanji'ego
znajduje się na drugim piętrze po prawej stronie. Udał się, więc w tamtym
kierunku i delikatnie zapukał do drzwi. Nikt nie odpowiedział. Law mimo to doskonale pamiętał, iż pani Zeff
mówiła wyraźnie, że Sanji na niego czeka. Zapukał ponownie, a gdy tym razem nie
doczekał się odpowiedzi, wszedł do środka.
Sanji siedział
z zamyśloną miną na fotelu z papierosem w dłoni. Law'owi wydawało się, iż pali
go już od jakiegoś czasu, gdyż świadczyły o tym: końcówka papierosa i popiół na fotelu. Sanji
nie zmienił pozycji od jakiegoś czasu, pogrążony w swych rozmyślaniach.
Spojrzenie lazurowych oczu było ciągle nieobecne i dopiero głośne chrząknięcie
ze strony Law'a pozwoliło wrócić jego nowemu znajomemu do rzeczywistości.
- Ach, panie
Trafalgar, jakże mi miło – powiedział dogaszając końcówkę papierowa
o drewnianą
część fotela, po czym serdecznie uścisnął dłoń swego gościa. – Proszę czuć się
jak u siebie i niczym nie krępować. Może usiądzie pan? Pani Zeff wzięła już od pana płaszcz jak widzę.
Zapomniałem powiedzieć, że tutaj nie da się idealnie dojechać dorożką. Nie wziął pan parasola, prawda? Wyjątkowo niefortunnie
– dodał na zakończenie i zaśmiał się wesołym głosem. Nie wydawał się
zdenerwowany, lecz jego mimika sprawiała wrażenie, iż twarz zyskała wygląd
dziwnej maski.
- Bardzo
dziękuję, panie Callot – rzekł w odpowiedzi Law i zajął miejsce na krześle
naprzeciwko fotela pod oknem, który zajął z powrotem Sanji. – Chyba się mnie
pan nie spodziewał dzisiaj.
- Ależ nie –
natychmiast wtrącił się Sanji. – Byłem pewny, że pan przyjdzie. Przepraszam,
ale czy będzie panu przeszkadzać, jeśli przejdziemy na „ty”? Tak zapewne byłoby
o wiele wygodniej dla mnie – poprosił, a Law pokiwał głową na znak zgody. –
Doskonale. Chciałeś mój drogi, zapewne zdążyć jeszcze przed deszczem. Widziałeś
chmury jakie dziś zebrały się nad Londynem, więc szybko do ciebie dotarło, że
będzie ulewa. Idąc do pracy, zapomniałeś parasolki. To stary nawyk – wyjaśniał,
a z każdym słowem zaczął mówić szybciej, zaś na jego bladą twarz wdzierały się
delikatne rumieńce, a oczy radośnie błyszczały jak u dziecka. – Wcześniej miałeś biuro w domu, dlatego nie
musiałeś zajmować głowy takimi błahostkami jak parasolka. Sam często wyrzucam
zbędne informacje z pamięci, więc doskonale to rozumiem, choć uważam, że sam
sobie jesteś winny. A dlaczego w takim razie nie przyjechałeś przed deszczem?
Sprawa jest niezwykle prosta. Jesteś lekarzem i do tego perfekcjonistą.
Wykonujesz swoją pracę jak najlepiej, jednak sądząc po twoich widocznym
zirytowaniu jesteś zły na tę osobę, która cię przetrzymała. To musiała być
kobieta, starsza i samotna. Pozwoliłeś wyżalić się jej na twym ramieniu, co jak
sądzę nie należy w żadnym wypadku do obowiązków lekarza. Troszczysz się aż
nazbyt o swych pacjentów. Powiedzmy, że dobrze to o tobie świadczy. Przepraszam
za bardzo ogólne wnioski, ale byłem znudzony do tego stopnia, iż mój umysł
zapadł w chwilową drzemkę – zakończył i prawie natychmiast zapalił papierosa,
po czym schylił się i wyjął spod fotela popielniczkę i ustawił sobie ją na
kolanach.
- Jestem pod
wrażeniem, panie Callot – powiedział po chwili milczenia Law, zupełnie
zapominając o tym, iż mieli mówić sobie po imieniu. – Kim właściwie jesteś?
- Nie
zasięgnąłeś żadnych informacji? Nie czytałeś nic w gazetach? Nie pytałeś
znajomych, którzy mogliby ci coś powiedzieć? – przerwał na chwilę, po czym
zaciągnął się, odchylił głowę w tył i wypuścił nagromadzony dym. – Na pewno już
coś wiesz, chętnie wysłucham.
- Nazywasz się
Gabriel Sanji Callot. Mieszkasz w Londynie, ale nie jesteś Anglikiem. Twoi
rodzice byli Francuzami – zaczął
natychmiast Law. – Dowiedziałem się właściwie tylko tego, że często lubisz
wtrącać się w nieswoje sprawy i pomagać policji w rozwiązywaniu mniej lub
bardziej skomplikowanych zagadek. Masz
dziwne zamiłowanie do dramatów i przede wszystkim niebezpieczeństwa.
- A ty nie? –
spytał zaraz Sanji, gdy wyczuł szansę do zabrania głosu, tak by nie
przeszkodzić swojemu gościowi w wypowiedzi. – Twoje oczy są spokojne, lecz to
tylko pozory. Nie zrozum mnie źle, po prostu wiem, że do życia potrzebujesz
czegoś co nazywamy ryzykiem.
- Potrafisz
przejrzeć duszę człowieka na wylot – zaśmiał się serdecznie Law, nachylając się
i ułożywszy łokcie na kolanach, podparł brodę o swoje duże dłonie i wbił w
Sanji'ego bystre spojrzenie. – Trochę przerażające.
- Wolałbym
określenie ''zadziwiające'' – wtrącił się natychmiast Sanji.
- Zgadzam się,
jest to w pewien sposób zadziwiające –
powiedział Law, tym samym przyznając rację gospodarzowi, lecz zaraz potem na
jego twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech.
W tym samym
momencie Sanji porwał się z fotela jak porażony i ruszył w stronę drewnianej
komody. Z wewnętrznej części ukrytej za gablotą wyciągnął dwa kieliszki,
a z jednej
szafki butelkę czerwonego wina, którą w miarę szybko otworzył. Zaraz później
uruchomił gramofon i przestrzeń wypełniła energiczna muzyka.
- Cóż ze mnie
za nędzny gospodarz, nie sądzisz? Przychodzi do mnie gość, a ja zupełnie
zapominam o dobrych manierach – mówiąc to, podał Law'owi napełniony czerwonym
winem kieliszek. – Dziś pijemy jak dżentelmeni, następnym razem możemy zapomnieć
o zasadach, prawda? Cóż, więc za co pijemy, mój drogi? Musi znieść toast! Tylko
za co? – zadawał retoryczne pytania, robiąc w tym czasie minę myśliciela, a
jego ściągnięte brwi wyglądały dość komicznie. Law uznał, że takie skupienie
nie pasuje do Sanji'ego.
- Może za
nową, kwitnącą przyjaźń? – zaproponował Law, raczej z drwiącym uśmieszkiem na
twarzy.
- Za nową,
kwitnącą przyjaźń – powiedział wesołym głosem Sanji, umiejętnie ignorując
drwiący uśmiech zdobiący oblicze Law'a.
Wieczór szybko
przerodził się w noc, a butelka wina równie prędko została opróżniona i na jej
miejscu pojawiła się kolejna, a po niej jeszcze następna. Nie szczędzili sobie
ostrych wypowiedzi, rozbudzeni alkoholem, który pozwolił im całkowicie się
rozluźnić, zachowywali się jak starzy przyjaciele. Law zaobserwował, że chłodne
spojrzenie lazurowych oczu, niekiedy zaczyna nabierać ciepła, a uśmiech na
obliczu tego dziwnego człowieka przestaje być złośliwy, a nabiera raczej inny
wyraz. Sanji natomiast mógł szybko zrozumieć, iż Law mimo początkowej
uprzejmości potrafi wyrazić to co myśli i nie tylko przy użyciu słów, choć
stoicki spokój otaczający doktora Trafalgar'a wciąż zadziwiał i w jakiś sposób
pociągał.
Law dowiedział
się, że Sanji głównie utrzymuje się, dzięki pracy w restauracjach, jednak samo
gotowanie było już dla niego ważną częścią życia. Przede wszystkim jest
kucharzem, co podkreślił trzy razy, by drugi rozmówca o tym nie zapomniał. Ze
względu na niebanalny pociąg do niebezpieczeństwa, Sanji często, nawet za
wszelką cenę, wtrącał się w śledztwo policji. Uwielbiał dreszczyk emocji, a
Londyn jest miastem tętniącym życiem. Francja była jego domem, jednak cieszył
się, iż jego rodzice postanowili przenieść się do Anglii. Jak się okazało Sanji
był również uzależniony od tytoniu, a potwierdziwszy swoje wcześniejsze
przypuszczenie na temat nałogu młodego mężczyzny, Law jako lekarz krzywił się
zniesmaczony, lecz przymykał oko na sięganie przez niego co jakiś czas po
papierosy.
- Ach! To ta
melodia! – wykrzyknął Sanji i porwał się z fotela jak oparzony. Law zaś
obdarzył go tylko zdziwionym spojrzeniem, nie do końca rozumiejąc słowa
młodzieńca.
Sanji
natomiast nie przejął się tym w żaden sposób i jakby nie zwracając najmniejszej
na to uwagi, wykonał w stronę stojącego przy sofie z pustym już kieliszkiem
Law'a pierwsze kroki. Oczy doktora Trafalgar'a z uwagą patrzyły na zgrabne
ruchy zbliżającego się do niego mężczyzny. Odłożył kieliszek na drewniany
stoliczek, nie przestając przyglądać się Sanji'emu. O tak, niewątpliwie
odznaczał się on wyjątkową gracją i płynnością ruchów. Każdy krok i gest
wydawał mu się przemyślany, a mimo to Sanji w żaden sposób nie przypominał mu
aktora ruszającego się po scenie, był całkowicie naturalny. Obszedł Law'a
zwinnie, a gdy już znalazł się za jego plecami przycisnął swoje ciepłe ciało do
jego i przesunął dłonią po jego klatce piersiowej.
- Mój drogi
doktorze Trafalgar, czy wiesz co znaczy tango, tangere? – szepnął pytanie
wprost w ucho Law'a.
- Dotykam,
dotykać – odparł po chwili milczenia Law, a jego dłoń powędrowała na rękę
Sanji'ego i zaraz potem ich palce splotły się na dobre kilka sekund.
- Doskonale!
Tego mogłem się spodziewać po takim inteligentnym człowieku – mówił delikatnym,
uwodzącym głosem, który przystoi bardziej dojrzałej kobiecie niż młodzieńcowi.
– Mówią, że tango jest nowym, najbardziej zmysłowym tańcem.
- Ja raczej
słyszałem jak nazywają go wyuzdanym.
- Jak
niegrzecznie – zaśmiał się Sanji, po czym wyszedł za pleców Law'a, teraz
dotykając ich subtelnie dłonią. Wykonał jeden prosty obrót do środka, a Law
ujął prawie natychmiast jego ciało. Ten jeden gest upewnił Sanji'ego w jego
przypuszczeniach. – Tańczyłeś już, prawda? Widać po twoich ruchach. Nie myśl,
że możesz mnie oszukać, mój drogi doktorze – dodał, a jego dłoń przeniosła się
na policzek Law'a, pieszcząc go ciepłem bladych palców. – Nie myśl również, że
to nie przystoi lub też, że jest wulgarne. To wyraz naszych emocji –
wytłumaczył szybko, a Law wsłuchany w jego charyzmatyczny głos, nie chciał się
z nim kłócić. Wiedział co ma robić, oboje to wiedzieli.
Law objął Sanji'ego tak, że ich klatki piersiowe
stykały się, a różnica wzrostu była idealna i pozwoliła Law'owi całkowicie
dominować. Rękę położył na jego plecach, zaś Sanji swoją dłoń pokierował na
szyję partnera. Zrobili jeden stosowny obrót, cały czas utrzymując ze sobą
kontakt wzrokowy. Palce młodzieńca zaraz zsunęły się na drugą rękę Law'a,
pozwalając mu złączyć ich dłonie w ucisku. Sanji zakreślił swoją długą zgrabną
nogą koło na ziemi, a następnie dał się ponieść swemu partnerowi w bok. Zaczęli
wyjątkowo spokojnie, można by nawet powiedzieć delikatnie, jednak każdy z nich
zdawał sobie sprawę z energii jaka drzemała w ich ciałach.
Law prowadził,
a Sanji ulegając mu, cofał się zgodnie z jego niemym poleceniem. Teraz nie
musieli używać słów, jakby za sprawą magicznego uroku rozumieli się idealnie
bez nich. Połączyła ich dzika więź, dzięki której stawali się jednością. W
kolejnym obrocie noga Sanji'ego zahaczyła o biodro Law'a, zaś na koniec
dzikiego wiru, młodzieniec sam z siebie lub może nakazem swego partnera
odchylił się w tył, a zaraz potem silna dłoń porwała go z powrotem w górę.
Odskoczył, tymczasem ich ruchy nagle stały się szybsze, gwałtowniejsze.
Law kierował
swego partnera, zaś Sanji z lubością się temu poddawał, stawiając za nim kroki,
cofając się, ale zawsze z gracją kręcąc swym ciałem lub umiejętnie zadzierając
długą nogę. Wydawało się, że odgrywają oni jakiś spektakl, zachowując się
niczym para skłóconych kochanków, rozstających się i na nowo wracających do
siebie.
Sanji wymknął
się z gwałtownego uścisku, zdaje się, że ucieka, lecz gdy dostrzegł, iż parter
odwraca się, zostawiając go, nie może znieść myśli odrzucenia i wręcz rzuca się
na ciało Law'a, delikatnie kładąc się na jego plecach. Przyjemny żar spłynął w
tym momencie na ich ciała, rozgrzewając wnętrza mężczyzn i sprawiając, że
opanowanie, widoczne chwilę temu w spokojnych niegdyś, teraz dzikich
spojrzeniach zniknęło na dobre. Jedyną
rzeczą, której pragnęli to całkowite oddanie się namiętności, drzemiącej w silniej
kołatających sercach.
Dłonie
Sanji'ego wędrują na ramiona mężczyzny,
który po chwili odwraca się. Sanji idealnie to wyczuwając, za chwilę odskakuje
i cofa się gwałtownie, zaś Law idzie za nim, pragnąc zdobyć ponownie to
rozgrzane ciało dla siebie. Tracąc nad sobą kontrolę, jedynie chce już
pochwycić dłonią swojego partnera i przyciągnąć do siebie, nigdy więcej nie wypuszczając go z silnego
objęcia. Młodzieniec robi ruch na wzór klęknięcia, a jego długa noga cofa się w
tył wyprostowana. Zatrzymuje Law'a gestem dłoni, lecz tylko na chwilę.
Partner szybko
obejmuje go za szyję, to samo czyni też Sanji i pozwala podnieść się, po czym
wykonuje zgrabny obrót. Teraz tylko plecy młodzieńca stykają się z torsem
Law'a, który przytrzymuje go kładąc swoje duże dłonie ułożone w trójkąt na jego
biodrach. Znowu poddaje się temu cudownemu czuciu, ciału, pragnącemu go tak
bardzo, że w żaden sposób nie pozwalające odejść na dłużej niż kilka sekund.
Nawet te drobne chwile stają się dla nich katuszą i powoli rozumieją, iż
jedynie ciepły dotyk drugiego pozwala im żyć, dając przyjemność. Dzika pasja
rozsadza ich wnętrza od środka. Nie panują nad sobą, poddając się powoli
szaleństwu, wyprowadzającemu ich ze rzeczywistego świata. Wykonują ostatni
obrót, a ich ciała stykają się już zaraz ze sobą. Dłoń Sanji'ego znajduje
policzek partnera, zaś ręka Law'a silniej tylko obejmuje młodzieńca. Nie chcąc
zwlekać już dłużej w końcu połączyli swoje rozgrzane wargi w namiętnym
pocałunku, ulegając swym słodkim kaprysom spragnionych szaleńczo ciał.
Żaden z nich
nie był w swych ruchach i gestach nieśmiały, kierowani instynktem, a może
zwyczajnym pożądaniem garnęli chwilę,
chcąc wchłonąć w ten sposób jak najwięcej przyjemności, jaką mogli wzajemnie
się obdarować. Czuli jak coś przyciąga ich ku sobie, sprawiając w jednym
momencie, że z wyjątkiem nich niczego już nie ma, pozwalając im jednocześnie
odpłynąć i utonąć z tej drobnej rozkoszy. Oboje byli gwałtowni i porywczy,
każdy z nich pozwalał sobie na małą szczyptę egoizmu, chcąc jak najwięcej
zabrać od drugiego. Dłonie Sanji'ego wsunęły się w ciemne włosy kochanka, zaś
Law wykorzystał to, by pogłębić pocałunek. Nie starali się być czuli,
romantyczni. Wiedzieli czego pragną, gdy ulegli tej szaleńczej pokusie. Law jak
podczas tanga chciał zdominować ponownie Sanji'ego, lecz ten nie pozwolił mu na
to natychmiast.
Sanji drażnił
się z nim, a w głębi duszy miał niezwykłą ochotę śmiać się. Przepełniło go od
środka przyjemne ciepło, dziwna energia, budząca w nim ponownie małego chłopca,
który dopiero poznaje świat, uczącego się oddzielać dobro od zła. W tym
momencie skomplikowany człowiek za jakiego Law uważał Sanji'ego przypominał mu
bardziej prostego dzieciaka z oddalonych od miasta terenów – pragnął jedynie
czerpać przyjemność z tej chwili i zachłannie brał wszystko czym doktor
Trafalgar mógł go obdarować. Ta naturalność, szczerość i prostolinijność
Sanji'ego zauroczyła Law'a. Nawet sami nie zauważyli kiedy ich garderoba
znalazła się na ziemi, a oni złączeni w namiętnym pocałunku posuwali się dalej
w swych poczynaniach.
Dłoń Law'a,
która niedawno gładziła szyję Sanji'ego, teraz płynnym ruchem zsunęła się na
udo. Jego paznokcie delikatnie wbiły się w jasną skórę kochanka, na co ten
jakby chcąc go zachęcić do dalszej zabawy zamruczał zadowolony. Law wiedział,
że Sanji go uwodzi, lecz mimo temu poddawał się mu, pragnąc jedynie by ten
niezwykły młodzieniec należał tylko do niego. Chciał go na własność, a wyrażał
to przez dotyk, który posiadał w sobie drobną zaborczość, ale także szacunek i
uczucie, jakie zaczął żywić do Sanji'ego. W końcu przestał tylko wodzić palcami
po ciele kochanka. Gdy tylko z niechęcią oderwał się od ust, smakujących
wytrawnym trunkiem, zaczął obdarowywać Sanji'ego pocałunkami, a niektórych
miejscach na drobną chwilę wgryzał się w jego porcelanową skórę, zostawiając na
niej małe zaczerwieniania. W ten sposób chciał dać do zrozumienia swojemu
kochankowi, że należy tylko do niego. Sanji nie protestował. Podobnie jak w
tańcu ulegał kaprysom Law'a. Żaden z nich nic nie mówił, bowiem oboje zgadzali
się ze sobą, że gesty lepiej wyrażają to co teraz czują niż jakiekolwiek słowa.
W końcu Law
nie wytrzymał i porwał w swojego kochanka w objęcia, podnosząc go wysoko i
zauważając, że jest on wyjątkowo lekki jak na mężczyznę. Zaskoczony Sanji zaśmiał
się głośno, po czym uśmiechnął się w stronę Law'a zadziornie oraz posłał mu
wyzywające spojrzenie, tak jakby chciał zobaczyć jak daleko sięgają granicę
jego kochanka i na ile sobie ten może pozwolić. Nie minęła chwila, a znaleźli
się na sofie. Sanji natychmiast ujął twarz Law'a swoimi długimi palcami, po
czym przyciągnął go do siebie i połączył ich wilgotne wargi w dzikim pocałunku.
Jego język pieścił podniebie kochanka delikatnymi ruchami, natomiast Law
pozwalał mu na chwilę dominacji.
Dłoń Law'a ujęła
nabrzmiały członek partnera, a po kilku sekundach rozkosznej pieszczoty, oczy
Sanji'ego zmrużone nabrały marzycielskiego wyrazu. Rozszerzone źrenice kochanka
stały się dowodem przyjemności, jaką Law go obdarowywał. Oddech Sanji'ego
przyspieszył, a na jasnej twarzy zakwitły delikatne rumieńce. Law w pewnym
momencie poczuł błogie ciepło na swoim członku. Sanji nie pozostawał mu dłużny,
również wiedział jak sprawdzić przyjemność kochankowi i o tym nie zapominał.
Trwali tak przez jakiś czas, jednak za niedługo przestało im to wystarczać,
byli spragnieni siebie coraz mocniej, wciąż czując pewien niedosyt.
Law nie chcąc
czekać kolejnych minut wszedł w Sanji'ego gwałtownie, co ten przyjął
odchyleniem głowy i głośnym jękiem. W końcu stali się jednym. Law zwykle
spokojny i nie okazujący swych emocji, poczuł jak resztki opanowania ulatują z
jego ciała. Czuł jak jego członek jest zaciskany przez mięśnie Sanji'ego. Dał
mu chwilę na rozluźnienie, lecz zaraz po tym zaczął się szybko w nim poruszać.
Był gwałtowny, może nawet brutalny w swych działaniach, chciał wchłonąć jak
najwięcej przyjemności. Głośne jęki Sanji'ego wypełniły przestrzeń, lecz tylko
na drobny moment. Law szybko zamknął mu usta płomiennym pocałunkiem. Był bardzo
dynamiczny, nie pozwalał sobie, ani tym bardziej kochankowi na sekundę spokoju,
myśląc, że jeżeli by to zrobił nie wykorzystałby w ten sposób w całości czasu
rozkoszy. Czuli gorąco rozsadzające ich ciała od środka, lecz w żadnym wypadku
nie mogliby przerwać. Idealnie do siebie pasowali. Law pierwszy raz pozwolił na
to by pożądanie wzięło górę nad rozsądkiem. Jedyną rzeczą, której teraz pragnął
było zanurzenie się aż do ostateczności w tej przyjemności, jaką czerpał z
posiadania smukłego, pięknego ciała kochanka.
Oboje doszli
prawie w tym samym momencie, a Law'owi ku uciesze udało się uchwycić cudowną
twarz Sanji'ego, pokrytą purpurą, z delikatnie otwartymi ustami, zmrużonymi
oczyma i potarganymi jasnymi włosami, tworzącymi razem przepiękny obrazek.
Dopiero po jakimś czasie udało się im uspokoić przyspieszone oddechy. Zanim
pogrążyli się w śnie, Law zrozumiał, że jego dusza, umysł i ciało już nigdy nie
będą należeć w pełni do niego.
Następnego
dnia Law otworzył oczy, czując jak zdradzieckie promienie słońca padają na jego
twarz. Dopiero silny ból głowy przypomniał mu, że nadużywanie alkoholu w jego
przypadku nie jest dobre. Czując czyjś wzrok na sobie przekręcił głowę w prawo
i natknął się na spokojne spojrzenie lazurowych oczu. Szybko zrozumiał, że
Sanji obserwował go już od jakiegoś czasu, siedząc na fotelu z filiżanką
herbaty na kolanie i odpalonym papierosem w dłoni.
- Obudziłeś
się w końcu – stwierdził Sanji, a na jego oblicze wkradł się złośliwy
uśmieszek. – Twój wyraz twarz jest jednoznaczny. Spokojnie, tabletki na ból
głowy leżą na stoliku obok sofy.
Law zauważył
je od razu i szybko doszedł do wniosku, że Sanji wiedział już wcześniej o jego
przypadłościach. Drzwi pokoju nagle otworzyły się z rozmachem i do pokoju
wolnym krokiem weszła pani Zeff. Trzymała dużą tacę z filiżanką gorącej herbaty
oraz talerzem z drobnymi kanapkami. Obok nich leżał drobny papierek.
- Och, Sanji.
Znowu masz tutaj bałagan. Mam wrażenie, że zawsze chwilę przed moim przyjściem
przez twój pokój przechodzi huragan. Posprzątaj tu czasem – powiedziała kładąc
tacę na stoliku. Zupełnie nie przejęła się nagim Law'em, przykrytym jedynie w
dolnych częściach ciała kocem.
- Nie jest
pani moją matką, pani Zeff – odpowiedział jej szybko, przewracając oczyma w
zabawny sposób. – Mnie bałagan nie przeszkadza.
- Ale może
twoim gościom będzie – rzekła kręcąc głową z politowaniem. Law szybko
zrozumiał, że Sanji był dla niej jak syn i mimo sprzeczek, kochała go niczym
własne dziecko. – Dostałeś telegram od inspektora Zoro.
Na tę
wiadomość Sanji prawie natychmiast porwał się z fotela, dopiero w ostatniej
chwili przypomniał sobie o filiżance na kolanie. Szybko ją odstawił na podłogę
i energicznie ruszył w stronę stolika. Wziął do rąk małą karteczkę i zaczął
czytać, gdy skończył uśmiechnął się radośnie jak dziecko.
- Pani Zeff!
Cudowne wieści! Są morderstwa – zawołał wesoło. – Koniec na dziś z nudą. Mam
sprawę do rozwiązania. Idziesz ze mną, doktorze Trafalgar?
- Czemu by
nie? – odrzekł Law bez chwili namysłu, za to pani Zeff wyglądała teraz na
wyjątkowo spokojną.
- Miej na
niego oko, bardzo cię proszę – powiedziała pani Zeff nachyliwszy się nad uchem
Law'a. – Za dwadzieścia minut zamówię dorożka. Smacznego – dodała tylko już
głośno i wyszła z pokoju.
Po dobrym
śniadaniu i zażyciu środków przeciwbólowych, które stopniowo zaczynały działać,
Law czuł się już znacznie lepiej. Pani Zeff faktycznie zamówiła szybko dorożkę
i po niedługim czasie już jechali na miejsce przestępstwa. Podróż mijała im
spokojnie, choć Law widział dziką radość w oczach Sanji'ego. Najwyraźniej ten
był w swoim żywiole. Dorożka zatrzymała się, a oni wysiedli w końcu tuż
naprzeciwko Hyde Parku.
- To tutaj? –
spytał z niedowierzaniem Law.
- Oczywiście,
a teraz uważaj, bo inspektor jest idiotą – powiedział bez wahania, po czym z
większym uśmiechem niż do tej pory, energicznym krokiem skierował się naprzód,
a za nim, nie pytając już o nic, Law.
Law nie
wiedział dokładnie gdzie mają się kierować, jednak, gdy w końcu zauważył drobny
tłum gapiów, w którym przeważali mężczyźni po pięćdziesiątce zrozumiał, że
zbliżają się do miejsca zbrodni. Sanji, jakby do tego przyzwyczajony, zaczął
przeciskać się przez ludzi. Law w odróżnieniu od niego początkowo mówił tylko
głośno przepraszam, lecz po chwili zrozumiawszy, iż to w niczym nie pomaga,
również torował sobie drogę silnymi ramionami w milczeniu.
- Spóźniłeś
się – rzekł inspektor w stronę Sanji'ego na przywitanie, natomiast ten
w geście
niezadowolenia ściągnął brwi.
Był on
mężczyzną o dość dziwnym kolorze włosów, podchodzącym pod zieleń, konstatującym
z ciemnymi oczyma, patrzącymi na świat groźnym spojrzeniem, jednak wzbudzającym
zaufanie. Miał dobrze wysportowaną
sylwetkę, raczej wysoki – może nie tak bardzo jak Law, o szerokich barkach i
dobrze umięśnionych ramionach. Grymas niezadowolenia wykrzywił jego twarz, lecz
nawet to nie odjęło mu na tyle uroku, by Law nie mógł zaliczyć go do tych
wyjątkowo przystojnych mężczyznach, potrafiących zdobyć kobietę jednym
spojrzeniem – jeśli tylko oczywiście przekładał płeć piękną nad pracę.
Inspektor Zoro należał, jednak do tej grupy osób miłujących swój fach bardziej
niż miłosne ciągotki i Law niedługo mógł się o tym przekonać.
- Pamiętaj, że
wcale nie musiałem tu przychodzić – odpowiedział mu niezbyt uprzejmym tonem,
może nawet trochę lekceważącym.
- To chwila
oderwania od nudnej rzeczywistości dla ciebie, kucharzyku – powiedział szybko
inspektor Zoro, natomiast Sanji posłał mu groźne spojrzenie.
- Nie jestem
jakiś kucharzykiem, głupi glonie – warknął zdenerwowany. – Jestem najlepszym
kucharzem w Londynie. Mam ci może przypomnieć?
- Raczej
wolałbym byś się w końcu przymknął, głupia brewko – odrzekł również urażony
zniewagą inspektor.
Law obserwując
ich przez tę chwilę był zszokowany, że ludzie, posyłający bez trudu w swoje
strony złośliwości potrafią razem współpracować, o czym świadczył chociażby
wysłany do Sanji'ego rano telegram. Możliwe, iż są po prostu na siebie skazani.
Law, jednak zauważył, że łączy ich jakaś dziwna nić zaufania, pozwalająca
wytrwać im współpracę mimo odmiennych charakterów. Niewątpliwie oboje należeli
do ludzi niezwykłych, wzbudzających wśród innych zainteresowanie nimi. Law
odchrząknął.
- Kto to jest?
– spytał natychmiast inspektor Zoro, w końcu zwracając uwagę na Law'a.
- Ach,
zapomniałbym. Doktor Trafalgar Law, mój nowy przyjaciel, który pragnął mi dziś
towarzyszyć – przedstawił go krótko Sanji, a Law wyciągnął dłoń w stronę
inspektora.
- Inspektor
Roronoa Zoro – powiedział ściskając dłoń Law'a i patrząc na niego dość
podejrzliwym wzrokiem. – Chodźcie za mną – dodał, gdy puścił dłoń doktora
Trafalgar'a, a Sanji i Law ruszyli za nim w stronę fontanny.
Gdy w końcu
zatrzymali się, początkowo Law nie zwrócił na nic uwagi, jednak, gdy jego
spojrzenie przeniosło się na fontannę zauważył pływające w niej ciało. Była to piękna, młoda
dziewczyna, z pewnością nie przekroczyła jeszcze dwudziestego piątego roku
życia. Blada skóra kontrastowała z żywym kolorem płomiennych włosów. Ubrana
była w białą, długą suknie, zaś z ust wystawał mały bukiet z czerwonych
kwiatów. Ten widok wstrząsnął Law'em, mimo tego, że był lekarzem i widział już
w swoim życiu dużo okropnych ran.
- Trzy godziny
temu znalazło ją młode małżeństwo i natychmiast nas poinformowało. Mówią, że
nic nie widzieli. Umarła przez uduszenie. Ofiara nazywa się Rachel Smith, lat
dwadzieścia, zamieszkiwała przy Seymour Street. Żyła samotnie, rodzice zginęli
w pożarze cztery lata temu. Podobno była przyjazną dziewczyną. Pracowała jako
szwaczka w zakładach prywatnych Alice Brown. Wczoraj wyszła z pracy o
dziewiątej, nikt później już jej nie widział aż do dzisiejszego poranka. To już
druga ofiara – powiedział inspektor
Zoro, a zaraz potem skierował swoje surowe spojrzenie na Sanji'ego, który z
delikatnym współczuciem przyglądał się nieżywej Rachel Smith.
Mimo, że Sanji
był zawsze zafascynowany sprawami kryminalnymi, dotykała go najbardziej śmierć
młodych, pięknych kobiet. Uwielbiał je i często wyobrażał sobie jak zachowywały
się, gdy żyły. Jego umysł usuwał z pamięci widok trupiobladej skóry, twarz
oblewał różowym rumieńcem, a oczy przestawały być przez chwile puste, nabierały
ogników radości z bycia w tym świecie. Inspektor Zoro, pracujący z nim już od
dłuższego czasu wiedział o tej przypadłości i pozwalał mu na chwilę
zjednoczenia się z ofiarą, której śmierć przepełniała bólem serce Sanji'ego.
- Nie została
zabita w tym miejscu – oświadczył natychmiast Sanji. – Jej morderca znał ją,
czekał na nią już od jakiegoś czasu i wykorzystał chwilę, gdy była zupełnie
sama. On wielbił tę dziewczynę.
Law posłał mu
zdumione spojrzenie.
- Wielbił?
- Tak, wielbił
jej ciało. Zrobił wszystko, by wyglądało w jak najlepszym stanie. Nie ma na nim
żadnych siniaków, a także ślad po uduszeniu jest prawie niewidoczny – mówił
Sanji, obserwując pływające ciało w fontannie.
- W takim
razie jak wytłumaczyć wycięcie ofierze języka? – wtrącił się inspektor Zoro.
Sanji zamilkł
i pogrążył się w rozmyślaniach. Po chwili w jego oczach pojawił się błysk.
- Nie chciał,
żeby powiedziała coś komuś.
- Jak nieżywy
człowiek może coś komuś powiedzieć? – zakpił z niego inspektor Zoro.
- On nie był tego
pewny. Bał się tego, że może ożyć. Panicznie bał się zobaczyć ją żywą. Kwiaty w
jej ustach nie są przypadkiem. To były przeprosiny. Przeprosił ją, że musiała
umrzeć dla niego – wyjaśnił Sanji, a Law wyczuł w jego głosie smutek. – Kiedy
miało miejsce pierwsze zabójstwo?
- Miesiąc
temu, a sprawca nie został odnaleziony – powiedział chłodno inspektor Zoro.
- Ach, tak.
Rozumiem. Dziękuję bardzo, inspektorze. Myślę, że wrócimy teraz z doktorem
Trafalgar'em na Harley Street i spokojnie wszystko przemyślimy. Biorę na siebie
tę sprawę.
Sanji odwrócił
się i skierował alejką do wyjścia z Hyde Parku . Law zrozumiał, że ten podjął
już decyzję za niego.
- Ma wyjątkowo
sprawny umysł i doskonałą wyobraźnię, lecz czasem mam wrażenie, że myśli jak
typowy psychopata – powiedział Zoro do Law'a, patrząc za oddalającą się
sylwetką Sanji'ego. – Zajmij się nim, doktorze. On tego potrzebuje.
Law spojrzał
na niego zdziwiony, lecz zaraz uśmiechnął się pod nosem. Wszystko pojął. Mimo,
że inspektor Zoro i Sanji byli od siebie tak różni, prawdopodobnie u nich
kłótnie przeważały nad spokojnymi rozmowami, dla Law'a stało się jasne, iż
porywczy inspektor również troszczy się o Sanji'ego.
- Spokojnie,
inspektorze. Zajmę się nim. W końcu jestem lekarzem i chyba zaczynam być jego
przyjacielem – odrzekł, po czym pożegnał się z inspektorem i poszedł za Sanji'm
szybkim krokiem, jakby obawiając się, że ten zniknie mu z oczu.
***
Przez kolejny
tydzień Law wieczorami po pracy przychodził na Harley Street 71B i dotrzymywał
towarzystwa Sanji'emu. Zazwyczaj zastawał go jeszcze w szlafroku, siedzącego w
fotelu z papierosem i wyrazem skupienia na twarzy. Niekiedy zdarzało się, że
Sanji dopiero po kilku minutach zauważał obecność Law'a, jednak doktorowi to
nie przeszkadzało. Przez okrągły tydzień smakował potraw Sanji'ego, ciesząc swe
podniebienie nienagannym smakiem przepysznych dań. Law pojął bardzo szybko, że
jest on zdolnym kucharzem, a do tego pasjonatem tej dziedziny. Równie prędko
odkrył, iż jego zamiłowanie do zabójstw i spraw kryminalnych, przeszkadzają mu
w dalszym rozwoju kariery kulinarnej, jednak nie zwracał mu na to uwagi.
Wiedział, że potrzebuje on mocno jednego jak i drugiego zajęcia. Po dobrym
posiłku Sanji otwierał się na swojego nowego przyjaciela, mówiąc mu o swoich
przypuszczeniach, dotyczących sprawy Racheli Smith.
Po ich
wspólnym tygodniu rozmyślań jednego wieczoru usłyszeli głośne pukanie, a zaraz
do pokoju weszła młoda dziewczyna. Była wysoką, smukłą kobietą o przyjemnych
dla oka mężczyzny kształtach i dużym biuście, ubrana dość skromnie. Miała rude
włosy, delikatnie zakręcone na końcach, jasną skórę i wyraziste, bursztynowe
oczy, spoglądające na świat pewnie. Law'owi przez chwilę zdawało się, że
Rachela Smith ożyła i teraz stanęła przed nimi. Kobieta była zdumiewająco podobna
do biednej dziewczyny z fontanny.
- Witam,
nazywam się Nami Rain. Który z panów to Gabriel Sanji Callot? – spytała, a jej
aksamitny głos ujął serca obydwu mężczyzn.
- Ja –
odpowiedział Sanji, natychmiast zrywając się z fotela. Ukłonił się i wskazał
jej miejsce na sofie. – Proszę usiąść, panienko.
- Przychodzę z
dość delikatną sprawą – powiedziała patrząc umownie na Law'a.
- Doktor
Trafalgar Law jest człowiekiem godnym zaufania, spokojnie. Może panienka przy
nim mówić, ręczę za niego – wyjaśnił, widząc malujące się na jej twarzy
zaniepokojenie. Nami usiadła na sofie i uśmiechnęła się przepraszająco do
Law'a. – Proszę mówić.
Nami Rain
przeniosła tym razem wzrok na Sanji'ego, który teraz już siedział w fotelu z
zapalonym papierosem, i zaczęła swą opowieść.
- Przyznam się
szczerze, że nie było mi łatwo tu przyjść, panie Callot. Z natury jestem osobą
potrafiącą sobie znakomicie radzić samodzielnie. Życie mnie wychowało w ten
sposób. Proszę zrozumieć, że muszę być faktycznie zaniepokojona, skoro
zdecydowałam się tu przyjść – powiedziała na początku, a Sanji kiwnął głową na
znak, iż doskonale ją rozumie. – Przyzwyczajona jestem do tego, że samotnie
wracam do domu i nie obarczam nikogo opieką nade mną, jednak w ostatnim czasie
czuję czyjś wzrok na siebie. Po prostu nie mogę odrzucić myśli, że ktoś mnie
obserwuje z ukrycia. Czytałam dwa artykuły opisujące jak młode kobiety ostatnio
zostały zamordowane. Pierwszą ofiarą była Rozalia Adams, następną Rachel Smith.
Na początku bardzo się tym nie przejęłam, lecz później w pamięci odszukałam
jedną
z tych
dziewczyn. Rachel była bardzo podobna do mnie, zgadza się? Pamiętacie panowie
zapewne jej gęste, rude włosy, szczupłą sylwetkę i ładną twarz. Jakieś cztery
dni temu zaczęłam zbierać informacje na temat Rozalii Adams. Gdy zobaczyłam jej
zdjęcie, miałam wrażenie, że patrzę w lustro. Potem, po dwóch dniach czułam na
sobie niepożądany wzrok. Niech pan nie myśli, że to tylko moje urojenia. Nie
chcę być kolejną ofiarą tego mordercy – zakończyła i zamilkła.
Sanji dogasił
papierosa, po czym spojrzał swym przenikliwym wzrokiem na dziewczynę.
- Oczekuje
pani od nas ochrony, prawda? Niedopuszczenia do kolejnego morderstwa, tak?
- Proszę
obronić mnie przed nim – wyrzuciła w końcu z siebie.
- Rozumiem.
Obiecuję obronić panią, lecz musi pani z nami całkowicie współpracować. Czy
zaryzykuje pani, by móc przeżyć? – spytał poważnie Sanji, a Nami spuściła
wzrok, nie chcąc natychmiast odpowiadać.
- Spokojnie,
on lubi dramaty, ale nie pozwoli, by stała się pani jakakolwiek krzywda –
wtrącił się Law.
Widać było, że
klientka nie jest w pełni przekonana, jednak słowa Law'a musiały na nią
podziałać w pewien sposób uspokajająco, gdyż odpowiedziała:
- Zgadzam się
podjąć ryzyko, panie Callot, jednak proszę nie bawić się w grę o moje życie, bo
jeśli okaże się, że pan przegrał to mój duch będzie nawiedzał pana do końca
pańskich dni.
Na twarzy
Sanji'ego po tych słowach pojawił się drobny uśmieszek.
***
Nami Rain szła
powolnym krokiem rozglądając się wokół siebie, czasami przystawała, chcąc
upewnić się, że nikt za nią nie idzie. George Street była dla niej zawsze
bezpiecznym miejscem. Mieszkała w tych
okolicach już od dobrych kilku lat i nigdy nie bała się wracać w ciemności. Tym
razem było inaczej. Jej spokojny oddech
przyspieszył gwałtownie, a serce zaczęło silniej bić. Słyszała je bardzo
dobrze. Czuła drobne kropelki potu na swoim czole. Nie mogła również pozbyć się
wrażenia, że ktoś ją obserwuje, śledzi każdy jej ruch. Zatrzymała się nagle,
gdy zobaczyła oświetlonego przez uliczną latarnię człowieka. Zrozumiała, że on
czekał na nią.
- Elizo, moja
droga, nie uciekaj ode mnie już nigdy więcej. Dlaczego mi to robisz? – spytał
podnieconym głosem i wykonał krok do przodu, zaś Nami gwałtownie cofnęła się z
przestraszoną miną.
- Nie, czekaj!
Nie jestem żadną Elizą, słyszysz?! Pomyliłeś mnie z kimś. Nazywam się Nami
Rain. Nie jestem Elizą! – krzyknęła rozpaczliwie, a gdy zobaczyła, że mężczyzna
zbliża się do niej żywym krokiem, rzuciła się do ucieczki.
Biegła ile sił
w nogach, słysząc ciężkie uderzenia o chodnik butów mężczyzny, powoli
zbliżającego się do niej. Serce jej kołatało mocniej, wyobraźnią już czuła jego
palce zaciskające się na szyi. Z każdą chwilą Nami coraz ciężej się oddychało,
a ciało i umysł były zbyt zmęczone, tylko wola i chęć życia powstrzymywały ją
od poddania się. Skręciła w prawo i w jednej chwili zrozumiała, że przegrała.
Wpadła w ślepy zaułek, z którego nie było już ucieczki.
- Elizo, moja
droga Elizo, w końcu będziemy razem. Czy nie to sobie obiecaliśmy? – zbliżał
się z każdym krokiem, a ona panicznie przyciśnięta plecami do zimnej ściany
patrzyła na niego z przerażeniem w oczach.
- Nie! –
krzyknęła głośno, a gdy mężczyzna miał uchwycić jej bladą, mokrą od potu szyję
z ciemności wynurzyły się cienie, które obezwładniły zbrodniarza.
- Przepraszamy
za drobne spóźnienie, panienko Nami – wyszczerzył się szeroko do niej Sanji,
wykręcając mężczyźnie ręce do tyłu i czekając spokojnie aż Law założy mu
kajdanki.
Zmęczona i
zupełnie pozbawiona siły dziewczyna opadła na chodnik. Była już bezpieczna.
Gabriel Sanji Callot dotrzymał obietnicy.
- Mój drogi
przyjacielu, ciągle widzę na twojej twarzy wyraz zdumienia, ale także
niezrozumienia. Potrzebujesz głębszych wyjaśnień? – spytał Sanji Law'a trochę
złośliwym tonem.
Przyzwyczajony
do zaczepek i dokuczliwego charakteru Sanji'ego, Law uśmiechnął się tylko i
pokiwał głową.
- To nie jest
skomplikowane. Ten mężczyzna to Gregory Miller. Większość swojego życia spędził
we Francji, dopiero niedawno przyniósł się do Anglii. Kilka lat temu, podczas
mojej podróży do Francji natrafiłem na ciekawy artykuł. Popełniono wówczas
bardzo podobne morderstwo do tych, jakie miały miejsce u nas. O zbrodnie
podejrzewano tego właśnie człowieka – wskazał na szamotającego się mężczyznę,
zakutego w kajdanki. – Niestety przez wiele lat doskonale się ukrywał, a raczej
pomagała mu w tym matka. Kobieta umarła, a on samotnie wyruszył do Anglii.
Dlaczego Londyn? Po zbadaniu jego dokładnej historii odnalazłem powód podróży.
Młody Gregory Miller za młodu był szaleńczo zakochany
w pięknej
Elizie Day, jednak ta odrzuciła jego miłość. Gregory wierzył, że ktoś ją zmusza
do takiej decyzji. Gdy w końcu dziewczyna wyszła za mąż, załamał się i
odizolował od świata. W wiosce, w której mieszkał, żyła młoda kobieta bardzo
podobna do Elizy. Stała się ona jego pierwszą ofiarą, jej również wyciął język
i podarował kwiaty w ramach przeprosin. To bardzo czuły gest, ale skierowany
głównie do Elizy, nie do wiejskiej dziewczyny. Dopiero po kilku latach odkrył,
że to nie była jego ukochana. Musiał czekać aż zostanie zupełnie sam. Gdy
w końcu to się
stało, zdobył odpowiednie informacje i dowiedział się, że Eliza przeprowadziła
się wraz z mężem do Londynu. Ruszył w ślad za nimi. Oczywiście Eliza już nie
wygląda tak jak teraz, jednak jego umysł tego nie pojął. Pozostała jego słodką
mrzonką, będącą wynikiem młodzieńczej, nieszczęśliwej miłości – zakończył
Sanji, w końcu pozwalając sobie wziąć głęboki wydech.
- Zaskakujesz
mnie z każdą chwilą coraz bardziej – powiedział Law z fascynacją w oczach.
- Tym razem
nie miałem okazji popisać się swymi zdolnościami wystarczająco. Ta sprawa nie
wymagała dużo wysiłku – wyjaśnił pospiesznie Sanji. – O! W samą porę! Nasz
inspektor Glon przybywa. Możemy wracać do domu. Co powiesz na ciasto jagodowe
mojej roboty?
- Bardzo
chętnie – odrzekł Law idąc obok Sanji'ego, który pozdrowił inspektora Zoro
skinieniem głowy. Law wziął z niego przykład, po czym spojrzał przed siebie. –
Jest jeszcze jedna sprawa, która mnie nurtuje.
- A mianowicie
co?
- A
mianowicie, skąd wiedziałeś, że kochanka wyrzuciła Charlesa z domu?
- Ach, nic
prostszego! Zapewne widziałeś, że zawsze chodził starannie i pięknie ubrany.
Tym razem surdut był pognieciony, dodatkowo ubrania i dodatki też źle dobrał.
Wcześniej czule opiekowała się nim kochanka, lecz prawdopodobnie po przyłapaniu
go na zdradzie wyrzuciła z hukiem naszego biednego kolegę z domu. Wystarczyło
mu się tylko lepiej przyjrzeć – odpowiedział z uśmiechem Sanji. – Mam wrażenie,
że to początek długiej i pięknej przyjaźni, mój drogi doktorze Trafalgar –
stwierdził krótko, opatulając się mocniej chabrowym szalem.
- Przez grzeczność nie wypada mi się nie
zgodzić – skwitował Law, a delikatny uśmiech również zawitał na jego twarzy.
Oboje po
chwili zaśmiali się głośno i ruszyli żywym krokiem w stronę Harley Street 71B.
Przepraszam, że tak późno komentuję! Na komórce na wyjeździe wolałam tego nie robić, bo jeszcze by mi urąbało, a tego nie chciałam xD
OdpowiedzUsuńZupełnie mnie zaskoczyłaś! Nie sądziłam, że będziesz czerpała inspirację z Sherlock'a!:D Normalnie umarłam ze szczęścia jak to czytałam!
Umiesz wprowadzać w historię^^ Poczułam cały klimacik miejsca i śliniłam się na cudowności spożywcze xD Jam ciągle nienajedzony pirat;)
Och, dar do opisywania Sanjiego i Lawa to Ty masz kobieto. Ło rany.
Ich spotkanie potem w mieszkaniu i zbliżenie...
Taniec był fenomenalny! Przez chwilę myślałam, że to blondyn będzie prowadził (ostatnio Law u mnie ciągle ląduje na niższej pozycji xD) ale i tak było genialnie. Te ruchy, ta gracja i zmysłowość. Wszystko oddałaś^^ no i idealne tło do tego wszystkiego^^
Muszę Ci powiedzieć, że trudnego tematu się podjęłaś. Ciężko jest wymyślić jakieś kryminalne historie (albo przynajmniej mi xD) a tutaj mimo, że nie była ona może jakoś bardzo skomplikowana, to wystarczyła. Bardzo chętnie poczytałabym dalszy ciąg ich przygód. Jam głodna tej pary tak samo jak Sherlock'owo-Watson'owej xD
Zoro tutaj wplotłaś mistrzowsko! xD To też dobra kryminalna para, a oni tutaj mogą się żreć jak kot z psem:) Z Nami może trochę mniej mi się podobało, ale pasowała na ofiarę:) Lubię takie psychodeliczne morderstwa. Te kwiaty w ustach i tak dalej... xD
Czy ja dobrze przeczytałam że gospodynią była pani Zeff? xD Samo wyobrażenie prawie rozsadziło mi mózg xD Świetne;D
Dzięki Ci bardzo za ten kawałek tekstu:) Czułam jakbym oglądała kolejny odcinek. Do tego jeszcze te pikantne momenty... Mrau^^ Planujesz jeszcze coś dalej, czy raczej nie? Pisaj dalej, bo ja czekam na wszystko, co Twoje xD
Wierna fanka
Van
Jak to mówią? Lepiej późno niż wcale. No, warto było czekać. Moja faza na Sherlock'a zaczęła się już jakiś czas temu i po prostu nie mogłam jej nie wykorzystać, Kto wie? Może kiedyś napiszę kontynuacje przygód naszej rozkosznej pary, choć muszę w końcu zabrać się za "Bang Bang" i "Grę o serce", trochę z tym zwlekam, ale jeszcze tylko one-shot Sanji x Nami i nadrobię zaległości.
OdpowiedzUsuńSherlock x Watson nie wiem dlaczego, ale jakoś specjalnie do mnie nie przemawia (wyjątek stanowi film "Gra cieni", ale ich relacje tam odbiegają od tych z książek czy nawet serialowych). Przyznam się szczerze, że bardzo upodobałam sobie Sherstrade. Zapewne to przez pewną artystę rysującą ich w uroczych sytuacjach, ale nie mogę przestać o nich myśleć. Fanarty chyba za bardzo na mnie wpływają.
Cieszę się, że Ci się podobało, Van i obiecuję, że pisać nigdy nie przestanę i już niedługo nadrobię wszystkie zaległości.
Fryne Wilde