Autorzy: Ann
Korekta: Ayo3
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: romans, yaoi
Para: SanjixLuffy
Ograniczenie wiekowe: 13+
- Po co ci
podkowa?- Chopper spoglądał zdziwiony na niecodzienny naszyjnik Usoppa.
- To amulet!
Dziś jest piątek trzynastego! To najbardziej pechowy dzień ze wszystkich,
dlatego każdy powinien mieć przy sobie jakiś szczęśliwy przedmiot, by odegnać
zły los!
- Co to
amulet?
- To taka
rzecz, która pozwala ci zawsze mieć szczęście! Gdy masz ją przy sobie, nic się
tobie nie stanie, ani temu, co jest dla ciebie cenne!
Renifer
spojrzał z zachwytem na długonosego przyjaciela.
- Ja też chcę
mieć amulet! Masz więcej tych podków?
- Co za
głupota! - Zielonowłosy mężczyzna, obserwujący całą scenkę, prychnął z
niesmakiem. Towarzysze całkowicie go zignorowali.
- Nie mogę dać
ci podkowy. Sam musisz znaleźć rzecz, która będzie przynosiła ci szczęście.
- To znaczy,
że to nie musi być podkowa?- oczy pokładowego lekarza w pełnym skupieniu
obserwowały Usoppa, jakby nie chciał przegapić nawet najmniejszej wskazówki. W
końcu on też chciał mieć szczęście!
- Oczywiście,
że nie! Ludzie zbierają najróżniejsze talizmany, zwłaszcza, że działają one nie
tylko w ten szczególny dzień, lecz przez cały rok! Niektórzy mają szczęśliwe
kamienie, biżuterię, królicze łapki, czterolistną koniczynę… Znam nawet kogoś,
kto zawsze w piątek trzynastego zakłada szczęśliwą bieliznę! - Kanonier skierował
sugestywne spojrzenie na Nami. Naturalnie kobieta nie wyglądała na zadowoloną.
- Miałeś
nikomu nie mówić!
- Panie Usopp,
skąd pan wie, jaką bieliznę nosi nasza śliczna nawigator? Czyżby pokazała ci
swoje majteczki? Yohohohoho, a tak przy okazji, przypomniałem sobie pewną
melodię…
- Myślałam, że
tylko Franky ma fioła na punkcie szczęśliwej bielizny. - Robin wyglądała na
rozbawioną całą sytuacją.
- Moje majtki
są suuuper!
Rozmowa o
bieliźnie nabierała rozpędu, a Nami przeszła do rękoczynów. Chopper usiłował
ratować Usoppa, Zoro narzekał na hałas, który przeszkadzał mu w drzemce, Brook
śpiewał swojsko brzmiącą piosenkę o majteczkach w kropeczki, natomiast Franky
wraz z Robin rozpoczęli żywą debatę na temat wyższości stringów nad figami.
Reasumując, dzień jak co dzień dla członków załogi słomianego kapelusza. W tym
gwarze nikt nie zwrócił uwagi na zeskakującego na ląd czarnowłosego chłopaka.
Jedynie para błękitnych tęczówek uważnie obserwowała ich kapitana.
***
Wyspa do
której przybili nie nosiła najmniejszych śladów zamieszkania. Dla całej załogi
było to pewnym zaskoczeniem, ponieważ na Nowym Świecie ciężko było o tak
spokojne miejsce. Nikt prócz Luffy’ego nie narzekał. Ostatecznie mogli bez
żadnych problemów uzupełnić zapasy i zaznać odrobiny odpoczynku przed
następnymi wyzwaniami. Jedynie Luffy czuł się niepocieszony faktem, że nie
przeżyje kolejnej przygody.
Sanji powolnym
krokiem przemierzał niewielki zagajnik, ciesząc się piękną pogodą. Ta wyspa była niczym raj: spokojna i
niezwykle urokliwa, pełna różnobarwnych kwiatów i egzotycznej roślinności. Gdy
rankiem przybili do brzegu spodziewał się kolejnych kłopotów, ostatecznie mieli
dziś piątek trzynastego, lecz tym razem los pozytywnie ich zaskoczył. Wraz z
towarzyszami zbadali nieznany ląd i z zadowoleniem stwierdzili, że wyspa jest
całkowicie bezludna. Co więcej, bez problemu znaleźli wodę zdatną do picia i
pożywienie, dzięki czemu nawet Luffy
przestał narzekać .
Po porządnym
posiłku załoga zaczęła dokazywać, ciesząc się pierwszym od dawna, „wolnym” dniem.
Blondyn zmarszczył brwi, zaciągając się papierosowym dymem. Dlaczego ich
kapitan nie dołączył do ogólnej radości i zostawił ich bez słowa na pokładzie?
Co więcej, nikt prócz niego nie zwrócił na to uwagi. To była dość niecodzienna
sytuacja, dlatego postanowił ruszyć za chłopakiem i dowiedzieć się, o co w tym
wszystkim chodzi. Podał drinki i bez chwili zwłoki skierował się na wyspę,
rzucając jedynie krótkie wyjaśnienie obserwującej go Robin. Nie miał pojęcia
dokąd mógł udać się Luffy, dlatego spacerował to tu, to tam, mając nadzieję, że
uda mu się odnaleźć zgubę. Wyspa była niewielka, więc nie zajęło mu to wiele
czasu. Opuścił zagajnik w którym rano zbierali owoce i znalazł się na
przestronnej polanie. Jego kapitan siedział wśród niskiej trawy, upstrzonej
gdzieniegdzie kolorowymi kwiatami i z uwagą wpatrywał się w ziemię. Ten widok
nieco zaskoczył blondyna. Spodziewał się czegoś bardziej... W stylu Luffy’ego.
Jakiegoś polowania lub idiotycznej zabawy, ale z pewnością nie spokojnego…
Pikniku. Otrząsając się z lekkiego szoku, kucharz skierował swe kroki w
kierunku samotnej postaci i stanął za nią usiłując dostrzec to, co tak bardzo
zainteresowało bruneta.
- Luffy?
Chłopak musiał
wyczuć jego obecność, ponieważ nawet się nie wzdrygnął. Powoli odwrócił głowę i
rzucił mężczyźnie pełne frustracji spojrzenie.
- Sanji… -
jęknął pełnym udręki głosem. - Nie mogę jej znaleźć!
Zakręcona brew
kucharza podjechała do góry w zdziwieniu.
- Znaleźć?
Niby czego?
- Czterolistnej
koniczyny! - wymamrotał Luffy, przygryzając wargę ze złością. Sanji niemal się
roześmiał. No tak, powinien był się domyślić, że chodziło właśnie o coś
takiego! Zdjął marynarkę, rzucając ją nieopodal i usiadł na trawie obok swego
kapitana, przyglądając mu się z rozbawieniem.
- Po co jej
szukasz? To przez to co mówił Usopp?
Luffy wyglądał
na naprawdę nieszczęśliwego.
- Tak… -
wymamrotał niewyraźnie brunet, ponownie wbijając wzrok w otaczającą ich
roślinność. Nastrój chłopaka był dość niecodzienny.
Z gardła
blondyna uleciał ostatni obłok dymu i mężczyzna wgniótł niedopałek w miękką
ziemię. Położył dłoń na ramieniu kapitana, zwracając na siebie jego uwagę i z
łagodnym uśmiechem zaproponował:
- Więc może
pomogę ci szukać?
Brązowe oczy
zabłysły radością, a zmartwioną twarz oświetlił promienny uśmiech.
- Naprawdę
zrobisz to dla mnie? Jesteś cudowny! Dzięki, Sanji!
Opadająca na
twarz grzywka skutecznie zamaskowała zdradliwy rumieniec, wpełzający na twarz
mężczyzny.
Przez dłuższy
czas żaden z nich się nie odezwał. W ciszy przeczesywali palcami miękkie źdźbła
trawy, w poszukiwaniu kłębka koniczyny. Słońce powoli przesuwało się po niebie,
a łagodny wiaterek owiewał ich rozgrzane karki. Siedem papierosów później Sanji
opadł z westchnieniem na plecy, usiłując rozprostować zbyt długo zgarbione
plecy. Brunet zerknął na niego przelotnie i bez słowa wrócił do poszukiwań.
Kucharz obserwował go przez chwilę, zanim postanowił się odezwać.
- Wiem, że
jesteś uparty i chcesz znaleźć ten swój cholerny amulet, ale nie sądzisz, że to
zaczyna robić się trochę nudne?
- Nie - odparł
brunet, nadal uparcie grzebiąc w trawie.
- Nie
rozumiem, dlaczego tak bardzo ci na tym zależy. Przecież to zwykłe zabobony.
Wydawało mi się, że takie rzeczy cię nie interesują i polegasz głównie na
swojej sile, a nie na szczęściu.
Głos chłopaka
był tak cichy, że gdyby odległość, która ich dzieliła była tylko trochę
większa, Sanji z pewnością nie dałby rady dosłyszeć szeptu swojego kapitana.
- Nigdy więcej
nie chcę nikogo stracić.
W głowie
mężczyzny pojawiło się zrozumienie: Ace. Luffy obawiał się, że może stracić
kogoś bliskiego, tak jak stracił brata. Przeważnie załoga starała się nie
poruszać tematu feralnych wydarzeń sprzed dwóch lat. Zresztą sam kapitan nie
przejawiał chęci rozmowy o wydarzeniach z Marineford, a oni nie zamierzali
naciskać.
Sanji podniósł
się do siadu i obracając kapitana w swoją stronę, delikatnie objął jego twarz
dłońmi zmuszając go by na niego spojrzał.
- Posłuchaj,
Luffy... Nie mogę ci obiecać, że nikogo nie stracisz, ale pamiętaj, że wszyscy
staliśmy się o wiele silniejsi. Zwłaszcza ty. Żadne z nas nie pozwoli, by
komukolwiek z załogi stała się krzywda.
Brązowe
tęczówki wpatrywały się w niego z uwagą.
- Jesteś
naszym kapitanem i wszyscy w ciebie wierzymy. Jeśli i ty uwierzysz w siebie,
wtedy nikogo nie stracisz, rozumiesz?
Luffy powoli
pokiwał głową. Sanji z ulgą opuścił ręce. Nie lubił takich rozmów.
- Jak widzisz,
nie potrzebujesz żadnych amuletów. Czy możemy wrócić wreszcie na statek? – Mężczyzna
zaczął się podnosić. - Muszę przygotować kolację dla…
- Nieprawda! -
Brunet przerwał mu z uśmiechem. Widać chwila zwątpienia minęła.
- Hę? Co masz
przez to na myśli? Nie chcesz kolacji?! - Blondyn zamarł w pół ruchu. Czuł się
więcej niż zdziwiony.
- Nie mówię o
kolacji! Nieprawda, że nie potrzebuję amuletu!
- Co? Chyba
słyszałeś co ci przed chwilą… - Nie dane mu było dokończyć, ponieważ jego wargi
zostały zmiażdżone w entuzjastycznym pocałunku. Nim zdążył się otrząsnąć,
elektryzujące uczucie zniknęło, a Luffy stał już na nogach.
- Potrzebuję
amuletu, ale nie muszę go szukać, bo już go mam!
Blondyn
siedział na ziemi zbaraniały. Tok myślenia jego kapitana był naprawdę
trudniejszy do rozszyfrowania niż cholerne Poneglyphy! Luffy wyszczerzył do
niego zęby i chwytając go za rękę, podciągnął na nogi.
- Ty
przynosisz mi szczęście! Jesteś moim amuletem, Shishishi! A teraz wracajmy na
statek, jestem głodny!
Kręcąc głową z
uśmiechem, Sanji podniósł swoją marynarkę i ruszył za swoim kapitanem. Nie łatwo
być amuletem samego przyszłego Króla Piratów, ale z pewnością zrobi wszystko,
by dać Luffy’emu tyle szczęścia, ile tylko zechce.
Hahaha xD Debata o gaciach była bardzo w stylu załogi;D Chciałabym zobaczyć, jak Robin przekonuje Frankiego do stringów xD
OdpowiedzUsuńJak wspomniałaś potem o śmierci Ace'a to normalnie łezka w oku:( Luffy pośród tej koniczyny musiał być bardzo przygnębiony. Bardzo się wczułam w opowiadanko, jakoś tak żywo to opisałaś. Dobrze dobrałaś słowa Kuka, tak właśnie Sanji pociesza;D Pocałunek był rozkoszny^^