Tytuł:
Dwa zwycięstwa
Autorka: Cas
Korekta: Ayo3
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi
Para: MihawkxZoro, ZoroxMihawk
Ograniczenie wiekowe: 18+
Zoro już od ponad roku trenuje swoje szermierskie umiejętności pod czujnym okiem Mihawka. Pomimo niesłabnących wysiłków byłego Łowcy Piratów, w każdym starciu to Jastrzębiooki jest górą. I nie ważne czy ma ono miejsce wśród ruin Kuraigany, czy też sypialni, która, jakimś cudem, również stała się polem specyficznej bitwy między mężczyznami. Jednak, w końcu, czara goryczy zostaje przelana. Roronoa Zoro postanawia zdetronizować swojego nauczyciela i samemu zająć jego miejsce. A co za tym idzie, patrzeć z góry na przegranego.
Autorka: Cas
Korekta: Ayo3
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi
Para: MihawkxZoro, ZoroxMihawk
Ograniczenie wiekowe: 18+
Zoro już od ponad roku trenuje swoje szermierskie umiejętności pod czujnym okiem Mihawka. Pomimo niesłabnących wysiłków byłego Łowcy Piratów, w każdym starciu to Jastrzębiooki jest górą. I nie ważne czy ma ono miejsce wśród ruin Kuraigany, czy też sypialni, która, jakimś cudem, również stała się polem specyficznej bitwy między mężczyznami. Jednak, w końcu, czara goryczy zostaje przelana. Roronoa Zoro postanawia zdetronizować swojego nauczyciela i samemu zająć jego miejsce. A co za tym idzie, patrzeć z góry na przegranego.
Szczęk stali
trącej o stal.
Snopy iskier
wystrzeliwujące w powietrze, gdy przeciwnicy krzyżują ze sobą miecze.
Przyspieszone
oddechy wojowników, uwięzionych w bitewnym szale.
Ciche
przekleństwa przegranych.
Pełne
wyższości spojrzenia zwycięzców.
Odgłos
krwawych kropli, rozbryzgujących się o potrzaskane skały.
Do tego
wszystkiego Kuraigana przywykła. Tym żyła niezmienne przez lata, gdy coraz to
nowi śmiałkowie chwytali w dłonie miecze, pragnąc bić się o pomyślność jedynej
słusznej, ich zdaniem, sprawy.
Kiedy zabrakło
dzielnych wojowników ich miejsce zajęły Humandrille. Równie bezlitosne i żądne
krwi, niczym ludzie, jakim te zwierzęta przypatrywały się od dnia narodzin.
Teraz za ich sprawą na Kuraiganie brzmiała wojenna pieśń, która ucichła wraz z
pojawieniem się na wyspie tajemniczego człowieka. Emanująca z niego siła i
bezwzględne spojrzenie przenikliwych jastrzębich oczu, zaprowadziły ład na
wyspie. Sprawiły, że duchy Kuraigany mogły w końcu zaznać spokoju. Dracule
Mihawk, stanowiąc przeciwieństwo wszystkich piratów przemierzających wody Grand
Line, sprowadził nie chaos, a pokój.
Jednak
wojownik nigdy nie ucieknie od walki. Od zarania dziejów wiadomo, że tytuł
najlepszego przyciąga kolejnych pewnych siebie awanturników lepiej, niż miód
pszczoły.
Ostrze Yoru
ześlizgnęło się po klindze Shusui, dając mu ułamek sekundy więcej na unik. Lecz
ledwie jego nogi oderwały się od ziemi, z lewej nadszedł kolejny cios. Odbił go
tępą stroną Kitetsu, jednocześnie niezgrabnie opadając z powrotem na ziemie.
Wytrącony z rytmu, poślizgnął się na kamieniach i tylko to uratowało jego
gardło przed bliskim spotkaniem z mieczem Mihawka. Wykorzystał tę chwilę by
zaczerpnąć tchu, jednak przeciwnik nie pozwolił, aby przerwa trwała zbyt długo.
Nie zdążył wypuścić powietrza z płuc, a już spadł na niego grad piekielnie
szybkich ciosów. W starciu z takim ostrzałem, wyćwiczona przez lata obrona była
bezużyteczna. Poczuł to w momencie, w którym rozcięta skóra zaczęła piec, a
powietrze nabrało specyficznego mdłosłodkiego zapachu. Z trudem trzymał się na
nogach. Zmęczenie wielogodzinnym treningiem i szybka utrata krwi robiły swoje.
W pionie utrzymywała go chyba tylko wrodzona przekora. Za to, po przeciwniku,
nie sposób było dostrzec najmniejszych śladów zmęczenia. Wręcz przeciwnie,
tryskał energią, zupełnie jak na początku ich starcia, podczas gdy Zoro każdy
oddech rozsadzał płuca.
Jastrzębiooki
był niesamowity, musiał to przyznać, jeśli nie głośno, to w duchu. Jakikolwiek
z zadanych przez niego ciosów świadczył o genialnym kunszcie i, co tu dużo
mówić, talencie. Nic sobie nie robił z rozpaczliwych prób Roronoy, by wybić go
z jego tempa, zburzyć obronę, która niczym szczelny mur otaczała całą sylwetkę
Najlepszego Szermierza i utorować drogę do zadania chociaż jednego celnego
pchnięcia.
Mihawk
kwitował te wysiłki pełnym odrazy dla słabości młodzika prychnięciem, całkowitą
obojętnością lub też… uśmiechem. Najgorszy był właśnie uśmiech, wyrażający całą
pogardę, jaka dosłownie spływała po ciele Zoro, doprowadzając do szaleństwa…
I powoli do
zwątpienia.
Nigdy tak
wiele razy, w tak krótkim czasie, nie udowodniono mu, że jest słaby i do
niczego się nie nadaje. Przynajmniej nigdy od czasu śmierci Kuiny. Zapomniał
już, jak smakuje wielokrotnie spożywana porażka.
Czując, że
jest już na granicy swoich wytrzymałości, postanowił zadać ostateczny cios.
Uniósł miecze i skrzyżował je w charakterystycznym geście, który Mihawk znał aż
za dobrze. Ani na chwilę nie spuścił przy tym przeciwnika z oczu.
Jastrzębiooki
również podniósł miecz, gotów odeprzeć nadchodzący atak. Całkowity spokój
malujący się na twarzy najlepszego z najlepszych podziałał niczym punkt zapalny
u byłego Łowcy Piratów. Nie myśląc nawet jak ta samobójcza akcja może się
skończyć, wybił się i ruszył wprost na przeciwnika.
- Oni…
Mihawk przyjął
pozycję.
- Giri!
Yoru ruszył w
dół.
Kuraiganą
wstrząsnął wybuch, płoszący wszelką zwierzynę w promieniu kilku kilometrów.
Powietrze przeszyły wrzaski przerażonych Humandrilli, ptaków i innych zwierząt,
jakim dane było przeżyć lata wojny. W niebo wzbiły się tuman kurzu, który
pochłonął obu wojowników, uniemożliwiając jednoznaczne wyłonienie zwycięzcy.
W końcu przez
opadający zwolna pył, przebiły się zamazane kontury dwóch postaci, z których
jedna wyraźnie górowała nad drugą.
Zoro leżał na
plecach, resztki roztrzaskanych skał wbijały mu się w kręgosłup, lecz ta
niedogodność w żaden sposób nie mogła się równać z ostrzem Kokutō Yoru zawisłym
kilka centymetrów nad jego grdyką, poruszającą się niespokojnie, gdy dławił w
sobie gniew związany z kolejną porażką.
- Znów
przegrałeś Roronoa Zoro. – Mihawk odezwał się po raz pierwszy od początku pojedynku,
ignorując wściekłe miny młodego mężczyzny. – Trenuję cię już ponad rok, a ty
zdajesz się nie robić żadnych postępów. – Mówiąc to, ani na chwilę nie zabrał
miecza, niebezpiecznie zbliżającego się do cienkiej skóry gardła. – Czyżby
twoje słowa były zwykłymi przechwałkami? Pomyliłem się, pozwalając ci żyć? –
Nawiązywał do ich pierwszego spotkania w morskiej restauracji. – Mam wrażenie,
że powinienem cię wtedy zabić. Oszczędziłbym wstydu nam obojgu. Jak myślisz?
Przygryzł
wargi milcząc. Żadna z kąśliwych uwag, jakie cisnęły mu się na usta nie
nadawały się na komentarz do zaistniałej sytuacji. Był słaby, to nie ulegało
wątpliwości.
- Nic nie
powiesz? Nie będziesz mnie zapewniał, że pewnego dnia zajmiesz moje miejsce, a
tytuł Najlepszego Szermierza na świecie będzie przysługiwał tobie, Roronoa
Zoro?!
Dalej milczał
jak zaklęty.
- To nasz
dziewięćsetny pojedynek. Pojedynek, w którym znów przegrałeś, Roronoa Zoro.
Zapamiętaj… – Bez ostrzeżenia opuścił miecz i ostrze jednego z Saijō ō Wazamono
wbiło się w gardło byłego Łowcy Piratów. Na szczęście nie na tyle głęboko, by
zrobić mężczyźnie trwalszą krzywdę, jednak skóra pękła, kilka żyłek również
zostało przeciętych i wzdłuż opalonej krtani popłynął wąski strumyk krwi. – W
ten sposób nigdy nie obronisz swojego kapitana.
- Co?! – krzyk
Perony rozniósł się po całej wyspie, na nowo wypędzając zwierzęta, które
zdążyły wrócić do swoich siedlisk po niedawno zakończonej walce dwóch
szermierzy. – Znowu to zrobiłeś! Ty się nigdy nie nauczysz! – Kobieta z
mieszaniną oburzenia, ale też strachu obchodziła mężczyznę dookoła, badając
skalę obrażeń, jakie tym razem ten idiota sobie zgotował.
- Daj spokój.
– Starał się ją odpędzić niczym natrętną muchę, lecz zwyczajem much,
Księżniczka Duchów stała się jeszcze bardziej upierdliwa. – To nic poważnego!
- Gadaj zdrów!
– Na głos zaczęła przekomarzać się z tym denerwującym, zielonym łbem, lecz w
duchu musiała mu przyznać rację. Na szczęście tym razem Mihawk miał chyba dobry
humor, bo większość z ran, jakimi pokryte było ciało Zoro, można było
zakwalifikować do zadrapań. W ciągu minionego roku, jaki upłynął jej na
narzekaniu, kłótniach z dwoma nieczułymi facetami, płaczem za Morią i właśnie
opatrywaniem zielonowłosego głupka, nauczyła się fachowo oceniać poważność
doznanych obrażeń. Do profesjonalnego lekarza jeszcze jej było daleko, ale test
na pielęgniarkę zdałaby śpiewająco. – W ogóle nie szanujesz mojej pracy! –
Obróciła się na pięcie z zamiarem przyniesienia skompletowanej specjalnie na
takie okazje walizki, wypełnionej po brzegi bandażami, opatrunkami i środkami
odkażającymi wszelkiej maści. Nie byłaby jednak sobą, gdyby po drodze nie
zaczęła swojej stałej śpiewki.
- Nikt mnie
nie rozumie! Dlaczego ja mam to wszystko robić?! Niech ktoś mi zrobi kakao!
Jestem przecież gościem!
- Nieproszonym.
O mało nie
dostała zawału, gdy zza roku wyłoniła się sylwetka gospodarza, z nieodzownym
kieliszkiem wina w jednej, a jej magiczną walizką w drugiej ręce.
- Co ty tu
robisz?
Mihawk upił
łyk, nie śpiesząc się bynajmniej z odpowiedzią.
- O ile dobrze
pamiętam to mój dom, więc mogę chodzić, gdzie mi się żywnie podoba.
Gdyby stał
przed nią ktoś inny, pewnie odgryzłaby się dość brutalnie, jednak nawet u niej
złote oczy Dracule Mihawka budziły swego rodzaju respekt. Jak widać lata
spędzone u boku Mori, w towarzystwie pałętających się zombie, nie uodporniły
jej na aurę Najlepszego Szermierza na Świecie. Dlatego tylko nadęła policzki,
dając tym samym znać, że jest śmiertelnie obrażona. Jak można było przypuszczać
Jastrzębiooki miał to gdzieś. Wcisnął tylko kobiecie walizkę i rozkazującym
tonem powiedział:
- Zajmij się
młodym szermierzem.
Nim Perona
zdążyła dojść do siebie po tak jawnym pokazie bezczelności, mężczyzna zniknął.
Zapewne siedział już w fotelu, oddając się lekturze dzisiejszej gazety.
- Zajmij się!
Zajmij się! – przedrzeźniała pirata pod nosem kierując się w stronę pokoju, w
którym zostawiła Roronoę. Wiedziała, że jej działania są próżne, bo
zielonowłosy już pewnie zdążył stamtąd wybyć i teraz kręci się gdzieś po zamku,
ze znakiem zapytania wymalowanym na twarzy. Perona do dnia dzisiejszego nie
mogła pojąć, jakim cudem ktoś może mieć aż tak kiepską orientację w terenie.
Ten pajac potrafiłby się zgubić na prostej drodze! Co już niejednokrotnie
udowodnił. – Sam się nim zajmij! – Kopnęła ze złością drzwi. – W końcu ty masz
największą radochę, kiedy on jest na chodzie. – Jej podejrzenia się spełniły, pokój
był pusty. – Nie! Nie będę go szukać! Niech się wykrwawi! Niech umrze od
jakiegoś zakażenia!
Wbrew rzucanym
dookoła groźbom, ruszyła na poszukiwania. Jak zawsze.
Atmosferę przy
obiedzie można było kroić nożem. Zoro, wciąż zawstydzony, że w drodze do kuchni
zabłądził i Perona znalazła go zdezorientowanego w toalecie, ledwie tknął to,
co znalazło się na jego talerzu. Większość tylko rozgrzebał widelcem. Unikał
spojrzeniem Królowej Duchów, jednocześnie ani na moment nie spuszczając wzroku
z siedzącego naprzeciwko Mihawka. Mięśnie miał napięte do granic możliwości, a
każdy ruch mężczyzny wywoływał w nich coraz większy gniew. Był niczym pies na
uwięzi, który tuż przed nosem ma drażniącego go gówniarza, lecz nic nie może
zrobić, bo łańcuch trzymający go w miejscu jest zbyt krótki. Więc jedynie
warczy szczerząc kły, zamiast zatopić je w łydce dzieciaka, poprzysięgając
zemstę w dniu, w którym przeklęty łańcuch pęknie, wypuszczając bestię na
wolność.
- Jęcz dla
mnie.
Wykonał…
Rozkaz? Prośbę?
Nieważne. I
tak nie mógł już dłużej utrzymać wewnątrz swojego głosu, gdy wszędobylskie
dłonie Mihawka błądziły po jego ciele. Wślizgiwały się pod koszulkę, pieszcząc twarde
sutki, gładziły napięte mięśnie brzucha, ślizgały się wzdłuż żeber. Na każde
muśnięcie reagował cichym „ach”, które raz po raz uciszane było przez miękkie
wargi Jastrzębiookiego, otulające jego własne w subtelnym, a zarazem brutalnym
pocałunku. Uwielbiał tą dzikość, skrytą pod płaszczem pozornej delikatności.
Mihawk doskonale wiedział, kiedy ma zagrać ostrzej, by rozpalić jego zmysły do
czerwoności.
Tak jak teraz.
Niecierpliwym
ruchem ściągnął z niego koszulkę niemal rozrywając szwy i rzucając ją byle
gdzie, jak najdalej od zasięgu jego rąk, jakby bojąc się, że zaraz po nią
sięgnie, dając tym samym mężczyźnie do zrozumienia, że koniec zabawy i dziś nie
ma ochoty. Przez chwilę przyglądał się torsowi kochanka, kontemplując długą
bliznę, której był autorem. Przejechał po niej długi palcami, badając fakturę,
każdą nierówność i wspominając, jak gładko ostrze Yoru zagłębiało się w ciele
młodego pirata. Kilka centymetrów głębiej, a nigdy nie dane by mu było poznać
smaku byłego Łowcy Piratów.
Zoro nie
przeszkadzał nauczycielowi w tej chwili zadumy. To był ich rytuał, Mihawk nigdy
nie przeszedł dalej, nim na nowo nie nauczył się drogi przecinającej jego
klatkę piersiową. Zresztą nie mógł powiedzieć, że i jemu nie sprawiały te
przyjemności. Lubił, kiedy Jastrzębiooki patrzył na niego z taką mieszaniną
pożądania, satysfakcji i… strachu? Tak jakby za każdym razem przypominał sobie,
jak blisko był zabicia go. Tak, zdecydowanie Zoro to lubił. Tylko w łóżku złote
oczy mężczyzny przestawały być zimne i nieczułe, a do głosu dochodziły emocje,
których całe mnóstwo kłębiło się w ciele jednego z Shichibukai.
Ale ile można
czekać?
- Mihawk… -
wysapał, kiedy palce nauczyciela zamarły przy końcu blizny.
- Chcesz tego?
– wyszeptał do ozdobionego kolczykami ucha i polizał muszelkę, rozkoszując się
drżeniem, jakie ten mały gest wywołał u chłopaka. – Pragniesz mnie?
Zrobił w życiu
mnóstwo złych rzeczy, zabijał bez wahania, grabił, niszczył całe miasta. Z
pewnością przez te wszystkie lata swej bytności na morzu zasłużył na nienawiść,
jaką darzyli go ludzie, oraz strach wywołany samym dźwiękiem jego imienia. Lecz
nawet on, w całej swej nieprawej egzystencji, miał jedną zasadę. Zasadę, której
nie złamał i był z tego dumny. Nigdy nie wziął nikogo siłą, oddawali mu się
sami. Kobiety, mężczyźni, zwykłe dziwki i twarde piracki, żebraczki i dostojne
damy, strachliwi majtkowie i krwiożerczy kapitanowie. Każdy w końcu sam
wchodził mu do łóżka, a on nigdy nie pozwolił, by ktokolwiek pożałował tej
decyzji. Uwielbiał seks prawie tak samo jak szermierkę i traktował go z takim
samym honorem.
Dlatego brak
odpowiedzi ze strony zielonowłosego szermierza wywołała lekki niepokój.
- Pragniesz
mnie? – spytał ponownie, ściskając twardy sutek chłopaka.
Wątpliwości
trawiące mężczyznę okazały się bezpodstawne, bo Zoro nie miał zamiaru odmawiać,
zwłaszcza, kiedy poczuł gorący język Mihawka na swoim karku.
- Taaak… - wyjęczał, czując jak Jastrzebiooki kręci
kółka, ledwie muskając wrażliwą skórę, co tylko jeszcze bardziej go podnieciło.
Tak samo jak szybko wysychająca stróżka śliny, ciągnąca się od ucha, aż do
jabłka Adama i zatrzymująca się tuż przy dzisiejszej ranie.
- Co tak? –
Ścisnął drugi sutek, jednocześnie wbijając kolano pomiędzy nogi chłopaka. Jego
erekcja wyczuwalna była nawet przez spodnie. – Powiedz to! – zażądał.
Jęknął
przeciągle. Rozkosz falami przelewał się w nim, a on jak najszybciej chciał
dotrzeć do momentu kulminacyjnego, lecz jak widać jego kochanek miał innego
plany.
- Praaa… - Z
podniecenia trudno było mu mówić, wiedział jednak, że Mihawk nie ruszy dalej,
póki nie otrzyma odpowiedzi. – Pragnę… Cię… Zróbmy to!
Jastrzębiooki
zaśmiał się cicho, po czym, niemal rzuciwszy się na młodzika, przyssał się do
miejsca, które kilka godzin wcześniej popieścił jego własny miecz.
- Jak sobie
życzysz. – Oblizał usta, rozkoszując się metalicznym posmakiem. Zoro nie tylko
pachniał stalą, co już go podniecało, ale też tak smakował. – Uległy jak
zawsze.
Ściągając
koszulę patrzył, jak z nowo otwartej rany sączy się krew. Szybko pozbył się
niepotrzebnej części garderoby i znów pochylił się nad chłopakiem, by zlizać
płynącą ciecz. Zoro zadygotał, co zdecydowanie spodobało się mężczyźnie.
- Ślicznie się
rumienisz, wiesz? – zapytał, widząc żar buchający z policzków byłego Łowcy
Piratów.
Na te słowa,
zielonowłosy pokrył się jeszcze intensywniejszą czerwienią i nawet spróbował
zrzucić pirata z siebie, by bardziej dać wyraz swojemu niezadowoleniu, niż z
zamiarem przerwania pieszczot.
- Spieprzaj.
- No już, już.
– Shichibukai znów pocałował młodzieniaszka, nic sobie nie robiąc z jego
oburzenia. – Spokojnie, wolę cię słodkim, niż buńczucznym.
Wiedział jak
go zdenerwować. Tym razem gniew Zoro był na tyle intensywny, że zrezygnowałby
nawet z zajebistego seksu, byleby tylko nie dać żadnej przyjemności mężczyźnie,
gdyby nie… Jego przyrodzenie, które właśnie przestało słuchać głowy i kierowało
się teraz instynktem oraz pierwotną chucią. Emocje te obudziła ręka Migawka,
pieszcząca przez spodnie twardniejącego członka partnera. Roronoa nie miał
innego wyboru, jak tylko oddać się ogarniającej go przyjemności. Zawsze
bardziej przypominał zwierzę niż człowieka, a wiadomo, że zwierzęta reagują
instynktownie. Jeśli im dobrze – zostają.
Dracule Mihawk
dobrze o tym wiedział. Wytresowanie Roronoy Zoro nie zabrało mu dużo czasu.
- O tak, teraz
zdecydowanie lepiej.
Nie chcąc, by
chłopak doszedł zbyt szybko, bo znów mogłaby się odezwać jego zraniona duma,
zabrał rękę, pragnąc kontynuować to, co zaczął wcześniej. Powrócił do
pieszczenia językiem szyi kochanka, po czym zaczął schodzić niżej,
pozostawiając za sobą strużkę śliny. Zatrzymał się przy obojczykach,
poświęcając im więcej uwagi i zostawiając okrągłą czerwoną pamiątkę na jednym z
nich. Ruszył dalej, co jakiś czas zahaczając zębami o opaloną skórę. Zawsze w
takim momencie Zoro pojękiwał cicho i zaciskał ręce na prześcieradle. W końcu
dotarł do sutków, które potraktował wyjątkowo. Na początek zatoczył kółka wokół
każdego z wrażliwych miejsc, cały czas drugi pocierając kciukiem w rytm sapań
zielonowłosego, które z każdą chwilą przybierały na sile. Potem ssał i gryzł na
zmianę, samemu mrucząc z przyjemności, kiedy do jego nozdrzy dolatywał subtelny
zapach stali zmieszany z nutą pożądania.
Najchętniej
ruszyłby w dalszą drogę, lecz czekał na wyraźny sygnał ze strony Zoro. Zresztą
przedłużanie przyjemności tylko potęgowało ostateczne doznania. Roronoa chyba
był jednak innego zdania, bo zaczął wypychać biodra w nerwowym geście, jakby
pokazując, gdzie Jastrzębiooki powinien zmierzać. Mihawk zachichotał, po raz
ostatni przygryzł pieszczony właśnie sutek, by kontynuować swoją wędrówkę.
Dalszym drogowskazem była blizna. Wodził po niej językiem, od czasu do czasu
całując, bądź też przygryzając. Zostawiał po sobie czerwone ślady, niczym
pamiątki, których Zoro tak szybko na pewno się nie pozbędzie.
Nagle został
zatrzymany przez przeszkodę w postaci spodni byłego Łowcy Piratów.
- A cóż my tu
mamy? – Wyprostował się, by spojrzeć w twarz zasnutą mgłą rozkoszy.
Zoro oddychał
szybko i płytko, ledwie panował nad własnymi odruchami, a brak dalszych
posunięć ze strony Mihawka tylko go rozsierdził. Szermierz ewidentnie chciał go
dzisiaj wkurzyć!
- Ściągaj je!
– zażądał, ponowienie wypinając biodra.
- Aż tak
chcesz, żebym cię przeleciał? – Z rozbawieniem zaczął majstrować przy guzikach.
Podniecenie i jemu zaczynało ciążyć, więc uporał się z tym dość szybko i
wkrótce młody pirat został jedynie w samych bokserkach. Tych jednak
Jastrzębiooki nie miał zamiaru tak szybko się pozbywać. Wtulił nos w widoczne
uwypuklenie, wciągając wyjątkowy zapach swojego, od niedawna pełnoletniego,
kochanka. Dwudzieste urodziny Zoro obchodzili dość… uroczyście, a treningi
trzeba było zawiesić na trzy dni, bo jubilat nie był w stanie zwlec się z
łóżka. Tym razem chciał być delikatniejszy, w końcu zaczynał też czerpać
przyjemność z tych drugich potyczek.
Przejechał
językiem po wyraźnie odbijającym się pod nim członku, pieszcząc przyrodzenie
młodszego mężczyzn przez materiał. Zassał się w kilku miejscach, wywołując u
Zoro spazmy rozkoszy. Zielonowłosy był w rozterce. Nie chciał by to się kiedykolwiek
skończyło, jednak pragnął też dalszych „atrakcji”, jakie z całą pewnością
przygotował dla niego nauczyciel. W międzyczasie Mihawk pozwolił w końcu
działać swoim dłoniom. Jedna z nich wślizgnęła się pod ciemny materiał i
zaczęła ugniatać kształtne pośladki, druga masowała jądra chłopaka.
Jęki Roronoy
przedostawały się nawet przez zaciśnięte zęby. Na nic zdawały się próby, by nie
czuć się tak cudownie. Strategiczna część jego ciała, nad którą miał
najmniejszą kontrolę, i tak wyraźnie dawała znać w jakim stanie znajduje się
jej właściciel, niemal rozrywając szwy bokserek. Mając dość zabawy w kotka i
myszkę, wplótł palce w czarne, niczym krucze skrzydła, włosy i delikatnie
pociągnął Mihawka w górę. Zaintrygowany tą nagłą aktywnością ze strony chłopaka,
Jastrzębiooki pozwolił sobą kierować. Zastanawiał się, do czego to doprowadzi.
Tymczasem Zoro
mając twarz nauczyciela naprzeciwko własnej, łapczywie wbił się w te usta,
które niejednokrotnie się z niego naigrywały, ale też wywoływały fale rozkoszy.
Nie siląc się na delikatność, wsunął język do ich wnętrza, po czym przesunął
nim najpierw po podniebieniu, a później po zębach. W końcu przerwał pocałunek i
odsunął się od kochanka, ciągnąc za sobą wąską stróżkę śliny.
- Pieprz mnie
– wydyszał, zapatrzony w fascynujące złote oczy. Mógłby przysiąc, że błyszczały
niczym gwiazdy na niebie.
Właściwie mógł
się tego spodziewać, lecz i tak nie mógł pohamować śmiechu oraz drobnej
złośliwości.
- Tego chcesz?
– Bez ostrzeżenia włożył od razu dwa palce w otwór Roronoy, co wywołało u
chłopaka grymas bólu, jednak tylko chwilowy, bo Dracule niemal od razu znalazł
drogę do najwrażliwszego miejsca, rekompensując niedogodność ekstazą,
obejmującą z wolna całe ciało młodego pirata.
Lecz
najwidoczniej nie tego oczekiwał, bo kiedy odzyskał kontrolę nad własnymi
członkami, pokręcił przecząco głową.
- Nie tego.
- A czego? –
Dołożył trzeci palec.
Tym razem to
Zoro uśmiechnął się wrednie.
- Tego. –
Przejechał stopą po kroczu nauczyciela, z mściwą satysfakcją wyczuwając, że
mężczyźnie owy zabieg zdecydowanie się spodobał.
Na reakcję nie
musiał długo czekać. Jastrzębiooki wstał i cały czas patrząc na rozpalonego
młodzika, zaczął zdejmować spodnie. Potem, bez zbędnego ociągania, pozbawił i
Zoro resztek odzieży, uwalniając w końcu nabrzmiałego członka.
- Chcesz, to
do staniesz. – Przejechał językiem po wargach.
Jednym szybkim
ruchem wszedł w Roronoę od razu cały i od razu uderzając w jego prostatę. Zoro
na moment zabrakło tchu, a próba ustabilizowania oddechu od samego początku
skazana była na porażkę. Dracule nawet nie zaczekał aż kochanek się
przyzwyczai, tylko od razu zaczął się ruszać, miarowo uderzając we wrażliwe
miejsce.
Zielonowłosy
łapał powietrze płytkimi, urywanymi haustami, koncentrując się na przyjemności
ogarniającej coraz szybciej całe jego ciało. Brutalność Mihawka bardzo mu się
podobała. Dzikość, z jaką się w niego wbijał odbierała zmysły i tylko
potęgowała rozkosz chcąc więcej, kiedy Shichibukai zajęty był jego tyłkiem, on
sam złapał za własnego penisa i zaczął poruszać ręką w rytm ruchów nauczyciela.
Gorące wnętrze
chłopaka dawało mu tyle przyjemności, a widok masturbującego się Zoro,
dokładnie w czasie, gdy on sam go pieprzył, tylko dodawała smaczku i sprawiała,
że punkt kulminacyjny zbliżał się coraz to większymi krokami.
Zielonowłosy
chyba był podobnego zdania, bo coraz szybciej poruszał ręką, jęcząc głośno. W
pewnym momencie Mihawk wyczuł, że młody jest już na skraju i lada chwila
wystrzeli. Nie chciał, by Zoro doszedł przed nim, więc strącił nadal ciężko
pracującą dłoń chłopaka i mocno zacisnął na jego penisie własne pięć palców.
- Zaczekaj na
mnie…
Roronoa
wrzasnął, ale nieprzyjemne uczucie utrzymało się jedynie przez chwilę. Ból
rozchodzący się w dolnych partiach ciała był nawet przyjemny, pozwolił więc
Jastrzębiookiemu działać dalej.
Mężczyzna
chętnie skorzystał z pozwolenia, ponownie przyspieszając. Ani na chwilę nie
wypuścił członka kochanka z dłoni. W końcu i on zrozumiał, że finał już blisko.
Przyspieszył, rozluźniając uścisk na przyrodzeniu Roronoy i zamieniając kajdany
sprzed chwili na delikatny masaż. Kilka ruchów wystarczyło, by obaj mężczyźni
doszli w tym samym momencie, brudząc się nawzajem białą substancją.
Kiedy ostatnie
spazmy orgazmu opuściły jego ciało, Mihawk, bez zwracania większej uwagi na
wciąż pogrążonego w krainie rozkoszy kochanka, wyszedł z niego, po czym ruszył
pod prysznic.
- Powtórka jak
wrócę? – Wychodząc oparł się jeszcze o framugę, rozbawiony świadomością, że
Zoro teraz niczego mu nie odmówi.
Nocną ciszę
przerywało jedynie ciche posapywanie śpiącego obok Mihawka i krzyki oszalałych
Humandrilli. Przekręcił się na drugi bok, lecz mimo całego zmęczenia
ogarniającego jego ciało, sen nie nadchodził. Kiedy Dracule wrócił spod
prysznica zrobili to jeszcze dwa razy, lecz to nie ból, jaki odczuwał przy
każdym ruchu, i który jutro pewnie sprawi, że trening będzie mordęgą większą
niż zwykle, nie pozwalał mu zasnąć. Odpowiedzialne za to były słowa, jakie
Shichibukai wypowiedział podczas ich stosunku.
Uległy jak zawsze.
Zarejestrował
je bardziej podświadomie, niż naprawdę zwrócił na nie uwagę. Przynajmniej
wtedy. Teraz jednak krążyły mu po głowie nie dając spokoju.
Zaczęli ze
sobą sypiać jakieś pół roku po jego trafieniu na wyspę. I choć po pierwszym
razie miał ochotę spalić się ze wstydu, nie potrafił zrezygnować z tych
wieczorów, a często i nocy wypełnionych przyjemnością.
Lecz ostatnio
coraz częściej nachodziła go myśl, że robi źle. I wcale nie chodziło o to, że
pierzy się z facetem – dawno odkrył, że penis między nogami zdecydowanie
bardziej działa na jego układ krwionośny, niż nawet największy biust. Głównym
powodem rozterek był fakt, że robi to właśnie z TYM facetem.
Mihawk
poruszył się przez sen, a za chwilę ciężka ręka objęła go władczo w pasie,
przyciągając do śniącego mężczyzny. Pozwolił na to, świadom, że próba wyrwania
się najprawdopodobniej obudziłaby pirata, a rozbudzony Dracule, to napalony
Dracule.
Uległy jak zawsze.
W tym momencie
jakoś nie miał nastroju na kolejną dawkę łóżkowych przepychanek. Ułożył się
zatem wygodniej, wciąż zastanawiając się, jakim cudem los wpakował go w tak
chory układ. Już sam fakt, że uczył się od człowieka, którego obiecał pokonać
był porąbany, a jeśli dołożyć do tego pieprzenie się, jak para królików, to
wychodziło z tego niezłe wyzwanie dla dobrego psychiatry.
Uległy jak zawsze.
Coś
zdecydowanie było nie tak.
- Nie śpisz? –
Usłyszał tuż przy uchu zaspany głos. Widać jego wiercenie było gwałtowniejsze
niż mu się zdawało. – Nie możesz zasnąć? – Mihawk przygryzł płatek, ten sam, w
którym znajdowały się trzy złote kolczyki. Ciche brzęczenie rozniosło się po
całym pokoju, na dobre odpędzając sen od obu mężczyzn. – Opowiedzieć ci bajkę
na dobranoc?
- Obej… - nie
zdążył dokończyć, bo szermierz po prostu w niego wszedł, i jakby nigdy nic
zaczął się ruszać.
Uległy jak zawsze.
Nigdy w życiu
nie czuł większej wściekłości niż wtedy, gdy wypełnione pogardą złote oczy
patrzyły na niego z góry, a ostrze Yoru boleśnie wbijało się w jego podbródek.
Złość obejmowała go całego, każdą komórkę, szukając ujścia w zaciskanych
pięściach, w paznokciach przebijających skórę, w trących o siebie zębach.
Chciał krzyczeć, wrzeszczeć, a w końcu płakać z bezsilności i coraz większego
gniewu, bo przecież było już tak blisko! Trafił go! Naprawdę go trafił!
Wysmarowany krwią policzek Shichibukai był tego najlepszym dowodem. Wado
Ichimonji przeciął skórę i zapewne ciąłby dalej, zapewniając swojemu
właścicielowi zwycięstwo w tym pojedynku, jednak… Przeciwnik znów okazał się lepszy.
Wystarczył jeden półobrót Mihawka i mieczem karmionym krwią został Kokutō Yoru,
tym samym eliminując Roronoę z dalszej walki.
Prawy bok rwał
niemiłosiernie, koszulka nasiąkała gorącą cieszą, która po wystygnięciu na
mroźnym powietrzu krzepła, sprawiając tym samym, że ubranie sztywniało,
dodatkowo podrażniając ranę, lecz nawet ból nie mógł się równać z poczuciem
poniżenia i wstydu.
- Coraz
bardziej zawodzę się na tobie, Roronoa Zoro. Człowiek, którego zdecydowałem się
uczyć, powinien być więcej wart.
Jednym
zgrabnym ruchem schował miecz do pochwy na plecach i zamiatając powietrze
dookoła swoim nieodłącznym płaszczem, ruszył w stronę zamku.
- Radzę ci się
pospieszyć. – Nie zatrzymał się ani na moment. – Humandrille przyciąga zapach
krwi.
Podniósł się z
ziemi, opadając jednak zaraz na kolana. Świat zawirował, by na jedną krótką
przerażającą chwilę pogrążyć się w ciemności. Kiedy w końcu wzrok zaczął
funkcjonować w miarę poprawnie, zamazane pozostały jedynie kontury, z całej
siły uderzył pięścią o wystające kamienie. Skóra na kostkach została zdarta w
przeciągu kilku sekund, a place zesztywniały na polecenie porażonych receptorów
nerwowych. Tylko wizja połamanych kości, jeszcze bardziej zmniejszających jego
szanse na wygranie z Mihawkiem, powstrzymały młodego szermierza przed kolejnym
uderzeniem.
- Kurwa!
Kurwa! Kurwa mać!
Przyspieszone
oddechy dwóch mężczyzn, mieszały się z szelestem zrzucanych naprędce ubrań i
skrzypieniem, wykorzystywanego we wiadomym celu, łóżka.
Mihawk
pozbywszy się uwierającej już go koszuli, usiadł okrakiem na kochanku,
specjalnie podrażając jego przyrodzenie własnym, i zaczął wodzić dłońmi po
doskonale umięśnionym ciele byłego Łowcy Piratów. Biały bandaż, jakim owinięty
był brzuch Zoro, idealnie kontrastujący z opaloną skórą podniecał go jeszcze
bardziej. Miał ochotę go zerwać i przejechać językiem po dopiero zaślepionej
ranie tak, by poczuć smak krwi. Poczynił już nawet pierwsze kroki w celu
realizacji swojego planu, mianowicie zaczął obmacywać tkaninę, szukając
miejsca, w którym Perona zawiązała tą swoją firmową kokardę. Nie zaprzestał
jednak drugą dłonią pieścić torsu młodego partnera, a to wszystko przy
akompaniamencie cichych jęków, jakim Zoro nie chciał pozwolić się wydostać, a
które i tak znajdowały ujście.
Przy kolejnym
„achhhhh”, Jastrzębiooki zabrał ręce, ku widocznemu niezadowoleniu
zielonowłosego, objawiającego się pełnym wyrzuty spojrzeniem, spod
półprzymkniętych powiek.
- Co? – Zaczął
poruszać biodrami, znów podrażniając najbardziej wrażliwe miejsce na ciele
mężczyzny. Dotyk, nawet przez dość grubą warstwę materiału, był na tyle
intensywny, że momentalnie policzki Roronoy wybuchły gorącem, a na czole
bosmana Słomianych Kapeluszy wystąpiły kropelki potu. – Chciałbyś jeszcze? – Na
samym Mihawku to również robiło wrażenie, lecz zdecydowanie lepiej potrafił się
kontrolować niż napalony dwudziestolatek. Dlatego, licząc się z konsekwencjami,
odrobinę przyspieszył.
Z ust Zoro
wydobył się niezrozumiały charkot.
- Słucham. –
Bawił się guzikiem od jego spodni, nie odpinając go jednak, podobnie jak
rozporka, o który też nie raz i nie dwa zahaczył kciukiem.
Znów usłyszał
coś pomiędzy jękiem, a westchnieniem.
- Nie
rozumiem… Musisz bardziej się postarać. – Zabrał ręce, kładąc je sobie na
kolanach.
- Ch… Ch… C…
- No idzie ci
coraz lepiej…
- Ch…Chcę! – W
końcu wykrzyczał to, co z takim zaangażowaniem próbował wyciągnąć z niego
Mihawk, lecz mężczyzna nie zamierzał na tym poprzestać. Jeszcze szczeniak
pomyśli, że wygrał, a jedynym zwycięzcą w tym pojedynku może być on! Zresztą
nie tylko w tym…
-Ale co
chcesz? – Oblizał palec wskazujący i zaczął kreślić nim kółka wokół
nabrzmiałych sutków kochanka, wywołując tym samym u niego kolejne spazmy
rozkoszy. – Musisz być bardziej dokładny. – Cały czas poruszał biodrami.
- Chcę… -
Uczucie podniecenia między nogami rosło z każdą chwilą, a dłoń wędrująca po
jego klatce piersiowej jeszcze bardziej uniemożliwiała skoncentrowanie się
chociaż na moment. – Tego! – Jakim cudem udało mu się ponownie krzyknąć,
stanowiło zagadkę również dla niego.
- To znaczy?
Jastrzębiooki
znów zabrał rękę, w zamian poruszając biodrami jeszcze intensywniej. Świetnie
się bawił.
Czego
zdecydowanie nie można było powiedzieć o Zoro. Zielonowłosemu, od różnorodności
i natężenia bodźców, kręciło się już w głowie. Musiał się naprawdę skupić, żeby
zrozumieć, co Mihawk do niego mówi. Jeszcze większego skupienia wymagało
sklecenie odpowiedzi. Tym bardziej, że penis boleśnie napierał już na materiał
spodni, domagając się bardziej bezpośredniego dotyku. I chyba ten ból właśnie
na chwilę go otrzeźwił, bo zdołał wysapać:
- Żebyś… Mnie…
Dotykał…
Kiedy dotarło
do niego, co właśnie powiedział, momentalnie spłonął rumieńcem wstydu, a tymczasem
Shichibukai, po raz kolejny tego wieczora, położył dłonie na klatce piersiowej
chłopaka i zaczął gładzić nimi pokrytą potem skórę.
- W ten
sposób? – Ścisnął sutki. Oba na raz.
Głośny jęk tym
razem, wystarczył mu za odpowiedź.
- Wiesz… -
Pochylił się nad obojczykiem pirata, po czym musnął go językiem. – Ty chyba
naprawdę lubisz być na dole… W każdej sytuacji.
Momentalnie
całe podniecenie z niego wyparowało, ustępując miejsca tej samej złości, jaką
odczuwał jeszcze kilka godzin temu, gdy krew na policzku Mihawka zwolna
krzepła. Jednym zgrabnym ruchem wyślizgnął się spod mężczyzny, przewracając go
na plecy i samemu zawisając nad nim. Ręce oparł o barki Shichibukai, przygważdżając
tym samym pirata do łóżka, skutecznie ograniczając zakres ruchów, jakie ten
mógł w tej chwili wykonać.
- Nigdy –
wycedził przez zaciśnięte zęby – tak nie mów.
Po pierwszym
szoku wywołanym reakcją byłego Łowcy Piratów zaczął się śmiać. Taki obrót
sprawy podniecił go jeszcze bardziej. W końcu niecodziennie Zoro pozwalał sobie
na tego typu wybuchy i był ciekaw, co się wydarzy dalej.
- Śmieszy cię
to? – warczał, obnażając zęby niczym dzikie zwierzę rozzłoszczone przez
myśliwego
- Jeśli mam
być szczery to troszeczkę. – Jednak w tym wypadku myśliwy nie był głupcem,
dopiero rozpoczynającym swoją przygodę z polowaniem. – Tak często patrzyłem na
ciebie z góry, że nie sądziłem, iż jesteś w stanie się podnieść. – Wręcz
przeciwnie, tym razem to stary wyga, któremu zwykłe łowy przestały dostarczać
wystarczającej ilości rozrywki i postanowił podnieść stawkę. Balansowanie na
granicy wyraźnie stanowiło dla niego radość.
- A co, jeśli
pokażę ci, że ja też potrafię dominować?
- Mówisz? –
Uniósł brwi w geście niedowierzania, w duchu zaśmiewając się z drgającej na
czole Zoro żyłki. Wewnątrz zielonowłosego gniew walczył z irytacją.
- Przekonasz
się! – wrzasnął.
- Czek… - Nie
dane mu było dokończyć, bo chłopak zamknął mu usta pocałunkiem. Dość mocnym,
zachłannym, niczym nie przypominającym ich dotychczasowych pieszczot. Tak,
jakby chciał pokazać, że on tu teraz rządzi, i nawet nieźle mu szło, lecz
Jastrzębiooki nie mógł pozwolić, żeby ego młodzika już na samym początku za
bardzo urosło. Chwilę rozkoszował się nowym doznaniem, a kiedy pewność Roronoy
weszła na kolejny poziom, zaczął najpierw niezauważalnie, a potem coraz
bardziej bezpośrednio, przejmować kontrolę. Nawykłe do posłuszeństwa w takich
chwilach ciało chłopaka początkowo poddało się biegowi sytuacji i Mihawk nawet
uśmiechnął się lekko pewien zwycięstwa. Kolejnego. Srodze się jednak zawiódł,
bo kiedy próbował się wyrwać, uścisk Zoro przybrał na sile, po czym
zielonowłosy przerwał pocałunek, z wyraźnym obrzydzeniem wycierając usta
ramieniem.
- Twardy
jesteś. – Z uznaniem pokiwał głową, odliczając w myślach 1:0 dla Zoro.
Nie wiadomo
czy pochwała w jakiś sposób wpłynęła na zielonowłosego, bo najpierw obrzucił
mężczyznę najbardziej przerażającym ze wszystkich swoich spojrzeń, a później
uśmiechnął się uśmiechem, który załoga ochrzciła mianem „wyszczerz mordercy”.
- Powiedziałem
ci, że to ja dzisiaj wygram.
- Ale ja
mówiłem o tym… - Kolanem trącił krocze partnera, które złamana duma uśpiła
zaledwie na moment, a dotyk szybko przywrócił je do stanu „sprzed”.
Zoro syknął,
mocniej wbijając zupełnie nieświadomie paznokcie w barki Mihawka, na co ten
tylko oblizał wargi, ponawiając całą operację jeszcze raz.
- Przestań! –
wysapał, czując jak krople potu zbierają mu się nad górną wargą, a uczucie
przyjemności rozchodzące się po całym ciele zaburza koncentrację.
- Bo co? –
Przejechał kolanem po raz trzeci. Nie uzyskał jednak odpowiedzi, bo Roronoa,
pomimo iż orłem z dedukcji nigdy nie był, raczej zdał sobie sprawę, że samymi
słowami nie powstrzyma kochanka, dlatego też nachylił się nad nim, po czym
przejechał nosem po gardle Jastrzębiookiego.
Gorące
powietrze omiotło delikatną skórę, wywołując u mężczyzny gęsią skórkę i
wybijając go z rytmu, co Zoro skwapliwie wykorzystał. Wolny od niewygodnych
pobudzeń, całą uwagę skupił na partnerze. Wysunął język, znacząc na torsie
Shichibukai przebytą drogę. Schodził coraz niżej i niżej, trochę nieudolnie
odtwarzając to, co Mihawk robił z nim niemal każdego wieczora.
Jastrzębiooki
musiał przyznać, że jak na pierwszy raz nie szło mu nawet tak źle. Braki w
doświadczeniu nadrabiał gorliwością, z jaką przesuwał językiem czy ssał sutki.
Było mu dobrze, więc poddał się temu pewien, że na końcu i tak wygra. Jednak w
pieszczotach Roronoy czegoś mu brakowało.
- Użyj rąk do
cholery!
Zielonowłosy
oderwał się od obsypywanego pocałunkami brzucha, rzucając pełne niezrozumienia
spojrzenie w stronę kochanka. Jastrzębiooki jęknął bynajmniej nie z
przyjemności. Jacy ci młodzi potrafią być głupi! Dobrze, że zwykle nadrabiali
temperamentem.
- Jesteś
szermierzem! Chyba ręce masz najbardziej wyćwiczone!
Kolejne,
niezbyt rozumne spojrzenie, tym razem jakby podszyte nutką podejrzenia.
- Nie bój się,
nie ucieknę ci. To niehonorowe…
Wzmianka o
honorze najwidoczniej przekonała bosmana Słomianych Kapeluszy, bo zabrał ręce.
Mihawk tylko na to czekał. Chwycił oddalające się nadgarstki, i nim chłopak
zdążył oskarżyć go o kłamstwo, położył sobie obie dłonie na bokach, mrucząc
przy tym z zadowoleniem, kiedy kolejne wrażliwe miejsca jego ciała dostały to,
co tak naprawdę im się należało.
- O tak!
Zwinne, choć
trochę nieporadne, palce, zaczęły muskać okolice żeber. Widać nie zawsze Zoro
potrzebował kilku minut, żeby zrozumieć nawet prostą rzecz, jeśli ta nie była
związana z szermierką, oczywiście. Co dziwne, w tej kwestii reagował zawsze
instynktownie, zupełnie jakby chłonął wiedzę całym swoim ciałem. Z każdym innym
zagadnieniem… No cóż, bywało różnie, ale jak widać i czuć, seks zaczynał
dorównywać szermierce.
Kiedy ręce
zajęte były górną częścią torsu Jastrzębiookiego, język Zoro schodził niżej, otoczył
kółkiem pępek, zostawiając za sobą mokry ślad, który schnąc, stawał się coraz
zimniejszy, wywołując tym samym falę dreszczy, wstrząsającą umięśnionym ciałem.
Wreszcie
zielonowłosy dotarł do granicy, jaką wyznaczały spodnie. Zatrzymał się niepewny
co teraz. Z jednej strony chciał iść dalej, pokazać, że jest zdolny wygrać.
Czuł, że od tego sporo zależy, jeśli nie powodzenie całego jego treningu. Z
drugiej…
- I co? – Wahanie
chłopaka trochę go zdenerwowało. Zaczynał już odpływać, jeszcze trochę
odkładając ostateczny cios, mający zapewnić mu zwycięstwo na bliżej nieokreśloną
przyszłość. – Wiedziałem, że mocny jesteś tylko w gębie. Zaraz ci pokażę jak to
się robi! – Spróbował się podnieść, ale silne ramię przygwoździło go do łóżka.
W czarnych oczach zapłonął nieznany mu do tej pory ogień.
Kurwa! Nie było żadnej drugiej strony!
Wolną dłonią
odpiął guzik spodni Mihawka, a kiedy uznał, że mężczyzna jednak nie będzie się
wyrywał, zabrał drugą rękę, zsuwając się nieco tak, by jego twarz znalazła się
na wysokości krocza pirata. Zębami chwycił za zamek, rozpinając rozporek i
uwalniając pokaźnych rozmiarów członka. Mihawk bardzo rzadko nosił bieliznę i
ten fetysz działał na Zoro całkiem nieźle. Wkrótce spodnie znalazły się na
podłodze.
Patrzył na
sterczącą męskość nauczyciela, czując jak i jemu coraz bardziej brakuje miejsca
w spodniach. Niepewnie przejechał językiem po główne. Miał nadzieję, że w choć
niewielkim stopniu udaje mu się odtworzyć ruchy Jastrzębiookiego. Po raz
pierwszy miał komuś obciągnąć. Zwykle to jego penis był w czyichś ustach.
Włożył całe
przyrodzenie Mihawka do ust i zaczął ruszać głową w przód i w tył, co jakiś
czas zaciskając zęby, niezbyt mocno, na czerwonej główce. Gładził też językiem
napięte żyłki, otwartymi dłońmi masował biodra kochanka. Starał się sprawić mu
jak najwięcej przyjemności, jednak reakcje Mihawka w żaden sposób nie
wskazywały na to, że mu się podoba. Zamiast spodziewanych jęków, do uszu Zoro dochodziły
westchnienia, nie mające nic wspólnego z rozkoszą, a raczej stanowiące jasny
dowód na ogarniająca mężczyznę nudę. Zachowanie Jastrzębiookiego przez cały
czas nie zmieniło się ani o jotę, nadal pozostawał niewzruszony. Nie pomogło
nawet drażnienie jąder mężczyzny. Jedyne co otrzymał w zamian, to jeszcze
bardziej nerwowe westchnienia. W końcu Mihawk podniósł się na łokciach, po czym
obrzucił chłopaka wymownym spojrzeniem.
- Naprawdę
kiepski z ciebie uczeń… - Chwycił go za włosy i pociągnął w stronę swojej
twarzy. – Pokazać ci jak to się robi? – pytając, wytarł ślinę cieknącą z kącika
ust byłego Łowcy Piratów, jednocześnie znów drażniąc kolanem jego przyrodzenie.
W normalnych
okolicznościach pewnie by uległ i Mihawk mógłby z nim zrobić wszystko, na co
miałby ochotę, lecz dziś samokontrolę nad własnym ciałem pomagał mu zachować
gniew, który wzmianka o kiepskim uczniu tylko podsyciła, rozpalając na nowo
przygasające ognisko. Dlatego czym prędzej odsunął się od mężczyzny, manewrując
przy swoim pasku.
- Jeszcze się
przekonasz, czego się nauczyłem… - Ułamek sekundy zajęło mu przejechanie
językiem po ustach kochanka, a potem znów znalazł się z twarzą na wysokości
jego krocza. W międzyczasie zdążył też pozbyć się spodni i teraz obaj byli już
nadzy.
Tylko wrodzone,
dopracowane przez lata opanowanie, utrzymało go w miejscu i powstrzymało przed
rzuceniem się na Roronoę niczym wygłodniałe zwierzę. Ciało chłopaka działało na
niego niczym najlepszy afrodyzjak, jednak przecież chciał mu dać nauczkę,
pokazać jak boli odebranie zwycięstwa, którego jest już się niemal pewnym. Ale
żeby tak się stało, musiał wybrać właściwy moment, a ten jeszcze nie nadszedł.
Wygodniej ułożył się na poduszkach, wbijając wzrok w sufit.
Ponownie
poczuł jak gorące, wilgotne usta Zoro, otulają jego penisa i chociaż jakaś
przyjemność z tego płynęła, młodzikowi daleko było do wcześniejszych kochanków
Jastrzębiookiego. Był po prostu kiepski, lecz wystarczyło kilka wykonanych
przez chłopaka ruchów, by mężczyzna odczuł różnicę. Zielonowłosy zaczął trafiać
dokładnie w jego wrażliwe punkty, zaciskając usta dokładnie tam, gdzie trzeba
było. W dodatku pomagał sobie też ręką, przesuwającą się po całym trzonie w
idealnym tempie. No prawie idealnym. Do perfekcji wcale tak dużo mu nie
brakowało. Na ciele Mihawka pojawiła się gęsia skórka, wywołana kolejnymi
doznaniami, a głos z trudem utrzymywał się w krtani, kiedy młody po raz kolejny
kręcił czubkiem języka kółka wokół purpurowego żołędzia, a ręka zaciskała się u
nasady, drażniąc jądra.
Póki jeszcze
był w stanie panować nad własnymi odruchami, a limit zbliżał się nieubłaganie,
uniósł głowę, by poznać przyczynę nagłych umiejętności chłopaka. Kiedy jego
wzrok napotkał Roronoę, momentalnie zaschło mu w ustach, a penis stał się
jeszcze twardszy, o ile to w ogóle było możliwe.
Wyczuwając, że
nauczyciel się na niego patrzy, uśmiechnął się wrednie, nie zaszczycając
jednakże mężczyzny ani jednym spojrzeniem, zajęty „pracą”.
- I… co…? –
wysapał krótkimi, urywanymi oddechami. – Nadal uważasz, że jestem kiepski? –
Mówiąc to jeszcze raz przejechał po penisie kochanka, z premedytacją używając
więcej siły.
Mihawk opadł
na poduszki, zakrywając usta dłonią, by powstrzymać jęki gromadzące się mu w
gardle. Ten chłopak… Zadziwiał go niemiłosiernie. Obciągał mu i jednocześnie… Masturbował
się!
Mało tego!
Wszystkie ruchy, jakie wykonywał na swoim penisie powtarzał na jego członku, tak
jakby badał, co mu sprawia najwięcej przyjemności i potem używał tego przeciw
niemu! I pewnie tak było.
Nagle ręka
Zoro zaczęła przyspieszać potęgując uczucie rozkoszy, jakie i tak powoli
rozchodziło się po pieszczonym przez niego ciele. Mimo całego doświadczenia
nawet Najlepszy Szermierz na Świecie nie był w stanie kontrolować własnego
ciała w stu procentach. Natura zawsze miała ostatnie słowo.
Zoro o tym
wiedział. Widział też, że Jastrzębiooki był już na limicie, dlatego teraz
skupił się na nim, z premedytacją zaniedbując swojego członka, któremu też już
niewiele brakowało. Jeśli jednak kontynuowałby zabawę ze sobą, wygrana
przeszłaby mu koło nosa. Zaczął pieścić Shichibukai także drugą ręką, a jęki,
jakie wydobywał z siebie kochanek, były niczym pieśń zwiastująca zwycięstwo.
Nie wiedząc
skąd w nim tyle śmiałości, nachylił się nad uchem partnera i szepnął:
-Dojdź! Teraz!
– Nacisnął główkę i sekundę później jego palce oblepiła biała substancja.
Tymczasem
Mihawk próbował złapać oddech. Dawno nie przytrafił mu się taki orgazm, lecz
nie miał czasu rozkoszować się nim. Teraz miała się zacząć prawdziwa walka o
zwycięstwo. Potknięcie na drodze do wygranej jeszcze o niczym nie przesądzało.
Najszybciej jak tylko mógł usiadł i złapał, wciąż twardego penisa chłopaka,
próbując przejąć kontrolę. Płonne to były jednak nadzieje, bowiem Zoro tak
bardzo nakręciło doprowadzenie nauczyciela do orgazmu, że ledwie poczuł na
sobie jego uścisk. Zamiast poddać się
woli Jastrzębiookiego, uśmiechnął się wrednie i nakierował swoje, wciąż całe w
spermie, palce na otwór mężczyzny.
Ten, gdy
poczuł nacisk w strategicznym miejscu, spróbował się wyrwać, jednak ciało,
nadal lekko rozluźnione po wcześniejszym wytrysku, nie reagowało tak szybko.
Zresztą pierwotny instynkt był zdecydowanie silniejszy i chęć ponownego
spełnienia nie pozwoliła mu walczyć „na poważnie”.
- Nie odważysz
się…
Palce Zoro
coraz mocniej naciskały na jego odbyt, lecz bez wchodzenia do środka.
- Zakład? –
Przejechał językiem po wargach i włożył jeden z trzęsących się placów do
wnętrza kochanka. Mimo wszystko zżerały go nerwy. W jednej chwili otoczyło go
przyjemne ciepło, a ciałem wstrząsnął dreszcz, że zaraz inna część jego będzie
mogła zasmakować tego uczucia. Niezbyt zdając sobie sprawę z tego co robi,
zabrał rękę, zastępując ją swoim członkiem. Wbił się mocno od razu wsadzając go
całego i dopiero jęk bólu ze strony mężczyzny przywrócił go do rzeczywistości.
- Hej? –
Wystraszony poklepał partnera po policzku. Naprawdę bał się, że zrobił mu
krzywdę.
Zapiekło, ale
nie aż tak mocno, jak mógłby się spodziewać. Zoro z całą pewnością za słabo go
przygotował, w dodatku był zbyt brutalny, ale… W tym wszystkim, gdzieś tam na dnie,
kryła się przyjemność. Przykryta, co prawda warstwą bólu i tym dziwnym
uczuciem, gdy gorąca ciecz spływała mu po udach, lecz z całą pewnością była, a
on zaczynał ją czuć. Zwłaszcza, że penis Zoro znajdował się niebezpiecznie
blisko jego prostaty.
- W porządku?
– Pytanie wyłoniło się niczym z mgły.
- Rety! –
Roześmiał się, choć ciągły brak tchu trochę mu w tym przeszkadzał. – Naprawdę
fatalny z ciebie uczeń. Nie wiesz, co się robi, kiedy wsadzisz już komuś
swojego fiuta do dupy? – Chwycił chłopaka za kark i wbił się w jego usta, drapieżnie,
przygryzając wargę tak mocno, że krew pociekła zielonowłosemu po brodzie, a sam
Dracule zasmakował w końcu w tym, czego pragnął na samym początku ich
dzisiejszej „potyczki”. – Wyjaśnię ci to tylko raz, więc słuchaj! – Cały czas
mocno ściskał szyję szermierza, zostawiając na niej sine odciski pięciu długich
palców. – Wtedy… Pieprzysz go! Pieprzysz go tak długo i mocno, aż obaj nie
oszalejecie z rozkoszy, zrozumiałeś?
Odpowiedź nie
stanowiły słowa, lecz silne zmysłowe ruchy Roronoy, który raz po raz wsuwał się
i wysuwał z wnętrza nauczyciela. Z każdym pchnięciem trafiał idealnie w jego
najczulszy punkt. Mówiły mu o tym palce zaciśnięte na prześcieradle i drgawki
obejmujące całe ciało mężczyzny. Wciąż lecąca krew stanowiła idealny lubryka i
dodawała nieco pikanterii.
Z czasem,
czując jak sam zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością, przyspieszył. Szybsze
tempo spodobało się im obydwu i sypialnie wypełniły pomieszane jęki dwóch
mężczyzny.
- Dochodzę… -
wysapał Zoro pomiędzy kolejnymi pchnięciami. Zaraz potem znieruchomiał, jak
najmocniej przyciskając biodra do leżącego pod nim Jastrzębiookiego. Wystrzelił,
kończąc w nauczycielu, który tak słodko jęczał, będąc tuż pod nim. Jeśli tak
czuł się Mihawk za każdym razem, kiedy uprawiali seks, to nic dziwnego, że
zawsze emanował taką pewnością siebie. Bycie na górze naprawdę podbudowywało
ego. Gdy skończył, wyczerpany, ale także spełniony jak nigdy dotąd, opadł na
łóżko tuż obok kochanka.
Jastrzębiooki
czuł jak sperma chłopaka z niego wypływa, a jego penis reagował na to uczucie
jeszcze silniejszymi skurczami, mimo to ciągle trochę mu brakowało do
spełnienia. Zoro skończył zdecydowanie za wcześnie.
Nie pozostało
mu nic innego jak tylko dokończyć samemu. Chwycił swojego penisa i zaczął
przesuwać ręką w górę i w dół, czując się trochę jak niespełniony prawiczek.
Nagle poczuł czyjąś dłoń na własnej. Zdziwiony obrócił głowę, by napotkać
dobroduszne, zaszłe lekką mgiełką, spojrzenie zielonowłosego.
- Dokończę, co
zacząłem.
Posłusznie zabrał
rękę, pozwalając mu działać. Wystarczyło kilka ruchów, żeby mężczyzna doszedł,
a Zoro znów się uśmiechnął
- Wygrałem.
To było jego
ostatnie słowo, nim odpłynął w ramiona Morfeusza.
Mihawk nie
miał innego wyjścia, jak tylko się zgodzić. Przyciągnął dumnego z siebie
zwycięzcę do swojej klatki piersiowej, okrył ich obu kołdrą i sam też pogrążył
się w śnie. Co dziwne nie czuł żalu z powodu dzisiejszej przegranej.
Snop iskier
poleciał w powietrze, gdy ostrze Yoru ześlizgnęło się po klindze jego miecza. Wykorzystał
te ułamki sekund przewagi, by wyprowadzić kolejny cios z przeciwnej strony, lecz
Mihawk, czytający mu chyba w myślach, uchylił się przed nim, robiąc krok do
tyłu. Zoro stracił równowagę, by nie polecieć i nie zaliczyć bliskiej
konfrontacji twarzy z podłożem, wbił Sandai Kitetsu w ziemię, tym samym
odsłaniając się praktycznie z każdej strony. Pewnie skończyłby z mieczem
radośnie tkwiącym w jego boku, gdyby nie fakt, że i on nauczył się czegoś o
Jastrzębiookim podczas ich codziennych treningów. Jego umiejętność przewidywania
ruchów przeciwnika z całą pewnością nie była tak dobra, jak ta Mihawka, ale
dała radę uratować mu skórę. Uniósł Shusui blokując tym samym cios Yoru,
wymierzony prosto w odsłonięty przez niego bok. Nieprzygotowany na taki obrót sprawy
Mihawk, pozwolił, aby ręka mu zadrżała, przez co odzyskanie kontroli nad
mieczem zajęło mu odrobinę dłużej niż zwykle. Właśnie ten czas miał zamiar
wykorzystać Roronoa. Odbił się od ziemi, pozostawiając Sandai Kitetsu. Ten atak
był ostatnim, jaki miał zamiar zadać w tej walce. Postawił wszystko na jedną
kartę. Wygrana albo przegrana.
Jednak sprawy
nie potoczyły się po jego myśli. Mihawk wrócił do typowego dla siebie uścisku
zbyt szybko i kiedy Wadō Ichimonji kierowało się wprost na klatkę piersiową mężczyzny,
ten postanowił wykonać blok. Rozpędzone ciało Zoro ledwie poczuło blokadę,
podbijając rękojeść za pomocą Shusui. Próba utrzymania postawy przez
Jastrzębiookiego zaskutkowała szybkim opadnięciem miecza i zderzeniem się jego
ostrza z twarzą młodego pirata.
Poczuł
przeszywający ból, rozdzierający mu część głowy. Obraz w lewym oku momentalnie
zniknął, przejęty przez czerń, a gorąca lepka wydzielina popłynęła po policzku,
skapując do uchylonych ust.
Nie przejął
się. Atakował dalej. Jedno oko nie jest dużą ceną za wygraną z tym człowiekiem.
Napierał coraz
mocniej, ignorując straszliwy ból. Raz jeszcze skrzyżował Shusui z Yoru, i
kiedy oba miecze walczyły o dominację Wadō Ichimonji dosięgnął w końcu celu.
Trysnęła krew.
Zawyły
pawiany.
Miecze
zakończyły swą pieśń.
Patrzył na
leżącego pod nim Migawka, a w głowie zamiast wspomnień z odbytej przed chwilą
walki, kłębiły się obrazy z ich wspólnej nocy. Tej, w której to on był na
górze… Tej, podczas której wygrał. Tak samo jak teraz…
-Wygrałem –
wyszeptał, wkładając miecze do pochew.
Osz kurcze!
OdpowiedzUsuńAch, katany! *.*
Dla tych co kochają szermierkę, szermierzy i wszystko co z tym związane, tutaj jest naprawdę coś :D
Opisy walk Mihawka i Zoro do zakochania i pogłębiania w szaleństwie :D Klimat wyspy i całej jej aury doskonale się wyczuwało i swobodnie wchodziło w atmosferę opowiadania :D Początkiem długo się cieszyłam, bo była to tak cudowna wymiana mieczy i tak łan pisowa i tak dobrze robiła na niedosyt fanowski, że chłonęłam oszczędnie każde słowo :D
Peronka była bardzo fajnie wkręcona i przy jej czarnej rozpaczy po prostu padałam i cieszyłam jak przy oglądaniu anime :D
Seksy! Seksy! O, bosz! Seksy! Tak seksy! Te seksy! *zmieniła się mokra plamę*
Poziom dobroci i zachwytu przeplatanego z nagłym rozgrzaniem organizmu był tak ogromny, że musiałam zrobić w przerwę w czytaniu bo okno i powietrze stanowczo już przestało pomagać :D Niezwykle ciekawiło mnie jak to wcielisz w życie, bo sam pomysł był tak cudownie kontrowersyjny, że aż chciało się ujrzeć coś takiego :D Ułożyłaś to w bardzo sensowną całość wczuwając się w postać Zoro :D Byłam poruszona tymi jego myślami i reakcjami to tak jakby ktoś uchylił rąbek tajemnic o nim :D Pięknie *.*
Jak Mihawk go brał było świetnie ale jak Zoro się zmobilizował i zaczął do minować zupełnie coś nowego się pojawiło a reakcja Mihawka gdy złapał go za szyję tylko podkręciła *.* No i taka zamiana, ze swoim uczniem... Bardzo, ale to bardzo na tak :D
Ich słowa kierowane do siebie podczas tego co robili istotną role odegrały, tak dobrze było rozpoznać ich więź jaką się darzą <3 No i podnosiły niesamowicie atmosfere :D I nie poradność Zoro taka urocza <3
Koniec, krew i zwycięstwo <3 Na zakończeniu było to wszystko i to więcej na co się czekało :D I oczko naszego szermierza... *wzdycha w zachwycie*
Było tak wiele znaczących fragmentów, że do teraz szumią mi w głowie *.*
No i to!:
"Uległy jak zawsze." - Zadziałało na wyobraźnie <3
"Jacy ci młodzi potrafią być głupi! Dobrze, że zwykle nadrabiali temperamentem.
- Jesteś szermierzem! Chyba ręce masz najbardziej wyćwiczone!" - *.*
"Ten chłopak… Zadziwiał go niemiłosiernie. Obciągał mu i jednocześnie… Masturbował się!" - Uch, Zoro tak ładnie rozwinął skrzydła :D
"czując się trochę jak niespełniony prawiczek." - Zwątpiłam przy autentyczności tego :D
"- Nie bój się, nie ucieknę ci. To niehonorowe…" - Nawet w łóżku przestrzegają swoich zasad *.*
" Tak często patrzyłem na ciebie z góry, że nie sądziłem, iż jesteś w stanie się podnieść." - A to mówi samo za siebie tak samo jak motyw "jesteś kiepskim uczniem" *.*
Świetny kawałek gejozy! :D I w ogóle jak dużo Ci tego wyszło *.*
Nie przepadam za tą parą, ale z ciekawości przeczytałam:)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobały walki i połączenie tego z przegraną i wygraną. Zakończenie naprawdę dobrze wyszło, uwieńczając całą historię. (Po za tym, podobałoby mi się, gdyby Zoro naprawdę w takich okolicznościach stracił oko.)
No z seksami to tu popłynęłaś xD ;D Nieźle się rozpisałaś:) Fajnie, że zielonowłosy cięgle lądował na dole i ciągle przegrywał, a na końcu pokazał, na co go stać. Aż sama poczułam to zwycięstwo;D
Peronka wyszła Ci słodko i zabawnie^^ Ona jest fajnym elementem między nimi^^
Życzę weny na kolejne opowiadanka^^
OdpowiedzUsuńPorównianie Zoro do zwierzęcia, jak najbardziej trafne i w wyśmienity sposób opisane :3
Obojczyki!!! *^*
"Uległy jak zawsze." - Aż mi się szkoda Zorusia zrobiło :( Musiał czuć się paskudnie...
Zmiana roli, tak bardzo na tak *.*
Podziwiam Cię :D
Napisać coś o Mihawku to nielada wyzwanie, ale Tobie wyszło to bardzo dobrze :D
I tylko ślinka leciała czytając kolejne teksty *-*
KREW *^* o tak... jestem u siebie xD
"Wygrałem"
Jejku jk przyjemnie mi się to czytało :)
Naprawdę cudowna sprawa :D
Zajebisty pomysł z tym rozciętym okiem, mimo że słyszałam wiele opcji, to ta mnie lekko zaskoczyła, jakoś nie wpadłam na to, że podczas tego samego pojedynku Zoro mógł stracić oko i wygrać z Mihasiem :3 Świetna myśl!
***
Błędy xD, Nie wiem jak Ty, ale ja myślę, że to nie Migawki mają ręce ^^
"Emocje te obudziła ręka Migawka, pieszcząca "
"Patrzył na leżącego pod nim Migawka"
No i... nie ma to jak pierzyć się z facetem ^^
"I wcale nie chodziło o to, że pierzy się z facetem "
Place, placami, ale zostańmy przy sztywniejących palcach xD
"a place zesztywniały na polecenie porażonych receptorów nerwowych."
[ach ta wordowska korekta...śmiesznie to wyszło ^^]