1 sierpnia 2014

[Opowiadanie] Ćma

Tytuł: Ćma
Autorka: Piegowata
Korekta: Vanilia
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek:  zhounen-ai
Para: ShanksxAce
Ograniczenia wiekowe: 16+
Są takie chwile, gdy Pieg ogarnia dupę i coś skrobnie, a na pewno jedną z nich są urodziny żony.
Więc jeszcze raz: wszystkiego najlepszego, gejozy, dużo sportówek i mechy,  Ace w snach (i męża czasem też), zajebistego konwentu i by statkiem mocno nie bujało :*

Ciemność niosła za sobą odgłos głuchych kroków,  zdradziecko ujawniając jego obecność.  Uniósł wyżej broń, tym samym dodając sobie otuchy . Chociaż strzelając na oślep miał nikłą szansę na trafienie przeciwnika. Szczególnie tak zwinnego. Cichy śmiech zagłuszył jego mimowolne westchnięcie. Błysnęła staromodna, oliwna lampa, oświetlając ciemny zaułek  i wydobywając z czerni piegi rozsypane po dziecięcej twarzy. Oczy miał skryte pod rondlem kapelusza, ale Shanks był pewien,  że błyska w nich rozbawienie. Zęby obnażył w uśmiechu. Drapieżnie.  Z wyższością.
Akagami zmarszczył brwi, widząc jak osoba, której szukał tyle lat, siedzi nonszalancko na stercie skrzynek i wyczekująco patrzy na jego poczynania.
Nie mógł nic na to poradzić ze bardziej niż jego rozbrajający uśmiech interesował a go gra światła, w krótkim sztylecie, którym się bawił chłopak, żłobiąc znaki w jednej z popękanych desek.
-Chce mnie pan skuć? Panie detektywie? – Uniósł głowę, spoglądając na swojego przeciwnika, wykrzywiając usta w półuśmiechu.  W głębi jego oczu Shanks dostrzegł czającą się czujność. Wiedział, że ta jego dziecięca postawa może być zgubna.  Przez lata podążał za nim. Cały czas w tyle. Krok za nim. Wciąż niedościgniony.
Portgas czekał na odpowiedz, świdrując go wzrokiem. Przekrzywił głowę, pozwalając, by powieki w połowie skryły jego czekoladowe oczy, niemalże czarne, nadając wygląd wygłodniałego tygrysa.
-Nie będę się opierał. – Wbił nóż w drewno i posłusznie wyciągnął dłonie w jego stronę. – Chce ci dać równe szanse.
-Lekceważysz mnie? – Oczy Akagamiego błysnęły chłodno. – Jesteś pewien, że możesz sobie na to pozwolić?
Piegowaty oblizał wargi, mimowolnie zerkając w stronę odbezpieczonej broni, skierowanej w swoją pierś. Delikatnie uniósł brwi, dając tym samym wyraz bezgranicznego zdziwienia.
-Na pewno chcesz to tak zakończyć? – Jęknął z rozczarowaniem. – Myślałem, że dobrze się razem bawiliśmy.
-Zginęli ludzie…
Machnął ręką, ucinając jego dalszą wypowiedz.
- Przypadek. Przypadki się zdarzają. Ofiary są niezbędne. – Starał się powstrzymywać uśmiech, cisnący się na usta. – Dla dobra wyższych celów.
-Przypadkiem wysadziłeś też bank główny… - Przerwał, zdziwiony jego nagłym wybuchem śmiechu. Portgas złapał się krawędzi skrzynki i chichocząc donośnie, pomachał nogami niczym małe dziecko. Teraz Shanksowi jeszcze bardzie przypominał niedojrzałego bachora i zastanawiał się, jak wiele lat musiał spędzić na zabijaniu, by takim się stać. Ile krwi musiało zostać przelane, by doprowadzić go do takiego stanu.
-Moja legenda jest coraz zabawniejsza. – Wydyszał, ocierając łzy. – Nie było mnie wtedy w kraju. Byłem na Karaibach. Ale ciiiiii… nikomu nie mów. -  Zniżył głos do konspiracyjnego szeptu.
-Karaiby? Po co? – Shanks był niebezpiecznie pewny odpowiedzi.
-Oh, no wiesz… pomyślałem, że zrobię sobie wakacje. Patrząc jak się męczysz, ściągając Słomianych Złodziei.  Więc… - wykorzystał konsternację rozmówcy, by zmienić temat. – Co powiesz na zawieszenie broni? – Dla potwierdzenia swoich słów wyciągnął ostrze i rzucił pod nogi zaskoczonego mężczyzny. – Tymczasowo. Później zrobisz ze mną co chcesz.
-Później? – Shanksowi ponownie przebiegło przez myśl pytanie, dlaczego akurat teraz Piegowaty postanowił doprowadzić do ich konfrontacji.
Ace ze zwinnością kota zeskoczył na ziemię i unosząc ręce do góry, zbliżył się do swojego prześladowcy.
-Mmmmm…. Później. – Nachylił się w jego stronę i nie bacząc na lufę boleśnie wbijającą się w żebra, złączył ich usta razem. – Później. – Powtórzył . nie potrafi przenosić wyrazów
Akagami cofnął się o krok i zlustrował go wzrokiem. Lata policyjnej służby nauczyły go ostrożności  i nieulegania  tymczasowym zachciankom. Zwłaszcza jeśli jedną z nich była osoba z uśmiechem psychopaty, mogąca wybić pół miasta.
-Nie szukaj pułapki, jestem bezbronny.
Czerwnowłosy schował pistolet do kabury, wciąż uważnie wpatrując się w chłopaka. Piegowatemu najwyraźniej to wystarczyło, bo uśmiechnął się triumfalnie i oparł o szorstką ścianę kamienicy, będąc pewnym swojego dzisiejszego zwycięstwa.

Irytujący dźwięk telefonu, sprawił, ze Shanks ostatni raz zaciągnąwszy się papierosem, wyrzucił niedopałek przez okno swojej wysłużonej toyoty.
Zaczynało padać i ciężkie krople rozbijały się na szybie, skutecznie  odcinając ich od reszty świata.
-Akagami .– Rzucił do słuchawki.
-Gdzie ty do cholery jesteś? – Szorstki, lekko przytłumiony głos rozbrzmiał w jego uchu. – Udało ci się złapać dzieciaka?
Zwolna zerknął na nagą, okrytą czarnym płaszczem postać, skuloną na tylnym siedzeniu samochodu. Oddychał spokojnie, miarowo, co chwile marszcząc nos, gdy jeden z ciemnych kosmyków łaskotał go w twarz.
Shanks uśmiechnął się półgębkiem. 0-1 dla Pana, Portgas.
-Nie. Uciekł. – Rozłączył się, nim szef miał okazję wygłosić kazanie na temat jego nieudolności.

2 komentarze:

  1. Genialne =) czytałam to z uśmiechem =) dziękuje za tak cudownego one-shot =)

    OdpowiedzUsuń