3 maja 2014

[Opowiadanie] Po drugiej stronie ciszy - Rozdział 1

Tytuł: Po drugiej stronie ciszy
Autorki: Ayo3, Paulaa
Korekta: Ayo3, Paulaa
Liczba rozdziałów: 1/15
Gatunek: yaoi, okruchy życia
Para: ZoroxSanji, SanjixZoro
Ograniczenie wiekowe: 18+
Specjalna dedykacja: dla Cas
Kolejne RP moje i Pauliś :) Tym razem to nagroda dla Cas za zajęcie drugiego miejsca w quizie urodzinowym ;) Bardzo przepraszamy za tak wielką zwłokę i zapraszamy do lektury :D Ashi Sanji przyjeżdża do Sapporo w celu sprzedania jak największej ilości oprogramowania firmie, której właścicielem jest Roronoa Zoro. Pod wływem dziwnych negocjacji obydwoje trafiają do pokoju hotelowego, gdzie ich fascynacja sobą nawzajem rośnie. Czy połączy ich coś więcej niż zwykłe zainteresowanie?


Wysiadł z shinkansenu i rozejrzał się po okolicy. Westchnął głośno. Osobiście wolałby zostać w swoim biurze w Osace, a nie stać na zimnym peronie. Jednak praca to praca. Im szybciej uda mu się wynegocjować jak największą ilość sprzedanych oprogramowań tym lepiej. Wyjął z czarnej walizki mały świstek papieru i ruszył w stronę miejsc dla taksówek. Adres nic mu nie mówił, zresztą wcale nie był zdziwiony. Nigdy wcześniej nie zapuszczał się aż na Hokkaido. Na Okinawę owszem, ale nie Hokkaido. Na dodatek jeszcze nigdy nie był w firmie prowadzonej przez niejakiego Roronoę Zoro, który całkiem niedawno przejął ją od swojego przyszywanego ojca. Nie znał faceta, słyszał tylko pogłoski, że ciężko jest z nim zawrzeć jakiekolwiek porozumienie, bo mężczyzna był dość nieufny i momentami szorstki. Modlił się jednak w duchu by to były zwykłe plotki. Chciał po prostu sprzedać tego jak najwięcej i wracać do Osaki. Wsiadł do taksówki i podał kierowcy świstek papieru. Podróż strasznie się wlekła. Gdy w końcu zatrzymali się przed dużym, nowoczesnym, szklanym budynkiem poczuł, jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Ogarnął się szybko i pewnie wszedł do środka.

Czekał na niego, stojąc przy oknie. Wpatrując się bezsensownie w przestrzeń, jakby czegoś szukał. Nie znał mężczyzny, jednak podświadomie domyślał się, jak będzie wyglądać ich spotkanie. Wymienienie sztucznych grzeczności, trochę mowy ciała, kawa i przejście do konkretów. Osobiście tego nie znosił, jak i całej tej przestrzeni na jaką skazał go ojczym. No ale jego zdanie się nie liczyło, najważniejsze było dobro firmy. Zawieranie korzystnych umów i budowanie zażyłych relacji z ludźmi, na których barkach można piąć się po śliskich szczeblach kariery, a tak przynajmniej wmawiał mu ten człowiek, co tak jak i jego rodzicielstwo było jedną wielką bzdurą. Nagle zadzwonił telefon, zwiastując melodią, że nadszedł czas. Zoro już wiedział, że zaraz zacznie się wielki spektakl dobrych, przedsiębiorczych manier. Odebrał i tak jak przypuszczał sekretarka zapowiedziała, że jego przyszły partner w interesach już jest. Potwierdził, by go wpuściła i czekał na niego. Czekał aż znów zobaczy kogoś do bólu przesiąkniętego tym światem.

Pomimo tego, że na twarzy powinien malować się mu uśmiech, był chyba za bardzo przerażony tym wszystkim, by wpakować się w oficjalny i sztuczny tryb. Najgorsze było to, że nie znał tutejszego dialektu, a dialekt z Kansai odpadał. W końcu nie wiedział, czy Roronoa kiedykolwiek zawitał wcześniej do Osaki. Wszedł do pomieszczenia i skłonił się lekko, jednak przez jego usta nie przeszedł żaden dźwięk powitania. Wyprostował się i popatrzył wprost na mężczyznę w czarnym garniturze, mającym zielone włosy i srogą minę. Blondyn przełknął szybko ślinę i ponownie się ukłonił.
- Dzień dobry. Nazywam się Ashi Sanji, jestem reprezentantem z firmy Kurojima. - Podszedł do niego pośpiesznie z wyciągniętą wizytówką.

Patrzył jak drzwi otwierają się z wolna, a przez niego nie przechodziły żadnego pozytywne emocje. Spotkanie się jeszcze nie zaczęło, a on miał już dość. Cel miał jasny, kto by to nie był, załatwia co ma załatwić i zero ustępstw. Szybki początek i jeszcze szybszy koniec. W końcu zza kotary drzwi ktoś się wyłonił, a w Zoro objawiło się zdziwienie, które skrzętnie zamaskował. Zobaczył przed sobą szczupłego blondyna, który sprawiał wrażenie, jakby właśnie został wyrwany z zupełnie innego świata i okrutnie wrzucony w sidła papierkowego miejsca. Zanim cokolwiek zdążył odpowiedzieć, mężczyzna wykonał tak dobrze znany mu ruch i był przy nim.
- Dzień dobry. - Przyjął wizytówkę i spojrzał mu prosto w oczy. To było dziwne i do tego ta brew. Zupełnie nie spodziewał się trafić na kogoś takiego. Był pewny, że zobaczy aroganckiego biznesmena, chcącego wykopać pod nim dołek, a tymczasem... - Roronoa Zoro - przedstawił się w końcu, wyciągając dłoń. Przecież to była podstawa interesu. - Proszę usiąść. – Przesłodzona grzeczność. - Napije się pan czegoś? - Zawszę się zastanawiał, czy to pytanie nie nosi znamion przekupstwa.

Ze zdziwieniem uścisnął rękę. Takie zachowanie wyrwane wprost z zachodu go zaskoczyło, jednak przyjął to z pewną ulgą. Wychodziło na to, że mężczyzna nie lubi być przesadnie oficjalny, tak jak zwykle bywali starzy biznesmeni. Musiał przyznać, że go to zaciekawiło i mimo wszystko pozwoliło trochę rozluźnić. Musiał przyznać, że Roronoa Zoro był bardzo przystojny i wychodziło na to, że byli w podobnym wieku. Usiadł za biurkiem i usłyszał pytanie.
- Nie, dziękuję. - Wiedział, że to niegrzecznie z jego strony, ale chciał mieć to za sobą. - Jeśli panu to nie przeszkadza, to chciałbym szybko powiedzieć, co mam do powiedzenia i wrócić jeszcze dzisiaj do Osaki. - Zbeształ się w myślach za tę niegrzeczność, ale skłamałby, gdyby powiedział co innego.

Słowa mężczyzny wywołały u niego lekką konsternację. Sam miał dokładnie takie podejście, ale nigdy nie pozwoliłby sobie na powiedzenie tego na głos. To by była oznaka braku szacunku, którego i tak nikogo nie obdarzał, ale po co było to manifestować wprost. Musiał przyznać, że spodobało mu się to podejście. A nawet bardzo.
– Doskonale, więc przejdźmy do konkretów – zapowiedział dość nieprzyjemnie. Skoro facet miał podejście otwarte, on też postanowił trochę ściągnąć maskę, ale tylko trochę. – To co chce mi pan zaoferować? – Wbił znów wzrok w twarz swojego gościa. Ta brew… Zamyślił się. Coś go zaintrygowało i zupełnie przestał słuchać blondyna.

- Chcę pana zachęcić do kupienia naszego oprogramowania w jak największych ilościach... - zaczął swój pasjonujący wywód, podsuwając ku mężczyźnie kartki z wykresami i innymi potrzebnymi rzeczami. Osobiście czuł się tak, jakby gadał do lustra. Facet miał minę jakby go to co najmniej gówno obchodziło. Blondyn już dobrze wiedział, że nic z tego nie będzie, jednak mówił dalej z niezwykłą pasją, która nie była ani trochę plastikowa. Akurat mówienie o produktach, które jego firma chce sprzedać nie tylko było jego pracą ale i hobby. Tylko dlatego wybrał ten zawód. Zerknął na okno. Już się ściemniało. Nie przerywając zaklął w duchu. Będzie musiał zakwaterować się na noc w jakimś hotelu. Na szczęście zbliżał się już do końca. Gdy tylko skończył mówić już domyślał się, jaka będzie na to wszystko odpowiedź. W duchu pogodził się już ze swoją pierwszą porażką w tym zawodzie.

Bez wątpienie stracił wątek, który odleciał jak liść pędzący na wietrze. Nie miał bladego pojęcia o czym mówi ten facet, ale zdawał się być bardzo pewny i przekonany o swojej słuszności. Jemu natomiast nie będzie dane rozważanie istoty tego, bo jego uroczo zakręcona brew wydała się być bardziej interesująca niż wynegocjowanie czegoś korzystnego dla firmy. Jak szybko jego założenie znalazło ciekawszy punkt zaczepienia. Modyfikacja celu.
– W porządku, zgadzam się – przerwał mu, wstając nerwowo od biurka. Nie chodziło o to, że jest zdenerwowany, tylko że nie ma pojęcia na co się zgodził, a w głowie zapanował mu jeden wielki chaos. Stał przy szybie zastanawiając się ile zasad teraz nagiął. Lecz znów przestrzeń nie dawała ukojenia i nie przyniosła odpowiedzi. Bzdura, że za szkłem można znaleźć odpowiedź.

Blondyn stał jak wryty. Tego to się już w ogóle nie spodziewał, a już zwłaszcza, że mężczyzna wyglądał, jakby nie miał pojęcia o czym była mowa. Sanji ukłonił się szybko.
- Bardzo dziękuję - powiedział szczerze uradowany. - Tutaj jest umowa na tysiąc sztuk. Byłbym wdzięczny, gdyby pan ją podpisał. Oczywiście zostawiam panu całą prezentację, jeśli chciałby pan jeszcze do niej zerknąć. - Wielki kamień spadł mu z serca, a na ustach pojawił się szczery uśmiech. Był naprawdę szczęśliwy, że jego propozycja została przyjęta, nawet jeśli nie znał jeszcze ceny, jaką przyjdzie mu za to zapłacić.

Trochę się zastanawiał, który z nich ma bardziej nierówno pod sufitem. Lecz po reakcji blondyna jednogłośnie stwierdził, że on. I co z tego? Świat jest pełen nielogicznych ludzi. Wrócił na swoje miejsce i wziął papier do ręki, przeglądając go. Jeszcze takim idiotą nie był, by podpisywać coś bez przeczytania. Nawet jeśli nie miał pojęcia w co właściwie inwestuje. Zresztą i tak miało to znikome znaczenie.
– Cudowny świat przedsiębiorczych marionetek. – Przeglądał, mrucząc pod nosem. Nie dawał mu spokoju. Jego osoba. On nie wyglądał na takiego. On wyglądał na kogoś, komu zależy na tym, co robi. Nawet jeśli to ma ciemną stronę, to zależy mu. – Lubi pan to? – Pytanie jakby samo się wyrwało, a on odłożył kartkę nie składając na niej podpisu. Stwierdził, że chociaż to musi wiedzieć. Zawsze o to pytał. Tym bardziej teraz.

- Zależy o co pan pyta - powiedział spokojnie, patrząc w brązowe oczy rozmówcy. - Nie umiem kłamać, więc sztuczne grzeczności nigdy nie były czymś, co lubiłem. Jednak jeśli chodzi o zachęcanie ludzi do kupna produktów firmy dla której pracuję, to jest to jedyna rzecz dla której kocham tę pracę - powiedział pewnie i z całą prawdą. Szczerość może i była zwykłą naiwnością w tym biznesie, ale cenił ją sobie.

- Więc raczej za wiele interesów nie zawarłeś? - To czym kierował się ten świat było oczywiste. Bez masek niewiele można wskórać. Zaczął bawić się długopisem. Szczerze nie sądził, że facet odpowie mu w takim stylu. Obudziło to w nim pokłady samolubnej ciekawości. - Lubi pan ich zachęcać, czy ceni sobie produkty? - dla niego była to dość istotna kwestia. Teraz już przyglądał mu się z nieukrywanym zaabsorbowaniem, ale długopis wciąż zamiast wchodzić w reakcję z kartką, błądził między palcami młodego biznesmena.

- Tak szczerze powiedziawszy, to miałem przeczucie, że dzisiaj będzie mój pierwszy raz, kiedy odniósłbym klęskę w tej branży - powiedział spokojnie, jednak ciekawe oczy zielonowłosego wbijały się w niego, jak jakieś napromieniowane lasery. - I to, i to, proszę pana. W każdym produkcie jest coś unikalnego, co czyni go wyjątkowym. Sam testowałem te oprogramowania i ręczę, że są jednymi z lepszych na rynku. Zachęcanie ludzi do kupienia jest w pewnym sensie cenieniem produktu o którym się mówi. Gdybym go nie cenił, to nie miałoby dla mnie sensu reklamowanie go i rozpowszechnianie dla innych firm. Nie mam jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie.

A jednak to może ten gość jest świrem? Teraz już nie był pewny który z nich powinien niezwłocznie udać się do lekarza i to najlepiej specjalizującego się w chorobach psychicznych. On mu tłumaczył naprawdę całą istotę produktu. Dobrze, że nie zaczął mu obrazować na czym polega marketing mix, bo chyba wywołałby u niego atak narkolepsji. Było coś w tym facecie, co go kręciło, a skoro ma tak luźne podejście i tak traci na tym. Przeleciał, mimo skupienia na facecie, całą umowę i szczerze nic to ambitnego znów nie wniosło, więc jak nie zyskuje się, to też się nie traci. Jego podejście zaczęło się zmieniać.
- Może pan jeszcze rozwinąć swoja myśl? - Odłożył w końcu długopis, opierając się na fotelu ze specyficznym uśmiechem, jakby starał się ukryć śmiech. - Wydaje się pan mieć bardzo interesujące podejście. Chętnie posłucham jeszcze skoro mamy być wspólnikami. - Kąciku ust naprawdę walczyły, by nie wykreować na twarzy zielonowłosego drwiącego uśmiechu. Było to niezwykle trudne zadanie zwarzywszy, że niezmiernie zaczynało go to bawić.

Sanji obserwował faceta. Jego mimika twarzy wyglądała tak, jakby miała zaraz sobie z niego podrwić. Wkurzyła go postawa tego mężczyzny. Już w swoim życiu wystarczająco nasłuchał się na swój temat. Nikt nie będzie go wyśmiewał z powodu tego, co bardzo lubił robić. Wkurzony zacisnął zęby, ale i tak nie mógł się powstrzymać.
- Nie sądzę, aby to pana interesowało - powiedział jadowicie, sięgając po swoją walizkę. - Chyba lepiej będzie, jak pan sobie to jeszcze raz przemyśli i jutro rano dobijemy targu. Przepraszam i dobranoc. - Czego jak czego, ale nie da sobie z siebie drwić. Ruszył w kierunku wyjścia, ciesząc się, że w końcu opuszcza to miejsce. Czuł jak się krew w nim gotowała.

Ten gość z pewnością był czubkiem. Przecież w tej branży pierwszą złotą zasadą było „klient nasz pan”, a on strzela sobie w kolano. Poprawka, nawet w dwa. Normalny biznesmen już dawno by odpuścił. Fakt, był rozśmieszony tą cała jego fanatycką postawą, ale to dlatego, że to nie był jego świat tak do końca. Gdzie indziej złożył swoje serce. Może to była złośliwość, by zaleczyć swoje braki. Nieważne. Coś kazało mu wstać i go zatrzymać. Był szybszy i zasłonił mu swoją osobą drzwi zanim do nich dotarł.
– Niech pan poczeka. – Wcale nie był przekonany, że dobrze robi. Ale „sobie na przekór” było częścią jego życia. – Nie będziemy się rozstawać w takiej atmosferze przecież. Proszę wybaczyć mi ten nietakt. – Obserwował zachowanie blondyna na swoje słowa. Dokładnie, by nie popełnić żadnego błędu. – I pozwolić jakoś to wynagrodzić. Pan nie jest stąd, prawda? – Pytania retoryczne zawsze w cenie. – Zapewnie panu wygodny nocleg.
Czysty biznes. W tym świecie czasem tak wyraża się uprzejmość i grzeczność, zwłaszcza o tej porze. I co z tego, że miało to podtekst. Podziemie tego świata kierowało się sowimi zasadami. Do tego te reguły były niekiedy wręcz obowiązkiem, co w tym wypadku można wykorzystać.

Patrzył na mężczyznę zszokowany. Jego propozycja zabrzmiała co najmniej dwuznacznie, co go trochę zdezorientowało. Nie miał pojęcia jak to odebrać, zwłaszcza, że po raz pierwszy spotkał się z czymś takim. Wiedział jednak dobrze, co to oznacza. Nie był głupi, a już zwłaszcza, że ten facet był jakiś dziwny. Zapieczętowanie transakcji za seks nie była dla niego rozwiązaniem. Wręcz wzdrygnął się na samą myśl. Pomijając jednak te głupie papiery... Seks z tym mężczyzną musiałby być niezwykłym przeżyciem. Teraz wszystko zależało od jego odpowiedzi. Zmieszał się trochę, ale postanowił zaryzykować.
- Byłbym bardzo wdzięczny za nocleg - powiedział już spokojnie, patrząc w twarz rozmówcy, jednak unikając kontaktu wzrokowego.

Uniósł jedną brew do góry w geście trochę, jakby zadowolenia mieszanego z zaskoczeniem. No proszę, a jednak chyba się mylił co do niego.
- Poczekaj, tylko wezmę marynarkę. - Zielonowłosy wyminął go, wziął z fotela ciemny element ubrania i stanął przed nim trochę, jakby chciał go dobrze zapamiętać w tej chwili. Jakby chciał zapamiętać go takim jakim jest teraz, takim jakim tu przyszedł. Miał wyjątkową urodę i od pierwszej chwili zdał sobie z tego sprawę. Ta ślicznie zakręcona brewka go o tym zapewniała przy każdym spojrzeniu. Nie rozumiał czemu spontanicznie na niego reaguje, ale wiedział, że odpowiedź może być ukryta gdzieś pomiędzy tymi blond kosmykami albo w tych pięknie zarysowanych ustach. Nie był pewny. Chwila się przeciągała, aż wpadła w sidła niezręczności.

Sam również ubrał płaszcz i czekał cierpliwie trochę się stresując. Jeszcze nigdy nie uprawiał seksu z facetem. Zauważył, że mężczyzna przestał zwracać się do niego oficjalnie, ale nie powiedział na to nic. Czuł się dziwnie. Z jednej strony bardzo chciał kochać się z tym dobrze zbudowanym mężczyzną, a z drugiej czuł, że robi źle. Może to była zwykła naiwność, ale nie chciał by jego ciało decydowało o tej transakcji. Odważył się jednak odezwać.
- Przepraszam, ale zanim wyjdziemy, to czy mógłby pan podpisać umowę? - Nie mógł powstrzymać rumieńca zawstydzenia, jaki wkradł mu się na policzki.

Doskonale sobie w tym momencie przypomniał, dlaczego tak nie znosi tego w czym jest i dlaczego zadrwił sobie z tego obcego faceta. To pytanie było właśnie odpowiedzią. Pusty świat podpisów i ludzi wierzących w ich zbawczą moc. Kręcona Brewko, więc taki naprawdę jesteś, pomyślał, a jego oczy doskonale to przekazały wwiercając się w mężczyznę z jakimś bezpodstawnym żalem.
- Sam Pan powiedział … - Umyślnie bawił się zwrotem grzecznościowym. - Że jutro do tego wrócimy. - Bezczelne zagranie także w cenie. - Więc mam chyba jeszcze trochę czasu na złożenie podpisu, prawda? - Wszystko ma podłoże czysto biznesowe. Uśmiechy, muszą być. Gesty, grzech śmiertelny, jeśli ich zabraknie. Miły ton, zwykłe oszustwo. Pomoc, podtekst. Nocleg, nawet seks się do tego sprowadza. To smutne, ale i ten blondyn w swojej zjawiskowej postaci to potwierdza.

- Rozumiem. - Więc to o to chodziło od samego początku. Nie może już cofnąć swoich słów. Był skończonym idiotą i teraz zaczął zdawać sobie z tego sprawę. Tyle się nagadał, a jednocześnie mógł od razu wskoczyć facetowi do łóżka i jeszcze dzisiaj wrócić do domu z tym głupim kawałkiem papieru. Niepotrzebne było to wszystko. Ruszył za mężczyzną do windy. Przeklinał siebie w duchu, że rozpalało go to, co się z nim stanie za kilkadziesiąt minut. Uświadomienie własnej porażki jednak też boleśnie dawało znać. Wiedział jedno, nawet jeśli prześpi się z tym człowiekiem wróci jutro do Osaki bez umowy.

I tyle? Nie! Nie pozwoli zasiać w sobie drugi raz ziarna niepewności. I nie skomentował jego zachowania. Winda podjechała od razu i weszli do niej. Chce go. Ale dlaczego? Dlaczego tak bardzo chce sobie udowodnić w jakim żyje gównie i z jaką padliną ma do czynienia? Dlaczego chce się ukarać? To proste. Bo zasłużył. A teraz facet o twarzy anioła mu to przypomina, ale kara nie była by karą, gdyby była lekka. Doskonale, że wygląda tak kusząco. Doskonale, że wygląda jak ucieleśnienie wszystkich cnót, a błękit jego oczu zabiera go na wycieczkę nad morze. Po wszystkim będzie silniejszy. Po wszystkim udowodni samemu sobie, że dla takich jak on miejsce za oknem nie istnieje. Nie odezwali się przez całą podróż windą. Obydwoje doskonale wiedzieli, gdzie jadą i po co, a mówienie na głos wywołałoby tylko niepotrzebne emocję. A to było zbędne w tym wypadku. Wysiedli. Jego samochód stał przy samym budynku. Piękny, czarny, najlepszej marki i znający wszystkie jego sekrety. Tak dobrze pamietający każdą bezsenną noc. Otwarł mu drzwi. Przyjemny gest, tresury nie da się tak łatwo wyzbyć, a teraz nawet nie powinno.

Wsiadł do samochodu, ale nie patrzył w stronę mężczyzny. Nie był mięczakiem, ale teraz nie mógł powstrzymać samotnej łzy spływającej mu po policzku. Po jaką cholerę się na to godzi, skoro dobrze zdaje sobie sprawę, że poczucie upodlenia i ogromnego wstydu będzie mu już towarzyszyła do końca życia? Jego naiwność go wykańczała, a ciekawości nie umiał powstrzymać.
- Dlaczego pan mi to zaproponował? - zapytał cicho, ledwo słyszalnie. - Dlaczego chce pan to zrobić?

Nie spodziewał się teraz takiego pytania, ale zszokowanie nie wprowadziło go w stan zatrzymania. Mimo to odpalił samochód i ruszyli. Chwile bił się z myślami, zastanawiając nad sensem udzielenia odpowiedzi, lecz jak znów przypomniały mu myśli, kara to kara, a to doskonały jej początek.
- Bo nie jesteś stąd, prawda? - To się chyba nazywa farsa. - Więc chciałem ci pomóc. - zatrzymali się na światłach i spojrzał na niego. On płakał? Wydało mu się to cholernie absurdalne. Przecież zależało mu tylko na umowie. Umowie za wszelką cenę. Nawet dla siebie nie miał szacunku. Po co przedstawia mu namiastkę teatralnej sztuki.

Przez chwilę nie odpowiadał nic. Po prostu patrzył się w ciemną szybę. Tęsknił za wiecznie jasną Osaką.
- W takim razie dziękuję - powiedział znowu tym samym cichym głosem. - Jutro z samego rana wracam do Osaki. Nie zobaczymy się już więcej. A umowa... - Sięgnął do swojej teczki, aby ją wyjąć. Rzucił okiem na podpis i pieczątkę swojego szefa po czym rozerwał ją na pół. Dokument przepadł, ale nie było mu wcale smutno z tego powodu. Zmniejszenie pensji to naprawdę mała kara. - Jest już nieaktualna, panie Roronoa. Zaprasza mnie pan teraz tylko w celach czysto towarzyskich, a nie biznesowych. - Nie wiedział jak tamten zareaguje, jednak mu ulżyło. Nie chciał przespać się z tym człowiekiem ze względu na jakiś głupi świstek papieru.

Widział jak strzępy kartki opadają zwolna na podłogę w jego samochodzie, pięknie odgrywając swoją pożegnalną melodię. Zjechał w pierwszą wolną przecznice popędzony bodźcem, stanął w miejscu z wielkim piskiem opon i rzucił mu spojrzenie, jakby w tej chwili zabił mu najdroższe osoby w wyjątkowo niewybrednie okrutny sposób. Lecz nie zdenerwował się, bo nie rozumiał jego zachowania. Przyjął to ze spokojem. Czy to była celowa zagrywka? Robiło się mu to obojętne.
– Masz kopie zapasową, prawda? - To logiczne, musi mieć. Jest piękny i inteligentny. Mieszanka wybuchowa. – Więc po co ta cała szopka? Czego tak naprawdę chcesz? – Chyba nie było sensu udawać dalej partnerów biznesowych, skoro echo tego już dawno utonęło gdzieś w powietrzu. – Tak bardzo chcesz podpisu? W takim razie nie ma problemu. – Wszystkie jego przypuszczenia były prawdą, ale nie było w nim żalu. Jedynie w jego oczach krył się ból, ale wiedział, że musi to zrobić. Inaczej nie pójdzie dalej. Musi udowadniać sobie, że nie ma nadziei. Ponieważ musi zapomnieć, że takie rzeczy istnieją. Stale i przeciągle, aż wreszcie stanie się silny.

- Nie, Zoro, nie mam zamiaru z tobą spać za cenę podpisu - powiedział to spokojnie, rozpinając pas. - Kopii zapasowej również nie mam. Rozumiem, że skoro nie mam już umowy jestem ci najzwyczajniej w świecie niepotrzebny. Mam w sobie jeszcze tyle godności, by oddzielić życie zawodowe od uciech cielesnych. - Nie rozumiał zachowania tego człowieka. Za wszelką cenę chciał sobie udowodnić jaki to świat jest zły i podły. Sanji nie zamierzał mu w tym pomagać. - Nie wiem za kogo mnie masz, ale jadę z tobą tutaj tylko z nadzieją, że zdołam ci jakoś pomóc. Jesteś całkiem innym człowiekiem niż ci, których poznałem do tej pory.

Zadrżał na te słowa, ale tylko w środku. Na zewnątrz wciąż utrzymywał swoją nieprzyjemną pozę. Co poszło nie tak? Czy… Może się mylić? Nie. Na pewno tak nie jest. Ale jeśli nie jest…To co mają znaczyć te słowa? W ustach tego faceta były czymś niezwykłym, czymś czego nie potrafił przyjąć. Nie rozumiał jego zachowania i nie chciał pomocy. Tych dwóch rzeczy był pewny, ale one już nie wystarczały. Oparł głowę o zagłówek.  Jego słowa tłukły się po czeluściach jego umysłu nie mogąc wyjść i zamknął oczy. A jednak udało mu się zasiać ziarno. Obcy facet zrobił coś, czego przez tyle lat wypatrywał przez okno.
– Nie chcesz jechać, prawda? – Chciał mu dać wolną rękę. Sam nie potrafił już wierzyć ludziom. - Umowa i tak zostanie zawarta zgodnie z tym, co powiedziałem podczas naszego spotkania. – Otworzył oczy, które już nic nie wyrażały. – Nie chciałem z toba iść do łóżka ze względu na podpis. – Szczerość, był mu to winien. Tak krzyczało jego sumienie. Ten obrót spraw zanosił się niezbyt dobrą przyszłością. Mężczyzna otwierał przed nim nieznane sfery. Świat o którym już dawno zapomniał. A raczej nie zdążył w nim zagościć.

Sanji był wdzięczny za te słowa, jednak to w żaden sposób nie zmieniło jego decyzji.
- Kogo obchodzi jakaś głupia umowa? Nawet jakby mieli mnie wywalić, to postąpiłbym tak samo. - Zamilkł na chwilę. Czuł się teraz inaczej. Nie czuł strachu czy obrzydzenia do siebie. Teraz czuł się bezpieczny i pewny siebie. - Nie mam gdzie wrócić o tej porze. Nie znam tego miasta. Nie wiem gdzie mógłbym znaleźć jakiś hotel. Jeśli mnie już nie chcesz, to czy mógłbyś odstawić mnie na dworzec? Może pojedzie coś z samego rana. - Pochował starganą umowę do walizki. Chciał jeszcze zapytać o jedną rzecz. - Dlaczego chciałeś się ze mną przespać?

Przecież nie zostawi go tak! Ale tego jak setek swoich myśli, tych wcześniejszych i tych po, zachował dla siebie i ubrał w nieco stosowniejsze słowa.
– Obiecałem, że zapewnie ci nocleg – Odpalił samochód ale na jego twarzy malowało się coś marnego. Uczucie, którego nie cierpiał. – I to się nie zmieniło. – Znów jechali. Usłyszał to pytanie i zgodnie ze szczerością, jaką na siebie nałożył względem niego za to co powiedział, zdecydował się odpowiedzieć. – Bo twoje oczy zabrały mnie na wycieczkę nad morze. – Stanęli pod ogromnym hotelem, który swoim wyglądem powalał na kolana i wrzeszczał z daleka, że gości w swych ramionach tylko samych najznakomitszych ludzi. Nie poczekał na jego reakcje. Było to zbędne, albo otrzymałby litość, albo strzała prosto w zęby. Wysiadł i otworzył mu drzwi, wskazując na budynek.

Sanji zarumienił się na słowa zielonowłosego. Jeszcze nikt nigdy nie powiedział mu takiego komplementu. W sumie cieszył się w duchu, że nie będzie musiał sam kiblować na ciemnym dworcu. Gdy zobaczył ogromny budynek sześciogwiazdkowego hotelu. Wyszedł z auta i popatrzył na Zoro.
- Wybacz, ale obawiam się, że nie stać mnie na pokój w tym hotelu. - Teraz zdał sobie sprawę, jaki przy Zoro był mały i naprawdę nie mógł wyjść ze zdziwienia, że mężczyzna wypatrzył takiego szaraka jak on.

Zielonowłosy uśmiechnął się lekko i nie skomentował tego. Dla niego sprawa była oczywista.
- Chodź. - Na poparcie tego jeszcze pokiwał w poziomie głową. Blondyn wyglądał na trochę zagubionego, ale to tylko nadawało mu uroku. Dobry czy zły? Już go nie obchodziło, mógł być potwierdzeniem dla niego podłości jaką znał, albo złamaniem duszy i otwarciem paru zapominanych kolorów. W tej chwili zapragnął tylko jednego, zapewnić mu tę noc.
Załatwił formalności w recepcji, ignorując miny faceta, na którym malowało się obrzydzenie i wziął klucz. Czas wydał się przeraźliwie kurczyć. Doskonale wiedział, że to ich ostatnie chwile, a potem rozminą się, jakby nigdy nie poznali. To nie sprawiedliwe. Nie, źle, bardzo sprawiedliwe. Pokój znajdował się na pierwszym piętrze, więc poszli po schodach. Zabawne to było. Obydwoje nawet o tym nie wspomnieli, a wybrali tę drogę. Zoro włożył klucz do zamka, który cicho jęknął. Może i jemu było przykro. Otworzył drzwi, pokazując by wszedł.
- Załatwiłem wszystkie formalności w recepcji. Możesz tu zostać jak długo potrzebujesz. A co do naszej umowy, jutro skontaktuję się z twoją firmą i wszystko potwierdzę. - Dlaczego chciał patrzeć w te oczy? Dlaczego chciał posłuchać szumu fal? - O nic nie musisz się martwić. - Nastała chwila ciszy, a on miał wrażenie, jakby się topił i prawie tak było. Topił się w tym błękicie. Złudne kołysanie, marzenia o falach. - To ja będę już szedł. - Zawsze lubił historie bez końca. Szkoda, że życie nie jest na tyle litościwe.

Sanji chwycił go za dłoń. Nie chciał, żeby odchodził. Czuł, jakby przez te parę godzin między nimi utworzyła się jakaś więź. Trzymał w uścisku jego dłoń, a oczy były utkwione w przystojnej twarzy.
- Ta umowa naprawdę mnie nie interesuje - powiedział spokojnie, patrząc mężczyźnie głęboko w oczy. - Nie chcę by to ona nas łączyła. - Dobrze wiedział, że jak Zoro ją podpisze, to będą zmuszeni się częściej widywać. To nie tak, że tego nie chciał. Po prostu chciał przyjeżdżać tutaj tylko dla niego. - Jutro rano opuszczę to miasto. Czy mógłbyś ze mną zostać? - zapytał nieśmiało, jeszcze mocniej ściskając dłoń na ręce Zoro.

Ten dotyk był taki inny. Znał doskonale wszystkie reakcje, w jakie wchodziły dłonie. Tyle razy musiał się im poddawać, że szczerze znienawidził ten gest, a teraz czuł coś innego. Jego dłoń była chłodna, jednak wytwarzała niepojęte ciepło. Stali tak w progu hotelowego pokoju. Jak para kochanków z kiepskiego filmu, która dopiero uczy się na czym polega wcale niebajkowy świat owianych ciemnością romansów i chyba w pewnym sensie tak było. Nie powinien zostawać. Myśli nalegały na odejście. Musi go zostawić... Ale ten dotyk, on go namawiał... I budził te uczucia, które pragnęły zostać.
- Nie powinienem. - W końcu wydał z siebie wciąż się zatapiając. Do czego zmierzali budując tą relacje? To wszystko tak łatwo się obróciło. Za łatwo. On i tak jutro wyjeżdżał. Jedna noc... - Ale jeśli naprawdę chcesz to zostanę. - Już nie było odwrotu. Litery złożyły się w słowa.

Sanji uśmiechnął się i gdy zamknęli za sobą drzwi po prostu przytulił się do zielonowłosego. Czuł od niego chłód, mimo iż Zoro był ciepły. Czuł, że musiał wiele przejść, a cała niesprawiedliwość której codziennie stawiał czoła po prostu go wykańczała. Nie chciał, by Zoro był w takim stanie.
- Nie wiem, co się działo w twoim życiu, ale wiem, że to cię niszczy - powiedział, jeszcze mocniej się do niego przytulając. - Dziękuję, że ze mną zostałeś. - Nie mógł się powstrzymać i musnął mężczyznę w czoło.

Dlaczego został? Był już przygotowany, że to ich ostatni moment. Nie powinno go tu być, nie po tym wszystkim. Ale jakaś dziwna siła popchnęła go, by nie odrzucał tego, co przynosi los, a może po prostu miał się przekonać o jego złośliwości. W bardzo osaczający sposób. Tak czy inaczej zwyciężyła rozpalona przez tego blondyna iskra i mimo że wiedział, co powinien, to został. Teraz tliło się jeszcze więcej pytań. Stali tak w pokoju, gdzie piękno od progu otacza swoim bogactwem zalet, wywołując w ludziach poczucie wyższości i pychy, że mogą sobie pozwalać na takie luksusy. To miejsce i rzeczy zapewniały ich o swojej błędnej lepszości i okłamywały ich, co do tego kim tak naprawdę są. Powierzchniowość tego miejsca nie miała w sobie nic więcej. Pięknie posłane łóżko, z do porzygania delikatną satynową pościelą, perfekcyjnie upięte firany, stolik, który jak zawsze użyczał swojego cennego miejsca swojemu najlepszemu przyjacielowi, czyli finezyjnie kształtnej butelce, zawierającej najlepszy i najdroższy alkohol wraz z szklankami. Ten obrazek miał kusić i być prologiem do oklepanego negocjacyjnego mroku, gdzie krew ma się tak mocno rozcieńczyć, by przeforsować najbardziej niekorzystny układ, a szum głowy blokować skutecznie wszelkie zbędne pytania. Ale było i miejscem, gdzie niewyżyci biznesmeni kaleczyli swoje rodziny, zdradzając z przygodnymi kobietami albo mężczyznami, które w tym świecie były towarzyskim przymusem, by podnieść swój poziom podczas zebrania zarządu, które tak naprawdę miały nie wiele wspólnego z dobrem firmy. Nienawidził tych miejsc dużo bardziej niż budynku, w którym pracował i biura codziennie przypominającego mu o tym kim jest. No ale dla ludzi takich jak oni to była konieczność, więc teraz byli tu gdzie byli. Zastanawiał się do czego to wszystko prowadzi. Co mają znaczyć te miłe gesty. Na bezinteresowność nie było co liczyć i ta opcje szybko skreślił, wsłuchując się w szybkie bicie jego serca, lekko przypominającego szum morza, a może to tylko jego bujna wyobraźnia dawała o sobie znać… I potrzeba utonięcia w kołysaniu. Ta bliskość była tak dziwna, a jego słowa... Czemu nieznajomy robi coś takiego? Nim zdążył coś powiedzieć poczuł przyjemne muśnięcie i zatracił się na moment. Nagle nie było niczego, zniknęło poczucie winy i świadomość bólu świata. Przez chwile zniknęły kajdany, w które sam się zakuł. Ale tak szybko jak przyszła, tak szybko uleciała i wszystko znów wróciło.
– Dlaczego mnie zatrzymałeś? – Nieświadomie otulił go ramionami, jakby chciał uniknąć tego, co może przynieść odpowiedź.

Nie zwracał uwagi na otoczenie. Nie obchodziło go to pomieszczenie. Równie dobrze mogli udać się do najtańszego. Dla niego liczyło się to, że jest tutaj z tym człowiekiem. Jego pytanie go zaskoczyło, jak wszystko tego wieczora.
- Po prostu uważam, że jesteś interesującym i dobrym człowiekiem - powiedział spokojnie, czując jak tamten go obejmuje. - Nie poprosiłem cię o to z litości czy po to, aby coś od ciebie wysępić. Po prostu czuję, że nie chcę się z tobą rozstawać. Wiem, że to dziecinne i może głupie z mojej strony, ale bardzo cię polubiłem przez te parę godzin. Nie miałem nikogo bliskiego od kiedy pięć lat temu spłonęła moja restauracja. Po prostu nie było ludzi z którymi chciałbym rozmawiać prywatnie. Zawsze otrzymywałem sztuczne gesty, co doprowadzało mnie do szału. Dlatego myślę, że chociaż trochę wiem, co czujesz. - Skończył i oderwał się od mężczyzny, podchodząc do okna i patrząc się na park.

Słowa jak wielką siłę mają, że potrafią tak kołować w umyśle. Powinien go uświadomić, bo w tym wypadku ich nieznajomość nie działa na korzyść tego blondyna. Stworzył sobie mylne wyobrażenie o nim, i to bardzo mylne. Będzie musiał go uświadomić. Ale po kolei, jego umysł już wiedział jaką maskę powinien przybrać, by znów się za bardzo nie odkryć. Z chwilą, gdy poczuł jak opuszcza jego ramiona i zobaczył jego smutną minę oraz wzrok wlepiony w widok za oknem, zobaczył siebie. Raz, drugi można popełnić błąd, ale nigdy więcej. Nie powieli już tego. Oparł się o ścianę i pozwolił sobie popatrzeć na niego, otoczonego tą sztuczną przestrzenią. Tak bardzo tu nie pasował. Teraz już domyślał się dlaczego. Był przystojny, niesamowicie przystojny, jak na mężczyznę, a w świetle księżyca jego sylwetka nabierała ciekawego wyrazu. Ale nie to go najbardziej zaczęło interesować, a to, co nosi w sobie.
– Jesteś kucharzem? – Pozwolił sobie zapytać. Czując się lepiej po przyjęciu swojej pozy i odtrąceniu poruszonej przez blondyna kwestii, wybudował jeszcze szczelniejsze ogrodzenie. Teraz mógł skupić się na tym czego szukał. Powrócić do swojego celu.

- Z zawodu nie - odpowiedział, nadal patrząc się przed siebie. Wspomnienia wróciły. Czerwona pożoga i krzyki. Zamknął na chwilę oczy. Atmosfera między nimi była bardzo dziwna. - Z zawodu jestem handlowcem, jednak gotowanie to moja największa pasja. Zawsze chciałem mieć własną restauracje i po studiach spełniłem to marzenie. Nawet dobrze mi szło, miałem sporo stałych klientów. Jednak długo to nie trwało. - Zamilkł. Jakoś nie dał rady dalej mówić. Po prostu nie chciał wracać do tej bolesnej przeszłości, w której stracił dwie najważniejsze osoby w swoim życiu. To było za dużo. Powstrzymując emocje, mówił dalej. - Nie chciałem wracać z powrotem do otworzenia nowej. Zacząłem więc pracować w firmie Kurojima, a teraz poznałem ciebie.

„A teraz poznałem ciebie”. Zastanawiał się, jak bardzo los chce go skrzywdzić, że pozwolił na ich spotkanie. Widział w nim ból, cierpienie i stracone złudzenia, a brak wiary i marzeń wprost unosił się w nim niczym chęć przejęcia nad nim sterów.
– Przepraszam, nie powinienem pytać. – Szarpanie duszy blondyna było tak silne, że zielonowłosy zganił się w myślach za to. I jak miał mu teraz powiedzieć, że się myli co do niego? - Nie musisz mi nic mówić. – Mężczyzna podszedł do stolika. Patrząc na butelkę, jak na wybawienie i lekarstwo na wszystkie rany. Akurat tego w tym świecie nie był przeciwnikiem, znieczulenie nie było złe, zwłaszcza jeśli chroniło od szaleństwa. – Ale jeśli byś chciał… - Nie mógł się oprzeć. Nigdy nie mógł. Odkręcił i nalał sobie alkoholu. – Nie obiecuję, że zrozumiem, czy podzielę twój ból, ale wysłucham. – Patrzył z dziką fascynacją na wypełniającą się szklankę. – Pijesz? – Chciał od razu mu nalać, ale ostatnie resztki instynktu samozachowawczego kazały mu najpierw się upewnić.

- Poproszę - odpowiedział i podszedł, by sięgnąć po szklankę. Nigdy nikomu nic nie mówił, dusząc wszystko w sobie. Ufał temu człowiekowi, mimo iż go w ogóle nie znał. Popatrzył w jego stronę i lekko westchnął. - W wieku dwudziestu lat ożeniłem się z dziewczyną z mojego rodzinnego miasta, Kioto. Znaliśmy się długo, kochaliśmy. Rok po ślubie przyszła na świat nasza córeczka. Ja i ona skończyliśmy studia. Ona znalazła pracę w banku, ja otworzyłem restaurację. Nad restauracją mieściło się nasze mieszkanie. Żyliśmy szczęśliwie, nic nam nie brakowało. Pewnej nocy ktoś rozniecił pożar w pobliskim domu. Ogień przedarł się do nas. Nie mogłem nic zrobić. Nie miałem jak ich uratować. - Zamilkł, bo poczuł, jak głos mu się załamuje.

Słuchając tej historii nienawidził siebie, że jednak go sprowokował do wyznania. To co mówił było straszne. Miał wszystko. Ułożone życie, ukochaną kobietę i dziecko. Musiał być wspaniałym ojcem. Frywolna myśl przeleciała mu przez głowę. Miał wszystko, a w jednej chwili życie upomniało się o swoje i odebrało mu to, co kochał najbardziej i co jest sensem życia. Naturalna kolej, masz coś po to, by ci to odebrano. Wypił na raz całą szklankę i podszedł do niego. Na takie zdarzenie nie ma odpowiednich słów, bo cokolwiek się powie zawsze jest mało. Słowa nie są w stanie zaleczyć ran, mogą je jedynie bardziej podrażnić i rozdrapać, a nawet otworzyć i znów zadawać niewiarygodny ból. Nie pewnie objął go od tyłu czując, jak szum rozkosznego morza ginie, a jego trzęsące się ciało krzyczy o rozstanie z tym drugim. Ci co nic nie mają nie cierpią, bo nie mogą nic stracić, a kiedy wszystko masz skazujesz się na tragedie. Razem z jego zapachem docierało do niego cierpienie, bezsilność i zadręczanie siebie, że ich nie uratował, a przecież miał jako głowa rodziny zapewnić im bezpieczeństwo. Porażka tak tłamsząca. Pętla zaciskająca się na szyi. Został sam, mimo że nie powinien. Ciała trawione ogniem. Katował się jego ukradzionymi myślami, jakie prawdopodobnie błądziły po jego głowie. Zginęły tak tragicznie okrutną śmiercią, a on został na tym świecie. Bez ich uśmiechów. Bez ich codzienności, którą musiał kochać. Został całkowicie sam. Zoro zastanawiał się przez moment czy na pewno śmierć była w tym najgorsza, czy może demon życia skazujący tego chłopaka na egzystencje na tym świecie. Zawsze uważał, że ten jest gorszy. Przytulił go mocniej do siebie, z całej siły, jakby chciał zabrać ten ból od niego.

Poczuł mocny uścisk, ale jego ciało nie mogło powstrzymać się od drżenia. Przez te lata próbował się z tym pogodzić, jednak gdy wspomnienia wracały nie mógł powstrzymać tej goryczy, beznadziejności, nie mógł znieść siebie. Gdyby wtedy wcześniej zareagował skończyłoby się to inaczej. Zatopił się w cieple drugiego mężczyzny. Czuł ukojenie, wsparcie, a nie plastikowe słowa wypowiedziane z aktorskim wyrazem twarzy. Uspokajał się, aż w końcu blado się uśmiechnął.
- Przepraszam, chyba nie do końca sobie jeszcze z tym poradziłem. Dziękuję - wyszeptał, zamykając oczy. Był mu naprawdę wdzięczny za ten gest. Znaczył dla niego naprawdę dużo.

Nie musiał mu tego mówić, jego ciało go zdradzało. Męki jakie nosił w sobie w jakiś nie do końca racjonalny sposób przeszły na niego. Miał wrażenie, że jest z nim jednością. Stali tak, a zielonowłosy zastanawiał się nad tym, jak bardzo nie cierpi tego czym rządzi się miejsce, gdzie żyją i jak nie mogą nic poradzić na to, że nie mają wpływu na najważniejsze rzeczy. Chciał ściągnąć z niego to, co dźwiga i w pewnym momencie się ocknął i zdał sobie sprawę z pragnienia, jakie się zrodziło w nim i konieczne wyswobodzenie z tego musiał wprowadzić. Dotknął jego ręki trzymającej szklankę i na chwilę zatrzymał się w tej pozycji. Wcześniej tego nie zauważył, ale jego dłoń, poza specyficznym powiewem chłodu, była nieziemsko delikatna. Jak u najlepszego kucharza… Chciał by ten mógł kiedyś wrócić do robienia tego co kochał… Jaki ty jesteś niepoprawny, zganił się w myślach i wyjął z jego dłoni szklankę.
– Naleję nam. – I odszedł od niego z głową pełną obciążonych myśli. On kiedyś kochał mocno i tak jak kocha się tylko raz… Dlaczego jego los tak go nękał? Dlaczego poczuł, jakby chciał rozwalić wszystko, by tylko ten odzyskał to co stracił? Nie pojmował sam siebie, ale to nie była nowość dla niego. Dostawał co chciał, potwierdzenie z jakich elementów składa się ludzkie życie. Podszedł do niego wręczając mu szklankę, a ich palce minęły się z cichym zainteresowaniem.

Wziął szklankę i ich oczy się spotkały. Blondyn w tym czekoladowym spojrzeniu widział tylko ból, rozczarowanie i jakąś nieopisaną rezygnację. Dotknął jego policzka, nadal patrząc w jego oczy.
- Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić? - zapytał. Naprawdę chciał, by ten człowiek uśmiechnął się szczerze przynajmniej raz. Chciał odegnać całą złą aurę, jaka go otaczała. Mógł przysiąść, że Zoro nigdy nie był szczęśliwy. - Jeśli mogę coś zrobić, to powiedz, proszę.

W pierwszej chwili pomyślał, że się przesłyszał, a w drugiej, że chyba alkohol za szybko zaczął krążyć w jego ciele. Znając chociaż niewielki skrawek jego przeszłości zachodził w głowę jak on mógł wciąż chcieć robić coś dobrego. Na dobrą sprawę mógł wykorzystać teraz tę chwile. Blondyn potrzebował bliskości drugiej osoby, więc może nawet chyba nie trzeba było go urabiać, ale wtedy czuł jak pali go jego przeszłość. Dowiedział się już wszystkiego, jego życie dostało upragnione potwierdzenie. Nie chciał już niczego więcej.
 – Już dałeś mi to, co potrzebuję. – Lekko dotknął jego dłoni otaczającej jego policzek, chwycił ją i pocałował w geście raczej smutnym, spowitym tym odczuciem, ale oczami wciąż błądził wśród jego tęczówek. Smętnie wyswobodził jego dłoń, mocząc usta w palącej cieczy, która na nim nie robiła wrażenia.

Nie chciał naciskać. W końcu był dla niego obcym człowiekiem. Poczuł lekki ucisk w sercu. Gdyby spotkali się w innych okolicznościach niż te biznesowe, może wtedy inaczej by się wszystko potoczyło. To nie tak, że szukał bliskości na chama, po prostu wyczuwał coś innego w tym człowieku. Coś podobnego, ale jednocześnie tak bardzo oddalonego. Coś, co sprawiało w nim ciekawość. Jego najmniejszy gest tak bardzo go cieszył, nawet jeśli wiedział, że Zoro jest dla niego niedostępny. Mimo to czuł ogromną ochotę przebywania z nim, rozmawiania i podziwiania tego niecodziennego i tak naturalnego profilu. Na odpowiedź zielonowłosego machnął tylko niepewnie głową. Oddalił się i usiadł na kanapie. Upił łyka ze szklanki. Napój powoli zaczynał działać.

- Nie pijesz chyba na co dzień? - zapytał trochę przekornie, a trochę by oczyścić atmosferę, która lekko zaczęła im ciążyć i przysiadł się do niego na kanapę. Ludzie szukają relacji czy tego chcą czy nie. Nie warto się temu przeciwstawiać, bo można ominąć coś interesującego. Nawet jeśli już dostał wszystko co chciał, to coś sprawiało, by jeszcze brnął dalej. Kiedy tak patrzył na niego, to teraz błękit jego oczu zaczął przypominać mu łzy. Już wiedział, co za morze zobaczył w tych tęczówkach. W jednej chwili poczuł, jak w pomieszczeniu jest duszno i poluźnił odruchowo krawat, jak typowy nastolatek na siłę wciśnięty w elegancki szkolny mundurek. Sytuacja już dawano przestała nosić znamiona oficjalności, więc postanowił się go pozbyć i zsunął sobie z szyi niechcący rozwiązując, a przy tym zatrzymując w ręce.

Nie patrzył w jego oczy. Czuł wstyd do siebie i do swojej historii. Teraz wyglądał pewnie jak dzieciak potrzebujący opieki. Usłyszał kolejne pytanie i mimowolnie uśmiechnął się.
- Mam słabą głowę do picia - powiedział zgodnie z prawdą. Odłożył pustą szklankę na stoliczek. Już wypił wystarczająco sporo. Poczuł ruchy Zoro tuż koło siebie i odważył się popatrzeć w jego stronę. Widok jak ściągał krawat był niesamowity. Zaczerwienił się. Ten człowiek niesamowicie działał na niego pod każdym względem. Aby ukryć zawstydzenie obrócił twarz. I tak było mu już wystarczająco głupio za to wszystko, co zrobił dla niego zielonowłosy.

Nie był w stanie się upić i nie cierpiał za to swojego organizmu, ale przyjemne huczenie w głowie było chociaż namiastką stanu, jaki zawsze chciał osiągnąć, a był mu tak niedostępny. Spojrzał na blondyna, który zdawał się peszyć. Wyglądał teraz niezmiernie uroczo. Zastanawiał się tylko, co wywołało taką reakcje u niego i odkładając krawat odpowiedź przyszła sama. Przygryzł wargę na myśl, która zaplatała się przy nim.
– W porządku? – Rozpiął dwa pierwsze guziki koszuli, a one przyjęły to z rozkoszą godną zapewnienia niezapomnianych doznań i ferworu czasu. Zaciekawiła go reakcja faceta, a może trochę w nią nie dowierzał i chciał się upewnić. – Może chcesz odpocząć? – Nie znosił tych pytań grzecznościowych, ale wieloletnie wyuczenie robiło swoje. – Albo odprężyć się? - Wskazał na łazienkę, napełniając sobie szklankę. Nie chciał okazać się dla niego obciążeniem z chwilą, gdy bliżej zaczęli się poznawać.

- Nie musisz przy mnie okazywać tych wszystkich wyuczonych grzeczności - powiedział drżącym głosem od emocji, które w nim zawrzały. Pociągał go ten przystojny i tajemniczy mężczyzna. Nie mógł tego ukryć. W końcu zgodził się przedtem na "nocleg" tylko dlatego, że tego chciał. Jednak nie chciał tego zaliczać do jednorazowych rzeczy, zwłaszcza, że coraz bardziej odczuwał coś głębszego w stosunku do tego mężczyzny. Zastanawiał się czy po prostu nie zostanie wykorzystany i porzucony na następny dzień. Ta myśl już teraz rozrywała mu serce. Nie zniósłby takiego scenariusza.

I jak ma mu powiedzieć, że to nie jest takie proste i że to kryje za sobą obsadę jego życia, której tak nie znosi właśnie przez to. I tak nie zrozumie, wiec nie ma to sensu.
– Przepraszam – powiedział, ale słowo nie zabrzmiało jak wyraz skruchy, a raczej wyznaczało trasę ucieczki. Wstał z kanapy i podszedł do okna, od tak po prostu, i oparł się o parapet przodem do mężczyzny tak, że teraz obejmował go całego swoim wzrokiem. Ręce wsadził do kieszeni w geście zobojętnienia, jaki uwielbiał i który był jego towarzyszem. Cudownym towarzyszem ścieżek brudnych i bezwzględnych w traktowaniu, niemym widzem mogącym tylko patrzeć. – Chciałem byś nie czuł się zobowiązany swoim zaproszeniem – wyjaśnił, mijając się już szczelnie z prawdą.

- Nie czuję się zobowiązany - powiedział i ruszył w stronę łazienki. Musiał odetchnąć i pomyśleć. - Wezmę kąpiel, przepraszam na chwilę - powiedział i wszedł do nieskazitelnie czystej łazienki.
Szybko zdjął z siebie ubrania i wszedł pod zimny prysznic. To pozwoliło mu się trochę uspokoić i zrelaksować. Teraz sam już nie wiedział co robić. Czuł jakąś niechęć Zoro do siebie. Nie mógł tego zrozumieć i czuł, że nie da rady przezwyciężyć tej bariery. Chciał być dzielny. Chciał to przezwyciężyć. Ta bezsilność go dobijała. Tak bardzo chciał go zrozumieć i jakoś pomóc. Po policzku spłynęła mu już kolejna łza. Nie chciał tak tego skończyć. Chciał być dla niego kimś innym niż zwykłym kundlem poznanym w pracy, przy którym trzeba być sztucznym. Sam nie wiedział dlaczego tak emocjonalnie do tego podchodzi. To nie było w jego stylu. Jednak czuł się osaczony. Osaczony sympatią do niego. Przeklął się w myślach. Musiał się ogarnąć.

Pokiwał tylko głową i odprowadził go wzrokiem pod same drzwi łazienki. Obydwoje dobrze wiedzieli po co przyjeżdża się do takich miejsc i dlaczego. Ale jeśli to zrobi… Dla Zoro to będzie przypieczętowanie, które notabene powinien wykonać. Sam przecież zaczął tę egoistyczną grę, a teraz mąci mu w głowie. Ale jedno to on, a drugie ten blondas, któremu życie już wystarczająco pokazało, jak paskudnie może się zrobić. Będą wspólnikami z chwilą, gdy jutro wykona formalny telefon i jakby to miało wyglądać, przecież nie można łączyć życia prywatnego z pracą, a przynajmniej nie oficjalnie, bo pod przykrywką papierkowej roboty skrywa się prawdziwe negocjacyjne wyuzdanie. Tutaj znów wraca jego ukochane udawanie. Nie chce tego od niego, nie chce by to tak wyglądało, nie chce zafundować mu takiej karuzeli spraw. W tej chwili usłyszał szum puszczanej wody i zadziałało to na jego fantazje nad wyraz kreatywnie, przebijając się przez jego rozsądek. Nie chciał go krzywdzić, jednak jego ciało tak go przyciągało, a wyobraźnia podsuwała namiętny obraz pieszczonych przez wodę jego szczupłych ramion, który zacierał trochę poczuciem wartości w nim. Nie był w stanie dać mu tego, co potrzebował. Był zbyt wypaczony.

Woda spływała po jego ciele, a on powoli się uspokajał. Opanowanie powoli wracało. Nie mógł na nic liczyć. Zaśmiał się w duchu. Jutro wyjedzie z tego miejsca, jednak wiedział, że nie zapomni tego spotkania. Najbardziej jednak zaniepokoiły go słowa Zoro, który mówił, że zadzwoni do Kurojimy. Nie chciał tej transakcji, chociaż z drugiej strony się cieszył, bo wtedy częściej by się widywali. Jednak to byłyby spotkania czysto biznesowe. Ale to zawsze coś. W końcu zawsze mógł powiedzieć przełożonemu, że nie da rady pociągnąć tego do końca. Może istniała szansa, że się zgodzi. Wymył włosy i namydlił ciało. Nie chciało mu się stąd wychodzić. Mógłby tutaj zostać całą noc, a rano po prostu zniknąć. Był ciekawy czy zielonowłosy by to zauważył, co było wątpliwe.

Każdy miał swoje problemy. Po co wplątywać kogoś w swoje i przygniatać odpowiedzialnością za ich wiedzę. Mimo że pociąg fizyczny był ogromny, to jednak chciał czegoś lepszego dla niego. Może to była droga? Podszedł do barku i wyciągnął nową butelkę o równie kuszącym kształcie, co i wnętrzu. Blondyn i tak był w łazience, więc Zoro odpuścił sobie dobre maniery i odkręcając upartą zakrętkę, która buntowała się złośliwie, upij łyk, a potem zaraz drugi. Lubił uczucie wypalania przełyku, który nosił znamiona nadmiernej niechęci do siebie. Ten czas był potrzebny by ocenić co powinien, co chce, a co musi zrobić. Wspólnicy czy kochankowie, wszystko jedno, on i tak będzie tym złym. To nawet było dość dowcipne. Uśmiechnął się wlewając w siebie alkohol.

Spłukał z siebie całą pianę i wyszedł z kabiny. W szafie wisiały tylko czyste i miękkie szlafroki. Westchnął cicho i zaczął się wycierać. Spojrzał na swoje odbicie. Pomimo kąpieli wyglądał żałośnie. Nakrył szybko grzywką jedno oko. Czuł zmęczenie, chęć aby ten dziwny dzień się skończył. W niezbyt dobrym nastroju wyszedł z łazienki, mając na sobie tylko ten cholerny szlafrok. Zoro popijał nadal alkohol. Sanji był pod wrażeniem, że jeszcze się nie upił i ma taką twardą głowę.
- Przepraszam, że cię zatrzymałem – powiedział, nie patrząc mu w oczy. Prawda była taka, że nawet teraz tego nie żałował. Oczami znalazł drzwi do sypialni. Tak, sen to jedyna rzecz, która teraz mogła coś zdziałać. - Jest już późno. Położę się. Dobranoc - powiedział cicho i ruszył w stronę drzwi.

Właśnie dlatego nigdy nie lubił wzniosłych słów, bo rzadko kiedy były poparte czynami. Patrzył jak wychodzi owinięty w biały szlafrok, który niesamowicie współgrał z jego cerą. Wyglądał zjawiskowo, a jego wciąż mokre włosy zwisały niezmiernie erotycznie, jakby były nasączone ukojeniem. Wiele by dał by ich dotknąć, ale tylko wysłuchał go, wciąż nie odstawiając butelki. Zrobił się jeszcze bardziej znieczulony na wszystko, bo facet widać miał trochę oleju w głowie. I dobrze! Starał przekonać sam siebie, chociaż wszystko było zdumiewająco dalekie od tego pozytywnego odczucia.
– Żałujesz? – Jedno pytanie, a potem uszanuje jego decyzje.

Zatrzymał się przy wejściu do sypialni.
- Nie żałuję, że umowa nie doszła do skutku, nie żałuję, że cię poznałem - powiedział szczerze, patrząc w jego brązowe oczy. Zmienił kierunek i ponownie podszedł do mężczyzny. Przybliżył swoje usta do jego twarzy i namiętnie go pocałował. - Żałuję jedynie, że nie mogę być dla ciebie kimś innym - wyszeptał i odwrócił szybko głowę, by nie widać było jego szklistego spojrzenia. Na ustach nadal miał jego smak. Tak daleki, a jednocześnie taki nieziemski. Teraz był już pewny, że trudno będzie zapomnieć.

Królestwo samotnej duszy właśnie zostało naruszone. Dotyk jego ust był czymś, czego nigdy nie powinien poznać. Był tak delikatny i subtelny, jak wiosenny poranek upaprany chłodną rosą, ale nie to było najgorsze. Nie to piękno bliskości, lecz to, że był lepszy od jego wyobrażeń, które nawiedziły go podczas kąpieli mężczyzny. Blondyn tym gestem zadecydował o swoim cierpieniu i przy okazji o jego. Sprawił dłońmi by twarz jego przyszłego partnera znów zwróciła się ku niemu i oddał pocałunek. Pierwszy raz to zrobił. Odwzajemnił słodki gest ust. Jego palce zjechały na szyje chłopaka, łaskocząc go delikatnie nieświadomie opuszkami. Poznawał właśnie jego smak, tak zupełnie odrębny od zarządczych prymusów. Wyczuł nikotynę, która z resztami alkoholu stworzyła idealną kompozycję wspomnień używkowych, co go zaskoczyło, bo nie widział go z papierosem, ale nie dał nic po sobie poznać, zatapiając zmysły w jego idealnych wargach i ledwo wyczuwalnie wsunął dłoń w pod nie dosunięty szlafrok i lekko go odsunął, odsłaniając jego ramię i dłonią muskając jego wystającą kość obojczykową, która była nieskazitelnym zaproszeniem do bliższego poznania. Perfekcyjna.
– Będziesz cierpiał – wyszeptał, rozstając się z jego ustami, ale dotykiem wciąż zachwycając się elementem jego ciała.

Nawet jeśli to tylko jedna noc. Nawet jeśli miałby z tego powodu cierpieć. Nawet jeśli był skończonym, naiwnym idiotą. Nawet jeśli miałby później go nie spotkać. To jedno wiedział na pewno, nie żałuje tego. Nie żałuje, że chociaż przez jedną noc będzie mógł cieszyć się ciepłem tego mężczyzny. Czuł jego dotyk na własnym ciele. Był tak bardzo przyjemny. Poczuł jak reaguje jego ciało. Chciał tego, chciał zostać zdominowany przez niego. Nawet jeśli ze strony Zoro nigdy nie poczuje miłości, to chciał tego. Chciał przynajmniej jego obdarzyć tym uczuciem, które skrywał w sercu przez tyle lat. Smak jego ust, jego dotyk, jego pożądanie. To było ich wspólne.
- Nawet jeśli miałbym cierpieć, to uważam, że dla ciebie warto - powiedział i ponownie złączył ich usta.

Ile można przekazać w połączeniu języków, które mają tak podobne pragnienia. Zadziwiał go, ludzie na ogół uciekają przed bólem, a on brnął w to dalej. Zmienił rytm ich pocałunków w bardziej zdecydowany. Potraktował tą odpowiedź jak pozwolenie i ponaglenie do przypieczętowania samego siebie i swojego życia. Jego wargi przeszły przez policzek i zaczęły błądzić w okolicy ucha mężczyzny.
– Mylisz się, dlatego będziesz cierpiał. – Starał się być jak najbardziej przyjemny tak, by czuł wyraźnie kontrast, jaki na siebie ściąga. Bezwstydnie przygryzał jego płatek, a dłoń zjechała niżej w miejsce, gdzie znajdował się węzeł jeszcze chroniący ciało Sanjiego. Druga smętnie do niej dołączyła, zmuszona opuścić miejsce jakie sobie upodobała. – Jesteś tego pewny? – Dał mu ostatnią szanse na wycofanie. – Chcesz się ze mną kochać? – Przerwał pieszczotę, spoglądając w sztorm bujający się w jego oczach i ujął supeł demonstracyjnie tworząc wstęp.

- Jestem dorosły, Zoro, i wiem czego chcę - powiedział już lekko zdyszany. Wyciągnął rękę i zaczął rozpinać koszulę kochanka. - Umiem wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje - rozpiął ostatni guzik i zsunął z niego koszulę.
Niemal krzyknął z zaskoczenia, gdy zobaczył zszytą, potwornie długą bliznę, która ozdabiała tors mężczyzny. Przeniósł swój wzrok w jego oczy. Jaką przerażającą przeszłość nosił w sobie? Najgorsze scenariusze w tym momencie przeleciały przez jego głowę. Nie odezwał się. Całe podejście do ludzi i do świata, całe niezrozumienie, wszystko to, co pokazywał sobą ten człowiek zaczęło mu się rozjaśniać. Ta bolesna prawda, że to ludzie tworzą innych ludzi zaczęła w niego uderzać. Pochylił się i przyłożył głowę do tej blizny. Nie brzydziło go to. Bo jak mogło go brzydzić w nim coś, co tak naprawdę było czymś zrobionym przez kogoś innego? Usłyszał bicie serca. Położył rękę na jego piersi. Ten dźwięk był jak pieśń, najpiękniejsza na świecie.

Był zupełnie przygotowany na taką reakcje. Wszyscy, co widzieli jego skazę reagowali z nieukrywanym obrzydzeniem i nawet nie chodziło o jej wielkość, a o paskudny wydźwięk jaki z sobą niosła. Osoby żyjące już tak mają, nie przepadają za tym, co nie przyjemne dla oka, a ci co już się pokusili na torturę by poznać ją bliżej, okazywali się pilnie potrzebować pomocy psychiatrycznej, bawiła ich ona mając nadzieję na specyficzne upodobania zielonowłosego, ale nikt jeszcze nie okazał tyle człowieczeństwa. Zaczął nerwowo oddychać, było w tym coś, co mu się nie spodobało, jakby otworzono lęki, z którymi już dawno się uporał. Uciekł wzrokiem, jakby chciał udawać, że to się nie dzieje, ale nie udawało się. W jednej chwili poczuł, że nie chce by go dotykał, a raczej by jej nie dotykał. Nie chciał by te nieskazitelnie piękne dłonie dotkały czegoś tak odrażającego. Musiał coś zrobić. Skupił się na jego odpowiedzi, która robiła za doskonałego wybawcę i chociaż trochę tłumiła kryzki przeszłości.
– W takim razie możemy to zrobić po mojemu? – Jego głos chwiał się, jakby nagle niewidzialny wiatr chwiał nim wedle swoich upodobań. Potrzebował oderwać się od jego bliskości, której nie powinien doświadczać.

Czuł jego zmieszanie. To trochę zabolało, ale rozumiał, że jeszcze bardziej swoimi gestami on może skrzywdzić Zoro. Trochę się zmieszał, ale nie miał zamiaru się cofnąć. Podniósł głowę i popatrzył na niego. Nie czuł strachu, chociaż nie wiedział co go czeka. Pokiwał tylko głową. Czuć było alkohol, jednak Zoro wydawał się nie być ani trochę zamroczony trunkiem. Przysunął do niego usta i pocałował.

Niemal czuł jak ból z przeszłości tężeje mu w gardle. Nigdy nie pozwalał sobie na zdradę uczuć, ani okazanie jakiejkolwiek słabości i teraz też tego nie chciał. Moment zawahania i nieostrożnej dobroci zignorował. Oczyścił swój umysł, skupiając się na pocałunku. Tak będzie lepiej, żył z takim przekonaniem i z takim umrze, bo tak musi być, decyzji raz podjętych nie zmienia się bez powodu. Wciąż trzymał dłonie na splecionych sznurkach ciepłego szlafroka, ale z chwilą, gdy Sanji pokiwał głową, rozplatał je. Tak po prostu uwalniając jego niesamowicie seksowne ciało. Nie czekał opętany widokiem jego niczym nie skalanej klatki piersiowej, która unosiła się teraz coraz szybciej, jakby domyślała się jego dalszych ruchów. Położył swoje dłonie na jego ramionach, zsunął z niego przyjemne okrycie, które wolno opadło na ziemie jak by chciało stworzyć osobną historie lub też szukało znaczenia. Stał tak przed nim całkowicie nagi, wtapiając swoje spojrzenie w jego oczy, które pieściły całe jego ciało już teraz. Chciał zapamiętać tę chwile i nauczyć się jej dokładnie na pamięć. Bezwstydnie zjechał spojrzeniem na talie mężczyzny i zatrzymał wzrok na jego rosnącej męskości. Widok wprawił go w stan pragnienia chłonięcia tego, co się dzieje z tym facetem. Lubieżnie przygryzł wargę, widząc jak jego męskość unosi się do góry dotykana tylko spojrzeniem.
– Bardzo tego chcesz, widzę… - Napawał się widokiem nagiego blondyna z ślicznie zakręconą brewką, która teraz stanowiła piękną dekoracje nagości mężczyzny

Nie spuszczał wzroku z twarzy kochanka, nawet wtedy kiedy rumieniec zawstydzenia wykwitł na jego twarzy. Stał, czując wzrastające podniecenie. Nie mógł uwierzyć, że pod wpływem wyłącznie spojrzenia tych brązowych oczu tak bardzo się podniecił. Nie mógł tego powstrzymać. Albo po prostu nie chciał. Stał nagi przed mężczyzną do którego z chwili na chwilę czuł coraz większą sympatię. Jeszcze nikt nigdy, oprócz jego świętej pamięci żony, nie wzbudzał w nim takiego uczucia. Z cierpliwością czekał na kontynuację. Przymknął oczy, pojąc się tym niesamowitym uniesieniem. Jeszcze nigdy nie kochał się z mężczyzną, więc lekkie podenerwowanie również dawało o sobie znać. Pożądanie i przyjemność brały jednak górę.

Czas przestał płynąć. Jakie to miłe uczucie, gdy zanika świadomość tego z czego składają się momenty. Stał całkiem nagi dla niego, gotowy by kochał się z nim w tym hotelowym pokoju, mimo że był pewny to zielonowłosy od razu wyczuł pewne napięcie. Podszedł do niego, domyślał się z czego to wynika i chciał, by to cierpienie zapamiętał jako możliwie dobre doświadczenie. Stanął tuż przed nim i pocałował go bez słowa w usta, namiętnie wprawiając w taniec ich języki i wargi.
– To będzie twój pierwszy raz z mężczyzną, prawda? – Zmieszał ich przyspieszone oddechy i zaczął zjeżdżać pocałunkami niżej, a dłonie czule zapoznawały się z jego talią, zsuwając się wraz z nim do dołu, aż wreszcie klęknął przed nim i wziął do buzi jego członka, który zachęcał go od kiedy tylko mu się ukazał.

Wiedział, że Zoro dostrzeże to podenerwowanie i będzie wiedział czego jest przyczyną. Nawet nie było sensu odpowiadać, bo powiało tym na kilometr. Zawsze uganiał się za kobietami, a potem miał bardzo długą przerwę, aż do dzisiaj, kiedy poznał Roronoę Zoro. Mężczyznę, który zrobił na nim piorunujące wrażenie. Czuł jego oddech na swoim ciele, pocałunki, nieziemski i idealny dotyk. Dyszał coraz szybciej, nie mogąc się powstrzymać. Świat się zatrzymał i liczyli się w tym momencie tylko oni. Gdy uwidział, że Zoro przy nim klęknął, zawstydził się, jednak zaraz potem jęknął rozkosznie, gdy poczuł ciepło i wilgoć obejmującą jego członka. Nogi lekko się pod nim ugięły i szybko oparł się o stolik aby nie upaść. Czuł ruchy na swoim przyrodzeniu i miał nieodparte wrażenie, że zaraz zostanie poniesiony przez skrzydła rozkoszy.

Poruszał swoimi ustami z takim rozmysłem jak nigdy, bo w sumie nigdy nie było warto, a teraz nawet jeśli wszystko sprowadzało się do złego, to chciał, by uczucia podczas tego co będą robić były dla niego przyjemnością, a nie wymyślna torturą, bo na to przyjdzie czas później. Wciągał go zachłannie, zassiewając się delikatnie na główce, a jego dłonie dostały jeszcze bardziej uzależniające zadanie. Dotknął jego jąder i zaczął nimi obracać z pasją i jakąś fascynacją. Wsuwał sobie go do samego gardła, liżąc i pieszcząc najlepiej ja potrafił. Drugą rękę przeniósł na jego pośladki. Teraz poczuł, jak były umięśnione, wprost idealne do robienia tego.

Takich pieszczot jeszcze nie doświadczył nigdy. Zoro był niesamowity, a co najbardziej go cieszyło, on również czerpał z tego przyjemność. Sanji nie mógł powstrzymać głośnych jęków, gdy ręce mężczyzny pieściły jego jądra. Ledwo podtrzymywał się stolika. Przyjemność wypełniała go do granic możliwości. Czuł, że jeszcze chwila i zacznie szczytować. Poczuł ręce faceta na swoim tyłku. To było tak cholernie niesamowite.

Jego usta zrobiły się bardziej dynamiczne w swoich ruchach, słysząc przyjemnie przyspieszone jęki blondyna, które dźwięczały w jego ustach oddziałując odpowiednio na krocze zielonowłosego. Coś tłukło się niesamowicie po jego głowie, lecz nim sens szukającej wolności myśli został oceniony przez jego umysł skasował ją, gwałtowniej dociskając już dochodzącą męskość mężczyzny w swój przełyk. Chciał się nią krztusić, chciał ją bardziej chłonąć, jego głowa zaczynała wariować przez ten nieszczęsny zamęt kontrolowany, a ręce na jego tyłku idealnie współgrały z wytwarzanym pragnieniem, które otwierał ten facet całą swoja osobą i naiwną chęcią bawienia się w dobrego samarytanina. Robił to sobie z premedytacją, pieszcząc w taki sposób jego przyrodzenie, które przyjmowało to z rozkoszą. Jak ten blondyn mógł myśleć, że może coś dla niego zrobić? Czuł już to specyficzne pulsowanie penisa i zaczął liczyć w myślach, czując jak kojąco pozbawia się oddechu. Zawsze tak robił. Raz, dwa, trzy… W końcu do wszystkiego można się przyzwyczaić.

Blondyn czuł jak rozlewa się z nim przyjemność. Poczochrał włosy mężczyzny, dając znak, że dochodzi, jednak ten nie cofnął ust, co trochę wystraszyło blondyna, zwłaszcza, że całe jego przyrodzenie znajdowało się w ustach zielonowłosego. Chciał się cofnąć, jednak silne dłonie na pośladkach skutecznie mu to uniemożliwiły. W rezultacie doszedł wewnątrz ust kochanka. Nogi odmówiły mu już całkiem posłuszeństwa i runął na ziemię, znajdując się teraz tuż koło zielonowłosego. Widoczność trochę mu się rozmazała.
- Czemu to zrobiłeś? - powiedział zawstydzony. Przecież nie musiał tego robić.

Cztery… Całą siłą woli i swojego ciała stłumił w sobie odruch cofający, pozwalając by sperma faceta przelała się w dalszą część jego organizmu, a on w ostatniej chwili wyswobodził jego penisa z swoich ust. Podejrzewał, że blondyn nie wytrzyma. On sam z trudem łapał oddech, starając się jak najmniej to okazać. Opadł z całej siły przytrzymując ręce na swoich udach, by nie podzielić losu partnera. Przepływ powietrza w jego płucach zachłannie poniewierał jego wnętrzem, a nadmiar spermy, który wraz z wypuszczeniem męskości blondyna zagubił się w kąciku jego ust, zdawał się nabijać z niego. Podniósł spojrzenie na jego niczym nie okryte ciało, leżące tuż przy nim, jak ofiara własnych wartości i dla zielonowłosego z pewnością tak było. Był piękny, a w takiej postaci karmił jego umysł swoją nagością na której malowniczo wyłaniało się całe doznanie. Nie czekał aż unormuje mu się oddech. Kciukiem starł resztkę nasienia ze swoich warg, uśmiechając się do niego uśmiechem wyzbytym z ludzkich radości.
– Ale… – Jego struny głosowe był raczej odmiennego zdania. – Chciałem. - Przełknął ślinę, a dobrze znany ból w przełyku przeleciał przez niego, żrąco paląc wnętrze jego buzi, które po stopniowym opanowaniu doskwierało już natrętnie przy każdym oddechu. Ale nad tym też potrafił zapanować, a raczej zignorować, co często obracało się przeciw niemu. Podniósł go z ziemi, uraczając nieprzyjemną szybkością bicia swojego serca, które stwarzało wrażenia rwania się w agonii niesłychanej męki błagającej o śmierć, nie mającej nadejść, i przeniósł na łóżko. Idąc jakby na pamięć, oparł go na poduszkach tak delikatnego posłania, które bardziej wywoływało w nim odruch wymiotny niż zdarzenia sprzed momentu, a sam usiadł na skraju łóżka, normując swoje odruchy, a w głowie mając dalszy ciąg. – Rozłóż nogi – zapowiedział mu bez dodatkowych słów już panując nad swoim układem oddechowym.

Nie rozumiał tego człowieka. Kompletnie go nie rozumiał. Był poza zasięgiem wszystkiego. Zamiast twarzy maska, zamiast serca skała. Jeszcze przed chwilą myślał, że i jemu to sprawia przyjemność, jednak teraz w oczach blondyna wyglądało to całkiem inaczej. Tak, jakby zielonowłosy odprawiał w pewnym sensie rytuał, który był z nim obecny przez całe życie. Nawet jego kroki, kiedy niósł go w stronę łóżka wydawały z siebie jakąś niechęć i coś cholernie negatywnie dziwnego, czego za cholerę nie mógł pojąć. Z jednej strony fascynował go ten człowiek. Był inny niż ci wszyscy zakrawatowani faceci. Nadal wierzył, że za tą dziwną maską kryje się jednak coś ludzkiego. Mimo tego nie mógł ukryć, że trochę się go bał. Usłyszał jego rozkaz, jednak nie wykonał żadnego ruchu. Leżał i patrzył na niego. Nie wiedział nawet co powiedzieć.

Odwrócił głowę w jego stronę, prześwietlając tymi swoimi brązowymi oczami. Obserwowała go i zatapiał się w lekkim poczuciu lęku blondyna, jakby karmił się jego strachem. Doskonale wiedział, że tak będzie i o to też chodziło. Widząc, że ten nie wykonuje żadnego ruchu, przysunął się do niego jednym ruchem, usadawiając obok.
– Boisz się mnie? – zapytał z dziwną satysfakcją, patrząc mu głęboko w oczu. Gdy widział jak jego oddech przyspiesza, położył rękę na jego udzie, zaczynając gładzić jego skórę, jakby tamto zdarzenie sprzed chwili było wytworem ich wyobraźni. Nawet na chwilę nie przerwał kontaktu wzrokowego, jakby chciał go przekonać do swoich prawd lub zwyczajnie przekupić. – Jeszcze masz wybór. – Jego głos delikatnie drżał, co było naturalną reakcją, ale i jego barwa zmieniła się współgrając z dłonią pieszczącą udo blondyna. Ile człowiek może mieć twarzy? Jedną? Dwie? Z pewnością wtedy byłoby łatwiej. A co jeśli ma całą kolekcję sztucznych odbić?

Czuł na sobie jego dotyk i patrzył w te ciemne oczy, które zatapiały się w jakiejś cholernej satysfakcji. W tym momencie poczuł się jak skończony idiota i naiwniak. Czy samotność aż w taki sposób musiała dać o sobie znać? Miał nadzieję, że może Zoro nie jest takim zimnym draniem, jak to pokazywał, jednak teraz pod wpływem tego spojrzenia kompletnie nie wiedział co o nim myśleć. Czy te uczucia, które jeszcze niedawno od niego czuł były tylko wybrykiem jego wybujałej wyobraźni? Może ten człowiek wcale nie potrzebuje towarzystwa, a wręcz nim gardzi? Sanji nie chciał być tylko zabawką do wykorzystania i rzucenia w kąt. Nawet jeśli nie była spisana, to nadal był to rodzaj jakieś gównianej umowy. Nie chciał tego. Nie. To było za wiele. Pomimo tej przyjemności jaką dawał mu zielonowłosy nie mógł tego zaakceptować. Może da mu jeszcze większą satysfakcję, ale nie obchodziło go to. Obydwoje byli ludźmi. Sanji dobrze wiedział, kiedy jest granica. Odsunął się od mężczyzny i szybko stanął na nogi.
- Przepraszam, po prostu nie dam rady. Nie tak - powiedział i szybko wyszedł z pomieszczenia, zamykając się w łazience. Po raz kolejny nie mógł opanować łez, tym razem wielkiego upokorzenia. Czuł jak powoli wariuje. Nie chciał zrobić nic złego. Zbeształ siebie w myślach. Gdyby samotność nie nawiedzała go tak każdego dnia, gdyby miał kogoś bliskiego, to nie musiałby się tak upokorzyć przed tym człowiekiem do którego mimo wszystko czuł sympatię. Wyczuwał w nim coś niesamowitego. Jednak w tej chwili ciągle przed oczami miał to spojrzenie.

Nie zatrzymał go, pozwolił mu na ten akt wyswobodzenia z jego sideł. Patrzył jak zatrzaskują się za blondynem drzwi i boleśnie zacisnął oczy, jakby w środku niego odbywały się jakieś wymyślne katowania niewolników. Dlaczego musiał go poznać? W myślach wyrzucał sobie wszystkie przyjemne emocje, jakich jego umysł nie był w stanie usunąć, a których nie mógł czuć. Po co się spotkali? Los potrafi ostro pogrywać nawet z tymi, którzy wyrzekli się siebie. Dla nikogo nie ma litości. Otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Jeszcze bardziej nienawidząc tego miejsca, co wydawało się dość śmieszne, bo już wcześniej nie znosił go całym sobą. Uniósł swoją dłoń, którą pieścił udo mężczyzny i wpatrywał, jakby trochę z niedowierzaniem, jakby zabraniał sobie czegoś i starał się nie dopuścić do głosu. Dostał to co chciał z nadwyżką poniewierającą potępioną dusze. Zerwał się i podniósł swoją koszulę z ziemi, która leżała beztrosko, niczym porzucone uczucia. Ubrał się, robiąc sobie na przekór. Gdyby spotkali się w innych okolicznościach. Gdyby mogli się poznać w innym życiu. Może teraz… Zganił się powtórnie w myślach, bo przecież doskonale wie, że nie może, on nie ma do tego prawa. Narzucił na siebie marynarkę i posłał pomieszczeniu ostatnie spojrzenie pełne rozbitych delikatnych złudzeń. Tak będzie dla ciebie lepiej, pomyślał o tym wyjątkowym facecie i o jego naiwnej dobroci. Nie chciał być tym, który złamie to poczucie w nim, zwłaszcza znając jego przeszłość. Tak będzie lepiej. Nacisnął na klamkę, która zdała się go palić, jakby nakazywała by został, ale on wyszedł więcej się nie odwracając i nie zostawiając po sobie żadnego śladu, zupełnie jakby był wytworem ludzkiej fantazji. Tak będzie lepiej. Wsiadł do samochodu wmawiając to sobie. Popatrzył na zegarek w radiu. Było bardzo późno, ale on nie był byle kim, a firmie Sanjiego zależało na ich partnerstwie. Zadzwonił do szefa blondyna, oznajmiając mu, że umowa została zawarta i by jutro z samego rana przefaksować mu umowę do podpisania. Prezes przedsiębiorstwa był całkowicie zaskoczony z tego telefonu, że sama góra dzwoni do niego i to w środku nocy. Dla niego było to jasne, że musi mu cholernie zależeć i od razu się zgodził bez zbędnych pytań. Zoro rozłączył się, rzucając telefon na sąsiednie siedzenie i odjeżdżając. Jechał jakby szukał ukojenia. Jechał bez celu pogrążony w wspomnieniu tego niezwykłego odbicia morza. Mam nadzieję, że mi wybaczysz, Sanji. Przyspieszył. Szybkość skutecznie zagłuszała wszystko to, co chciał stłumić. Pewnie już więcej go nie zobaczy…

Trzaśnięcie drzwiami dało mu wyraźnie do zrozumienia, że był tylko zwykłą zabawką. Ciało mu się niemiłosiernie trzęsło. Smutek i tęsknota za jego osobą go ogarnęła. Uderzył pięścią w ścianę by potem zakryć twarz. Musi coś zrobić. Absolutnie nie może tutaj zostać. Trzęsącymi się rękoma pomógł sobie wstać i wszedł ponownie tego wieczora do kabiny prysznicowej. Chciał chociaż trochę oczyścić swoje ciało od tego cholernego upokorzenia. Wyszorował się cały. Głowa powoli zaczynała go boleć. Ubrał się z powrotem w służbowy garnitur i wyszedł z łazienki. Wzrokiem zaczął szukać teczki, która leżała nieopodal niewielkiego stojaka z kwiatami. Sięgnął po nią i wyciągnął telefon. Na wyświetlaczu pokazywała się jedna nieodebrana wiadomość. Od szefa. Przeczytał szybko jej treść. "Sanji-san, gratuluję, że ci się udało. Czeka cię podwyżka". Zatrzasnął telefon. Ten facet jednak to zrobił. Jednak dał mu na tyle satysfakcji, żeby zgodził się na tę gównianą umowę.
- Niech to szlag - zaklął pod nosem i rzucił telefonem do teczki. Szybko ubrał płaszcz, szalik i ruszył na dół, aby oddać klucz. Recepcjonista wyglądał na bardzo zdziwionego. - Przepraszam pana… - zagadał trochę niepewnie blondyn. Chciał się stąd wydostać jak najszybciej. - Czy mógłby mi Pan powiedzieć, jak dojść stąd na dworzec? - Nie było sensu szukać innego hotelu, a spacer go uspokoi. Wysłuchał z uwagą jak dojść na dworzec i opuścił to, do porzygania, bogate miejsce. Szedł powoli, odczuwając na sobie zimno. Na parkingu z nadzieją zerknął na miejsce, gdzie Zoro zaparkował, ale samochodu nie było. Mimo wszystko nie mógł o nim zapomnieć. Zostawił w jego sercu jakąś trwałą pozytywną rysę. Gdyby wszystko poszło inaczej, gdyby spotkali się w innych okolicznościach... Może to by coś zmieniło.

Błądził tak, sam nie wiedząc ile już tak jeździ po mieście. W ustach wciąż czując smak jego spermy, który teraz męczył już go nie pozwalając zapomnieć, a ból w przełyku wracał wraz z traceniem panowania nad sobą. Zagryzł wargę, jakby potrzebował się wyżyć, odreagować, zrobić cokolwiek, by o nim zapomnieć. Cokolwiek. Ale to nie nadchodziło. Nigdy nie nadchodziło, więc czego oczekiwał? Że nagle jakaś dziwna siła kierująca tym światem pomyśli o nim i zabierze od niego to wszystko? Bzdura, już dawno przestał się łudzić. Pomiędzy tą swoją prywatną rozgrywką myśli zaczął się zastanawiać, co Sanji zrobił. Czy odetchnął z ulgą, że zniknął z jego życia, czy może jednak… Nie! Szarpnął kierownicą. Nie może tak myśleć. Pojedzie do domu i zapomni. Postanowił wyprzeć go ze swojej głowy, a w tym był świetny. Sanji i tak miał wrócić do Osaki, więc i on zmusi się do zapomnienia, co w dobie jego życia powinno szybko nadejść. Teraz zrobiło mu się trochę lepiej. Zrobiło mu się lżej ze świadomością, że blondyn nigdy nie pozna prawdy.

Doszedł do miasta. Tak jak w innych wielkich miastach, w Sapporo również było bardzo jasno od wszystkich neonów i reklam. Tutaj już było trochę cieplej, jednak nawet ten spacer nic nie pomógł. Raz po raz rozglądał się za siebie i po bokach, mając nadzieję, że jeszcze go zobaczy. Jednak to była tylko złudna nadzieja podpierana jego naiwnością. A chciał tylko, żeby te zimne oczy chociaż na chwilę zabłysły ciepłem. Tak po prostu. Żeby mógł zobaczyć w tym człowieku życie. Chociaż na chwile. Zauważył ławkę i szybko usiadł. Tutaj naprawdę było strasznie zimno. Może gdyby Zoro wyjechał gdzieś na jakiś czas, zmienił klimat i otaczających go ludzi. Może wtedy zacząłby inaczej podchodzić do życia. Sanji jednak dobrze wiedział, że to nie jest takie łatwe. Naprawdę chciał bliżej poznać tego człowieka, jednak nie takim kosztem, nie tak. Nie miał już do niego o nic żalu. Wiedział, że wszystko wynika z tego, jak był wychowany. Nawet nie mógł sobie tego wyobrazić na własnym przykładzie. A może Zoro cierpi teraz przez niego? Ta myśl przygnębiała go jeszcze bardziej.
- Dlaczego? - zapytał prószące płatki śniegu.

Na próżno było rozdrapywać niedoszłe rany. Nie było sensu bardziej tłamsić się solą. On kiedyś znajdzie kogoś dobrego, kogoś kto go uszczęśliwi a nie skarze na cierpienie. No, zapomnij wreszcie, krzyczał w sobie, wchodząc do pomieszczenia, które wcale nie było dla niego tym, czym powinien być dom. Gra pozorów przechodziła przez każdy fragment tego metrażu. Tu nic nie było jego, ani on nie czuł się tu jak u siebie, mimo że mieszkanie było jego. Ściągnął buty, zrzucając na ziemię marynarkę, która opadła z cichym pragnieniem poznania podłogi. Wszedł dalej od razu kierując swoje kroki do barku i wyciągnął z niego butelkę z przeźroczystym płynem. Nosił w sobie grzech mocnej głowy, ale na wypalenia tego bolesnego poczucia w ustach na szczęście mógł sobie pozwolić. Z chowanym grymasem udając, że nie czuje, połykał go mszcząc się na sobie. Błagając, by chociaż raz alkohol podziałał na niego tak, jak powinien. Pił tak, wpatrując się w świat za oknem. Śnieg zaczął sypać poezyjnie wirując z wiatrem. Miał nadzieję, że Sanji został w hotelu.

- Halo… - powiedział, gdy w końcu sygnał ucichł. - Jestem Ashi Sanji. Byłem dzisiaj na spotkaniu z panem Roronoą, kojarzy mnie pani? - Gdy usłyszał przytaknięcie kobiety, dalej kontynuował. - Przepraszam, że dzwonię o tak późnej porze, ale kompletowałem dokumenty i zauważyłem, że nie przekazałem czegoś panu Roronorze. Czy mogłaby pani podać mi numer telefonu? - Usłyszawszy odmowę zamilkł na chwilę. No tak, przecież nie był nikim na tyle ważnym, by uzyskać taką informację. Nie miał jednak zamiaru się poddać. - A pani by mogła poinformować pana Roronoę, że dzwoniłem? Bardzo proszę. Podam pani mój numer telefonu. - Po podaniu numeru jeszcze raz grzecznie poprosił. Kobieta na szczęście zapewniła, że poinformuje szefa. Sanji grzecznie podziękował, życzył dobranoc i rozłączył się. Tyłek powoli przymarzał mu do ławki, więc podniósł się i ruszył na dworzec. Chciał przeprosić Zoro za wszystko co zrobił. Chciał usłyszeć chociaż przez chwilę jego głos. Przede wszystkim chciał go jeszcze raz zobaczyć, mimo iż było to niewykonalne. Dochodził już powoli na dworzec. W kasie biletowej kupił bilet na shinkansen, który wyjeżdżał o ósmej. Zastanawiał się nad samolotem, jednak zrezygnował. Za wielkie koszty. Na dworcu było już nieco cieplej. Usiadł na ławce i z nadzieją czekał aż odezwie się znajomy dzwonek.

Zawsze wydawało mu się boleśnie zabawne stwierdzenie, że można zapić swoje żale. Dla niego to był jak mit wytworzony dla ludzi, by móc choć trochę ukoić ich zdewastowanie problemami. Wciąż wpatrywał się w te zjawiskowe opadające płatki śniegu, przyglądając się im z niezwykłą zawziętością, jakby o coś je prosił lub coś im powierzał. Postronny odbiorca mógłby to odebrać jak cichą spowiedź, ale to była iluzja, zwykłe złudzenie. Tak naprawdę tylko on sam wiedział, co powierza tym sługą chłodu. Trwał w tym zatraceniu, nie mając najmniejszej ochoty na zmianę, dopóki nagle w kieszeni nie zaczęło mu coś wibrować rytmicznie oznajmiając, że dostał właśnie jedną nową wiadomość. Zirytował się, że go nie wyłączył. Zgadywał kto może pisać, kto zawsze pisze „interesy”. Skrzywił się na samą myśl, jak dwuznaczne to słowo, ale wyciągnął go, zmuszając swoje dłonie do tego, a to co zobaczył wywołało u niego jakiś zamęt. Wszystko nagle zaczęło mu się zacierać, a on zapragnął połamać wszystkie swoje postanowienia i go odnaleźć. Ten SMS zadziałał jak impuls wyzwolenia prawdziwych uczuć. „Przepraszam, że niepokoję pana o tak niestosownej porze, ale dzwonił do mnie pan Ashi Sanji i pilnie chciał się skontaktować z panem. Pozostawił swój numer, by pan oddzwonił. Wyślę go w kolejnej wiadomości”. Jego sekretarka była jedną z bardziej obowiązkowych osób, ale teraz był jej wdzięczny. Nie rozumiał czemu szukał kontaktu z nim, ale w tej chwili poczuł jak bardzo to, co chciał stłumić jest silne. Jak bardzo chce go zobaczyć. Chociaż pożegnać się tak jak cywilizowani ludzie. Jedno spotkanie. Tylko tyle, tak bardzo chce jeszcze chociaż raz ujrzeć te oczu i zatopić się w nich.
Pospiesznie ruszył do drzwi, niezdarnie odstawiając butelkę nie bardzo rejestrując czy zatrzymała się na stole, ale nie usłyszał melodyjnego trzasku tłuczonego szkła opowiadającego o kłamstwach ukrytych głęboko w każdym sercu i obłudy ludzkiej. Wybiegł z mieszkania. W głowie mu szumiało, ale jego ciało jak zawsze reagowało poprawnie. W przeciągu paru chwil był już w samochodzie i zmierzał do hotelu. Nie chciał dzwonić, bo prawdopodobnie wtedy okazałoby się, że nie ma po co, a o tym nie chciał się przekonywać . Chciał go po prostu zobaczyć. Miał wielką nadzieję, że go tam zastanie. Łudził się jak każda normalna istota stąpająca po tym świecie. Miał wrażenie, że czas naigrywa się z niego, nie posuwając się w odpowiednim tempie. W przeciągu paru chwil przekraczał już próg hotelu, znajdując się przy recepcjoniście z wielką nadzieją w sercu, że ten blondyn tu jest. Niestety, tak szybko jak tu dotarł, tak szybko opuścił to miejsce. Gdy tylko usłyszał, że go tu nie ma i że udał się na dworzec, wyleciał jak oparzony. Teraz ścigał się z czasem, który już śmiał się z niego złośliwie. Nie miał pojęcia czy zdąży, czy może jego już dawno tam nie ma, ale musiał zaryzykować. Inaczej nigdy by sobie tego nie darował. Mocniej naciskał na gaz, błagając by tam był. Szybciej! Wściekał się na każdym przejściu i gdy tylko musiał się zatrzymać wiedział, że w ten sposób jego szanse maleją. Pędził tempem, które uwielbiał, a umysł wariował z niepewności, wywołując stan jednokierunkowego myślenia, które w tym momencie sprowadzało się do specyficznej kręconej brewki. Jeszcze bardziej przyspieszył, nie bardzo interesując się odpowiednią prędkością poruszania po ulicy, bo on tam może jeszcze być. Jeśli istniał jeszcze cień tego, że on tam jest, musi zrobić wszystko. Był już niedaleko, a jego ciało zaczynało reagować niespokojnie. Co jeśli go tam nie będzie? Zaraz miał się przekonać. Co jeśli…
- Już, prędzej! – Niecierpliwie skręcił całą siłą swojego rozpędu, z dzikim, nieprzyjemnym tarciem opon, wykorzystując zapalenie się zielonej lampki. – No szybciej! - Nie zdążył dokończyć myśli. W jednej chwili wypalający oczy błysk przeciął cały jego umysł, wywołując uczucie marności ludzkiej i świadomości kruchości życia. Tracąc całkowitą kontrolę nad pojazdem, mimo wszystkich usilnych starań zapanowania nad maszyną. Wyginał desperacko ręce na kierownicy. Rozpacz zdzieranego gardła w nieposkromionej sile uderzenia. Jeden wielki trzask i huk rozległ się po ulicy, ukazując naocznym świadkom, jak łatwo można znaleźć się blisko śmierci. Jak ciało ludzkie staje się bezwolne w pędzie, z którego nie ma wyjścia. Skowyt tłuczonego szkła i dźwięk zgniatanej blachy w akompaniamencie przerażonych krzyków obcych sobie ludzi, zniewolonych brutalnym widokiem pułapki w jakiej znalazł się człowiek . Nie ma morza. Ani szumu fal. Nie ma niczego. A tak bardzo chciał go zobaczyć. Krew popłynęła. Nie udało się.
Sanji, gdzie jesteś?

4 komentarze:

  1. WoW jestem pierwsza jak miło =) To opowiadanie mnie po prostu wciągnęło, cudownie jest wszystko opisane. Odczuwałam to co czuł Zoro i Sanji coś wspaniałego, przy niektórych scenach aż mi serce przyśpieszało a ten koniec...tutaj to aż mi serce stanęło i będę wytrwale wyczekiwała następnego rozdziału. Dziewczyny stworzyłyście zajebiste opowiadanie i ten pomysł na jego fabułę BOSKI. Trzymam za was kciuki, życzę dużo weny, dużo pomysłów no i dużo chęci =)

    OdpowiedzUsuń
  2. O.O łał
    Ale się musiałyście namęczyć nad tym opowiadaniem. Będzie miało aż tyle części?! Jesteście niemożliwe i podziwiam, naprawdę:D Genialna robota.
    Początek mega wprowadza. Wszystko jest super oddane, bardzo dobrze sobie to wyobraziłam i wprowadziło mnie to w historie. Biznesowe klimaty to jest jednak to. Sanji jako nieśmiały klient i Zoro jako właściciel mega korporacji. I like it.
    Bardzo mocno skupiłyście się na uczuciach. Było to dużym plusem, ale momentami miałam wrażenie, że targają nimi bardzo sprzeczne emocje. Bardzo dużo ich było. Oczywiście wierzę, że to efekt ich oddzaiływania na siebie;D ale momentami za bardzo jak dla mnie się miotali. Ich niezdecydowanie i zachowanie trochę mnie dezorientowało. Lekko przeszkadzało mi to w odbiorze postaci, ale ta taki szczególik^^' To były momenciki, bo całe opowiadanie chodzi za mną do teraz i ciągle o nim myślę*.* Dużo było pięknych porównań czy zdań i przepraszam, że ich tutaj nie wypiszę^^' za wiele tego by było a czytałam dwa dni temu. Zresztą znowu na wykładzie i musiałam się starać żeby nie piszczeć z ekscytacji.
    Postać Zoro szczególnie mi się podobała momentami, gdy oceniał Sanjiego pod swoją chłodną maską obojętności. Fajnie któraś z was zbudowała nad nim taką aurę tajemniczości. Dobrze rozegrany moment ze sprawdzaniem kuka. Ach, no i ta propozycja <3
    Zaskoczyła mnie przeszłość blondyna. Tutaj zupełnie coś innego i cieszę się z tego pomysłu:) Zastanawiała mnie jego otwartość i szczerość, ale w sumie było to ciekawe:) To jak wyszedł potem w szlafroku było mrau <3 Najbardziej jego postać podobała mi się w drodze od zaproponowania noclegu do hotelu. Dobrze próbował wybrnąć z tej umowy i zrobił na Zoro wrażenie. Czytałam o tym z uśmieszkiem na ustach.
    Pożądanie świetnie opisałyście i momentami miałam dreszcze.
    Najlepszy fragment, gdzie panowie siedzieli na kanapie i Zoro zdjął krawat. Ło mamuniu, aż mi się zrobiło gorąco. To było mega mega mega. Opis seksu oralnego przyprawił mnie o wypieki. Naprawdę bosko. Lubię też jak Zoro wydaje polecenia Sanjiemu. To takie władcze <3 Później tylko nie mogłam zrozumieć czemu jeden i drugi postępuje tak i nie inaczej, ale dało to dużo akcji, która naprawdę mną poruszyła. Żałowałam, że tak się skończyło, ale w sumie to macie jeszcze wiele nam do zaoferowania i wiem, że kolejne części również mnie nie zawiodą:)
    Trochę mnie boli, że Zoro znów nosi w sobie jakiś ból i wylądował w szpitalu, ale i tak całość zrobiła na mnie wrażenie^^
    Lubię wasze wspólne historie, bo bardzo dobrze współpracujecie. Macie coś takiego, że można subtelnie rozróżnić to, że piszą dwie osoby. Jak dla mnie w tym opowiadaniu to bardzo plusuje bo czuje się, jakby rzeszywiście była różnica w myśleniu bohaterów.
    Mam pytanko, jeśli mogę oczywiście^^, czy Wy wymyślacie całość wcześniej czy piszecie i patrzycie co z tego wyjdzie?
    Naprawdę życzę wam dalej weny i naprawdę mi się podobało pomimo tych moich głupich uwag^^'' całość wyszla super i będę czekać na kolejną część.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie jeśli chodzi o to opowiadanko to zarzuciłam tematem, Pauliś uznała, że się jej podoba, więc zaczęłyśmy pisać. Tak naprawdę miało nam się to skończyć na seksie i baj baj, ale pociągnęłyśmy to dalej, opisując ich każdy dzień razem. W całym opowiadaniu będzie mało scen, gdzie Panowie będą oddzielnie. Przeszłości ich obydwóch będą jeszcze poruszane. Jeśli chodzi o RP to chyba zawsze nam wychodzi... W każdym razie to moje odczucie, bo bardzo lubię pisać z Pauliś. Jej Zoro ma cząstkę jej, a mój Sanji cząstkę mnie. To RP będzie kolosem.

      Usuń
  3. Na początku to ja tak bardzo, bardzo, bardzo przepraszam! Jestem tak cholernie niedorobionym człowiekiem i dopiero niedawno w ogóle zobaczyłam to cudeńko! A potem był Magni i plany skomentowania wzięły w łeb! Dlatego tym bardzie was dziewczyny przepraszam i błagam o wybaczenie z powodu opóźnionego zapłonu mojej nieogarniętej dupy! Wybaczcie!

    A po drugie… Dziękuje! Dziękuję, że chciało się wam to napisać… i ta ilość części wprowadza mnie w radosna ekscytacje! W ogóle cały rozdział wprawia mnie w humor iście anielski i nie mogę przestać się uśmiechać! Bo całość była, znaczy jest po prostu cudowna!
    Przepraszam jeśli komentarz będzie niespójny i chaotyczny (a na pewno będzie ;)), ale chcę napisać o wszystkim co mi sie podobało a tego było tak dużo… pewnie i tak o czymś zapomnę ;(

    Początek szczerze mówiąc mnie trochę zdziwił, znaczy sam pomysł żeby osadzić opowieść w klimatach biurowych i na początku ciężko mi było wyobrazić sobie Sanjiego jako handlowca… Może dlatego, że nie mam z tymi ludźmi zbyt dobrych skojarzeń, ale kit z tym ;). Blondaskowi ta rola pasuje, po moim dłuższym namyśle, a i Zoro jako wielki Pan Dyrektor też jest niczego sobie ;D.

    Rozmowa między nimi taka piękna i emocjonalnie nieemocjonalna… Głupie słowa tworzę, wiem, ale to akurat prawda. Bo niby taka maska profesjonalizmu a jednak chłopakami targają emocje! Jestem wniebowzięta i zakochana na amen! Spodobało mi się też to, że Sanji pomyślał, że Zoro chciał mu zaproponować kontrakt za seks… Jestem dziwnym człekiem i takie rzeczy mnie kręcą.

    Scena w hotelowym pokoju jestem jedną z moich ulubionych! Kocham sceny seksu oralnego a tu się wzniosłyście na poziom mistrzowski! I chwała wam za to! Zoro zachowywał się jak dobrze opłacana dziwka, albo po prostu ja mam już takie dziwne skojarzenia w stosunku do niego ;). Zresztą od razu było widać, że Zoro ma problemy z przeszłości i dzięki siostrze wiem teraz, że z tymi problemami miałam rację :D *.*! Teraz jeszcze bardziej się jaram, bo takiego Zoro po prostu ubóstwiam!! Kocham i w ogóle! A Wy mi dałyście go w najpiękniejszej wersji az się boję pomyśleć co może się dziać później *.*.

    Sanji pod prysznicem to też jedna wielka poezja… Uwielbiam takie sceny! Nic dodać nic ująć! Tylko pokochać!

    Historia Sanjiego mną wstrząsnęła, naprawdę. Ale tak pozytywnie, bo to w końcu coś… nowego. Taki powiew świeżości w opisywaniu zmagań z rzeczywistością naszego ukochanego Kucharzyka. Gratuluję pomysłu. I myślę, że to będzie miało jednak spory wpływ na dalszą fabułę, co? Cos takiego musi się echem odbijać w jego życiu, zwłaszcza że teraz utraci ono trochę ze swoich kolorów. A to za sprawą Zoro… Dobra, ale teraz to po prostu zaczynam pierdzilić z podniecenia i ciekawości co będzie dalej… A mój mózg tworzy naprawdę chore wizje… Zwariuję z niecierpliwości jak nic!

    Trochę pogubiłam się jeśli chodzi o powód ich rozstania w hotelowym pokoju.. Ale może to dlatego, że jestem tępym człowiekiem i nie kumam tak prostych rzeczy… Przepraszam za to. Jednak całość wyszła znakomicie. Wyjście Zoro, potem ucieczka Sanjiego, pijaństwo Zoro… Kurde! Uwielbiam takie klimaty!
    Boli mnie tylko fakt, że Zoro z właśnie winy spowodował ten wypadek… Bo przecież gdyby nie pił, prawdopodobnie nie skończyłby roztrzaskanym pojeździe ;(. I bardzo mnie zastanawia, jak bardzo Zoro ucierpiał… . Ok., nie będę snuć insynuacji względem tego, na co liczę ;).

    To „Sanji, gdzie jesteś” wstrząsnęło moim światem i mam nadzieję, że Sanji go jednak szybko odnajdzie!

    Jeszcze raz powtórzę, że jestem zachwycona i bardzo dziękuję za taki kawał cudeńka! I czekam z niecierpliwością na kolejna część! <3 KOCHAM TO!!

    I jeszcze raz przepraszam, że komentuję dopiero teraz! Nie wybaczę sobie tego nigdy!!

    OdpowiedzUsuń