Autorki: Ayo3, Paulaa
Korekta: Ayo3, Paulaa
Liczba rozdziałów: 1/15
Gatunek: yaoi, okruchy życia
Para: ZoroxSanji, SanjixZoro
Ograniczenie wiekowe: 18+
Specjalna dedykacja: dla Cas
Kolejne RP moje i Pauliś :) Tym razem to nagroda dla Cas za zajęcie drugiego miejsca w quizie urodzinowym ;) Bardzo przepraszamy za tak wielką zwłokę i zapraszamy do lektury :D Ashi Sanji przyjeżdża do Sapporo w celu sprzedania jak największej ilości oprogramowania firmie, której właścicielem jest Roronoa Zoro. Pod wływem dziwnych negocjacji obydwoje trafiają do pokoju hotelowego, gdzie ich fascynacja sobą nawzajem rośnie. Czy połączy ich coś więcej niż zwykłe zainteresowanie?
Korekta: Ayo3, Paulaa
Liczba rozdziałów: 1/15
Gatunek: yaoi, okruchy życia
Para: ZoroxSanji, SanjixZoro
Ograniczenie wiekowe: 18+
Specjalna dedykacja: dla Cas
Kolejne RP moje i Pauliś :) Tym razem to nagroda dla Cas za zajęcie drugiego miejsca w quizie urodzinowym ;) Bardzo przepraszamy za tak wielką zwłokę i zapraszamy do lektury :D Ashi Sanji przyjeżdża do Sapporo w celu sprzedania jak największej ilości oprogramowania firmie, której właścicielem jest Roronoa Zoro. Pod wływem dziwnych negocjacji obydwoje trafiają do pokoju hotelowego, gdzie ich fascynacja sobą nawzajem rośnie. Czy połączy ich coś więcej niż zwykłe zainteresowanie?
Wysiadł z shinkansenu
i rozejrzał się po okolicy. Westchnął głośno. Osobiście wolałby zostać w swoim
biurze w Osace, a nie stać na zimnym peronie. Jednak praca to praca. Im
szybciej uda mu się wynegocjować jak największą ilość sprzedanych oprogramowań
tym lepiej. Wyjął z czarnej walizki mały świstek papieru i ruszył w stronę
miejsc dla taksówek. Adres nic mu nie mówił, zresztą wcale nie był zdziwiony.
Nigdy wcześniej nie zapuszczał się aż na Hokkaido. Na Okinawę owszem, ale nie
Hokkaido. Na dodatek jeszcze nigdy nie był w firmie prowadzonej przez
niejakiego Roronoę Zoro, który całkiem niedawno przejął ją od swojego
przyszywanego ojca. Nie znał faceta, słyszał tylko pogłoski, że ciężko jest z
nim zawrzeć jakiekolwiek porozumienie, bo mężczyzna był dość nieufny i
momentami szorstki. Modlił się jednak w duchu by to były zwykłe plotki. Chciał
po prostu sprzedać tego jak najwięcej i wracać do Osaki. Wsiadł do taksówki i
podał kierowcy świstek papieru. Podróż strasznie się wlekła. Gdy w końcu
zatrzymali się przed dużym, nowoczesnym, szklanym budynkiem poczuł, jak nogi
odmawiają mu posłuszeństwa. Ogarnął się szybko i pewnie wszedł do środka.
Czekał na
niego, stojąc przy oknie. Wpatrując się bezsensownie w przestrzeń, jakby czegoś
szukał. Nie znał mężczyzny, jednak podświadomie domyślał się, jak będzie wyglądać
ich spotkanie. Wymienienie sztucznych grzeczności, trochę mowy ciała, kawa i
przejście do konkretów. Osobiście tego nie znosił, jak i całej tej przestrzeni
na jaką skazał go ojczym. No ale jego zdanie się nie liczyło, najważniejsze
było dobro firmy. Zawieranie korzystnych umów i budowanie zażyłych relacji z
ludźmi, na których barkach można piąć się po śliskich szczeblach kariery, a tak
przynajmniej wmawiał mu ten człowiek, co tak jak i jego rodzicielstwo było jedną
wielką bzdurą. Nagle zadzwonił telefon, zwiastując melodią, że nadszedł czas.
Zoro już wiedział, że zaraz zacznie się wielki spektakl dobrych,
przedsiębiorczych manier. Odebrał i tak jak przypuszczał sekretarka
zapowiedziała, że jego przyszły partner w interesach już jest. Potwierdził, by
go wpuściła i czekał na niego. Czekał aż znów zobaczy kogoś do bólu przesiąkniętego
tym światem.
Pomimo tego,
że na twarzy powinien malować się mu uśmiech, był chyba za bardzo przerażony
tym wszystkim, by wpakować się w oficjalny i sztuczny tryb. Najgorsze było to,
że nie znał tutejszego dialektu, a dialekt z Kansai odpadał. W końcu nie
wiedział, czy Roronoa kiedykolwiek zawitał wcześniej do Osaki. Wszedł do
pomieszczenia i skłonił się lekko, jednak przez jego usta nie przeszedł żaden
dźwięk powitania. Wyprostował się i popatrzył wprost na mężczyznę w czarnym
garniturze, mającym zielone włosy i srogą minę. Blondyn przełknął szybko ślinę
i ponownie się ukłonił.
- Dzień dobry.
Nazywam się Ashi Sanji, jestem reprezentantem z firmy Kurojima. - Podszedł do
niego pośpiesznie z wyciągniętą wizytówką.
Patrzył jak
drzwi otwierają się z wolna, a przez niego nie przechodziły żadnego pozytywne
emocje. Spotkanie się jeszcze nie zaczęło, a on miał już dość. Cel miał jasny,
kto by to nie był, załatwia co ma załatwić i zero ustępstw. Szybki początek i
jeszcze szybszy koniec. W końcu zza kotary drzwi ktoś się wyłonił, a w Zoro
objawiło się zdziwienie, które skrzętnie zamaskował. Zobaczył przed sobą
szczupłego blondyna, który sprawiał wrażenie, jakby właśnie został wyrwany z
zupełnie innego świata i okrutnie wrzucony w sidła papierkowego miejsca. Zanim
cokolwiek zdążył odpowiedzieć, mężczyzna wykonał tak dobrze znany mu ruch i był
przy nim.
- Dzień dobry.
- Przyjął wizytówkę i spojrzał mu prosto w oczy. To było dziwne i do tego ta
brew. Zupełnie nie spodziewał się trafić na kogoś takiego. Był pewny, że zobaczy
aroganckiego biznesmena, chcącego wykopać pod nim dołek, a tymczasem... -
Roronoa Zoro - przedstawił się w końcu, wyciągając dłoń. Przecież to była
podstawa interesu. - Proszę usiąść. – Przesłodzona grzeczność. - Napije się pan
czegoś? - Zawszę się zastanawiał, czy to pytanie nie nosi znamion przekupstwa.
Ze zdziwieniem
uścisnął rękę. Takie zachowanie wyrwane wprost z zachodu go zaskoczyło, jednak
przyjął to z pewną ulgą. Wychodziło na to, że mężczyzna nie lubi być przesadnie
oficjalny, tak jak zwykle bywali starzy biznesmeni. Musiał przyznać, że go to
zaciekawiło i mimo wszystko pozwoliło trochę rozluźnić. Musiał przyznać, że Roronoa
Zoro był bardzo przystojny i wychodziło na to, że byli w podobnym wieku. Usiadł
za biurkiem i usłyszał pytanie.
- Nie,
dziękuję. - Wiedział, że to niegrzecznie z jego strony, ale chciał mieć to za
sobą. - Jeśli panu to nie przeszkadza, to chciałbym szybko powiedzieć, co mam
do powiedzenia i wrócić jeszcze dzisiaj do Osaki. - Zbeształ się w myślach za
tę niegrzeczność, ale skłamałby, gdyby powiedział co innego.
Słowa
mężczyzny wywołały u niego lekką konsternację. Sam miał dokładnie takie
podejście, ale nigdy nie pozwoliłby sobie na powiedzenie tego na głos. To by
była oznaka braku szacunku, którego i tak nikogo nie obdarzał, ale po co było
to manifestować wprost. Musiał przyznać, że spodobało mu się to podejście. A
nawet bardzo.
– Doskonale,
więc przejdźmy do konkretów – zapowiedział dość nieprzyjemnie. Skoro facet miał
podejście otwarte, on też postanowił trochę ściągnąć maskę, ale tylko trochę. –
To co chce mi pan zaoferować? – Wbił znów wzrok w twarz swojego gościa. Ta
brew… Zamyślił się. Coś go zaintrygowało i zupełnie przestał słuchać blondyna.
- Chcę pana
zachęcić do kupienia naszego oprogramowania w jak największych ilościach... - zaczął
swój pasjonujący wywód, podsuwając ku mężczyźnie kartki z wykresami i innymi
potrzebnymi rzeczami. Osobiście czuł się tak, jakby gadał do lustra. Facet miał
minę jakby go to co najmniej gówno obchodziło. Blondyn już dobrze wiedział, że
nic z tego nie będzie, jednak mówił dalej z niezwykłą pasją, która nie była ani
trochę plastikowa. Akurat mówienie o produktach, które jego firma chce sprzedać
nie tylko było jego pracą ale i hobby. Tylko dlatego wybrał ten zawód. Zerknął
na okno. Już się ściemniało. Nie przerywając zaklął w duchu. Będzie musiał
zakwaterować się na noc w jakimś hotelu. Na szczęście zbliżał się już do końca.
Gdy tylko skończył mówić już domyślał się, jaka będzie na to wszystko
odpowiedź. W duchu pogodził się już ze swoją pierwszą porażką w tym zawodzie.
Bez wątpienie
stracił wątek, który odleciał jak liść pędzący na wietrze. Nie miał bladego
pojęcia o czym mówi ten facet, ale zdawał się być bardzo pewny i przekonany o
swojej słuszności. Jemu natomiast nie będzie dane rozważanie istoty tego, bo
jego uroczo zakręcona brew wydała się być bardziej interesująca niż
wynegocjowanie czegoś korzystnego dla firmy. Jak szybko jego założenie znalazło
ciekawszy punkt zaczepienia. Modyfikacja celu.
– W porządku,
zgadzam się – przerwał mu, wstając nerwowo od biurka. Nie chodziło o to, że
jest zdenerwowany, tylko że nie ma pojęcia na co się zgodził, a w głowie zapanował
mu jeden wielki chaos. Stał przy szybie zastanawiając się ile zasad teraz
nagiął. Lecz znów przestrzeń nie dawała ukojenia i nie przyniosła odpowiedzi.
Bzdura, że za szkłem można znaleźć odpowiedź.
Blondyn stał
jak wryty. Tego to się już w ogóle nie spodziewał, a już zwłaszcza, że
mężczyzna wyglądał, jakby nie miał pojęcia o czym była mowa. Sanji ukłonił się
szybko.
- Bardzo
dziękuję - powiedział szczerze uradowany. - Tutaj jest umowa na tysiąc sztuk.
Byłbym wdzięczny, gdyby pan ją podpisał. Oczywiście zostawiam panu całą
prezentację, jeśli chciałby pan jeszcze do niej zerknąć. - Wielki kamień spadł
mu z serca, a na ustach pojawił się szczery uśmiech. Był naprawdę szczęśliwy,
że jego propozycja została przyjęta, nawet jeśli nie znał jeszcze ceny, jaką
przyjdzie mu za to zapłacić.
Trochę się
zastanawiał, który z nich ma bardziej nierówno pod sufitem. Lecz po reakcji
blondyna jednogłośnie stwierdził, że on. I co z tego? Świat jest pełen nielogicznych
ludzi. Wrócił na swoje miejsce i wziął papier do ręki, przeglądając go. Jeszcze
takim idiotą nie był, by podpisywać coś bez przeczytania. Nawet jeśli nie miał
pojęcia w co właściwie inwestuje. Zresztą i tak miało to znikome znaczenie.
– Cudowny
świat przedsiębiorczych marionetek. – Przeglądał, mrucząc pod nosem. Nie dawał
mu spokoju. Jego osoba. On nie wyglądał na takiego. On wyglądał na kogoś, komu
zależy na tym, co robi. Nawet jeśli to ma ciemną stronę, to zależy mu. – Lubi pan
to? – Pytanie jakby samo się wyrwało, a on odłożył kartkę nie składając na niej
podpisu. Stwierdził, że chociaż to musi wiedzieć. Zawsze o to pytał. Tym
bardziej teraz.
- Zależy o co pan
pyta - powiedział spokojnie, patrząc w brązowe oczy rozmówcy. - Nie umiem
kłamać, więc sztuczne grzeczności nigdy nie były czymś, co lubiłem. Jednak
jeśli chodzi o zachęcanie ludzi do kupna produktów firmy dla której pracuję, to
jest to jedyna rzecz dla której kocham tę pracę - powiedział pewnie i z całą
prawdą. Szczerość może i była zwykłą naiwnością w tym biznesie, ale cenił ją
sobie.
- Więc raczej
za wiele interesów nie zawarłeś? - To czym kierował się ten świat było
oczywiste. Bez masek niewiele można wskórać. Zaczął bawić się długopisem. Szczerze
nie sądził, że facet odpowie mu w takim stylu. Obudziło to w nim pokłady
samolubnej ciekawości. - Lubi pan ich zachęcać, czy ceni sobie produkty? - dla
niego była to dość istotna kwestia. Teraz już przyglądał mu się z nieukrywanym zaabsorbowaniem,
ale długopis wciąż zamiast wchodzić w reakcję z kartką, błądził między palcami
młodego biznesmena.
- Tak szczerze
powiedziawszy, to miałem przeczucie, że dzisiaj będzie mój pierwszy raz, kiedy
odniósłbym klęskę w tej branży - powiedział spokojnie, jednak ciekawe oczy
zielonowłosego wbijały się w niego, jak jakieś napromieniowane lasery. - I to,
i to, proszę pana. W każdym produkcie jest coś unikalnego, co czyni go
wyjątkowym. Sam testowałem te oprogramowania i ręczę, że są jednymi z lepszych
na rynku. Zachęcanie ludzi do kupienia jest w pewnym sensie cenieniem produktu
o którym się mówi. Gdybym go nie cenił, to nie miałoby dla mnie sensu
reklamowanie go i rozpowszechnianie dla innych firm. Nie mam jednoznacznej
odpowiedzi na to pytanie.
A jednak to
może ten gość jest świrem? Teraz już nie był pewny który z nich powinien
niezwłocznie udać się do lekarza i to najlepiej specjalizującego się w
chorobach psychicznych. On mu tłumaczył naprawdę całą istotę produktu. Dobrze,
że nie zaczął mu obrazować na czym polega marketing mix, bo chyba wywołałby u
niego atak narkolepsji. Było coś w tym facecie, co go kręciło, a skoro ma tak
luźne podejście i tak traci na tym. Przeleciał, mimo skupienia na facecie, całą
umowę i szczerze nic to ambitnego znów nie wniosło, więc jak nie zyskuje się,
to też się nie traci. Jego podejście zaczęło się zmieniać.
- Może pan
jeszcze rozwinąć swoja myśl? - Odłożył w końcu długopis, opierając się na
fotelu ze specyficznym uśmiechem, jakby starał się ukryć śmiech. - Wydaje się pan
mieć bardzo interesujące podejście. Chętnie posłucham jeszcze skoro mamy być
wspólnikami. - Kąciku ust naprawdę walczyły, by nie wykreować na twarzy zielonowłosego
drwiącego uśmiechu. Było to niezwykle trudne zadanie zwarzywszy, że niezmiernie
zaczynało go to bawić.
Sanji
obserwował faceta. Jego mimika twarzy wyglądała tak, jakby miała zaraz sobie z
niego podrwić. Wkurzyła go postawa tego mężczyzny. Już w swoim życiu
wystarczająco nasłuchał się na swój temat. Nikt nie będzie go wyśmiewał z
powodu tego, co bardzo lubił robić. Wkurzony zacisnął zęby, ale i tak nie mógł
się powstrzymać.
- Nie sądzę,
aby to pana interesowało - powiedział jadowicie, sięgając po swoją walizkę. -
Chyba lepiej będzie, jak pan sobie to jeszcze raz przemyśli i jutro rano
dobijemy targu. Przepraszam i dobranoc. - Czego jak czego, ale nie da sobie z
siebie drwić. Ruszył w kierunku wyjścia, ciesząc się, że w końcu opuszcza to
miejsce. Czuł jak się krew w nim gotowała.
Ten gość z
pewnością był czubkiem. Przecież w tej branży pierwszą złotą zasadą było
„klient nasz pan”, a on strzela sobie w kolano. Poprawka, nawet w dwa. Normalny
biznesmen już dawno by odpuścił. Fakt, był rozśmieszony tą cała jego fanatycką
postawą, ale to dlatego, że to nie był jego świat tak do końca. Gdzie indziej
złożył swoje serce. Może to była złośliwość, by zaleczyć swoje braki. Nieważne.
Coś kazało mu wstać i go zatrzymać. Był szybszy i zasłonił mu swoją osobą drzwi
zanim do nich dotarł.
– Niech pan
poczeka. – Wcale nie był przekonany, że dobrze robi. Ale „sobie na przekór”
było częścią jego życia. – Nie będziemy się rozstawać w takiej atmosferze przecież.
Proszę wybaczyć mi ten nietakt. – Obserwował zachowanie blondyna na swoje słowa.
Dokładnie, by nie popełnić żadnego błędu. – I pozwolić jakoś to wynagrodzić.
Pan nie jest stąd, prawda? – Pytania retoryczne zawsze w cenie. – Zapewnie panu
wygodny nocleg.
Czysty biznes.
W tym świecie czasem tak wyraża się uprzejmość i grzeczność, zwłaszcza o tej
porze. I co z tego, że miało to podtekst. Podziemie tego świata kierowało się
sowimi zasadami. Do tego te reguły były niekiedy wręcz obowiązkiem, co w tym
wypadku można wykorzystać.
Patrzył na
mężczyznę zszokowany. Jego propozycja zabrzmiała co najmniej dwuznacznie, co go
trochę zdezorientowało. Nie miał pojęcia jak to odebrać, zwłaszcza, że po raz
pierwszy spotkał się z czymś takim. Wiedział jednak dobrze, co to oznacza. Nie
był głupi, a już zwłaszcza, że ten facet był jakiś dziwny. Zapieczętowanie
transakcji za seks nie była dla niego rozwiązaniem. Wręcz wzdrygnął się na samą
myśl. Pomijając jednak te głupie papiery... Seks z tym mężczyzną musiałby być
niezwykłym przeżyciem. Teraz wszystko zależało od jego odpowiedzi. Zmieszał się
trochę, ale postanowił zaryzykować.
- Byłbym
bardzo wdzięczny za nocleg - powiedział już spokojnie, patrząc w twarz
rozmówcy, jednak unikając kontaktu wzrokowego.
Uniósł jedną
brew do góry w geście trochę, jakby zadowolenia mieszanego z zaskoczeniem. No
proszę, a jednak chyba się mylił co do niego.
- Poczekaj,
tylko wezmę marynarkę. - Zielonowłosy wyminął go, wziął z fotela ciemny element
ubrania i stanął przed nim trochę, jakby chciał go dobrze zapamiętać w tej
chwili. Jakby chciał zapamiętać go takim jakim jest teraz, takim jakim tu przyszedł.
Miał wyjątkową urodę i od pierwszej chwili zdał sobie z tego sprawę. Ta ślicznie
zakręcona brewka go o tym zapewniała przy każdym spojrzeniu. Nie rozumiał czemu
spontanicznie na niego reaguje, ale wiedział, że odpowiedź może być ukryta gdzieś
pomiędzy tymi blond kosmykami albo w tych pięknie zarysowanych ustach. Nie był
pewny. Chwila się przeciągała, aż wpadła w sidła niezręczności.
Sam również
ubrał płaszcz i czekał cierpliwie trochę się stresując. Jeszcze nigdy nie
uprawiał seksu z facetem. Zauważył, że mężczyzna przestał zwracać się do niego
oficjalnie, ale nie powiedział na to nic. Czuł się dziwnie. Z jednej strony
bardzo chciał kochać się z tym dobrze zbudowanym mężczyzną, a z drugiej czuł,
że robi źle. Może to była zwykła naiwność, ale nie chciał by jego ciało
decydowało o tej transakcji. Odważył się jednak odezwać.
- Przepraszam,
ale zanim wyjdziemy, to czy mógłby pan podpisać umowę? - Nie mógł powstrzymać rumieńca
zawstydzenia, jaki wkradł mu się na policzki.
Doskonale
sobie w tym momencie przypomniał, dlaczego tak nie znosi tego w czym jest i
dlaczego zadrwił sobie z tego obcego faceta. To pytanie było właśnie
odpowiedzią. Pusty świat podpisów i ludzi wierzących w ich zbawczą moc. Kręcona Brewko, więc taki naprawdę jesteś,
pomyślał, a jego oczy doskonale to przekazały wwiercając się w mężczyznę z
jakimś bezpodstawnym żalem.
- Sam Pan powiedział
… - Umyślnie bawił się zwrotem grzecznościowym. - Że jutro do tego wrócimy. - Bezczelne
zagranie także w cenie. - Więc mam chyba jeszcze trochę czasu na złożenie
podpisu, prawda? - Wszystko ma podłoże czysto biznesowe. Uśmiechy, muszą być. Gesty,
grzech śmiertelny, jeśli ich zabraknie. Miły ton, zwykłe oszustwo. Pomoc,
podtekst. Nocleg, nawet seks się do tego sprowadza. To smutne, ale i ten
blondyn w swojej zjawiskowej postaci to potwierdza.
- Rozumiem. -
Więc to o to chodziło od samego początku. Nie może już cofnąć swoich słów. Był
skończonym idiotą i teraz zaczął zdawać sobie z tego sprawę. Tyle się nagadał,
a jednocześnie mógł od razu wskoczyć facetowi do łóżka i jeszcze dzisiaj wrócić
do domu z tym głupim kawałkiem papieru. Niepotrzebne było to wszystko. Ruszył
za mężczyzną do windy. Przeklinał siebie w duchu, że rozpalało go to, co się z
nim stanie za kilkadziesiąt minut. Uświadomienie własnej porażki jednak też
boleśnie dawało znać. Wiedział jedno, nawet jeśli prześpi się z tym człowiekiem
wróci jutro do Osaki bez umowy.
I tyle? Nie!
Nie pozwoli zasiać w sobie drugi raz ziarna niepewności. I nie skomentował jego
zachowania. Winda podjechała od razu i weszli do niej. Chce go. Ale dlaczego?
Dlaczego tak bardzo chce sobie udowodnić w jakim żyje gównie i z jaką padliną
ma do czynienia? Dlaczego chce się ukarać? To proste. Bo zasłużył. A teraz
facet o twarzy anioła mu to przypomina, ale kara nie była by karą, gdyby była
lekka. Doskonale, że wygląda tak kusząco. Doskonale, że wygląda jak
ucieleśnienie wszystkich cnót, a błękit jego oczu zabiera go na wycieczkę nad
morze. Po wszystkim będzie silniejszy. Po wszystkim udowodni samemu sobie, że
dla takich jak on miejsce za oknem nie istnieje. Nie odezwali się przez całą
podróż windą. Obydwoje doskonale wiedzieli, gdzie jadą i po co, a mówienie na
głos wywołałoby tylko niepotrzebne emocję. A to było zbędne w tym wypadku.
Wysiedli. Jego samochód stał przy samym budynku. Piękny, czarny, najlepszej
marki i znający wszystkie jego sekrety. Tak dobrze pamietający każdą bezsenną
noc. Otwarł mu drzwi. Przyjemny gest, tresury nie da się tak łatwo wyzbyć, a
teraz nawet nie powinno.
Wsiadł do
samochodu, ale nie patrzył w stronę mężczyzny. Nie był mięczakiem, ale teraz
nie mógł powstrzymać samotnej łzy spływającej mu po policzku. Po jaką cholerę
się na to godzi, skoro dobrze zdaje sobie sprawę, że poczucie upodlenia i
ogromnego wstydu będzie mu już towarzyszyła do końca życia? Jego naiwność go
wykańczała, a ciekawości nie umiał powstrzymać.
- Dlaczego pan
mi to zaproponował? - zapytał cicho, ledwo słyszalnie. - Dlaczego chce pan to
zrobić?
Nie spodziewał
się teraz takiego pytania, ale zszokowanie nie wprowadziło go w stan
zatrzymania. Mimo to odpalił samochód i ruszyli. Chwile bił się z myślami,
zastanawiając nad sensem udzielenia odpowiedzi, lecz jak znów przypomniały mu
myśli, kara to kara, a to doskonały jej początek.
- Bo nie
jesteś stąd, prawda? - To się chyba nazywa farsa. - Więc chciałem ci pomóc. - zatrzymali
się na światłach i spojrzał na niego. On płakał? Wydało mu się to cholernie
absurdalne. Przecież zależało mu tylko na umowie. Umowie za wszelką cenę. Nawet
dla siebie nie miał szacunku. Po co przedstawia mu namiastkę teatralnej sztuki.
Przez chwilę
nie odpowiadał nic. Po prostu patrzył się w ciemną szybę. Tęsknił za wiecznie
jasną Osaką.
- W takim
razie dziękuję - powiedział znowu tym samym cichym głosem. - Jutro z samego
rana wracam do Osaki. Nie zobaczymy się już więcej. A umowa... - Sięgnął do
swojej teczki, aby ją wyjąć. Rzucił okiem na podpis i pieczątkę swojego szefa
po czym rozerwał ją na pół. Dokument przepadł, ale nie było mu wcale smutno z
tego powodu. Zmniejszenie pensji to naprawdę mała kara. - Jest już nieaktualna,
panie Roronoa. Zaprasza mnie pan teraz tylko w celach czysto towarzyskich, a
nie biznesowych. - Nie wiedział jak tamten zareaguje, jednak mu ulżyło. Nie
chciał przespać się z tym człowiekiem ze względu na jakiś głupi świstek
papieru.
Widział jak
strzępy kartki opadają zwolna na podłogę w jego samochodzie, pięknie odgrywając
swoją pożegnalną melodię. Zjechał w pierwszą wolną przecznice popędzony bodźcem,
stanął w miejscu z wielkim piskiem opon i rzucił mu spojrzenie, jakby w tej
chwili zabił mu najdroższe osoby w wyjątkowo niewybrednie okrutny sposób. Lecz nie
zdenerwował się, bo nie rozumiał jego zachowania. Przyjął to ze spokojem. Czy
to była celowa zagrywka? Robiło się mu to obojętne.
– Masz kopie
zapasową, prawda? - To logiczne, musi mieć. Jest piękny i inteligentny.
Mieszanka wybuchowa. – Więc po co ta cała szopka? Czego tak naprawdę chcesz? – Chyba
nie było sensu udawać dalej partnerów biznesowych, skoro echo tego już dawno
utonęło gdzieś w powietrzu. – Tak bardzo chcesz podpisu? W takim razie nie ma
problemu. – Wszystkie jego przypuszczenia były prawdą, ale nie było w nim żalu.
Jedynie w jego oczach krył się ból, ale wiedział, że musi to zrobić. Inaczej
nie pójdzie dalej. Musi udowadniać sobie, że nie ma nadziei. Ponieważ musi
zapomnieć, że takie rzeczy istnieją. Stale i przeciągle, aż wreszcie stanie się
silny.
- Nie, Zoro,
nie mam zamiaru z tobą spać za cenę podpisu - powiedział to spokojnie, rozpinając
pas. - Kopii zapasowej również nie mam. Rozumiem, że skoro nie mam już umowy
jestem ci najzwyczajniej w świecie niepotrzebny. Mam w sobie jeszcze tyle
godności, by oddzielić życie zawodowe od uciech cielesnych. - Nie rozumiał
zachowania tego człowieka. Za wszelką cenę chciał sobie udowodnić jaki to świat
jest zły i podły. Sanji nie zamierzał mu w tym pomagać. - Nie wiem za kogo mnie
masz, ale jadę z tobą tutaj tylko z nadzieją, że zdołam ci jakoś pomóc. Jesteś
całkiem innym człowiekiem niż ci, których poznałem do tej pory.
Zadrżał na te
słowa, ale tylko w środku. Na zewnątrz wciąż utrzymywał swoją nieprzyjemną
pozę. Co poszło nie tak? Czy… Może się mylić? Nie. Na pewno tak nie jest. Ale
jeśli nie jest…To co mają znaczyć te słowa? W ustach tego faceta były czymś
niezwykłym, czymś czego nie potrafił przyjąć. Nie rozumiał jego zachowania i
nie chciał pomocy. Tych dwóch rzeczy był pewny, ale one już nie wystarczały.
Oparł głowę o zagłówek. Jego słowa
tłukły się po czeluściach jego umysłu nie mogąc wyjść i zamknął oczy. A jednak
udało mu się zasiać ziarno. Obcy facet zrobił coś, czego przez tyle lat
wypatrywał przez okno.
– Nie chcesz
jechać, prawda? – Chciał mu dać wolną rękę. Sam nie potrafił już wierzyć
ludziom. - Umowa i tak zostanie zawarta zgodnie z tym, co powiedziałem podczas
naszego spotkania. – Otworzył oczy, które już nic nie wyrażały. – Nie chciałem
z toba iść do łóżka ze względu na podpis. – Szczerość, był mu to winien. Tak
krzyczało jego sumienie. Ten obrót spraw zanosił się niezbyt dobrą
przyszłością. Mężczyzna otwierał przed nim nieznane sfery. Świat o którym już
dawno zapomniał. A raczej nie zdążył w nim zagościć.
Sanji był
wdzięczny za te słowa, jednak to w żaden sposób nie zmieniło jego decyzji.
- Kogo
obchodzi jakaś głupia umowa? Nawet jakby mieli mnie wywalić, to postąpiłbym tak
samo. - Zamilkł na chwilę. Czuł się teraz inaczej. Nie czuł strachu czy
obrzydzenia do siebie. Teraz czuł się bezpieczny i pewny siebie. - Nie mam
gdzie wrócić o tej porze. Nie znam tego miasta. Nie wiem gdzie mógłbym znaleźć
jakiś hotel. Jeśli mnie już nie chcesz, to czy mógłbyś odstawić mnie na
dworzec? Może pojedzie coś z samego rana. - Pochował starganą umowę do walizki.
Chciał jeszcze zapytać o jedną rzecz. - Dlaczego chciałeś się ze mną przespać?
Przecież nie
zostawi go tak! Ale tego jak setek swoich myśli, tych wcześniejszych i tych po,
zachował dla siebie i ubrał w nieco stosowniejsze słowa.
– Obiecałem,
że zapewnie ci nocleg – Odpalił samochód ale na jego twarzy malowało się coś
marnego. Uczucie, którego nie cierpiał. – I to się nie zmieniło. – Znów jechali.
Usłyszał to pytanie i zgodnie ze szczerością, jaką na siebie nałożył względem
niego za to co powiedział, zdecydował się odpowiedzieć. – Bo twoje oczy zabrały
mnie na wycieczkę nad morze. – Stanęli pod ogromnym hotelem, który swoim wyglądem
powalał na kolana i wrzeszczał z daleka, że gości w swych ramionach tylko
samych najznakomitszych ludzi. Nie poczekał na jego reakcje. Było to zbędne,
albo otrzymałby litość, albo strzała prosto w zęby. Wysiadł i otworzył mu drzwi,
wskazując na budynek.
Sanji
zarumienił się na słowa zielonowłosego. Jeszcze nikt nigdy nie powiedział mu
takiego komplementu. W sumie cieszył się w duchu, że nie będzie musiał sam
kiblować na ciemnym dworcu. Gdy zobaczył ogromny budynek sześciogwiazdkowego
hotelu. Wyszedł z auta i popatrzył na Zoro.
- Wybacz, ale
obawiam się, że nie stać mnie na pokój w tym hotelu. - Teraz zdał sobie sprawę,
jaki przy Zoro był mały i naprawdę nie mógł wyjść ze zdziwienia, że mężczyzna
wypatrzył takiego szaraka jak on.
Zielonowłosy
uśmiechnął się lekko i nie skomentował tego. Dla niego sprawa była oczywista.
- Chodź. - Na
poparcie tego jeszcze pokiwał w poziomie głową. Blondyn wyglądał na trochę
zagubionego, ale to tylko nadawało mu uroku. Dobry czy zły? Już go nie
obchodziło, mógł być potwierdzeniem dla niego podłości jaką znał, albo
złamaniem duszy i otwarciem paru zapominanych kolorów. W tej chwili zapragnął
tylko jednego, zapewnić mu tę noc.
Załatwił formalności
w recepcji, ignorując miny faceta, na którym malowało się obrzydzenie i wziął
klucz. Czas wydał się przeraźliwie kurczyć. Doskonale wiedział, że to ich
ostatnie chwile, a potem rozminą się, jakby nigdy nie poznali. To nie
sprawiedliwe. Nie, źle, bardzo sprawiedliwe. Pokój znajdował się na pierwszym piętrze,
więc poszli po schodach. Zabawne to było. Obydwoje nawet o tym nie wspomnieli,
a wybrali tę drogę. Zoro włożył klucz do zamka, który cicho jęknął. Może i jemu
było przykro. Otworzył drzwi, pokazując by wszedł.
- Załatwiłem
wszystkie formalności w recepcji. Możesz tu zostać jak długo potrzebujesz. A co
do naszej umowy, jutro skontaktuję się z twoją firmą i wszystko potwierdzę. - Dlaczego
chciał patrzeć w te oczy? Dlaczego chciał posłuchać szumu fal? - O nic nie
musisz się martwić. - Nastała chwila ciszy, a on miał wrażenie, jakby się topił
i prawie tak było. Topił się w tym błękicie. Złudne kołysanie, marzenia o
falach. - To ja będę już szedł. - Zawsze lubił historie bez końca. Szkoda, że życie
nie jest na tyle litościwe.
Sanji chwycił
go za dłoń. Nie chciał, żeby odchodził. Czuł, jakby przez te parę godzin między
nimi utworzyła się jakaś więź. Trzymał w uścisku jego dłoń, a oczy były
utkwione w przystojnej twarzy.
- Ta umowa
naprawdę mnie nie interesuje - powiedział spokojnie, patrząc mężczyźnie głęboko
w oczy. - Nie chcę by to ona nas łączyła. - Dobrze wiedział, że jak Zoro ją
podpisze, to będą zmuszeni się częściej widywać. To nie tak, że tego nie
chciał. Po prostu chciał przyjeżdżać tutaj tylko dla niego. - Jutro rano
opuszczę to miasto. Czy mógłbyś ze mną zostać? - zapytał nieśmiało, jeszcze
mocniej ściskając dłoń na ręce Zoro.
Ten dotyk był
taki inny. Znał doskonale wszystkie reakcje, w jakie wchodziły dłonie. Tyle
razy musiał się im poddawać, że szczerze znienawidził ten gest, a teraz czuł
coś innego. Jego dłoń była chłodna, jednak wytwarzała niepojęte ciepło. Stali
tak w progu hotelowego pokoju. Jak para kochanków z kiepskiego filmu, która dopiero
uczy się na czym polega wcale niebajkowy świat owianych ciemnością romansów i chyba
w pewnym sensie tak było. Nie powinien zostawać. Myśli nalegały na odejście.
Musi go zostawić... Ale ten dotyk, on go namawiał... I budził te uczucia, które
pragnęły zostać.
- Nie
powinienem. - W końcu wydał z siebie wciąż się zatapiając. Do czego zmierzali
budując tą relacje? To wszystko tak łatwo się obróciło. Za łatwo. On i tak
jutro wyjeżdżał. Jedna noc... - Ale jeśli naprawdę chcesz to zostanę. - Już nie
było odwrotu. Litery złożyły się w słowa.
Sanji
uśmiechnął się i gdy zamknęli za sobą drzwi po prostu przytulił się do
zielonowłosego. Czuł od niego chłód, mimo iż Zoro był ciepły. Czuł, że musiał
wiele przejść, a cała niesprawiedliwość której codziennie stawiał czoła po
prostu go wykańczała. Nie chciał, by Zoro był w takim stanie.
- Nie wiem, co
się działo w twoim życiu, ale wiem, że to cię niszczy - powiedział, jeszcze
mocniej się do niego przytulając. - Dziękuję, że ze mną zostałeś. - Nie mógł
się powstrzymać i musnął mężczyznę w czoło.
Dlaczego
został? Był już przygotowany, że to ich ostatni moment. Nie powinno go tu być,
nie po tym wszystkim. Ale jakaś dziwna siła popchnęła go, by nie odrzucał tego,
co przynosi los, a może po prostu miał się przekonać o jego złośliwości. W bardzo
osaczający sposób. Tak czy inaczej zwyciężyła rozpalona przez tego blondyna
iskra i mimo że wiedział, co powinien, to został. Teraz tliło się jeszcze
więcej pytań. Stali tak w pokoju, gdzie piękno od progu otacza swoim bogactwem
zalet, wywołując w ludziach poczucie wyższości i pychy, że mogą sobie pozwalać
na takie luksusy. To miejsce i rzeczy zapewniały ich o swojej błędnej lepszości
i okłamywały ich, co do tego kim tak naprawdę są. Powierzchniowość tego miejsca
nie miała w sobie nic więcej. Pięknie posłane łóżko, z do porzygania delikatną
satynową pościelą, perfekcyjnie upięte firany, stolik, który jak zawsze użyczał
swojego cennego miejsca swojemu najlepszemu przyjacielowi, czyli finezyjnie
kształtnej butelce, zawierającej najlepszy i najdroższy alkohol wraz z
szklankami. Ten obrazek miał kusić i być prologiem do oklepanego negocjacyjnego
mroku, gdzie krew ma się tak mocno rozcieńczyć, by przeforsować najbardziej
niekorzystny układ, a szum głowy blokować skutecznie wszelkie zbędne pytania.
Ale było i miejscem, gdzie niewyżyci biznesmeni kaleczyli swoje rodziny,
zdradzając z przygodnymi kobietami albo mężczyznami, które w tym świecie były
towarzyskim przymusem, by podnieść swój poziom podczas zebrania zarządu, które
tak naprawdę miały nie wiele wspólnego z dobrem firmy. Nienawidził tych miejsc
dużo bardziej niż budynku, w którym pracował i biura codziennie przypominającego
mu o tym kim jest. No ale dla ludzi takich jak oni to była konieczność, więc
teraz byli tu gdzie byli. Zastanawiał się do czego to wszystko prowadzi. Co mają
znaczyć te miłe gesty. Na bezinteresowność nie było co liczyć i ta opcje szybko
skreślił, wsłuchując się w szybkie bicie jego serca, lekko przypominającego
szum morza, a może to tylko jego bujna wyobraźnia dawała o sobie znać… I
potrzeba utonięcia w kołysaniu. Ta bliskość była tak dziwna, a jego słowa...
Czemu nieznajomy robi coś takiego? Nim zdążył coś powiedzieć poczuł przyjemne
muśnięcie i zatracił się na moment. Nagle nie było niczego, zniknęło poczucie
winy i świadomość bólu świata. Przez chwile zniknęły kajdany, w które sam się
zakuł. Ale tak szybko jak przyszła, tak szybko uleciała i wszystko znów wróciło.
– Dlaczego
mnie zatrzymałeś? – Nieświadomie otulił go ramionami, jakby chciał uniknąć tego,
co może przynieść odpowiedź.
Nie zwracał
uwagi na otoczenie. Nie obchodziło go to pomieszczenie. Równie dobrze mogli
udać się do najtańszego. Dla niego liczyło się to, że jest tutaj z tym
człowiekiem. Jego pytanie go zaskoczyło, jak wszystko tego wieczora.
- Po prostu
uważam, że jesteś interesującym i dobrym człowiekiem - powiedział spokojnie,
czując jak tamten go obejmuje. - Nie poprosiłem cię o to z litości czy po to,
aby coś od ciebie wysępić. Po prostu czuję, że nie chcę się z tobą rozstawać.
Wiem, że to dziecinne i może głupie z mojej strony, ale bardzo cię polubiłem
przez te parę godzin. Nie miałem nikogo bliskiego od kiedy pięć lat temu
spłonęła moja restauracja. Po prostu nie było ludzi z którymi chciałbym
rozmawiać prywatnie. Zawsze otrzymywałem sztuczne gesty, co doprowadzało mnie
do szału. Dlatego myślę, że chociaż trochę wiem, co czujesz. - Skończył i
oderwał się od mężczyzny, podchodząc do okna i patrząc się na park.
Słowa jak
wielką siłę mają, że potrafią tak kołować w umyśle. Powinien go uświadomić, bo
w tym wypadku ich nieznajomość nie działa na korzyść tego blondyna. Stworzył
sobie mylne wyobrażenie o nim, i to bardzo mylne. Będzie musiał go uświadomić.
Ale po kolei, jego umysł już wiedział jaką maskę powinien przybrać, by znów się
za bardzo nie odkryć. Z chwilą, gdy poczuł jak opuszcza jego ramiona i zobaczył
jego smutną minę oraz wzrok wlepiony w widok za oknem, zobaczył siebie. Raz,
drugi można popełnić błąd, ale nigdy więcej. Nie powieli już tego. Oparł się o
ścianę i pozwolił sobie popatrzeć na niego, otoczonego tą sztuczną
przestrzenią. Tak bardzo tu nie pasował. Teraz już domyślał się dlaczego. Był
przystojny, niesamowicie przystojny, jak na mężczyznę, a w świetle księżyca
jego sylwetka nabierała ciekawego wyrazu. Ale nie to go najbardziej zaczęło
interesować, a to, co nosi w sobie.
– Jesteś
kucharzem? – Pozwolił sobie zapytać. Czując się lepiej po przyjęciu swojej pozy
i odtrąceniu poruszonej przez blondyna kwestii, wybudował jeszcze szczelniejsze
ogrodzenie. Teraz mógł skupić się na tym czego szukał. Powrócić do swojego
celu.
- Z zawodu nie
- odpowiedział, nadal patrząc się przed siebie. Wspomnienia wróciły. Czerwona
pożoga i krzyki. Zamknął na chwilę oczy. Atmosfera między nimi była bardzo
dziwna. - Z zawodu jestem handlowcem, jednak gotowanie to moja największa
pasja. Zawsze chciałem mieć własną restauracje i po studiach spełniłem to
marzenie. Nawet dobrze mi szło, miałem sporo stałych klientów. Jednak długo to
nie trwało. - Zamilkł. Jakoś nie dał rady dalej mówić. Po prostu nie chciał
wracać do tej bolesnej przeszłości, w której stracił dwie najważniejsze osoby w
swoim życiu. To było za dużo. Powstrzymując emocje, mówił dalej. - Nie chciałem
wracać z powrotem do otworzenia nowej. Zacząłem więc pracować w firmie
Kurojima, a teraz poznałem ciebie.
„A teraz
poznałem ciebie”. Zastanawiał się, jak bardzo los chce go skrzywdzić, że pozwolił
na ich spotkanie. Widział w nim ból, cierpienie i stracone złudzenia, a brak
wiary i marzeń wprost unosił się w nim niczym chęć przejęcia nad nim sterów.
– Przepraszam,
nie powinienem pytać. – Szarpanie duszy blondyna było tak silne, że
zielonowłosy zganił się w myślach za to. I jak miał mu teraz powiedzieć, że się
myli co do niego? - Nie musisz mi nic mówić. – Mężczyzna podszedł do stolika.
Patrząc na butelkę, jak na wybawienie i lekarstwo na wszystkie rany. Akurat
tego w tym świecie nie był przeciwnikiem, znieczulenie nie było złe, zwłaszcza
jeśli chroniło od szaleństwa. – Ale jeśli byś chciał… - Nie mógł się oprzeć. Nigdy
nie mógł. Odkręcił i nalał sobie alkoholu. – Nie obiecuję, że zrozumiem, czy
podzielę twój ból, ale wysłucham. – Patrzył z dziką fascynacją na wypełniającą
się szklankę. – Pijesz? – Chciał od razu mu nalać, ale ostatnie resztki
instynktu samozachowawczego kazały mu najpierw się upewnić.
- Poproszę -
odpowiedział i podszedł, by sięgnąć po szklankę. Nigdy nikomu nic nie mówił,
dusząc wszystko w sobie. Ufał temu człowiekowi, mimo iż go w ogóle nie znał.
Popatrzył w jego stronę i lekko westchnął. - W wieku dwudziestu lat ożeniłem
się z dziewczyną z mojego rodzinnego miasta, Kioto. Znaliśmy się długo,
kochaliśmy. Rok po ślubie przyszła na świat nasza córeczka. Ja i ona
skończyliśmy studia. Ona znalazła pracę w banku, ja otworzyłem restaurację. Nad
restauracją mieściło się nasze mieszkanie. Żyliśmy szczęśliwie, nic nam nie
brakowało. Pewnej nocy ktoś rozniecił pożar w pobliskim domu. Ogień przedarł
się do nas. Nie mogłem nic zrobić. Nie miałem jak ich uratować. - Zamilkł, bo
poczuł, jak głos mu się załamuje.
Słuchając tej
historii nienawidził siebie, że jednak go sprowokował do wyznania. To co mówił
było straszne. Miał wszystko. Ułożone życie, ukochaną kobietę i dziecko. Musiał
być wspaniałym ojcem. Frywolna myśl przeleciała mu przez głowę. Miał wszystko,
a w jednej chwili życie upomniało się o swoje i odebrało mu to, co kochał
najbardziej i co jest sensem życia. Naturalna kolej, masz coś po to, by ci to odebrano.
Wypił na raz całą szklankę i podszedł do niego. Na takie zdarzenie nie ma
odpowiednich słów, bo cokolwiek się powie zawsze jest mało. Słowa nie są w stanie
zaleczyć ran, mogą je jedynie bardziej podrażnić i rozdrapać, a nawet otworzyć
i znów zadawać niewiarygodny ból. Nie pewnie objął go od tyłu czując, jak szum
rozkosznego morza ginie, a jego trzęsące się ciało krzyczy o rozstanie z tym
drugim. Ci co nic nie mają nie cierpią, bo nie mogą nic stracić, a kiedy
wszystko masz skazujesz się na tragedie. Razem z jego zapachem docierało do niego
cierpienie, bezsilność i zadręczanie siebie, że ich nie uratował, a przecież
miał jako głowa rodziny zapewnić im bezpieczeństwo. Porażka tak tłamsząca.
Pętla zaciskająca się na szyi. Został sam, mimo że nie powinien. Ciała trawione
ogniem. Katował się jego ukradzionymi myślami, jakie prawdopodobnie błądziły po
jego głowie. Zginęły tak tragicznie okrutną śmiercią, a on został na tym
świecie. Bez ich uśmiechów. Bez ich codzienności, którą musiał kochać. Został
całkowicie sam. Zoro zastanawiał się przez moment czy na pewno śmierć była w
tym najgorsza, czy może demon życia skazujący tego chłopaka na egzystencje na
tym świecie. Zawsze uważał, że ten jest gorszy. Przytulił go mocniej do siebie,
z całej siły, jakby chciał zabrać ten ból od niego.
Poczuł mocny
uścisk, ale jego ciało nie mogło powstrzymać się od drżenia. Przez te lata
próbował się z tym pogodzić, jednak gdy wspomnienia wracały nie mógł
powstrzymać tej goryczy, beznadziejności, nie mógł znieść siebie. Gdyby wtedy
wcześniej zareagował skończyłoby się to inaczej. Zatopił się w cieple drugiego
mężczyzny. Czuł ukojenie, wsparcie, a nie plastikowe słowa wypowiedziane z
aktorskim wyrazem twarzy. Uspokajał się, aż w końcu blado się uśmiechnął.
- Przepraszam,
chyba nie do końca sobie jeszcze z tym poradziłem. Dziękuję - wyszeptał,
zamykając oczy. Był mu naprawdę wdzięczny za ten gest. Znaczył dla niego
naprawdę dużo.
Nie musiał mu
tego mówić, jego ciało go zdradzało. Męki jakie nosił w sobie w jakiś nie do końca
racjonalny sposób przeszły na niego. Miał wrażenie, że jest z nim jednością.
Stali tak, a zielonowłosy zastanawiał się nad tym, jak bardzo nie cierpi tego
czym rządzi się miejsce, gdzie żyją i jak nie mogą nic poradzić na to, że nie
mają wpływu na najważniejsze rzeczy. Chciał ściągnąć z niego to, co dźwiga i w
pewnym momencie się ocknął i zdał sobie sprawę z pragnienia, jakie się zrodziło
w nim i konieczne wyswobodzenie z tego musiał wprowadzić. Dotknął jego ręki
trzymającej szklankę i na chwilę zatrzymał się w tej pozycji. Wcześniej tego
nie zauważył, ale jego dłoń, poza specyficznym powiewem chłodu, była nieziemsko
delikatna. Jak u najlepszego kucharza… Chciał by ten mógł kiedyś wrócić do
robienia tego co kochał… Jaki ty jesteś
niepoprawny, zganił się w myślach i wyjął z jego dłoni szklankę.
– Naleję nam.
– I odszedł od niego z głową pełną obciążonych myśli. On kiedyś kochał mocno i
tak jak kocha się tylko raz… Dlaczego jego los tak go nękał? Dlaczego poczuł,
jakby chciał rozwalić wszystko, by tylko ten odzyskał to co stracił? Nie
pojmował sam siebie, ale to nie była nowość dla niego. Dostawał co chciał,
potwierdzenie z jakich elementów składa się ludzkie życie. Podszedł do niego
wręczając mu szklankę, a ich palce minęły się z cichym zainteresowaniem.
Wziął szklankę
i ich oczy się spotkały. Blondyn w tym czekoladowym spojrzeniu widział tylko
ból, rozczarowanie i jakąś nieopisaną rezygnację. Dotknął jego policzka, nadal
patrząc w jego oczy.
- Czy jest
coś, co mógłbym dla ciebie zrobić? - zapytał. Naprawdę chciał, by ten człowiek
uśmiechnął się szczerze przynajmniej raz. Chciał odegnać całą złą aurę, jaka go
otaczała. Mógł przysiąść, że Zoro nigdy nie był szczęśliwy. - Jeśli mogę coś
zrobić, to powiedz, proszę.
W pierwszej
chwili pomyślał, że się przesłyszał, a w drugiej, że chyba alkohol za szybko
zaczął krążyć w jego ciele. Znając chociaż niewielki skrawek jego przeszłości
zachodził w głowę jak on mógł wciąż chcieć robić coś dobrego. Na dobrą sprawę
mógł wykorzystać teraz tę chwile. Blondyn potrzebował bliskości drugiej osoby,
więc może nawet chyba nie trzeba było go urabiać, ale wtedy czuł jak pali go
jego przeszłość. Dowiedział się już wszystkiego, jego życie dostało upragnione
potwierdzenie. Nie chciał już niczego więcej.
– Już dałeś mi to, co potrzebuję. – Lekko
dotknął jego dłoni otaczającej jego policzek, chwycił ją i pocałował w geście
raczej smutnym, spowitym tym odczuciem, ale oczami wciąż błądził wśród jego
tęczówek. Smętnie wyswobodził jego dłoń, mocząc usta w palącej cieczy, która na
nim nie robiła wrażenia.
Nie chciał
naciskać. W końcu był dla niego obcym człowiekiem. Poczuł lekki ucisk w sercu.
Gdyby spotkali się w innych okolicznościach niż te biznesowe, może wtedy
inaczej by się wszystko potoczyło. To nie tak, że szukał bliskości na chama, po
prostu wyczuwał coś innego w tym człowieku. Coś podobnego, ale jednocześnie tak
bardzo oddalonego. Coś, co sprawiało w nim ciekawość. Jego najmniejszy gest tak
bardzo go cieszył, nawet jeśli wiedział, że Zoro jest dla niego niedostępny.
Mimo to czuł ogromną ochotę przebywania z nim, rozmawiania i podziwiania tego
niecodziennego i tak naturalnego profilu. Na odpowiedź zielonowłosego machnął
tylko niepewnie głową. Oddalił się i usiadł na kanapie. Upił łyka ze szklanki.
Napój powoli zaczynał działać.
- Nie pijesz
chyba na co dzień? - zapytał trochę przekornie, a trochę by oczyścić atmosferę,
która lekko zaczęła im ciążyć i przysiadł się do niego na kanapę. Ludzie
szukają relacji czy tego chcą czy nie. Nie warto się temu przeciwstawiać, bo
można ominąć coś interesującego. Nawet jeśli już dostał wszystko co chciał, to
coś sprawiało, by jeszcze brnął dalej. Kiedy tak patrzył na niego, to teraz
błękit jego oczu zaczął przypominać mu łzy. Już wiedział, co za morze zobaczył
w tych tęczówkach. W jednej chwili poczuł, jak w pomieszczeniu jest duszno i
poluźnił odruchowo krawat, jak typowy nastolatek na siłę wciśnięty w elegancki
szkolny mundurek. Sytuacja już dawano przestała nosić znamiona oficjalności,
więc postanowił się go pozbyć i zsunął sobie z szyi niechcący rozwiązując, a
przy tym zatrzymując w ręce.
Nie patrzył w
jego oczy. Czuł wstyd do siebie i do swojej historii. Teraz wyglądał pewnie jak
dzieciak potrzebujący opieki. Usłyszał kolejne pytanie i mimowolnie uśmiechnął
się.
- Mam słabą
głowę do picia - powiedział zgodnie z prawdą. Odłożył pustą szklankę na
stoliczek. Już wypił wystarczająco sporo. Poczuł ruchy Zoro tuż koło siebie i
odważył się popatrzeć w jego stronę. Widok jak ściągał krawat był niesamowity.
Zaczerwienił się. Ten człowiek niesamowicie działał na niego pod każdym
względem. Aby ukryć zawstydzenie obrócił twarz. I tak było mu już wystarczająco
głupio za to wszystko, co zrobił dla niego zielonowłosy.
Nie był w
stanie się upić i nie cierpiał za to swojego organizmu, ale przyjemne huczenie
w głowie było chociaż namiastką stanu, jaki zawsze chciał osiągnąć, a był mu
tak niedostępny. Spojrzał na blondyna, który zdawał się peszyć. Wyglądał teraz
niezmiernie uroczo. Zastanawiał się tylko, co wywołało taką reakcje u niego i
odkładając krawat odpowiedź przyszła sama. Przygryzł wargę na myśl, która
zaplatała się przy nim.
– W porządku?
– Rozpiął dwa pierwsze guziki koszuli, a one przyjęły to z rozkoszą godną
zapewnienia niezapomnianych doznań i ferworu czasu. Zaciekawiła go reakcja
faceta, a może trochę w nią nie dowierzał i chciał się upewnić. – Może chcesz
odpocząć? – Nie znosił tych pytań grzecznościowych, ale wieloletnie wyuczenie
robiło swoje. – Albo odprężyć się? - Wskazał na łazienkę, napełniając sobie
szklankę. Nie chciał okazać się dla niego obciążeniem z chwilą, gdy bliżej
zaczęli się poznawać.
- Nie musisz
przy mnie okazywać tych wszystkich wyuczonych grzeczności - powiedział drżącym
głosem od emocji, które w nim zawrzały. Pociągał go ten przystojny i tajemniczy
mężczyzna. Nie mógł tego ukryć. W końcu zgodził się przedtem na
"nocleg" tylko dlatego, że tego chciał. Jednak nie chciał tego zaliczać
do jednorazowych rzeczy, zwłaszcza, że coraz bardziej odczuwał coś głębszego w
stosunku do tego mężczyzny. Zastanawiał się czy po prostu nie zostanie
wykorzystany i porzucony na następny dzień. Ta myśl już teraz rozrywała mu
serce. Nie zniósłby takiego scenariusza.
I jak ma mu
powiedzieć, że to nie jest takie proste i że to kryje za sobą obsadę jego
życia, której tak nie znosi właśnie przez to. I tak nie zrozumie, wiec nie ma
to sensu.
– Przepraszam
– powiedział, ale słowo nie zabrzmiało jak wyraz skruchy, a raczej wyznaczało
trasę ucieczki. Wstał z kanapy i podszedł do okna, od tak po prostu, i oparł
się o parapet przodem do mężczyzny tak, że teraz obejmował go całego swoim
wzrokiem. Ręce wsadził do kieszeni w geście zobojętnienia, jaki uwielbiał i który
był jego towarzyszem. Cudownym towarzyszem ścieżek brudnych i bezwzględnych w
traktowaniu, niemym widzem mogącym tylko patrzeć. – Chciałem byś nie czuł się
zobowiązany swoim zaproszeniem – wyjaśnił, mijając się już szczelnie z prawdą.
- Nie czuję
się zobowiązany - powiedział i ruszył w stronę łazienki. Musiał odetchnąć i
pomyśleć. - Wezmę kąpiel, przepraszam na chwilę - powiedział i wszedł do
nieskazitelnie czystej łazienki.
Szybko zdjął z
siebie ubrania i wszedł pod zimny prysznic. To pozwoliło mu się trochę uspokoić
i zrelaksować. Teraz sam już nie wiedział co robić. Czuł jakąś niechęć Zoro do
siebie. Nie mógł tego zrozumieć i czuł, że nie da rady przezwyciężyć tej
bariery. Chciał być dzielny. Chciał to przezwyciężyć. Ta bezsilność go
dobijała. Tak bardzo chciał go zrozumieć i jakoś pomóc. Po policzku spłynęła mu
już kolejna łza. Nie chciał tak tego skończyć. Chciał być dla niego kimś innym
niż zwykłym kundlem poznanym w pracy, przy którym trzeba być sztucznym. Sam nie
wiedział dlaczego tak emocjonalnie do tego podchodzi. To nie było w jego stylu.
Jednak czuł się osaczony. Osaczony sympatią do niego. Przeklął się w myślach.
Musiał się ogarnąć.
Pokiwał tylko
głową i odprowadził go wzrokiem pod same drzwi łazienki. Obydwoje dobrze
wiedzieli po co przyjeżdża się do takich miejsc i dlaczego. Ale jeśli to zrobi…
Dla Zoro to będzie przypieczętowanie, które notabene powinien wykonać. Sam
przecież zaczął tę egoistyczną grę, a teraz mąci mu w głowie. Ale jedno to on,
a drugie ten blondas, któremu życie już wystarczająco pokazało, jak paskudnie
może się zrobić. Będą wspólnikami z chwilą, gdy jutro wykona formalny telefon i
jakby to miało wyglądać, przecież nie można łączyć życia prywatnego z pracą, a
przynajmniej nie oficjalnie, bo pod przykrywką papierkowej roboty skrywa się
prawdziwe negocjacyjne wyuzdanie. Tutaj znów wraca jego ukochane udawanie. Nie
chce tego od niego, nie chce by to tak wyglądało, nie chce zafundować mu takiej
karuzeli spraw. W tej chwili usłyszał szum puszczanej wody i zadziałało to na
jego fantazje nad wyraz kreatywnie, przebijając się przez jego rozsądek. Nie
chciał go krzywdzić, jednak jego ciało tak go przyciągało, a wyobraźnia
podsuwała namiętny obraz pieszczonych przez wodę jego szczupłych ramion, który
zacierał trochę poczuciem wartości w nim. Nie był w stanie dać mu tego, co
potrzebował. Był zbyt wypaczony.
Woda spływała
po jego ciele, a on powoli się uspokajał. Opanowanie powoli wracało. Nie mógł
na nic liczyć. Zaśmiał się w duchu. Jutro wyjedzie z tego miejsca, jednak
wiedział, że nie zapomni tego spotkania. Najbardziej jednak zaniepokoiły go
słowa Zoro, który mówił, że zadzwoni do Kurojimy. Nie chciał tej transakcji,
chociaż z drugiej strony się cieszył, bo wtedy częściej by się widywali. Jednak
to byłyby spotkania czysto biznesowe. Ale to zawsze coś. W końcu zawsze mógł
powiedzieć przełożonemu, że nie da rady pociągnąć tego do końca. Może istniała
szansa, że się zgodzi. Wymył włosy i namydlił ciało. Nie chciało mu się stąd
wychodzić. Mógłby tutaj zostać całą noc, a rano po prostu zniknąć. Był ciekawy
czy zielonowłosy by to zauważył, co było wątpliwe.
Każdy miał
swoje problemy. Po co wplątywać kogoś w swoje i przygniatać odpowiedzialnością
za ich wiedzę. Mimo że pociąg fizyczny był ogromny, to jednak chciał czegoś
lepszego dla niego. Może to była droga? Podszedł do barku i wyciągnął nową
butelkę o równie kuszącym kształcie, co i wnętrzu. Blondyn i tak był w łazience,
więc Zoro odpuścił sobie dobre maniery i odkręcając upartą zakrętkę, która
buntowała się złośliwie, upij łyk, a potem zaraz drugi. Lubił uczucie wypalania
przełyku, który nosił znamiona nadmiernej niechęci do siebie. Ten czas był
potrzebny by ocenić co powinien, co chce, a co musi zrobić. Wspólnicy czy
kochankowie, wszystko jedno, on i tak będzie tym złym. To nawet było dość
dowcipne. Uśmiechnął się wlewając w siebie alkohol.
Spłukał z
siebie całą pianę i wyszedł z kabiny. W szafie wisiały tylko czyste i miękkie
szlafroki. Westchnął cicho i zaczął się wycierać. Spojrzał na swoje odbicie.
Pomimo kąpieli wyglądał żałośnie. Nakrył szybko grzywką jedno oko. Czuł
zmęczenie, chęć aby ten dziwny dzień się skończył. W niezbyt dobrym nastroju
wyszedł z łazienki, mając na sobie tylko ten cholerny szlafrok. Zoro popijał
nadal alkohol. Sanji był pod wrażeniem, że jeszcze się nie upił i ma taką
twardą głowę.
- Przepraszam,
że cię zatrzymałem – powiedział, nie patrząc mu w oczy. Prawda była taka, że
nawet teraz tego nie żałował. Oczami znalazł drzwi do sypialni. Tak, sen to
jedyna rzecz, która teraz mogła coś zdziałać. - Jest już późno. Położę się.
Dobranoc - powiedział cicho i ruszył w stronę drzwi.
Właśnie
dlatego nigdy nie lubił wzniosłych słów, bo rzadko kiedy były poparte czynami.
Patrzył jak wychodzi owinięty w biały szlafrok, który niesamowicie współgrał z
jego cerą. Wyglądał zjawiskowo, a jego wciąż mokre włosy zwisały niezmiernie
erotycznie, jakby były nasączone ukojeniem. Wiele by dał by ich dotknąć, ale tylko
wysłuchał go, wciąż nie odstawiając butelki. Zrobił się jeszcze bardziej znieczulony
na wszystko, bo facet widać miał trochę oleju w głowie. I dobrze! Starał
przekonać sam siebie, chociaż wszystko było zdumiewająco dalekie od tego
pozytywnego odczucia.
– Żałujesz? – Jedno
pytanie, a potem uszanuje jego decyzje.
Zatrzymał się
przy wejściu do sypialni.
- Nie żałuję, że
umowa nie doszła do skutku, nie żałuję, że cię poznałem - powiedział szczerze,
patrząc w jego brązowe oczy. Zmienił kierunek i ponownie podszedł do mężczyzny.
Przybliżył swoje usta do jego twarzy i namiętnie go pocałował. - Żałuję
jedynie, że nie mogę być dla ciebie kimś innym - wyszeptał i odwrócił szybko
głowę, by nie widać było jego szklistego spojrzenia. Na ustach nadal miał jego
smak. Tak daleki, a jednocześnie taki nieziemski. Teraz był już pewny, że
trudno będzie zapomnieć.
Królestwo
samotnej duszy właśnie zostało naruszone. Dotyk jego ust był czymś, czego nigdy
nie powinien poznać. Był tak delikatny i subtelny, jak wiosenny poranek
upaprany chłodną rosą, ale nie to było najgorsze. Nie to piękno bliskości, lecz
to, że był lepszy od jego wyobrażeń, które nawiedziły go podczas kąpieli
mężczyzny. Blondyn tym gestem zadecydował o swoim cierpieniu i przy okazji o
jego. Sprawił dłońmi by twarz jego przyszłego partnera znów zwróciła się ku
niemu i oddał pocałunek. Pierwszy raz to zrobił. Odwzajemnił słodki gest ust.
Jego palce zjechały na szyje chłopaka, łaskocząc go delikatnie nieświadomie
opuszkami. Poznawał właśnie jego smak, tak zupełnie odrębny od zarządczych
prymusów. Wyczuł nikotynę, która z resztami alkoholu stworzyła idealną
kompozycję wspomnień używkowych, co go zaskoczyło, bo nie widział go z
papierosem, ale nie dał nic po sobie poznać, zatapiając zmysły w jego idealnych
wargach i ledwo wyczuwalnie wsunął dłoń w pod nie dosunięty szlafrok i lekko go
odsunął, odsłaniając jego ramię i dłonią muskając jego wystającą kość
obojczykową, która była nieskazitelnym zaproszeniem do bliższego poznania.
Perfekcyjna.
– Będziesz
cierpiał – wyszeptał, rozstając się z jego ustami, ale dotykiem wciąż
zachwycając się elementem jego ciała.
Nawet jeśli to
tylko jedna noc. Nawet jeśli miałby z tego powodu cierpieć. Nawet jeśli był
skończonym, naiwnym idiotą. Nawet jeśli miałby później go nie spotkać. To jedno
wiedział na pewno, nie żałuje tego. Nie żałuje, że chociaż przez jedną noc
będzie mógł cieszyć się ciepłem tego mężczyzny. Czuł jego dotyk na własnym
ciele. Był tak bardzo przyjemny. Poczuł jak reaguje jego ciało. Chciał tego,
chciał zostać zdominowany przez niego. Nawet jeśli ze strony Zoro nigdy nie
poczuje miłości, to chciał tego. Chciał przynajmniej jego obdarzyć tym
uczuciem, które skrywał w sercu przez tyle lat. Smak jego ust, jego dotyk, jego
pożądanie. To było ich wspólne.
- Nawet jeśli
miałbym cierpieć, to uważam, że dla ciebie warto - powiedział i ponownie
złączył ich usta.
Ile można
przekazać w połączeniu języków, które mają tak podobne pragnienia. Zadziwiał
go, ludzie na ogół uciekają przed bólem, a on brnął w to dalej. Zmienił rytm
ich pocałunków w bardziej zdecydowany. Potraktował tą odpowiedź jak pozwolenie
i ponaglenie do przypieczętowania samego siebie i swojego życia. Jego wargi
przeszły przez policzek i zaczęły błądzić w okolicy ucha mężczyzny.
– Mylisz się,
dlatego będziesz cierpiał. – Starał się być jak najbardziej przyjemny tak, by
czuł wyraźnie kontrast, jaki na siebie ściąga. Bezwstydnie przygryzał jego
płatek, a dłoń zjechała niżej w miejsce, gdzie znajdował się węzeł jeszcze
chroniący ciało Sanjiego. Druga smętnie do niej dołączyła, zmuszona opuścić
miejsce jakie sobie upodobała. – Jesteś tego pewny? – Dał mu ostatnią szanse na
wycofanie. – Chcesz się ze mną kochać? – Przerwał pieszczotę, spoglądając w
sztorm bujający się w jego oczach i ujął supeł demonstracyjnie tworząc wstęp.
- Jestem
dorosły, Zoro, i wiem czego chcę - powiedział już lekko zdyszany. Wyciągnął
rękę i zaczął rozpinać koszulę kochanka. - Umiem wziąć odpowiedzialność za
swoje decyzje - rozpiął ostatni guzik i zsunął z niego koszulę.
Niemal
krzyknął z zaskoczenia, gdy zobaczył zszytą, potwornie długą bliznę, która
ozdabiała tors mężczyzny. Przeniósł swój wzrok w jego oczy. Jaką przerażającą
przeszłość nosił w sobie? Najgorsze scenariusze w tym momencie przeleciały
przez jego głowę. Nie odezwał się. Całe podejście do ludzi i do świata, całe
niezrozumienie, wszystko to, co pokazywał sobą ten człowiek zaczęło mu się
rozjaśniać. Ta bolesna prawda, że to ludzie tworzą innych ludzi zaczęła w niego
uderzać. Pochylił się i przyłożył głowę do tej blizny. Nie brzydziło go to. Bo
jak mogło go brzydzić w nim coś, co tak naprawdę było czymś zrobionym przez
kogoś innego? Usłyszał bicie serca. Położył rękę na jego piersi. Ten dźwięk był
jak pieśń, najpiękniejsza na świecie.
Był zupełnie
przygotowany na taką reakcje. Wszyscy, co widzieli jego skazę reagowali z nieukrywanym
obrzydzeniem i nawet nie chodziło o jej wielkość, a o paskudny wydźwięk jaki z
sobą niosła. Osoby żyjące już tak mają, nie przepadają za tym, co nie przyjemne
dla oka, a ci co już się pokusili na torturę by poznać ją bliżej, okazywali się
pilnie potrzebować pomocy psychiatrycznej, bawiła ich ona mając nadzieję na
specyficzne upodobania zielonowłosego, ale nikt jeszcze nie okazał tyle
człowieczeństwa. Zaczął nerwowo oddychać, było w tym coś, co mu się nie
spodobało, jakby otworzono lęki, z którymi już dawno się uporał. Uciekł
wzrokiem, jakby chciał udawać, że to się nie dzieje, ale nie udawało się. W
jednej chwili poczuł, że nie chce by go dotykał, a raczej by jej nie dotykał.
Nie chciał by te nieskazitelnie piękne dłonie dotkały czegoś tak odrażającego.
Musiał coś zrobić. Skupił się na jego odpowiedzi, która robiła za doskonałego
wybawcę i chociaż trochę tłumiła kryzki przeszłości.
– W takim
razie możemy to zrobić po mojemu? – Jego głos chwiał się, jakby nagle
niewidzialny wiatr chwiał nim wedle swoich upodobań. Potrzebował oderwać się od
jego bliskości, której nie powinien doświadczać.
Czuł jego
zmieszanie. To trochę zabolało, ale rozumiał, że jeszcze bardziej swoimi
gestami on może skrzywdzić Zoro. Trochę się zmieszał, ale nie miał zamiaru się
cofnąć. Podniósł głowę i popatrzył na niego. Nie czuł strachu, chociaż nie
wiedział co go czeka. Pokiwał tylko głową. Czuć było alkohol, jednak Zoro
wydawał się nie być ani trochę zamroczony trunkiem. Przysunął do niego usta i
pocałował.
Niemal czuł
jak ból z przeszłości tężeje mu w gardle. Nigdy nie pozwalał sobie na zdradę uczuć,
ani okazanie jakiejkolwiek słabości i teraz też tego nie chciał. Moment
zawahania i nieostrożnej dobroci zignorował. Oczyścił swój umysł, skupiając się
na pocałunku. Tak będzie lepiej, żył z takim przekonaniem i z takim umrze, bo
tak musi być, decyzji raz podjętych nie zmienia się bez powodu. Wciąż trzymał
dłonie na splecionych sznurkach ciepłego szlafroka, ale z chwilą, gdy Sanji
pokiwał głową, rozplatał je. Tak po prostu uwalniając jego niesamowicie
seksowne ciało. Nie czekał opętany widokiem jego niczym nie skalanej klatki
piersiowej, która unosiła się teraz coraz szybciej, jakby domyślała się jego
dalszych ruchów. Położył swoje dłonie na jego ramionach, zsunął z niego
przyjemne okrycie, które wolno opadło na ziemie jak by chciało stworzyć osobną
historie lub też szukało znaczenia. Stał tak przed nim całkowicie nagi,
wtapiając swoje spojrzenie w jego oczy, które pieściły całe jego ciało już
teraz. Chciał zapamiętać tę chwile i nauczyć się jej dokładnie na pamięć.
Bezwstydnie zjechał spojrzeniem na talie mężczyzny i zatrzymał wzrok na jego
rosnącej męskości. Widok wprawił go w stan pragnienia chłonięcia tego, co się
dzieje z tym facetem. Lubieżnie przygryzł wargę, widząc jak jego męskość unosi
się do góry dotykana tylko spojrzeniem.
– Bardzo tego
chcesz, widzę… - Napawał się widokiem nagiego blondyna z ślicznie zakręconą
brewką, która teraz stanowiła piękną dekoracje nagości mężczyzny
Nie spuszczał
wzroku z twarzy kochanka, nawet wtedy kiedy rumieniec zawstydzenia wykwitł na
jego twarzy. Stał, czując wzrastające podniecenie. Nie mógł uwierzyć, że pod
wpływem wyłącznie spojrzenia tych brązowych oczu tak bardzo się podniecił. Nie
mógł tego powstrzymać. Albo po prostu nie chciał. Stał nagi przed mężczyzną do
którego z chwili na chwilę czuł coraz większą sympatię. Jeszcze nikt nigdy,
oprócz jego świętej pamięci żony, nie wzbudzał w nim takiego uczucia. Z
cierpliwością czekał na kontynuację. Przymknął oczy, pojąc się tym niesamowitym
uniesieniem. Jeszcze nigdy nie kochał się z mężczyzną, więc lekkie podenerwowanie
również dawało o sobie znać. Pożądanie i przyjemność brały jednak górę.
Czas przestał
płynąć. Jakie to miłe uczucie, gdy zanika świadomość tego z czego składają się
momenty. Stał całkiem nagi dla niego, gotowy by kochał się z nim w tym
hotelowym pokoju, mimo że był pewny to zielonowłosy od razu wyczuł pewne
napięcie. Podszedł do niego, domyślał się z czego to wynika i chciał, by to
cierpienie zapamiętał jako możliwie dobre doświadczenie. Stanął tuż przed nim i
pocałował go bez słowa w usta, namiętnie wprawiając w taniec ich języki i wargi.
– To będzie
twój pierwszy raz z mężczyzną, prawda? – Zmieszał ich przyspieszone oddechy i
zaczął zjeżdżać pocałunkami niżej, a dłonie czule zapoznawały się z jego talią,
zsuwając się wraz z nim do dołu, aż wreszcie klęknął przed nim i wziął do buzi
jego członka, który zachęcał go od kiedy tylko mu się ukazał.
Wiedział, że
Zoro dostrzeże to podenerwowanie i będzie wiedział czego jest przyczyną. Nawet
nie było sensu odpowiadać, bo powiało tym na kilometr. Zawsze uganiał się za
kobietami, a potem miał bardzo długą przerwę, aż do dzisiaj, kiedy poznał
Roronoę Zoro. Mężczyznę, który zrobił na nim piorunujące wrażenie. Czuł jego
oddech na swoim ciele, pocałunki, nieziemski i idealny dotyk. Dyszał coraz
szybciej, nie mogąc się powstrzymać. Świat się zatrzymał i liczyli się w tym
momencie tylko oni. Gdy uwidział, że Zoro przy nim klęknął, zawstydził się,
jednak zaraz potem jęknął rozkosznie, gdy poczuł ciepło i wilgoć obejmującą
jego członka. Nogi lekko się pod nim ugięły i szybko oparł się o stolik aby nie
upaść. Czuł ruchy na swoim przyrodzeniu i miał nieodparte wrażenie, że zaraz
zostanie poniesiony przez skrzydła rozkoszy.
Poruszał
swoimi ustami z takim rozmysłem jak nigdy, bo w sumie nigdy nie było warto, a
teraz nawet jeśli wszystko sprowadzało się do złego, to chciał, by uczucia
podczas tego co będą robić były dla niego przyjemnością, a nie wymyślna
torturą, bo na to przyjdzie czas później. Wciągał go zachłannie, zassiewając
się delikatnie na główce, a jego dłonie dostały jeszcze bardziej uzależniające
zadanie. Dotknął jego jąder i zaczął nimi obracać z pasją i jakąś fascynacją.
Wsuwał sobie go do samego gardła, liżąc i pieszcząc najlepiej ja potrafił.
Drugą rękę przeniósł na jego pośladki. Teraz poczuł, jak były umięśnione,
wprost idealne do robienia tego.
Takich
pieszczot jeszcze nie doświadczył nigdy. Zoro był niesamowity, a co najbardziej
go cieszyło, on również czerpał z tego przyjemność. Sanji nie mógł powstrzymać
głośnych jęków, gdy ręce mężczyzny pieściły jego jądra. Ledwo podtrzymywał się
stolika. Przyjemność wypełniała go do granic możliwości. Czuł, że jeszcze
chwila i zacznie szczytować. Poczuł ręce faceta na swoim tyłku. To było tak
cholernie niesamowite.
Jego usta
zrobiły się bardziej dynamiczne w swoich ruchach, słysząc przyjemnie
przyspieszone jęki blondyna, które dźwięczały w jego ustach oddziałując
odpowiednio na krocze zielonowłosego. Coś tłukło się niesamowicie po jego głowie,
lecz nim sens szukającej wolności myśli został oceniony przez jego umysł
skasował ją, gwałtowniej dociskając już dochodzącą męskość mężczyzny w swój
przełyk. Chciał się nią krztusić, chciał ją bardziej chłonąć, jego głowa
zaczynała wariować przez ten nieszczęsny zamęt kontrolowany, a ręce na jego
tyłku idealnie współgrały z wytwarzanym pragnieniem, które otwierał ten facet
całą swoja osobą i naiwną chęcią bawienia się w dobrego samarytanina. Robił to
sobie z premedytacją, pieszcząc w taki sposób jego przyrodzenie, które przyjmowało
to z rozkoszą. Jak ten blondyn mógł myśleć, że może coś dla niego zrobić? Czuł
już to specyficzne pulsowanie penisa i zaczął liczyć w myślach, czując jak
kojąco pozbawia się oddechu. Zawsze tak robił. Raz, dwa, trzy… W końcu do
wszystkiego można się przyzwyczaić.
Blondyn czuł
jak rozlewa się z nim przyjemność. Poczochrał włosy mężczyzny, dając znak, że
dochodzi, jednak ten nie cofnął ust, co trochę wystraszyło blondyna, zwłaszcza,
że całe jego przyrodzenie znajdowało się w ustach zielonowłosego. Chciał się
cofnąć, jednak silne dłonie na pośladkach skutecznie mu to uniemożliwiły. W
rezultacie doszedł wewnątrz ust kochanka. Nogi odmówiły mu już całkiem
posłuszeństwa i runął na ziemię, znajdując się teraz tuż koło zielonowłosego.
Widoczność trochę mu się rozmazała.
- Czemu to
zrobiłeś? - powiedział zawstydzony. Przecież nie musiał tego robić.
Cztery… Całą
siłą woli i swojego ciała stłumił w sobie odruch cofający, pozwalając by sperma
faceta przelała się w dalszą część jego organizmu, a on w ostatniej chwili
wyswobodził jego penisa z swoich ust. Podejrzewał, że blondyn nie wytrzyma. On
sam z trudem łapał oddech, starając się jak najmniej to okazać. Opadł z całej
siły przytrzymując ręce na swoich udach, by nie podzielić losu partnera.
Przepływ powietrza w jego płucach zachłannie poniewierał jego wnętrzem, a
nadmiar spermy, który wraz z wypuszczeniem męskości blondyna zagubił się w
kąciku jego ust, zdawał się nabijać z niego. Podniósł spojrzenie na jego niczym
nie okryte ciało, leżące tuż przy nim, jak ofiara własnych wartości i dla
zielonowłosego z pewnością tak było. Był piękny, a w takiej postaci karmił jego
umysł swoją nagością na której malowniczo wyłaniało się całe doznanie. Nie
czekał aż unormuje mu się oddech. Kciukiem starł resztkę nasienia ze swoich
warg, uśmiechając się do niego uśmiechem wyzbytym z ludzkich radości.
– Ale… – Jego
struny głosowe był raczej odmiennego zdania. – Chciałem. - Przełknął ślinę, a
dobrze znany ból w przełyku przeleciał przez niego, żrąco paląc wnętrze jego
buzi, które po stopniowym opanowaniu doskwierało już natrętnie przy każdym
oddechu. Ale nad tym też potrafił zapanować, a raczej zignorować, co często
obracało się przeciw niemu. Podniósł go z ziemi, uraczając nieprzyjemną
szybkością bicia swojego serca, które stwarzało wrażenia rwania się w agonii
niesłychanej męki błagającej o śmierć, nie mającej nadejść, i przeniósł na
łóżko. Idąc jakby na pamięć, oparł go na poduszkach tak delikatnego posłania,
które bardziej wywoływało w nim odruch wymiotny niż zdarzenia sprzed momentu, a
sam usiadł na skraju łóżka, normując swoje odruchy, a w głowie mając dalszy
ciąg. – Rozłóż nogi – zapowiedział mu bez dodatkowych słów już panując nad
swoim układem oddechowym.
Nie rozumiał
tego człowieka. Kompletnie go nie rozumiał. Był poza zasięgiem wszystkiego.
Zamiast twarzy maska, zamiast serca skała. Jeszcze przed chwilą myślał, że i
jemu to sprawia przyjemność, jednak teraz w oczach blondyna wyglądało to
całkiem inaczej. Tak, jakby zielonowłosy odprawiał w pewnym sensie rytuał,
który był z nim obecny przez całe życie. Nawet jego kroki, kiedy niósł go w
stronę łóżka wydawały z siebie jakąś niechęć i coś cholernie negatywnie
dziwnego, czego za cholerę nie mógł pojąć. Z jednej strony fascynował go ten
człowiek. Był inny niż ci wszyscy zakrawatowani faceci. Nadal wierzył, że za tą
dziwną maską kryje się jednak coś ludzkiego. Mimo tego nie mógł ukryć, że
trochę się go bał. Usłyszał jego rozkaz, jednak nie wykonał żadnego ruchu.
Leżał i patrzył na niego. Nie wiedział nawet co powiedzieć.
Odwrócił głowę
w jego stronę, prześwietlając tymi swoimi brązowymi oczami. Obserwowała go i
zatapiał się w lekkim poczuciu lęku blondyna, jakby karmił się jego strachem.
Doskonale wiedział, że tak będzie i o to też chodziło. Widząc, że ten nie
wykonuje żadnego ruchu, przysunął się do niego jednym ruchem, usadawiając obok.
– Boisz się
mnie? – zapytał z dziwną satysfakcją, patrząc mu głęboko w oczu. Gdy widział
jak jego oddech przyspiesza, położył rękę na jego udzie, zaczynając gładzić
jego skórę, jakby tamto zdarzenie sprzed chwili było wytworem ich wyobraźni. Nawet
na chwilę nie przerwał kontaktu wzrokowego, jakby chciał go przekonać do swoich
prawd lub zwyczajnie przekupić. – Jeszcze masz wybór. – Jego głos delikatnie
drżał, co było naturalną reakcją, ale i jego barwa zmieniła się współgrając z
dłonią pieszczącą udo blondyna. Ile człowiek może mieć twarzy? Jedną? Dwie? Z
pewnością wtedy byłoby łatwiej. A co jeśli ma całą kolekcję sztucznych odbić?
Czuł na sobie
jego dotyk i patrzył w te ciemne oczy, które zatapiały się w jakiejś cholernej
satysfakcji. W tym momencie poczuł się jak skończony idiota i naiwniak. Czy
samotność aż w taki sposób musiała dać o sobie znać? Miał nadzieję, że może
Zoro nie jest takim zimnym draniem, jak to pokazywał, jednak teraz pod wpływem
tego spojrzenia kompletnie nie wiedział co o nim myśleć. Czy te uczucia, które
jeszcze niedawno od niego czuł były tylko wybrykiem jego wybujałej wyobraźni?
Może ten człowiek wcale nie potrzebuje towarzystwa, a wręcz nim gardzi? Sanji
nie chciał być tylko zabawką do wykorzystania i rzucenia w kąt. Nawet jeśli nie
była spisana, to nadal był to rodzaj jakieś gównianej umowy. Nie chciał tego.
Nie. To było za wiele. Pomimo tej przyjemności jaką dawał mu zielonowłosy nie
mógł tego zaakceptować. Może da mu jeszcze większą satysfakcję, ale nie
obchodziło go to. Obydwoje byli ludźmi. Sanji dobrze wiedział, kiedy jest
granica. Odsunął się od mężczyzny i szybko stanął na nogi.
- Przepraszam,
po prostu nie dam rady. Nie tak - powiedział i szybko wyszedł z pomieszczenia,
zamykając się w łazience. Po raz kolejny nie mógł opanować łez, tym razem
wielkiego upokorzenia. Czuł jak powoli wariuje. Nie chciał zrobić nic złego.
Zbeształ siebie w myślach. Gdyby samotność nie nawiedzała go tak każdego dnia,
gdyby miał kogoś bliskiego, to nie musiałby się tak upokorzyć przed tym
człowiekiem do którego mimo wszystko czuł sympatię. Wyczuwał w nim coś
niesamowitego. Jednak w tej chwili ciągle przed oczami miał to spojrzenie.
Nie zatrzymał
go, pozwolił mu na ten akt wyswobodzenia z jego sideł. Patrzył jak zatrzaskują
się za blondynem drzwi i boleśnie zacisnął oczy, jakby w środku niego odbywały
się jakieś wymyślne katowania niewolników. Dlaczego musiał go poznać? W myślach
wyrzucał sobie wszystkie przyjemne emocje, jakich jego umysł nie był w stanie
usunąć, a których nie mógł czuć. Po co się spotkali? Los potrafi ostro pogrywać
nawet z tymi, którzy wyrzekli się siebie. Dla nikogo nie ma litości. Otworzył
oczy i rozejrzał się dookoła. Jeszcze bardziej nienawidząc tego miejsca, co
wydawało się dość śmieszne, bo już wcześniej nie znosił go całym sobą. Uniósł
swoją dłoń, którą pieścił udo mężczyzny i wpatrywał, jakby trochę z
niedowierzaniem, jakby zabraniał sobie czegoś i starał się nie dopuścić do
głosu. Dostał to co chciał z nadwyżką poniewierającą potępioną dusze. Zerwał
się i podniósł swoją koszulę z ziemi, która leżała beztrosko, niczym porzucone
uczucia. Ubrał się, robiąc sobie na przekór. Gdyby spotkali się w innych
okolicznościach. Gdyby mogli się poznać w innym życiu. Może teraz… Zganił się
powtórnie w myślach, bo przecież doskonale wie, że nie może, on nie ma do tego
prawa. Narzucił na siebie marynarkę i posłał pomieszczeniu ostatnie spojrzenie
pełne rozbitych delikatnych złudzeń. Tak
będzie dla ciebie lepiej, pomyślał o tym wyjątkowym facecie i o jego
naiwnej dobroci. Nie chciał być tym, który złamie to poczucie w nim, zwłaszcza
znając jego przeszłość. Tak będzie lepiej. Nacisnął na klamkę, która zdała się
go palić, jakby nakazywała by został, ale on wyszedł więcej się nie odwracając
i nie zostawiając po sobie żadnego śladu, zupełnie jakby był wytworem ludzkiej
fantazji. Tak będzie lepiej. Wsiadł do samochodu wmawiając to sobie. Popatrzył
na zegarek w radiu. Było bardzo późno, ale on nie był byle kim, a firmie
Sanjiego zależało na ich partnerstwie. Zadzwonił do szefa blondyna, oznajmiając
mu, że umowa została zawarta i by jutro z samego rana przefaksować mu umowę do
podpisania. Prezes przedsiębiorstwa był całkowicie zaskoczony z tego telefonu,
że sama góra dzwoni do niego i to w środku nocy. Dla niego było to jasne, że
musi mu cholernie zależeć i od razu się zgodził bez zbędnych pytań. Zoro
rozłączył się, rzucając telefon na sąsiednie siedzenie i odjeżdżając. Jechał
jakby szukał ukojenia. Jechał bez celu pogrążony w wspomnieniu tego niezwykłego
odbicia morza. Mam nadzieję, że mi wybaczysz,
Sanji. Przyspieszył. Szybkość skutecznie zagłuszała wszystko to, co chciał
stłumić. Pewnie już więcej go nie zobaczy…
Trzaśnięcie
drzwiami dało mu wyraźnie do zrozumienia, że był tylko zwykłą zabawką. Ciało mu
się niemiłosiernie trzęsło. Smutek i tęsknota za jego osobą go ogarnęła.
Uderzył pięścią w ścianę by potem zakryć twarz. Musi coś zrobić. Absolutnie nie
może tutaj zostać. Trzęsącymi się rękoma pomógł sobie wstać i wszedł ponownie
tego wieczora do kabiny prysznicowej. Chciał chociaż trochę oczyścić swoje
ciało od tego cholernego upokorzenia. Wyszorował się cały. Głowa powoli
zaczynała go boleć. Ubrał się z powrotem w służbowy garnitur i wyszedł z
łazienki. Wzrokiem zaczął szukać teczki, która leżała nieopodal niewielkiego
stojaka z kwiatami. Sięgnął po nią i wyciągnął telefon. Na wyświetlaczu
pokazywała się jedna nieodebrana wiadomość. Od szefa. Przeczytał szybko jej
treść. "Sanji-san, gratuluję, że ci się udało. Czeka cię podwyżka".
Zatrzasnął telefon. Ten facet jednak to zrobił. Jednak dał mu na tyle
satysfakcji, żeby zgodził się na tę gównianą umowę.
- Niech to
szlag - zaklął pod nosem i rzucił telefonem do teczki. Szybko ubrał płaszcz,
szalik i ruszył na dół, aby oddać klucz. Recepcjonista wyglądał na bardzo
zdziwionego. - Przepraszam pana… - zagadał trochę niepewnie blondyn. Chciał się
stąd wydostać jak najszybciej. - Czy mógłby mi Pan powiedzieć, jak dojść stąd
na dworzec? - Nie było sensu szukać innego hotelu, a spacer go uspokoi.
Wysłuchał z uwagą jak dojść na dworzec i opuścił to, do porzygania, bogate
miejsce. Szedł powoli, odczuwając na sobie zimno. Na parkingu z nadzieją zerknął
na miejsce, gdzie Zoro zaparkował, ale samochodu nie było. Mimo wszystko nie
mógł o nim zapomnieć. Zostawił w jego sercu jakąś trwałą pozytywną rysę. Gdyby
wszystko poszło inaczej, gdyby spotkali się w innych okolicznościach... Może to
by coś zmieniło.
Błądził tak,
sam nie wiedząc ile już tak jeździ po mieście. W ustach wciąż czując smak jego
spermy, który teraz męczył już go nie pozwalając zapomnieć, a ból w przełyku
wracał wraz z traceniem panowania nad sobą. Zagryzł wargę, jakby potrzebował
się wyżyć, odreagować, zrobić cokolwiek, by o nim zapomnieć. Cokolwiek. Ale to
nie nadchodziło. Nigdy nie nadchodziło, więc czego oczekiwał? Że nagle jakaś
dziwna siła kierująca tym światem pomyśli o nim i zabierze od niego to wszystko?
Bzdura, już dawno przestał się łudzić. Pomiędzy tą swoją prywatną rozgrywką
myśli zaczął się zastanawiać, co Sanji zrobił. Czy odetchnął z ulgą, że zniknął
z jego życia, czy może jednak… Nie! Szarpnął kierownicą. Nie może tak myśleć. Pojedzie
do domu i zapomni. Postanowił wyprzeć go ze swojej głowy, a w tym był świetny.
Sanji i tak miał wrócić do Osaki, więc i on zmusi się do zapomnienia, co w
dobie jego życia powinno szybko nadejść. Teraz zrobiło mu się trochę lepiej.
Zrobiło mu się lżej ze świadomością, że blondyn nigdy nie pozna prawdy.
Doszedł do
miasta. Tak jak w innych wielkich miastach, w Sapporo również było bardzo jasno
od wszystkich neonów i reklam. Tutaj już było trochę cieplej, jednak nawet ten
spacer nic nie pomógł. Raz po raz rozglądał się za siebie i po bokach, mając
nadzieję, że jeszcze go zobaczy. Jednak to była tylko złudna nadzieja
podpierana jego naiwnością. A chciał tylko, żeby te zimne oczy chociaż na
chwilę zabłysły ciepłem. Tak po prostu. Żeby mógł zobaczyć w tym człowieku
życie. Chociaż na chwile. Zauważył ławkę i szybko usiadł. Tutaj naprawdę było
strasznie zimno. Może gdyby Zoro wyjechał gdzieś na jakiś czas, zmienił klimat
i otaczających go ludzi. Może wtedy zacząłby inaczej podchodzić do życia. Sanji
jednak dobrze wiedział, że to nie jest takie łatwe. Naprawdę chciał bliżej
poznać tego człowieka, jednak nie takim kosztem, nie tak. Nie miał już do niego
o nic żalu. Wiedział, że wszystko wynika z tego, jak był wychowany. Nawet nie
mógł sobie tego wyobrazić na własnym przykładzie. A może Zoro cierpi teraz
przez niego? Ta myśl przygnębiała go jeszcze bardziej.
- Dlaczego? - zapytał
prószące płatki śniegu.
Na próżno było
rozdrapywać niedoszłe rany. Nie było sensu bardziej tłamsić się solą. On kiedyś
znajdzie kogoś dobrego, kogoś kto go uszczęśliwi a nie skarze na cierpienie. No, zapomnij wreszcie, krzyczał w sobie,
wchodząc do pomieszczenia, które wcale nie było dla niego tym, czym powinien
być dom. Gra pozorów przechodziła przez każdy fragment tego metrażu. Tu nic nie
było jego, ani on nie czuł się tu jak u siebie, mimo że mieszkanie było jego.
Ściągnął buty, zrzucając na ziemię marynarkę, która opadła z cichym pragnieniem
poznania podłogi. Wszedł dalej od razu kierując swoje kroki do barku i
wyciągnął z niego butelkę z przeźroczystym płynem. Nosił w sobie grzech mocnej
głowy, ale na wypalenia tego bolesnego poczucia w ustach na szczęście mógł
sobie pozwolić. Z chowanym grymasem udając, że nie czuje, połykał go mszcząc
się na sobie. Błagając, by chociaż raz alkohol podziałał na niego tak, jak
powinien. Pił tak, wpatrując się w świat za oknem. Śnieg zaczął sypać poezyjnie
wirując z wiatrem. Miał nadzieję, że Sanji został w hotelu.
- Halo… -
powiedział, gdy w końcu sygnał ucichł. - Jestem Ashi Sanji. Byłem dzisiaj na
spotkaniu z panem Roronoą, kojarzy mnie pani? - Gdy usłyszał przytaknięcie
kobiety, dalej kontynuował. - Przepraszam, że dzwonię o tak późnej porze, ale
kompletowałem dokumenty i zauważyłem, że nie przekazałem czegoś panu Roronorze.
Czy mogłaby pani podać mi numer telefonu? - Usłyszawszy odmowę zamilkł na
chwilę. No tak, przecież nie był nikim na tyle ważnym, by uzyskać taką
informację. Nie miał jednak zamiaru się poddać. - A pani by mogła poinformować pana
Roronoę, że dzwoniłem? Bardzo proszę. Podam pani mój numer telefonu. - Po
podaniu numeru jeszcze raz grzecznie poprosił. Kobieta na szczęście zapewniła,
że poinformuje szefa. Sanji grzecznie podziękował, życzył dobranoc i rozłączył
się. Tyłek powoli przymarzał mu do ławki, więc podniósł się i ruszył na
dworzec. Chciał przeprosić Zoro za wszystko co zrobił. Chciał usłyszeć chociaż
przez chwilę jego głos. Przede wszystkim chciał go jeszcze raz zobaczyć, mimo
iż było to niewykonalne. Dochodził już powoli na dworzec. W kasie biletowej
kupił bilet na shinkansen, który wyjeżdżał o ósmej. Zastanawiał się nad
samolotem, jednak zrezygnował. Za wielkie koszty. Na dworcu było już nieco
cieplej. Usiadł na ławce i z nadzieją czekał aż odezwie się znajomy dzwonek.
Zawsze
wydawało mu się boleśnie zabawne stwierdzenie, że można zapić swoje żale. Dla
niego to był jak mit wytworzony dla ludzi, by móc choć trochę ukoić ich
zdewastowanie problemami. Wciąż wpatrywał się w te zjawiskowe opadające płatki
śniegu, przyglądając się im z niezwykłą zawziętością, jakby o coś je prosił lub
coś im powierzał. Postronny odbiorca mógłby to odebrać jak cichą spowiedź, ale
to była iluzja, zwykłe złudzenie. Tak naprawdę tylko on sam wiedział, co
powierza tym sługą chłodu. Trwał w tym zatraceniu, nie mając najmniejszej
ochoty na zmianę, dopóki nagle w kieszeni nie zaczęło mu coś wibrować
rytmicznie oznajmiając, że dostał właśnie jedną nową wiadomość. Zirytował się,
że go nie wyłączył. Zgadywał kto może pisać, kto zawsze pisze „interesy”. Skrzywił
się na samą myśl, jak dwuznaczne to słowo, ale wyciągnął go, zmuszając swoje
dłonie do tego, a to co zobaczył wywołało u niego jakiś zamęt. Wszystko nagle
zaczęło mu się zacierać, a on zapragnął połamać wszystkie swoje postanowienia i
go odnaleźć. Ten SMS zadziałał jak impuls wyzwolenia prawdziwych uczuć.
„Przepraszam, że niepokoję pana o tak niestosownej porze, ale dzwonił do mnie pan
Ashi Sanji i pilnie chciał się skontaktować z panem. Pozostawił swój numer, by pan
oddzwonił. Wyślę go w kolejnej wiadomości”. Jego sekretarka była jedną z
bardziej obowiązkowych osób, ale teraz był jej wdzięczny. Nie rozumiał czemu
szukał kontaktu z nim, ale w tej chwili poczuł jak bardzo to, co chciał stłumić
jest silne. Jak bardzo chce go zobaczyć. Chociaż pożegnać się tak jak
cywilizowani ludzie. Jedno spotkanie. Tylko tyle, tak bardzo chce jeszcze
chociaż raz ujrzeć te oczu i zatopić się w nich.
Pospiesznie
ruszył do drzwi, niezdarnie odstawiając butelkę nie bardzo rejestrując czy
zatrzymała się na stole, ale nie usłyszał melodyjnego trzasku tłuczonego szkła
opowiadającego o kłamstwach ukrytych głęboko w każdym sercu i obłudy ludzkiej. Wybiegł
z mieszkania. W głowie mu szumiało, ale jego ciało jak zawsze reagowało
poprawnie. W przeciągu paru chwil był już w samochodzie i zmierzał do hotelu.
Nie chciał dzwonić, bo prawdopodobnie wtedy okazałoby się, że nie ma po co, a o
tym nie chciał się przekonywać . Chciał go po prostu zobaczyć. Miał wielką
nadzieję, że go tam zastanie. Łudził się jak każda normalna istota stąpająca po
tym świecie. Miał wrażenie, że czas naigrywa się z niego, nie posuwając się w
odpowiednim tempie. W przeciągu paru chwil przekraczał już próg hotelu,
znajdując się przy recepcjoniście z wielką nadzieją w sercu, że ten blondyn tu
jest. Niestety, tak szybko jak tu dotarł, tak szybko opuścił to miejsce. Gdy
tylko usłyszał, że go tu nie ma i że udał się na dworzec, wyleciał jak oparzony.
Teraz ścigał się z czasem, który już śmiał się z niego złośliwie. Nie miał
pojęcia czy zdąży, czy może jego już dawno tam nie ma, ale musiał zaryzykować.
Inaczej nigdy by sobie tego nie darował. Mocniej naciskał na gaz, błagając by
tam był. Szybciej! Wściekał się na każdym przejściu i gdy tylko musiał się
zatrzymać wiedział, że w ten sposób jego szanse maleją. Pędził tempem, które
uwielbiał, a umysł wariował z niepewności, wywołując stan jednokierunkowego
myślenia, które w tym momencie sprowadzało się do specyficznej kręconej brewki.
Jeszcze bardziej przyspieszył, nie bardzo interesując się odpowiednią
prędkością poruszania po ulicy, bo on tam może jeszcze być. Jeśli istniał
jeszcze cień tego, że on tam jest, musi zrobić wszystko. Był już niedaleko, a
jego ciało zaczynało reagować niespokojnie. Co jeśli go tam nie będzie? Zaraz
miał się przekonać. Co jeśli…
- Już,
prędzej! – Niecierpliwie skręcił całą siłą swojego rozpędu, z dzikim, nieprzyjemnym
tarciem opon, wykorzystując zapalenie się zielonej lampki. – No szybciej! - Nie
zdążył dokończyć myśli. W jednej chwili wypalający oczy błysk przeciął cały
jego umysł, wywołując uczucie marności ludzkiej i świadomości kruchości życia.
Tracąc całkowitą kontrolę nad pojazdem, mimo wszystkich usilnych starań
zapanowania nad maszyną. Wyginał desperacko ręce na kierownicy. Rozpacz
zdzieranego gardła w nieposkromionej sile uderzenia. Jeden wielki trzask i huk
rozległ się po ulicy, ukazując naocznym świadkom, jak łatwo można znaleźć się
blisko śmierci. Jak ciało ludzkie staje się bezwolne w pędzie, z którego nie ma
wyjścia. Skowyt tłuczonego szkła i dźwięk zgniatanej blachy w akompaniamencie
przerażonych krzyków obcych sobie ludzi, zniewolonych brutalnym widokiem
pułapki w jakiej znalazł się człowiek . Nie ma morza. Ani szumu fal. Nie ma
niczego. A tak bardzo chciał go zobaczyć. Krew popłynęła. Nie udało się.
Sanji, gdzie jesteś?
WoW jestem pierwsza jak miło =) To opowiadanie mnie po prostu wciągnęło, cudownie jest wszystko opisane. Odczuwałam to co czuł Zoro i Sanji coś wspaniałego, przy niektórych scenach aż mi serce przyśpieszało a ten koniec...tutaj to aż mi serce stanęło i będę wytrwale wyczekiwała następnego rozdziału. Dziewczyny stworzyłyście zajebiste opowiadanie i ten pomysł na jego fabułę BOSKI. Trzymam za was kciuki, życzę dużo weny, dużo pomysłów no i dużo chęci =)
OdpowiedzUsuńO.O łał
OdpowiedzUsuńAle się musiałyście namęczyć nad tym opowiadaniem. Będzie miało aż tyle części?! Jesteście niemożliwe i podziwiam, naprawdę:D Genialna robota.
Początek mega wprowadza. Wszystko jest super oddane, bardzo dobrze sobie to wyobraziłam i wprowadziło mnie to w historie. Biznesowe klimaty to jest jednak to. Sanji jako nieśmiały klient i Zoro jako właściciel mega korporacji. I like it.
Bardzo mocno skupiłyście się na uczuciach. Było to dużym plusem, ale momentami miałam wrażenie, że targają nimi bardzo sprzeczne emocje. Bardzo dużo ich było. Oczywiście wierzę, że to efekt ich oddzaiływania na siebie;D ale momentami za bardzo jak dla mnie się miotali. Ich niezdecydowanie i zachowanie trochę mnie dezorientowało. Lekko przeszkadzało mi to w odbiorze postaci, ale ta taki szczególik^^' To były momenciki, bo całe opowiadanie chodzi za mną do teraz i ciągle o nim myślę*.* Dużo było pięknych porównań czy zdań i przepraszam, że ich tutaj nie wypiszę^^' za wiele tego by było a czytałam dwa dni temu. Zresztą znowu na wykładzie i musiałam się starać żeby nie piszczeć z ekscytacji.
Postać Zoro szczególnie mi się podobała momentami, gdy oceniał Sanjiego pod swoją chłodną maską obojętności. Fajnie któraś z was zbudowała nad nim taką aurę tajemniczości. Dobrze rozegrany moment ze sprawdzaniem kuka. Ach, no i ta propozycja <3
Zaskoczyła mnie przeszłość blondyna. Tutaj zupełnie coś innego i cieszę się z tego pomysłu:) Zastanawiała mnie jego otwartość i szczerość, ale w sumie było to ciekawe:) To jak wyszedł potem w szlafroku było mrau <3 Najbardziej jego postać podobała mi się w drodze od zaproponowania noclegu do hotelu. Dobrze próbował wybrnąć z tej umowy i zrobił na Zoro wrażenie. Czytałam o tym z uśmieszkiem na ustach.
Pożądanie świetnie opisałyście i momentami miałam dreszcze.
Najlepszy fragment, gdzie panowie siedzieli na kanapie i Zoro zdjął krawat. Ło mamuniu, aż mi się zrobiło gorąco. To było mega mega mega. Opis seksu oralnego przyprawił mnie o wypieki. Naprawdę bosko. Lubię też jak Zoro wydaje polecenia Sanjiemu. To takie władcze <3 Później tylko nie mogłam zrozumieć czemu jeden i drugi postępuje tak i nie inaczej, ale dało to dużo akcji, która naprawdę mną poruszyła. Żałowałam, że tak się skończyło, ale w sumie to macie jeszcze wiele nam do zaoferowania i wiem, że kolejne części również mnie nie zawiodą:)
Trochę mnie boli, że Zoro znów nosi w sobie jakiś ból i wylądował w szpitalu, ale i tak całość zrobiła na mnie wrażenie^^
Lubię wasze wspólne historie, bo bardzo dobrze współpracujecie. Macie coś takiego, że można subtelnie rozróżnić to, że piszą dwie osoby. Jak dla mnie w tym opowiadaniu to bardzo plusuje bo czuje się, jakby rzeszywiście była różnica w myśleniu bohaterów.
Mam pytanko, jeśli mogę oczywiście^^, czy Wy wymyślacie całość wcześniej czy piszecie i patrzycie co z tego wyjdzie?
Naprawdę życzę wam dalej weny i naprawdę mi się podobało pomimo tych moich głupich uwag^^'' całość wyszla super i będę czekać na kolejną część.
W sumie jeśli chodzi o to opowiadanko to zarzuciłam tematem, Pauliś uznała, że się jej podoba, więc zaczęłyśmy pisać. Tak naprawdę miało nam się to skończyć na seksie i baj baj, ale pociągnęłyśmy to dalej, opisując ich każdy dzień razem. W całym opowiadaniu będzie mało scen, gdzie Panowie będą oddzielnie. Przeszłości ich obydwóch będą jeszcze poruszane. Jeśli chodzi o RP to chyba zawsze nam wychodzi... W każdym razie to moje odczucie, bo bardzo lubię pisać z Pauliś. Jej Zoro ma cząstkę jej, a mój Sanji cząstkę mnie. To RP będzie kolosem.
UsuńNa początku to ja tak bardzo, bardzo, bardzo przepraszam! Jestem tak cholernie niedorobionym człowiekiem i dopiero niedawno w ogóle zobaczyłam to cudeńko! A potem był Magni i plany skomentowania wzięły w łeb! Dlatego tym bardzie was dziewczyny przepraszam i błagam o wybaczenie z powodu opóźnionego zapłonu mojej nieogarniętej dupy! Wybaczcie!
OdpowiedzUsuńA po drugie… Dziękuje! Dziękuję, że chciało się wam to napisać… i ta ilość części wprowadza mnie w radosna ekscytacje! W ogóle cały rozdział wprawia mnie w humor iście anielski i nie mogę przestać się uśmiechać! Bo całość była, znaczy jest po prostu cudowna!
Przepraszam jeśli komentarz będzie niespójny i chaotyczny (a na pewno będzie ;)), ale chcę napisać o wszystkim co mi sie podobało a tego było tak dużo… pewnie i tak o czymś zapomnę ;(
Początek szczerze mówiąc mnie trochę zdziwił, znaczy sam pomysł żeby osadzić opowieść w klimatach biurowych i na początku ciężko mi było wyobrazić sobie Sanjiego jako handlowca… Może dlatego, że nie mam z tymi ludźmi zbyt dobrych skojarzeń, ale kit z tym ;). Blondaskowi ta rola pasuje, po moim dłuższym namyśle, a i Zoro jako wielki Pan Dyrektor też jest niczego sobie ;D.
Rozmowa między nimi taka piękna i emocjonalnie nieemocjonalna… Głupie słowa tworzę, wiem, ale to akurat prawda. Bo niby taka maska profesjonalizmu a jednak chłopakami targają emocje! Jestem wniebowzięta i zakochana na amen! Spodobało mi się też to, że Sanji pomyślał, że Zoro chciał mu zaproponować kontrakt za seks… Jestem dziwnym człekiem i takie rzeczy mnie kręcą.
Scena w hotelowym pokoju jestem jedną z moich ulubionych! Kocham sceny seksu oralnego a tu się wzniosłyście na poziom mistrzowski! I chwała wam za to! Zoro zachowywał się jak dobrze opłacana dziwka, albo po prostu ja mam już takie dziwne skojarzenia w stosunku do niego ;). Zresztą od razu było widać, że Zoro ma problemy z przeszłości i dzięki siostrze wiem teraz, że z tymi problemami miałam rację :D *.*! Teraz jeszcze bardziej się jaram, bo takiego Zoro po prostu ubóstwiam!! Kocham i w ogóle! A Wy mi dałyście go w najpiękniejszej wersji az się boję pomyśleć co może się dziać później *.*.
Sanji pod prysznicem to też jedna wielka poezja… Uwielbiam takie sceny! Nic dodać nic ująć! Tylko pokochać!
Historia Sanjiego mną wstrząsnęła, naprawdę. Ale tak pozytywnie, bo to w końcu coś… nowego. Taki powiew świeżości w opisywaniu zmagań z rzeczywistością naszego ukochanego Kucharzyka. Gratuluję pomysłu. I myślę, że to będzie miało jednak spory wpływ na dalszą fabułę, co? Cos takiego musi się echem odbijać w jego życiu, zwłaszcza że teraz utraci ono trochę ze swoich kolorów. A to za sprawą Zoro… Dobra, ale teraz to po prostu zaczynam pierdzilić z podniecenia i ciekawości co będzie dalej… A mój mózg tworzy naprawdę chore wizje… Zwariuję z niecierpliwości jak nic!
Trochę pogubiłam się jeśli chodzi o powód ich rozstania w hotelowym pokoju.. Ale może to dlatego, że jestem tępym człowiekiem i nie kumam tak prostych rzeczy… Przepraszam za to. Jednak całość wyszła znakomicie. Wyjście Zoro, potem ucieczka Sanjiego, pijaństwo Zoro… Kurde! Uwielbiam takie klimaty!
Boli mnie tylko fakt, że Zoro z właśnie winy spowodował ten wypadek… Bo przecież gdyby nie pił, prawdopodobnie nie skończyłby roztrzaskanym pojeździe ;(. I bardzo mnie zastanawia, jak bardzo Zoro ucierpiał… . Ok., nie będę snuć insynuacji względem tego, na co liczę ;).
To „Sanji, gdzie jesteś” wstrząsnęło moim światem i mam nadzieję, że Sanji go jednak szybko odnajdzie!
Jeszcze raz powtórzę, że jestem zachwycona i bardzo dziękuję za taki kawał cudeńka! I czekam z niecierpliwością na kolejna część! <3 KOCHAM TO!!
I jeszcze raz przepraszam, że komentuję dopiero teraz! Nie wybaczę sobie tego nigdy!!