Tytuł: Krzyk rozpaczy
Autorka: Ayo3
Korekta: --
Liczba rozdziałów: 2/6
Gatunek: yaoi, dramat
Para: SanjixZoro, ZoroxKuina
Ograniczenie wiekowe: 18+
Autorka: Ayo3
Korekta: --
Liczba rozdziałów: 2/6
Gatunek: yaoi, dramat
Para: SanjixZoro, ZoroxKuina
Ograniczenie wiekowe: 18+
Specjalna dedykacja: Dla Pauliś :*
Uwagi: gwałty, psychiczne
W sumie tego rozdziału miało nie być, ale obiecałam Pauliś, że opublikuję, więc oto jest :D Od razu przepraszam za wszystkie błędy i ogólnie za cały rozdział. Jest straszny. Ja się nawet dziwię, jak zdołałam coś takiego napisać. Miłej, o ile w ogóle można tak to nazwać, lektury.
Idąc przez życie z dobrocią wymalowaną na twarzy,
potykamy się, aby dać się objąć cierpieniu,
które skutecznie eliminuje naszą naiwność.
Krzyk rozpaczy
Rozdział 2: Przesłuchanie
Patrzył na jego ciało lubieżnym wzrokiem. Musiał przyznać, że facet wygląda wyjątkowo pociągająco, nawet jeśli miał głowę obrośniętą mchem. Plus dochodziła jeszcze ta podniecająca, czerwona substancja. Nie mógł się doczekać aż posiądzie to ciało. Już oczami wyobraźni widział, jak ten mężczyzna wije się w niesamowitej ekstazie bólu. To było to czego najbardziej pożądał.
Teraz
jednak powstrzymywał się przed słodkimi igraszkami, obserwując nieprzytomnego
mężczyznę, kajdankami przykutego do ściany. Ręce miał nad głową, a nogi
rozszerzone. Oblizał wargi. Jedyne co mu nie pasowało, to ten gówniany medyk,
który zaszywał jakby nigdy nim to dzieło sztuki, które tak pięknie eksponowało
na torsie Roronoy Zoro. W sumie nie liczył na to, ale teraz wdzięczny był Mihawkowi
za takie nieostrożne posunięcie.
Pozwalał
medykowi jednak z bólem robić swoje. W końcu z kim będzie się zabawiał jak ten
nie odzyska przytomności. Poza tym był ciekawy tego niezłomnego spojrzenia,
które teraz było ukryte pod zamkniętymi powiekami. Aż ciarki chodziły mu po
plecach, jak sobie pomyślał, że już niedługo będzie patrzył na niego z
nienawiścią i żądzą mordu.
Rozsiadł
się wygodnie za biurkiem. W sumie chyba każdy wiedział, że to przesłuchanie
było tak po prostu dla picu. Chciał się po prostu jak najbardziej poznęcać nad
ofiarą, aby pamiętała go w każdej chwili dnia i nocy. Czując tę waleczną aurę
bijącą z tego umięśnionego ciała tym bardziej wiedział, że przed nim jak na
talerzu podano naprawdę wyśmienity kąsek.
Ledwo
podniósł wzrok z ciała mężczyzny na katany, które stały oparte o ścianę, jakby
na coś z niecierpliwością czekały. Blondyn rozszerzył usta w wielkim uśmiechu.
Dobrze wiedział, że te ostrza chętnie posiekałyby go na plasterki. Przekrzywił
triumfalnie usta, przywołując do siebie gestem jednego ze sługusów, który lekko
drżąc, podszedł do niego.
-
Tę białą zostawcie mi na pamiątkę, a pozostałe dwie macie stopić – powiedział,
wskazując na katany. – Wykonać!
Sługus
od razu się ukłonił i wyniósł z pomieszczenia dwie katany, które w mniemaniu
Noira wyglądały teraz jak żałosne imitacje broni. Podszedł do białej, wziął ją
i ponownie usiadł na swoim miejscu. Począł bacznie się jej przyglądać.
-
Sprzeciwisz się swojemu panu? – zapytał ją, uśmiechając się wrednie. – Nie masz
wyboru, kochana. W końcu od tego jesteś, by zadawać ogromny ból nie ważne komu.
Grzeczna dziewczynka.
Wyjął
ją ostrożnie z pochwy. Musiał przyznać, że prezentowała się imponująco. Wręcz
biła od niej wściekłość, że ktoś obcy śmiał ją dobyć. Sanji zaśmiał się głośno
na co wszyscy w pomieszczeniu zadygotali. Jego śmiech był zimny, jakby
pozbawiony wszelkich ludzkich emocji. Sam przed sobą z dumą przyznawał, że jest
psycholem. Zbytnio mu to jednak nie przeszkadzało. W końcu sam na wszystko
zapracował, a życie było tylko po to, żeby dążyć po trupach do celu. Innymi
słowy miał szczęście i cieszył się niezmiernie, że ten niebiański głupiec, o
ile w ogóle istnieje, stworzył go takiego jakim jest właśnie teraz.
Z
rozmyślań wyrwały go poszeptywania. Jego ofiara powoli się cuciła. Patrzył jak
jego twarz porusza się z bólem. To było właśnie to, na co czekał z taką
niecierpliwością. Schował szybko katanę do pochwy i wstał.
-
Wynocha mi stąd! – wrzasnął na obserwatorów, którzy przyjęli to z ulgą i
czmychnęli czym prędzej za drzwi. – Ty też się wynoś – warknął na medyka, który
nadal pozostawał na swoim miejscu. – Głuchy jesteś, pasożycie? Wynocha!
-
A-ale j-ja jeszcze n-nie s-skończyłem – wyjąkał, spuszczając wzrok ze strachem.
-
Jakbyś się tak nie grzebał, to byś zdążył, a teraz wypierdalaj mi stąd w
poskokach – wydarł się już nie na żarty wkurzony, co dzięki bogu zadziałało, bo
jeszcze chwila, a nie zawahałby się użyć katany, którą nadal trzymał w rękach.
Medyk
czmychnął szybko w obawie o swoje życie, co w końcu blondynowi pozwoliło być
sam na sam ze swoją ofiarą.
Zoro
czuł ból rozchodzący się po całym jego ciele. Najchętniej wrzasnąłby głośno,
jednak duma mu na to nie pozwalała. Czuł jak ręce ma przygwożdżone do ściany.
Świadomość powoli wracała, wywołując w nim jakąś iskierkę strachu, jednak nie
na tyle trwałą, bo zaraz została zmiażdżona przez wolę walki i przetrwania.
Powoli przyzwyczajając się do ogromnego bólu, zaczął otwierać oczy.
Potwornie
rozmazana widoczność powoli wracała do swojej pełnej ostrości. W pomieszczeniu
oprócz niego był jeszcze jakiś facet z blond włosami, uśmiechający się
bezczelnie i kpiąco w jego stronę. Zoro zmierzył go nienawistnym i groźnym
spojrzeniem. Zawsze, gdy posyłał tego typu gromy ludzie uciekali w popłochu,
jednak ten facet zrobił coś, co go po prostu zaskoczyło i zszokowało zarazem.
Blondyn wyglądał, jakby ten gest dawał mu dziką satysfakcję. Zielonowłosy
wkurzył się jeszcze bardziej.
-
Tego się właśnie spodziewałem po tobie, Roronoa Zoro – powiedział głosem, który
szermierzowi przywodził na myśl jadowite zwierzę. – Och, wypadałoby się
przedstawić. Nazywam się Sanji Noir i od tej chwili jestem twoim panem, kundlu.
Po
pomieszczeniu rozległ się głośny śmiech. Zoro pomyślał, że jeszcze nigdy nikt
tak bardzo go nie rozbawił. Patrzył na Noira jak na skończonego idiotę. Teraz
to jego spojrzenie było pełne satysfakcji, gdy na skroni tego zidiociałego
Francuza zaczęła nerwowo pulsować żyłka.
-
Naskoczyć mi możesz, przeklęty żabojadzie – zaśmiał się, patrząc wrogowi prosto
w twarz. Jego uwagę przykuła teraz dziwnie zakręcona brew, co spowodowało u
niego kolejną falę kpiącego śmiechu. – Masz śmieszne brwi. Pewno u was takie
rzeczy są w modzie, co?
Sanjiego
powoli trafiał już jasny szlag. Miał wielką ochotę przywalić mu w mordę, ale
się powstrzymał. Zamiast tego popatrzył kpiąco na tego idiotę.
-
Jestem ciekawy, czy dalej będzie taki mocny w gębie jak na twoich oczach
strzelę w łeb twojej szacownej małżonce – powiedział z radością, widząc jak
ekspresja na twarzy mężczyzny się zmienia. – Widzę, że trafiłem w bardzo czuły
punkt.
Zoro
zamarł na chwilę. Teraz czuł niepokój. O siebie nie dbał, mogli z nim zrobić,
co tylko chcieli, ale jeśli te padalce dorwą Kuinę… Serce zacisnęło mu się w
bólu jeszcze bardziej niż ciało. Najgorszym uczuciem było jednak to, że teraz
ma związane ręce i chcąc czy nie, jest na łasce tych przeklętych szumowin.
-
W sumie to chyba zabicie jej nie będzie aż tak bardzo bolesne dla ciebie. –
Ponownie usłyszał bezczelny głos blondyna, tym razem tuż przy swojej twarzy. –
Jeśli zaszczyci mnie taki samym mocnym spojrzeniem co ty, to sobie ją trochę
wykorzystam. Musi być niezłą dziwką. Nie zdziwiłbym się…
Sanji
nie dokończył, bo poczuł ślinę na swojej twarzy. Z wściekłością przetarł twarz
rękawiczkami, które zaraz potem wylądowały na zimnej posadzce. Zamachnął się i
z całej siły dał pięścią w twarz zielonowłosemu, który się przekrzywił w
grymasie bólu. Z jego nosa i wargi zaczęła sączyć się krew, co w zupełności
zadowoliło Francuza, który polizał swoją pięść na której również widniała
czerwona substancja.
-
Trochę się teraz zabawimy, gówniany glonie – powiedział jadowicie, oblizując
przy tym swoje wargi lubieżnym wzrokiem.
Bez
cienia jakiejkolwiek delikatności przykneblował mu usta ciemną chustą, która
jeszcze przed chwilą była przywiązana do ramienia zielonowłosego. Ścisnął ją
mocno i przestał dopiero w momencie w którym usłyszał zgłuszony jęk. Nie
patyczkując się ani przez chwilę, rozciął mu spodnie mieczem, który nadal
spoczywał w jego dłoni. Przycisnął mocno miejsce, gdzie krwawiła jeszcze świeża
blizna na torsie mężczyzny. Usatysfakcjonowany usłyszał przytłumiony wrzask.
Aby podtrzymać tę niesamowitą chwilę przejechał kataną po jego kostkach,
zatrzymując ją w połowie. Pozbawienie go stóp byłoby nudne, a go i tak
najbardziej fascynowała ta wkurwiście czerwona ciecz.
-
Boli? – zapytał bezczelnie, perfidnie patrząc w jego oczy, w których szkliły
się łzy.
Zoro
powstrzymywał się jak mógł, żeby nie krzyczeć, jednak nie dawał rady. Dotyk
blondyna był taki brutalny i pozbawiony uczuć, że zaczął się zastanawiać w
spazmach bólu, czy ten człowiek aby na pewno posiada jakiekolwiek uczucia.
Zrezygnowany i wściekły na siebie nie miał innego wyboru jak poddać się temu
bólowi. Nie miał zamiaru się jednak złamać czy poddać. W końcu to było tylko
ciało. Tylko pokrywa, zakrywająca całą prawdziwą wartość każdego człowieka.
Poczuł mocne kopnięcie w brzuch i gdyby nie był przywiązany to na pewno by się
lekko zgiął.
Blondyn
dalej widząc te nieugięte spojrzenie, umacniał się w przekonaniu, że trafił na
twardą zabaweczkę. Niezmiernie cieszyła go ta postawa nieznajomego szermierza,
a jeszcze bardziej perspektywa tego, że czeka go mnóstwo przyjemności. Patrzył
na przyrodzenie mężczyzny z dziką ochotą, żeby je wyrwać i powiesić na ścianie
jako pamiątkę swoich niezłomnych łowów nad tymi gównianymi podludźmi. Zamiast
tego ścisnął go mocno, patrząc na kolejny przyjemny grymas na twarzy swojego,
musiał przyznać, cholernie przystojnego niewolnika. Miażdżąc go niemal w swoich
dłoniach całą siłą przejeżdżał w górę i dół, ani na chwilę nie dając
zielonowłosemu mężczyźnie wytchnienia. Patrząc na jego twarz czuł narastające
podniecenie. W spodniach robiło mu się przyjemnie ciasno. Szybkim ruchem
drugiej ręki pozwolił by spodnie opadły na ziemię, a potem jeszcze raz
bezlitośnie przejechał po rozcięciu. Widział jak Roronoa ledwo trzyma się na
nogach.
Zoro
czuł jak ten straszny ból paraliżuje całe jego ciało. Na nogach utrzymywały go
tylko ręce, które nad głową również zaczęły już mocno krwawić. Już nawet nie
powstrzymywał krzyków, bo nie miał na to siły. Jeszcze nigdy nie czuł się taki
słaby i tak bardzo zhańbiony. Nienawiść do tego faceta wzrastała z każdym jego
brutalnym, a tym samym nieprzewidywalnym ruchem. Gdyby mógł tylko uwolnić ręce,
ta katana, która leżała teraz tuż pod jego nogami, przebiłaby krtań tego
potwora. Wiedział, że blondyna stać na wszystko i tym bardziej modlił się w
duchu, żeby nie dopadli Kuiny. Nie zniósłby tego, że mogliby ją tak samo
potraktować. Ją i ich nienarodzone dziecko, które wtedy już na pewno nie
przyszłoby na świat. To byłby najgorszy scenariusz, który starał się z całych
sił wymazać z głowy. Jedyne co w jego postawie się nie zmieniło to spojrzenie,
które z minuty na minutę było coraz bardziej ostrzejsze i wyrażało za ciało
cały swój bunt. Nawet gdy poczuł, jakby coś od wewnątrz rozrywało jego osobę,
to te oczy były nieugięte.
Nie
mogąc już dłużej czekać, widząc tyle bólu i upokorzenia na twarzy szermierza,
blondyn mocno wbił się w jego wnętrze. Sam jęknął z bólu, jednak zaraz zmieniło
się to w niezwykłą przyjemność, gdy z całej siły i nieprzerwanie wpychał
swojego członka w ciasnego więźnia. To było coś niesamowitego. Mięśnie Roronoy
zamiast się rozluźniać, zaciskały się jeszcze bardziej, wprawiając Sanjiego w
ekscytację. Kapiąca krew tworzyła niesamowity obrazek, jakby kompletnie wyrwany
z rzeczywistości. Buntownicze oczy dodawały temu dość ciekawego wyrazu. I ten
głos, który wydobywał się z ust zielonowłosego. Blondyn był pewny, że słychać
go w całym budynku. To było jak symfonia odzwierciedlająca wszystko co piękne i
niesamowite. W rytm tych wrzasków, wbijał się brutalnie, poddając się
niezwykłej przyjemności.
-
Uczynię cię moją prywatną dziwką – wyjęczał wprost w usta zielonowłosego. –
Niesamowicie mnie wciągasz.
Każde
szarpnięcie, każdy niechciany ruch, powodował, że jego ramiona wręcz wyrywały
się ze stawów. Z nadgarstków spływała mu na twarz krew, która w pewnym momencie
zasłoniła mu widoczność. Nie był w stanie ruszyć już żadną kończyną, a intymne
miejsce między jego nogami nadal było
miażdżone przez mocny uścisk. Całymi siłami powstrzymywał się, aby nie stracić
przytomności. Aż na taką oznakę słabości nie mógł sobie pozwolić. To było wbrew
jego zasadom. Część z nich i tak już zostało złamanych przez tego psychoza,
który robił z jego ciałem co tylko chciał. Jedyne z czego się cieszył w tym
momencie to głos, który ugrzęzł mu w gardle i nie wydobywał się już na
zewnątrz. Powoli wpadał w bezdenną otchłań bólu i cierpienia przed którą w
żaden sposób nie mógł się uchronić. To było takie beznadziejne. Walczył jednak
sam ze sobą. Nie zamierzał się poddać. Nie tu. Nie temu człowiekowi. Nie może
się poddać. Musi żyć. W końcu ma rodzinę. Tak bardzo marzył o dziecku. Chciał
je zobaczyć. Całe i zdrowe. Tulące się do ciepłej piersi swojej mamy i
machające małymi rączkami. Ta myśl dodawała mu siły. Mocy, która za wszelką
cenę kazała mu walczyć, pomimo iż ciało protestowało. Pomimo iż powoli cała
świadomość znikała, ustępując pustce, której tak bardzo nie chciał i której
mimo wszystko się obawiał.
Blondyn
doszedł z krzykiem spełnienia. Jeszcze nikt nigdy tak bardzo go nie
uszczęśliwił. Był zachwycony. Nie wyszedł od razu z wnętrza zielonowłosego,
pozwalając by cały dowód jego spełnienia spoczął w mężczyźnie. Teraz nie
widział jego spojrzenia, tylko krew przykrywającą całą jego twarz. Nie żałował
jednak, bo ten widok również był znakomity i niezwykle apetyczny. Wyszedł w
końcu z Roronoy i oglądał z zachwytem jak jego nasienie łączy się ze szkarłatną
substancją. Ścisnął członka Zoro. Wiedział, że ten ból był tak silny, że
zielonowłosy, nawet jeśli by chciał, to i tak nie był w stanie dojść. To
sprawiło, że niebieskooki aż zaśmiał się z satysfakcji. Już spełniony nie
chciał jeszcze kończyć tej uroczej zabawy. Sięgnął po katanę i pochwą
nakierował ją na odbyt zielonowłosego.
-
Co ty na to, żeby twoja ukochana broń również zabawiła się twoim kosztem? –
zapytał podle, uderzając w policzek już prawie nieprzytomnego szermierza.
Z
zadowoleniem patrzył, jak nieugięty wzrok ponownie bije gromami w jego stronę. Wkurzało
go, że zielonowłosy nie wydawał już z siebie żadnych dźwięków. Dlatego
postanowił to zmienić, aby to wszystko przybrało jeszcze piękniejszy obrót. Z
całej siły i bez jakiegokolwiek pohamowania, wkładał katanę w odbyt mężczyzny.
Był
pewny, że to będzie już koniec. Że może w końcu ten człowiek da mu święty
spokój. Że odejdzie. Przepadnie w czeluściach piekieł, gdzie się świetnie
nadawał. Sądził, że nie ma większego bólu od tego, który przeżywał już od
kilkunastu minut. Teraz dopiero zdał sobie sprawę jak bardzo się mylił, gdy
poczuł jak wielki i twardy przedmiot wręcz pustoszy jego ciało. Głos mu się
rozwiązał i zabrzmiał dwa razy głośniej, mimo iż wyczuwalna w nim słabość
dawała o sobie znać. Rozrywanie nieubłagalnie trwało, coraz głębsze i
przynoszące coraz więcej cierpienia. Jednak nie na długo. Zacisnął mocno bandamę
w zębach, czuł jak powoli traci świadomość, a wszystkie bodźce z zewnątrz
cichły, dając zbawieńcze ukojenie. Powoli poddawał się temu, zdając sobie
sprawę, że to jest to, czego teraz najbardziej potrzebuje.
Wpychał
i wyciągał katanę coraz bardziej, przysłuchując się jeszcze piękniejszym
wrzaskom. Szkarłatna ciecz tryskała, tworząc na podłodze już dość pokaźnych
rozmiarów kałużę, która wprawiała w zachwyt. Aż dziw go brał, że facet jeszcze
żyje. Chociaż z drugiej strony, to sprawiało, że był coraz bardziej nim
zainteresowany i jeszcze bardziej chciał go pogrążyć w beznadziei i hańbie,
której normalny człowiek już by się poddał dawno. Właśnie w taki stan
najbardziej lubił wprowadzać swoje ofiary, a czym więcej zabawy przy tym było
tym lepiej. Musiał przyznać, że zielonowłosy jest jego pierwszą zabaweczką,
która tak szybko się nie zużyła.
Zafascynowany
krwią dopiero po chwili zorientował się, że dźwięki ponownie umilkły. Łzy
zdobiące oblicze Roronoy ulatywały nadal, powodując, że ta twarz w jakimś
sensie zabłysła, co wywołało dziwny grymas na twarzy blondyna. Zrobił jeszcze
parę pchnięć kataną i wyciągnął ją, pozwalając kolejnej fali krwi wylać się na
posadce. Musiał przyznać, że miecz w takim kolorze wyglądał naprawdę
imponująco. Postanowił, ze w takiej postaci umieści go sobie na ścianie.
-
No i po zabawie – powiedział do siebie, jeszcze raz spoglądając na nieprzytomne
oblicze. – Nie jesteś taki słaby. Coś czuję, że czeka nas jeszcze więcej
zabawy.
Nałożył
na siebie spodnie i poprawił cały swój czysty ubiór. Rozkuł łańcuchy
przytrzymujące nogi Roronoy, a potem te na rękach. Bezwiedne ciało gruchnęło na
ziemię. Klatka piersiowa zielonowłosego unosiła się w powietrzu, co utwierdziło
Noira w przekonaniu, że gość żyje. Ledwo ale zawsze coś. W końcu tak samo jak
inni mógł tego nie wytrzymać i wyciągnąć kopyta. Wcale by się nie zdziwił,
jednak takie rozwiązanie bardziej mu odpowiadało.
Szybko
wezwał służbę i kazał im wynieść ciało do jakiegoś lochu. Niechętnie też
nakazał wezwać medyka, co spotkało się ze zdziwieniem innych. Machnął jednak na
to ręką. W końcu z nieżyjącego albo nieprzytomnego faceta nie miałby żadnego
pożytku. Plamę, która była już raczej kałużą krwią, nakazał sobie zostawić by
jeszcze przez jakiś czas się rozkoszować jej widokiem i zapachem, a katanę
nienaruszoną kazał umieścić na ścianie. Tak też uczyniono.
-
Daz – wrzasnął głośno, a w pomieszczeniu pojawił się ten sam dryblas, co
jeszcze parę godzin temu. – Znaleźliście już tę kobietę? Roronoę Kuinę?
-
Jeszcze nie – odpowiedział sztywno mężczyzna, patrząc jednak z niepokojem na swojego przełożonego. – Nie ma jej w jej
miejscu zamieszkania. Piwnice pod domem również są puste. Bardzo prawdopodobne,
że udało się jej stąd uciec.
Odpowiedzi
się nie doczekał, bo mocny kopniak wbił go w przeciwległą ścianę. Wszyscy się
cofnęli w obawie, że im przypadnie rola kolejnych worków treningowych. Jeszcze
przed chwilą niebieskie, rozanielone oczy, płonęły teraz ogniem wściekłości i
gdyby to spojrzenie mogło zabijać, to już wszyscy w pomieszczeniu byliby
trupami. Napięta atmosfera była już nazbyt wyczuwalna.
-
TO NA CO CZEKASZ?! – wrzasnął, powoli tracąc nad sobą panowanie. Nóż, który
jeszcze przed chwilą spoczywał na biurku został wbity w krtań jednego ze
sługusów. – MACIE JĄ ZNALEŹĆ I TUTAJ PRZYPROWADZIĆ! WYDAŁEM PROSTY ROZKAZ,
KTÓRY MACIE WYKONAĆ, ZROZUMIANO?!
Czuł
jak wspaniały nastrój prysł przez bandę kretynów. Przynajmniej przesłuchanie
przebiegło pomyślnie i tak jak tego oczekiwał.
o jaaaa... Ale ostro się zrobiło. *jeszcze jej gorąco* Sanji w takiej wersji jest przerażający.
OdpowiedzUsuńAle nie ukrywam też, że pociągający, gdy tak się tym wszystkim fascynuje. Moja ulubiona scena z rozdziału to ta, gdzie Zoro go wyśmiał, jak blondyn powiedział, że od teraz będzie jego panem. Jejusiu jakie to było genialne.
A potem mnie zmroziło, jak Sanji wspomniał o Kuinie. Boję się o nią równie mocno, co Zoro.
Podobało mi się jak blondyn do niego mówił. Zajebiste dialogi;D Z tą krwią to mi się przypomina scena z OP i Kumą. Nie dziwię się, że zielonowłosy przeżył.
Och, z tą kataną to przez chwilę nie wiedziałam jaką końcówkę włożył w niego blondyn i drżałam strasznie xD
Później jak Sanji kazał sobie zostawić kałużę krwi i powiesić katanę.... Naprawdę wykreowałaś go na psychola:D Jak ja odetchnęłam, że Kuiny jeszcze nie dopadli! Kamień z serca.
Rozdzialik naprawdę mocny i podobał mi się, pomimo tej brutalności:)
Będę czekać na kolejny rozdział:)
Bardzo się cieszę, że tak szybko wstawiłaś ten rozdział <3
OdpowiedzUsuńMocny był, ale przyjemnie się czytało ^^
Coraz bardziej mi się podoba kreacja Sanjiego
„Sanji zaśmiał się głośno na co wszyscy w pomieszczeniu zadygotali. Jego śmiech był zimny, jakby pozbawiony wszelkich ludzkich emocji. Sam przed sobą z dumą przyznawał, że jest psycholem” mój ulubiony fragment ^^ Podoba mi się w nim to, że jest do tego stopnia niezrównoważony, że inni żołnierze się go boją. I nic dziwnego, bo pod koniec rozdziału ze złości zabił jednego. :D Lubię czytać o takich psycholach ^^
„Patrzył na przyrodzenie mężczyzny z dziką ochotą, żeby je wyrwać i powiesić na ścianie jako pamiątkę swoich niezłomnych łowów nad tymi gównianymi podludźmi.” A to mój drugi ulubiony fragment. Już sobie wyobraziłam kutasy na ścianach a’la trofea myśliwskie :D Btw bez penisa da się żyć, także wiesz.. Możesz zrobić ciach ciach XDDD
A Zoro, nie powiem, ma jaja (przynajmniej póki co XDD). I dobrego cela, że udało mu się splunąć blondynowi w twarz xD
Ale żeby śmiać się ze słów Sanjiego będąc w takim położeniu.. podziwiam go, to była piękna scena <3
Pomysł, żeby użyć katany do gwałtu też był ciekawy. Widziałam już coś takiego na artach, ale nigdy nie czytałam w żadnym ficku :D
Szkoda mi tylko dwóch pozostałych mieczy, jak tak można nakazać je stopić. Toż to świętokradztwo D:
I zostawiłaś Wado Ichimonji, bo najładniej na nim prezentuje się krew? :D
Dopiero dwa rozdziały, a już taki piękny gwałt miał miejsce. ^^ Mam nadzieje, że kolejne będą równie mocne (albo mocniejsze :D). Czekam na nie z niecierpliwością ^^
Mon
W pierwszej chwili byłam pewna, że to opowiadanie Emi O_O sama nie wiem, czemu XD
OdpowiedzUsuńO ile pierwszy rozdział szybko się urwał [w sumie dobrze, po co było na siłę przedłużać] to ten był już bardziej obszerny. Na myśl o Sanjim psychopacie aż rozpiera mnie zaciekawienie. Jest tyle artów z nim w roli demona, że w sumie czekałam na takie opko :D.
Robi się coraz ciekawiej - myślałam, że Kuinę złapią o wiele szybciej. Zoro jest twardy tak, jak się spodziewałam. Podobał mi się realizm [czytałam ostatnio jakieś angstowe ścierwo z hektolitrami krwi, gdzie nikt nie zemdlał po godzinie krwawienia, pozdrawiam]. Scena z kataną mnie wbiła w siedzenie, ale pasowała do Twojej demonicznej osobowości Sanjiego.
Bardzo mnie cieszy też, że jest to SanZo i wymyśliłaś bardzo ciekawą oprawę - w sensie ta wojna Japonia-Francja. Liczę cichutko na w miarę dobre zakończenie i że nie znajdą tak prędko Kuiny... xD O, i jeszcze fajnie dopasowałaś powstawanie blizn Zoro - te na nogach czy na klacie.
Czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością, tego mi było trzeba!