Tytuł: Test odwagi
Autorka: Sarinea
Korekta: --
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi, fantasy, romans
Para: SanjixUsopp
Ograniczenie wiekowe: 16+
Pomysł na to opowiadanie... Przyśnił mi się dzień przed moimi dziewiętnastymi urodzinami. :) Bardzo tęskniłam za pisaniem, czyli moją ucieczką od codzienności. Same oceńcie wyniki.
Załoga Słomianych przybywa na kolejną wyspę, z pozoru spokojną. Mimo wszystko, pewien czarny namiot z szyldem z napisem "Myślisz, że jesteś odważny?" nie daje spokoju i Sanjiemu i Usoppowi.
Dla kochanego snajpera.
To miasto portowe było
wyjątkowo piękne i zatłoczone. Niemal wszystkie budyneczki wykonane zostały z
białych lub piaskowych skałek, w które powtapiane zostały muszle tak często
wyrzucane na brzeg przez sztormy. Nie dało się przejść obojętnie obok żadnej ściany,
gdyż każda tworzyła indywidualną i unikalną morską mozaikę. Kobiety chodziły
odziane jedynie w białe, lnianie sukienki, więc załoga Słomianego Kapelusza
wywoływała swoją obecnością niemałe zainteresowanie. Sanji nie mógł napatrzeć
się na tyle par szczupłych, opalonych i odsłoniętych ramion, przez co zarobił
kilka ciosów od Nami.
-
Czyżbyś była zazdrosna, Nami-swan? – Zawołał z nadzieją, podnosząc się z ziemi
i otrzepując upiaszczone spodnie. W jego oczach tańczyły dziko kolorowe serca.
- Nie, ale nie chcę, byś
ściągnął na nas policję za molestowanie! – Prychnęła i odeszła w stronę
pokaźnego straganu. Kucharz westchnął i ujrzał Zoro, który wpatrywał się
w niego ze wstrętnym uśmiechem. Wyprostował się dumnie i wyminął tego idiotycznego
glona, szepcąc jedynie półgębkiem, że gdyby nie Nami, marimo leżałby już
nieprzytomny na ziemi. Zoro wydawał się tego nie usłyszeć, gdyż ciągle
wpatrywał się w jeden punkt. Sanji powędrował wzrokiem w tym samym kierunku,
lecz poczuł mocne pchnięcie i ponownie znalazł się na ziemi, przygnieciony
czyimś drżącym ciałem. Ujrzał jedynie ciemne loki śmigające w powietrzu i
mamrotane naprędce przeprosiny. Spojrzał w górę i doznał dziwnego uczucia w
okolicach żołądka.
Bardzo lubił brązowe oczy. I…
Nie tylko te żeńskie.
- Przepraszam! – Zawołał
ponownie Usopp, podrywając się na równe nogi. Sanji podniósłszy się, westchnął
i chciał coś niemiło skomentować, ale ujrzał, co mogło wprawić kanoniera w taką
konsternację. Otóż, znajdowali się przed wielkim, czarnym namiotem, na którym
wisiał niechlujny szyld z napisem „Myślisz, że jesteś odważny?”. W wejściu
stała jakaś dziwna, zgarbiona starucha z kurzajką na nosie. Sanji miał ochotę
splunąć, widząc tak duże stężenie brzydoty w tak małym ciele.
- Usopp. Nie potrzebujemy
żadnych testów odwagi. – Powiedział, a gdy reszta załogi rozeszła się każdy w
swoją stronę, dodał ciszej. –Nie po tym, co razem przeszliśmy.
Snajper lekko się zarumienił,
słysząc szept kompana, lecz wciąż nie udało mu się ukryć drżenia rąk. Kucharz
rozejrzał się, ale wszyscy zniknęli gdzieś w tłumie, więc w sumie czemu nie
miałby pozwiedzać wyspy z Usoppem? Uch, strasznie zdenerwowała go ta baba z
bezczelnym uśmiechem patrząca na kanoniera, jakby wyzywając go do wejścia do
namiotu. Długonosy zawsze miał problemy ze swoją odwagą, chociaż Sanji
podejrzewał bardziej brak wiary w samego siebie i swą wewnętrzną siłę. Widząc,
że jego przyjaciel nadal nie może się uspokoić, złapał go za łokieć i pociągnął
w losowym kierunku.
- Chodź, zjemy jakiś deser
albo poszukamy ciekawych artykułów do twoich bomb, chcesz? – Nie czekając na
odpowiedź, dojrzał bardzo ładnie wyglądający barek obsługiwany przez piękne
panie i już po paru sekundach tam byli. Kucharz jednak wciąż nie mógł oprzeć
się wrażeniu, że Usopp patrzy cały czas w kierunku tamtego namiotu. Westchnął. Trzeba
będzie odciągnąć go jak najdalej od tego miejsca…
Usopp mógł nie czuć się
odważny lecz po tym, co zaszło na Water7, Sanji całkowicie zmienił o nim
zdanie. A odkąd spotkali się po dwóch latach… Nie był on tą samą osobą. Był
umięśniony, zapuścił włosy, a jego umysł stał się jeszcze bardziej tęgi, niż
był, nie zapominając o pomysłowości i jego wymyślnych roślinnych truciznach czy
pociskach. Sanji nie potrzebował takich forteli, gdyż miał swoje cenne nogi,
ale sposób walki snajpera zawsze budził w nim podziw i zaciekawienie. Przez
chwilę przemknęło mu przez myśl, czy zwierzenie się z tego poprawiłoby
przyjacielowi humor, lecz poczuł dziwny ucisk w żołądku, otworzył usta… I je
zamknął. Napotkał barierę, której całkowicie nie zrozumiał. Przełknął ślinę. Co
się dzieje? Przecież to prawda, to, co chciał powiedzieć. Zagryzł wargi.
- Świetny deser – po zjedzeniu
posiłku nagle kanonier ożywił się, co wydało się przez sekundę Sanjiemu nieco
dziwne, lecz z ulgą podjął rozmowę z wesołym Usoppem. Snajper wskazał w
kierunku małego budynku z szyldem „Materiały wybuchowe”, więc poszli tam, a gdy
długonosy miał już wypchaną całą torbę, Sanji wskazał na bazar i sklepy z
artykułami do kuchni. Bawili się całkiem nieźle w swoim towarzystwie. Chyba jak
dotąd nigdy nie mieli okazji pobyć tylko we dwójkę. Na statku było to średnio
możliwe, bo Usopp bardzo lubił grać w karty i wygłupiać się z Chopperem i
Luffym na pokładzie, zaś Sanji jak nie gotował to zmywał albo odpoczywał w
swojej kajucie. Nie mógł nie gotować, lubił, by załoga każdego dnia dostawała
solidne śniadania, obiady, desery…
Obładowani zakupami ruszyli w
kierunku Thousand Sunny, a Sanji kątem oka znów wyłapał ten przeklęty namiot. O
dziwo, tamta okropna starucha nie ruszyła się z miejsca. Czyżby nie miała
chętnych do tego beznadziejnego przedsięwzięcia? Kucharz bezczelnie pokazał jej
język i odwrócił się. Na szczęście, Usopp zdawał się nie zauważyć całej
sytuacji, gdyż walczył z utrzymaniem w ramionach naręcza toreb. Gdy wreszcie
dowlekli się do statku, zaczął zapadać już zmrok. Snajper z ulgą postawił
zakupy na drewnianej podłodze w kuchni i jęknął, rozcierając sobie krzyż. Na
pokładzie spał Zoro i „trzymał wartę”, poza tym, w jadalni znaleźli Robin
i Nami popijające jakąś zmyślną herbatę oraz Franky’ego i Choppera. Brook
musiał jeszcze gdzieś sobie spacerować, ale jakoś mało się o niego martwili.
Podobnie jak o kapitana, który chcąc czy nie, zawsze odnajdywał drogę do
statku.
- Kurczę – Usopp zaczął
grzebać w swojej torbie i rozglądać się wokół. – Musiałem coś zostawić…
- Poszukasz jutro, już prawie
zmierzch – odparł Sanji. Popatrzył na przyjaciela, który trzęsącymi się rękoma
szukał czegoś zawzięcie.
- Nie! Muszę teraz… To… Bardzo
ważne zdjęcie.
Kucharz skinął głową. Pamiątki
z dawnych miejsc zamieszkania były dla piratów wręcz bezcennymi skarbami.
Kanonier wybiegł z pomieszczenia, a Sanji sam zaczął rozpakowywać zakupy i
przygotowywać kolację. Nie minęła godzina, a gdy z kuchni zaczęły wydobywać się
smakowite zapachy, pojawili się Brook i Luffy, którzy wrócili z workiem pełnych
złotych monet. Jak się okazało, Brook muzykował na jednym z bulwarów, a Luffy
odgrywał pantomimy. Sanji nawet nie chciał sobie tego wyobrażać, ale Nami była
wniebowzięta.
- Przejmę wartę – odrzekł Sanji,
zerkając nerwowo na zegarek. Zbliżała się północ. Cała załoga była w
szampańskich nastrojach, ale Usopp wciąż nie wrócił. Blondyn wyszedł na pokład,
czując słoną bryzę pieszczącą jego usta i twarz. Piękna noc. Usłyszał
przeraźliwe wycie z pobliskiego lasu, ale nie bał się, gdyż nie raz rozprawiali
się nawet z Królami Morza. Nie tyle wynikało to z ich odwagi i siły, co też z głodu.
Chwila. Odwaga… Sanji poczuł,
jakby w żołądku miał kamień ważący kilka kilo. Zamarł, lecz po chwili bez
zastanowienia zeskoczył na pokrytą miękkim piaskiem plażę i rzucił się pędem
przed siebie.
Ale dał się wyrolować! Nie
spodziewał się, że Usopp byłby w stanie kogokolwiek tak oszukać! Ta
nagła zmiana nastroju po jedzeniu… To wszystko miało uśpić jego czujność.
Pięknie. Gdy jego stopy dotknęły brukowanej uliczki, zatrzymał się. W sumie,
dlaczego biegnie na złamanie karku za Usoppem, który poszedł posłuchać gderania
jakiejś staruszki? Ale namiot był naprawdę duży, kto wie, co to babsko tam
trzymało. Miał tak złe przeczucia, że pomimo wątpliwości, pobiegł dalej. Z ulgą
ujrzał łopoczący czarny materiał. Odsunął zasłonę i…
Stanął jak wryty.
Przed nim znajdowała się
gładka ściana. To jakiś żart? Złudzenie? Odwrócił się na pięcie, chcąc wybiec i
wejść z drugiej strony, lecz… Tutaj też była ściana. Na moment się przeraził.
Skąd te ściany w namiocie? Rozejrzał się. I w lewo i w prawo dało się iść.
Skręcił w prawo, macając gładką zaprawę, szukając jakiegoś przycisku,
czegokolwiek. Spojrzał w górę. Ściany nie sięgały samego namiotu, miały wysokość
może trzech metrów. Wziął rozbieg, odbił się od jednej ściany, a następnie od
przeciwległej, a następnie złapał się górnej krawędzi i podciągnął.
Labirynt. Starucha miała w
namiocie labirynt. Ujrzał plątaninę korytarzy i gdzieś w oddali majaczące centrum,
świecące złotą poświatą. Nie miał problemów z orientacją, a ścieżki nie
tworzyły jakichś skomplikowanych sieci. Zapamiętał kolejność skrętów, zeskoczył
zgrabnie na ziemię i ruszył pędem w stronę serca labiryntu, mając nadzieję, że
Usopp wybrał tę samą drogę, albo że chociaż spotkają się w jednym miejscu.
Biegł, a wrażenie, że ściany wydłużają się i zlewają w jedno, towarzyszyło mu
cały czas. Wtem ujrzał za rogiem jakiś dziwny, miedziany błysk. Niewiele
myśląc, przyśpieszył. Nie obchodziło go, co to mogło być, jeśli to tylko dałoby
jakąś wskazówkę o miejscu, gdzie jest Usopp…
Skręcił i z wrażenia nie dał
rady zahamować. Wpadł na ścianę, boleśnie obijając sobie twarz i klatkę
piersiową. W powietrzu rozniósł się żeński chichot, a kobieta zarzuciła figlarnie
długimi, rudymi włosami.
- … Nami? – Jęknął,
rozcierając sobie obolały tors. Kobieta rozpięła kolejny guzik swej koszuli,
ale był zbyt skołowany i przejęty tym, co mogło dział się z jego przyjacielem,
by krew trysnęła mu z nosa.
- Nie podobam ci się? –
Zapytała lekko zawiedziona, kołysząc biodrami.
- Ja… To nie jest odpowiednia
chwila, słuchaj, bo…
- Gdybym ci się podobała, każda
chwila byłaby odpowiednia. Ale wiem, czemu tak naprawdę nie jestem dla
ciebie atrakcyjna.
Sanjiemu zabiło serce.
- Nie…
- Interesujesz się mężczyzną,
Sanji. Nie kobietą. Mężczyzną, który uwięziony jest w sercu tego labiryntu.
- Uwięziony?! – Krzyknął, nim
zdał sobie sprawę z tego, co Nami do niego powiedziała. Zaśmiała się głucho.
- Widzisz? Jesteś zbyt
przejęty nim, by zaprzeczyć. To śmieszne, jak kleisz się do kobiet, by zapewne
potem masturbować się z myślą o twoim przyjacielu, tchórzu, kimś, kto jest obok
ciebie od tylu lat, a komu boisz się powiedzieć prawdę o swoich uczuciach, ze
względu na zdanie innych. A zwłaszcza moje.
Popatrzył na jej cudowne, rude
włosy, wąską talię, biodra… Zaczerwienił się, słysząc o masturbacji. Skąd
ona to wie. Dlaczego ma rację. Miał ochotę wybuchnąć, rozpacz zaczęła
ogarniać całe jego ciało. Tak bardzo bał się zdania innych o sobie. Zwłaszcza
Nami. Dlaczego akurat nawigator?
Jej oczy były brązowe.
Przypomniał sobie ten ukochany
brąz, lśniący wesołością, szczęściem, spełnieniem. Brąz zabarwiony
podnieceniem. Brąz z nutką niepewności. Ale to nie był brąz, który należał do
niej.
Podniósł się i zacisnął dłonie
w pięści.
- Nie po to zostałem piratem,
by teraz się z czymkolwiek kryć. Nie interesuje mnie twoje zdanie na temat
moich uczuć.
Nami uśmiechnęła się, lecz jej
reakcja już go nie obchodziła – odwrócił się na pięcie i popędził dalej. Biegł
przez kilkanaście minut, myśląc, skąd mogła wziąć się tu Nami. Kiedy opuściła
statek? A może był tak zafrasowany zagubionym przyjacielem, że nie zwrócił
uwagi na jej nieobecność? Płuca go paliły, lecz pamiętał, że przed nim jeszcze
trochę skrętów i dopiero wtedy znajdzie się w centrum. Uwięziony. Dlaczego?
Przecież Usopp poszedł się sprawdzić, czyżby coś mu się nie udało, wpadł w
pułapkę…?
Był zbyt zamyślony, by ominąć
przeszkodę, która była koloru białego. Przetarł oczy, nie mogąc uwierzyć w ten
widok.
- Ty cholerny gówniarzu! –
Głos Zeffa odbił się echem od ścian. – Możesz mi powiedzieć, co ty w tej chwili
wyprawiasz?!
Jego mentor sprzed lat. Te
same wąsy, wielka, biała czapa mistrza kuchni. JAKIM CUDEM ON SIĘ TU ZNALAZŁ?!
Sanji miał wrażenie, że zaraz oszaleje.
- Biegnę ocalić przyjaciela –
odparł niepewnym głosem, przyglądając się swojemu mistrzowi. Zderzył się z nim,
więc musiał być materialny, ale… Jak przepłynął Reverse Mountain, kiedy opuścił
North Blue…?
Zeff prychnął.
- Przyjaciela, mówisz?
Jasna cholera, nie wychowywałem cię nigdy na geja, dlaczego musisz przynosić mi
wstyd?
Miał rację. Kucharz stanął
skruszony i zwiesił nisko głowę, czekając na burę i ciosy, jakie dostawał
kiedyś. Czuł wielki wstyd i upokorzenie. Nie myślał teraz o tym, skąd Zeff to
wie, gdyż poniżenie zdawało się ogarnąć go całkowicie. Oberwał porządnie w
głowę. Nie umiał walczyć, mając w głowie dwa słowa. Usopp. Uwięziony.
- Nie chciałem.
- Skoro tak, to dlaczego się
tu znalazłeś? Chcesz przynieść sobie jeszcze większą hańbę?!
Wtedy w blondynie coś pękło.
Rozpacz i to wszystko, co tak się w nim przed chwilą kotłowało, gdzieś
uleciało.
- Przyjaźń nie jest
hańbą! A tym bardziej czyste uczucia i miłość!
- Czyste uczucia? Chyba nie do
końca… - Zeff zaśmiał się szyderczo, ale Sanji już go nie słuchał, nie chciał
go słuchać, rzucił się przed siebie, chcąc wreszcie odnaleźć Usoppa i wydostać
się z tego przeklętego labiryntu. Wciąż drżał pod wpływem ilości emocji, które
przez niego przepłynęły w ciągu ostatnich minut. Jeśli się kogoś kocha, to nie
jest grzechem nie zważać na opinie innych na ten temat, skoro jesteś
szczęśliwy, prawda? Na litość boską, Sanji, jesteś piratem, nie powinieneś
zważać na niczyje opinie!
Jego serce zabiło mocniej, gdy
ujrzał wreszcie ciemne loki majaczące na tle przytłaczających, szarych ścian.
Przyśpieszył, czując ulgę, że to już koniec. Usopp odwrócił się w jego kierunku
z dziwną miną. Blondyn podbiegł do niego i przytulił mocno. Snajper nie
odwzajemnił uścisku, lecz kucharz uznał to za wyraz zaskoczenia. Niewiele
myśląc, pocałował swojego przyjaciela.
Całował go tak, jak nigdy
jeszcze nikogo, przelewając na te miękkie usta wszystkie swoje uczucia, swoją
miłość, oddanie, rozpacz… I dopiero, gdy się trochę opamiętał, zdał sobie
sprawę, że coś jest nie tak.
Usopp nie oddawał żadnego
gestu, a jego oczy były szeroko otwarte. Gdy Sanji na chwilę przestał, kanonier
odepchnął go brutalnie i uderzył w twarz. Kucharza cios wcale nie zabolał, choć
wewnątrz chciało mu się płakać.
- Co ty wyprawiasz?! –
Krzyknął długonosy, odwracając się plecami do załoganta. – Dlaczego to robisz?
Co ty sobie myślisz? Myślisz, że pozwolę się dotykać dlatego, że nie pozwala ci
na to Nami?
- Nie, Usopp… - Wykrztusił,
czując palące łzy cisnące się do oczu. – Nie…
- To co to miało być?! Nie
jestem gejem! Popatrz! – Wyciągnął z torby zdjęcie. Była na nim niezwykle
delikatna, jasnowłosa dziewczyna. – To Kaya. Czeka na mnie, czeka, aż wrócę.
Obiecałem sobie, że jej nie zdradzę.
- Prze… Przepraszam… - A więc
o tym zdjęciu wtedy mówił, chociaż tak naprawdę go nie zgubił… - Wybacz mi, nie
chciałem…
Wszystko stracone. Wszystkie
emocje, które zignorował wcześniej, powróciły ze zdwojoną siłą. Usopp go nie…
Nie czuł tego samego. Nie widział go nigdy jeszcze aż tak agresywnego
wobec kogokolwiek z załogi. Popatrzył w jego oczy, czując, jak mocno
pieką go policzki.
Brązowe oczy, które kochał.
Pełne ciepła, czasami strachu.
To nie były oczy Usoppa.
Wyglądały na szklane podróbki, po prostu oczy, bez żadnych błysków emocji. To
nie był Usopp, którego znał. To nie był jego przyjaciel!
- Zejdź mi z drogi – warknął
przez zaciśnięte zęby. Nieprawdziwy Usopp zamrugał. – Zejdź. Mi. Z. Drogi.
Czeka na mnie ktoś, dla kogo jestem ważny, choć dla ciebie może nie.
Przez chwilę podróbka patrzyła
na niego mocno zaskoczona aż… Rozpłynęła się w powietrzu jak mgła. Nagle
zrozumiał. To nie byli jego prawdziwi przyjaciele, tylko wizje. Przeszedł trzy
próby, których najbardziej obawiał się w swoim życiu. Nie miał jednak czasu na
refleksje. Gdy kolorowa mgła całkowicie zniknęła, ujrzał złotą poświatę w
oddali. Dzieliło go już tylko kilkaset metrów od celu, więc pobiegł, pozwalając
sercu mocno bić. Że też nie zdał sobie sprawy, że to były pułapki! Przecież
kanonier miał być uwięziony, a on się rzucił na niego jak dziki, kiedy tylko go
zobaczył.
Złota poświata stawała się
coraz mocniejsza, aż oślepiająca, ale zmrużył oczy i dobiegł wreszcie do
dziwnej, świecącej klatki, w której spał jego przyjaciel. Zaczął szarpać się z
prętami, co obudziło Usoppa. Długonosy natychmiast znalazł się przy kucharzu.
- Sanji! Przepraszam, musiałem
wrócić, a ona mnie tu zamknęła… - Zaczął paplać, ale uciszył się, gdy blondyn z
nienawiścią uderzył w pręty. Nie puszczały. Wydawały się niezniszczalne. Poczuł
silną chęć zabicia tamtej starej wiedźmy. – To na nic. Jest kłódka, a my
nie mamy klucza.
Kucharz przestał szarpać i
znęcać się nad klatką. Faktycznie, nie zauważył kłódki. Była naprawdę duża i…
Nie miała żadnej dziurki na klucz. Dotknął jej i uważnie obejrzał. Była z tego
samego surowca co pręty klatki, nie miał więc szans tego zniszczyć. Jakim cudem
tamta wiedźma zamknęła klatkę na taką kłódkę?! Macając ją z każdej strony i
marszcząc brwi, poczuł nagle jakieś chropowate wyżłobienia na gładkiej
powierzchni. Z drugiej strony kłódki był napis.
„To, czego się najbardziej
boisz”
Nie musiał się zastanawiać.
Uklęknął i przycisnął kłódkę do ust, szepcąc.
- Nie chcę go stracić. Nigdy.
Kłódka i klatka zniknęły w
jednej chwili. Podobnie jak labirynt. Otaczały ich czarne ściany namiotu, który
wewnątrz był dosyć ciasny. Nie zauważył nigdzie tamtej starej kobiety, ale nie
chciał jej widzieć. Zapanowała głucha cisza, przerywana odgłosami nocnego życia
w portowym miasteczku. Sanji położył się na ziemi, oddychając głośno i trawiąc
to wszystko, co przed chwilą się stało. Nie mógł spojrzeć Usoppowi w oczy.
Poczuł delikatny dotyk na ramieniu.
- Sanji… Co to było? – Spytał
cicho snajper. Blondyn zawahał się.
- To nie ty potrzebowałeś
próby, tylko ja.
- W takim razie dlaczego… -
Urwał. Widocznie odpowiedź na pytanie przyszła szybciej niż je zadał.
- Sam widzisz.
Sanji leżał na ziemi, czekając
na reakcję przyjaciela, ale ten nie mówił nic. Usłyszał szelest i po chwili
poczuł ciepłe ciało wtulające się w jego plecy. Poczuł ukojenie. Po tym
wszystkim tak bardzo było mu to potrzebne…
Odwrócił się przodem do
snajpera i pozwolił przytulić się mocniej. Czuł się rozchwiany jak nigdy.
Zupełnie jak małe dziecko.
- Usopp… Czy to zdjęcie, o
którym mówiłeś…
Snajper zamrugał szczerze
zdziwiony, podniósł się i otworzył torbę.
- Nie wiem, co się wydarzyło,
ale nie mam żadnego zdjęcia, patrz.
- A kim jest Kaya?
Nigdy nie pytał Usoppa o
przeszłość, toteż kanonier nieco się zdziwił, lecz opowiedział Sanjiemu całą
swoją historię. Kucharz wysłuchał jej w zamyśleniu, ze wzrokiem utkwionym w
trawie.
- Tęsknisz za nią? – Zapytał
prosto z mostu, gdy snajper doszedł do momentu, w którym Luffy pojawił się na
jego wyspie.
- Może to podłe wobec niej, co
powiem, ale nie mam na to czasu. Z wami ciągle coś się dzieje, czasami
zapominam o niej na całe miesiące, lecz chciałbym kiedyś jeszcze ją spotkać.
- Rozumiem.
- A czy byłbyś w stanie
opowiedzieć mi, co się stało w tym labiryncie i jak udało ci się otworzyć tę
kłódkę? Coś mamrotałeś i nagle wszystko zniknęło… No i co takiego było twoją
próbą na odwagę? Przecież ty się niczego nie boisz!
Sanji uśmiechnął się lekko do
Usoppa.
- Chyba jestem jednak większym
tchórzem niż sądzisz. Wiesz, może kiedyś ci opowiem… Ale już świta. Wracajmy na
Sunny, możliwe, że się już obudzili.
Snajper skinął głową i ruszył w
kierunku wyjścia z namiotu. Szli w milczeniu i już w oddali ujrzeli krzątaninę
na pokładzie. Blondyn westchnął. Czeka go jeszcze jedna próba.
Zbliżył się do swojego
przyjaciela i złapał go za dłoń, splatając swoje palce z jego. Usopp wydawał
się być lekko zszokowany, ale wyraz szczęścia w jego pięknych brązowych oczach
był dla Sanjiego w tej chwili najważniejszą rzeczą w życiu. Ważniejszą niż
zduszone okrzyki Brooka, Franky’ego i Luffy’ego, niż chichoty Nami i Robin oraz
wkurzające spojrzenie Zoro. Wiedział, że Usopp w takiej sytuacji nie zrobiłby
sobie niczego z takich reakcji.
- To ty jesteś moim bohaterem
– szepnął do Usoppa. Kanonier zaśmiał się lekko i go pocałował.
Jejku…. No jestem zachwycona! Zawsze chciałam coś z nimi przeczytać od tak, z ciekawości, a jak zobaczyłam że jeszcze Ty napisałaś to już w ogóle! Umiliłam sobie czas na wykładzie tym opowiadankiem^^ Dlatego komentarz mam spóźniony bo na komórce zawsze mi kasuje nie wiem czemu :/
OdpowiedzUsuńBardzo subtelnie pokazywałaś tutaj uczucia. Genialnie Ci to wyszło! Drobne wtrącenia, gesty… U Ciebie to się tak przyjemnie czyta! Masz nad tym całkowitą kontrolę i znasz się na takich opisach. JA to czuję i podziwiam:) Gdzie przy tej parze myślałam, że będę rozbawiona czy zażenowana momentami, tak tutaj w ogóle nawet przez myśl mi to nie przeszło. Bardzo, ale to bardzo dobrze kreujesz takie rzeczy:)
Pomysł z namiotem bardzo fajny! To tak pasuje!:) Niby nie był nie wiadomo jaki, to i tak zrobił fajne wrażenie. Spacerek naszych panów po kramikach był taaaaki sympatyczny^^
Później, gdy Sanji dostał się już do namiotu to nie mogłam wyjść z podziwu dla Twojej pomysłowości, która była tak trafna! Nami, Zeff i Usopp… Idealnie to usegregowałaś i przedstawiłaś. Powoli pokazywałaś ile dla Sanjiego znaczy nasz Strzelec przy każdym następnym wyzwaniu i finał był najlepszy! Kłódka i szept kucharza… Łał. Było to słodkie i takie urocze. Tak fajnie że Sanji wyniósł z tego lekcję^^
Naprawdę bardzo dobra lektura:) Dzięki Ci wielkie i pisz dalej:)
Vanilia
łaaaaaaaaaaaaaaaaaa, jak już przełamałam opór "omatkoboska Sanji i Usopp" i zabrałam sie do czytania - padłam. Nie wiem czy w innych okolicznościach bym potrafiła przetrawić ta parę, ale tutaj bardzo mi pasowała. Oddałaś ich prawdziwy charakter i wyszło tak słodko, Usopp który boi się wszystkiego, tylko nie tego co Sanji. I jakieś takie wzajemne zrozumienie, nawet jeśli niewypowiedziane. Sanji, który nie myśli logicznie tylko biegnie by uratować swojego... no właśnie chyba sam do konca nie dopuszcza myśli, kogo. Ale dba i pilnuje i szepcze i stara się odciągnąć jego mysli od tego namiotu *.*
OdpowiedzUsuńWzruszające na swój sposób, a na pewno pełne ciepła i moje serducho krzyczy "Taaaaak!"
Piegu (zbyt leniwy by się logować) :*