7 listopada 2013

[Opowiadanie] Level 0 - Rozdział 2

Tytuł: Level 0
Autorka: Kanako
Korekta: --
Liczba rozdziałów: 2/?
Gatunek: psychologiczny, sci-fi, kryminał
Tematyka: fantastyka postapokaliptyczna, paranormalne zdolności
Para: Nojiko x Vivi, Ace x Sabo (braromance) cdn
Ograniczenie wiekowe: 16+
Jest rok 2222 r. W skutek licznych trzęsień ziemi, dochodzi do wielu awarii elektrowni atomowych i wybucha pandemia, zmuszająca kraje do konfliktów zbrojnych i wyścigów technologicznych, w wyniku których, Japonia zostaje podzielony na dwie strefy. Po nadaniu surowych praw, w okolicach strefy drugiej ulokowano militarne wojsko, które ma na zadanie sprawować pieczę nad nowym podgatunkiem ludzki — esperami. Dyskryminacja nie przypada do gustu pewnej anonimowej organizacji, która pod kryptonimem „Level 0”, postanawia ujawnić swoje zamiary.


 Rozdział 2
o zjednoczeniu i o tym, co nie zostało przewidziane



— Chyba go pogrzało — narzekał pod nosem, czując jak zimny dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Naciągnął na uszy czapkę, pokonując kolejną warstwę białego puchu, którego na Hokkaido było jak na lekarstwo.
Nie miał bladego pojęcia, dlaczego zgodził się na takie szaleństwo, ale w ramach przesadnego optymizmu zapomniał wyposażyć się w ciepłe, wełniane rękawiczki i wiedział, że zapłaci za to obmarzniętymi kończynami górnymi i dwudniową kurację u szalonej Leonhardt, która nie przepuści żadnej okazji, aby udowodnić mu gdzie raki zimują.
To nie był najlepszy dzień dla Sabo Watai. Już od dłuższego czasu przeczuwał, że coś się kroiło, dlatego prezentował się na każdym kroku, aby znów nie usychać z nudów. Naprawdę nie lubił siedzieć z założonymi rękami, gdy inni się męczyli i nadstawiali karku.
„Ale czego nie robi się dla przyjaźni”, myślał za każdym razem, kiedy jego przyjaciel, z braku lepszego określenia, był na pierwszym planie i zgrywał bohatera rodem z już dawno zapomnianych komiksów Marvela.
— Nie marudź — zagadnął wesoło jego towarzysz, ziewając przeciągle. 
Sabo rzucił mu przez ramię krytyczne spojrzenie i westchnął głęboko. Wyglądał tak jakby dopiero zwlekł się z łóżka; czarne, zmierzwione na wszystkie strony włosy i nieobecne spojrzenie były doskonałym dowodem.
— Też byś marudził, gdybyś nie spał przez dwa dni, uganiając się za kryminalistą wojennym — sarknął.
— Lubię ich śnieg — stwierdził po chwili jego towarzysz, nijak nawiązując do tematu. Przemilczał fakt, że prawdopodobnie śnieg jest wszędzie taki sam. Ulepił kulkę, mierząc do swojego towarzysza broni. 
Wataya rzucił mu mordercze spojrzenie.
— Ani mi się wasz — upomniał go z nutą goryczy i zazdrości w głosie.
Wiele razy doświadczył niesprawiedliwości świata, ale teraz miarka się przebrała! Nie mógł się nie zastanawiać jak to się stało. On, wytrwały zwolennik lata, musiał się tułać po ośnieżonej, zapomnianej przez wszystkich wsypie, opatulony szczelnie grubym, czarnym płaszczem z ciepłym kożuchem (który wcale nie spełniał swojej roli jak powinien!), gdy jego towarzysz, z kolei fanatyk minusowych temperatur, szedł za nim beztrosko w spodniach do kolan, czarnych traperach i kowbojskim kapeluszu, bawiąc się w śniegu jak dziecko wracające z przedszkola.
Westchnął.
— Niech to szlag! Nie czuję palców! — zawyrokował, chowając dłonie do kieszeni. Miał nieodpartą ochotę zawrócić, marząc o ciepłej herbacie i gorącej kąpieli, ale wiedział, że to nie spotka się z aprobatą.
— Zachowaj swoje odmrożone członki dla siebie, Wataya — odezwał się kobiecy głos, powiadamiając go cierpko o swojej obecności.
— I ty przeciwko mnie.
Wzdrygnął się, gdy kobieta się zaśmiała. Zaczął się zastanawiać dla czego zechciała im pomóc. Z tego co pamiętał angażowała się tylko i wyłącznie wtedy, jeśli chodziło o dobro jej przyjaciół. A jak powszechnie było wiadomo ani Sabo, ani Ace nie mieli najmniejszego prawa się tak tytułować.
„Portgas i ten jego dar przekonywania”, sarknął w myślach.   
— Za chwilę będziecie na miejscu — powiadomiła w akompaniamencie otwieranej paczki chipsów.
— Całe szczęście! — powiedział Sabo, wykrzesać z siebie nieujawnione dotąd pokłady energii. Nawet w ramach odzyskania krążenia w palcach, zaklaskał parę razy w dłonie.
— Mamy towarzystwo — uciszył go Portgas, poprawiając czarne frotki na nadgarstkach.
Zgadza się — potwierdziła kobieta z pełnymi ustami. — Trzech na lewej, dwóch po prawej, w gwoli ścisłości.
— Zaczyna mi się to coraz bardziej podobać, w gwoli ścisłość. — Twarz Sabo rozpromieniła się tak bardzo, że gdyby któryś z nich nie był przyzwyczajony do jego specyficznego podejścia do życia i zmian nastroju, pomyślałby sobie, że to całkiem inny człowiek. — Biorę się za tych z lewej, ty zaopiekuj się tymi z prawej — zdecydował.
— A co byście powiedzieli na walkę z jednym i tym samym wrogiem w pięciu osobach, co? — zaciekawiła się kobieta i zachichotała.
— Zaraz, chyba nie mówisz, że Illumination… — zaczął Ace.
— Nico Robin. — Sabo przerwał mu w połowie zdania.
— Ojojoj, nie napalaj się tak strasznie — rzucił Ace, zaciskając dłoń na przedramieniu Watai.
Wiedział, że na sam dźwięk tego imienia Sabo zmieniał się diametralnie, wywlekając na wierzch swoje wszystkie mordercze instynkty. A nie mieli ani chwili do stracenia. Nie mogli się rozpraszać, bo cała misja wzięłaby w łeb. Nie miał ochoty patrzeć jak Nojiko żywcem obciera ich ze skóry, bez litości obrzucając ich coraz to nowszą wiązanką przekleństw.
— Zabiję sukę. — Wataya wysyczał przez zaciśnięte zęby, próbując się wyrwać z uścisku Portgasa, który przebił paznokciami jego skórę na wylot.
— Uspokój się — szepnął mu krótko do ucha, muskając rozgrzanymi wargami delikatny płatek.
Ace wiedział, że była diabłem w ludzkiej skórze — żerowała na ludziach i manipulowała nimi jak lalkami na sprężynach. Była osobą, z którą wolał nie zadzierać. Incognito nie było jeszcze w dobrej kondycji, aby wypowiadać wojnę Illumination. Musieli cierpliwe czekać aż lider da znać, że jeszcze żyje i ma w sobie tyle samo chęci do walki o wolność esperów, ile miał na samym początku.
„Za miesiąc za dwa będzie to możliwie”, pocieszał się w myślach. Zluźnił uścisk, gdy Sabo przestał wierzgać.
— Nie atakuje, Bonney? — zdziwił się Ace, wyciągając na wszelki wypadek bliźniacze ostrza.
— Nie, nie atakuje i nie ma takiego zamiaru — oświadczyła.
— Skąd wiesz, że nie czeka na odpowiedni moment? — wysyczał Sabo ze złości.
— Po prostu to wiem — oburzyła się Bonney. Ace mógł przysiąc, że władowała sobie do ust kolejną dawkę kalorii.
— Chodźmy — zreflektował się po chwili Sabo, rzucając ostatnie przelotne spojrzenie północy, z której miało nadejść potencjalne niebezpieczeństwo.
— Tak, chodźmy — zgodził się Ace. — Umieram z głodu — dodał, klepiąc się po brzuchu.
— Nie żeby to była jakaś nowość — westchnął Sabo, przewracając oczyma.
— Chcesz trochę? — zachęciła Bonney, a Portgas był pewny, że wyciągnęła przed siebie paczkę produktu odżywczego, którego teraz konsumowała.
Zachichotał.
— Może później.
— Przestań mówić z pełną buzią. Zaplujesz sprzęt i będziemy w czarnej dupie — upomniał ją subtelnie Sabo.
— Nie denerwuj kobiety, która ma okres, kurwa mać — warknęła zdenerwowana i przestała się odzywać.
Wataya musiał przyznać, że nie potrzebnie ją rozłościł. Zawsze dużo jadła i nic nie mógł na to poradzić. Ale czasem, zwłaszcza gdy jego żołądek przypominał mu brutalnie o swojej obecności, strasznie go irytował fakt, że zamiast cennych wskazówek, słyszał w głośniku szelest i mlaskanie.
— Bonney — odezwał się po chwili, aby upewnić się, że nadal mogą liczyć na nawigacje Jewerly.
— Jestem, jestem…
— Jesteś pewna, że Nojiko nagle się nie obudzi?
— Tak, jestem pewna, że się nie obudzi. Śpij i będzie spała jeszcze długo — oświadczyła Bonney.
— Aż tak? — Ace wtrącił się do dyskusji.
— Aż tak — przytaknęła kobieta.
— To dobrze. Nadawała tylko na tą swoją bezsenność — odparł Ace, wzruszając ramionami. Nie spodziewał się, że Vivi na medal zinterpretuje jego wymowne „Mogłabyś porozmawiać z numer dwa?" i stanie na wysokości zadania. Aż poczuł ulgę, że był w końcu ktoś, na kogo mógł liczyć w sprawie wiecznie niezadowolonej numer dwa.
 Ale wiecie co? — zagadnęła beztrosko Bonney. — Nie chcę być w waszej skórze, gdy się obudzi — dodał złośliwie, nie kryjąc satysfakcji, dla odmiany potraktowała swój posiłek zębami.
— Nie żebyś ty nie miała niczego za uszami — odparował po chwili i znów zaczęła się kłótnia. Ale musiał przyznać jej niechętnie racje.
Ace się uśmiechnął. Zapanował tymczasowy rozejm. To dobrze rokowało na ich przyszłość.

*

— Nie świeć mi do oczu — powiedział głos bezwątpienia należący do mężczyzny. — Obiecaj, że nie dasz mi tym po oczach.
— Obiecuję — odpowiedział Ace, kierując światło latarki na dół.
— Daj mi słowo, że nie potraktujesz moich oczu tym światłem.
— Nie mam zamiaru świecić ci w oczy. Obiecuję — odrzekł Portgas, mając nadzieję, że więzień w końcu ustąpi. Potrafił być uparty jak mało kto.
— W takim razie, As, zejdź mi z oczy i uznajmy, że wcale cię tu nie było.
— Przykro mi, nie mogę udawać, że mnie tu nie było. — Niechęci nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Podszedł bliżej. — Dawno żeśmy się nie widzieli, Kid — przywitał się dziarsko As.
Był wdzięczny Bonney, że pokierowała ich bezbłędnie do prowizorycznego więzienia, wykonanego po części z drewna, a po części z plastiku. Ace musiał przyznać, że nieźle sobie to obmyślili. Wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu. Musieli wyłożyć na to dużo pieniędzy.
— Kupę lat, As — zgodził się z nim Kid niechętnie, jakby chciał delikatnie zasugerować, aby zniknął mu z oczu.
Portgas przyznał, że Eusstas nie ucierpiał tak bardzo jak powinien ucierpieć poszukiwany w siedmiu krajach listem gończym sadystyczny zbrodniarz wojenny. Co prawda nie posiadał jednej czwartej twarzy i ręki, ale to mała cena za swoje postępki, których się dopuścił, wcielając się w rolę żołnierza, walczącego o jedność, sprawiedliwość i braterstwo dla esperów.
— Ciasno musi być w tej klitce, co? — zaciekawił się niezrażony, przypatrując się z zaciekawieniem celi. — Ale nieźle to obmyśli — dodał z uznaniem, drażniąc palcem plastikowe kraty. Musieli się wysilić, a jakże!  Metal w obliczu tego szaleńca nie stanowiłby żadnej wartości. Zmiażdżyłby go na proch.
— A dajże spokój. Nogi wchodzą mi w tyłek — żachnął się. 
— Dużo muszą dawać, co? — zapytał, lustrując, że oczy Kida był niezdrowo podkrążone.
— Końską dawkę — przyznał Kid, opierając się o ścianę, jakby chciał zasugerować, że narkotyk nadal buszuje w jego żyłach i nie ma zamiaru odpuścić.
— Świetnie.
— Tak, też tak myślę — odparł sceptycznie, zmieniając pozycję na plastikowej ławce, która była jednym meblem w tym pomieszczeniu.  
— Tak sobie pomyślałem…
— Nie
— Słucham? — Ace udawał zdziwionego. Zamrugał parę razy, wbijając swoje spojrzenie w metalową protezę, która pełnia rolę lewej dłoni.
— Gadaj zdrów i tak mnie to nie obchodzi — odparł dobitnie z lekką dozą ironii Kid. Przekładając sobie to na standardowe „wypierdalaj, nie zawracaj mi głowę”, As poczuł się dotknięty.
— No wiesz co? — Portgas udawał oburzonego. — Spójrz. Brnęliśmy przez tą śnieżyce, żeby z tobą poromansować, a ty się tak nam odwdzięczasz.
— Dziękuję bardzo, ale tobie za przeproszeniem zimno gówno robi — odparł Kid przyjacielsko.
— Niezaprzeczalnie — przyznał As. — To jak, pogadamy?
— Nie mamy o czym. Nie interesuję mnie zjednoczenie siły. Na chuj to komu i tak każdy kieruje się innym ideałami. Tylko niepotrzebne zasrywanie dupy.
— Trudno się nie zgodzić, ale kto tu mówił o zjednoczeniu? — Sabo wtrącił się do rozmowy, opierając się nonszalancko o ścianę.
A Ace musiał przyznać, że w rozumowaniu Kida Eustassa było coś na rzeczy, ale wolał nie mówić tego na głos.

*

Sanji, rozglądając się dookoła, westchnął z ulgą, gdy uświadomił sobie, że jest sam jak palec. Oparł się o ścianę, ocierając z czoła pot. Myślał, że nigdy nie pozbędzie się towarzystwa i w roztargnieniu nawet nie zauważył, że wszyscy się nagle ewakuowali, całkowicie zapominając o jego obecności.
Pobłądził trochę w długich korytarzach, uzmysławiając sobie, że każdy wyglądał tak samo. Zaniepokojony tym faktem, wszedł do mało atrakcyjnego pokoju, w którym nie wyczuł obecność żadnego monitoringu, i aby kupić sobie trochę czasu, zamknął drzwi.
Serce waliło mu w piersi jak oszalałe. Żałował, że nie był wstanie zaopatrzyć się w broń, ale musiał to odłożyć na kiedy indziej. Teraz miał inne zmartwienia. Upewniając się, że zegarek miał na swoimi miejscu, odgarnął niesforną grzywkę z ucho.
Lewe oko od prawego różniło się przede wszystkim kolorem — było szare i matowe, jakby dopadająca wszystkich starość szybciej nim zawładnęła i zamknęła w swoim żelaznym uścisku.
Wzdrygnął się, gdy poczuł charakterystyczne mrowienie na poziomie brwi. Ustawił zegarek na godzinę dwunastą i z piersi wydarło się westchnienie, gdy z oka zaczęło emanować wątłe światło, przeobrażające się po chwili w niewielki ekran. Wiedział, że nigdy nie przyzwyczai się do tego uczucia.
Widział przed sobą niewyraźną sylwetkę mężczyznę. Mógł tylko zagadywać, że był średniego wzrostu, i o ile się nie mylił, w kwiecie wieku. Ściskając w dłoni szklaneczkę Cutty Sark, zapadł się w fotelu, nasłuchując z uwagą.
— Sanji Noir, melduje się!
Zasalutował, wyczekując na odpowiedz.
— Ładny mam dziś dzień, agencie, nieprawdaż? — Głos mężczyzny był spokojny i opanowany; jego wiek zdradzała charakterystyczna chrypka, pamiątka po uciążliwym zapalaniu migdałów.
— Tak, mamy ładny dzień, majorze — przytaknął Sanji, chociaż nie miał o tym zielonego pojęcia. Nie spotkał się z żadnym oknem. Prawdę powiedziawszy nie wiedział, gdzie się znajduję. Mógł być wszędzie.
— Do rzeczy, agencie, nie mamy zbyt wiele czasu. — Major podrapał się po kilkudniowym zaroście. — Dawno się nie słyszeliśmy. Centrala myślała, że plan spalił na panewce.
— Nic z tych rzeczy — zaprzeczył Sanji, wykrzywiając usta w bezradnym uśmiechu. — Nie miałem sposobności, aby się odezwać — wytłumaczył po chwili.
— A teraz narodziła się taka sposobność? — zaciekawił się mężczyzna, zapalając cygaro. Sanjiemu na ten widok zaschło w gardle. Od kilku dni nie miał papierosa w ustach, a tak strasznie chciało mu się palić. Mężczyzna, nie czekając, kontynuował: — Szczerze mówiąc, centrala chciała ogłosić twoją zdradę, agencie Noir. Mieli ku temu jakiekolwiek powody?
— Nie, nie mieli żadnych powód, aby tak myśleć — zaprzeczył od razu Sanji. — Przeniknąłem bez problemu do Incognito — zapewnił. — Jestem w ich głównej siedzibie.
— Możesz podać nam współrzędne? — Major potrząsnął lodem w szklance.
— Nie mam takie możliwości — powiedział Sanji i skarcił się w myślach, zdając sobie sprawę, że brzmi to jak zwykła wymówka. — Pracuję na ich zaufanie — dodał. — Nie wiem, gdzie jestem, ale się dowiem.
— Dobrze. — Major skapitulował, zaciągając się dymem.
Sanji zastanawiał się, czy nie robi tego specjalnie, ale pozbył się szybko takiego wrażenia. Niby skąd mógłby wiedzieć, że Noir nie palił od dawna.
— Poznałeś ich lidera? — zaciekawił się mężczyzna.
— Nie, nie spotkałem — zaprzeczył. — Z jedyną osobą, z którą miałem przyjemność porozmawiać był Ace Portgas.
— Aha. — Głos mężczyzny zdradzało rozczarowanie.  — I tylko z nim?
— Tak, tylko z nim.
Sanji nie wspomniał o Vivi Neferi, sam nie wiedział dlaczego. Kierowany przedziwnym uczuciem, uznał, że nie ma takiej potrzeby.
— Od tej chwili oczekuję tylko dobrych wieści. Nie muszę chyba wspominać, że Illumination chcę zakończyć to do końca roku?
— Nie musi pan wspominać, pani majorze — zapewnił Sanji.
— Bez odbioru.
— Bez odbioru.

3 komentarze:

  1. Ale historia:) Cały czas tajemnice. I tyle fajnych postaci. Czuć napięcie. Sanji ma dwa oblicza, no proszę:) Ciekawa jestem kto jest jego szefem. I po co Kid siedzi w tej klatce. Cała ta wojna jest świetna. Wciągnęłam się w to opowiadanie od samego początku:)
    Czekam niecierpliwie na rozwikłanie tych zagadek:D No i jako że jestem zboczuszkiem, na jakieś pikantne sceny xD
    Pozdrawiam
    Vanilia

    OdpowiedzUsuń
  2. No i w końcu na bieżąco :D Jakie wspaniałe uczucie :D Ale do rzeczy :D

    Sabo na początku mnie rozwalił swoimi tekstami :D Już wiem, że lubię jego postać :) Jest taka do bólu szczera. Ace jak zwykle ma w sumie wszystko gdzieś :D Lubię jego beztroskie zachowanie, pasuje do niego :D I nawet Bonney wcisnęłaś, świetna sprawa :) Teraz jestem ciekawa tej wojny z tą drugą organizacją ^^ Haha, i Robin jest tą złą. Ciekawe czy do końca tak będzie, czy zamierzasz coś w związku z nią :D Muszę przyznać, że Kid ma świeże poglądy :D Jestem ciekawa czy w końcu będzie z nimi jako tako współpracował, o ile w ogóle o to chodzi :D

    No i Sanji się w coś wrąbał :D Czuję w kościach, że to nie jest nic przyjemnego i że prędzej czy później mu się oberwie za parę rzeczy xD Tylko ciekawa jestem od kogo, ale coś podejrzewam, że od Illumination xD Ten gościu z cygarem mi się skojarzył z Crocodilem :D Hahaha, ta baddasowość do niego pasuje ;)

    Coś czuję w kościach, że Nojiko ich pozabija, jak tam wrócą ;) Czekam na kolejny rozdział i życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooo super :D coś się zaczyna xD

    Strasznie spodobał mi się fakt, jak to komiksy marvela zostały zapomniane, a chipsy dalej "żywe" xD

    Ace ma czarne frotki *.* Kocham to!

    Haha klatka Kida niczym klatka magneto z X-menów, zajebisty pomysł xD

    Woah, robi się ciekawie, więc Sanji jest agentem, który wkroczył na tereny wroga xD
    Coś czuję, że to będzie baardzo ciekawe xD
    Nie mogę się doczekać kolejnej części!

    OdpowiedzUsuń