Tytuł: Umi Monogatari School Special: Proszę mnie
nie bić, tam są ciasteczka
Autorka: Panda
Korekta: Panda
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi, komedia
Para: Zobaczycie sami
Ograniczenie wiekowe: 14+
Autorka: Panda
Korekta: Panda
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: yaoi, komedia
Para: Zobaczycie sami
Ograniczenie wiekowe: 14+
W trakcie żeglugi piraci się nudzą, a gdy się
nudzą, przychodzą im do głowy różne dziwne rzeczy. Jak się swata skrzydlaki? Kto
chce wkurzyć na śmierć wicedyrektora? Jak sprawdzić, który ze szkolnych idoli
jest lepszy? Co w tym wszystkim robią ciasteczka? Oraz… co knują Umi
Monogatari?
A okazja sprzyja, bowiem na ogromnym statku zebrały
się hordy piratów. Shichibukai. Marynarka. Umi Monogatari. Szkoła była
przekleństwem, które dotykało wszystkich.
Statek Umi
Monogatari… znaczy się, pływający wrak statku załogi Umi Monogatari przybił do
wybrzeża. Trap opadł z głośnym trzaskiem. Nikt się jednak nie spieszył z
wychodzeniem na brzeg.
Ema omiatała
ponurym wzrokiem dach kajuty kapitańskiej, która przedstawiała sobą straszny
widok. Deski przyczepione na odwal do sufitu trzymały się ledwo, a Ayo
narzekała, że wszystko przecieka. Kuźwa! W dodatku kapitan została pozbawiona
biurka, z którego zostały… drzazgi. Całe szczęście, że fotele i kanapy nie
ucierpiały. I, o dziwo, krzesło. Ayo odegnała od siebie wizję dzikiej orgii w
jej kajucie kapitańskiej i kuchni, które zresztą musiała, jak wszystko inne,
zostać dokumentnie wyszorowane. Załoga klęła na czym świat stoi, zmywając białe
plamy z podłogi.
- Gdybyś miał
pojechać na wycieczkę, dokąd chciałbyś się udać?
Nieoczekiwani
goście zmyli się następnego dnia po najeździe, czule trzaśnięci przez Kumę,
który porozsyłał ich, gdzie trzeba. Ayo czuła się niezręcznie, gdy zwróciła
grzecznie uwagę Tyranowi, że to coś na jego dłoni jest chyba ich. Panda
niechętnie pożegnała nowego przyjaciela (czytaj: trzeba było ją niemal siłą
odrywać), po czym zadomowiła się na ramieniu Kanako, która była wyjątkowo
przytomna.
Doflamingo,
Crocodile i Mihawk pożegnali się mniej lub bardziej wylewnie. Doflamingo
promieniał, Crocodile wyglądał, jakby chciał kogoś zamordować, a Mihawk
prezentował stoicki spokój, mimo czerwonawych szram ciągnących się przez pierś.
Nawet nie drgnął, gdy oberwał z gołej dłoni. Crocodile z kolei się skrzywił,
gdy go przeniosło. Doflamingo wycisnął całusa na dłoni Kumy (wyżej nie zdołał)
i pufnął.
Sanji przed
powrotem wycałował każdą damską dłoń na statku, z wyjątkiem pandy, która na
niego zasyczała, powodując tym samym szok na twarzy Ayo, Grnavy i Ann. Z
niepokojem obserwowały, jak blondyn otrzymuje swój policzek od wielkoluda.
Tylko bądź delikatny, brutalu!
Zoro burknął
coś i niechętnie nadstawił policzek. Zanim Kuma go strzelił, większość załogi
zgodnie westchnęła, wyobrażając sobie co najmniej pocałunek. Ale nie było
szans, bo Moria wiercił ich wzrokiem jak cholerny Cerber z Thriller Bark. Ema
pogroziła mu szczotką za jego plecami, zanim jako ostatni dostał po pysku i
zniknął. Kuma oblekł dłoń w rękawiczkę i wyciągnął dłoń. Kanako prawie umarła
ze strachu, gdy pogłaskał pandę <kyu~> i nagle się zdematerializował.
Dzięki bogom
yaoi, skończyło się.
Cały miesiąc
minął im na naprawianiu i myciu oraz przeklinaniu. Statek żeglował dalej,
kierując się powoli w stronę Enies Lobby. Czas płynął nieubłaganie, a przed
załogą Umi Monogatari stało kolejne, ważne zadanie.
Szkoła, kuźwa.
- Ruszcie
dupy.
Rozkaz
dobiegający z górnego pokładu był klarowny i wyraźny.
Yumi mocowała
się z pończochami, gdy Ema wetknęła łeb do kajuty. Nie zauważyła, że panda
również wystawiła łepek zza futryny.
- Ej, idziemy.
Gotowa?
- Za cholerę –
stęknęła Yumi. – Jak mam to włożyć? Przecież ja wcale nie mam nóg, yohohoh!
- Może lepiej
zostań przy samym mundurku? – podsunęła Ema.
- Nie mogę
już. Muszę się napić – jęknęła Yumi.
Brwi Emy
podjechały do góry ze zdziwienia. Napić? Yumi?
- Ktoś cię
zamienił na ciała z Ann, czy co? – zażartowała, a potem do głowy przyszła jej
tylko jedna możliwość, która sprawiła, że podniecenie strzeliło z niej w sposób
niemal namacalny. – A może z Sarin, coś taka ponurzasta, co?
Yumi spojrzała
na nią ponuro, zakładając podwiązki, które natychmiast spadły.
- Nawet
kościotrup może mieć swój gorszy dzień.
Panda kiwnęła
główką ze zrozumieniem – kyu~ – po czym pohopsała dalej.
Dwie kajuty
dalej Grnavy potrząsała Ann.
- Wstawaj!
- A….
- Wstawaj, no
już! – Grnavy wydmuchała jej w twarz dym.
- Za minutkę,
mamo…
Łup! Ann
zleciała z koi, gdy oberwała przez łeb.
- Którego
dziś? – wychrypiała, ściskając w jednej ręce pustą butelkę.
- 1 września.
- Cholera!
Kyu~
<powoli zbieramy się do kupy>
Panda uciekła
spod nóg Sarinei, która już dawno wstała i teraz szła korytarzem. Galley-La
Company byli rannymi ptaszkami i jeśli chciała ich zobaczyć, musiała się
pospieszyć.
Kanako
wytoczyła się z kajuty, ziewając jak Luffy, Ace i Garp razem wzięci, w biegu wciągając
koszulkę. Już naprawdę nie mieli kogo oddelegować do TEGO zadania? Wolałaby
Ace’a, no ale skoro tak… Gdzie ona, do kuźwy nędzy, miała dopaść
Doflamingo...?!
Ayo powoli
schodziła po trapie. Jej wzrok obejmował część wybrzeża, przy którym stało ileś
statków. Na szczęście cumowanie przebiegło bez problemów, a ich wra… znaczy
się, okręt zdołał wcisnąć się tuż obok łajby piratów Kida. No tak, pierwszy
września.
Szkoła była
przekleństwem, które dotykało wszystkich.
Kapitan
uśmiechnęła się pod nosem do własnych myśli. Jeśli wszystko się powiedzie i
jeśli Kana nie nawali, dzisiejszy dzień ma szansę skończyć się wyjątkowo…
emocjonująco.
- Kapitanie!
- Stul dziób,
Killer!
- Ale,
kapitanie Kid…!
Żyła na czole
czerwonowłosego chłopaka niebezpiecznie zadrgała, gdy rozglądała się dookoła.
Eustass Kid, postrach West Blue, miał na sobie przepisowy mundurek z kołnierzem
i ogromną kokardą, a do tego plisowaną spódniczkę rodem z Sailor Moon. Jego
pierwszy oficer wyglądał, jakby się miał zaraz rozpłakać.
- Ale to jest
DAMSKI mundurek!
Stuk, stuk.
Czarnowłosy chłopak poprawił cylinder na głowie, schodząc ze statku.
- Pa, pa,
Lucci!
Kumadori
stojący na pokładzie szlochał rzewnie w objęciach Blueno.
- Pozdrów moją
zmarłą matkę, jeśli ją spotkasz!
Lucci drgnął.
Na prawo stała
krypa tych okropnych dziewczyn, na lewo Moby Dick Białobrodego. Chłopak
zacisnął zęby. Kolejny rok użerania się z głupimi bachorami…
Na domiar
złego, na jego drodze stała grupka świeżaków. Sarinea patrzyła, jak niepewnym
krokiem zmierzają w stronę czarnowłosego.
Och, to nie
było zbyt mądre.
Ace zeskoczył
z pokładu ogromnego statku, na którym machała mu grupa ludzi.
- Trzymaj się
ciepło, dzieciaku!
- Powodzenia w
szkole!
- Nie szalej
za bardzo, chłopie!
Uchylił im
dwornie kapelusza na pożegnanie, pokazał język i natychmiast z wrodzoną sobie
spostrzegawczością zauważył grupkę dziewczyn stojącą na nabrzeżu.
- Yo, Umi!
Płomienie
zatańczyły dookoła Kanako, gdy na jej twarz wypełzał zdradziecki rumieniec. Ace
wydawał się tego nie dostrzegać, gdy do nich podszedł. Ani też nie pamiętać o
tym, co zaszło miesiąc temu. Grnavy chwyciła Emę za kark.
- Ej, dokąd
to?
- Ona chce się
znowu zgubić – zawyrokowała Sarinea ponuro.
- Trzymaj ją
mocno! – zawołał Ace.
- Nienawidzę
was – jęknęła Ema.
Jej serce
rwało się w jednym kierunku. Trzy doki dalej majaczyła charakterystyczna figura
dziobowa w kształcie lwa.
- Chodźmy
sprawdzić listy – zarządziła Ayo, zaganiając swoją gromadkę w stronę bramy
wejściowej. Ace szedł za nimi, pogwizdując.
- Cześć, Umi!
Hej, Ace! – zawołał Sanji, spychając ze statku Zoro.
- Nie pchaj
mnie! – warczał szermierz. – Witajcie, dziewczyny. Grnavy, kiedy sparing? Tym
razem na pewno wygram!
- Aha, a
siódmym wojownikiem mórz zostanie Luffy – dziewczyna dmuchnęła dymem. – Znowu
będzie remis, glonie.
- Mięęęęso! –
wrzasnął Luffy, zeskakując bezpośrednio z pokładu. – Znowu się spotykamy! Ayo,
kiedy ugotujesz mi coś dobrego?
- Niedługo –
obiecała, uśmiechając się szeroko.
- Nami, czy on
czasem nie miał wpaść do tego morza? – rozległ się poważny głos Robin.
- Cóż,
następnym razem na pewno trafię – powiedziała beztrosko nawigator Słomków.
- Jeśli chodzi
o celne trafienia, dzielny wojownik mórz już tu…
Bum. Nami
widocznie było mało, gdy zdzieliła Luffy’ego. Usopp poleciał głową do przodu.
- Przy
odrobinie nie-szczęścia załapie się na zwolnienie na tydzień – oceniła Ann.
- Biedak.
Podobno nowa instruktorka strzelania jest całkiem na rzeczy – w oczach Sanjiego
płonęły bez mała płomienie takie, jakie od dłuższej chwili otaczały Kanako i
nie chciały sobie za cholerę pójść.
- Dokąd się
tak spieszysz, Robin? – spytała Nami. – Franky już poszedł.
- Dyrektor i
wicedyrektor zasłużyli na kawę po dzisiejszym dniu. Zdobyłam nowy gatunek
wysokokofeinowych ziaren od Sanjiego.
- Ale
pamiętasz, że Crocodile ma nadciśnienie? – zatroskała się Ayo i Ann, choć
pierwsza z powodów, ekhm, a druga czysto profesjonalnie.
Uśmiech Robin
wyglądał cokolwiek niepokojąco, gdy opuściła ich idąc w stronę wielkiego
statku.
- Ona go
kiedyś zabije – zawyrokowała Sarinea z typowym dla siebie optymizmem,
rozglądając się. – Ooo patrzcie, idzie pan nieprzystępny.
Wskazała
czarnowłosego chłopaka w cylindrze, który właśnie został zaczepiony przez
kogoś. Jakiś piękniś w fikuśnym kapeluszu zadał właśnie jakieś pytanie, a Lucci
zmierzył go wzrokiem jak robaka i poszedł dalej. Serce Sarinei wydało z siebie
głośne westchnienie.
- Patrzcie,
komuś się podoba – powiedziała złośliwie Kanako.
- Nie pasują
do siebie – wyszczerzył zęby Ace.
- Kto, Sarin i
Lucci czy Lucci i świeżak? – zainteresowała się Ema.
- Idziemy,
yohohoh! – zawołała Yumi, nie wiedzieć, czy dlatego, że zauważyła Kida,
obsztorcowywanego przez Killera, czy też dlatego, że byli spóźnieni.
- Yo, Umi –
warknął Kid, kopnięty przez swojego pierwszego oficera. – Ace, ty cholero.
- Kid, ty
stary draniu – powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem Ayo, na co jego uśmiech
zadrgał niebezpiecznie. – Ubranko ci trochę nie pasuje, co?
- W katalogu
napisały, że to typowy mundurek – czerwonowłosy zabił ją wzrokiem..
Okoliczności,
w których Umi Monogatari poznały Eustassa „Captain” Kida, były nad wyraz…
interesujące.
- Panienko
Robin, proooszę poczekać! – Brook przemknął obok nich z zadziwiającą
szybkością, mijając czerwonowłosego kapitana.
Kid okręcił
się, a jego spódniczka zawirowała. O matko. Killer wyglądał, jakby miał się
zaraz rozpłakać.
- No to kogo
bierzemy na cel w tym roku? – zapytała Kanako, przyglądając się nówkom.
- Piękniś w
kapeluszu ze szpadą, koleś z kłami, nie kojarzę też tej zielonej – oceniła
Yumi, śledząc wzrokiem Brooka podążającego w stronę – niech to, dobrze
widziała? – Mihawka.
- Lucciego nie
tykaj, zamorduje cię wzrokiem. I nie daj się złapać starszakom. Jabra pożre cię
na śniadanie, chyba że wolisz zostać związany przez Pauliego i wychłostany
przez Sadie-chan. Na którym jesteś roku, Kid?
- Pierwszym.
Będzie zabawa, panienki.
- Ej, ja
jestem na czwartym! – oburzył się Usopp. – Pauli to naprawdę równy gość.
- A byłeś z
nim kiedyś w łóżku? – zapytali jednocześnie Ema i Kid.
Usoppa
zatkało.
- No właśnie.
Ekhm!~
Głos zabrzmiał
zewsząd. Na wybrzeżu ucichło.
Obracam się~! Ach, moja głowa! Witajcie w
szkole, tego… Po prawej stronie znajduje się szkolny statek, gdzieś między
piratami Serca a Słomkowymi Kapeluszami. Co to ja chciałem, swan~? A, tu jest
herbata… gdzie te ciastka, Miss Allsunday? Pamiętałaś, że dyrektor Garp lubi z
kawałkami czekolady? Listy klas na ten rok szkolny wiszą przed wejściem na
statek. Serio, ciężko go przeoczyć. Tak, zaraz ci oddam ten mikro-
Trzask. Głos
Bon Claya ucichł jak ucięty nożem.
Obok na
wybrzeżu stał zacumowany ogromny statek w barwach niebieskiego, czerwieni i
bieli.
Trap statku
był całkiem stromy i wąski. Grupa świeżaków właśnie stała niedaleko tablicy z
rozpiską roczników.
Yumi
przepchnęła się do przodu, potrącając harpię z długimi zielonymi włosami. Burknęła coś na wzór przeprosin i wyciągnęła
szyję. Swoją drogą, niezłe ciasteczka. Ten zielonowłosy z kłami na przykład. Co
z tego, że wygląda jak prosiak? Stworzyłby niezłą parę z… może tym pięknisiem
ze szpadą? Albo Bonney?
Szkoła morska
im. ś.p. (nad tym ktoś dopisał „do zobaczenia w piekle!”) (tu imię
nieszczęśnika zostało zatarte)
Dyrektor:
Monkey D. Garp
Wicedyrektor:
Sir Crocodile
Kadra
nauczycielska:
język piracki
– „Piracka Cesarzowa” Boa Hancock, królewski wojownik mórz / Marshall D. Teach,
imperator, piraci Czarnobrodego
Tłum nie mógł
się zdecydować, czy najpierw westchnąć, czy jęknąć.
Zabiłabym
skurwysyna, pomyślała Kanako. Ace ledwo uciekł z tego Marineford.
nawigacja
kartografia takie tam bzdury – Bartholomew „Tyran” Kuma, królewski wojownik
mórz
Oho, to będzie
przyjemna „wycieczka”. Brr, pomyślała znowu wicekapitan Umi.
krojenie ludz…
medycyna – Trafalgar Law, piraci Serca
Tłum
westchnął, a Ann razem z nim. Podobno Moria kopnął w kalendarz. Ale za to jakie
zastępstwo! Dzięki ci, Donquixote Doflamingo!
budowanie
zamków z piasku… yy archeologia – Nico Robin, Słomkowe Kapelusze
Sarin pokiwała
ponuro głową.
muzyka – „Same
Kości” Brook, Słomkowe Kapelusze
Yumi wydała z
siebie kolejne „yohohoh”.
ciesielstwo –
Franky, Słomkowe Kapelusze
O, to mi się
przyda, pomyślała Ema.
szermierka –
Dracule „Jastrzębiooki” Mihawk, królewski wojownik mórz
Grnavy posłała
szeroki uśmiech Zoro.
sztuki walki –
„Rycerz Mórz” Jinbei
strzelanie –
Baby 5, rodzina Donquixote
Rok pierwszy –
opiekun: Aokiji, Marynarka
-- Ann Umi Monogatari
Piracki Książę Cavendish
Kaku Galley-La Company
Eustass "Captain" Kid
piraci Kida
Monkey D. Luffy Słomkowe Kapelusze
Leniwe Zwłoki
Yumi Umi Monogatari
…
Rok drugi –
opiekun: Bon Clay
Diabelska
Brewka Ayo Umi Monogatari
Bartolomeo
Kanibal
Diabelski
Snajper Ema Umi Monogatari
Rdzawy
Szermierz Grnavy Umi Monogatari
Kocia
Złodziejka Nami Słomkowe Kapelusze
Czarnonogi
Sanji Słomkowe Kapelusze
Łowca Piratów
Roronoa Zoro Słomkowe Kapelusze
…
Rok trzeci:
Donquixote Doflamingo, królewski wojownik mórz
Portgas D. Ace
piraci Białobrodego
Mroczny
Promień Kanako Umi Monogatari
Rob Lucci
Galley-La Company
Marco Feniks
piraci Białobrodego
Monet rodzina
Donquixote
Niewidzialny
Feniks Sarinea Umi Monogatari
…
Rok czwarty –
opiekun: Spandam, Enies Lobby
Usopp Słomkowe
Kapelusze
Tony Tony
Chopper Słomkowe Kapelusze
Pauli Galley-La Company
Kalifa Galley-La Company
Jabra Enies
Lobby
Sadie (tu
dobazgrolono” “Sadie-chan, mmmm!”) Impel Down
…
Rok piąty –
opiekun: … (tu ktoś dopisał „rocznik widmo”)
…
Zanim pani
kościotrup doszła do swojego roku, dobiegło ją zgodne westchnienie. Umi
Monogatari stały koło trapu, po którym zaczynały tłoczyć się świeżaki i
patrzyły…. nie, one POŻERAŁY wzrokiem mężczyznę o czarnych włosach i w długim
płaszczu, który podszedł.
Dobry Boże
Yaoi!
Trafalgar Law
uśmiechnął się krzywo.
- Czy to
placówka szkolna?
- Pewnie, że
tak. Myślałeś, że gdzie trafiłeś, do burdelu? – rozległo się za nim.
Rysy twarzy
chirurga śmierci stężały natychmiast. Powoli odwrócił głowę. Doflamingo
szczerzył do niego wszystkie zęby, trzymając dłoń na ramieniu czarnowłosej
kobiety, ubranej jak pokojówka.
Kanako
jęknęła.
Doflamingo, ty
zboczeńcu.
- Donquixote
Doflamingo – powiedział sztywno Law.
- Cześć.
Pamiętasz Baby, no nie?
Drugi wojownik
mórz wpakował się na trap, zupełnie jakby był u siebie, ciągnąc za sobą
kobietę, która się nie opierała. A która by się opierała! Na pewno nie Kanako,
która patrzyła na to z pewną zazdrością. Ale tylko odrobinką. Postanowiła
bowiem heroicznie, że wyleczy się z Dofla…
- Kurwa, znowu
– warknęło coś z boku.
…dile’a.
Rzeczony Crocodile w swojej całościowej formie łypał właśnie na statek. Trzymał
w jedynej wolnej ręce jakiś plik nieco pogniecionych kartek.
Ayo jęknęła.
Żadna z nich
nie miała czasu się nad tym zastanawiać, bowiem…
- Obracam się,
obracam~! Zero-cha~n~ - Bon Clay wtańczył na trap z pokładu, niemal zrzucając
Crocodile’a do wody. Doflamingo zgrabnie uskoczył, ciągnąc – znowu –
nieszczęsną Baby 5, która poleciała bezwładnie na jego szeroką klatę.
Pod Kanako
powinna już się zarwać ziemia. Pod Emą też by się zarwała, ale to był tylko Bon
Clay. Mimo to przyjemnie było na niego popatrzeć, jak wskakuje zgrabnie na
pokład statku.
- Zamknij się
– warknął rozeźlony Crocodile. – I mów mi „zastępco dyrektora”!
- Dobrze,
zastępco dyrektora Zero-cha~n.
Ema parsknęła
śmiechem, po czym została zmrożona wzrokiem. Temperatura w powietrzu wyraźnie
spadła.
- Blokujecie przejście – powiedział znudzony
głos. – Crocodile, Donquixote Doflamingo, właźcie.
Doflamingo
wdrapał się na pokład i zniknął jak uprzednio Bon Clay, a Crocodile podążył za
nim. Aokiji wskazał im leniwie trap.
- Idziecie?
- Za chwilę –
wykrztusiła Ayo.
Rozległ się
pisk. Mężczyzna wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął z niej coś. I pogłaskał.
Ciężko było dostrzec z tej odległości, co, ale w końcu wszedł na statek.
Kanako i Ayo
odzyskały oddech… ale nie na długo.
- …wszystko w
porządku?
- ….yohohoho!
Najlepszy
szermierz świata, w kolorowej koszuli właśnie ich mijał, rozmawiając z
Brookiem.
Sarinea Yumi i
Grnavy wydały z siebie ciche westchnienie.
- Kogo
brakuje? – warknął Crocdile, wymachując kartkami.
Bon Clay był
doskonale przygotowany.
- Boa Hancock, Marshall D. Teach,
Bartholomew Kuma, Jinbei.
- Daję im 15
minut. Potem odpływamy – zdecydował wicedyrektor i udał się do swojego
gabinetu.
Gdy już wszyscy
– wyniosła Hancock, która była zdania, że na nią zaczekają, nieco zawiany i
wiecznie zehahahujący Teach i poważny Jinbei – zapakowali się na statek, Umi
Monogatari zgodnie jęknęły. Tyle, że tym razem z zupełnie innego powodu.
Dobry Boże
yaoi, miej nas w swej opiece…!
Ayo wytężyła
pamięć. Cholera, chyba o czymś zapomniały.
Na pewno o
czymś zapomniały.
Tymczasem na
statku…
Kyu~ <jestem taka senna~>
- Nie bój się
– powiedział Aokiji, głaszcząc pandę. – Zaopiekuję się tobą.
- Obracam się~! Wszyscy uczniowie
poszczególnych lat proszeni są o zbiórkę na pokładzie górnym! Powtarzam,
zbiórka na pokładzie górnym, swan~!
- Oddawaj ten mikrofon, cholero!
Bon Clay
najwidoczniej dorwał się już do ślimakofonu i zaczął wypełniać swo… znaczy się
cudze, obowiązki.
Ale Zer…
Trzask.
Głośnik ucichł.
Wszystko
poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie to, że w tym samym momencie rozległ się
plusk.
- Ratu….!
Do burt
podbiegli uczniowie, pokazując sobie coś palcem. Umi Monogatari też się
przepchnęły do przodu.
- Co się
stało? – zawołała Kanako.
- Monet wpadła
do wody i idzie na dno – powiedział spokojnie Lucci.
- Ratuj ją! –
wrzasnęła Sarinea.
Spojrzał na
nią bez wyrazu i odszedł. Ema pochwyciła kątem oka jakiś zielony cień.
- Zoro….!
Chłopak już
holował do trapu nieprzytomną zielonowłosą dziewczynę.
- W samą porę
– powiedział Mihawk, który, nie wiedzieć kiedy, stanął za nimi.
Baby 5 miotała
się w ramionach Doflamingo, przytrzymywana silnie.
- Twoja
rodzina? - zapytał Mihawk.
Wojownik mórz
nie odpowiedział, ale jego wzrok nie wróżył nic dobrego.
- Nic ci nie
jest?
Monet
zamrugała. Trzymał ją z jednej strony ten cholerny słomkowy szermierz, a z
drugiej facet w zabawnej chuście na głowie. Obok niego leżała miotła.
- Nie.
Puszczajcie. Ał!
Skrzydło
dziewczyny sterczało pod dziwnym kątem.
- Zanieście ją
do lekarza – głos Doflamingo przebił się przez podekscytowane świeżaki, nie
tolerując sprzeciwu.
- Wezmę ją –
powiedział Zoro, patrząc z ukosa to na dziewczynę, to na wojownika mórz.
- Nie! –
wrzasnęli jednocześnie Nami i Sanji. – Masz mapę? Zgubisz się! Proszę z nim
iść, panie Pell!
- Ale pokład…
- zaczął Pell.
- Ja pójdę –
wtrąciła Baby 5, z której oczu strzelała aktualnie zazdrość.
Spojrzenie
sprzątacza padło na Monet, która zwijała się z bólu. Doflamingo nie spuszczał z
niego wzroku, ciągnięty uporczywie za rękaw przez kobietę-broń.
Zoro zarzucił
sobie bez ceregieli Monet na ramię – w końcu była od tego parszywego ptaka,
nie? – i poszedł do drzwi prowadzących na równoległy poziom pokładu. Pell
podążył za nim czym prędzej.
Grnavy gwizdnęła,
Sarinea miała ponury wyraz twarzy. Kanako posłała odchodzącym długie
spojrzenie, zerkając na Ace’a, który stał w otoczeniu kilku dziewczyn. Ema była
pod wrażeniem. Yumi westchnęła.
- Ann, idź z
nimi – poleciła Ayo niespokojnie.
Cholera wie,
co tam się będzie dziać.
- Czy wy
jesteście głusi?! – ryknęło nad ich głowami.
Crocodile stał
na górnym pokładzie i patrzył na nich. Obok niego stała Robin, nauczycielka
archeologii, tuląc w ramionach książki.
- Czas na apel
szkolny! Ślimakofony wysiadły!
- Oho, ciśnienie
panu znowu skoczyło, wicedyrektorze – powiedziała kobieta przymilnym głosem. –
Zaparzyć panu świeżej kawy?
- Chcesz mnie
zabić, kobieto?!
- Och,
rozgryzł mnie pan – powiedziała ze śmiertelną powagą.
- Nic
dziwnego, że nikt nic nie słyszał – powiedział usłużnie stojący z tyłu Bon
Clay.
- Co tu się w
ogóle dzieje?! – warknął mężczyzna z blizną.
- Mam do
pogadania z dyrektorem, Croco-chan – powiedział z uroczo złowrogim uśmiechem
Doflamingo.
Crocodile
zignorował go.
- Dobra,
pieprzyc apel. Cieśle, w trymiga do gabinetu dyrektora! – warknął na odchodnym.
Bon wykonał
piruet, w porę uskakując przed śmiercionośnym hakiem, którym wicedyrektor od
dłuższej chwili machał jak oszalały.
Przez tłum
przecisnął się Franky i poszedł na górę. Po chwili od świeżaków odłączył się
chłopak z nosem niemal tak dziwnym jak Usopp. Stojący z boku Lucci skierował
się także w tamtą stronę i, bez namysłu, Ema.
- Zobaczymy
się później – rzuciła, idąc za cieślami.
- Garp!
Doflamingo
wszedł do gabinetu bez pukania. Po chwili zorientował się, że coś mu wisi na
rękawie i strzepnął ręką. Baby 5 poleciała na ścianę, po czym wycelowała w
niego z lufy.
- Zacisk!
Ramiona
oplotły jej szyję w tym samym momencie. Robin stała obok Crocodile’a, wciąż
piastując książki, z charakterystycznie skrzyżowanymi rękoma.
- Paniczu! –
wychrypiała Baby 5.
- Crocodile –
powiedział z leniwym uśmiechem Doflamingo.
- Nico Robin –
warknął Crocodile.
- Panie
Doflamingo, proszę trzymać swoją… ją z daleka. Nie chcemy dziur w ścianach –
powiedziała Robin z miłym uśmiechem. – Przyniosę wam kawy.
Po jej wyjściu
Doflamingo spojrzał na biurko, przy którym właśnie siadał Crocodile.
- Gdzie
dyrektor?
- Obok, w
swoim gabinecie, jak zawsze – poinformował go chłodno mężczyzna.
- Zaanonsujesz
mnie?
- Sekretarka
właśnie wyszła – Crocodile zmroził go wzrokiem.
PAN-DA ROBIN
Na korytarzu
Robin drgnęła i obróciła się. Książki w jej rękach zadrżały lekko, gdy
zobaczyła, kto za nią stoi.
Aokiji trzymał
ręce w kieszeniach.
- Arararara…
Nico Robin.
- Dzień dobry,
admirale.
Dookoła nich panowała
cisza. Robin czekała. Na cokolwiek.
- Masz dziś
wolny wieczór?
Nie
odpowiedziała. Mężczyzna wyjął ręce z kieszeni. Zwierzątko na jego dłoni
ziewnęło i otworzyło ślepka.
Kyu~ <już
pora wstać?~>
Oczy Robin
rozszerzyły się.
- Czy to
jest…?
Aokiji podrapał
się po głowie z zakłopotaniem.
- No. Słodka,
nie?
Kobieta bez
słowa wyciągnęła dłonie. Panda przeszła z rąk do rąk, zdumiona łatwością, z
jaką – przynajmniej na chwilę – stopniały lody.
Kyu~ <a
teraz za uszkieeem~>
- Obracam się,
obra~!
Bon Clay wydawał
się wcale nie przejmować zniszczoną rozgłośnią. Tańczył po pokoju
nauczycielskim, na lewo od gabinetów dyrektorów, gdy do środka wparował Franky
z ekipą. Słomkowy od razu podszedł do stanowiska radiowego i zaczął coś
mamrotać. Kaku i Lucci sterczeli mu nad głową, a Ema stała niezdecydowana. Z
pomieszczenia obok dobiegał…
Paniczu! Ach!
Mocniej, kurwa!
Nie ruszaj się, do jasnej cholery!
Aaaaaa!~
- Och,
Zero-chan, nieładnie! – zaśpiewał Bon Clay, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Hentai
(zboczeniec) – kiwnęła głową Ema, podchodząc i przyglądając się skomplikowanemu
ślimakofonowi.
Franky
natychmiast podniósł głowę.
- Wołałaś?
Ema patrzyła
na niego, a na jej twarzy rozlewał się uśmiech. To było to. Hentai!
Drzwi gabinetu
otworzyły się i do środka zajrzała Ayo, marszcząc brwi. Ema chichotała, patrząc
jak Bentham tańczy, gdy dostrzegła swoją kapitan i podeszła do drzwi.
- Co jest?
- Fankluby nas
szukają. Sarinea, zastąp mnie – rzuciła Ayo do tyłu. – Kana, Sarinea, idziecie
z nią. Tylko po drodze się rozdzielcie, żeby nikt nie zauważył – dodała,
przybierając groźny wyraz twarzy rywalki, żeby nie było.
- Wymyśliłam
nazwę statku statku – powiedziała szybko Ema. – Co powiesz na Hentai?
Ayo patrzyła
na nią dziwnym wzrokiem. Ema została wyciągnięta na korytarz, a Ayo obróciła
się z uśmiechem do tamtych.
Była w pokoju
nauczycielskim. Cel został – połowicznie – osiągnięty.
WING-BROKEN
Zoro
maszerował korytarzem z półprzytomną Monet na ramieniu. Pell postępował za
nimi, a na jego twarzy malowały się różne uczucia. Ann zastanawiała się nad tym
i w końcu doszła do jednego słusznego wniosku. W powietrzu czuć było świeżą
miętą.
Zoro skręcił w
lewo, a Pell zatrzymał się.
- Do
pielęgniarki w tę stronę – powiedział, ściskając w ręku miotłę.
- Mam
nadzieję, że będzie w stanie jej pomóc.
- Oczywiście,
w końcu to nie nikt inny, jak…
Zanim Ann
zdołała odczytać tabliczkę, Pell otworzył drzwi.
SURGEON OF LOVE
Trafalgar Law
siedział w swoim przytulnym gabineciku na dolnym pokładzie, mnąc w rękach
kartkę. Na niej widniały skreślone na szybko słowa „zajmij się wszystkim”.
Kurwa. Jak to wszystkim?!
Niech ktoś
zabije tego tłustego wieprza, bo inaczej on, Trafalgar Law, nie będzie miał
życia.
Banda
gówniarzerii zakłóci jego wewnętrzny spokój i zamieni jego spokojną egzystencję
w piekło.
Trafalgar Law,
chirurg śmierci i supernova, pracował aktualnie w szkole.
Jako
pielęgniarka.
W dodatku jego
spokojny dzień został właśnie zakłócony przez dwoje glonowłosych nastolatków,
mężczyznę z miotłą i jakąś dziewczynę. Wzrok, który im posłał, chyba niewystarczająco
dał im do zrozumienia, żeby spadali.
- Co się
dzieje?
- Wpadła do
wody i chyba ma coś ze skrzydłem – powiedział Pell, a na jego twarzy malowała
się wyraźna troska.
Zoro ułożył
Monet na kozetce, nie doczekawszy się ani odrobiny wdzięczności. Ann podeszła
bliżej. Law uniósł brew, po czym mgliście sobie przypomniał, że to lekarka.
- Ty jesteś z
Umi Monogatari.
- Ann –
przedstawiła się. – Moje kondolencje.
- Proszę? –
zdziwił się Law.
- Z powodu
pana poprzednika – dodała gładko dziewczyna.
- Macie coś do
picia? – przerwał Zoro.
Law obmacywał
skrzydło Monet z kamienną miną. Zoro obsłużył się sam, otwierając szafkę, w
której tkwił klucz i wyjął butelkę sake.
- Złamane –
powiedział krótko Law. – W zależności od tego, jak się zrośnie, możesz już
nigdy nie latać.
Monet
spojrzała na niego z wściekłością. Pell był zaniepokojony. Na biurku zadzwonił
ślimakofon.
- Nastaw jej
to – warknął chirurg. – Chyba czegoś ode mnie chcą.
Zoro odkręcił
butelkę i napił się. Ann patrzyła na Monet, to na niego, po czym wyciągnęła
rękę do szermierza i pociągnęła zdrowo.
- No to do
roboty.
Pell wyszedł
na korytarz. Z gabinetu zaczęły dobiegać wrzaski. Zacisnął dłonie w pięści.
Jasna cholera. Przecież nie mógł się za nią rzucić! Nie mógł nic zrobić. Własna
bezsilność go przerażała. A ta dziewczyna…
Krzyki
ucichły. Po chwili zobaczył, jak szkolna pielęgniarka gdzieś wychodzi. Miał
jedynie nadzieję, że ta dziewczyna jest dobra. Zanim drzwi się zamknęły,
usłyszał jeszcze: „Możesz wejść!”. Niepewnie zajrzał do środka. Lekarka i
szermierz popijali sake nad nieprzytomną Monet. Zoro pożegnał się i minął go w
drzwiach. Pell patrzył na lekarkę, która zaprosiła go gestem do środka.
No mięta jak
nic.
Ann
uśmiechnęła się do sprzątacza. Miał miłą aparycję, mimo iż spod tego
dziwacznego makijażu a’la gejsza nie było wiele widać.
- Wszystko
będzie dobrze, panie Pell – wskazała mu krzesło. – Może pan tu posiedzieć.
Drgnął,
zajmując miejsce.
- Ja… Nie chce
sprawiać kłopotu. I mów mi po imieniu.
- Nie szkodzi
– mruknęła. – Ja rozumiem, naprawdę.
- Nie mogłem
nic zrobić – powiedział cicho. – Zupełnie nic.
Ann westchnęła
i postanowiła wytoczyć cięższą artylerię.
- Słuchaj,
jedyne, co możesz teraz zrobić, to być z nią.
Sprzątacz
spojrzał na nią, przerażony.
- Daj spokój,
Pell – żachnęła się lekarka. – Czuć miętą na kilometr. Nie wiem wprawdzie, czy
ona czuje, ale dla osoby trzeciej to oczywiste.
- To
beznadziejne – powiedział krótko. – Zobacz, ona jest jednym z piratów
Donquixote, a ja strażnikiem Alabasty.
- Nie zna
granic, ni kordonów miłości zew – powiedziała stanowczo Ann.
- Mówisz?
- No ba. Ja to
wiem.
W końcu jestem
w fanklubie Sanjiego, no nie?, pomyślała.
Zoro wyszedł
na korytarz, wciąż trzymając butelkę sake w ręce. Właściwie na cholerę skoczył
do tej wody? Nie był Sanjim, do cholery. Właśnie, to on powinien lecieć na
zbity pysk! Szedł przed siebie i nagle się zatrzymał. Korytarz przed nim nie
wyglądał ani trochę znajomo. Kurwa!
- Zgubiłeś
się?
Mówili, że tak
naprawdę nie istnieją. Że to legendy przekazywane z rocznika na rocznik.
Ale… Ten głos.
Kurwa!
Podobno były
przerażającymi bestiami napadającymi cię jak nocne zmory i duszącymi twoją
pierś, wysysając z wszystkie siły życiowe. A teraz jedna z tych upiorzyc stała
przed nim.
Gdy spojrzał
na znaczek wpięty w jej mundurek. ZFC, w wolnym tłumaczeniu – zjemy-cię fan
club, zoro for king i tym podobne bzdury.
Tashigi
uśmiechała się do niego, stojąc z grupką dziewczyn. Perona i Bonney patrzyły na
niego, jakby chciały go pożreć.
- Widziałyśmy,
jak Monet wpadła do wody – zaczęła Tashigi.
- Cały statek
widział.
Ema opierała
się o ścianę, spoglądając na nich. Dziewczyna z Umi Monogatari,
najnormalniejsza z jego zwariowanych
fanek, uśmiechała się teraz uroczo. Ach, Zoro, gdybyś wiedział…!
- Jeśli
szukacie nowej ofiary na mój ołtarzyk, mnie w to nie mieszajcie – burknął
chłopak.
- Och, ja
myślę, że się zgodzi, horohorohoro – powiedziała Perona.
- Bez dwóch
zdań. Jeśli twój rycerski czyn jej nie poraził, to ja nie wiem – dodała z
przekonaniem w głosie Bonney, żując żelki z wodorostów.
- Hola, hola,
nie zapędzajcie się tak!
Tashigi,
Bonney, Perona i Zoro zobaczyli drugą grupę, mijającą właśnie Umi na końcu
korytarza. Fankluby ciasteczek zawsze w cenie, no nie?
- Vivi z
Alabasty. Domino z Impel Down. Margaret z Amazon Lily. Kanako z Umi Monogatari.
A gdzie ten zwłok Yumi? Ace Fire Fist Fan Club w niepełnym składzie, cóż za
zaszczyt… nas kopnął. Oraz… wy.
W korytarzu
zaczęło się robić ciasno. Z drugiej strony nadchodził Sanji Fanclub w osobach
Sarinei z Umi Monogatari, Kalify z Galley-La Company, Camie z Wyspy Ryboludzi i
Violet z rodziny Donquixote. Brakowało Ayo, a Ann, ostatnia członkini, była w
gabinecie pielęgniarki.
W głosie
snajpera Umi słychać było lekkie rozbawienie. Tashigi wytrzymała jej
spojrzenie.
- Ej,
dziewczyny, ale nie pozagryzajcie się!
Ace był
pogodny jak zwykle, gdy wraz z Sanjim przecisnął się przez własny fanklub,
który rozstąpił się w popłochu.
Zoro spróbował
się zmyć, ale został chwycony za kołnierz i otoczony ramieniem.
- My idziemy
się napić, a wy sobie pogadajcie – powiedział uchylając kapelusza piegowaty, po
czym pochylił się do Zoro i Sanjiego, by nikt nie usłyszał – W nogi.
- Kocham was
wszystkie, mellorine – zawołał Sanji, nim został porwany.
Gdy trzej
idole tłumów szczęśliwie zwiali, odprowadzani tęsknymi spojrzeniami, napięcie
podniosło się od razu.
- Byłyśmy tu
pierwsze – naskoczyła na nie Perona.
- Poza tym, to
Grnavy nie może się zdecydować, co woli, więc nie jest po równo w ogóle –
dodała Bonney.
- Zamknij się,
Perona, nie powinnaś czasem opłakiwać tego idioty? – Domino była bezlitosna.
Różowowłosa
wybuchnęła płaczem i pobiegła w głąb korytarza.
- Doktorze
Law…!
- Jest wyjście
– powiedziała Vivi. – Grnavy zdecyduje, czy woli Sanjiego, czy Zoro, a
pozostałe dwa fankluby będą walczyć o Monet. Co wy na to?
- Stoi –
powiedziała Kanako.
- Stoi –
skinęła głową Sarinea.
Ema przymknęła
oczy.
- Stoi.
A LITTLE GAME OF HATE
Łzy leciały po
twarzy Perony jak groch, gdy biegła w stronę gabinetu pielęgniarki.
Trafalgar Law
szedł korytarzem, gdy niemal się z nią zderzył.
- Doktorze
Law! – wychlipała.
- Perona?
Przyjdź później, spie…
- Ale
Moria-sama…
Law struchlał.
Ten kretyn chyba tu nie przylazł…?
- … nie żyje!
No przecież
wiem, do cholery.
- Muszę iść.
Dyrektor mnie wzywa.
- Doktorze,
czy pan Moria cierpiał?
Perona ani
myślała się odczepić. Law miał ochotę ją udusić. Nie dość, że ten gruby wieprz
kazał mu ogarnąć to wszystko, nie dość, że Hogback nawiał razem z nim, to
jeszcze ta dziewczyna…!
Skręcił. Bum.
Perona wpadła na kogoś i poczuła na twarzy miękki materiał. Materiał?
- Misiaczku!
Law z niejakim
przerażeniem obserwował, jak obiekt uczuć Perony nie może się zdecydować, czy
się odsunąć i dać jej walnąć w ścianę, czy dać się przytulić. Wybrał opcję
numer trzy.
- Perona.
Twarz
dziewczyny poszarzała w jednej minucie, gdy błyskawicznie odczepiła się od
niego i pognała w stronę Lawa, chowając się za jego plecami. Kuma patrzył na
nią – lub na cokolwiek innego, trudno powiedzieć – bez wyrazu.
Perona nie
wiedziała, co powiedzieć, więc wybrała – jej zdaniem – bezpieczny temat.
- P-p-p-pan
Moria nie żyje.
- Nie żyje? –
zdziwił się Tyran.
Trafalgar Law
miażdżył go wzrokiem, co normalnie byłoby cokolwiek trudne przy tej masie.
- Idę do
Garpa, bawcie się dobrze – lekarz dostrzegł w tym szansę ucieczki.
- Mam zajęcia.
Do widzenia – pożegnał ich Kuma.
Law się zatrzymał.
- Jutro, Kuma.
Dziś jest wolne, bo jest pierwszy września.
Wojownik mórz
myślał przez chwilę.
- Więc idę do
Morii. Cześć.
- Odwiedzasz
jego grób? Jakie to miłe z twojej strony – zajęczała zapłakana Perona. – Też
chc…
Łaps.
- Lepiej nie!
– Law pociągnął ją za sobą, oddalając się szybko.
NO HARM NO FUN
W gabinecie
wicedyrektora – który był między gabinetem Garpa a pokojem nauczycielskim –
Crocodile popijał kawę z filiżanki, siedząc za biurkiem. Obok niego stał
parujący dzbanek i dwa puste kubki. Robin widocznie bardzo dbała, by nie
zabrakło mu morder… ee zbawiennego napoju. Doflamingo półsiedział, półleżał na
krześle naprzeciwko.
- Kawy,
Donquixote Doflamingo-sama? – Robin wspinała się na wyżyny uprzejmości ze
złośliwym uśmieszkiem. – Przyszedł Trafalgar Law-sama. I Perona.
- Gecko
Moria-sama nie żyje – zachlipała cichutko dziewczyna.
- Nie żyje? –
zapytał Crocodile – obojętnie, Doflamingo – z radością, Robin – spokojnie.
Perona
patrzyła to na nich, to na chirurga śmierci.
- To Misia…
Bartholomew Kuma-sama nie poszedł na jego grób?!
- Law, to
twoja wina, prawda? – zapytał Doflamingo z dziwnym uśmiechem.
Crocodile
przez jedna króciutką chwilę wyglądał na zainteresowanego.
- Wiń Kumę. Ja
jej nie powiedziałem, że Moria jeszcze dycha! – wybuchnął chirurg.
Crocodile
drgnęła szczęka, Doflamingo zaliczył facepalma, a Robin zaczęła się śmiać.
- To czego
dyrektor chce? – zapytał Law, starając się trzymać nerwy na wodzy.
Robin położyła
na biurku talię kart.
- Garp niczego
– powiedział Crocodile. – Ale…
- Olać apel.
Co powiesz na partyjkę rozbieranego pokera? – uśmiechnął się szeroko
Doflamingo. – I… co u mojej Monet, do cholery?!
W sąsiednim
pokoju Ayo oglądała naprawiany przez Franky’ego, Kaku i Lucciego ślimakofon.
Bon Clay patrzył im na ręce z zażartością stróżującego brytana.
Dziewczyna
doskonale słyszała wszystko, co mówiono w gabinecie obok. Perona, ta różowa
duszka ze starszego roku (czyżby była z rocznika widmo?) nawijała jak
katarynka, jak Monet prawie się utopiła, jak Zoro ją wyłowił, a Ann nastawiła
złamane skrzydło. Jak o zielonowłosą biją się szkolne fankluby – tu Ayo
poświęciła odrobinę uwagi swoim kamratkom z Umi, dumając, jak to się skończy –
jak Moria żyje, zaraz, że co?!
W tym momencie
Perona gwałtownie ucichła.
Law siedział
na skraju biurka i patrzył ze złością na Doflamingo, który rozcapierzył palce.
Perona była czerwona jak burak i to bynajmniej nie z powodu gołej klaty
lekarza. Doflamingo stracił jedynie pierzasty płaszcz, a Croco fular, marynarkę
i kamizelkę. Robin, która przezornie ubrała się na cebulkę, wciąż paradowała w
mniej lub bardziej pełnym odzieniu.
- Fuj! –
jęknęła duszka.
- On jest
przynajmniej ładny – pocieszyła ją nauczycielka archeologii.
- Ale ja nie
chcę się z nim całować! – powiedziała wrzaskliwie Perona.
- Poker jest
za trudny. Zagrajmy w butelkę – zaproponował z uśmiechem Doflamingo. – Ej,
Baby, przyłączysz się?
Ayo zamarła za
drzwiami. Nowa nauczycielka strzelania?
Pokojówka
leżała związana łańcuchami w rogu pokoju, łypiąc na nich.
- Tylko mi się
nie zakochaj – napomniał ją z ojcowską czułością wojownik mórz.
Robin podeszła
i uwolniła kobietę. Baby 5 się nie poruszyła od razu, tylko przyczłapała po
chwili i usiadła na oparciu obok swojego szefa, opierając się o jego szerokie
plecy.
- Nienawidzę
cię, paniczu.
- Wiem –
Doflamingo odchylił głowę do tyłu… i znowu rozstawił palce.
Ayo bezczelnie
przycisnęła się do szpary w drzwiach, patrząc, jak Robin obraca się
automatycznie i leci w ramiona Baby 5, zdzierając z niej fartuszek. Z obydwu
kobiet buchały kłęby wściekłości. Perona zaczęła cofać się przezornie do drzwi
i nagle zastygła. Nie mogła się ruszyć.
- Nieładnie
podsłuchiwać.
Diabelska
Brewka dostała zawału i odskoczyła od drzwi. Żaden z mężczyzn w pomieszczeniu
obok nie zareagował. Odwróciła powoli głowę i zobaczyła opaskę do spania. A
potem znajomą pandę, śpiącą smacznie na szerokiej dłoni Aokijiego.
- Rety, rety,
chociaż coś ciekawego robią?
- Czyżby Ema
zamówiła na wynos? – mruknęła kapitan, patrząc, jak admirał też przysuwa się do
drzwi.
Nico Robin
wtulała twarz w biust jakiejś babki, opierającej się o Donquixote Doflamingo.
Crocodile sięgnął po swoją filiżankę z kawą. Jakaś różowowłosa uczennica tkwiła
w miejscu jak posąg. Trafalgar Law mierzył wzrokiem wojownika mórz.
- Jeny, jeny –
Aokiji siupnął do tyłu na podłogę i położył się. – I pomyśleć, że próbuję się z
nią umówić.
- Panie Kuzan?
- Ty jesteś
Ayo z Umi Monogatari, prawda? Rok drugi. Jejku, co ja mam teraz zrobić z tą
Robin – nasunął opaskę na oczy.
Kyu~
Panda
wskoczyła na jego pierś i pisnęła, patrząc czarnymi ślepkami na dziewczynę,
która jeszcze tak niedawno ratowała ją
od nieszczęsnego losu.
Kyu~ <no zrób coś~>
Ayo stuknęła
się pytająco palcem w pierś.
- Że niby ja?
- Co? – Aokiji
odsunął opaskę.
- N-i-e!
Prędzej pocałuję karalucha!
Perona
potrząsała głową w lewo i prawo, aktualnie siedząc na kolanach Lawa. Robin z niepokojem
patrzyła, jak kawa Crocodile’a znalazła się w niebezpieczeństwie, bowiem urocza
parka zajmowała aktualnie pół biurka.
- Po dobroci,
albo siłą – poinformował dziewczynę beznamiętnie chirurg. – Nie znasz go?
Doflamingo
pochylił się do przodu, gdy Baby 5 oparła się o niego mocniej, przyciskając
głowę do jego kręgosłupa.
- To jest
uczeń – przypomniał chłodno Crocodile.
- Moria się
nie pogniewa – powiedział beztrosko Doflamingo.
- Moria mnie
pierdoli! – wrzasnęła Perona.
Wyraz twarzy
osób obecnych gabinecie był… osobliwy.
- To znaczy,
ma wszystko w dupie – jęknęła.
Doflamingo
wybuchnął śmiechem.
- Nie wątpię,
fufufu~
Law zaatakował
znienacka, całując ją bez ostrzeżenia.
- Drań! –
warknęła różowowłosa, nie wiedzieć do kogo.
- Wiemy,
wolałabyś Morię – wtrącił Crocodile z
widocznym obrzydzeniem. – Ale wcale nie chcemy słuchać o … stosunkach z twoim
mistrzem.
Dziewczyna
była bliska łez.
- Nie, nic,
panie Kuzan.
Aokiji
westchnął głęboko.
- Próbowałem
być miły.
- To znaczy? –
Ayo przysiadła na podłodze bliżej niego.
- Zapytałem
ją, czy pójdzie ze mną na randkę.
- Tak się tego
nie robi – zaprotestowała energicznie.
Mężczyzna w
końcu przestał spać.
- A jak?
Bon Clay
manipulował przy ślimakofonie.
- Swan~ Dobra
robota, Galley-La.
Lucci
prychnął, Kaku poprawił czapkę.
- Zawsze
możesz liczyć na suuuper mnie! – zapewnił Franky, zanim ich wygonił z pokoju
nauczycielskiego.
- Ayo,
zaczekaj.
Dziewczyna
spojrzała na opiekuna swojego roku.
- Znasz kogoś,
kto mógłby zając się nadawaniem komunikatów przez szkolne radio, swan~?
Zero-chan chyba nie lubi, gdy ja to robię~
Kuk spojrzała
na Bon Claya. Na Aokijiego. I jeszcze raz na Bon Claya.
Szatański plan
w jej głowie zaczął nabierać kolorów.
Ann głaskała
swój miniślimakofon, patrząc na Monet, która leżała gapiąc się w sufit. Pell
wyszedł, zaopatrzony w parę cennych wskazówek, a dr Law nie wracał. Monet
powoli się budziła.
- Lepiej ci?
- Nie. Nie
będę już przydatna dla panicza. Nie zasługuję, by dla niego pracować.
Oho, czyżby
depresja?
Te przyjemne
rozmyślania przerwało ciche turut turut turut.
- Tu Ann, Umi
Monogatari. Co? Ayo CO ci powiedziała? Nie, nie widziałam Kida…
ZWIERZĘ-CY MAGNETYZM
Większość Umi
była zajęta swoimi fanklubowymi przepychankami. Grnavy siedziała na pokładzie,
przyglądając się ćwiczącemu Mihawkowi. Nie miała pojęcia, do jakiego fanklubu
się zapisać, zanim obydwa ją rozedrą na strzępy, ale właściwie dobrze jej było
w obecnym stanie.
Zobaczyła
gościa z grzywą zielonych włosów i kłami, który siedział na relingu nieopodal i
też wgapiał się w najlepszego szermierza świata. Wojownik mórz odłożył
treningowy miecz i odebrał pudełko z lunchem od nadchodzącego Jinbeia, po czym
obydwaj usiedli i zaczęli jeść.
I wtedy Grnavy
to przegapiła. Nóż nadleciał nie wiadomo, skąd i wbił się tuż obok uda
świeżaka. Szermierz zapaliła następnego papierosa. Kid, co tym razem
kombinujesz, i czy Ayo o tym wie?
Ktoś się
zaśmiał obok.
- Dałaś się
podejść.
Obróciła
głowę, by uświadomić komuś, kogo po głosie nie poznała, że Umi Monogatari się
nie podchodzi, bo to Umi Monogatari podchodzą ciebie… i zobaczyła pięknisia ze
szpadą. A, to ten. Nówka sztuka.
- Grnavy –
powiedziała bez zbytnich wstępów.
- Cavendish.
- Nie jest mi
miło.
Drugi
szermierz kiwnął głową w stronę zębatego.
- A ten już
komuś nadepnął na odcisk?
Tak, mojej
kapitan i jej kumplowi-sadyście.
- Szukasz
rozrywki? – wydmuchała dym.
- Raczej
fajki.
Spojrzała na
niego spode łba i podsunęła mu paczkę.
- Pytałeś o
odciski – strzepnęła papierosa.
Do dziwaka
przy relingu podszedł Kid i, o dziwo, Sarinea. Czyżby kluby świrusek przestały
się żreć na ten moment? Na twarzach obojga malowała się mina „zaraz zginiesz”,
z tym, że u Kida była zabarwiona optymizmem, a u Sarin – głęboką rozpaczą.
- Przepraszam,
na drugi raz będę celował lepiej, Lolomolo – powiedział Kid niemal uprzejmie.
- To jest
Bartolomeo – wtrąciła ponuro dziewczyna.
- Nie walczę z
takimi jak ty – zarechotał Kanibal.
- To wcale nie
jest babski mundurek! – wrzasnął Kid.
- No co ty nie
powiesz – mruknęła Sarinea.
Turut turut
turut.
Kid pogrzebał
w kieszeni płaszcza.
- Przepraszam,
mój ślimakofon. Ayo, co jest?
W miarę
rozmowy na twarzy Kida malował się powoli okrutny uśmiech. Im szerzej się
uśmiechał, tym bardziej paskudnie wyglądał.
- Ktoś umrze –
stwierdziła z bezbrzeżnym smutkiem Sarinea.
A po chwili…
- Hej!
- Co jest, kurwa?!
- Zdejmij to!
- Chyba ty!
- A gdybym
szukał rozrywki? – Cavendish zapalił.
Grnavy
kliknęła swoim miniślimakofonem, który wyłączył się w tym samym czasie, co
Kida, który aktualnie krzyczał na cały statek.
- To dobrze
trafiłeś.
Po wejściu na
statek, gdy załoga Umi Monogatari rozeszła się w różnych kierunkach, Yumi
rozejrzała się bezradnie. Gdzie mógł być
fanklub Ace’a?
Postanowiła
się rozpakować. Ciekawe, co będzie w tym roku. Cholera, Sanji. Zeszły raz był
za-je-bi-sty. Yumi do dziś pamiętała tę imprezę, na której razem z piratami
Serca spacyfikowali grono pedagogiczne stosowną dawką – lub wiadrami – środka
usypiającego. O rany, stary.
Właśnie,
impreza. Dziś powinna być jakaś. Najlepiej duża. A jak duża impreza, to i
jedzenie.
Yumi doskonale
wiedziała, gdzie iść. W kuchni pod pokładem wysoka babka wrzeszczała na siwego
faceta z kilkoma cygarami w ustach.
- Obieraj
szybciej! Hina jest niezadowolona!
- Zamknij się,
kobieto!
- Nie drażnij
mnie! Bierz przykład z młodego!
- Którego? –
zapytał sarkastycznie Smoker.
Sanji, który
wydostał się jakimś cudem z objęć Ace’a i Zoro, obierał ziemniaki równiutko,
rozsiewając intensywną woń alkoholu. Obok niego Bonney siekała niechlujnie
swoje, bardziej zainteresowana zjedzeniem ich niż krojeniem, a Luffy wpatrywał
się w swój ziemniak, z którego została tylko malutka kuleczka.
Smoker
prychnął, zgromiony strasznym wzrokiem Hiny, szefowej kuchni. Brook przy barze
popijał herbatkę z elegancko odgiętym małym palcem
- Yohohoho!
Moja ulubiona uczennica!
- Dzień dobry,
panie Soul King – Yumi wsunęła się na stołek obok.
- Zjesz coś,
kochanie? – głos Hiny natychmiast się ocieplił. – Nie ty, Smoker!
Gdy kucharka
pogoniła Smokera na zaplecze, a Brook zaczął sobie coś nucić pod nosem, Yumi
pochyliła się do Sanjiego.
- Jak idą przygotowania,
yohoho? – zapytała cicho, nie mogąc powstrzymać chichotu.
-
Perfekcyjnie. Ciasteczka już się pieką,
mellorine~
Ayo patrzyła
na admirała marynarki z uśmiechem pełnym wyższości, po czym podeszła do
ślimakofonu.
Uwaga, uwaga, uczniowie wszystkich lat! Dziś
o godzinie 21 na najwyższym pokładzie statku odbędzie się potańcówka! Czujcie
się zaproszeni, wszystkie załogi… oraz wy, drogie grono pedagogiczne –
dodała nieco ciszej.
- Widzi pan,
panie Kuzan? Będzie pan miał swoją okazję – wyszczerzyła się do niego.
A ja swoją,
pomyślała.
Yumi podniosła
głowę, gdy głos przebrzmiał. Czyli Ayo dostała się do ślimakofonu.
Luffy wywalił
ziemniaka.
- Żarcie! –
zawołał jednocześnie z Bonney.
- Zagram coś,
yohohoh~! – obiecał Brook, z wrażenia prawie rozlewając herbatę.
Jak na
zamówienie, z pewnej odległości dobiegły dźwięki Binksu no sake. Sanji
uśmiechnął się do muzyków, gdy wrzucał kolejny ziemniak do wiadra.
- Pospieszcie
się tam – dobiegło z zaplecza. – Mamy obecnie nowy priorytet! Albo się
wyrobicie, albo cały statek będzie tu harował za karę!
Yumi ujęła nóż
bez słowa i weszła za bar. Zwędzenie czegoś ostrego to jednak będzie bułka z
masłem.
Kid potrząsał
swoją dłonią wściekły. Jego nadgarstek i nadgarstek tego prosiaka były
sczepione jakimiś… kajdankami? Łańcuchami? Cholera wie, czym!
- Co to jest?!
- zawył Bartolomeo.
- Kurwa, ty mi
powiedz! To twoja sprawka?! – ryczał Kid.
- Zdejmij to!
- Lekarza….!
Komunikat z
głośników ledwo zagłuszył wrzask na pokładzie. Kid zacisnął dłonie w pięści i
powlókł Kanibala za sobą.
Cavendish
spojrzał pytająco na szermierza obok niego.
- Ja pierniczę
– mruknęła Grnavy. – To była bułka z masłem.
Sarinea stała
obok nich zupełnie spokojnie. Na jej twarzy malował się podejrzany – bo radosny
– uśmiech, gdy schodziła za nimi na niższy pokład.
Monet patrzyła
w lustrze na swoje obandażowane skrzydło. Zsunęła się z kozetki i podziękowała
z ponurym uśmiechem lekarce. Po jej wyjściu Ann odetchnęła, lecz nie na długo.
Kid wparował
do gabinetu z jakimś drugoroczniakiem o aparycji świni.
- Ann, zrób
coś! On nie chce się odczepić! – wrzasnął czerwonowłosy.
- Chyba ty! –
warknął Kanibal.
- Pokażcie to
– zażądała dziewczyna.
Gdy obejrzała
dokładnie dziwaczną opaskę, jej szczęka zadrgała, jakby miała się rozpłakać.
Gdyby któryś z nich mógł zobaczyć jej wyraz twarzy, byłby, delikatnie mówiąc,
zaniepokojony. Ann bowiem była bliska płaczu – ze śmiechu.
A więc tak to
chcecie zrobić, dziewczyny.
Przed swoja
misją Kanako postanowiła się czymś pocieszyć. Na stres najlepsza jest
czekolada. Albo ciasteczka. A tak się składa, że jej ciasteczko uciekło w
nieznanym kierunku. Gdy ich fankluby się rozeszły, wicekapitan Umi spojrzała na
Emę.
-
Co powiesz na małe poszukiwanie, hm… skarbów?
Binkusu no sake wo~
Soul King
byłby dumny, kurde. Ace odkorkowywał kolejną butelkę sakę, śpiewając pod nosem.
Obok niego kiwał się Zoro.
Todoke ni yuku yo~
Znalezienie
tej dwójki nie było trudne, nie uszli bowiem daleko. Zadekowali się mianowicie
w pobliżu kuchni i zapasów. Zoro pomyślał mgliście, że Ann pewnie chętnie by
się napiła. Kanako i Ema wtarabaniły się bezczelnie do środka, zamykając za
sobą drzwi.
- Kima… ka… Yo, laseczki – przywitał się
Ace. – Napijecie się z nami?
- Nami makase~ - zanucił Zoro.
Kanako ujęła
butelkę pewną ręką. O tak, to jej zdecydowanie się przyda.
Po chwili cała
czwórka śpiewała zgodnie na cały głos.
Przez ten cały
czas Kanako nie opuszczało niejasne wrażenie, że miała coś zrobić…
CUT-(E-PET)-TING
Sarinea
upewniła się, że Kid i Bartolomeo dotarli w jednym kawałku – dosłownie – do
gabinetu pielęgniarki, po czym udała się w głąb korytarza. Na tym poziomie była
jeszcze kuchnia. Po chwili zwolniła, dobiegły ją bowiem głosy. I poczuł zapach
dymu.
- Kto? –
zapytał krótko męski głos.
- Nie wiem,
mmmm!
Rozległ się
trzask. Sarinea przyczaiła się i dostrzegła zarys potężnej sylwetki i bicz. Jej
serce zabiło gwałtownie, gdy poczuła czyjś oddech na karku. Ktoś położył jej
dłoń na ustach.
- Ale zdaje
się, że będzie ubaw, tylko… mmmm!
- Uspokój się,
Sadie i gadaj – rozległ się warkot.
- Ach, ummm,
rób mi tak jeszcze!
Rozległ się
trzask i szuranie. Po chwili wszystko ucichło.
- Cicho - Sarinea usłyszała tuż przy uchu zimny
szept. – Pauli może i jest tylko człowiekiem, ale Jabra ma doskonały węch,
zapewniam cię.
Ktoś obrócił
ją do siebie i położył jej ręce na ramionach.,
- Więc, może
ty mi powiesz, co wie Sadie-chan? – oczy Lucciego świdrowały ją na wylot. – Co
się będzie dziać na tej cholernej imprezie o 21?
Sarinea
przymknęła oczy. Sama powiedziała Sadie-chan o wszystkim. A teraz… jasny szlag.
- Ghrr… Nie
będę tak miły jak Pauli. Ty pomożesz mi, ja tobie. Więc jak?
Cień
przesłonił jej widok. Pazury na ramionach przebiły jej skórę.
- Ja…
I Sarinea
zaczęła mówić.
- I właśnie
tak to się robi.
Ayo skończyła
recytować przyspieszony kurs podrywania panienek dla facetów w średnim wieku.
Nie miała pojęcia, czy Kuzan jej słucha, ale panda patrzyła na nią swoimi
czarnymi ślepkami. Czyżby jej się wydawało, czy dostrzegała w nich aprobatę?
Nie, to na pewno tylko przywidzenie. Gdzie ta cholerna Kana? Już dawno powinna
być na miejscu.
Czemu ja
wszystko muszę robić sama?!
W pokoju obok
Robin zbierała resztki ubrania. Baby 5 leżała padnięta na piersi Doflamingo,
który gładził ją po głowie jak ulubionego pupila. Żyła na czole Crocodile’a drgała lekko. Law próbował
odkleić od siebie Peronę, która co prawda nic mu nie zrobiła, ale ciążyła mu
jak cholera.
- Kawy, panie
dyrektorze? – zapytała Robin, mistrzowsko maskując wściekłość.
Podsunął jej
kubek natychmiast.
- Lej.
Uniosła drżącą
dłonią dzbanek, starając się utrzymać na nogach. Kolana jej zmiękły. Doflamingo
wyjął jej z dłoni dzbanek i nalał szczodrze do kubka, po czym objął kobietę w
pasie i posadził sobie na drugim kolanie. Robin niespecjalnie miała siłę
protestować.
Gdy drzwi obok
rozsunęły się, mężczyźni obrócili głowy. Ayo zamarła w progu, będąc mierzoną od
stóp do głów. Crocodile patrzył na nią badawczo, po czym sięgnął do swoich
pogniecionych kartek, szukając odpowiedniego listu gończego. We wzroku
Doflamingo widoczne było rozbawienie.
-
Ayo „Diabelska Brewka”, Umi Monogatari. Czego sobie życzysz? - zapytał bez
zbytnich wstępów wicedyrektor.
Law
pozbył się w końcu zbędnego balastu, rzucając nim w pierwszym lepszym kierunku.
Perona wylądowała na kolanach Crocodile’a z piskiem.
Ayo
zebrała się na odwagę, po czym spojrzała na drzwi wyjściowe, jakby spodziewała
się stamtąd ratunku w postaci siostry. Los jednak się tym nie przejmował, bo
zobaczyła jedynie chirurga śmierci, który zmykał chyłkiem z gabinetu.
-
Sir Crocodile-sama, Donquixote Doflamingo-sama, chodzi o dzisiejszą imprezę…
Gdy
dziewczyna z Umi Monogatari bez pardonu wlazła do gabinetu, Law postanowił
skorzystać z chwilowego odwrócenia uwagi i się z niego ulotnił. Gdy
obwieszczono wieczorną imprezę, Perona by się nawet cieszyła, gdyby nie to, że
Law był okropnie niewygodny. Do diabła z nią.
Co
za popieprzony dzień! Law miał ochotę usiąść i się napić. Albo zjeść. Hina
zawsze pamiętała, że nie lubi chleba i karmiła go wyłącznie ciepłymi daniami.
Obiady szkolne zaczną być wydawane o 19 w
stołówce na środkowym pokładzie.
Trafalgar
Law podniósł głowę. Damski głos ze ślimakofonu wkładał w swoją robotę sporo
pasji. Właśnie. Warto by coś zjeść.
EAT ME, DRINK
ME
Szkolna
stołówka była dość rozległym pomieszczeniem wypełnionym mnóstwem okrągłych
stolików. Naprzeciwko wejścia stał podłużny stół dla kadry, przy którym
aktualnie siedział wicedyrektor Crocodile, opiekunowie lat: Aokiji, Bon Clay,
Donquixote Doflamingo, Spandam (piąte krzesło było puste), nauczyciele: Dracule
Mihawk, Jinbei, Boa Hancock, Marshall D. Teach, Nico Robin, Brook, Franky, Baby
5.
Pell
przycupnął gdzieś w kącie, podczas gdy Hina, Smoker, Sanji, Bonney, Luffy i
Yumi zajmowali się roznoszeniem jedzenia.
Fankluby
Ace’a, Zoro i Sanjiego trzymały się razem. Osobno siedzieli Galley-La, osobno
starsze roczniki – postrach szkolny.
Sanji
postawił przed Ayo talerz z ciasteczkami czekoladowymi i waniliowymi, po czym
uśmiechnął się rozbrajająco. Kapitan podziękowała i rozejrzała się. Jej
dziewczyny były rozrzucone po sali. Skinęła im głową, że wszystko w porządku,
po czym nachyliła się do Ann i Kalify.
Sarinea
czuła na karku palące spojrzenie Lucciego, który kazał jej usiąść ze sobą. Nie
zamierzał spuszczać jej z oczu, postanowił bowiem zobaczyć na własne oczy, co
się będzie działo wieczorem.
Kanako
i Ema dotarły do mesy z opóźnieniem, podpierane przez Ace’a i Zoro, wciąż
śpiewając. Gdy wicekapitan dotarła do swojego stolika, Yumi podała jej półmisek
i szepnęła coś do ucha. Dziewczyna ożywiła się natychmiast i zaczęła żywo
szeptać z Domino. Ema padła na krzesło przy fanklubie Zoro, a Perona
przyczepiła się do niej natychmiast z najnowszymi ploteczkami.
Grnavy
usiadła z pierwszakami. Cavendish obserwował, jak Kid przekrzykuje się z
Bartolomeo, nie mogąc się od niego – dosłownie – odczepić. Ann uśmiechnęła się
do niej porozumiewawczo, patrząc, jak Trafalgar Law siada przy stole
nauczycieli. Na szczęście niczego nie zauważył.
Sadie
położyła swoją tacę naprzeciwko obandażowanej smutnej dziewczyny o zielonych
włosach.
-
Można, mmmm….?
Monet
skinęła głową.
-
Ciebie też sponiewierali?
Na
szyi Sadie widniały ukąszenia. Monet przekrzywiła głowę.
-
Nie wiem, o czym mówisz.
-
Och…! Będziesz wieczorem?
-
Nie sądzę.
- Przyjdź. Będzie fajnie, mmmm!
LET'S GET PARTY STARTED
LOVE IS IN THE AIR
Wbrew temu, co
powiedziała różowej dziewczynie z batem, o dziewiątej wieczorem Monet wspięła
się na górny pokład. Po obiedzie część stolików przeniesiono na górę. Górny
pokład był zalany przyćmionym światłem.
- No podejdź
do niej.
Pell spojrzał
na lekarkę Umi Monogatari, która uśmiechała się do niego lekko.
- I zrób to.
Szuch. Stopy
Monet oderwały się od podłogi, gdy ktoś ją złapał.
- C-
Pokład statku
oddalał się z każdą minutą. Monet spojrzała ze zdziwieniem w twarz mężczyzny w
opasce, który ją porwał. I oparła głowę na jego piersi. Wieczorne niebo było
takie piękne.
I WILL GO DOWN WITH THIS SHIP
Grnavy
siedziała na pokładzie i paliła spokojnie papierosa. Kątek oka ujrzała
zbliżającą się Sarineę.
- Wszystko
gotowe?
Ponura
dziewczyna bez słowa wskazała stojących niedaleko Kida i Bartolomeo, kłócących
się zażarcie.
-
Czerwonowłosy chce widzieć się z Ayo. I… mamy Lucciego.
Szermierz
westchnęła.
- Jakże mi
przykro, Kid.
- A tobie jak
poszło? – zapytała z bladym uśmiechem Sarin.
Grnavy
machnęła ręką, pokazując na pięknisia ze szpadą.
- Poznaj
Cavendisha.
Pięć minut później,
na odległym końcu pokładu Kid szamotał się jak głupi, trzymany przez ogromnego
kota w żelaznym uścisku. Bartolomeo Kanibal zwisał bezwładnie obok.
Lucci spojrzał
na obydwie dziewczyny i jakiegoś świeżaka. Grnavy dmuchnęła dymem.
- Sorry, Kid,
chłopie. To nic osobistego. Miałeś pecha znaleźć się w złym miejscu o złym
czasie. Masz pozdrowienia od kapitan.
Odwróciła się
i odeszła razem z archeolog.
Za nią rozległ
się plusk.
ICE HEART
Ayo siedziała
przy stoliku z wściekłą miną. Czy ten Aokiji niczego nie kumał? Czy to naprawdę
było aż takie trudne? Podryw na pandę mu nie wyszedł, to trzeba było zaatakować
bardziej stanowczo! Co z tego, że nauczycielka archeologii była zimna jak lód,
on powinien mieć w tym jakieś doświadczenie!
Spojrzała na
zegarek. Był jeszcze czas. Kadra jeszcze się nie przypałętała.
Fankluby
zbierały się powoli w grupki. No dobra, pierwszą część przedstawienia czas
zacząć.
TWO SPICES FROM HELL
Yumi ukryła
nóż w rękawie. Roznosiła razem z Bonney i Sanjim pozostałe od obiadu ciasteczka,
pilnując, by Luffy się do nich nie dobrał. Nie miała pewności, czy już tego nie
zrobił, a jeśli tak… miała jedynie nadzieję, że nie wybrał waniliowych.
Kanako i Ema
mierzyły się wzrokiem, tocząc zażarta dyskusję na temat, czy ładniejsze są
włosy zielone, czy czarne. Ann położyła kres tym rozważaniom, ciągnąc za sobą
harpię, która niedawno wylądowała na pokładzie w ramionach Pella.
- Najpierw
Grnavy – powiedziała Sarinea, idącą obok szermierz.
Dziewczyna
spojrzała w twarze swoich załogantek. Teraz kluby były reprezentowane licznie i
otaczało ją, cóz, grono wściekłych fanek, które wpatrywały się w nią z
napięciem.
- Hm… no… cóż…
ja… Czy ja muszę?
Ayo miała
morderczy wyraz twarzy, Kanako buchnęła płomieniami, Ema zastrzeliła ją
wzrokiem kładąc dłoń na pistoletach, Sarinea kliknęła senbonami, Ann
rozciągnęła leniwie ramię niebezpiecznie blisko.
- Dobra,
dobra. Zoro – wzruszyła ramionami Grnavy. – I tak wisi mi sparing. A ty –
obróciła wzrok na zielonowłosa, trzymaną stanowczo przez Ann – lepiej nie próbuj ich wkurzać tak jak ja, okej?
Monet patrzyła
na nie, jakby nie do końca rozumiała, co ma zrobić.
- Usiłujemy
cię zwerbować do fanklubu Sanjiego – poinformowała ją Ayo.
- Lub Ace’a –
Kanako nie pozostawała w tyle.
- Pamiętaj, że
to Zoro cię uratował – wtrąciła Ema.
- Jak możesz
się wahać? – mruknęła Tashigi.
- Sanji ma
cudowny uśmiech i kocha kobiety – zapewniła ją Sarinea.
- Ej, ale nic
nie pobije piegów Ace’a – zaprotestowała Kanako.
- Przekonajmy
się, który z nich jest najlepszy – zaproponowała Perona, będąca najwyraźniej w
morderczym nastroju po Lawie.
- Co masz na
myśli? – zdziwiła się Camie.
- Ace, Zoro,
te ciastka są pycha. Zwłaszcza waniliowe – powiedziała z uśmiechem duszka.
Niedaleko nich
rozległo sie buch. Ktoś upadł na pokład, a za nim ktoś następny.
- Waniliowe –
wyszeptała Yumi, podchodząc do nich.
- Ale to
czekoladowe miały być…!
Kanako
patrzyła z przerażeniem, jak jej ukochany Ace wpiernicza ostatni kawałek
jasnego ciastka, wpychając je jednocześnie do ust Zoro. Sanji bronił się, jak
mógł.
Fanki wydały
zgodny okrzyk, gdy obydwaj chłopacy osunęli się na podłogę. Pokład dookoła nich
był usłany ciałami jak jakiś upiorny cmentarz, na którym ktoś zapomniał
pochować zwłoki.
Ayo spojrzała
na wściekłą Kanako. Na przestraszoną Emę. Na Sarineę, która uśmiechała się
złowrogo. Na Grnavy, która najspokojniej w świecie paliła papierosa. Na Ann,
która wzruszyła ramionami. Na Yumi, która miała nie-winny wyraz twarzy.
- Cholera.
Idziemy.
HEART-BROKEN
Trafalgar Law,
chirurg śmierci, supernova i szkolna pielęgniarka w jednym najchętniej ominąłby
tę imprezę. Pech, że lekarz mógł być potrzebny, a wypadałoby w końcu zacząć
pracować, a nie opieprzać się jak ten grubas Gecko.
Jego
miniślimakofon zabrzęczał.
- Halo halo?
Law zacisnął
zęby.
- Skąd w ogóle
masz mój numer, Perona?!
- Panie
doktorze, mam tu, hm… ta dziewczyna z rodziny Donquixote, chyba źle się czuje.
Widzi pan, ona latała…
- Nie za
wcześnie?
- No..
właśnie.
- Gdzie
jesteście? Zaraz tam będę.
- To są
uczniowie – powiedział wkurwiony głos.
- Wyluzuj,
będzie zabawa. Nie wierć się tak, Baby 5.
- Panie
wicedyrektorze, wszystko gotowe – powiedział damski głos z tyłu. – Może kawy?
- My chcemy
kawy – zażądał wyniosły damski głos na prawo.
- Teach i
Jinbei się wymigali, Kuma nie przyjdzie – powiedział chłodny głos na lewo.
Klik. Drzwi
stuknęły.
- Och, chyba
mamy gościa, fufufu.
Law wszedł pod
pokład do sali jadalnej. W przyćmionym świetle ciężko było cokolwiek zobaczyć,
ale doskonale widział osoby siedzące na krzesłach przed stołem nauczycielskim.
A raczej ich nogi i tego, kto pod nimi leżał.
Aokiji, który
przypadkiem zawędrował na dolny pokład przed chirurgiem, położył się na ziemi i
głaskał pandę. Robin poprosiła go, by się nie wtrącał, ale pozwolono mu zostać.
Kadra
nauczycielska w osobach wicedyrektora
Crocodile’a, opiekuna trzeciego roku Donquixote Doflamingo, sekretarki Nico
Robin, nauczycielki pirackiego Boa Hancock i nauczyciela szermierki Dracule
Mihawka patrzyła na niego z podestu.
Perona
przykucnęła na oparciu krzesła Mihawka, szczerząc do niego wszystkie ząbki.
Trzask. Twarze
obecnych zwróciły się w prawo, a z otwierających się właśnie drzwi kuchni
zaczęli wychodzić…
Hina z
Marynarki. Podeszła do podwyższenia i ukłoniła się nisko. Splotła ręce i
trzasnęła stawami, stając za Lawem.
Co, kurwa…?
Kalifa z Galley-La
Company, rocznik czwarty, skłoniła lekko głowę i stanęła z prawej.
Sadie z Impel
Down, z biczem w ręku, upadła na kolana i zamiotła grzywą podłogę, po czym
zajęła lewą stronę.
Doflamingo
zepchnął Baby 5 z kolan, aż zatoczyła się do przodu, a Robin wyszła przed nich,
z krzywym uśmiechem, krzyżując ręce na piersi.
One także się
ukłoniły, pierwsza gorliwie, druga sztywno.
Trafalgar Law
zaczął mieć złe przeczucia.
O Umi
Monogatari można było powiedzieć wszystko, ale wyczucie czasu zawsze mieli
zaczepiste. Zeszli ze schodów prowadzących na górny pokład dokładnie wtedy, gdy
Hina rozpinała swoją klatkę dookoła mężczyzny i otaczających go kobiet. Pręty
uderzyły z trzaskiem za stołem nauczycielskim odgradzając ich.
- Sorka, coś
nas zatrzymało – powiedziała Ayo.
Dziewczyn było
dziwnie dużo. Podostawiały sobie krzesła i usiadły po drugiej stronie klatki.
Lawowi to wyglądało jak jakieś szkolne fankluby. Miały nawet jakieś znaczki.
- Co wy, kurwa
robicie?! – wydarł się chirurg śmierci.
Dłonie
wyrastające na jego ciele unieruchomiły go.
- Roo-
Jedna z nich
przezornie zatkała mu usta.
- Moja
dziewczynka – pochwalił ją Doflamingo.
- Co ty
pieprzysz? – warknął Crocodile.
- Chwalę ją za
ciebie, nie można?
Law zaczynał
być wściekły. Kalifa podeszła do niego i zaczęła pocierać delikatnymi ruchami
dłoni o jego tors. Jednocześnie ręce Robin zaczęły pozbawiać go płaszcza. Jego
ubranie zrobiło się śliskie i zaczęło samo spadać.
Trzask. Sadie
podeszła bliżej i machnęła biczem, który spadł na jego plecy. Szelest. Ręce
Robin wykręciły mu dłonie do tyłu i usłyszał kliknięcie. Kajdanki z kairouseki.
Kurwa!
- Nie za
prosto? – Doflamingo spojrzał leniwie na kapitankę Umi Monogatari.
Reżyserka
całego przedstawienia uśmiechnęła się krzywo.
- Zdejmij.
- Przecież
wystarczy mu trzymać rękę na ustach – mruknął Mihawk.
Law
najchętniej by ją ugryzł. Ale kajdanki mu zdjęto.
- To jest
szkolna pielęgniarka… - jęknął Crocodile.
-
Proszę się nie obawiać, panie dyrektorze. Pan Trafalgar Law skończy… w jednym
kawałku, obiecujemy – powiedziała energicznie Baby 5, formując pistolet z palca
wskazującego. – No, pokaż Baby, co masz.
-
Nie jestem z gu…
Bam.
Pokład pod stopami Lawa poszedł w drzazgi. Poślizgnął się na pianie z bąbelków
i poleciał do przodu, prawie wpadając na Aokijiego. Dziewczyna okrążyła go i
zaczęła strzelać z tyłu, odłupując kolejne drzagi.
-
Ostro – powiedziała Hancock. – Jesteśmy zaskoczeni.
Mihawk
przymknął oczy. Aokiji obserwował Robin. Po chwili napotkał wzrok Ayo. Było coś
dziwnego w tym spojrzeniu.
Naglącego.
Jego
ręka drgnęła. Spojrzał zaskoczony na pandę, która pisnęła, a potem podniósł
wzrok na podwyższenie, patrząc prosto na Doflamingo. Zza szkieł kolorowych
okularów nie było nic widać, a wojownik mórz patrzył przed siebie z kpiącym
uśmieszkiem.
Aokiji
poruszył reką. Dziwne. Robin właśnie rozebrała Lawa aż do spodni. Admirał wstał
i podszedł do kobiety od tyłu. Wyciągnął ręce i pochylił się, obejmując ją.
Robin zastygła, z wciąż skrzyżowanymi ramionami, gdy została odciągnięta do
tyłu.
Kuzan
nie mógł tego widzieć, ale… Doflamingo uśmiechnął się do Umi Monogatari. Ayo
odwzajemniła uśmiech.
Law
mógł aktualnie zobaczyć, jak facet-lód tuli do siebie zaskoczoną nauczycielkę
archeologii, całując jej szyję.
I
jak Baby 5 zmienia broń na nóż i podchodzi do niego. Cholera.
Yumi
pomyślała, że jej nóż kompletnie się nie przyda.
Szluch.
Po jego rozciętym policzku spłynęła kropla krwi.
Kanako
spojrzała na podest.
- Zmieniamy
warunki, panie Crocodile, panie Donquixote. Mamy dla was prezent… na górze.
- Fufufu~
Crocodile
spojrzał na obecne dziewczyny, marszcząc brew.
- Lucci! –
zawołała Sarinea.
Z górnego
pokładu zszedł lampart, taszcząc bezwładne ciała Ace’a i Zoro. Sanji szedł za
nim, z rękami w kieszeniach i z przepraszającym uśmiechem pod tytułem „to nie
ja”.
- Błagam,
niech Garp tego nie zobaczy – warknął Crocodile.
Ann podeszła
do niego i wyjęła z kieszeni fiolkę.
- Odtrutka.
Gdy Zoro w
końcu się i budził, poczuł, że ma okropnego kaca. Spojrzał na Ace’a, starając
się sobie przypomnieć, gdzie są i właściwie co robili ostatnio.
- Trzeba to
ożywić – zdecydował Doflamingo. – Boa, byłabyś tak uprzejma?
Hancock się
uśmiechnęła.
- Będziemy ten
jeden raz mili dla paskudnych mężczyzn. Mero mero merrow!
Law poczuł, że
jego serce zastygło. A ręka na jego ustach… zniknęła.
- Jesteście
bez serca – wychrypiał.
- No właśnie –
kiwnął głową Mihawk.
- Robin,
wycofaj się – powiedział Crocodile.
Robin
rozkrzyżowała ramiona i obróciła się do Aokijiego. Law odzyskał w końcu oddech.
I spojrzał przymglonym wzrokiem na dwóch chłopaków.
Cholera.
Miał dziwne
wrażenie, że powinien... powinien…
Zoro lekko się
zdziwił, gdy Law rzucił mu się na szyję i sięgnął do jego haramaki. Ace
pokręcił głową, po czym jakaś niewidzialna siła popchnęła go do przodu.
Król Dressrosy
uśmiechnął się leciutko. Niektóre owoce się naprawdę przydawały.
Ace’owi
zrobiło się gorąco, gdy Law go pocałował. W ucho. W policzek. W usta.
Hancock
spojrzała na niego wyniośle.
Zoro objął
lekarza od tyłu i pociągnął, gryząc go w kark. Ciekawe, jak bardzo był pijany,
pomyślał Mihawk. Efekt ciasteczka ustępował, ale przecież nachlali się wtedy w
tym magazynie.
Aokiji w końcu
dotarł do ust Robin. Jego pocałunek mroził krew w żyłach.
Law zaczął sam
z siebie zdejmować spodnie, kompletnie nie rozumiejąc, dlaczego to robi.
I wtedy Ace
padł na ziemię jak długi, przewracając przy okazji Zoro. Rozległo się
chrapanie.
- Na bogów
yaoi, on zasnął! – zawołały Umi Monogatari.
- Co to jest
yaoi? – zainteresował się natychmiast Doflamingo.
Ayo zagryzła
wargi. I spojrzała na Kanako. Na Emę. Na Grnavy. Na Sarineę. Na Ann. I na Yumi.
Ten, kto się
odezwał, wprawił wszystkie obecne tu dziewczyny – i nie tylko – w zdumienie.
- Yaoi jest
jak pójście do pracy po imprezie – rzekła Boa Hancock, zdeklarowany wróg
rodzaju męskiego. - Najlepiej wtedy być przytomnym.
"Co to jest yaoi!?" Cooo!? Jak można czegoś takiego nie wiedzieć T^T Załamka...
OdpowiedzUsuńBoa grr... -.-
opowiadanie cudowne, warte przeczytania, ale chyba przeczytam jeszcze raz xD musze to wszystko dokładnie przeanalizować xD
Moim nauczycielem będą Franky i Baby5 :O To będzie interesujące :D
Ayuś skarbie jesteśmy razem w klasie! *.*
[i ZoSanek też jest ^^] NIEBO :D
Ja, Ace, Kana i Zoro śpiewający Binks no Sake xD Piękny widok xD
Kana, zielone włosy są lepsze :P
[dopiski do listy... cudne! xD]
Kocham Pando te Twoje parodie i w ogóle ;_; Nie dość, że fajny pomysł, długie, dobrze opisane postaci, to jeszcze bardzo lubię Twoje poczucie humoru. Żebym ja umiała takie coś pisać XD. Zawsze chciałam umieć pisać zabawnie, ale... No cóż, nona comenta~:D.
OdpowiedzUsuńKOCHAM TE MOMENTY Z LUCCIM I... MNĄ O.O <3333333333333333 [tak jakby] Zwłaszcza ten, gdy zaszedł mnie od tyłu :3. Omnomnom. Hot hot.
Nie zgadzałam się momentami z niektórymi zachowaniami Sarinei, ale nie będę się czepiać, bo i tak odwaliłaś kawał dobrej roboty i wszystko oddałaś jak trzeba.
Czekam na kolejne dziełka w Twoim wykonaniu~! >3
No i w końcu musiałam wybrać Zoro .
OdpowiedzUsuńHmm... To, że jestem w jego fanklubie, nie znaczy, że muszę być jego fanką, nie? I mogę mu obić twarz? Nie?..
No dobra, a tak teraz to już jak normalny, w miarę, człowiek. Po raz kolejny Panda odwaliła kawał dobrej roboty. Trzeba się trochę mocniej wczytać, bo nieco chaotycznie, ale nie dziwne biorąc pod uwagę to, co się tam działo :D
Ogólnie? Boskie. I chyba tyle wystarczy ^^
[Won od fajek. Fajki są moje ]