Tytuł: Anybody Out There?
Liczba rozdziałów: 2/?
Gatunek: yaoi
Para: ZoroxAce
Ograniczenie wiekowe: 18+
Piosenka przewodnia: Jason Walker - Echo
Tak, wrzucamy Wam, kolejną część naszej zabawy. 2 rozdział "Anybody Out There"
Jak już wspominałam w pierwszym rozdziale Kana jest naszym ślicznym psychiatrą, Ace'em, a ja zamkniętym w sobie wieźniem, Marimo. Mam nadzieje, że nie zawiedziemy waszych oczekiwań.
Drugi rozdział historii miłosnej o młodym psychiatrze i buntowniczym więźniu.
Rozdział 2
Odcięty od świata.
Ace nie został
psychiatrą, aby pomagać ludziom, a dlatego żeby się wykręcić z własnych
wyrzutów sumienia, które czuł nawet nie z powodu popełnianej zbrodni. Minął
dzień od wizyty Zoro. Na same wspomnienie na jego ustach pojawiał się uśmiech.
Zarzucił na siebie
kitel i ruszył przed siebie. Zbył strażników, którzy odradzali mu wejście do
samego serca więzienia "czułymi" słówkami i wszedł tam jakby nigdy
nic, ignorując oszczerstwa więźniów, którzy nie szczędzili wulgarnych epitetów.
Szukał jego celi.
Roronoa
właśnie robił pompki w celi, jedyna rzecz, na którą mu jeszcze pozwalano. Od
wczoraj nie pozwalano mu nawet wyjść na dwór. Jakoś specjalnie się nie przejął
i tak miał siedzieć w izolatce. Usłyszał hałas wśród więźniów. Zignorował go,
pewnie znowu jakaś bójka, chociaż to rzadkość, że to nie on był jej przyczyną.
W celi Zoro
nie było jeszcze nowego współlokatora. Może to i lepiej, miał przynajmniej
spokój. Facet miał się pojawić dopiero wieczorem, podobno siedzi za handel
narkotyków. Zielonowłosego jakoś to specjalnie nie obchodziło. Miał tylko
nadzieję, że nie będą sobie wchodzić w drogę.
Ace pokazał
parę razy środkowy palec, gdy jacyś więźniowie podzieli się swoimi fantazjami
erotycznymi z nim w roli głównej, ale na zaczepki nie powiedział nic. Wiedzieli
o nim dość sporo, dla wielu był wrogiem numer jeden.
Gdy doszedł do
celu swojej podróży, uśmiechnął się delikatnie. Szarpnął za kraty, aby
poinformować o swojej obecności.
— Akukuk! —
przywitał się ładnie. — Zaprosisz? Mam coś dla ciebie.
— Hę? — Zoro
uniósł głowę, gdy ktoś przerwał mu ćwiczenia.
— Znowu ty!? —
Wstał. I podszedł do krat. Przekręcił głową na boki, a jego kark strzelił dwa
razy z powodu długiego nieporuszenia nim. — Czego chcesz? — Złapał za kraty.
— Spędzić czas
z kimś w miarę na poziomie. Należy mi się chyba, nie? — zagadnął. W ramach
potwierdzenia swoich wcześniejszych słów, odchylił lewą cześć kitla, aby
pokazać Zoro swoją przepustkę w postaci puszki piwa.
— Och. to ja
rozumiem! — Zoro uśmiechnął się łapczywie. — Teraz to mogę z tobą gadać, ale z
jedną puszką to sobie długo ze mną nie porozmawiasz. Jest tylko jeden problem,
to nie ja decyduje, czy tu wejdziesz. — Popatrzył na niego ze zdziwieniem. —
Jesteś głupi?
— Jak będziesz
się ładnie zachowywać, to może zostaniesz więcej — odparł spokojnie. Nie bał
się go. Nie czuł strachu. Wiedział, że Zoro nie był przeciętnym więźniem.
Wyciągnął telefon z kieszeni. Czekał przez chwilę aż w końcu ktoś odebrał.
— Otwórz mi
cele dwudziestą.
— Nie mogę.
Nie mam pozwolenia.
— Tylko na
góra dziesięć minut. Chyba chcecie zagłuszyć rozlew krwi, ne?
— Dziesięć
minut.
Kraty się
otworzył. Ace wszedł do środka i się rozłączył, a gdy zamknięto go razem z
Zoro, uśmiechnął się delikatnie. Cieszył się jak diabli, że akurat jego dłużnik
pełnił dzisiejszą wartę.
Roronoa usiadł
na pryczy i wyciągnął dłoń w stronę Ace'a.
— Dawaj!
Portgas
rozglądał się wyraźnie zaciekawiony po celi.
— Jejku,
jeszcze nigdy nie patrzyłem na to z takiej perspektywy — zachwycił się jak małe
dziecko, nie omieszkał wystawić język w stronę gościa, który wykonywał w jego
stronę obsceniczne gesty. — Morderca! — krzyknął ten sam więzień, a reszta mu zawtórowała.
Zapomnienia na chwilę o obiecanej puszcze dla Zoro.
— Oi! — Zoro krzyknął
podenerwowany. — Dawaj piwo! — Machnął ręka na psychiatrę. — Jeśli nie masz
zamiaru mi go dać, to spadaj! Albo przyłączysz się do tego, co zostawił tą
czerwoną plamę! — Roronoa wrzasnął, wciąż czekając na jego ukochane piwo, za
którym już tak strasznie tęsknił.
— Oi, wybacz,
kotek. — Oparł się wygodnie plecami o kraty, aby więźniowie nie zauważyli, co
się wyczynia w środku. Dał mu piwo. — Zdrówko.
Nie bal się
Zoro. Jego groźby nie robiły na nim żadnego znaczenia. Nie chciał tylko wyjść
na tego, co nie spełnia warunków umowy. W końcu zaufanie to podstawa.
— Współczuję
życia pod jednym dachem z taką hołotą.
— Przywykłem —
odrzekł otwierając puszkę. Wziął łyka — Aaach, cudowne. Tak dawno tego nie
piłem! — Westchnął. Oparł się o ścianę. — To... O czym chcesz gadać? - Roronoa
znowu popił piwo. Wiedział, że skoro to powiedział to słowa musi dotrzymać i
pogada z tym przeklętym psychiatrą.
- Oi tam.
Czuję w kościach, że wielu przyjemnych rzeczy nie robiłeś — odparł. Zoro pewnie
czuł się tu swobodnie, o wiele bardziej niż w jego gabinecie. — Czym się
zdradziłeś? - zaciekawił się, puszczając mimo uszu kolejne oszczerstwa pod jego
adresem. Jeden ze strażników krzyknął, aby się natychmiast uciszyli.
— Kogo
zabiłeś? — Zoro spytał, ignorując pytanie Portgasa. Były rzeczy, o których nie
chciał gadać. Patrzył na lekarza z zainteresowaniem. Facet wyglądał na normalnego,
ale jego aura, była jakaś...”dziwna”?
Ace zaśmiał
się.
— Ja jestem
tym od zadawania pytań, wiesz — podsunął. — Zabawmy się w grę. Co ty na to?
Odpowiedź za odpowiedź, czy jakoś tak.
Czyżby nawet
Zoro targało sumienie? Ładnie wymigał się od odpowiedzi.
— Chcesz grać?
To odpowiedz na moje pytanie. — Zoro odrzekł, znowu biorąc łyka piwa.
— Jeśli się
nie pośpieszysz, to wypije całe piwo, zanim zdążysz na nie odpowiedzieć i tyle
będzie z naszej rozmowy. — Patrzył na puszkę, zaczął mieszać w niej piwo, jakby
to było najciekawsze zajęcie, na jakie było go wstać w szarej, brudnej celi.
— Hola hola,
nie tak szybko. Nie mówiłem, że to jedyne, co mam ci do zaoferowania — odparł Ace z grzecznym uśmiechem. — Pisali o
tym w brukowcu. Pamiętasz? O morderstwie starej i obrzydliwie bogatej
właścicielce domu pogrzebowego?
— T-To Twoja
sprawka? Czytałem coś o tym. — Kolejny łyk piwa. — Czy tam nie mówili o jakimś
podpaleniu przez psychopatę? — spytał zastanawiając się nad artykułem, o którym
mowa.
— Podpalenie
było później — uśmiechnął się zadziornie. — Ale dosyć o mnie. Pomówmy o tobie,
dobrze? Pamiętaj, odpowiedź za odpowiedź. — podsunął. Raport policji był
niejasny. Grafomania, przeszło mu
przez myśl, gdy to czytał.
— Heh, niezbyt
się wysiliłeś z odpowiedziom, ale niech Ci będzie. Jakie masz pytanie? - odrzekł.
Portgas zaczął być interesującym rozmówcą, tym bardziej, że przyniósł mu piwo,
niestety puszka była już prawie pusta. Jego dłoń poruszała się, chlupocząc
płynem wewnątrz puszki.
— Czym się
zdradziłeś? — powtórzył pytanie, siadając na górnej pryczy. Motyw był prosty,
tak mu się wydawało. Złamanie przysięgi. Zazdrość. Złość.
— Hmm, powiedzmy,
że miałem swoje powody by kogoś zabić. — Zoro odparł z niechęcią. — Masz
jeszcze? — Podniósł już pustą puszkę. —A i możesz usiąść oni i tak już wiedzą,
że masz piwo. — Zielonowłosy powiedział spokojnie, patrząc na sale poza kratami.
Jakiś gość z naprzeciwka właśnie pokazywał im swoje cztery litery, a inny
ciągle wrzeszczał w ich kierunku. Roronorze powoli zaczęły doskwierać te
krzyki. Ale jak na razie je ignorował.
Pomachał mężczyźnie,
który demonstrował im tyłek.
— Oni naprawdę
nas nienawidzą — stwierdził. — Nie pytam o powody. Chcę wiedzieć jak to się
stało, że siedzisz.
Rzucił w niego
puszkę. Wiedział, że złapie.
— Każda
zbrodnia kiedyś wychodzi na jaw — podsunął.
Roronoa z
łatwością złapał puszkę. Pociągnął za 'kluczyk' i otworzył, słysząc po raz
kolejny przyjemny syk. Tym razem wziął głębszy łyk, bo Ace i tak musiał zaraz
wychodzić, no chyba, że znowu coś skombinuje z wartownikiem.
- Aaach, jeśku
pytasz jak dałem się złapać, to nie zdziw się, ale sam się tu wpakowałem — powiedział
cicho, zasłonił oczy dłonią. - Heh, kto by pomyślał, że tak łatwo się poddam. —
Uśmiechnął się, jednak uśmiech był pusty, smutny, pozbawiony jakiejkolwiek
radości.
— Widzisz...
Świat nie jest taki prosty jak mi się kiedyś wydawało.
— Ruszyły ci
wyrzuty sumienie, tak? — Zaciekawił się. — Pij szybciej. Nie wiem, czy uda mi
się dalej go szantażować, kotek. A muszę zabrać dowody naszej zbrodni.
Zoro zaczął go
coraz bardziej fascynować. Uśmiechnął się do niego uroczo. Nawet on zauważył, ze
targały więźnia emocje rozdarcia. Lubił czuć ludzki smutek i ból. Miał
wrażenie, że wtedy naprawdę żyje.
— Żadne
wyrzuty. Wyrzuty sumienia są dla słabych ludzi! — Roronoa odchrząknął.
Oczywiście duma nie pozwalała mu się przyznać. Każdy normalny człowiek powinien
rozmawiać o niektórych sprawach, a on zawsze zatrzymywał wszystko w sobie.
— Nie popędzaj
mnie. — Roronoa przechylił puszkę i wypił już całą zawartość. Trochę poleciało
mu z kącików ust, więc przedramieniem wytarł je. — Łap — rzucił pustą, zgniecioną
puszkę w stronę psychiatry. — Możesz już iść.
— Trzymaj —
włożył mu do zaciśniętej pięści gumę do żucia i uśmiechnął się, ocierając się
ramieniem o jego ramię. — Jeśli będziesz grzecznym chłopcem w moim gabinecie
zostaniesz następnym razem coś naprawdę dobrego.
— Co dostanę? —
Zoro popatrzył na niego zdziwiony. Odsunął się lekko, dotknięcie Ace'a nie
sprawiło mu żadnej przyjemności. Żaden dotyk nie sprawiał mu przyjemności.
Nie okazał
niezadowolenia. Po chwili przy celi pojawił się strażnik.
— Panie
Portgas — odezwał się.
Zoro zaczął
przeżuwać gumę, jak gdyby nigdy nic i czekał aż jego gość sobie pójdzie.
— Jakie masz
życzenie? Dużo procentów — odparł wyrwane z kontekstu zdania, których sens mógł
zrozumieć tylko Zoro. Po chwili znalazł się po drugiej stronie. — Nie
rozrabiaj.
Z premedytacją
przydzielił Zoro ledwie pełnoletniego dzieciaka. Taki nie powinien sprawiać
żadnych problemów.
— Może być. —
Rorornoa uśmiechnął się. — Heh, nie mam zamiaru rozrabiać. — Widział jak Ace
zaczyna się oddalać. Gdyby chciał, to pewnie już dawno uciekłby z tego pierdla,
ale po co? Tam, na zewnątrz nie było nic, co wzbudzałoby jego zainteresowanie,
a ucieczka naruszała jego wewnętrzną dumę.
Parę może paręnaście
minut po odejściu psychiatry, strażnik znowu pojawił się przed jego celą. Koło
niego stał młody chłopak, który omal nie zsikał się w portki na widok
zielonowłosego.
— Masz dzisiaj
niezły ruch. Roronoa — odezwał się strażnik otwierając kratę. Klawisz miał
czarne włosy i sympatyczny wyraz twarzy. Zielonowłosy nic do niego nie miał,
więc zawsze potrafili wymienić ze sobą parę zdań. Zoro robił wszystko, żeby nie
nabroić na jego zmianie.
— Hah, żebyś
wiedział, już dawno moje skromne progi się tak często nie otwierały. — Zoro
popatrzył w jego stronę. Strażnik otworzył celę i pchnął chłopaka do środka.
Ten stanął wystraszony przy ścianie, ściskając swoje rzeczy. Jakby zaraz miał
uciec przed Roronoą. Strażnik odszedł kawałek od celi, ale potem zawrócił i
chwycił za jeden z prętów.
— Nie zrób mu
krzywdy, to dobry dzieciak — powiedział ze zmartwionym głosem. Zielonowłosy uśmiechnął się do niego wrednie.
Miał ochotę jeszcze trochę nastraszyć chłopaka.
— Nie czuję
potrzeby bym miał ciebie słuchać.
— Haha! —
strażnik zaśmiał się. — Masz rację!.
— Oczywiście.
— Chłopak omal nie zemdlał ze strachu. Zoro rozłożył się na łóżku. Widząc, że
dzieciak dalej stoi przy ścianie, popatrzył na niego.
— Oi. — „Nowy”
zadrżał, gdy usłyszał jego głos. — Nie bój się. Nic ci nie zrobię.
Współwięzień
dalej się go bał, ale po upływie godziny (może dwóch) uspokoił się, nawet nabrał
odwagi, aby wejść na jedną z prycz.
Reszty już nie
pamięta, musiał zasnąć.
Koniec!
Bajo! :D
Aż dziwię się, że jeszcze nie skomentowałam :) Akcja w celi mi się podobała. Ace i Zoro przynajmniej już jako tako ze sobą rozmawiają. Fajnie ich charakteryzujecie. Jestem ciekawa co będzie dalej :D Dawno nie było kolejnej części, więc mam nadzieję, że coś wrzucicie :)
OdpowiedzUsuń