18 stycznia 2013

[Opowiadanie] „Jeśli wszystko, co możesz mi dać to szept, przyjmę go z otwartymi ramionami” 1


Tytuł: „Jeśli wszystko, co możesz mi dać to szept, przyjmę go z otwartymi ramionami”
Autorka: Kanako
Korekta: Ayo3
Liczba rozdziałów: 1/2
Gatunek: yaoi
Para: AcexSanji
Ograniczenie wiekowe: 18+
Piosenka przewodnia: Wakaba - Ashita Boku wa Kimi ni Ai ni Iku
Czy w naszym życiu wszystko jest tak jak być powinno? Czy nie odrzucamy czasem uczucia, które uwiera nas mocno w tyłek? Ile jest warta nasza wojna z jutrem? Jak daleko człowiek może się posunąć, aby osiągnąć szczęście?
Gdy będziecie to czytać zdacie sobie pewnie sprawę, że opowiadanie jest inspirowane pewnym anime.
Zapraszam do lektury!

Dzisiaj również jedyną prawdziwą rzeczą jest moja samotność
Jeżeli teraz pójdę cię zobaczyć, na pewno skończy się to płaczem 
         Trzy lata wcześniej.
Sanji biegł ile sił w nogach, poprawiając w biegu szalik i mocniej ściskając pod pachą kilka książek.
— Jeszcze tylko jeden zakręt… — mruczał pod nosem, zerkając nerwowo na zegarek. Miał świadomość,  że tym razem przesadził. Może faktycznie powinien przestać błądzić z głową w chmurach
Nie miał pojęcia, kiedy to się stało. Nagle jedna noga zaplątała się o drugą i stracił równowagę.
— Auć — zawył asekuracyjnie z bólu, próbując się podnieść na łokciu.
— Może pomóc, co? Z doświadczenia wiem, że trudno się wygrzebać. — Usłyszał łagodny głos tuż nad swoją głową. Po chwili silne dłonie złapały go za ramiona i uniosły ku górze.
— Dziękuję — wymamrotał cicho pod nosem, czerwieniąc się jak piwonia, gdy stanął o własnych siłach. Pozwolił, aby grzywka zakryła mu obojga oczu.
— Następnym razem uważaj lepiej, bo ślisko tu jak diabli.
Usłyszał jeszcze. Gdy nabrał odwagi, aby unieść głowę do góry, umięśnione plecy właśnie znikały na horyzoncie śnieżnego krajobrazu.

*

Gdyby Sanji wiedział, że tak wszystko się potoczy, że jego przyjazd do Tokio wcale nie będzie usłany różami, nie zdecydowałby się na tak radykalną zmianę i nadal żyłby na garnuszku swoich rodziców, harując jak wół w rodzinnej restauracji z marną perspektywą na ujrzenie chociażby złamanego jena w portfelu.
Podrapał się po kilkudniowym zaroście na podbródku i jęknął żałośnie, zaciskając dłoń tak mocno na długopisie, że złamał go w pół.
— Nie przesadzasz trochę? Zabijasz swój stres jękami? To takie dziewczęce… — Poczuł na swoim karku obcy oddech i wzdrygnął się, marszcząc ze złości brwi.
— Ja przesadzam? — warknął ze złością. — To jest nudne jak flaki z olejem. — Zgarnął do ręki kilka kartek. — Nic nie trzyma się kupy. Bierze go jak chce, a ten jeszcze do niego lgnie — fuknął zdruzgotany, wypuszczając je z rąk i kładąc głowę na blat. Ziewnął ostentacyjnie. Marzył o ciepłej kąpieli i miękkim materacu.
— A może to jest miłość, co? Myślałeś nad tym…? — zapytał, stawiając przed jego nosem kubek parującej kawy.
— Weź ty lepiej zejdź na ziemię. Na osiemnastej stronie wyraźnie powiedział, że chce ruchania — mruknął Sanji.  
— No to powinieneś się skontaktować z autorem, bo modlenie się nad kartkami nie rozwiąże problemu.
Sanji poczuł jak para silnych ramion objęła go delikatnie. Zamknął oczy i policzył do dziesięciu, ignorując serce szalejące w jego piersi.
— To nie jest takie proste. Chyba za punkt honoru obrała sobie olewanie mnie na każdym kroku. Nie odbiera telefonów, na smsy nie odpowiada. — Był z siebie dumny, że głos mu nie zadrżał, ale przy odrobinie szczerych chęci nie mógł zignorować rumieńca, który oblał jego policzki, gdy kolega z pracy oparł brodę o jego bark.
— Może skumała, żeś żółtodziób, co?
— A co to ma do rzeczy! — Zbulwersował się nie na żarty. — Każdy jakoś zaczynał.
Usłyszał cichy, urwany śmiech.
— Może powinieneś posunąć się do złożenia odwiedzin Yoshioce-sensei, co? Może nie taki diabeł strasznych jak go malują, ne?
Sanji poczuł jak zalewa go fala gorąca, gdy poczuł rozgrzane, miękkie usta na swoim karku.
— To już zakrywa o molestowanie — odparł cicho, starając się zachować resztki zdrowego rozsądku. Zacisnął dłonie w pięści, aby skupić się na zapachu kawy i nie rozpraszać przez dotyk.
— Ile razy mam ci powtarzać, że chcę cię tu i teraz, co? — Delikatne, przelotne muśnięcia, przerodziły się w głębsze, mocniejsze pocałunki. Sanji zamknął oczy, gdy mężczyzna mocniej zacisnąć usta na jego skórze.
— Przestań… ja… ja naprawdę nie chcę, abyś stroił sobie ze mnie żarty — burknął cały zgniewany jasnowłosy.
— Wiesz jaki jest twój problem? To ty jesteś nudny jak flaki z olejem, a nie ta książka.
Portgas D. Ace zachichotał głośno, posłusznie zabierając od niego swoje ręce.  
Jestem w czarnym gównie, pomyślał rezolutnie Sanji, przyglądając się spode łba, jak redaktor naczelny siada na swoimi miejscu i, ocierając oczy z łez rozbawienia, włącza laptopa.
Aby czymś zająć swoje ręce i ukryć zdenerwowanie, które na pewno nie było wynikiem nieporadności autorki, ujął w obie dłonie kubek i zaczął wpatrywać się w czarną jak noc otchłań napoju.
Minęło pół roku odkąd utknął w wydawnictwie „Diarium”, specjalizującym się w wydawaniu na światło dzienne mang yaoi i nie potrafił dostrzec nowego jutra.

*

Wszedł do łazienki. Nie miał ochoty wracać. Jeszcze nie. Zresztą, nie czuł się zbyt komfortowo, będąc sam na sam w towarzystwie Ace’a, który najwyraźniej coś mu sugerował. Odkręcił kurek z zimną wodą i włożył głowę pod kran, zamykając oczy.

Pól roku wcześniej.
Sanji z niewyraźną miną złapał się za metalową poręcz, robiąc chwiejny krok w przód. Pociąg o tej porze nie tętnił życiem, toteż czuł się o wiele komfortowo niż za dnia, gdy ze wszystkich stron otaczał go ścisk. Czuł się wtedy jak sardynka w puszce i wzbierały w nim uczucia wymiotne. Może brały się stąd, że w swojej rodzinnej „dziurze” nigdy ulice i transporty publiczne nie przybierały w tłumy, zważywszy na dość niskie temperatury i śnieg pojawiający się na pięć miesięcy w roku?
Prawdę powiedziawszy Sanji nie miał najmniejszej ochoty się nad tym zastanawiać. Padał z nóg. Zawsze marzyła mu się praca w dużej redakcji, zajmującej się wydaniem bestsellerów, jako, że od dziecka kochał książki. Dawały mu poczucie fałszywego bezpieczeństwa. Lubił wczytywać się w historię o zabarwieniu seksualnym i wracać do nich po kilku latach, odkrywając, jak mało za pierwszym razem z nich zrozumiał, jak często próbował się doszukiwać drugiego dna tam gdzie go nie było. Książki były czymś stałym – nigdy nie ubywało im stron (chyba, że ktoś brutalnie ją zerwał) i litery zawsze zostawały na swoim miejscu, z wyjątkiem tych wyblakłych, które po kilkudziesięciu latach po prostu znikały.  
O tej porze nie brakowało tlących się pustych miejsc, więc dopadł pierwsze lepsze z brzegu. Oparł policzek o zimną szybę i nie przebierając w środkach, wtulił się w swoją torbę, zamykając oczy. Miał daleko do domu. Mieszkał na obrzeżach miasta. Wysiadał na przedostatnim przystanku, toteż mógł sobie pozwolić na krótką drzemkę. Wcisnął słuchawki do ucha, dzięki temu nie słyszał rozmów studentów, bełkotu pijanego salarymana czy rozchichotanych dwóch dam siedzących kilka siedzeń dalej. W innej sytuacji na pewno ładnie by się do nich uśmiechnął, zagadał, a może nawet udałoby mu się wymienić, z którąś z nich numerem telefonu. Dziś jednak nie miał ochoty próbować swoich technik uwodzenia, dziesiątego uśmiechu z serii tych, które ćwiczył przed zaśnięciem w łazience i tysiąca wymyślnych komplementów. Miał świadomość, że jego urok osobisty  i  pewność siebie wyparowały wraz z położeniem na kilkunastu biurkach sekretarek swojego CV. 
Ktoś wyszarpał mu słuchawkę z ucha. W ramach protestu mruknął coś niezrozumiałego pod nosem.
— Znamy się, ne? — Usłyszał po chwili pogodny głos pełen optymizmu. — Miałeś chyba… no wiesz…zadzwonić pod ten numer. — Ktoś wcisnął w jego dłoń kartonik. Jak się Sanji domyślił wizytówkę, ale nie miał najmniejszej ochoty, na chwilę obecną, się nad tym zastanawiać.
Rzucił ukradkowe spojrzenie swojemu rozmówcy. Jego usta nagle stały się niezwykle szerokie, gdy wygiął je w uśmiechu pełnym serdeczności. Sanji miał wrażenie, że był trochę naiwny. Może nawet przepraszający? A może to tylko wybryk jego chorej wyobraźni?
Był zbyt zmęczony i nieprzytomny. Obraz rozmywał się przed jego oczyma, twarz nieznajomego stała się dziwnie niekształtna, niewyraźna, jakby ukryta w otoczce mgły.
— Brałeś coś czy jak? — Gdy Sanji poczuł, jak ktoś szturcha go w policzek, uniósł dłonie, jakby w obronnym geście, choć wiedział, że żadnego aktu obronnego z siebie nie wydusi. Może co najwyżej ziewnąć komuś prosto w twarz, albo krzyknąć jakieś nieocenzurowane słówko do uszka.
— Nic nie mów. Nie rozumiem — burknął, nie zdając sobie nawet sprawy, że wymówił te dwa zdania w rodzimym języku swojej matki, Francuzki, ale zawsze gdy był podminowany, brakowało mu języka w głębie i plótł to, co mu ślina na język przynosiła, nie zastanawiając się czy ktoś to w ogóle zrozumie.  
— Hmm… A tak w ogóle zamierzasz, no nie wiem, przykładowo, stąd wyjść? Nie żebym ci coś sugerował czy coś, ale o takiej porze nawet tu nie jest zbyt bezpiecznie, wiesz? No spójrz tylko na tego mężczyznę po prawej… Wyraźnie ma ochotę zedrzeć z ciebie pas cnoty. Rozbiera cię wzorkiem. Widzisz to, prawda? A może celowo prowokujesz, hę?
Rozmówcę najwyraźniej nie bardzo obchodził fakt, że Sanji ma po dziurki w nosie jego troskę i gadanie od rzeczy. Chciał się po prostu zdrzemnąć. Gdyby miał tylko więcej sił, naprawdę pokazałby mu ile waży jego noga, jak mocno może ucierpieć jego piszczel. A tak musiał słuchać wesołego świergotu, który był pewnie poparty tylko tym, że obcy nie lubił siedzieć bezczynnie, chciał z kimś rozmawiać, nawet jeśli rozmowa miała się skończyć na monologu tylko jednej ze stron.
„Gówniani optymiści” – mruknął pod nosem.
— Mój przystanek. Trzymaj się jakoś i nie daj się zgwałcić. Bai. Bai.
Już gdzieś słyszał ten głos, ale… ale… pamięć była naprawdę ulotna, a on kurewsko zmęczony…

Przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze. Ta sama twarz. To samo spojrzenie. Ta sama noc.
Zaciągnął się papierosem i wbił smętne spojrzenie w szary dym, który, unosząc się swawolnie w powietrzu, tworzył awangardowy wzorek.
Prychnął pod nosem jak rozjuszony kot. Nie potrafił sobie przypomnieć dokładnie kontur jego twarzy, chociaż były bardzo męskie i… i…
— Oi, mógłbyś się w końcu wziąć poważnie za robotę, co? Te twoje udawanie było zabawne, ale tylko do pewnego momentu. — Usłyszał pocieszający głos redaktora naczelnego, który pochylał się nad pisuarem.
— Myślałem jak rozgryźć ten twardy orzech — wybełkotał Sanji. Czuł się naprawdę niezręcznie. Miał wrażenie, że połamał sobie od niego wszystkie zęby, ale nie miał zamiaru dać za wygraną.
— Co? Chciałbyś na niego dłużej popatrzyć? — Ace zaśmiał się, a Sanji znów poczuł jak policzki zalewają się delikatnym rumieńcem. — Jakby co, moja propozycja jest nadal aktualna, wiesz?
— Nie kpij sobie ze mnie, mówiłem już — rzucił Sanji, zakręcając dopływ wody.
— No dalej, nie wstydź się. Od niewinnego dotyku wrzód na dupie ci nie urośnie. — Zachęcał Portgas, chowając swoją męskość do spodni.
— Ty jesteś trochę jak taki wrzód na dupie, wiesz? — odgryzł mu się, pokazując język jak małe dziecko. Odwrócił się w stronę drzwi i szybkim krokiem pokonał odległość dzielącą go od wyjścia. Nie dane mu było jednak zrealizować swojej małej zachcianki, gdyż poczuł silny uścisk na swoim nadgarstku. Poczuł jak serce znów zabiło mocniej.
— Nie baw się ze mną w chowanego, Sanji-kun — mruknął Ace, przeciągając sylaby. — Ciągle uciekasz, chowasz się po kątach. Wiesz co? Pomyślałem, że może naprawdę nie nadajesz się do roli edytora…
— Ale…? — Sanji zaniemówił. Nigdy nie myślał o tym w ten sposób. Był pewny, że stać go na wszystko. Chciał po prostu udowodnić samemu sobie, że mógł żyć na własny rachunek, bez pomocy bliskich i jakoś, nawet jeśli od wypłaty do wypłaty, przeżyć kolejne dni. 
— Ale byłeś naprawdę szczęśliwy, gdy pierwsze twoje wydanie sprzedało się w tydzień w tysiącach egzemplarzach kopii, prawda?
— Ja… ja… to wcale nie była moja zasługa. Znaczy, nie do końca moja. — Bronił się jak mógł, uważając, że Ace znów w coś go wkręca. — Autorka miała już tak znane nazwisko, więc to normalne, że jej…
— Nie prawda! Jej powieści zaczęły się naprawdę staczać, niezależnie jak daleko brnęła w niegrzeczną akcję — mruknął niezadowolony Portgas, popychając Sanjiego na ścianę jak szmacianką kukiełkę.  Ale gdy jej rokowania poszły w górę, wtedy pomyślałem, że stać cię na więcej, dlatego dałem ci taką grubą rybę jak Yoshioka-sensei.
Sanji nie miał pojęcia, jak mógł rozumieć to wyznanie. Chciał wojowniczo postawić na swoim, oskarżyć go, że to jego wina, że jest teraz pod ścianą z beznadziejnym manuskryptem na biurku, z problemem jak stąd do końca świata i z nieprzyzwoicie bliskim terminem oddania pracy do drukarni, ale gdy tylko poczuł miękkie usta na swoich lekko uchylonych wargach, zabrakło mu w piersiach tchu. Wiedział, że to nie było dobre, wiedział, że nie powinien mu na to pozwolić, że powinien natychmiast odtrącić jego ciepłe dłonie, które wślizgnęły się pod jego koszulkę, ale dlaczego było mu tak cholernie przyjemnie? Miał wrażenie, że wszystkie wątpliwości i problemy, które ogarnęły jego życie, przestały istnieć dla chwili, w której mógł policzyć liczne piegi na jego nosie i policzkach.
— Ja… ja… — Mowa mu się zaplątała, gdy silna dłoń Portgasa zabłądziła do jego tylnej kieszeni i zacisnęła się na jego pośladku. Poczuł jego język na swoim podniebieniu i ciche westchnienie wydostało się z jego gardła.
— Powinieneś pójść do Yoshioki-sensei, wiesz? — podsunął po chwili. — Nie mam zamiaru brać odpowiedzialności za twoją niekompetencje, Kuro — dodał, odklejając się od niego.
Sanji poczuł, jak fala przyjemnego gorąca zmienia się w nieopisaną złość, a może nawet i wściekłość z uczuciem niedosytu, gdzieś na krańcu jego nadziei. Zazgrzytał głośno zębami. To znaczy, że dał się uwieść jego ciepłemu oddechowi i pocałunkom? Wiedział, że Portgas wodził go za nos, ale nie mógł uwierzyć, że jest tak zimnym i nieczułym draniem.
— No, co tak jeszcze stoisz? Adres masz w kieszeni. Idź.
— Zgłupiałeś. Ona na pewno już śpi. Zrobię to z samego rana — burknął Sanji. Nie był na tyle śmiały, aby nachodzić kogoś w środku nocy.
— Jak chcesz, tylko nie przeciągaj tego w nieskończoność, okej? — mruknął.
— Dlaczego… dlaczego jesteś taki nachalny? — zapytał Sanji. Zakrył szybko usta. Nie chciał słyszeć jego wytłumaczeń. Żałował, że nie ugryzł się w język. Nie czekał na odpowiedź, czerwony jak dorodny burak, postanowił wracać do domu, z nadzieją, że załapie się na ostatni pociąg.
 — To wszystko dlatego, że tak bardzo cię kocham — odpowiedział Ace, kontemplując ciszę, która zapadła.

 Wiesz Sanji, mimo że tak bardzo chciałem zapomnieć, nie potrafiłem wymazać ze wspomnień twojego szeptu, cichego „dziękuję”,  które wciąż rozbrzmiewa w mojej głowie. To źle, że chciałem pomóc szczęściu?...

*

Sanji stał jak kołek od dziewięciu minut pod drzwiami, naciskając nieustannie na dzwonek.
— Wyłaź cholero, wiem, że tam jesteś… — warknął cicho pod nosem.
Puszczały mu nerwy. Zdawał sobie sprawę, że na pewno ktoś był w mieszkaniu, bo widział, że w pokoju paliło się światło.
— Cholero jedna! — Uderzył pięścią w drzwi.
— Upierdliwiec z ciebie!
Ktoś krzyknął. Rozniósł się odgłos tłuczonego szkła, a Sanji przełknął głośno ślinę. O Yoshice-sensei krążyły legendy…

Koniec części pierwszej

7 komentarzy:

  1. Sekai-ichi Hatsukoi jak widzę, podziałał Ci trochę na wenie :D Mi też, mi też ;) Ja swoje zamierzam jutro zacząć pisać :) Hahaha, Ace i Sanji trudniący się w wydawaniu i edytorowaniu mang yaoi W mojej wyobraźnie prezentuje się o wspaniale :) W sumie dużo nie da się na temat opowiadanka napisać bez drugiej części. Sporo retrospekcji wsadziłaś, w każdej z nich był Ace i jestem ciekawa, czy Sanji przypomni sobie w końcu jego twarz :D Hihihi, zrobiłaś z niego wstydliwego ukesia :D Kaczorek czerwieniący się, to też nieziemski widok. Podobała mi się akcja w toalecie. Myślałam, że będzie coś więcej, ale pewnie przygotowałaś to na drugi rozdział ;) Tak więc, czekam z niecierpliwością :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tuż to wybitne dzieło jest dla takich zbereźników jak ty, Ayo! :D No ja czekam na owoce twojej pracy, kurczę, no, bo jestem ciekawa co przytrafi się mojemu kochanemu Sanjiemu!! E tam sporo, tylko dwie, poza tym jestem fanką takiej formy. Niektóre retrospekcje są takie uroooocze <333 Ale postawić też się umie, prawda? Mnie cholernie podoba się perspektywa rumieniącego się Sanjiego... kochany żółta kaczuszka z wypiekami na pyziak ^^ Hai hai. ;P

      Usuń
    2. Hahaha, uznam to za komplement xD Spoko, już zaczęłam tworzyć :D Ja do retrospekcji nic nie mam ^^ Też mi się podobają :) Kaczorek wymiata :D Moje słoneczko <3

      Usuń
    3. Ganabaruj, Ayotsy, ganbaruj! Na wiosnę to się może doczekamy, co, kontynuacji? ^^

      Usuń
  2. SŁOOOOOOOOOOOOOOODZIAK! Uwielbiam takie fanfiki:3 Nie mogę się doczekać kolejnej części, nyaa~ W fanfikach gdzie pojawia się Ace zawsze jest duża nutka pikanterii. Faktycznie Ayochan ma rację scenka w toalecie jest naprawę niezła, strasznie mi się podobała i jeszcze te opisy..kyaaa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pierwsze moje opowiadanie takiego typu, więc jest bardzo szczęśliwa, że przypadło ci do gustu. Dziękuję ;)

      Usuń
  3. uniósł dłonie, jakby w obronnym geście, choć wiedział, że żadnego aktu obronnego z siebie nie wydusi. Może co najwyżej ziewnąć komuś prosto w twarz, albo krzyknąć jakieś nieocenzurowane słówko do uszka. - kocham go, rozumiemy się bez słów, jutro będę miała tak samo jeśli chce skończyć Feniksa, kiedy Kan sobie smacznie śpi. Cóż taki i mój los.
    Wiesz tak cię namawiałam na zostanie w naszym fandomie (i nie zmieniam zdania, bo byłoby mi bardzo pusto i smutno) ale widać, jak jakiś fandom ci lepiej sprzyja, OP i DN to tworzysz cuda, za każdym razem. Bo to chyba o to chodzi, że jak jakiś opóźniony człowiek (tak, tak, ja) przeczyta ficka to chce poznać prawdziwą historię. Kiedyś to zrobię.
    Weź wytul bom kurka chora.

    Tak, to byłam ja - i wszystko jasne.

    OdpowiedzUsuń