23 maja 2014

[Opowiadanie] Shadows 2

Tytuł: Shadows (2)
Podtytuł: Dark in My imagination
Autor: Cifer D.Yumi
Korekta: Ayo3
Liczba rozdziałów: 2/?
Gatunek: yaoi, dramat
Para: ZoroxSanji+Law
Ograniczenie wiekowe: 18+
Dedykacja: Troszkę się naczekałaś aż to ujrzy światło dzienne, prawda Tori? ♥
Piosenka przewodnia:  Of Verona - Dark In My Imagination 
Zapraszam na nieco brutalniejszą, drugą część Shadows.


- Może w końcu zdradzisz imiona swoich cieni?
Pytanie huczało mu w głowie, jak jakaś mantra, jednak jego piąstki dalej biły w szkło, mocniej i mocniej, wystraszone, obolałe. Płakał, płakał tak przeraźliwie, a każdy pojedynczy szloch uciekał w przestrzeń celi, która w jednym z miejsc miała jeszcze trochę krwi i żyłkę z głowy ukochanego, która wyginała się abstrakcyjnie zabawnie, jednak Sanjiego to na pewno nie bawiło. Drapał po celi, a jego paznokcie się łamały. Zaczął kaszleć, plując śliną, która go w tym momencie zapiekła. Kopnął w miejsce, gdzie powinny być drzwi, jednak teraz nie drgnęły.
Zoro!
- Laaaaw!
Wychrypiały jego zaschnięte wargi, a reszta ciała skuliła się w przerażony kłębek. Nie chciał patrzeć na to, co zostało z umięśnionego, ukochanego ciała Zoro. Gdzieś w głębi powtarzał sobie, że to koszmar otoczony łatami, krwią. Chwycił się za tył głowy, drapiąc miejsce, gdzie niegdyś miał wszytą plastikową maskę z sześcioma dziurkami na oddech, jednak gdy tu trafił, zdjeli mu ją… Nie ,wyrwali brutalnie. Wtedy też krzyczał, jednak nie tak donośnie. Resztki łez popłynęły po podłodze. Przed jego zapuchniętym wzrokiem pojawił się czarny obcas, który z obrzydzeniem kopnął zwłoki. Gałka oczna niczym piszcząca piłeczka szczeniaka poturlała się w głąb sali.
- Jesteś piękny nawet w takim stanie, Sanji.
Przeciągnął sylaby imienia więźnia, a potem cichutko się roześmiał, rysując palcem na szybie serduszko w miejscu, gdzie była krew. Najpierw malutkie, a później nieco większe. Uniósł palec na ciecz i wytarł ją o biały kitel. W jego mniemaniu była paskudna, zbyt jasna, chodź odrobinę zakrzepła. Leniwie odwrócił wzrok, by przyjrzeć się Roronorze. Powoli będzie się tutaj rozkładał, gdy zabierze Sanjiego do siebie, do domu, ukryje go i będzie trzymać tylko dla siebie. No przecież oboje tego chcieli, prawda? Jednak nie dał poznać po sobie o czym myśli, jedynie ułożył sobie wygodnie swoją łaciatą czapkę na głowie i zapukał w szybę, podobnie jak puka się w szklane klatki zwierzętom w zoo. Blondyn wyglądał teraz jak małe wystraszone zwierzę. Ach, cudownie.
- Jesteś piękny, obsesyjnie piękny.
Rozmazał palcami serca, dotykając na szybie miejsca, gdzie była różowa twarz młodego mężczyzny. Spojrzała na Trafalgara z jawną pogardą, jednak zaraz znów opadła na przyjemnie chłodną podłogę. Nie miał siły na opór, czuł jakby sam umierał. Nie sprzeciwiał się, gdy wszedł do celi, gdy zabrał go na ręce, gdy zaczął całować łzy. Zero sprzeciwu. Umierał, jak Zoro. W ramionach Lawa został szmacianą lalką do zabawy, dokładnie rzecz biorąc, dopiero nią zostanie. Czuł to, czuł jak palce lekarza dotykają jego ciała w ten irracjonalnie pożądliwy sposób. Wolno ruszyli przed siebie, idąc wzdłuż korytarza, w którym unosił się dziwaczny odór, wpychający się do nozdrzy. Sanji uchylił przymknięte wcześniej powieki. Nie chciał patrzeć na Lawa, a już tym bardziej na to, co ujrzał w tym momencie. Po kolei, na każdym z krzeseł ktoś siedział. Jeden miał wyrwany mózg, ktoś inny ręce i nogi, tak że został sam tułów. Siedem ciał w rządku, ubranych w kolory tęczy i identycznie ułożonych. Czy Sanji krzyknął? Nie, nie miał tchu by wydać z siebie jakiś dźwięk, jakikolwiek. Nagle poczuł jak Trafalgar go sobie poprawia i trzyma pod pachami, podstawiając pod resztki ciała chłopca, może dziewiętnastoletniego. Miał wycięte miejsce na usta i wypchane słomą ubranie.
- By nie mógł nigdy więcej cię okłamywać.
Następne ciało.
Zapach zgniłych pomarańczy mógł dotrzeć do ich nozdrzy, wpleciony w wyblakłe, rudawo-krwiste włosy, które częściowo wycięte, leżały u stóp martwej kobiety. Miała wyciętą jedną pierś, a na udach skórki owocu, jakby ktoś wcześniej urządził sobie tu ucztę.
Trzecie.
Organy które wyciekały z rozciętego brzucha były obsypane prochem strzelniczym, niczym świetnie doprawione mięso. Chłopak miał dodatkowo wbite dwa rewolwery, odpowiednio po prawej i lewej stronie głowy w dobrze dobranym kolorze jasnej zieleni.
Czwarte.
Zaledwie dziecko, kilkuletnie, wyglądało, jakby spało z rozłożonymi rękoma. Z tą różnicą, że jego martwe ciało było nabite na majestatycznie zakręcone rogi jelenia. Wtedy Sanjiemu zakręciło się w głowie.
- Przestań… La...
Podsunął go do piątego ciała. Tym razem kobieta, o wiele starsza od tej pierwszej. Miała doszyte kończyny, niczym upiorny wachlarz wystawały z każdego członu jej ciała. Do tego miała powyginane palce, które układały się w pierwszą literkę imienia blondyna. Musiała krzyczeć, gdy jej to robił, bo miała usta otworzone szeroko w bólu.
Szóste.
Mężczyzna z wszytymi częściami ciała rekina, maską wbitą do twarzy, całkowicie nagi. Miał kilka gwiazdek wyrysowanych scyzorykiem, który na końcu miał go wbity w czoło. Oblany został niebieską farbą.
Ostatnie, siódme.
Był bez głowy, która przerobiona była na rączkę skrzypiec, po których spływały żyłki i resztki mięsa. Law usadził sobie Sanjiego na ziemi zaś sam zabrał smyczek, by zagrać upiorną pieśń. Była wolna, drażniąca uszy, ale Trafalgar grał dalej, przeistaczając nuty w szybsze, mniej naganne, jednocześnie tracące na płynności, a gdy skończył, stał przez chwilę, jakby oczekiwał oklasków, których nie dostał. Och, gdzie brawa?
- Są piękni, prawda?
Przytulił do siebie wątłe ciałko, które dało radę tylko płakać, więc przyłożył usta do chudego policzka i scałował każdą słonawą kroplę. Nie powstrzymał dłoni, która wyswobodziła się i chwyciła coś, co leżało najbliżej. Resztki słomy, które wtulił w siebie łkając, miętosił między palcami wystraszony, zły, bezradny. Tyle emocji kotłowało się w tym malutkim ciałku, które nie było w stanie nawet już śnić. Mówił coś pozbawionego formy, że chce ich z powrotem, że chce spać, że nie chce Lawa, że się boi, mruczał i mruczał cichuteńką modlitwę do samego siebie. Przecież bóg po czymś takim na pewno nie mógł istnieć. Tak minęli mnóstwo białych ścian, niejasnych pokoi, podeptane kończyny, zwykłe, puste gabinety, a Law go trzymał, niczym swe upragnione trofeum, którego nie mógł przestać całować. Dotykał wargami bladych, niemal sinych kończyn, głaskał pośladki, układał wargi na jego wargach. Nawet wtedy, a może szczególnie wtedy  Sanji był całkowicie bierny, nie dawał juz płynąć łzom, nie miał ich. Usłyszał jedynie jak obcas Trafalgara w coś się wbija. Może płuco, może serce, nerka, nie wiedział, był to tylko ohydny plusk. Wtedy też poraziło ich przeraźliwie miłe słońce.
- Jedziemy do naszego domu, tylko naszego. Na zawsze.
Blondyn miał wrażenie, że było tutaj ciemno. Wyobrażał sobie ciemność w której tonie, jednak okazało się, że to jedynie koc, puszysty i przyjazny, zakrył go calutkiego, by czasem nie było mu zbyt zimno i niewygodnie. Podłożył mu nawet poduszkę pod głowę i wtedy jeep ruszył przed siebie. Sanji czuł jak auto skręca raz w lewo, a raz w prawo. Radio ironicznie grało piosenkę o wolności.
- Chcę... do... mojego... domu....
- I jedziemy tam, najdroższy.
Maleńki domek, wcale nie na odludziu, zwyczajny, z cegły, pomalowany na biało z czarnymi dachówkami, drobny ogródek ze skoszoną trawą, huśtawka dla dwojga, perfekcyjnie zawieszone firanki w oknach. Law otworzył drzwi, wyjmując trzęsące się zawiniątko, które szeptało, że chce do domu. Do tego, gdzie wcale nie było tak czysto, ale ciepło i radośnie, że chce tam gdzie Zoro, gdzie jego wymiętolone, brudne spodnie, leżące na środku salonu, spocony ręcznik z siłowni, czy łoże nim pachnące. Lecz Trafalgar rozumiał tylko urwane słowa którymi się nie przejmował, a nawet uśmiechnął się do sąsiadki przechodzącej  obok.
- Och, pewnie chory?
Zagadała przyjaźnie kobieta w średnim wieku, niziutka, ze szczekającym przy kostkach psem, Yorkiem. Te drobne, hałaśliwe bestie niezwykle go irytowały.
- Zachorował mi na ospę. Jest tak słaby, że nie ma siły chodzić.
Uśmiechnął się do niej szeroko nim odeszła. Sanji nigdy nie widział tak obrzydzającego go uśmiechu, jak w tej chwili. Poczuł jak Law go sobie poprawia w ramionach i odchodzi, patrząc jak plecy kobiety znikają za zielonym płotem. Przez chwilę miał taką ochotę za nią coś krzyknąć, jednak zdał sobie sprawę, że potrafi jedynie chrypieć. Tylko taki dźwięk wydarł się z jego płuc, gdy przekroczyli próg domu. Jak przystało na doktora, było tutaj schludnie, raczej znikome ślady kurzu, czasami jakaś książka leżała tam, gdzie nie trzeba. Stara, wymięta koszula w której chodził po domu była przewieszona przez fotel. Chirurg wyminął te wszystkie nieistotne przedmioty, całując Sanjiego w jedyny, odsłonięty kawałek skóry, zostawiając tym samym paskudnie czuły całus na czole. Było słychać otwierające się, ciężkie drzwi, a potem schodzili gdzieś w dół. Ciemno, ciemniej. Gdy był w więzieniu przynajmniej było przyjemnie i biało, tutaj zaś gromadziła się kula czerni, dodatkowo szpecona odgłosem obcasów. Przez chwilę myślał że się oddalają.
- Zoro! Zoro, przestań się grzebać w papierach! Umyj ręce i chodź jeść!
Wołał z kuchni blondyn, wyjmując pieczeń. Jej ostry zapach poniósł się w głąb domu, nawet pod szparę drzwi biura Roronoy. Ten jedynie westchnął z uśmiechem, chowając jakieś akta do teczki byle jak. W sumie i tak go nudziły. Zajrzał do jadalni, gdzie już leżała zastawa, sok w kartonie i sama pieczeń. Aż poczuł ukłucie gdzieś w sercu, że nie mógł patrzeć jak ją obrabia. Lubił patrzeć nawet na to, kiedy Sanji sypał przyprawy, a Sanji widział to w jego spojrzeniu. Złapał go za dłonie i pociągnął na miejsce.
- Chodź no, zielony ślimaku, bo nam wystygnie.
Usiedli i cieszyli się jedynie dobrą kuchnią oraz swoją obecnością.
- Pyszne.
Odzywa się Zoro, a blondyn promienieje słysząc tę pochwałę.
Sanji już dawno okrył, że Zoro ma słabość do pieczonych nerek.
- Moja ukochana chyba się zdrzemnęła?
Szepta głos. Nadal jest ciemno i zimno. Koc jest już tylko na nogach. Coś wpija mu się w nadgarstki i biodra oraz w szyję. Klęczy.
- Chcę cię na kolanach.
W umyśle Sanjiego robi się coraz ciemniej.

3 komentarze:

  1. Aaaaaaaaaaaaaaaa ♡♡♡♡ Kocham, kocham, kocham ♥
    Najpierw odcinek Hanniego obejrzany w szkole, a teraz to~
    Uwielbiam Lawa skurwiela...hue hue hue .w.
    Nie wiem co jeszcze napisać, bo w sumie znasz moje zdanie na temat tego ficka ♡
    Aż sobie cytne Hanniego: What do you see when you close your eyes?

    OdpowiedzUsuń
  2. O jasny gwint... Ale to było mocne O.O! Takie sceny nam tu sprezentowałaś że wymiękłam. Genialny obraz mi się tworzył w głowie. Ciała Słomianych mną wstrząsnęły a rozpacz Sanjiego była idealnie oddana. Law bardzo pasuje da takiego charakteru i na psychopatę. Ostatnie zdania tak bardzo zachęciły mnie na dalszą część, że będę wyczekiwać jej ze zniecierpliwieniem:D!

    OdpowiedzUsuń
  3. No i gdzie następna cześć? Opko mnie przeraziło ale było super :)

    OdpowiedzUsuń