20 marca 2014

[Opowiadanie] Za zasłoną kwiatów wiśni - Rozdział 5

Tytuł: Za zasłoną kwiatów wiśni
Autorka: Ayo3
Korekta: --
Liczba rozdziałów: 5/?
Gatunek: yaoi, dramat, romans
Para: ZoroxSanji (oraz inne)
Ograniczenie wiekowe: 18+
Piosenka przewodnia: Rin' - Tenka
Po burzliwych i szokujących wydarzeniach we Wschodnim Królestwie, Ashi Sanji zostaje adoptowany przez Akagamiego Shanksa. Wychowując się na dworze spotyka na swojej drodze osobę, która wzbudziła w nim niezwykłe zainteresowanie. Czy nastroje panujące w całej Wschodniej Kainie będą sprzyjać tej dwójce? Zapraszam serdecznie na czwarty rozdział Za zasłoną kwiatów wiśni.
Różnych wydarzeń
Wspomnienia niesie zwiewne
Kwiat wiśni
 
            Księżyc swym pięknym blaskiem oświetlał szkarłat zdobiący papierowe ściany. Głębokie oddechy mieszały się z odgłosem opadającej krwi. Puste oczy patrzyły tępo przed siebie, jakby wygasłe w zrozumieniu swojej porażki. Ostry przedmiot tkwił w tętnicy, jakby od zawsze pragnął tam się znaleźć. Blada cera, jakby opatulona grubą warstwą pudru, emanowała zimno wprost nie do opisania. Bezwładne ciało leżało na drugim, którego oddech w tej chwili nie mógł się uspokoić. Chwila napięcia oraz strachu ulotniła się niczym poranna mgła, dając miejsce przerażeniu. A czerwonej substancji nie ubywało, wręcz przeciwnie, ulatywała tworząc coraz to nowsze obrazy. Jeden moment zaważył o życiu tego człowieka.
            Zszokowane niebieskie oczy obserwowały, jak powoli jego twarz zostaje naznaczona jego własnym czynem. Rozum nie ogarnia chwili i nie pomaga w żaden, nawet najmniejszy sposób. Odzyskując sprawność w kończynach, wyślizguje się z objęć zbrodni, chcąc być od tego jak najdalej. Oniemiały, skierował dłoń na wilgotny policzek, ukazując sobie barwę, której nienawidził z całego serca. Dotknął ust, jakby to one były sprawcą tego grzechu, w dzień tak bardzo przypominając kolory wylewającego się życia. Nie patrzył na swój strój, już wystarczająco widział to, co właśnie się działo. Zamknął oczy, próbując wyzwolić się od tego widoku, jednak zapach skutecznie mu to uniemożliwiał, wisząc w powietrzu.
            Nie wiedział do końca czym tak naprawdę jest spowodowany jego wstrząs. Możliwością utraty życia czy tym, że komuś to życie właśnie odebrał. Uspokojenie nie przychodziło, a w głowie tłukło się mnóstwo pytań. Zamachami uraczano osoby ważne, dzierżące władzę, stanowiące fundament całej Wschodniej Krainy, a nie jakiś podrzędnych pionków na dodatek płci żeńskiej. A przecież jego tajemnicę znała tylko jedna osoba więcej i to na dodatek ta, której ufał. Nie możliwością było, żeby cokolwiek zdradziła. I wiedział też, że tak na pewno nie było. W tej chwili brakowało mu go najbardziej, jednak myśl o nim pozwalała jakoś uspokoić serce i duszę.
            Omiótł czujnym spojrzeniem całe pomieszczenie. Naszła go myśl, że przecież to nie musiał być koniec, a kolejni zabójcy czają się za murami. Zastanawiał się, gdzie podziała się Robin i nim zdążył cokolwiek zrobić, usłyszał kroki dochodzące zza papierowych drzwi. Nie zastanawiają się zbyt długo, poderwał się na nogi i wyciągnął igłę z krtani nieżyjącego mężczyzny. Nie wiedział czy to wróg, czy też przyjaciel. Obiecał Zoro, że będzie czujny, tak też chciał uczynić. Nie chciał zniknąć, nie teraz, gdy miał jeszcze coś do zrobienia. Gdy powoli wszystko zaczynało nabierać sensu.
            Do pomieszczenia wbiegła ciemna postać. Nie zastanawiając się, rzucił się na nią i przygwoździł do podłogi. Miał zadać cios, lecz w ostatniej chwili zauważył zdziwione spojrzenie kobiety, utkwione wprost w niego. Nie widział w nich przerażenia, co jeszcze bardziej spotęgowało szacunek do osoby, jaką była Nico Robin. Natychmiast zszedł z czarnowłosej, będąc jeszcze w większym szoku niż przed momentem. Zakrył twarz w dłoniach. Nie mógł uwierzyć, że desperacja ogarnęła go tak bardzo iż chciał skrzywdzić osobę, którą tak bardzo kochał i która tkwiła z nim w tym szaleństwie. Nie miał pojęcia co w niego wstąpiło.
            Poczuł silne dłonie, oplatające go w matczynym uścisku. Coś czego w tej chwili tak bardzo potrzebował. Ukrył twarz w jej rękawie, a przez jego ciało przeszło drżenie. Ona o nic nie pytała, jakby dobrze wiedziała do czego zaszło i świetnie zdawała sobie sprawę z tego jak jej panicz cierpi. Już widziała taką reakcję. Również w blondwłosej istocie, która w akcie obrony musiała wyzbyć się swojej dobrej natury. Ten widok bolał, nie zaprzeczała temu. W tych czasach jednak wiedziała, że to jedyny sposób aby przeżyć. To walka, którą blondyn podjął dwa dni temu i przez którą musi wyzbyć się nudnego lecz spokojnego życia. Za wszystko trzeba zapłacić, a cena za wolność była o wiele większa niż można by się było tego spodziewać.
            Przeniosła wzrok na zwłoki bezwiednie leżące na posłaniu panicza. W jej oczy rzucił się herb, który spowodował lęk. Teraz nie było już odwrotu i nie tylko ona zdawała sobie z tego sprawę. Krzyknęła głośno po straż, która natychmiast pojawiła się w pomieszczeniu. Ukrywając oblicze panicza, nakazała im zająć się wszystkim. Nie trwało to długo. Nawet jeśli martwe ciało zniknęło to odór śmierci nadal unosił się w pomieszczeniu niczym zapowiedź czegoś jeszcze bardziej nikczemnego i brutalnego. Zastanawiała się czy w tym momencie nie powiedzieć prawdy. Odsłonić kart, które już dawno powinny zostać wyłożone na stół.
            Nim jednak zdążyła się odezwać do pomieszczenia wpadła kolejna postać. Na twarzy Akagamiego Shanksa przez chwilę może było dostrzec strach, jednak szybko został zakryty za maską powagi, gdy tylko zobaczył księcia całego i zdrowego. Robin natychmiast padła na ziemie, a oczy blondyna bez zastanowienia zwróciły się w stronę twarzy głowy rodu. Tamten zignorował to, jakby nie miało to żadnego znaczenia i usiadł na macie, jak zwykle unikając bezpośredniego kontaktu z Ashi.
            - Wiesz kogo zabiłeś? – Wyzbyty emocji głos przeszył dotychczasową ciszę. Sanji zaprzeczył, spuszczając głowę i starając się pohamować z emocji, co wychodziło mu wręcz żałośnie. Wiedział, że zabił skrytobójcę, ale nie miał pojęcia kim do końca był ten człowiek. Zeschnięta krew na jego policzku zaczynała cuchnąć coraz bardziej. Miał ochotę wymiotować, jednak czuł, że z tej rozmowy wyjść może coś poważnego. – To był zabójca z klanu Kira. Mamy w zamku szpiega. Dzisiaj przybędzie władca z tegoż rodu. Oni wiedzą kim jesteś,  nie ukryjesz się przed nimi. Kira Doflamingo jest twoim ojcem.
            Przełknął niesłyszalnie ślinę. Te słowa bolały nawet jego. Odważył się w końcu spojrzeć na blondyna do którego te słowa najwyraźniej nie zupełnie jeszcze dotarły. Nie było sensu dalej tego ukrywać i Akagami dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Przypomniał sobie ten letni dzień, w którym tak łatwo wszystko zmieniło się w koszmar, niosący skutki aż do tej pory.

***

            Słońce swoim blaskiem pokrywało piękny ogród. Blondwłosa kobieta przemierzała małą ścieżkę z niepokojem. Jej błękitne kimono tańczyło od najdelikatniejszego podmuchu wiatru. Ręką przejeżdżała po brzuchu, w którym powoli rozwijało się nowe życie i jej największy skarb. Uśmiechnęła się delikatnie, a jej niebieskie oczy powędrowały w stronę nieskazitelnego nieba. Cieszyła się, jeszcze nigdy nie była taka szczęśliwa. Jednak mimo tej ogromnej radości jej serce krzyczało. Nie chciała tego, co za moment miało stać się na tej pięknej scenerii. Jednak była zobowiązana chronić to, co kocha, a wyjścia innego nie było. Pogodzenie się z zaistniałą sytuacją było jedynym racjonalnym rozwiązaniem.
            Zgarnęła długie włosy z twarzy, a jej wzrok przeniósł się na czerwonowłosego mężczyznę zmierzającego w jej kierunku. Jego twarz tak bardzo promienista jak słońce nie pomagała ani trochę, wręcz jeszcze bardziej skłaniała ją do przemyślenia. Jednak na to nie było czasu. Lekki ukłon jakim ją uraczył szybko zmienił się w namiętny pocałunek, powodując, że serce Saeko zabiło jeszcze mocniej. Ten mężczyzna sprawiał, że wariowała, jej umysł przez to ograniczał się tylko do niego, a przecież nie mogło tak być. Kochała go. Bardzo go kochała. Żyli jednak w świecie, gdzie to nie miało najmniejszego znaczenia. Liczyły się zobowiązania, którymi obydwaj byli obarczeni. Jej delikatne dłonie zdecydowanie odepchnęły go od siebie. Zdziwiony popatrzył na nią i już wiedział, że ma nastąpić to, czego tak bardzo się obawiał.
            - Samodzielne decyzje bolą najbardziej, Ashi-dono – powiedział spokojnie, z czułością, a jego ręka wylądowała na bladym policzku kobiety, która lekko zadrżała. – Jakimiż to złymi posłankami uraczyć mnie chcą te piękne oczy, o pani? – zapytał, a jego twarz spoważniała, domyślając się co usłyszy.
            - Przypomnieć raczyć chciałam, co do naszych wspólnych obowiązków należy, Akagami-dono. Trwać w tym romansie dane nam nie jest, a czas nagli – powiedziała, spuszczając wzrok. Nie była wstanie patrzeć w te oczy, które były tak inne, tak przyjemne od tych, których miała stać się niewolnicą. – Starszyzna w mym rodzie nalega, bym ze względu na dziecko z Kirą-dono się związała, tobie natomiast moja siostra została przypisana. Wiem, że jesteś tego świadom. Obydwoje innego wyjścia jak rozstanie nie mamy. Do wiadomości swojej musisz to przyjąć.
            Głos jej zadrżał, a ona stała dalej. Twardo, nie chcąc się poddać. To nie był koniec. Jej ręka ponownie przejechała w miejscu, gdzie rodziło się nowe życie. Nie umknęło to uwadze młodego księcia, który emocje schował, nie chcąc pogarszać sytuacji. Jednak i on wiedział, że wszystkiego ukryć się nie da. Wiedział, że ta decyzja była dla niej trudna, ale konieczna. Ten ostatni raz zapragnął być szczęśliwy. Wziął ją w swe mocne ramiona i mocno przytulił, wdychając przyjemny i kojący zapach jej włosów. Teraz przyszło do niego uświadomienie, że przegrał najważniejszą bitwę w swoim życiu.
            - Jeśli włos z głowy spadnie tobie albo temu dziecku, zabiję go, a wtedy żadna siła i narzucone stare zasady już mnie nie powstrzymają – zapewnił, czując jak blondynka drży i powstrzymuje płacz. Nie chciał jej zostawić. Nie teraz. Nie w takim stanie. – Kocham cię, Saeko-dono.

***

            Przysięga została złamana, a on nie miał prawa spojrzeć w ponownie w ten błękit. To była jego kara, a jednocześnie błogosławieństwo. Patrzył jak mimika twarzy blondyna się zmienia, a na jego obliczu maluje się coraz głębsze zdziwienie, którego nie mógł pohamować. To wszystko coraz bardziej wydawało się dla niego dziwne i niepojęte. Słyszał z opowieści, że ród Kira jest nikczemny w swoich działaniach i to przez niego zginęła jego matka. Nigdy jednak nie spodziewałby się, że w jego żyłach płynie ich krew. Krew mordercy, mogącego zaatakować niespodziewanie. Czy zabicie tego człowieka łączyło się z jego pochodzeniem? Mętlik w głowie narastał, a pytania wzbierały.
            - Akagami-dono, skoro on jest moim ojcem… - zawahał się przez chwilę, patrząc nerwowo w podłogę. – To dlaczego zabił moją matkę i spowodował, że ród Ashi upadł? Dlaczego próbował zabić swojego syna?
            - Nie potrzebuje dwóch dziedziców tronu. Ma już następcę i nie zniósłby, gdyby ktoś z innego rodu ubiegał się o dobra jego klanu. Zyskałeś wszystko po matce, ponieważ w odpowiednim momencie sprzeciwiła się zabraniu ciebie. – Nastała krótka cisza. Shanks westchnął w myślach. Nie wiedział jaki rezultat to przyniesie, jednak coś mu mówiło, że to odpowiedni moment, a okazja taka się nie powtórzy. – Posłuchaj, Ashi-dono… Całe to spotkanie za parę dni ma na celu sprowadzenie wszystkiego w stan wojny. Cztery rody wykazują chęć do zjednoczenia, tak, jak najbardziej ród Ashi jest w to wliczony. Jesteś dla nich dodatkowym zagrożeniem, osobą, która jest w stanie to wszystko zakończyć raz na zawsze. Cała ta maskarada, wychowywanie się jako dama dworu miało jeden cel. Twoje pojawienie się, nawet jeśli teraz brzmi to absurdalnie, jest nadzieją dla wielu ludzi. Widzi mi się jednak, że Takanome-dono coś już ci o tym wspomniał. Łączysz w sobie ambicje dwóch pokoleń. Twoje życie w tych dniach ulegnie całkowitej zmianie. Mniemam, że wyuczono cię dalszej historii naszego kraju, Ashi-dono?
            - Robin-chan nauczyła mnie naprawdę bardzo dużo. Historia sprzed trzydziestu lat jednak nadal jest mi nieznana. W momencie pojawienia się rodu Takanome zacząłem dowiadywać się o pewnych rzeczach, jednak nadal dużo przede mną. – Nigdy przez myśl by mu nie przyszło, że może normalnie rozmawiać z tym człowiekiem. Zawsze był izolowany, a dostęp do kogoś ważnego był wręcz niemożliwy. Teraz jednak siedział z tym człowiekiem jak równy z równym na tatami. Nie czuł jednak skrępowania. To tak jakby wszystko było mu przypisane, jakby dobrze wiedział co ma robić. – Chcę walczyć, Akagami-dono. Za to wszystko, co spotkało mnie na tym dworze jestem wdzięczny, jednak nie zamierzam dźwigać tego w nieskończoność. Takanome-dono otworzył mi oczy na pewne sprawy, których w stanie zignorować nie jestem.
            Zamilkł na chwilę. Po raz pierwszy widział uśmiech na ustach czerwonowłosego. Jego twarz jaśniała w tym momencie, a on nie mógł w to uwierzyć. Poczuł również ruch Robin, która wyprostowała się i utkwiła spojrzenie w władcy. Shanks już dalej nie mógł skrywać swoich uczuć, które mocno w nim prosiły się o wolność. Wiedział, że młodzieniec o zielonych włosach sprawi cud. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ta dwójka tak bardzo przypominała jego i Saeko. Mihawk mógł mówić sobie co chciał, on jednak widział w tym przeznaczenie, które wygra z przeszłością. W tym momencie był już pewny, że szala zwycięstwa przechyla się w ich stronę. Sanji bez wątpienia miał serce swojej matki i godną podziwu wolę walki.
            - Jeszcze dwa dni udawania, Ashi-dono – powiedział w końcu, wstając i zmierzając do wyjścia. – Dwa dni, a imię Sako zniknie na zawsze.
            Serce blondyna zabiła mocniej. Wszystkie wątpliwości po tak krótkiej rozmowie rozpłynęły się. Nowy rozdział w jego życiu powoli się zaczyna.

***

            Wściekłość ogarniała całe jego ciało. Miał wielką ochotę wyjąć katanę i zarżnąć jej bezczelny uśmiech na twarzy. Mógł spodziewać się tego, że coś knuje i miał pretensje do samego siebie, że tego nie powstrzymał. Konfrontacja z tą harpią była czymś, czego najmniej pragnął. Teraz jednak nawet to nie miało aż takiego znaczenia. W głowie miał tylko jedno. Chciał ją dopaść i zniszczyć. Nawet jeśli była jego matką, to już dawno ją przeklął. Podstępna, zdradziecka, taka jak wszyscy z jej rodu. Przecież to oni byli wrogami, a ona bynajmniej nie była wyjątkiem.
            Wpadł do pomieszczenia, gdzie zastał ją i swojego ojca. Od razu zobaczył, że na jej twarzy pojawił się przebiegły uśmiech, którego tak bardzo nienawidził i którym gardził z całego serca. Zwłaszcza po tym, co wydarzyło się w nocy. Nie było szans by z samego rana się nie dowiedział. Przecież to była sensacja, której najbardziej się obawiał i której chciał uniknąć. Nawet nie wiedział kiedy w jego ręce pojawiła się rękojeść katany, a ostry czubek był tuż przy szyi zielonowłosej kobiety, która zachichotała.
            - Nasz syn dzisiaj w złym humorze, najdroższy – powiedziała do mężczyzny, jednak wzrok miała utkwiony wprost w syna, który aż kipiał z wściekłości. – Czyżby to spowodowane było zamachem na Sako-dono? Bardzo piękna dziewczyna, jej śmierć byłaby marnotrawstwem.
            Jej kpina w tym momencie sprawiła, że aż krew w żyłach mu zabulgotała. Miał taką ochotę skończyć jej żywot tu i teraz, jednak zdrowy rozsądek nakazywał opanowanie. W jej oczach widział, że to jej sprawka. Popatrzył na ojca, który znudzonym wzrokiem obserwował rozgrywającą się przed nim scenę. Jakoś specjalnie te wydarzenia go nie zaskoczyły, a już zwłaszcza, że miał wszystkie informacje i proroctwa przedstawione już jakiś czas temu przez władcę tego dobytku. Wojna i tak będzie, a krew i tak się przeleje, a czy będzie ona jego żony to już w ogóle go nie interesowało.
            Młody chłopak nie zlekceważył jednak tego sygnału od ojca i cofnął rękę, chowając katanę. To nie ten czas, nie dzisiaj, nie teraz i obydwaj o tym wiedzieli. Nie patrząc już w znienawidzone oblicze, złożył w stronę ojca ukłon i wycofał się. Nie sądził, że uspokojenie przyjdzie tak szybko. W ostatnich dniach w ogóle siebie nie poznawał, ale nie przeszkadzał mu taki stan. Wręcz przeciwnie. W końcu został wyrwany z monotonii, która już chyba wszystkim w tej krainie się udzielała. W powietrzu unosiła się zapowiedź wojny, ale także i wolności, a zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że byłby głupcem, gdyby nie wykorzystał takiej okazji.
            Zachowanie ojca w ostatnich dniach umacniało go w przekonaniu, że to wszystko było zaplanowane. Nie miał jednak żadnego żalu czy tym bardziej pretensji. Poznał dzięki temu osobę, która głęboko zagrzewała miejsce w jego sercu. Wiedział, że komu jak komu, ale Takanome Mihawkowi może ufać. W końcu nie znał od niego odpowiedzialniejszej osoby. Nie dawał swojej aprobaty, ale również przestał zabraniać, co dla młodego księcia było ewidentnie zgodą na potykanie się z Ashi Sanjim. To było ułatwienie, ponieważ nie musieli się ukrywać. Złość na matkę w jakimś stopniu zelżała, a na jego ustach pojawił się uśmiech. Wiedział, że prędzej czy później będzie przegrana.

***

            Wiatr delikatnie opatulał drzewa, z których różowe płatki pięknie tańczyły, opadając na trawę. Sanji jakiś czas temu odprawił Robin, która była niepocieszona. Chciał jednak spędzić trochę czasu sam na sam z Zoro, a wiedział dobrze, że kobieta to rozumie, mimo iż nadal pałała jakąś dziwną agresją do zielonowłosego księcia. Blondyn jednak jeszcze bardziej zaczął mu ufać, być może dlatego, że był pewny iż ich spotkanie było zaplanowane. Musiał przyznać, że wizyta Akagamiego Shanksa dzisiejszego ranka jeszcze bardziej pobudziła go do działania. Chciał się podzielić wszystkimi swoimi myślami i zdobyć pewne informacje, których był niezmiernie ciekaw.
            Ogród był opustoszały, tak więc dźwięki przyrody przyjemnie napływały mu do uszu. Był rad, że znowu spotkają się w tym pięknym miejscu. Nie lubił spędzać czasu w murach wartowni. Najzwyczajniej w świecie nużyło go tkwienie w jakichkolwiek budynkach. Świat był taki piękny, mimo iż przedzierała się przez niego brutalność. Lekki wietrzyk muskał jego policzek, powodując przyjemne łaskotanie. Cieszył się, że żyje i że jego żywot nie został mu brutalnie odebrany w nocy. Teraz jeszcze bardziej będzie przygotowany na tego typu zamachy. Postanowił nie usypiać całkiem swoich zmysłów. To byłoby z jego strony najbardziej głupie posunięcie.
            Wzdrygnął się lekko, gdy poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Odskoczył szybko, a gdy zobaczył piękne brązowe oczy, uśmiechnął się radośnie. Zielonowłosy książę od razu przywarł do niego, łącząc ich usta w delikatnym pocałunku. Stali tak przez chwilę, upajając się sobą. Dla obydwóch już nie było ważne, czy to ktoś uwidzi czy nie. Zoro przejechał ręką po ciasno upiętych włosach. Upajał się nim jak najsłodszym nektarem. To było to, czego przez tyle lat pragnął i potrzebował. Oderwał się w końcu i spojrzał w błękitne oczy, które wydawały się tak czyste, jak morze w Zachodnim Królestwie. Rad był, że jego ukochany jest cały i zdrowy.
            - O zamachu słyszałem, Ashi-dono – powiedział, przytulając jego smukłe ciało z całej siły do siebie. Gdyby go stracił… Nawet nie chciał o tym myśleć. To było ponad jego wszelkie myślenie. Nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że sytuacje będą jeszcze bardziej niebezpieczne niż ta, która odegrała się tak bardzo niedawno. – Rad jestem, że wszystko z tobą w porządku. Zmartwienie moje było ogromne, gdy wieść ta doszła do moich uszów.
            - Schlebiasz mi, Takanome-dono – zaśmiał blondyn, lecz na jego policzku wykwitły delikatne, czerwone wypieki. Te słowa niezmiernie go radowały i sprawiały, że w sercu na nowo zaczął płonąć ogień. – Cało wyszedłem z tego, lecz cena tego chyba w nieskończoność ciągnęła się za mną będzie. Czy w tych czasach za życie naprawdę trzeba płacić aż tak straszliwą cenę?
            - Naiwność jest cechą, której musisz się pozbyć – rzekł Zoro, patrząc nań srogo na blondyna. Wiedział, że w tym momencie był szorstki, jednak nie było czasu na takie rzeczy jak litość w stosunku do wroga. To nie szło ze zgodą bycia wojownikiem. – Pozwolenie zabić siebie z litości czy współczucia to zwykłe samobójstwo, Ashi-dono. To co dzisiaj zrobiłeś było najlepszym rozwiązaniem i jestem wdzięczny niebiosom, że jesteś w środku taki twardy i nieustępliwy. Dręczyć się tym nie ma najmniejszego sensu. Tak już jest i tak będzie. Nawet w czasach pokoju w ludziach budzi się rządza krwi, która w ostateczności zostaje wylana. Wyzbądź się słabości i nie bój się. Wszystko zostanie wybaczone.
            Niedowierzał tym słowom, jednak wydawały mu się rozsądne i na pewno do rozważenia. Jednak gdzieś w głębi serca wiedział, że nie nadaje się na zabójcę. Z drugiej strony było to konieczne. Chcąc odzyskać należne mu miejsce będzie musiał przelać mnóstwo ludzkiej krwi. Ale czy będzie w stanie? Czują wsparcie wiedział, że źle nie będzie. Z całej siły będzie się starał by ofiary nie poszły na marne, nawet te sprzed dwunastu lat. Zrobi wszystko by przywrócić godność tym ludziom, którzy teraz są we władaniu rodu Kira i uzyskać władzę nad ziemiami należącymi do klanu Ashi. Coraz częściej myślał o matce i o tym, czego dowiedział się wczorajszego dnia od Robin. Zastanawiał się, czy Ashi Saeko przewidziała to wszystko, co się wydarzyło.
            Przemierzali ogród, rozmawiając przyciszonymi głosami. Blondyn opowiedział całą swoją historię na dworze i o zamachu. Takanome słuchał tego z najwyższą uwagą, dopytując się szczegółów, jeśli uznał coś za istotnie interesujące. Wiadomość, że Sanji nie zna tylko bliskiej historii, sprawiła, że poczuł w pewnym sensie ulgę. Był pewny, że blondyn nie był kształcony, więc była to dla niego miła niespodzianka. Zielonowłosy postanowił uraczyć go więc opowieścią o tym jak zostali zaatakowanie w zajeździe i co zastali po przybyciu na włości rodu Ashi. Sanji trochę obawiał się tej historii, jednak dzielnie słuchał, próbując wyłapać jakiekolwiek szczegóły. Na wzmiankę o swojej matce zadrżał. Miał nieodpartą ochotę się z nią spotkać, chociaż przez chwilę porozmawiać. Ta chęć była nieuchwytna, jak dym z kadzideł, który znikał tak samo szybko jak się pojawiał. Poczuł łzę delikatnie spływającą mu po policzku, lecz lekko ją odgarnął, nie chcąc zniszczyć misternie wykonanego makijażu. Był rad, że Zoro tego nie zauważył, pogrążony w opowieści.
            - A co sądzisz o przybyciu rodu Mikan, Takanome-dono? – zapytał zaciekawiony blondyn, gdy nastała chwila ciszy po skończonej historii ukochanego. Był ciekaw czy odnieśli podobne wrażenie. – Uważam, że Akagami-dono nie jest obojętny Mikan-dono. Śmiem twierdzić, że z wzajemnością. Coś wczoraj w zachowaniu mojego szanownego przyszywanego brata nie dawało mi spokoju. Zagubienie mieszało się w nim wraz z cierpieniem.
            - Już jako dzieci nie byli sobie obojętni – odparł spokojnie Zoro, cofając się z powrotem myślami w przeszłość. – Jako dzieci, już po upadku twojego rodu, bawiliśmy się właśnie w tym ogrodzie. Aż dziw mnie bierze do tej pory, że nie zdołałem wcześniej cię spotkać, mimo iż dość często przebywaliśmy we włościach Akagamich. W każdym razie Ace-dono poświęcał dużo uwagi Nojiko-sama. Wie teraz, że nie ma szans jej poślubić ani związać się w jakikolwiek sposób, chyba, że wybuchnie wojna. Podejrzewam, że teraz jedynie oni nie są wtajemniczeni w to wszystko, co cię otacza, Ashi-dono. Nie są świadomi nadchodzącej wojny i dlatego między nimi panuje zdenerwowanie. Jeśli wojnę wygramy, niemal pewne jest, że władza do nich należeć będzie. – Zatrzymał się nagle i rozejrzał dookoła. Nie czuł na sobie niczyich spojrzeń, więc wiedział, że to będzie odpowiednie miejsce. - Jednak teraz nie to powinno zaprzątać ci myśli. Dzisiaj czeka nas wszystkich ciężki wieczór, więc trening nasz we dwóch w ogrodzie sobie urządzimy.
            Stanowczość Zoro, którą przedtem przy nim nie przejawiał, zastanawiała go. Wydawał się szorstki i niedostępny. Podobała się blondynowi ta postawa. Przelewała w niego te same odczucia. Pozwalała lepiej poznać zielonowłosego szermierza. Biła z niego aura bestii, kogoś nieposkromionego, ale jednocześnie zaufanego. To było niezwykłe oglądać w nim stanowczość, jak jeszcze wczoraj przywoływał na myśl kota łaknącego z nim bliskości.
            Nim się obejrzał, miał w ręku jedną z katan. Od razu wiedział, że ten trening będzie miał inny charakter i niemal natychmiast przywołał wszystkie podstawowe ruchy, których nauczył się zaledwie wczoraj. Tym razem nie będzie pomocy ze księcia Takanome, który już stał przed nim z wyciągniętym mieczem. Blondyn nieznacznie przełknął ślinę i wziął się za atak, gdzie przekonał się iż cierpliwość również ma swoje strony, a moment po prostu trzeba wyczuć.
            Już za pierwszym razem został mocno zdzielony tępą stroną miecza w brzuch. Zakrztusił się, jednak nie dał po sobie znać, że jakoś szczególnie ten atak wywarł na nim wrażenie. Kolejny już przemyślał, powodując, że w powietrzu uniósł się dźwięk stali. Nie wymieniali ciosów szybko, każdy był do zablokowania i umożliwiał odegranie się na przeciwniku. Im dłużej tańczyli, tym Sanji czuł się coraz pewniej, a zabawa przyśpieszała swojego tępa. Strój trochę mu przeszkadzał, jednak już tak umiejętnie się w nim poruszał, że na dłuższą metę nie sprawiało to kłopotu. Nie udało mu się ani razu zadać ciosu przeciwnikowi, ale i tak czuł radość.
            Po ponad dwóch godzinach miecze ostatni raz zderzyły się ze sobą. Sanji opadł na trawę ze zmęczenia. Nad wytrzymałością również należało popracować. Poczuł na policzku delikatne muśnięcie, które zmierzało w stronę jego ust przeobrażając się w namiętny pocałunek. Oddając go równie żarliwie, zarzucił ręce na szyję Zoro i bardziej go do siebie przyciągnął. Obaj wylądowali na lekkim posłaniu z trawy, którego zapach przyjemnie unosił się w powietrzu. Ich nawzajem pieszczone ciała w zupełności dawały do zrozumienia, że pożądają siebie nawzajem. Ta bliskość była obezwładniająca.

***

            Blondyn usiadł już na swoim starym miejscu w sali audiencyjnej. Kiedyś myślał, że przebywanie w tym miejscu to wielki zaszczyt, teraz jednak był już powoli tym znudzony. Mimo wszystko lubił obserwować ludzi, którzy przybyli do wartowni. Czuł się niepewnie. Nie pozbierał jeszcze myśli po informacjach, jakie udzielił mu Akagami Shanks. Zobaczy swojego ojca, którego już zdążył znienawidzić z całego serca, a zwłaszcza po tym, co opowiedział mu Zoro. Denerwował się i mocniej niż zwykle przyciskał wachlarz, który zakrywał mu większą część twarzy. Atmosfera w sali była napięta, z nutką wrogości unoszącą się pod papierowymi ścianami.
            Nie uszło jego uwadze, że jakoś szczególniej niż zwykle jest obserwowany. Przez jakiś czas unikał jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego, czując tylko jak Robin niespokojnie porusza się tuż za nim. Wiedział, że i ona pomimo swojego opanowania jest podenerwowana. W końcu odważył się unieść wzrok. Pierwsze co zrobił, to spojrzał na swojego ukochanego, który uspokajająco uśmiechał się w jego stronę, co podniosło go na duchu. Takanome Kuina patrzyła na niego inaczej niż zwykle, z lekkim zainteresowaniem. Natomiast bezczelny wzrok ich matki wolał ignorować. Został poinformowany, że to jej sprawka i bynajmniej nie chciał dawać jej jakiegokolwiek znaku, że się jej obawia. Gdy jego wzrok padł na Mikan Nojiko, został uraczony jej miłym uśmiechem, który odwzajemnił. Ona i Ace wyglądali na jeszcze bardziej niespokojnych niż wczoraj. Jakoś się temu nie dziwił, zwłaszcza, że ma przybyć ostatni element niespodzianki i to chyba ten najważniejszy.
            Przybysze nie kazali na siebie długo czekać. Wkroczyli do sali pewnie, nie oddając żadnych życzliwych gestów. Swoją postawą bez wątpienia naruszali jakiekolwiek prawa etyki dworskiej. Kira Doflamingo był naprawdę wysokim mężczyzną o krótkich blond włosach i dziwnym uśmieszku na twarzy. Wyglądał jakby już w jego głowie rodziły się diabelskie plany, które chciał wcielić w życie. Tuż koło niego kroczył czarnowłosy chłopak z podkrążonymi oczami i z bródką. Wzrok miał tak pewny, że już od wejścia było czuć, że jest z rodu Kira. Obydwóch spojrzenia padły najpierw na Akagamiego Shanksa, a potem na Ashi Sanjiego, który mimowolnie poruszył się niespokojnie.
            - Więc to ten kwiat, którego tak bardzo ukrywałeś przed całym światem, Akagami – powiedział przybyły, bacznie przyglądając się blondynowi. – Zaiste uroda jej zniewala. Matka jej bez wątpienia byłaby z niej dumna.
            W Sanjim aż zakotłowało się w środku na wspomnienie Saeko. Jak on śmiał w ogóle o niej wspominać. Niepewnie zerknął na Akagamiego Shanksa, który również wydawał się wyprowadzony z równowagi, jednak nie okazywał tego, tylko bacznie przyglądał się gościom. Poczuł lekki uścisk dłoni i uspokoił się nieco, po czym pokłonił się, jak to od niego wymagano. Wiedział, że teraz już wszyscy patrzą w jego stronę. Podniósł głowę dopiero wtedy, gdy Doflamingo w końcu wymienił przywitania z przedstawicielami innych rodów. Blondyn miał ochotę wbić mu sztylet w plecy, jednak całym sobą się opanowywał. To by wprowadziło niepotrzebne zamieszanie, którego najwyraźniej wszyscy chcieli uniknąć.
            Przyjęcie rozpoczęło się, co wcale nie spowodowało, że jego niebieskie oczy się uspokoiły. Nadal był obserwowany i czuł się wręcz jak na celowniku. Jego prawdziwy przyrodni brat obserwował go z pogardą i niesmakiem, co utwierdziło go w przekonaniu, że jednak wszyscy z tego rodu poinformowani są o jego małej tajemnicy. To tym bardziej nie dawało mu spokoju. Starał się jednak być spokojny i niemal przez cały czas dyskutował o czymś z Robin, która aż za bardzo wiedziała co dręczy młodego panicza i sama była gotowa uderzyć, gdy przyjdzie na to czas.
            Gdy atmosfera była już dla niego nie do wytrzymania, postanowił się oddalić. Czarnowłosa szepnęła coś do jednej z dam dworu, że jej pani źle się poczuła i musi zaznać odpoczynku. To była najbezpieczniejsza wymówka, zwarzywszy na fakt tego, co wydarzyło się w nocy. Cala wartownia aż huczała od plotek, co wcale aż takie dziwne nie było. Opuszczając pomieszczenie napotkał wzrok Takanome Zoro, który lekko, niemal niewidocznie, kiwnął głową, dając mu znak, żeby się nie przejmował. Sanji na odmianę posłał mu uspokajające spojrzenie. Zrobił to jednak bardzo szybko.
            - Nico Robin jak zwykle niezłomnie służąca jako piesek na posługi rodu Ashi. Cóż za spotkanie – usłyszeli kpiący głos, gdy tylko opuścili salę. Za nimi stała postać, której obydwoje nienawidzili. Jej wzrok z czarnowłosej niemal od razu przeszedł na błękitnookiego, który zakrył grymas wściekłości za wachlarzem. Nie bał się tego człowieka. – Byłem niezmiernie zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że nie podzieliłeś losu swojej matki, Ashi Sanji. Aż dziw mnie bierze jak Akagami przez tyle lat w takiej ogromnej tajemnicy cię przetrzymywał. Znając jego słabości jakoś się nie dziwię.
            - Może porozmawiamy o tych słabościach, Kira-dono. – Rozległ się kolejny głos i w korytarzu pojawiły się trzy postacie, Akagami Shanks, Takanome Mihawk i Mikan Bellemere. Cała trójka miała poważne miny, jakby zbierało się na rozmowę nie cierpiącą zwłoki. Kira popatrzył na nich z wrednym uśmiechem, a Robin korzystając z sytuacji pchnęła przed sobą zaciekawionego chłopaka.
            - Idziemy. Uczestnictwo w tym nie jest ci pisane – rzekła surowo, chcąc jak najszybciej się oddalić. Odetchnęła z ulgą, gdy przekroczyli tamtą część zamku. Wiedziała, że z pojawienia tego człowieka wynikną same nieprzyjemne rzeczy.

6 komentarzy:

  1. Cóż za wspaniały rozdział!!! Akcja całkowicie się rozkręca i wciąga coraz bardziej =) wszystko co jest tutaj opisane odczuwam każde napięcie =) a te uczucie między Zoro i Sanji'm MIODZIO!!! Już się nie mogę doczekać szóstego rozdziału =) jest to warte czekania =)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowne to jest, naprawdę mi sie podoba :D

    Wgl to podziwiam Cię, że potrafisz pisać w ich "starym języku" (inna budowa zdań) i w naszym w narratorze xD
    Ja bym na pewno miała problem z odpowiednim szykiem xD

    Cała akcja się nieźle namieszała :D Aż człowiek chce czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam na konwencie, jak mi dupka marzła, moje oczy płakały, ale serducho się cieszyło.
    Ayuś, podziwiam, bo to już nawet nie jest fanfik, znaczy... no dobra jest, bo mamy naszą parkę, ale chodzi mi o to, że stworzyłaś fabułę, która nie opiera się tylko na ich wzajemnych relacjach, fabułę mająca kilka szczebli, przemyślaną i szczegółowo opisaną. Wrzuciłaś ich w ciekawy okres, stylizujesz język i generalnie ja bym wysiadła gdzieś po 4 linijkach, stwierdzając że nie dam rady. A Ty nie dość, że to dopracowałaś, to tworzysz rozdziały-kolosy, które coraz bardziej wciągają w ten świat. Nawet jeśli momentami brakuje mi ich bliższych relacji (i nie, nie chodzi mi tylko o seks), to rozumiem, że to wszystko z racji sytuacji w jakiej się znajdują, a i tak nie dajesz się nudzić czytelnikowi.
    Pisaj nam ładnie i kajam się, że tak późno komentuję.
    To pisał ja - pociągający nosem Piegus :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Od razu przepraszam że tak późno komentuje:*! Dzisiaj już mam za sobą jedno koło, a egzamin za tydzień więc mam w końcu chwilę czasu:D Tak, Piegu czytała, jak ja smacznie spałam w śpiworku jeszcze nie wiedząc, że mi zimno xD Pyrkon tak wykończył, że dalej odsypiam. No ale skupmy się na tekście;D
    No mnie urzekł moment morderstwa i zachowanie Sanjiego w tamtej chwili. Wyobrażałam sobie jak krew zabójcy spływa po jego bladej twarzy. Bardzo fajny obraz tu stworzyłaś.
    Zastanawiało mnie tylko gdzie się podziewała Robin w tym czasie… Pytałam Cię już o to? xD Może coś pominęłam? Chyba że ona nie przebywała w tym samym pokoju co Sanji każdej nocy?
    Trochę podejrzanie wyszło z tym nasłanym zabójcą. Celowo miał na sobie herb, żeby go rozpoznano?
    „Nawet jeśli martwe ciało zniknęło, to odór śmierci nadal unosił się w pomieszczeniu niczym zapowiedź czegoś jeszcze bardziej nikczemnego i brutalnego”- Bardzo fajne zdanie!
    Gdy napisałaś, że Doflamingo jest ojcem księcia, mało z krzesła nie spadłam! Genialne wymyślone i ja jestem zachwycona! To dopiero będzie się działo! Jak to mówiłam setki razy- pomysł na opowiadanie jest świetny i ciągle zaskakujesz.
    Cały obraz jaki dałaś nam potem z matką Sanjiego i Shanksem był magiczny i tragiczny zarazem. Serce pękało. Wielkie miłości w takich czasach, tak często zakazane i niemożliwe poruszają czytelnika do głębi. Do tego piękny dialog. Cudownie się to czytało. Dobrze, że dodałaś tą retrospekcje.
    Podobało mi się również to, w jaki sposób podszedł do niego Shanks. Dajesz odczuć w opowiadaniu, kto jest na jakiej pozycji, a przecież to jest bardzo ważne:) No i śmiałam się z tego, że rudowłosy przewidział romans z Zoro xD to było dobre i w jego stylu.
    Zoro w napadach furii jest taki pociągający z tą kataną w ręku <3 xD Znowu ukazujesz, że jest to świat w którym nikt nie może sobie pozwolić na nieprzemyślane ruchy czy poczynania. Nawet dla takiego kogoś jak Zoro, są zasady których nie może złamać. Budujesz napięcie i czuć wiszące chmury w powietrzu. Za dwa dni będzie normalnie kosmos!
    Jednak zostawiłaś- uszów xD tak na wszelki wypadek napisze xD
    Spotkanie w ogrodzie naszej pary, było cudowne! Wszystko mnie boli jak myślę, że będą mieli przed sobą takie trudne zadania i wojne na karku! Nie dziwię się że blondynkowi podoba się takia męska postać jaką wykreowałaś ;D
    Ach i zrobiłaś nawiązanie do Ace’a! Super:D
    Ach *.* posłanie z trawy i moja wyobraźnia szaleje! Błagam, więcej takich scen!
    No i się wyjaśniło kto jest następcą!!!! LAW! Kocham Cię kobieto! Teraz to jestem zakochana po uszy w tej historii! Końcówka w ogóle cała trzymała w napięciu! Jestem ciekawa jak to rozwiążą o ile w ogóle dojdą do jakiegoś porozumienia. Zaskoczyło mnie, że Doflamingo od razu z tym wyskoczył przy wszystkich ale w sumie i tak wszyscy wiedzą xD Mam nadzieję, że olejny rozdział będzie wkrótce:)
    Kilka błędów Ci się wkradło, bardziej literówek albo nieodpowiednich słów i chyba raz z czasem coś było nie bardzo, ale już nawet nie wiem gdzie, bo wcześniej czytałam:) Tak to ogół jak zwykle wspaniale i jak zwykle będę czekać na więcej!

    Van

    OdpowiedzUsuń
  5. Od progu padam i przepraszam, że tak późno i już nadrabiam ^^

    Ale najpierw nie mogę się oprzeć, by nie wspomnieć o elemencie z poprzedniego rozdziału „łan pisu” Pluję sobie w brodę, że nie wspomniałam o tym w odpowiedniej części. Przecież to najważniejszy element i tak bardzo nawiązujące do OP *.* Jestem bardzo tym urzeknięta i na sama myśl aż ciarki przechodzą. Ach! Połączenie wszystkich rodów no po prostu jedno wielkie łał *.*

    No a teraz część właściwa ;) Ja nie mogę… Yhm, ale konstruktywnie zaczęłam, nie ma co xD Ale naprawdę moje oczy otwierały się szerzej z każdą linijką i podziw rósł i rósł ;) Tak znakomicie wychodzi Ci pisanie w takim języku ;D Ja bym wymiękła po pierwszej części naprawdę ;D Ale to chyba już pisałam? Dobra powtarzam się jak zawsze xd Ale brawa się należą i pokłony za tą umiejętność ;D No i przecież taki dar trzeba wychwalać no nie? ;D

    Podobał mi się początek odzwierciedlający to traumatyczne przeżycie Sanjiego no i oczywiście blondyn we krwi skrytobójcy, naznaczony tym czynem jest super sprawą ^^ i znów duża zasługa jest tutaj twoich pięknych zdań ;)

    „Samodzielne decyzje bolą najbardziej” - *.* Odsłona prawdy też, napisana tak, że mamy zapewnioną wycieczkę w przeszłość ;D

    Po tej retrospekcji relacja z Shanksa w stosunku do Sanjiego lekko mnie zasmuciła i w ogóle to takie straszne musi być dla czerwonogłowego no ale wiadomo tak trzeba.

    Co do sceny Zoro i jego matki, to jestem zmieszana dość głęboko. No i mój fanowski umysł jakoś nie może zaakceptować tak impulsywnego zachowania w stosunku do rodzicielki u niego, nawet jeśli w grę wchodzi miłość. Zacofanie poziom max, nic nie mów xD Nie mniej jednak Monet wykreowałaś mistrzowsko te jej drwiące zachowania, no kurczę cała ona ;)

    „Naiwność jest cechą, której musisz się pozbyć” – Złote słowa ;)

    Ace i Nojiko tak oni powinni być na tronie ;D

    Podoba mi się, takie prowadzenie naszej pary w tych okolicznościach ich relacje są na odpowiednim poziomie no i ich uczucie jest ponad wszystko i nawet jak nie są obok siebie to czuć, że myśli się łączą i to jest piękne a od ich treningów to spokojnie mogę się uzależnić ;D Tak, że piękna robota ;D a i pocałunek po tak wyczerpującym treningu… Och! On był wspaniałym uwieńczeniem *.*

    Pojawienie się rodu Kira… Naprawdę oni są okropni i od wejścia jako Ci źli wychodzą Ci doskonale i jeszcze to zachowanie flaminga… Normalnie, aż samą mnie po telepało jak wspomniał o mamie Sanjiego… Wrr….

    No i końcówka gdzie wszystkie głowy rodów się pojawiają była potężna dla mnie no i teraz nic tylko czekać na wojnę *.* Ale jestem ciekawa jej przebiegu ;D

    Fabuła i forma wykonania jest u Ciebie na tak wysokim poziomie, że się zastanawiam czy mój intelekt to udźwignie, bo jej… Tutaj trzeba się skupić by dokładnie wszystko poczuć ;D I to jest cudowne w tym ;D

    Paulaa

    OdpowiedzUsuń
  6. Rany, rany ;) Nie spodziewałam się aż takiej epopei. Świetna stylizacja (oczywiście tu i tak zdarza się jakiś stylowy wypadek), ale generalnie jest przyjemnie. Przywodzi na myśl Ostatniego Samuraja skrzyżowanego z Illiadą i Romeo i Julią. Dająca kopa mieszanka, nie powiem.
    Czy Ashi wbije igiełkę panu Kirze? Czy jego synalkowi? ;D

    OdpowiedzUsuń