Autorka: Fryne Wilde (Froggy1)
Korekta: Ayo3
Liczba rozdziałów:
one-shot
Gatunek: shounen-ai
Para: LawxSanji
Ograniczenia wiekowe: --
Co
wydarzyło się na North Blue? Sanji tego nie pamięta. Wciąż towarzyszy mu
przeczucie zapomnienia czegoś ważnego, a może raczej kogoś. Drzwi w jego umyśle, skryte w najciemniejszych
zakamarkach, zostają odnalezione i otworzone, a nagromadzone w nich cienie
atakują Sanjiego w koszmarach. To sny, czy może echo przeszłości, odzywające
się po latach?
Cisza wypełniająca przestrzeń obezwładnia,
buduje niewidzialne ściany, które powoli tworzą labirynt, zamykający mnie w
miejscu dziwnym, odbierającym słodką mrzonkę o wydostaniu się na zewnątrz.
Czasami na myśl przywołuje śnieg – tak samo zimna, przenosząca swój chłód na
całe ciało, pozostające, jakby za sprawką magicznego zaklęcia, czy też innego niezwykłego
uroku w bezruchu. Jest to cisza nienaturalna, przez którą nie może przebić się
żaden szept, a także krzyk, będący w
stanie obudzić uśpionego z letargu. Przeszłość szybko zastąpiona
teraźniejszością, powraca i rozbrzmiewa przez krótką chwilę, niczym silny
dźwięk dzwonu z zegarowej wieży, lecz równie prędko oddala się i pozostaje
ukryta w najciemniejszych zakamarkach umysłu.
Boląca kostka, będąca pamiątką po ostatniej
walce daje o sobie znać, jednak przyodziana natychmiastowo maska komiczna,
odpędza zmartwienia i pytania tych, którzy mogliby zauważyć odbiegający od
codzienności moment. Drobny grymas niezadowolenia przemienia się w szarmancki
uśmiech, gdy tylko do kuchni wkracza choć jeden z towarzyszy przygody. W takich
chwilach wspomnienia łatwo powracają. Odcięta noga, samotne noce, podczas
których jedynymi przyjaciółmi były gwiazdy nieodpowiadające na smutną melodię,
wypływającą z popękanych ust, dni wypełnione ciszą, przerywaną przez odgłosy
żołądka, spragnionego pożywienia, a także okrutna rzeczywistość docierająca do
wtedy dziesięcioletniego chłopca po czasie. Dług wdzięczności wymieszany ze
smakiem goryczy przypomina miniony okres. Wszystko to pamiętam, wszystko
zostało mi w głowie, podobnie jak poczucie winy, od którego nie sposób było się
uwolnić oraz obietnica złożona sobie samemu. Przyrzeczenie o staniu się
silniejszym, by nikt więcej nie musiał mnie ratować, oddając przy tym cząstkę
siebie. O tym nigdy nie zapomniałem. Przekleństwo, które stało się moją siłą.
North Blue. Co się tam stało? Coś ważnego,
czy może błahego, nie wartego przypomnienia? Od lat towarzyszące wrażenie zagubienia
w pamięci czegoś istotnego nie odstępuje mnie na krok, jak ogromny potwór,
czepiający się nogi swej ofiary, dręczy okrutnie, wiercąc w sercu głęboką
dziurę, piekącą, nie dającą o sobie zapomnieć. Czy oprócz All Blue miałem
jakieś marzenie, napędzające ciało i umysł do działania, pozwalające odrzucić
obawy i na podobieństwo ptaka rozkładającego swe skrzydła i wzbijającego się w
powietrze, wzlecieć ponad chmury, bez ograniczeń szybować, realizując skryte
myśli i plany na zupełnie innym poziomie niż dawniej? Dlaczego nie mogę się z
tego obudzić? Kiedy dotrze do mnie krzyk, będący w stanie zburzyć niewidzialne
mury, gdzie jest głos, mogący wyciągnąć mnie z sennego odrętwienia, co się
stało z dłonią zamazaną jak we mgle, mającą być wyraźną dopiero, gdy złapie się
jej, a ona pociągnie mnie w górę? Krzycz! Wołaj mnie! Wiem, że gdzieś jesteś,
moja dawno zapomniana obietnico, o której przypomnieć nie będzie mi dane łatwo
i szybko, lecz uczucie, goszczące w mym sercu zawsze będzie podniecało
delikatny płomień, nie pozwalający się zgasić. Daj mi usłyszeć swój krzyk! Głośno
i wyraźnie mów do mnie! Usłysz zagubiony w przestrzeni szept i odpowiedz na
niego. Teraz! Chcę cię usłyszeć!
***
Po
przejściowym deszczu, prawie natychmiast powróciły promienie słońca,
wyprowadzając zaspanych, a także znudzonych podróżujących na statku Załogi
Słomianego Kapelusza z pomieszczeń, pozwalając tym samym zażyć im słodkiej
kąpieli, której większość ich była spragniona. Kolorowa wstęga widniejąca na
niebie sprawiła, że na niejednej twarzy pojawił się ciepły uśmiech, będący oznaką
radości z pożegnania się z nachalnymi ciemnymi chmurami. Wszystko odżyło, a w
szczególności płynący statkiem. Niedługo trzeba było czekać, jak głośny śmiech
Luffy’ego wymiesza się z krzykami zirytowanej zachowaniem kapitana Nami. Pani
nawigator niekiedy miała wrażenie, że jest jego niańką, a bądź co bądź,
doświadczenia przedszkolanki nie zdobyła i nigdy nie planowała objąć funkcji
opiekunki nad rozwydrzonym dziewiętnastolatkiem. Robin zajęta czytaniem tylko niekiedy
zaśmiała się, przenosząc swój wzrok znad stron książki na łowiącego ryby Usoppa
i za jakiś czas Luffy’ego, który po uwolnieniu się od Nami, postanowił pomóc
czy też trochę poprzeszkadzać snajperowi. Zoro mimo zmiany miejsca, zajęcie swe
poprzednie kontynuował, a jego głośne chrapanie idealnie zgrało się z radosnym
śmiechem kapitana, nie mogącego uspokoić żywego ciała i ducha nawet na chwilę. Chopper
przygotowywał zioła, potrzebne mu do zrobienia nowych leków, a jego spojrzenie
niekiedy uciekało w stronę śpiącego, zakutego w kajdanki Cesara, by upewnić
się, że szalony naukowiec na pewno nie próbuje zrealizować jakiegoś niezwykłego
planu ucieczki. I tylko Franky, samuraj z synem zostali w środku zasłuchani
historią opowiadaną przez Brooka. Nawet Law wyszedł na zewnątrz i nie zwracając
uwagi na nieznośnego Luffy’ego, wydzierającą się ponownie na kapitana Nami i
chrapiącego szermierza, usiadł w najmniej widocznym miejscu i pogrążył się w myślach,
zamykając umysł na wszystko, co działo się na statku, umiejętnie ignorując
działających mu na nerwach, tak bardzo różniących się od jego załogi. Nie dało
się ukryć, że na statku Słomianych Kapeluszy nigdy nie ma spokoju, choć może
nocą udało mu się zaobserwować, że ludzie tutaj są cichsi, jednak mają
skłonności do mówienia przez sen, co również było dla niego nie do pomyślenia. Jego
wzrok powędrował w stronę drzwi kuchni, który oderwał dopiero w chwili
uwieszenia się Luffy’ego na ramieniu doktora i wrzeszczącego coś o wspaniałym
obiedzie, przygotowywanym przez Czarnonogiego.
Sanji
natomiast wolał nie opuszczać swej świątyni. Pora obiadu jeszcze nie nadeszła,
jednak czas leciał szybko, a szczególnie na Sunny. Wiedział, że opuszczenie
kuchni może wiązać się z niebezpieczeństwem w postaci głodnego Luffy’ego, który
to jeszcze nie tak dawno temu jęczał kucharzowi o wcześniejsze podanie posiłku.
Kapitanowi nawet świadomie, bądź i też nieświadomie, zdarzyło się rzucić jakiś
komplement, zachwalający kuchnię Sanjiego, co tylko wzmocniło czujność kuka.
Właściwie zaczął się wtedy zastanawiać, czy ta cholerna guma przypadkiem nie
wycwaniła się za bardzo, jednak prędko wyrzucił te niepotrzebne myśli z głowy i
zabrał się za przygotowywanie posiłku. Choćby cicho, nigdy nie przyznałby, że
słowa wypowiedziane z ust głupiego kapitana, sprawiły mu radość. Był łasy na
komplementy, a już wyjątkowo, gdy dotyczyły one potraw przez niego ugotowanych.
Liczba płynących na Sunny powiększyła się niespodziewanie, a co za tym idzie
pojawiło się więcej żołądków, spragnionych dobrego jedzenia, podniebień o
różnych gustach, których kubki smakowe nie zadowolą się jakimś trzeciorzędnym
posiłkiem, zjadliwym, jednak nie posiadającym mocy wzniecania w ludziach
płomienia, rozpalającego od wewnątrz ich ciała, przywracającego siły, a także
uśmiech już po pierwszym kęsie zmaterializowanego nieba.
Świeża rybka
z akwarium wydawała się najlepsza dla wybrednego Lawa, nieszczędzącego mu
krytycznych komentarzy, dotyczących potraw, nietrawionych przez doktora,
przypominającego kukowi w takich chwilach nikogo innego, a Luffy’ego –
dziecinnego i rozpieszczonego. Nie sądził, że w swoim życiu będzie mu dane
spotkać człowieka, który poziomem nabytego, czy może nawet wrodzonego egoizmu
będzie dorównywał jego kapitanowi. Westchnął tylko i rozpoczął najmniej
ulubioną część zabawy – patroszenie ślicznej rybki. Odkąd tylko sięgał w
pamięci, rozumiał, że ze wszystkiego co nie jest człowiekiem można przygotować
posiłek, jednak w takich chwilach jak ta, gdy przyglądał się głębokim ślepiom,
coś go ruszało. Już jako dzieciak miał z tym problem, lecz siedząc w
restauracji u gównianego dziadygi zahartował się trochę, nie chcąc zostać
wyrzuconym z kuchni z tak głupiego powodu. Nie znosił, gdy ten staruch po
krótkiej obserwacji znajdował słabe punkty i często zdobytą wiedzę
wykorzystywał, potęgując złość dziesięcioletniego chłopca, próbującego
udowodnić mu, że smarkaczem prawa nie ma go nazywać.
- Cudna
zdobycz, co za kształt i kolor, dawno takiej nie złowili – zachwycał się,
pielęgnując nożem rybę, jednak przerwał czynność zdziwiony, gdy natrafił w jej
wnętrzu na drobny przedmiot, którym okazało się być stare lusterko. – A to ci
znalezisko – zagwizdał zdziwiony.
Lusterko
niewielkich rozmiarów, prawie całkowicie straciło swój złotawy kolor, jakim
było niegdyś pokryte, jednak wciąż mogło wzbudzić zachwyt przez delikatne
kwieciste zdobienia na bokach i u samej góry. Niezniszczone, pozwalało
przeglądać się w nim, powodując dziwne zmieszanie. W żaden sposób nie
upiększało patrzącego w nie, jednak zachęcało do przyglądania się odbiciu,
jakby można było wyczytać z niego coś więcej. „Panience Nami i panience Robin
na pewno się spodoba”, pomyślał natychmiast, lecz chwilę później zganił się za
to. Dopiero do niego dotarło, że taki prezent byłby niegrzeczny w stosunku do
dam, które powinien rozpieszczać samymi najlepszymi przedmiotami o wysokiej jakości
i cenie. Cóż mógłby im powiedzieć? „Moje drogie panie, przyrządzając obiad,
znalazłem coś, co na pewno wam się przyda?” Oczywiście, że nie! Panienka Nami
zapewne uznałaby to za wyjątkowo niesmaczny żart, zaś panienka Robin mogłaby
skitować kiepskie wysiłki kucharza cichym chichotem. Z drugiej strony, lusterko niewątpliwie było
bardzo stare, można spokojnie nazywać je antykiem, a przy tym między innymi
dlatego wyjątkowo pociągające, jakby rzucało jakiś niezwykły czar.
- Gdy
już zatrzymamy się na wyspie, kupię moim słodkim damom najlepsze lustra, jakie
tylko uda mi się znaleźć, a tego przecież nie wyrzucę – przekręcił lusterko w
dłoniach, po czym schował je do kieszeni spodni – zawsze może się do czegoś
przydać, w końcu szczęścia się nie wyrzuca – dodał krótko, po czym z powrotem
zabrał się za przygotowywanie obiadu, nie chcąc by głodny Luffy wtargnął do
jego świątyni z pretensjami o niepodany na czas posiłek. Również jęki pozostałych znajdujących się na
statku byłyby dla niego nie do zniesienia, a komentarz kapryśnego nowego
przyjaciela kapitana nie zostałby puszczony płazem, lecz gdyby odpłacił się
pięknym kopnięciem w tyłek, wyrzucając go z kuchni, skończyłby pewnie niebyt
ciekawie, natomiast fakt wzbudzenia negatywnych uczuć, czy też rozłoszczenia,
pięknej panienki Nami, chcącej uniknąć wszelkich konfliktów na Sunny, wolał
zostawić bez komentarza.
***
Przygotowany
obiad niewątpliwie należał do najlepszych. Nikt nie wybrzydzał, większość gości
chwaliła jego dar, prosząc o dokładkę, Luffy po skończeniu jednej porcji,
prawie natychmiast rzucał się na następny talerz, a najtrudniejszy do
zadowolenia ze wszystkich Law co zrobił? Właściwie Sanji nie zaobserwował w nim
za dużych zmian, podczas, gdy ten pieścił swe podniebienie smakiem dokładnie
przyrządzonej rybki, kuk nie otrzymał żadnego komentarza, negatywnego ani
pozytywnego, lekarz nie stęknął, nie uśmiechnął się. Po prostu zjadł w spokoju
i wyszedł, a Sanji miał dziwne wrażenie, że ich nowy kolega żywi do niego jakąś
urazę. Nie do końca rozumiał, dlaczego akurat tym się przejmował, ale ta myśl
powodowała pewne zamieszanie w jego niespokojnej głowie. Nie znał go za długo.
Ba! Podobnie jak większość załogi miał okazję z nim porozmawiać po raz pierwszy
na Punk Hazard, lecz nie przypominał sobie czym mógł urazić tego gbura, nie
doceniającego ani trochę specjalnie robionych dla niego posiłków, w które Sanji
jako kucharz wkładał całe serce. Oczekując pochwał i komplementów, zdziwiony
został, gdy odpowiedziała mu cisza. Przez głowę przeszła mu myśl, że ten cholerny
egoista najzwyczajniej w świecie uważa, iż wszystko mu się należy i dziękować
nie musi. Tego typu ludzi Sanji nie znosił, lecz aż do wieczora nie mógł
wymazać z pamięci sytuacji, mającej miejsce w czasie obiadu.
Teraz,
po oczyszczeniu swej świątyni z brudu, mógł odpocząć, lecz jedyną rozrywką jaka
mogła czekać zmęczonego po całym dniu kuka był rozkoszny sen, którego
spragniony od dawna, chciał zakosztować ponownie. Ominął jednak drzwi kajuty,
którą dzielił z towarzyszami, a odetchnął dopiero, gdy stopa przekroczyła próg
ogromnego pomieszczenia z akwarium. Lubił zostawać tutaj tylko ze swoimi
myślami i widokiem na ryby, wyglądające jakby tańczyły w morzu. Patrząc na nie,
uspokajał się, a delikatne ruchy przeróżnych stworzonek sprawiały, że jego
senne powieki robiły się coraz cięższe i po bardzo krótkim czasie odchodził w
krainę snów.
***
Zielona trawa, piękne kwiaty, drzewa
pokryte jabłkami, drobne drewniane domki, wszystko to było teraz pokryte ostrą
czerwienią, każdy element, który sprawiał, że na twarzy sześcioletniego chłopca
widniał szeroki uśmiech, pochłonięte zostało przez ogniste płomienie. Nie czuć
było słodkiego zapachu owoców i roślin, lecz duszący dym, obezwładniający i
ograniczający widzenie. Dźwięczące w uszach krzyki przerażonych ludzi, a także
głośny płacz dzieci, zagubionych w chwili, nie zdających sobie sprawy z niczego
co się dzieje, czujące tylko strach i ból, gdy ogromne oczy, przyglądały się
bezczynnie, nie mogąc wykonać żadnego ruchu, sprawiały, że uszy zatykał, próbując
zagłuszyć wrzaski cierpiących. W tym całym zamieszaniu nie mogąc usłyszeć
spragnionego głosu, biegł przed siebie próbując odszukać coś, czego nie mógł, a
raczej nie chciał stracić. Widząc to wszystko, zaczynał rozumieć, czym jest
piekło, potrafił pojąć, że nie musi być one gdzieś daleko, jest nawet wyjątkowo
blisko, tam, gdzie nieszczęście wyciąga po niego swoje skostniałe dłonie, a on
próbuje uciec.
- Sanji! Sanji! – ktoś go woła, lecz głos
nie może do niego dotrzeć, nie może odnaleźć sześcioletniego chłopca,
próbującego go usłyszeć. – Sanji!
***
Obudził
się, gwałtownie łapiąc za koszulę w miejscu, gdzie silnie łomotało niespokojne
serce. Włosy przylepione do spoconego czoła pozostawały w nieładzie, oczy
śledzące przerażonym spojrzeniem pomieszczenie zdradzały zaniepokojenie, a
przyspieszony oddech nie mógł się uspokoić. Po głowie krążyło mu tysiące myśli
i pytań, na które nie sposób było znaleźć odpowiedzieć w tym momencie. Gdy
zamykał oczy, ciemność zastępowana była obrazem pokrytych żywym płomieniem
budynków, roślin i ludzi, zaś przerażone głosy nie dawały mu spokoju jeszcze
przez krótką chwilę.
Wyjął z
kieszeni spodni lusterko i przyjrzał się swojemu odbiciu. Był straszliwie blady
i niewyraźny, jakby zamazany przez mgłę. Dawno koszmary nie nawiedzały jego zwariowanej
głowy, nawet, gdy pracował w restauracji u gównianego dziadygi rzadko zdarzało
mu się zapamiętać jakiś sen. Wydawało mu się, że jego lęki i obawy powróciły w
tej dziwnej postaci. Sen czy może zapomniana przeszłość? Nie wiedział. Wszystko
aż nazbyt realne uderzyło go do tego stopnia, że w pierwszej chwili nie
zauważył drżących dłoni. Było to jak niebezpieczna ciemność, która
niespodziewanie pokryła otaczające go światło i zamknęła w czterech ścianach bez
wyjścia do świata zewnętrznego. Nikt nie może się o tym dowiedzieć – przeszło
mu przez myśl i zaraz opadł na łóżko, zmęczony jak po długim biegu czy też
ciężkiej walce.
***
Sanji
przez ostatnie cztery dni spał niewiele,
a nawet, jeśli udało mu się zamknąć oczy i odpłynąć to zazwyczaj robił to w
pomieszczeniu z akwarium lub w kuchni, gdzie o późnych porach trudno było
natrafić na towarzyszy, którzy prawdopodobnie, a może raczej na pewno,
usłyszeliby cichy krzyk, głośne stęknięcie czy dostrzegliby przerażone
spojrzenie kuka po wydostaniu się z macek nocnych koszmarów. Nie mógł, a przede
wszystkim nie chciał ich niepokoić. Wszyscy mieli swoje drobne zmartwienia, czy
też większe problemy, o których nie mówili, jednak on starał się jak tylko
potrafił, by niepotrzebne myśli nagromadzone w głowach towarzyszy opuszczały je,
gdy tylko rozpoczynali pyszny posiłek przygotowany przez niego. Każde danie
przyrządzał z dokładnością i precyzją, ostatnio nawet z ostrożnością.
Przez
nieprzespane dni, wydawało mu się, że ciało zrobiło się cięższe, a głowa nie
pracuje tak jak powinna, uciążliwy był również chłód, ogarniający całą jego
istotę. Raz przyłapał się na dodawaniu ostrego sosu do ryby, zamiast łagodnego,
następnie do przyrządzanego napoju prawie wsypał sól zamiast cukru, a ciasto,
które powinno wylądować w piekarniku miał zamiar umieścić w lodówce. W miarę
szybko trzeźwiał i ganił w myślach za własną głupotę. Mimo, że czarował cały
czas piękne towarzyszki, wrzeszczał na próbującego skraść jedzenie Luffy’ego i
kłócił się na przemian, raz z Zoro, później z Lawem, odmawiającym zjedzenia
jego kanapek z najlepszych składników, czuł jak podupada. Coraz częściej
przeglądał się w lusterku i za każdym zerknięciem miał ochotę przetrzeć oczy.
Wydawało mu się, że jego odbicie jest coraz słabiej widoczne, jednak wolał
obwiniać za to zmęczone ciało i umysł niż jakieś nadprzyrodzone moce.
Piątego
dnia jego stan się pogorszył, cały czas w uszach dźwięczały mu głosy ludzi,
proszących o pomoc, przed oczami stawał widok płomieni pochłaniających wszelkie
istnienie, a dłonie mu drżały na same wspomnienie koszmaru. Ostatni sen został
nawet wzbogacony o kolejne okropności. W oddali próbował usłyszeć głos, który pragnął
odnaleźć w przestrzeni, jednak zbliżający się do niego nieprzyjaźnie wyglądający
ludzie, trzymający w dłoni broń, powodowali, że jego ciało sześciolatka buntowało
się przeciw jakiemukolwiek zmęczeniu i Sanji
próbował uciekać, oddalić się jak najszybciej od tego wszystkiego.
Szósty
dzień okazał się być dla niego jeszcze gorszym niż ostatnie pięć połączone w
jedno. Mroczki, stojące mu przed oczami, utrudniały nie tylko pracę, ale nawet
zwykłe funkcjonowanie. Prawdopodobnie, gdyby nie Robin, spadłby ze schodów,
jednak pomocna dłoń damy ocaliła go od pieszczotliwego przywitania się twarzy
kuka z podłogą. Sny, a raczej koszmary, które nękały go nocą przestały być
tylko okropną zmorą, atakującą śpiącego, zaczęły nabierać rzeczywistych
kształtów i przerażać ogromem mocy, jaka w nich była ukryta.
-
Pieprzony kuku, podaj sake – wyrwał go z niespokojnych myśli Zoro, na którego
Sanji pokierował swój nieobecny wzrok.
- Czy
ja wyglądam jak służąca? – spytał zirytowany, lecz widząc, że ten chce
odpowiedzieć, uniósł dłoń i dodał – pytanie retoryczne. Nie odpowiadaj. Sake po
obiedzie! A teraz zjeżdżaj stąd, ty głupi glonie, bo inaczej sam cię wykopię z
kuchni! Kazałem wam nie przeszkadzać! –
krzyknął głośno, choć sam nie wiedział czemu wydobył się z jego gardła
wyjątkowo potężny głos.
Zoro już miał coś odpowiedzieć, jednak zamknął
usta i udał się w stronę drzwi, a odwrócił się ponownie w stronę Sanjiego w
chwili, gdy do jego uszu dotarł dźwięk uderzenia o szafki. Pieprzony kuk
opierał się prawym bokiem o szafkę, dłonią łapał koszulę w miejscu serca, a na twarzy
wykrzywionej z bólu malował się grymas złości, nad którą górowała jednak
męka.
- Oi,
pieprzony kuku! Co ci jest? – zapytał zawracając.
- Nie
podchodź! – ryknął dziko w odpowiedzi na jego pytanie, a Zoro zatrzymał się w
odległości paru kroków od niego – Stój tam! Nie pozwolę ci tu podjeść! Zostaw
mnie! Słyszysz? Zostaw!
- Kuku?
– patrzył na niego zdziwiony, lecz nie ruszył się. – Co się dzieje?
-
Odjedź! Odejdź! Zostaw mnie! Słyszysz?! Odejdź! – krzyczał, jednak, gdy
zauważył, że ten wykonuje pierwsze kroki w jego stronę, zbliżając się do niego
z każdą sekundą coraz bardziej, chwycił nóż leżący na stole i rzucił się na niego,
niczym desperacko próbująca bronić się przed drapieżnikiem ofiara. Wszystko,
jednak rozegrało się bardzo szybko, gdy Zoro obezwładnił Sanjiego, który
zmęczony i obolały nie wykonywał w odpowiednim tempie ruchów, a teraz leżał
nieprzytomny na ziemi.
Owszem,
ich niechęć do siebie narastała od pierwszego spotkania, trudność w nawiązaniu
kontaktu, nieprzyjemne uwagi, jakie kierowali do siebie wzajemnie, częste
bójki, to wszystko stało się w pewnym momencie codziennością, jednak mimo to
szermierz szanował kuka, a w pamięci nadal tkwiła mu sytuacja z Kumą, mająca
miejsce na Thriller Bark. Już wcześniej widział w pieprzonym kucharzu silnego i
dobrego człowieka, lecz ten jeden moment sprawił, że nabrał do niego jeszcze
większego szacunku. Oczywiście nigdy mu tego nie powiedział, myśląc
jednocześnie, iż niektóre sprawy powinno się przemilczeć i nie zdradzać
zewnętrznemu światu.
- Chyba
powinienem iść po Choppera – skomentował głośno szermierz, lecz w tej chwili do
pomieszczenia wszedł Law.
- Ja
się nim zajmę – oświadczył natychmiast. – Opuść to miejsce – Zoro spojrzał na niego
podejrzliwie, nie ufając w pełni nowemu koledze Luffy’ego, który niewątpliwie
do grzecznych i podporządkowujących się nie należał. – Spokojnie, przypominam,
że jestem lekarzem – dodał, wymieniając
z nim spojrzenia.
-
Chopper też jest lekarzem – odparł sucho szermierz.
- Ty to
wiesz, ja to wiem i on też to wiedział – powiedział Law, wskazując kiwnięciem
głowy na nieprzytomnego Sanjiego. – Myślę, że potrafisz zrozumieć powód,
dlaczego do tej pory nie udał się do waszego doktora-tanuki.
Zoro
jeszcze przez chwilę wpatrywał się w nieprzytomnego kuka, którego twarz wykrzywiona
z bólu informowała go, że wszystko co dzieje się w umyśle Sanjiego musi być w
tym czasie koszmarem. Rozumiał dobrze każdy jego gest wykonany w stronę
towarzyszy, z którymi łączyła go silna więź, każdego dnia stająca się mocniejszą,
niczym niezagrożoną, nie będącą w stanie przez nikogo zostać przerwaną. Z tego
pieprzonego kucharzyny po odszyfrowaniu dało się czytać niczym z otwartej
księgi. Szermierz odpowiedział tylko skinieniem głowy i wyszedł z
pomieszczenia.
- Lata
mijają, a ty pozostajesz dzieckiem nawet w chwilach, gdy twoje życie jest
zagrożone – mruknął Law, ściągając brwi, świadczące o zdenerwowaniu głupotą
nieprzytomnego. – Nigdy się nie nauczysz, prawda? – dotknął dłonią czoła Sanjiego, lecz na palce
nie wstąpiło ciepło. – Idiota – skomentował i zdenerwowany zaczął poszukiwania.
Na początku zajrzał do kieszeni marynarki Sanjiego, następnie zaglądał do
spodni, mając nadzieję, że znajdzie pożądany w tym momencie przedmiot.
- Co
robisz? – spytał zachrypniętym głosem Sanji, który dopiero co odzyskiwał
świadomość, lecz jego spojrzenie zamglone, dawało znać lekarzowi, że z
kucharzem wcale nie jest lepiej, a siły jego słabną.
- Gdzie
schowałeś lustro? – warknął prawie natychmiast.
- Co?
-
Lustro! Gdzie jest to cholerne lustro, w którym ostatnio się przeglądałeś?!
Mów! – krzyknął, łapiąc go za koszulę i unosząc w swoją stronę, wymienił się z
nim burzliwym spojrzeniem. Sanji
milczał. – Jeśli nie spieszno ci do grobu to lepiej mów!
Źrenice
błękitnych oczu rozszerzyły się szeroko, jakby dopiero po chwili dotarł do
niego krzyk Lawa. Głośny i wyraźny, przebił się przez senne odrętwienie,
wydobywając z ciała siłę, pozwalającą pokonać tę niebezpieczną pustkę i
otworzyć umysł na drobny moment, lecz wystarczający, by z otwartych ust
wydostał się cichy szept. Law opuścił go trochę zbyt gwałtownie i szybko
podbiegł do jednej z szafek kuchennych. Rozpoczął intensywne poszukiwanie, a
już wkrótce znalazł drobny przedmiot. W czasie, gdy Sanji ponownie osłabł, Law
obrócił lustro kilka razy w dłoniach, namyślając się, jakie działania podjąć
dalej. Postanowił zaryzykować. Zamachnął się i rzucił przedmiot, który po
zetknięciu ze ścianą, stłuczony, w kawałkach upadł na podłogę. Sanji wydobył z
siebie cichy krzyk, jednak zaraz uspokoił się, a na jego bladą twarz wstąpiły
kolory, zaś ciepło zaczęło powracać, rozgrzewając skostniałe z zimna ciało
kucharza.
***
- Morze jest wspaniałe! – krzyknął
sześcioletni chłopiec, patrząc na lazurowe wody, a w jego oczach paliły się
ogniki radości i dziecięcej naiwności. – Chcę popłynąć w morze i przeżyć
tysiące przygód, o których czytałem w książkach! Bycie piratem jest ekstra! –
mówił wesołym głosem, energicznie wymachując rękoma, na co starszy od niego
chłopak, przyglądając się mu skomentował jego zachowanie głośnym chichotem.
- Zgadzam się, morze jest piękne – przyznał
mu racje, przenosząc wzrok z niespokojnego towarzysza na równie nieposkromione
wody.
- Złóżmy sobie obietnicę! – zaproponował,
szczerząc się szeroko młodszy.
- Obietnicę?
- Tak! – zawołał radośnie. – Obiecajmy
sobie, że kiedyś wypłyniemy w morze, będziemy przeżywać razem przygody,
zaciągniemy super silnych ludzi do naszej załogi, znajdziemy masę skarbów i zrobimy
wiele innych fajnych rzeczy!
- W takim razie, musimy sobie obiecać, że
zawsze będziemy razem i nigdy nie zapomnimy o tym przyrzeczeniu, dobrze? –
spytał, wyciągając w jego stronę małego palca.
- Dobrze – odpowiedział prawie natychmiast,
po czym złapał drobnym paluszkiem, wyciągniętego w jego stronę i zawołał –
Obiecuję!
- Obiecuję – szepnął drugi chłopiec, a
biały kapelusz w cętki, który zakrywał jego ciemne włosy, porwany został przez
silny wiatr i unosząc się wysoko poleciał, co młodszy skwitował głośnym
śmiechem.
***
Sanji zaczął się budzić. Law kilka minut
temu mógł obserwować piękny, szczery uśmiech, widniejący na twarzy kucharza.
Gdy zrozumiał, że nic już mu nie grozi, sam również mógł spokojnie odetchnąć. W
myślach pochwalił swoją umiejętność obserwacji i siłę perswazji, bo w końcu
Sanji bez większych kłótni odpowiedział mu, gdzie schowany był przeklęty
przedmiot. Zamglone spojrzenie, kryjące w sobie mnóstwo pytań, spotkało się z
bystrymi ciemnymi tęczówkami.
-
Możesz jeszcze spać – powiedział w końcu Law. – Nie spałeś w ostatnim czasie za
dobrze, prawda? To pomoże ci odzyskać siły.
- Czy
to wina lustra? – zapytał, ignorując rady lekarza.
- Tak,
nazywają je „przeklętym odbiciem”. Jest ich mało i trzeba mieć naprawdę sporego
pecha, żeby na nie natrafić – zaczął Law, a po zrobieniu krótkiej przerwy,
kontynuował. – Lustro atakuje we śnie, zsyłając na posiadacza przedmiotu
koszmary, nie stwierdzone zostało jednak, czy są one fikcją, czy może najgorszymi
wspomnieniami. Występują różne przypadki, ale najczęściej wszystkie kończą się
tak samo.
- To
znaczy? – spytał niecierpliwie Sanji, przecierając wciąż zamglone oczy.
-
Lustro wysysa z posiadacza wszystkie siły, a proces trwa zazwyczaj siedem dni.
Człowiek przez nękające go koszmary nie może spać, słabnie, a później nie
potrafi odnaleźć się w rzeczywistości, jak było w twoim przypadku. Odbicie
posiadacza zanika – mówił, a na
zakończenie dodał – on nie powie, ja też. Możesz być spokojny.
Sanji
dopiero po tych słowach mógł wziąć głęboki wdech, po czym beztrosko wypuścić
nagromadzone powietrze z płuc. Miał do Lawa mnóstwo pytań, wciąż myślał, czy
jego sny były faktycznie tylko zwykłą fikcją, wykreowaną przez przeklęte
lustro, czy może dawno zapomnianą przeszłością, o której nie chciał pamiętać i
teraz zrozumiał dlaczego. Niewątpliwie czuł się nadal zagubiony, jednak tajemnica
North Blue otwierała się przed nim, a słowa obietnicy złożonej z kimś ważnym
powracały.
- Czy
chcesz jeszcze o coś spytać, Czarnonogi? – powiedział Law, uważnie obserwując
Sanjiego.
- Ty
również pochodzisz z North Blue, prawda?
- Tak.
-
Rozumiem – uśmiechnął się delikatnie, a jego serce zaczęło szybciej bić, jednak
powstrzymał się od zadania pytania, na które odpowiedź bardzo chciał usłyszeć i
powodem tego nie był wcale strach – Dziękuję. W takim razie, co chcesz na
obiad?
-
Wszystko, byle nie było tam chleba i czerwonej fasoli – odpowiedział Law, a
przez jego oblicze przemknął drobny uśmiech, zauważony i zachowany w pamięci
przez Sanjiego.
No i to cudo na które naprawdę czekałam z niecierpliwością *.* I się nie zawiodłam *.* Na wstępie, pierwsze co chciałam zauważyć to to, że piszesz bardzo dojrzale. Widać to po zdaniach, po używanych przez Ciebie słowach i po ogólnej budowie. Dlatego czytając każde Twoje opko, człowiek musi maksymalnie skupić się na fabule, żeby w pewnym momencie się nie zgubić i nie zatracić wątku. A to cholernie wciąga. Bo im człowiek się wgłębia tym chce więcej i nawet jak opowiadanie się kończy, to pozostaje lekka nutka niedosytu :D Ja na przykład chcę więcej i będę Cię o to molestować, tak jak innych, których opowiadania uwielbiam *.*
OdpowiedzUsuńCzytałam już sporo opisów myśli Sanjiego w Twoim wykonaniu i muszę napisać, że za każdym razem są jeszcze bardziej niesamowite i wprawiające człowieka w refleksie. Również jestem fanką Sanjiego, dużo myślę o jego postaci, a w każdym razie pewno więcej niż przeciętny fan serii, jednak jestem pewna, i mówię to całkiem szczerze, że w życiu nie napisałabym czegoś tak niesamowitego jak Ty, co wzbudzało by radość, smutek, ciekawość, to wszystko razem. Fragment gdzie Sanji zmieniał grymas na szarmancki uśmiech po prostu mną zawładnął. I potem jeszcze wspomnienia z przeszłości, poświęcenie Zeffa i tego wszystkiego co tak dobrze znamy, a mimo wszystko na nowo chce się do tego wracać i analizować od podstaw. Tak świetnie oddałaś naturę Sanjiego w tym fragmencie. Jestem pod ogromnym wrażeniem i jest pewne, że do tego fragmentu wrócę i to nie raz. W końcu pod tą blond czupryną musi kryć się tyle myśli, wątpliwości, rzeczy o których tylko on wie i z którymi musi się uporać. Wielki szacun, Żabciu, naprawdę! Wspaniale, że coś takiego mogło się pojawić akurat w dniu urodzin naszej zboczonej Brewki. No i poruszenie jeszcze dalszej przeszłości, tej z North Blue. Porównanie do ptaka <3 I ta nutka tajemniczości i ciekawości. Bardzo fajny motyw sobie wybrałaś :) Miłość z North Blue :)
Kolejny fragment i wprowadzenie Słomkowych, którzy jak zawsze w znakomitej formie :D No, ale pomijając gromadkę, to przejdę do Lawa. Chociaż nie, najpierw Luffy, bo on był tak fajnie uwzględniony :D Ogólnie obydwaj Panowie byli tak fajnie do siebie porównani, co mi wcześniej, o dziwo, do głowy nie przyszło, a jakby nie patrzeć to faktycznie sporo ich łączy. Myśląc o Luffy’m zawsze mam w myślach dobrego kapitana, szanującego bardzo swoją załogę, i tak jest, ale pomimo tego Słomkowy faktycznie jest kapryśny, rozpieszczony i egoistyczny. I Law faktycznie też taki jest. Ta jego duma i to wszystko o czym wspomniał Sanji tak zajebiście do niego pasowało. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Świetnie umiesz wpasować się w postacie i to jest cholernie godne podziwu. Ta wzmianka, że Law zachowuje się tak jakby wszystko mu się należało i nie musi za nic dziękować była taka, no, Lawowa :D I uwzględnienie jego zachcianek żywieniowych też genialnie pasowało. Wykorzystałaś w tym opowiadaniu sporo ciekawych motywów.
Nie zmieścił mi się komentarz w edytorze, ale jaja xD Dalsza część pod spodem :D
I kolejne myśli Sanjiego i to wprost z jego świątyni *.* O tak, kto jak kto, ale Sanji na pewno lubił komplementy na temat potraw, które stworzył :D To tak świetnie do niego pasuje. W sumie jego dania na pewno na takowe komplementy zasługują i to bez dwóch zdań. Och, ja bym chętnie skosztowała tego głównego dania w blond czuprynie i na pewno nie omieszkałabym skomentować *.* Ja podziwiam Sanjego, bo teraz jeszcze więcej pyszczków do wykarmienia, a on tworzy takie cuda <3 No i patroszenie rybki wyszło Ci świetnie. W sumie Sanji jest opisywany jako „kucharz o dobrym sercu”, więc może faktycznie takie patroszenie w jakimś stopniu go odpychało. O tym też nigdy nie pomyślałam, a to naprawdę ciekawe i jestem pewna, że znajdzie się w moich Sanjikowych rozważaniach. Dobre spostrzeżenie. I ponowne wspomnienie czasów na Baratie. Uwielbiam tego typu fragmenty. W końcu pływająca restauracja była (i zapewne w jakimś stopniu nadal jest) jego domem. No i dziadzio Zeff, którego po prostu nie mogło zabraknąć :D Oj tak, z tą dwójką musiała być i to nie jedna akcja :D Podziwianie ryby przez Sanjiego też takie kucharskie i genialne :D
UsuńNo i znalezienie głównego przedmiotu tego całego zamieszania. I wzmianki o Paniach z załogi tak fajnie poprowadzone i tak w stylu dżentelmena jakim jest właśnie Sanji. Nigdy by nie dał staroci swoim kochanym dziewczynom. Ta wzmianka, że jak dotrą na wyspę to im kupi najpiękniejsze lustra mnie rozczuliła. Cholera, to takie do niego podobne. I te zwracanie się do Pań i ogólnie przewidzenie ich myśli. Mimo iż krótka to naprawdę robiąca wrażenie scena, która niewątpliwie odzwierciedla w jakiś sposób naszego Kucharzyka. Świetna robota, Żabciu. Kolejny genialny fragment.
No i zaczyna się fabuła z lusterkiem i wspomnienia, które wracają i które niekoniecznie dobrze wpływają na blondynie. Tak bardzo szkoda mi się go robiło, jak taki zmarnowany i przybity był :( I jeszcze to wszystko, co mu się w snach pokazywało. Jednak fabuła bardzo fajnie przemyślana i ciekawie opisana. ZoSankowy moment w kuchni też mi się podobał. I ta wzmianka, że Zoro szanuje kucharza, nawet jeśli nie mówi tego na głos. I się o niego martwi. To było świetne moim skromnym znaniem ;) Potem jak nie wahał się by go z Lawem zostawić, to też było takie miłe z jego strony. No, ale w końcu nasi dwaj Panowie zostali sami i Trafal od razu wyniuchał, że coś z tym lustrem nie tak :D Podobało mi się mimo wszystko jak tak złapał kucharza, mimo iż w sumie było w tym trochę brutalności xD I te teksty o tym, że nawet jako dorosły zachowuje się jak dzieciak nawet w obliczu śmierci *.* Grunt, że blondyn został uratowany. Tutaj taka wielka ulga i radość.
Ta obietnica Ci również fajnie wyszła. To zafascynowanie morzem i przygodami :) Hahaha, i jak tu nie myśleć, że oni faktycznie znali się jako dzieciaki :D No i w końcu wszystko doszło do blondyna, nawet jeśli nie zapytał Lawa o to wprost :D Kurde, jestem ciekawa czy się po tym wszystkim skumali <3 No i dlaczego ich los na North Blue tak się właśnie potoczył? Och, mam wiele pytań :D Szkoda, że nie było niczego mocniejszego między nimi, jednak i tak wyszło świetnie i na wysokim poziomie. I to ostatnie pytanie, które rozwiało wątpliwości Sanjiego ;) Świetna robota :*
No, Żabciu, ja czekam na kolejne ;) Hihihi, nie wiem jak tam u Ciebie z gatunkami, ale ja bym sobie płomienny romans z nimi przeczytała napisany przez Ciebie *.* Co oczywiście nie zmienia faktu, że pochłonę wszystko :D Dziękuję za wspaniałą i twórczą lekturę :* I dużo weny :D
No w końcu przeczytałam!
OdpowiedzUsuńNaprawdę jesteś mistrzynią. Wiem że się powtarzam, ale no aż się ciśnie to na klawiaturę xD Początek tajemniczy, zastanawiałam się co chcesz zrobić. Oczywiście wszystko pięknie opisane i nie można się przyczepić. Każde zdanie urzeka.
Wesoła gromadka aż każe się uśmiechać. Chciała bym się pośród nich znaleźć, dzięki Tobie to wszystko jest takie realne:) Oczywiście współczuje Law'owi który niezbyt się odnajduje xD Oczywiście częsty motyw- wybrzydzanie przy jedzeniu xD Fajnie porównałaś to do egoizmu Luffiego:) Jak już pisałam we wcześniejszym opowiadaniu, dobrze oddajesz postacie i Law również Ci świetnie wychodzi. Chociaż Zoro to jednak u Ciebie nr 1 ;D
Zaciekawiło mnie lusterko które wysysao z kucharza życie. Bardzo pomysłowo. Świetne oddanie grozy i człowiek się zastanawia czy to jego retrospekcje czy jakieś wewnętrzne lęki. Zastanawiałam się tylko jak bardzo potrafił to ukrywać, skoro reszta załogi tego nie dostrzegła. Przecież musiał być wykończony. No ale Sanji to silny człowiek więc w sumie było to realne^^ Podobała mi się wstawka z Zoro i wyrażony dla kucharza szacunek, no i oczywiście to, że Law wkroczył do akcji <3 Czekałam na niego. Nie dziwię się, że zauważył, co mogło być przyczyną takiego stanu.
Moja ulubiona scena jednak jest z ostatnim snem Sanjiego. Ja nie mogę! Świetne zakończenie. W sumie to by bardzo fajne:) Jakby znali się w dzieciństwie i mieli jakąś wspólną przeszłość. To pytanie i szybsze bicie serca u Sanjiego było dla mnie naprawdę fajnym fragmentem:) Bardzo, ale to bardzo żałuję, że nie ma nic dalej^^ Chociaż i tak fajnie się skończyło. Z tą parą chętnie przeczytałabym coś jeszcze;D Mam nadzieję, że masz w zanadrzu jakieś pomysły:) Dzięki za opowiadanko i jak zwykle wyrazy szacunku:)
Van^^