2 marca 2014

[Opowiadanie] Obezwładniająca cisza

Tytuł: Obezwładniająca cisza
Autorka: Fryne Wilde (Froggy1)
Korekta: Ayo3
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: shounen-ai
Para: LawxSanji
Ograniczenia wiekowe: --
Co wydarzyło się na North Blue? Sanji tego nie pamięta. Wciąż towarzyszy mu przeczucie zapomnienia czegoś ważnego, a może raczej kogoś.  Drzwi w jego umyśle, skryte w najciemniejszych zakamarkach, zostają odnalezione i otworzone, a nagromadzone w nich cienie atakują Sanjiego w koszmarach. To sny, czy może echo przeszłości, odzywające się po latach? 

Cisza wypełniająca przestrzeń obezwładnia, buduje niewidzialne ściany, które powoli tworzą labirynt, zamykający mnie w miejscu dziwnym, odbierającym słodką mrzonkę o wydostaniu się na zewnątrz. Czasami na myśl przywołuje śnieg – tak samo zimna, przenosząca swój chłód na całe ciało, pozostające, jakby za sprawką magicznego zaklęcia, czy też innego niezwykłego uroku w bezruchu. Jest to cisza nienaturalna, przez którą nie może przebić się żaden szept, a także krzyk, będący  w stanie obudzić uśpionego z letargu. Przeszłość szybko zastąpiona teraźniejszością, powraca i rozbrzmiewa przez krótką chwilę, niczym silny dźwięk dzwonu z zegarowej wieży, lecz równie prędko oddala się i pozostaje ukryta w najciemniejszych zakamarkach umysłu.
Boląca kostka, będąca pamiątką po ostatniej walce daje o sobie znać, jednak przyodziana natychmiastowo maska komiczna, odpędza zmartwienia i pytania tych, którzy mogliby zauważyć odbiegający od codzienności moment. Drobny grymas niezadowolenia przemienia się w szarmancki uśmiech, gdy tylko do kuchni wkracza choć jeden z towarzyszy przygody. W takich chwilach wspomnienia łatwo powracają. Odcięta noga, samotne noce, podczas których jedynymi przyjaciółmi były gwiazdy nieodpowiadające na smutną melodię, wypływającą z popękanych ust, dni wypełnione ciszą, przerywaną przez odgłosy żołądka, spragnionego pożywienia, a także okrutna rzeczywistość docierająca do wtedy dziesięcioletniego chłopca po czasie. Dług wdzięczności wymieszany ze smakiem goryczy przypomina miniony okres. Wszystko to pamiętam, wszystko zostało mi w głowie, podobnie jak poczucie winy, od którego nie sposób było się uwolnić oraz obietnica złożona sobie samemu. Przyrzeczenie o staniu się silniejszym, by nikt więcej nie musiał mnie ratować, oddając przy tym cząstkę siebie. O tym nigdy nie zapomniałem. Przekleństwo, które stało się moją siłą.
North Blue. Co się tam stało? Coś ważnego, czy może błahego, nie wartego przypomnienia? Od lat towarzyszące wrażenie zagubienia w pamięci czegoś istotnego nie odstępuje mnie na krok, jak ogromny potwór, czepiający się nogi swej ofiary, dręczy okrutnie, wiercąc w sercu głęboką dziurę, piekącą, nie dającą o sobie zapomnieć. Czy oprócz All Blue miałem jakieś marzenie, napędzające ciało i umysł do działania, pozwalające odrzucić obawy i na podobieństwo ptaka rozkładającego swe skrzydła i wzbijającego się w powietrze, wzlecieć ponad chmury, bez ograniczeń szybować, realizując skryte myśli i plany na zupełnie innym poziomie niż dawniej? Dlaczego nie mogę się z tego obudzić? Kiedy dotrze do mnie krzyk, będący w stanie zburzyć niewidzialne mury, gdzie jest głos, mogący wyciągnąć mnie z sennego odrętwienia, co się stało z dłonią zamazaną jak we mgle, mającą być wyraźną dopiero, gdy złapie się jej, a ona pociągnie mnie w górę? Krzycz! Wołaj mnie! Wiem, że gdzieś jesteś, moja dawno zapomniana obietnico, o której przypomnieć nie będzie mi dane łatwo i szybko, lecz uczucie, goszczące w mym sercu zawsze będzie podniecało delikatny płomień, nie pozwalający się zgasić. Daj mi usłyszeć swój krzyk! Głośno i wyraźnie mów do mnie! Usłysz zagubiony w przestrzeni szept i odpowiedz na niego. Teraz! Chcę cię usłyszeć!

***

Po przejściowym deszczu, prawie natychmiast powróciły promienie słońca, wyprowadzając zaspanych, a także znudzonych podróżujących na statku Załogi Słomianego Kapelusza z pomieszczeń, pozwalając tym samym zażyć im słodkiej kąpieli, której większość ich była spragniona. Kolorowa wstęga widniejąca na niebie sprawiła, że na niejednej twarzy pojawił się ciepły uśmiech, będący oznaką radości z pożegnania się z nachalnymi ciemnymi chmurami. Wszystko odżyło, a w szczególności płynący statkiem. Niedługo trzeba było czekać, jak głośny śmiech Luffy’ego wymiesza się z krzykami zirytowanej zachowaniem kapitana Nami. Pani nawigator niekiedy miała wrażenie, że jest jego niańką, a bądź co bądź, doświadczenia przedszkolanki nie zdobyła i nigdy nie planowała objąć funkcji opiekunki nad rozwydrzonym dziewiętnastolatkiem. Robin zajęta czytaniem tylko niekiedy zaśmiała się, przenosząc swój wzrok znad stron książki na łowiącego ryby Usoppa i za jakiś czas Luffy’ego, który po uwolnieniu się od Nami, postanowił pomóc czy też trochę poprzeszkadzać snajperowi. Zoro mimo zmiany miejsca, zajęcie swe poprzednie kontynuował, a jego głośne chrapanie idealnie zgrało się z radosnym śmiechem kapitana, nie mogącego uspokoić żywego ciała i ducha nawet na chwilę. Chopper przygotowywał zioła, potrzebne mu do zrobienia nowych leków, a jego spojrzenie niekiedy uciekało w stronę śpiącego, zakutego w kajdanki Cesara, by upewnić się, że szalony naukowiec na pewno nie próbuje zrealizować jakiegoś niezwykłego planu ucieczki. I tylko Franky, samuraj z synem zostali w środku zasłuchani historią opowiadaną przez Brooka. Nawet Law wyszedł na zewnątrz i nie zwracając uwagi na nieznośnego Luffy’ego, wydzierającą się ponownie na kapitana Nami i chrapiącego szermierza, usiadł w najmniej widocznym miejscu i pogrążył się w myślach, zamykając umysł na wszystko, co działo się na statku, umiejętnie ignorując działających mu na nerwach, tak bardzo różniących się od jego załogi. Nie dało się ukryć, że na statku Słomianych Kapeluszy nigdy nie ma spokoju, choć może nocą udało mu się zaobserwować, że ludzie tutaj są cichsi, jednak mają skłonności do mówienia przez sen, co również było dla niego nie do pomyślenia. Jego wzrok powędrował w stronę drzwi kuchni, który oderwał dopiero w chwili uwieszenia się Luffy’ego na ramieniu doktora i wrzeszczącego coś o wspaniałym obiedzie, przygotowywanym przez Czarnonogiego.
Sanji natomiast wolał nie opuszczać swej świątyni. Pora obiadu jeszcze nie nadeszła, jednak czas leciał szybko, a szczególnie na Sunny. Wiedział, że opuszczenie kuchni może wiązać się z niebezpieczeństwem w postaci głodnego Luffy’ego, który to jeszcze nie tak dawno temu jęczał kucharzowi o wcześniejsze podanie posiłku. Kapitanowi nawet świadomie, bądź i też nieświadomie, zdarzyło się rzucić jakiś komplement, zachwalający kuchnię Sanjiego, co tylko wzmocniło czujność kuka. Właściwie zaczął się wtedy zastanawiać, czy ta cholerna guma przypadkiem nie wycwaniła się za bardzo, jednak prędko wyrzucił te niepotrzebne myśli z głowy i zabrał się za przygotowywanie posiłku. Choćby cicho, nigdy nie przyznałby, że słowa wypowiedziane z ust głupiego kapitana, sprawiły mu radość. Był łasy na komplementy, a już wyjątkowo, gdy dotyczyły one potraw przez niego ugotowanych. Liczba płynących na Sunny powiększyła się niespodziewanie, a co za tym idzie pojawiło się więcej żołądków, spragnionych dobrego jedzenia, podniebień o różnych gustach, których kubki smakowe nie zadowolą się jakimś trzeciorzędnym posiłkiem, zjadliwym, jednak nie posiadającym mocy wzniecania w ludziach płomienia, rozpalającego od wewnątrz ich ciała, przywracającego siły, a także uśmiech już po pierwszym kęsie zmaterializowanego nieba.
Świeża rybka z akwarium wydawała się najlepsza dla wybrednego Lawa, nieszczędzącego mu krytycznych komentarzy, dotyczących potraw, nietrawionych przez doktora, przypominającego kukowi w takich chwilach nikogo innego, a Luffy’ego – dziecinnego i rozpieszczonego. Nie sądził, że w swoim życiu będzie mu dane spotkać człowieka, który poziomem nabytego, czy może nawet wrodzonego egoizmu będzie dorównywał jego kapitanowi. Westchnął tylko i rozpoczął najmniej ulubioną część zabawy – patroszenie ślicznej rybki. Odkąd tylko sięgał w pamięci, rozumiał, że ze wszystkiego co nie jest człowiekiem można przygotować posiłek, jednak w takich chwilach jak ta, gdy przyglądał się głębokim ślepiom, coś go ruszało. Już jako dzieciak miał z tym problem, lecz siedząc w restauracji u gównianego dziadygi zahartował się trochę, nie chcąc zostać wyrzuconym z kuchni z tak głupiego powodu. Nie znosił, gdy ten staruch po krótkiej obserwacji znajdował słabe punkty i często zdobytą wiedzę wykorzystywał, potęgując złość dziesięcioletniego chłopca, próbującego udowodnić mu, że smarkaczem prawa nie ma go nazywać.
- Cudna zdobycz, co za kształt i kolor, dawno takiej nie złowili – zachwycał się, pielęgnując nożem rybę, jednak przerwał czynność zdziwiony, gdy natrafił w jej wnętrzu na drobny przedmiot, którym okazało się być stare lusterko. – A to ci znalezisko – zagwizdał zdziwiony.
Lusterko niewielkich rozmiarów, prawie całkowicie straciło swój złotawy kolor, jakim było niegdyś pokryte, jednak wciąż mogło wzbudzić zachwyt przez delikatne kwieciste zdobienia na bokach i u samej góry. Niezniszczone, pozwalało przeglądać się w nim, powodując dziwne zmieszanie. W żaden sposób nie upiększało patrzącego w nie, jednak zachęcało do przyglądania się odbiciu, jakby można było wyczytać z niego coś więcej. „Panience Nami i panience Robin na pewno się spodoba”, pomyślał natychmiast, lecz chwilę później zganił się za to. Dopiero do niego dotarło, że taki prezent byłby niegrzeczny w stosunku do dam, które powinien rozpieszczać samymi najlepszymi przedmiotami o wysokiej jakości i cenie. Cóż mógłby im powiedzieć? „Moje drogie panie, przyrządzając obiad, znalazłem coś, co na pewno wam się przyda?” Oczywiście, że nie! Panienka Nami zapewne uznałaby to za wyjątkowo niesmaczny żart, zaś panienka Robin mogłaby skitować kiepskie wysiłki kucharza cichym chichotem.  Z drugiej strony, lusterko niewątpliwie było bardzo stare, można spokojnie nazywać je antykiem, a przy tym między innymi dlatego wyjątkowo pociągające, jakby rzucało jakiś niezwykły czar.
- Gdy już zatrzymamy się na wyspie, kupię moim słodkim damom najlepsze lustra, jakie tylko uda mi się znaleźć, a tego przecież nie wyrzucę – przekręcił lusterko w dłoniach, po czym schował je do kieszeni spodni – zawsze może się do czegoś przydać, w końcu szczęścia się nie wyrzuca – dodał krótko, po czym z powrotem zabrał się za przygotowywanie obiadu, nie chcąc by głodny Luffy wtargnął do jego świątyni z pretensjami o niepodany na czas posiłek.  Również jęki pozostałych znajdujących się na statku byłyby dla niego nie do zniesienia, a komentarz kapryśnego nowego przyjaciela kapitana nie zostałby puszczony płazem, lecz gdyby odpłacił się pięknym kopnięciem w tyłek, wyrzucając go z kuchni, skończyłby pewnie niebyt ciekawie, natomiast fakt wzbudzenia negatywnych uczuć, czy też rozłoszczenia, pięknej panienki Nami, chcącej uniknąć wszelkich konfliktów na Sunny, wolał zostawić bez komentarza.

***

Przygotowany obiad niewątpliwie należał do najlepszych. Nikt nie wybrzydzał, większość gości chwaliła jego dar, prosząc o dokładkę, Luffy po skończeniu jednej porcji, prawie natychmiast rzucał się na następny talerz, a najtrudniejszy do zadowolenia ze wszystkich Law co zrobił? Właściwie Sanji nie zaobserwował w nim za dużych zmian, podczas, gdy ten pieścił swe podniebienie smakiem dokładnie przyrządzonej rybki, kuk nie otrzymał żadnego komentarza, negatywnego ani pozytywnego, lekarz nie stęknął, nie uśmiechnął się. Po prostu zjadł w spokoju i wyszedł, a Sanji miał dziwne wrażenie, że ich nowy kolega żywi do niego jakąś urazę. Nie do końca rozumiał, dlaczego akurat tym się przejmował, ale ta myśl powodowała pewne zamieszanie w jego niespokojnej głowie. Nie znał go za długo. Ba! Podobnie jak większość załogi miał okazję z nim porozmawiać po raz pierwszy na Punk Hazard, lecz nie przypominał sobie czym mógł urazić tego gbura, nie doceniającego ani trochę specjalnie robionych dla niego posiłków, w które Sanji jako kucharz wkładał całe serce. Oczekując pochwał i komplementów, zdziwiony został, gdy odpowiedziała mu cisza. Przez głowę przeszła mu myśl, że ten cholerny egoista najzwyczajniej w świecie uważa, iż wszystko mu się należy i dziękować nie musi. Tego typu ludzi Sanji nie znosił, lecz aż do wieczora nie mógł wymazać z pamięci sytuacji, mającej miejsce w czasie obiadu.
Teraz, po oczyszczeniu swej świątyni z brudu, mógł odpocząć, lecz jedyną rozrywką jaka mogła czekać zmęczonego po całym dniu kuka był rozkoszny sen, którego spragniony od dawna, chciał zakosztować ponownie. Ominął jednak drzwi kajuty, którą dzielił z towarzyszami, a odetchnął dopiero, gdy stopa przekroczyła próg ogromnego pomieszczenia z akwarium. Lubił zostawać tutaj tylko ze swoimi myślami i widokiem na ryby, wyglądające jakby tańczyły w morzu. Patrząc na nie, uspokajał się, a delikatne ruchy przeróżnych stworzonek sprawiały, że jego senne powieki robiły się coraz cięższe i po bardzo krótkim czasie odchodził w krainę snów.

***

Zielona trawa, piękne kwiaty, drzewa pokryte jabłkami, drobne drewniane domki, wszystko to było teraz pokryte ostrą czerwienią, każdy element, który sprawiał, że na twarzy sześcioletniego chłopca widniał szeroki uśmiech, pochłonięte zostało przez ogniste płomienie. Nie czuć było słodkiego zapachu owoców i roślin, lecz duszący dym, obezwładniający i ograniczający widzenie. Dźwięczące w uszach krzyki przerażonych ludzi, a także głośny płacz dzieci, zagubionych w chwili, nie zdających sobie sprawy z niczego co się dzieje, czujące tylko strach i ból, gdy ogromne oczy, przyglądały się bezczynnie, nie mogąc wykonać żadnego ruchu, sprawiały, że uszy zatykał, próbując zagłuszyć wrzaski cierpiących. W tym całym zamieszaniu nie mogąc usłyszeć spragnionego głosu, biegł przed siebie próbując odszukać coś, czego nie mógł, a raczej nie chciał stracić. Widząc to wszystko, zaczynał rozumieć, czym jest piekło, potrafił pojąć, że nie musi być one gdzieś daleko, jest nawet wyjątkowo blisko, tam, gdzie nieszczęście wyciąga po niego swoje skostniałe dłonie, a on próbuje uciec.
- Sanji! Sanji! – ktoś go woła, lecz głos nie może do niego dotrzeć, nie może odnaleźć sześcioletniego chłopca, próbującego go usłyszeć. – Sanji!

***

Obudził się, gwałtownie łapiąc za koszulę w miejscu, gdzie silnie łomotało niespokojne serce. Włosy przylepione do spoconego czoła pozostawały w nieładzie, oczy śledzące przerażonym spojrzeniem pomieszczenie zdradzały zaniepokojenie, a przyspieszony oddech nie mógł się uspokoić. Po głowie krążyło mu tysiące myśli i pytań, na które nie sposób było znaleźć odpowiedzieć w tym momencie. Gdy zamykał oczy, ciemność zastępowana była obrazem pokrytych żywym płomieniem budynków, roślin i ludzi, zaś przerażone głosy nie dawały mu spokoju jeszcze przez krótką chwilę.
Wyjął z kieszeni spodni lusterko i przyjrzał się swojemu odbiciu. Był straszliwie blady i niewyraźny, jakby zamazany przez mgłę. Dawno koszmary nie nawiedzały jego zwariowanej głowy, nawet, gdy pracował w restauracji u gównianego dziadygi rzadko zdarzało mu się zapamiętać jakiś sen. Wydawało mu się, że jego lęki i obawy powróciły w tej dziwnej postaci. Sen czy może zapomniana przeszłość? Nie wiedział. Wszystko aż nazbyt realne uderzyło go do tego stopnia, że w pierwszej chwili nie zauważył drżących dłoni. Było to jak niebezpieczna ciemność, która niespodziewanie pokryła otaczające go światło i zamknęła w czterech ścianach bez wyjścia do świata zewnętrznego. Nikt nie może się o tym dowiedzieć – przeszło mu przez myśl i zaraz opadł na łóżko, zmęczony jak po długim biegu czy też ciężkiej walce.

***

Sanji przez ostatnie cztery  dni spał niewiele, a nawet, jeśli udało mu się zamknąć oczy i odpłynąć to zazwyczaj robił to w pomieszczeniu z akwarium lub w kuchni, gdzie o późnych porach trudno było natrafić na towarzyszy, którzy prawdopodobnie, a może raczej na pewno, usłyszeliby cichy krzyk, głośne stęknięcie czy dostrzegliby przerażone spojrzenie kuka po wydostaniu się z macek nocnych koszmarów. Nie mógł, a przede wszystkim nie chciał ich niepokoić. Wszyscy mieli swoje drobne zmartwienia, czy też większe problemy, o których nie mówili, jednak on starał się jak tylko potrafił, by niepotrzebne myśli nagromadzone w głowach towarzyszy opuszczały je, gdy tylko rozpoczynali pyszny posiłek przygotowany przez niego. Każde danie przyrządzał z dokładnością i precyzją, ostatnio nawet z ostrożnością.
Przez nieprzespane dni, wydawało mu się, że ciało zrobiło się cięższe, a głowa nie pracuje tak jak powinna, uciążliwy był również chłód, ogarniający całą jego istotę. Raz przyłapał się na dodawaniu ostrego sosu do ryby, zamiast łagodnego, następnie do przyrządzanego napoju prawie wsypał sól zamiast cukru, a ciasto, które powinno wylądować w piekarniku miał zamiar umieścić w lodówce. W miarę szybko trzeźwiał i ganił w myślach za własną głupotę. Mimo, że czarował cały czas piękne towarzyszki, wrzeszczał na próbującego skraść jedzenie Luffy’ego i kłócił się na przemian, raz z Zoro, później z Lawem, odmawiającym zjedzenia jego kanapek z najlepszych składników, czuł jak podupada. Coraz częściej przeglądał się w lusterku i za każdym zerknięciem miał ochotę przetrzeć oczy. Wydawało mu się, że jego odbicie jest coraz słabiej widoczne, jednak wolał obwiniać za to zmęczone ciało i umysł niż jakieś nadprzyrodzone moce.
Piątego dnia jego stan się pogorszył, cały czas w uszach dźwięczały mu głosy ludzi, proszących o pomoc, przed oczami stawał widok płomieni pochłaniających wszelkie istnienie, a dłonie mu drżały na same wspomnienie koszmaru. Ostatni sen został nawet wzbogacony o kolejne okropności. W oddali próbował usłyszeć głos, który pragnął odnaleźć w przestrzeni, jednak zbliżający się do niego nieprzyjaźnie wyglądający ludzie, trzymający w dłoni broń, powodowali, że jego ciało sześciolatka buntowało się przeciw jakiemukolwiek zmęczeniu i  Sanji próbował uciekać, oddalić się jak najszybciej od tego wszystkiego.
Szósty dzień okazał się być dla niego jeszcze gorszym niż ostatnie pięć połączone w jedno. Mroczki, stojące mu przed oczami, utrudniały nie tylko pracę, ale nawet zwykłe funkcjonowanie. Prawdopodobnie, gdyby nie Robin, spadłby ze schodów, jednak pomocna dłoń damy ocaliła go od pieszczotliwego przywitania się twarzy kuka z podłogą. Sny, a raczej koszmary, które nękały go nocą przestały być tylko okropną zmorą, atakującą śpiącego, zaczęły nabierać rzeczywistych kształtów i przerażać ogromem mocy, jaka w nich była ukryta.
- Pieprzony kuku, podaj sake – wyrwał go z niespokojnych myśli Zoro, na którego Sanji pokierował swój nieobecny wzrok.
- Czy ja wyglądam jak służąca? – spytał zirytowany, lecz widząc, że ten chce odpowiedzieć, uniósł dłoń i dodał – pytanie retoryczne. Nie odpowiadaj. Sake po obiedzie! A teraz zjeżdżaj stąd, ty głupi glonie, bo inaczej sam cię wykopię z kuchni! Kazałem wam nie przeszkadzać! –  krzyknął głośno, choć sam nie wiedział czemu wydobył się z jego gardła wyjątkowo potężny głos.
Zoro  już miał coś odpowiedzieć, jednak zamknął usta i udał się w stronę drzwi, a odwrócił się ponownie w stronę Sanjiego w chwili, gdy do jego uszu dotarł dźwięk uderzenia o szafki. Pieprzony kuk opierał się prawym bokiem o szafkę, dłonią łapał koszulę w miejscu serca, a na twarzy wykrzywionej z bólu malował się grymas złości, nad którą górowała jednak męka.   
- Oi, pieprzony kuku! Co ci jest? – zapytał zawracając.
- Nie podchodź! – ryknął dziko w odpowiedzi na jego pytanie, a Zoro zatrzymał się w odległości paru kroków od niego – Stój tam! Nie pozwolę ci tu podjeść! Zostaw mnie! Słyszysz? Zostaw!
- Kuku? – patrzył na niego zdziwiony, lecz nie ruszył się. – Co się dzieje?
- Odjedź! Odejdź! Zostaw mnie! Słyszysz?! Odejdź! – krzyczał, jednak, gdy zauważył, że ten wykonuje pierwsze kroki w jego stronę, zbliżając się do niego z każdą sekundą coraz bardziej, chwycił nóż leżący na stole i rzucił się na niego, niczym desperacko próbująca bronić się przed drapieżnikiem ofiara. Wszystko, jednak rozegrało się bardzo szybko, gdy Zoro obezwładnił Sanjiego, który zmęczony i obolały nie wykonywał w odpowiednim tempie ruchów, a teraz leżał nieprzytomny na ziemi.
Owszem, ich niechęć do siebie narastała od pierwszego spotkania, trudność w nawiązaniu kontaktu, nieprzyjemne uwagi, jakie kierowali do siebie wzajemnie, częste bójki, to wszystko stało się w pewnym momencie codziennością, jednak mimo to szermierz szanował kuka, a w pamięci nadal tkwiła mu sytuacja z Kumą, mająca miejsce na Thriller Bark. Już wcześniej widział w pieprzonym kucharzu silnego i dobrego człowieka, lecz ten jeden moment sprawił, że nabrał do niego jeszcze większego szacunku. Oczywiście nigdy mu tego nie powiedział, myśląc jednocześnie, iż niektóre sprawy powinno się przemilczeć i nie zdradzać zewnętrznemu światu.
- Chyba powinienem iść po Choppera – skomentował głośno szermierz, lecz w tej chwili do pomieszczenia wszedł Law.
- Ja się nim zajmę – oświadczył natychmiast. – Opuść to miejsce – Zoro spojrzał na niego podejrzliwie, nie ufając w pełni nowemu koledze Luffy’ego, który niewątpliwie do grzecznych i podporządkowujących się nie należał. – Spokojnie, przypominam, że jestem lekarzem – dodał,  wymieniając z nim spojrzenia.
- Chopper też jest lekarzem – odparł sucho szermierz.
- Ty to wiesz, ja to wiem i on też to wiedział – powiedział Law, wskazując kiwnięciem głowy na nieprzytomnego Sanjiego. – Myślę, że potrafisz zrozumieć powód, dlaczego do tej pory nie udał się do waszego doktora-tanuki.
Zoro jeszcze przez chwilę wpatrywał się w nieprzytomnego kuka, którego twarz wykrzywiona z bólu informowała go, że wszystko co dzieje się w umyśle Sanjiego musi być w tym czasie koszmarem. Rozumiał dobrze każdy jego gest wykonany w stronę towarzyszy, z którymi łączyła go silna więź, każdego dnia stająca się mocniejszą, niczym niezagrożoną, nie będącą w stanie przez nikogo zostać przerwaną. Z tego pieprzonego kucharzyny po odszyfrowaniu dało się czytać niczym z otwartej księgi. Szermierz odpowiedział tylko skinieniem głowy i wyszedł z pomieszczenia.
- Lata mijają, a ty pozostajesz dzieckiem nawet w chwilach, gdy twoje życie jest zagrożone – mruknął Law, ściągając brwi, świadczące o zdenerwowaniu głupotą nieprzytomnego. – Nigdy się nie nauczysz, prawda? –  dotknął dłonią czoła Sanjiego, lecz na palce nie wstąpiło ciepło. – Idiota – skomentował i zdenerwowany zaczął poszukiwania. Na początku zajrzał do kieszeni marynarki Sanjiego, następnie zaglądał do spodni, mając nadzieję, że znajdzie pożądany w tym momencie przedmiot.
- Co robisz? – spytał zachrypniętym głosem Sanji, który dopiero co odzyskiwał świadomość, lecz jego spojrzenie zamglone, dawało znać lekarzowi, że z kucharzem wcale nie jest lepiej, a siły jego słabną.
- Gdzie schowałeś lustro? – warknął prawie natychmiast.
- Co?
- Lustro! Gdzie jest to cholerne lustro, w którym ostatnio się przeglądałeś?! Mów! – krzyknął, łapiąc go za koszulę i unosząc w swoją stronę, wymienił się z nim burzliwym spojrzeniem.  Sanji milczał. – Jeśli nie spieszno ci do grobu to lepiej mów!
Źrenice błękitnych oczu rozszerzyły się szeroko, jakby dopiero po chwili dotarł do niego krzyk Lawa. Głośny i wyraźny, przebił się przez senne odrętwienie, wydobywając z ciała siłę, pozwalającą pokonać tę niebezpieczną pustkę i otworzyć umysł na drobny moment, lecz wystarczający, by z otwartych ust wydostał się cichy szept. Law opuścił go trochę zbyt gwałtownie i szybko podbiegł do jednej z szafek kuchennych. Rozpoczął intensywne poszukiwanie, a już wkrótce znalazł drobny przedmiot. W czasie, gdy Sanji ponownie osłabł, Law obrócił lustro kilka razy w dłoniach, namyślając się, jakie działania podjąć dalej. Postanowił zaryzykować. Zamachnął się i rzucił przedmiot, który po zetknięciu ze ścianą, stłuczony, w kawałkach upadł na podłogę. Sanji wydobył z siebie cichy krzyk, jednak zaraz uspokoił się, a na jego bladą twarz wstąpiły kolory, zaś ciepło zaczęło powracać, rozgrzewając skostniałe z zimna ciało kucharza.

***

- Morze jest wspaniałe! – krzyknął sześcioletni chłopiec, patrząc na lazurowe wody, a w jego oczach paliły się ogniki radości i dziecięcej naiwności. – Chcę popłynąć w morze i przeżyć tysiące przygód, o których czytałem w książkach! Bycie piratem jest ekstra! – mówił wesołym głosem, energicznie wymachując rękoma, na co starszy od niego chłopak, przyglądając się mu skomentował jego zachowanie głośnym chichotem.
- Zgadzam się, morze jest piękne – przyznał mu racje, przenosząc wzrok z niespokojnego towarzysza na równie nieposkromione wody.
- Złóżmy sobie obietnicę! – zaproponował, szczerząc się szeroko młodszy.
- Obietnicę?
- Tak! – zawołał radośnie. – Obiecajmy sobie, że kiedyś wypłyniemy w morze, będziemy przeżywać razem przygody, zaciągniemy super silnych ludzi do naszej załogi, znajdziemy masę skarbów i zrobimy wiele innych fajnych rzeczy!
- W takim razie, musimy sobie obiecać, że zawsze będziemy razem i nigdy nie zapomnimy o tym przyrzeczeniu, dobrze? – spytał, wyciągając w jego stronę małego palca.
- Dobrze – odpowiedział prawie natychmiast, po czym złapał drobnym paluszkiem, wyciągniętego w jego stronę i zawołał – Obiecuję!
- Obiecuję – szepnął drugi chłopiec, a biały kapelusz w cętki, który zakrywał jego ciemne włosy, porwany został przez silny wiatr i unosząc się wysoko poleciał, co młodszy skwitował głośnym śmiechem.

***

       Sanji zaczął się budzić. Law kilka minut temu mógł obserwować piękny, szczery uśmiech, widniejący na twarzy kucharza. Gdy zrozumiał, że nic już mu nie grozi, sam również mógł spokojnie odetchnąć. W myślach pochwalił swoją umiejętność obserwacji i siłę perswazji, bo w końcu Sanji bez większych kłótni odpowiedział mu, gdzie schowany był przeklęty przedmiot. Zamglone spojrzenie, kryjące w sobie mnóstwo pytań, spotkało się z bystrymi ciemnymi tęczówkami.
- Możesz jeszcze spać – powiedział w końcu Law. – Nie spałeś w ostatnim czasie za dobrze, prawda? To pomoże ci odzyskać siły.
- Czy to wina lustra? – zapytał, ignorując rady lekarza.
- Tak, nazywają je „przeklętym odbiciem”. Jest ich mało i trzeba mieć naprawdę sporego pecha, żeby na nie natrafić – zaczął Law, a po zrobieniu krótkiej przerwy, kontynuował. – Lustro atakuje we śnie, zsyłając na posiadacza przedmiotu koszmary, nie stwierdzone zostało jednak, czy są one fikcją, czy może najgorszymi wspomnieniami. Występują różne przypadki, ale najczęściej wszystkie kończą się tak samo.
- To znaczy? – spytał niecierpliwie Sanji, przecierając wciąż zamglone oczy.
- Lustro wysysa z posiadacza wszystkie siły, a proces trwa zazwyczaj siedem dni. Człowiek przez nękające go koszmary nie może spać, słabnie, a później nie potrafi odnaleźć się w rzeczywistości, jak było w twoim przypadku. Odbicie posiadacza zanika  – mówił, a na zakończenie dodał – on nie powie, ja też. Możesz być spokojny.
Sanji dopiero po tych słowach mógł wziąć głęboki wdech, po czym beztrosko wypuścić nagromadzone powietrze z płuc. Miał do Lawa mnóstwo pytań, wciąż myślał, czy jego sny były faktycznie tylko zwykłą fikcją, wykreowaną przez przeklęte lustro, czy może dawno zapomnianą przeszłością, o której nie chciał pamiętać i teraz zrozumiał dlaczego. Niewątpliwie czuł się nadal zagubiony, jednak tajemnica North Blue otwierała się przed nim, a słowa obietnicy złożonej z kimś ważnym powracały.
- Czy chcesz jeszcze o coś spytać, Czarnonogi? – powiedział Law, uważnie obserwując Sanjiego.
- Ty również pochodzisz z North Blue, prawda?
- Tak.
- Rozumiem – uśmiechnął się delikatnie, a jego serce zaczęło szybciej bić, jednak powstrzymał się od zadania pytania, na które odpowiedź bardzo chciał usłyszeć i powodem tego nie był wcale strach – Dziękuję. W takim razie, co chcesz na obiad?
- Wszystko, byle nie było tam chleba i czerwonej fasoli – odpowiedział Law, a przez jego oblicze przemknął drobny uśmiech, zauważony i zachowany w pamięci przez Sanjiego.

3 komentarze:

  1. No i to cudo na które naprawdę czekałam z niecierpliwością *.* I się nie zawiodłam *.* Na wstępie, pierwsze co chciałam zauważyć to to, że piszesz bardzo dojrzale. Widać to po zdaniach, po używanych przez Ciebie słowach i po ogólnej budowie. Dlatego czytając każde Twoje opko, człowiek musi maksymalnie skupić się na fabule, żeby w pewnym momencie się nie zgubić i nie zatracić wątku. A to cholernie wciąga. Bo im człowiek się wgłębia tym chce więcej i nawet jak opowiadanie się kończy, to pozostaje lekka nutka niedosytu :D Ja na przykład chcę więcej i będę Cię o to molestować, tak jak innych, których opowiadania uwielbiam *.*

    Czytałam już sporo opisów myśli Sanjiego w Twoim wykonaniu i muszę napisać, że za każdym razem są jeszcze bardziej niesamowite i wprawiające człowieka w refleksie. Również jestem fanką Sanjiego, dużo myślę o jego postaci, a w każdym razie pewno więcej niż przeciętny fan serii, jednak jestem pewna, i mówię to całkiem szczerze, że w życiu nie napisałabym czegoś tak niesamowitego jak Ty, co wzbudzało by radość, smutek, ciekawość, to wszystko razem. Fragment gdzie Sanji zmieniał grymas na szarmancki uśmiech po prostu mną zawładnął. I potem jeszcze wspomnienia z przeszłości, poświęcenie Zeffa i tego wszystkiego co tak dobrze znamy, a mimo wszystko na nowo chce się do tego wracać i analizować od podstaw. Tak świetnie oddałaś naturę Sanjiego w tym fragmencie. Jestem pod ogromnym wrażeniem i jest pewne, że do tego fragmentu wrócę i to nie raz. W końcu pod tą blond czupryną musi kryć się tyle myśli, wątpliwości, rzeczy o których tylko on wie i z którymi musi się uporać. Wielki szacun, Żabciu, naprawdę! Wspaniale, że coś takiego mogło się pojawić akurat w dniu urodzin naszej zboczonej Brewki. No i poruszenie jeszcze dalszej przeszłości, tej z North Blue. Porównanie do ptaka <3 I ta nutka tajemniczości i ciekawości. Bardzo fajny motyw sobie wybrałaś :) Miłość z North Blue :)

    Kolejny fragment i wprowadzenie Słomkowych, którzy jak zawsze w znakomitej formie :D No, ale pomijając gromadkę, to przejdę do Lawa. Chociaż nie, najpierw Luffy, bo on był tak fajnie uwzględniony :D Ogólnie obydwaj Panowie byli tak fajnie do siebie porównani, co mi wcześniej, o dziwo, do głowy nie przyszło, a jakby nie patrzeć to faktycznie sporo ich łączy. Myśląc o Luffy’m zawsze mam w myślach dobrego kapitana, szanującego bardzo swoją załogę, i tak jest, ale pomimo tego Słomkowy faktycznie jest kapryśny, rozpieszczony i egoistyczny. I Law faktycznie też taki jest. Ta jego duma i to wszystko o czym wspomniał Sanji tak zajebiście do niego pasowało. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Świetnie umiesz wpasować się w postacie i to jest cholernie godne podziwu. Ta wzmianka, że Law zachowuje się tak jakby wszystko mu się należało i nie musi za nic dziękować była taka, no, Lawowa :D I uwzględnienie jego zachcianek żywieniowych też genialnie pasowało. Wykorzystałaś w tym opowiadaniu sporo ciekawych motywów.

    Nie zmieścił mi się komentarz w edytorze, ale jaja xD Dalsza część pod spodem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I kolejne myśli Sanjiego i to wprost z jego świątyni *.* O tak, kto jak kto, ale Sanji na pewno lubił komplementy na temat potraw, które stworzył :D To tak świetnie do niego pasuje. W sumie jego dania na pewno na takowe komplementy zasługują i to bez dwóch zdań. Och, ja bym chętnie skosztowała tego głównego dania w blond czuprynie i na pewno nie omieszkałabym skomentować *.* Ja podziwiam Sanjego, bo teraz jeszcze więcej pyszczków do wykarmienia, a on tworzy takie cuda <3 No i patroszenie rybki wyszło Ci świetnie. W sumie Sanji jest opisywany jako „kucharz o dobrym sercu”, więc może faktycznie takie patroszenie w jakimś stopniu go odpychało. O tym też nigdy nie pomyślałam, a to naprawdę ciekawe i jestem pewna, że znajdzie się w moich Sanjikowych rozważaniach. Dobre spostrzeżenie. I ponowne wspomnienie czasów na Baratie. Uwielbiam tego typu fragmenty. W końcu pływająca restauracja była (i zapewne w jakimś stopniu nadal jest) jego domem. No i dziadzio Zeff, którego po prostu nie mogło zabraknąć :D Oj tak, z tą dwójką musiała być i to nie jedna akcja :D Podziwianie ryby przez Sanjiego też takie kucharskie i genialne :D

      No i znalezienie głównego przedmiotu tego całego zamieszania. I wzmianki o Paniach z załogi tak fajnie poprowadzone i tak w stylu dżentelmena jakim jest właśnie Sanji. Nigdy by nie dał staroci swoim kochanym dziewczynom. Ta wzmianka, że jak dotrą na wyspę to im kupi najpiękniejsze lustra mnie rozczuliła. Cholera, to takie do niego podobne. I te zwracanie się do Pań i ogólnie przewidzenie ich myśli. Mimo iż krótka to naprawdę robiąca wrażenie scena, która niewątpliwie odzwierciedla w jakiś sposób naszego Kucharzyka. Świetna robota, Żabciu. Kolejny genialny fragment.

      No i zaczyna się fabuła z lusterkiem i wspomnienia, które wracają i które niekoniecznie dobrze wpływają na blondynie. Tak bardzo szkoda mi się go robiło, jak taki zmarnowany i przybity był :( I jeszcze to wszystko, co mu się w snach pokazywało. Jednak fabuła bardzo fajnie przemyślana i ciekawie opisana. ZoSankowy moment w kuchni też mi się podobał. I ta wzmianka, że Zoro szanuje kucharza, nawet jeśli nie mówi tego na głos. I się o niego martwi. To było świetne moim skromnym znaniem ;) Potem jak nie wahał się by go z Lawem zostawić, to też było takie miłe z jego strony. No, ale w końcu nasi dwaj Panowie zostali sami i Trafal od razu wyniuchał, że coś z tym lustrem nie tak :D Podobało mi się mimo wszystko jak tak złapał kucharza, mimo iż w sumie było w tym trochę brutalności xD I te teksty o tym, że nawet jako dorosły zachowuje się jak dzieciak nawet w obliczu śmierci *.* Grunt, że blondyn został uratowany. Tutaj taka wielka ulga i radość.

      Ta obietnica Ci również fajnie wyszła. To zafascynowanie morzem i przygodami :) Hahaha, i jak tu nie myśleć, że oni faktycznie znali się jako dzieciaki :D No i w końcu wszystko doszło do blondyna, nawet jeśli nie zapytał Lawa o to wprost :D Kurde, jestem ciekawa czy się po tym wszystkim skumali <3 No i dlaczego ich los na North Blue tak się właśnie potoczył? Och, mam wiele pytań :D Szkoda, że nie było niczego mocniejszego między nimi, jednak i tak wyszło świetnie i na wysokim poziomie. I to ostatnie pytanie, które rozwiało wątpliwości Sanjiego ;) Świetna robota :*

      No, Żabciu, ja czekam na kolejne ;) Hihihi, nie wiem jak tam u Ciebie z gatunkami, ale ja bym sobie płomienny romans z nimi przeczytała napisany przez Ciebie *.* Co oczywiście nie zmienia faktu, że pochłonę wszystko :D Dziękuję za wspaniałą i twórczą lekturę :* I dużo weny :D

      Usuń
  2. No w końcu przeczytałam!
    Naprawdę jesteś mistrzynią. Wiem że się powtarzam, ale no aż się ciśnie to na klawiaturę xD Początek tajemniczy, zastanawiałam się co chcesz zrobić. Oczywiście wszystko pięknie opisane i nie można się przyczepić. Każde zdanie urzeka.
    Wesoła gromadka aż każe się uśmiechać. Chciała bym się pośród nich znaleźć, dzięki Tobie to wszystko jest takie realne:) Oczywiście współczuje Law'owi który niezbyt się odnajduje xD Oczywiście częsty motyw- wybrzydzanie przy jedzeniu xD Fajnie porównałaś to do egoizmu Luffiego:) Jak już pisałam we wcześniejszym opowiadaniu, dobrze oddajesz postacie i Law również Ci świetnie wychodzi. Chociaż Zoro to jednak u Ciebie nr 1 ;D
    Zaciekawiło mnie lusterko które wysysao z kucharza życie. Bardzo pomysłowo. Świetne oddanie grozy i człowiek się zastanawia czy to jego retrospekcje czy jakieś wewnętrzne lęki. Zastanawiałam się tylko jak bardzo potrafił to ukrywać, skoro reszta załogi tego nie dostrzegła. Przecież musiał być wykończony. No ale Sanji to silny człowiek więc w sumie było to realne^^ Podobała mi się wstawka z Zoro i wyrażony dla kucharza szacunek, no i oczywiście to, że Law wkroczył do akcji <3 Czekałam na niego. Nie dziwię się, że zauważył, co mogło być przyczyną takiego stanu.
    Moja ulubiona scena jednak jest z ostatnim snem Sanjiego. Ja nie mogę! Świetne zakończenie. W sumie to by bardzo fajne:) Jakby znali się w dzieciństwie i mieli jakąś wspólną przeszłość. To pytanie i szybsze bicie serca u Sanjiego było dla mnie naprawdę fajnym fragmentem:) Bardzo, ale to bardzo żałuję, że nie ma nic dalej^^ Chociaż i tak fajnie się skończyło. Z tą parą chętnie przeczytałabym coś jeszcze;D Mam nadzieję, że masz w zanadrzu jakieś pomysły:) Dzięki za opowiadanko i jak zwykle wyrazy szacunku:)
    Van^^

    OdpowiedzUsuń