Tytuł: Rain (Deszcz)
Autor: Van Vision
Tłumaczenie: Ayo3
Korekta: Kanako
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: shounen-ai
Para: ZoroxSanji
Ograniczenia wiekowe: --
Autor: Van Vision
Tłumaczenie: Ayo3
Korekta: Kanako
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: shounen-ai
Para: ZoroxSanji
Ograniczenia wiekowe: --
Nie każdy deszczowy dzień musi
być zły.
Kochani, oto przed Wami krótkie opowiadanko mistrzyni ZoSanków Van Vision :) Chyba nie muszę Wam tłumaczyć kto to jest, bo chyba każdy czytał opko-legendę Lightening up the darkness czy W pogoni za marzeniami, a w każdym razie fani pary ZoroxSanji ;) MISTRZYNI, WRÓĆ! Naprawdę tęskno za Twoimi dziełami. A teraz zapraszam do czytania, chociaż jestem pewna, że wielu z Was już to opowiadanie dobrze zna. Przepraszam za wszystkie błędy i nieścisłości :* A teraz życzę miłego czytania :D
To był paskudny dzień. Wszystko wydawało się takie szare, ciemne i bez jakiegokolwiek
blasku. Gęsty deszcz, który już od paru godzin spadał z nieba, w ogóle nie
polepszał sprawy, wręcz przeciwnie, z jego powodu cały świat wyglądał jeszcze
bardziej przygnębiająco niż w rzeczywistości.
Jednak dla jednego chłopca o blond włosach i z
niebieskimi, melancholijnymi oczami, dzień był smutniejszy niż dla większości
ludzi. Siedząc na dużej, zimnej skale pod olbrzymim drzewem, bezskutecznie
starał się ukryć przed deszczem. Był przemoczony i zimny, ponieważ miał na
sobie tylko koszulkę, cienki, podziurawiony płaszcz, zniszczone spodenki i
buty. Jego blond włosy, które wydawać się mogły puszyste, teraz były pękiem
niechlujnych, brudnych kosmyków. I był głodny. Och, tak bardzo głodny...
Dzieciak wmawiał sobie, że jest trochę cieplej,
jednak to w ogóle nie działało. Spojrzał na szare niebo i pozwolił, aby grube
krople spadały po jego brudnej i bladej twarzy. Żałował, że nie miał ciepłego i
kochającego domu, matki, która by go przytuliła i opowiedziała tak dużo
ciekawych opowieści na dobranoc, ojca, który nauczyłby go wszystkiego jako
mężczyzna, czy suchego kąta, nie miało znaczenia gdzie, w którym mógłby mieć
jakiś spokojny sen. Chciałby móc zjeść coś gorącego i smacznego, cokolwiek poza
okropnymi resztkami, które zepsuły się już dawno, dawno temu.
Jasnowłosy chłopiec przyciągnął kolana do swojej
piersi i oparł na nich podbródek. Marzył o tak wielu rzeczach, o których
wiedział, że mieć nie może. To było jak fantazjowanie młodego głupca, ale nie
mógł nic na to poradzić. Te marzenia, te obrazy w jego umyśle, przedstawiające
szczęśliwą przyszłość, która wydawała się tak nierealna i odległa... Trzymały
go przy życiu. Choćby nie wiadomo co, dla tych głupich marzeń był w stanie
ruszyć dalej.
Minęło go już tak dużo osób, ale żadna się nie
zatrzymała. Nikt nie zapytał czy jest w porządku albo, czy potrzebuje pomocy. Nikogo
to nie obchodziło. Wszyscy zachowywali się tak, jakby nie istniał.
A deszcz nadal padał, jakby był nieskończoną rzeką
łez. Ale nagle wszystko ustało, jakby nigdy nie padało.
Blondyn spojrzał w górę i zobaczył chłopca z dziwnie
krótkimi, zielonymi włosami, który w jednym uchu miał trzy złote kolczyki,
kołyszące się i pobrzękujące radośnie z powodu silnego wiatru. Trzymał parasol
nad głową blondyna, a sam teraz moknął, ale wyglądało to tak, jakby w ogóle mu
to nie przeszkadzało.
— Trzymaj — powiedział. — Myślę, że potrzebujesz go
bardziej niż ja. Weź go.
Drugi chłopak nie wiedział jak zareagować, bo był to
pierwszy raz, kiedy uczestniczył w tego rodzaju sytuacji. Tak więc, zamiast
zrobić cokolwiek, po prostu wpatrywał się zmieszany i zaskoczony w
zielonowłosego.
— Nie patrz tak na mnie, brewko — powiedział,
zwracając uwagę na jego zabawnie kręcone brwi. — To przerażające. Wystarczy
wziąć parasol. — Jednak gdy szczuplejszy chłopak wciąż siedział nieruchomo na
skale, prychnął z irytacją wymalowaną na twarzy. — Rany, wiedzę, że to
beznadziejna sprawa — powiedział i schylił się, aby otworzyć jedną z dłoni
blondyna, wcisnąć w nią parasol, a potem zacisnąć palce na rączce.
— Dlaczego? — zapytał blondyn z wyrazem wielkiego
szoku na twarzy.
— Nie wiem. Taka zachcianka. — Wzruszył ramionami i
zajrzał do worka, którego niósł. Wyjął z niego dwa jabłka i bułkę, a następnie
podarował je chłopcu. — To też weź. Wyglądasz na głodnego.
— Ja... Dziękuję... — wyszeptał blondyn. — Ale co z
tobą? Będziesz cały mokry.
— To nic takiego. — Machnął na to ręką i uśmiechnął
się.
— Zoro, co ty tam robisz? Pośpiesz się, musimy iść! —
Ktoś krzyknął gdzieś przed nimi.
— Już idę! — odkrzyknął chłopiec o imieniu Zoro. —
Przepraszam, muszę iść. Uważaj na siebie i do zobaczenia pewnego dnia —
powiedział zielonowłosy i odszedł.
Blondyn utkwił wzrok w sylwetce drugiego chłopca,
który powoli znikał, a następnie, gdy był już całkowicie niewidoczny, przeniósł
wzrok na jedzenie. Ugryzł kawałek bułki i żuł powoli, rozkoszując się
wspaniałym słodkim smakiem.
Ale smaczne!,
pomyślał, mając na twarzy duży, jasny uśmiech.
Tak nagle szary dzień przestał być tak bardzo ponury.
***
Zoro siedział na ławce w jednym z parków w mieście,
który nie był tak daleko od osiedla pełnego bloków mieszkalnych. Mocno padało
przez cały cholerny dzień, jakby na złość mu, zwłaszcza, że zapomniał swojego
pieprzonego parasola i nikt nie mógł albo nie chciał mu pożyczyć.
To był straszny dzień, jeden z najbardziej okropnych
dni jakie mu się w życiu przydarzyły. Został zwolniony, kiedy najbardziej
potrzebował pieniędzy i musiał jeszcze zapłacić rachunki z bieżącego miesiąca,
a jego ojciec był w szpitalu od ponad tygodnia. Zielonowłosy mężczyzna chciał
iść do domu, przespać się na swojej ulubionej kanapie, obejrzeć dobry film lub
napić się sake, ewentualnie piwa, ale jednocześnie w ogóle nie chciał się
ruszyć. Chciał zostać tu, w parku, na ławce, a deszcz niech uczyni go tak
mokrym jak to możliwe. Nie obchodziło go to, że mógł zachorować. Nie obchodziło
go, że było zimno. Nie dbał o nic.
Więc siedział dalej, pogrążony w swoich negatywnych
myślach, gdy nagle ktoś pojawił się za nim, a krople przestały spadać. Odwrócił
się tylko, patrząc na przystojnego, wysokiego mężczyznę, ubranego w elegancki
garnitur i trzymającego parasol. Miał piękne, puszyste, blond włosy, jedno
widoczne niebieskie oko, drugie było zakryte grzywką, i dziwnie zakręconą brew.
Co?
Zoro przypatrywał się mężczyźnie przez dłuższą chwilę
z dziwnym uczuciem, że widział go już gdzieś wcześniej. Ale gdzie? Zaczął
przeszukiwać swoją pamięć, próbując znaleźć w niej obraz przedstawiający
blondyna.
Nie, to
niemożliwe, pomyślał zszokowany. To
było wieki temu! To nie może być on!
Ale to był naprawdę on. Ten biedny, smutny, bezdomny
dzieciak, którego poznał, gdy był małym chłopcem, w dniu tak deszczowym jak
ten. Ale jak ...?
— Cześć — powiedział blondyn z szerokim, radosnym
uśmiechem na pięknej twarzy. Zoro mógłby przysiąc, że był to najbardziej
wspaniały i jasny uśmiech, jaki kiedykolwiek widział. Wydawał się rozjaśniać
wszystko wokół, zupełnie jak słońce. — Przeziębisz się, jeśli będziesz tu tak
siedział, głupi glonie — zaśmiał się cicho.
— C-coś ty powiedział?
— Powiedziałem: „przeziębisz się, jeśli będziesz tu
tak siedział, głupi glonie”. Głuchy jesteś?
— Nie będę chory, jestem pewny... Moment! Jak śmiesz
nazywać mnie glonem!
— A śmiem. To zemsta za nazwanie mnie
"brewką".
— Jakim cudem żeś to zapamiętał, do cholery? —
zapytał zszokowany Zoro. — To było...
— Mam bardzo dobrą pamięć — przerwał mu blondyn. —
Mieszkam pięć minut drogi stąd, więc... Nie masz ochoty skoczyć na gorącą
czekoladę albo coś innego? Mogę nam też ugotować pyszny obiad. Och, i w każdym
razie, nazywam się Sanji.
— Jestem…
— Zoro. Wiem. — Jego uśmiech stał się większy, jakby
wypowiedzenie w szczególności tego jednego imienia sprawiało, że był bardzo
szczęśliwy. — Więc idziemy czy nie?
Zielonowłosy mężczyzna w ogóle się nie wahał. To na
pewno musiało być przeznaczenie, wiedział to w głębi swojego serca.
— Jasne —
powiedział i uśmiechnął się łagodnie. Naprawdę nic nie mógł na to poradzić,
uśmiech Sanjiego był po prostu zaraźliwy.
Zmienił
zdanie. W końcu ten dzień nie był taki zły. Ani trochę.
Poświęcam niedziele leniuchowaniu oraz sprawianiu sobie przyjemności w postaci czytania i oglądania wszystkiego, związanego z naszym kochanym Kaczorkiem. Minęło trochę czasu, odkąd udało się przeczytać jakieś opowiadanie, ale to przypadło mi do gustu. Ayo, potrafisz zachęcić. Ładna historia, trochę stereotypowa i nie bardzo zaskakująca, jednak potrafiąca poruszyć człowieka, bo dobrze opowiedziana.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Ayo za tłumaczenie, Kanako za korektę, a za autorkę trzymam kciuki, by dalej pisała perełki ZoSankowe. ♥
To było piękne <3 bardzo mi się ta historia spodobała i to cudowne przeznaczenie <3 miodzio <3 bardzo dziękuje za tłumaczenie <3
OdpowiedzUsuńJak się cieszę, że na Umi pojawił się utwór Van Vision <3. Legenda ZoSana, kobieta, która natchnęła mnie do stworzenia mojej własnej ZoSanowej sagi RI i z której utworami przeżywałam dziewicze i nowe uniesienia ZoSankowe... Jej cudów nie da się zapomnieć. ^^
OdpowiedzUsuńNo, alem posłodziła [tyle, że to prawda >.>]
Piękna, ZoSanowa miniatura. Uwielbiam takie melancholijne nawiązania do deszczu, spokoju i szarości. W końcu to ich połączyło tutaj, prawda? I pokazanie Sanjiego na początku jako głodnego dziecka strasznie mnie wzruszyło. Siła przeznaczenia i deszczu jest jednak wielka. ^^
O Niebo lepiej się czytało po polsku, dzięki, Ayo :D.
Kocham deszczową fabułę w opowiadaniach i jak się cieszę, że mogę czytać je w naszym języku *.* Początek tak smutny, przygnębiający i wyciskający łzy… chwyta za serce i ściska je szalenie mocno… fantastyczny pomysł na fika *.* i ten przeskok w czasie ukazujący przeznaczenie. W tej historii było tak naturalne i piękne, jak po tylu latach coś może wrócić do człowieka i jeszcze przynieść coś więcej ^^ i do tego to coś może być zaklęte w kroplach deszczu ^^ A Zoro siedzący i moknący to z pewnością coś co wywołuje u mnie nie pohamowane uniesienie duszy *.*
OdpowiedzUsuńAyo! Jesteś cudowna, że to przetłumaczyłaś to był takie dobry pomysł ^^
Paulaa
Bardzo się cieszę, że mogłam przeczytać to po polsku:) Tak, opowiadania Van Vision to ZoSanowe cuda <3 A to było przeurocze. Bardzo ładne połączenie dwóch części poprzez przeznaczenie. Ten motyw deszczu i parasolki... Naprawdę serce aż się wzrusza. Początek tak smutno ukazuje życie Sanjiego i marzenia małego dziecka. To cudowne, że nagle pojawia się nadzieja która ma zielone włosy^^ A potem i ona gaśnie by następnie inna mogła ją sprowadzić na właściwe tory^^ Jestem urzeczona pomysłem, nawet jeśli wydaje się prosty i przewidujący. Właśnie takie chyba najczulej do mnie trafiają. W prostocie często przekazuje się piękne rzeczy i tutaj naprawdę to czułam^^
OdpowiedzUsuńDzięki za tłumaczenie, a autorce również życzę powrotu do pisania^^
Vanilia