Tytuł: Sweeter than honey (Słodszy niż miód)
Autor: Starzzu
Tłumaczenie: Ann
Korekta: --
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: romans, yaoi
Para: ZoroxLuffy
Ograniczenia wiekowe: 18+
Autor: Starzzu
Tłumaczenie: Ann
Korekta: --
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: romans, yaoi
Para: ZoroxLuffy
Ograniczenia wiekowe: 18+
Światło księżyca odbijało się od niemalże całkowicie gładkiej
tafli oceanu rozświetlając, czarne niczym smoła, niebo. Fale, które za dnia
miały kolor najczystszego błękitu, o północy stawały się mroczne i
nieprzystępne. Szum morza zwykle wesoły i zwiastujący przygodę, w nocy
przypominał ciche wycie jakiegoś straszliwego demona. Pośród tych wód dryfował statek, swoim
niecodziennym wyglądem burząc tę ponurą scenerię. Niewielka karawela z uśmiechniętą figurą
dziobową kołysała się łagodnie niesiona przez niespieszne prądy. Jej delikatne
ruchy przywodziły na myśl kołyskę w której matka usypia swoją umiłowaną
pociechę. Załoga owego okrętu najwyraźniej nie odczuwała strachu przed ponurym
oceanem, ponieważ jego mieszkańcy byli pogrążeni w spokojnym, życiodajnym śnie.
Cóż, BYLI. Przynajmniej do momentu gdy w kuchni nie rozległ
się przeraźliwy dźwięk tłuczonego szkła. Można by było zgadywać kto był sprawcą
tego hałasu, ale takie konkursy były zwyczajnie bezsensowne, ponieważ każdy
bezbłędnie potrafiłby wskazać winnego.
Sanji z jękiem poniósł się z posłania. Jako szef owej
zdemolowanej kuchni miał obowiązek rozwiązać ten nocny problem, ale pora była
zbyt późna by zajmować się takimi bzdurami.
Luffy- ten mały gnojek-
w ciągu ostatniego miesiąca niemal codziennie zakradał się do kuchni w
poszukiwaniu nocnej przekąski. Jednakże dotychczas każdy z tych wypadów kończył
się sromotną porażką wyżej wymienionego żarłoka. Cóż, ten kretyn już dawno
powinien zdać sobie sprawę, że w konkurencji bezszelestnego przekradania może mierzyć
się co najwyżej z Godzillą. Najwidoczniej jednak taka oczywistość nie mieściła
się w mózgu wielkości orzeszka. Za grosz zdrowego rozsądku. Doprawdy.
Kucharz czuł jak w
jego umyśle niebezpiecznie wzrasta poziom irytacji. Ich zidiociały kapitan
obudził zapewne nie tylko jego, ale również kochane Nami i Robin. Nie zamierzał
puścić mu tego płazem.
Z drugiej zaś strony wszczynanie awantur każdej nocy od ponad
miesiąca było takie męczące! Może powinien wrobić w tę wątpliwą przyjemność
kogoś innego? Tak, to całkiem niezły pomysł!
Rozejrzał się po spowitej mrokiem kajucie, a jego wzrok
przykuła sylwetka spoczywająca na zielonej kanapie. Ruchy klatki piersiowej i
płytki oddech upewniły blondyna, że kuchenne hałasy wyrwały ze snu również
szermierza.
Cóż, to czyniło jego plan jeszcze łatwiejszym.
Sięgając za siebie, Sanji wymacał na biurku jakiś ciężki
przedmiot. Uśmiechając się złośliwie, podniósł go i cisnął z całej siły przez
pokój. Z kanapy dobiegł go głuchy dźwięk uderzenia i przekleństwo:
- Co do cholery!?
Kuk z trudnością powstrzymał wybuch śmiechu obserwując jak
zielonowłosy podnosi się z kanapy, trzymając w dłoni książkę i mierzy ją
morderczym wzrokiem.
Być może gdyby ten glonowaty kretyn lepiej panował nad
emocjami i użył swojego zarośniętego przez mięśnie mózgu, zorientował by się,
że książki nie mają w zwyczaju latać i najprawdopodobniej to któryś z jego
załogantów był odpowiedzialny za to niecodzienne zjawisko.
Po chwili konsternacji wściekłe, zielone spojrzenie
bezbłędnie odnalazło winowajcę całego zajścia.
Cóż, być może ten mierny szermierzyna nie był aż takim
idiotą na jakiego wyglądał.
Całkowicie ignorując skierowane ku niemu mordercze spojrzenie,
Sanji ziewnął przeciągle i by wprowadzić w życie swój przebiegły plan
stwierdził od niechcenia:
- Luffy wstał.
Blondyn bez cienia poczucia winy obserwował jak drugi
mężczyzna masuje rosnący na jego czole guz.
- I z tego powodu postanowiłeś rzucić we mnie książką?
Jedyne o czym marzył teraz Zoro, to jego własne palce
zaciskające się na szczupłej szyji Sanji’ego. Jednakże, gdyby zamordował kuka
czekałby ich poważny kryzys. Luffy najprawdopodobniej wpadłby w „głodową
depresję”, a to byłoby nie do zniesienia nie tylko dla niego, ale dla całej
załogi. Widać, nie wszystkie marzenia można spełnić.
- To chyba oczywiste! Chciałem żebyś wyciągnął go z kuchni.-
Oh, doprawdy przecież to nie fizyka
jądrowa!
Sanji naprawdę nie potrafił pojąć jak można być takim tępym
ignorantem. Postanowił jednak nie wypowiadać ostatniego zdania na głos, widząc
jak usta szermierza wykrzywiają się z wyraźnym niezadowoleniem.
- Niby czemu to ja miałbym się tym zająć? To TWOJA kuchnia,
a to oznacza, że to TY jesteś za nią odpowiedzialny.
Uznając konwersację za zakończoną, Zoro opadł z powrotem na
kanapę i obracając się tyłem do blondyna spróbował ponownie zapaść w sen.
Bezskutecznie. Tym razem jego czaszka została zaatakowana dla odmiany nie przez
książkę, ale przez but.
- Uważasz to za zabawne, czyż nie?
- Jak najbardziej, a teraz rusz się i zabierz tę zarazę z
dala od mojej kuchni! Ja użerałem się z nim przez cały miesiąc, należy mi się
odrobina cholernego odpoczynku! – Warknął Sanji, po czym ostentacyjnie
przewrócił się na drugi bok, naciągnął przykrycie na głowę i w ten oto sposób
definitywnie zakończył rozmowę.
Zoro z westchnieniem potarł czoło. Powód dla którego ich
zidiociały kapitan co noc urządzał sobie wycieczki do kuchni pozostawał dla
niego tajemnicą. Chyba naprawdę powinien to jakoś ukrócić. Pierwszej nocy
wydawało się to całkiem śmieszne i wszyscy podeszli do tego z pełnym
rozbawienia pobłażaniem. Podobnie było w przypadku kilku kolejnych nocy .
Natomiast teraz stało się to zwyczajnie uciążliwe.
Być może powinienem
wbić mu trochę rozumu do tego gumowego łba.
Z jednej strony ta myśl wydawała się mieć sens, lecz z
drugiej znał Luffy’ego na tyle żeby wiedzieć, że strofowanie go w jakikolwiek
sposób przyniesie jedynie odwrotne efekty.
Zrezygnowany ściągnął z siebie przykrycie i ziewnął
potężnie. Naprawdę nie nadawał się do takich rzeczy. Niech piekło pochłonie tego pieprzonego kucharza!
Podniósł się z kanapy i założywszy buty ruszył w stronę
drabiny. Nadal czuł się nie do końca obudzony i być może dlatego wspinając się
dwukrotnie omal nie spadł, nie trafiając stopą na szczebel. Przeklinając na
czym świat stoi wygramolił się na pokład. Mroźne, nocne powietrze skutecznie
odgoniło resztki snu z jego umysłu.
Ostatecznie był już październik więc przejmujący chłód nie
powinien go dziwić.
Trzęsąc się lekko z zimna ruszył w kierunku kuchni, skąd
dobiegały go dźwięki trzaskania przerywane okazjonalnie przez brzęk tłuczonego
szkła.
Taki hałas może
wywołać jedynie Luffy. Najprawdopodobniej rozbija słoiki telekinetyczną siłą
swojej głupoty.
Docierając do drzwi, zielonowłosy oparł swoją opaloną dłoń o
framugę i zawahał się. Dlaczego wejście do tej cholernej kuchni aż tak bardzo
go stresuje? Sanji zawsze wracał jakby bledszy po wywaleniu ich kapitana z
kambuzy*, więc chyba nie powinien spodziewać się widoku innego niż Luffiego
obozującego na środku kuchni pośród góry mięsa, prawda? Mimo tego miał
nadzieję, zobaczyć coś zgoła odmiennego.
Łup!
Cóż, widać kolejny słoik pożegnał się z życiem.
Najwidoczniej jednak naczynie nie poddało się do aż do samego końca, ponieważ
zza drzwi dobiegł jęk.
Słysząc to Zoro porzucił swoje wyobrażenia dotyczące sceny rozgrywającej się w środku i
tym razem bez wahania pchnął drzwi, otwierając je na oścież.
I wtedy zobaczył Luffiy’ego.
Szermierz miał kilka pomysłów odnośnie tego jak może
wyglądać kuchnia po ataku ich pokładowego żarłoka, ale nic nie było w stanie
przygotować jego umysłu na coś takiego. Luffy siedział na środku drewnianej
podłogi, od stóp do głów umazany w miodzie i innych słodkich, ekstremalnie
lepkich substancjach. Wszędzie w około walały się kawałki szkła, migocące w
słabym świetle. Co więcej, jeden z większych odłamków tkwił obecnie w nodze
czarnowłosego. Z rany powoli sączyła się krew, jednakże chłopak zdawał się tego
nie zauważać. Był tak zaabsorbowany pochłanianiem swoich słodkich łupów, że nie
zwracał uwagi ani na własne zranienia, ani na zniszczenia których był autorem.
Siedział oparty plecami o jedno z krzeseł i z ukontentowaniem na przemian lizał
i ssał swoje ubabrane w, Bóg jeden wie, czym palce jakby to była najzwyklejsza
rzecz pod słońcem.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza przerywana
jedynie sporadycznym mlaskaniem i siorbaniem wydobywającym się z ust Luffiego.
Najwidoczniej będąc w słodkim raju chłopak tracił jakiekolwiek umiejętności
obserwacji. Po kilku minutach oderwał wzrok od swojej zaślinionej dłoni i rozejrzał się w poszukiwaniu kolejnej
przekąski. Nim ją znalazł, jego rozanielony wzrok przyciągnął ruch przy
drzwiach. Dopiero wtedy dostrzegł szermierza. Warto dodać, że Zoro bynajmniej
nie wyglądał na rozbawionego.
Przez kolejną chwilę Luffy siedział, nadal ssąc jeden z
palców, i próbował ocenić swoje położenie. Cóż, został przyłapany na gorącym
uczynku i to nie przez Sanjiego, który zwykle wywlekał go siłą z kuchni
wrzeszcząc w niebogłosy przekleństwa, których nie powstydziłby się najlepszy
szewc. Nie, tym razem znalazł go Zoro. Co więcej zielonowłosy nie wrzeszczał,
ani w żaden sposób nie próbował wygonić go z pomieszczenia. To było dość
niepokojące. Chłopak miał tylko nadzieje, że przyjaciel nie wykorzysta żadnego
ze swoich mieczy żeby dać mu nauczkę.
W końcu czarnowłosy zebrał się na odwagę, wyciągnął z ust
kciuk z cichym „pop” i uśmiechnął się ujmująco. W każdym razie próbował
wyglądać uroczo, bo jego upaprana twarz całkowicie psuła efekt. Zoro skrzywił
się na ten widok.
I wtedy czarnowłosy doszedł do wniosku, że ma przechlapane.
- To był ninja!- rzucił pierwszą lepszą wymówką, która
przyszła mu do głowy.
Zoro uniósł lekko brwi i spojrzał na chłopaka z ironią,
słysząc ten nieprawdopodobnie wiarygodny wykręt.
- Och, tak z pewnością tak właśnie było.- Zrobił krok w
kierunku swojego kapitana.
Luffy, czując zbliżającą się zagładę, powoli wstał i zrobił
krok w tył.
- Cóż, wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale to prawda!
Mężczyzna zrobił kolejny krok.
-Tak, masz rację, naprawdę trudno mi w to uwierzyć.
Zwłaszcza, że prócz ciebie nie widzę tu nikogo innego umazanego miodem.
-Mogę to wyjaśnić!- Luffy starając się utrzymać bezpieczny
dystans, nie przestawał się cofać.
Kolejny krok.
-Jestem pewien, że możesz. Jednakże ten głodny ninja zjawia się ostatnio zbyt często.
Ja, podobnie jak reszta załogi, chciałbym mieć choć jedną spokojną, nie
zakłóconą przez tego żarłoka, noc. To wszystko.- Ostatnie zdanie było wściekłym
wrzaskiem.
-Och…- Luffy uśmiechnął się z zawstydzeniem. Jego plecy
uderzyły o ścianę kajuty, przez co stracił jakąkolwiek możliwość ucieczki przed
rozwścieczonym przyjacielem. Widocznie tym razem szczęście postanowiło go
opuścić. Doskonale wiedział, że to on jest odpowiedzialny za całe
niezadowolenie załogi. Ostatecznie nie mogli przez niego spać od kilku nocy. No
dobra, trochę więcej niż kilku, ale co on mógł na to poradzić? To przecież
całkowicie naturalne, że zamknięte w szklanych naczyniach wspaniałe słodkości
były pokusą dla głodnego nastolatka! Zwłaszcza, że nocą nikt ich nie pilnował i
stały tu sobie tak całkiem same, opuszczone! On tylko dał się ponieść
instynktowi co w tym złego? Jednakże fakt, że zamiast samemu się pofatygować
Sanji przysłał po niego Zoro oznaczał, że reszta załogantów ma już naprawdę
dość jego nocnego podjadania. Cóż, i najprawdopodobniej są już nieźle wkurzeni.
Luffy próbował wcisnąć się w ścianę jakby z nadzieją, że ta
ustąpi i powoli mu zwiać. Niestety ściana miała inne plany i jedyne co pozostało
chłopakowi to patrzenie z przerażeniem jak przyjaciel zbliża się do niego z
groźną miną.
Kilka krótkich sekund później szermierz znalazł się tuż
przed nim. W akcie jakiejś dziwacznej, dziecinnej samoobrony czarnowłosy zrobił
pierwsze co przyszło mu do głowy. Wyciągnął przed siebie rękę i położył ją na
twarzy Zoro, próbując go odepchnąć.
Zielonowłosy zamarł. Przez długą chwilę stał tak z lepką
dłonią na twarzy zastanawiając się co powinien zrobić. Wyciągnąć miecz i stłuc
tego gumowego kretyna, czy ulec jakieś niedorzecznej części siebie, która
uważała dziecinny odruch Luffiego za uroczy? Zapewne pierwsza opcja wydawała
się bardziej sensowna, ale mimo tego mężczyzna nie umiał się zdecydować.
Jednakże był pewien co do jednego: dłoń kapitana była
nieprawdopodobnie lepka. Czuł jak kleisty płyn spływa na jego policzki, usta,
brodę i dalej na szyję, tworząc na skórze złociste smugi.
Chłopak zauważając jakiego bałaganu narobił, oderwał dłoń od
jego twarzy z cichym mlaśnięciem.
-Wybacz…- Tak naprawdę czarnowłosemu wcale nie było przykro.
Był niezwykle rozbawiony widokiem przyjaciela umazanego słodkościami.
Zakrywając usta dłonią próbował bezskutecznie stłumić chichot.
-Zamknij się!- warknął Zoro. Cała ta sytuacja była niesamowicie
wkurzająca, a jakby tego było mało miał teraz na twarzy jakieś lepkie
dziadostwo!
Jedna ze złocistych kropelek spłynęła mu po nosie wprost na
usta, zatrzymując się na dolnej wardze.
-...
Luffy wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany. Zoro jedynie
obserwował jego reakcję. Ulegając impulsowi chłopak uniósł twarz i delikatnym
ruchem języka zlizał słodką substancję z warg szermierza.
Szmaragdowe oczy mężczyzny zwęziły się niebezpiecznie i
zalśniły jakąś nieznaną emocją. To było… interesujące. Słodycz miodu połączona
ze niepowtarzalnym smakiem samego Luffiego tworzyła niezwykłą kombinację.
Zoro obnażył zęby w drapieżnym uśmiechu . Widząc zmianę na
twarzy przyjaciela, czarnowłosy odsunął się odrobinę. Takie zachowanie nie było
w stylu Zoro. Co więcej z taką miną wyglądał naprawdę przerażająco.
Najwidoczniej chłopak nie był świadomy faktu, że jego własne
usta również lśniły od miodu.
-Wiesz Luffy, miód wydaje się być o wiele słodszy kiedy
znajduję się na twojej skórze.
Na to stwierdzenie oczy czarnowłosego rozszerzyły się
nieznacznie, a on sam próbował znaleźć jakąś sensowną odpowiedź. Niestety jego
mózg odmówił współpracy i udało mu się wykrztusić jedynie:
-Co masz przez to na myś-hmmpf!- Nie dane mu było dokończyć
zdania, ponieważ Zoro popchnął go na ścianę i zmiażdżył jego usta w zachłannym
pocałunku.
Pierwszą rzeczą jaka przyszła do głowy Luffiemu było słowo
„słodko”. Czuł jak niewiarygodnie słodki język ślizga się po jego wargach. To
uczycie było zniewalające i chociaż nie wiedział co kierowało szermierzem nie
chciał by ten pocałunek się skończył.
Myśli zielonowłosego płynęły dokładnie w tym samym kierunku.
Luffy smakował tak niesamowicie, że
za nic nie chciał przerywać. Nigdy nie był wielkim fanem słodkości, ale w tym
momencie był gotów zmienić swoją opinię na ich temat.
Dociskając Luffiego mocniej do ściany kabuzy, złapał go za
pośladki i uniósł do góry, usiłując znaleźć lepszą pozycję by być jeszcze
bliżej drugiego ciała. Jego język kusząco oblizywał słodkie wargi, jakby
prosząc o pozwolenie na wejście. Ku jego zaskoczeniu Luffy nie tylko owinął
nogi wokół jego pasa, ale z jękiem przyjemności otworzył usta wpuszczając go do
środka.
Nie zastanawiając się nawet przez moment wtargnął językiem
do tego grzesznego wnętrza. Pierwszym co zauważył była nieprawdopodobna słodycz.
O ile to możliwe, jeszcze intensywniejsza niż same wargi. Naturalnie można było
to przewidzieć, ale różnica polegała na tym, że teraz prócz miodu mógł wyczuć smak czekolady, truskawek, syropu
klonowego i toffi. Wnętrze ust Luffiego było niczym osobliwa fabryka słodyczy!
Dla odmiany Zoro smakował alkoholem. I choć różnica była ogromna, dla obydwu
ten kontrast wydawał się być czymś idealnym.
Walczyli o dominację i żaden z nich nie miał najmniejszej
ochoty przerywać pocałunku. Niestety po dłuższej chwili zaczęło im brakować
powietrza.
W końcu Zoro odsunął twarz niemal z wysiłkiem, ciężko dysząc
i nadal przyciskając chłopaka do ściany. Jego kapitan czuł się chyba podobnie,
bo jego oddech również był ciężki i urywany jakby przebiegł właśnie maraton. Na
jego twarzy wykwitł uroczy rumieniec, a usta lśniły kusząco przywodząc na myśl
lukier. Według szermierza wyglądał rozpustnie.
-Wiesz,- Uśmiechnął się do czarnowłosego- nigdy ci o tym nie
mówiłem, ale od dawna miałem na ciebie ochotę.
Twarz Luffiego przypominała teraz dojrzałą truskawkę.
Przymknął oczy z zadowoleniem i wymruczał:
-Więc na co czekałeś tyle czasu? Doprawdy, Zoro! Czasami
jesteś taki powolny.- Jedno trzeba przyznać czarnowłosemu: lubił się drażnić.
-Och, zamknij się!- Odwarknął zielonowłosy.
-Teraz już nie musisz czekać. Weź mnie.
Oczy szermierza błysnęły. Ten dzieciak…
Złapał Luffiego za ramiona i bez pardonu rzucił go na
podłogę, przykrywając własnym ciałem. Całym ciężarem docisnął go do drewnianych
desek. Złośliwy uśmieszek wykrzywił jego usta.
-W ten sposób, kapitanie?
Chłopak skrzywił się nieznacznie. To bolało! Rano zapewne
będzie miał siniaki!
-Drań!
Zoro nie przejął się oskarżycielskim tonem i ponownie
zawładnął ustami młodszego chłopaka.
Z jękiem protestu, Luffy próbował go odepchnąć. Nie udało mu
się to i ostatecznie skończył z rękami unieruchomionymi nad głową. Powiercił
się jeszcze chwilę, tak dla zasady, ale w końcu przewrócił tylko oczami i
poddał. W końcu czemu miałby walczyć z czymś co sprawia mu tyle przyjemności?
Gdy zaprzestał walki, wargi mężczyzny oderwały się od jego
własnych i zanim chłopak miał okazję zainicjować nowy pocałunek, przesunęły się
na szyję smakując lepką skórę. Zoro otworzył szerzej usta i zaczął lizać
słodkie krzywizny szczęki, nadal umazane w czekoladowym sosie. Żadna czekolada
nie mogła równać się z tym smakiem! Uśmiechnął się nieznacznie, słysząc
przeciągły jęk. Luffy miał niezwykle wrażliwą szyję, pomyślał zlizując
pozostałości miodu z okolic ucha chłopaka. Musiał przyznać, że te lubieżne
dźwięki były dość… Stymulujące.
Nie zaprzestając słodkich tortur, Zoro powoli przesuwał się
w dół, aż dotarł do umazanych w miodzie obojczyków. Na moment oderwał usta od
drugiego ciała by przyjrzeć się bliżej bałaganowi na skórze Luffiego. Po chwili
kontemplacji pochylił się ponownie i bez ostrzeżenia wbił zęby w wystający
obojczyk. Mocno. Kapitan zaskomlał z bólu i przyjemności. Zielonowłosemu
niezwykle spodobała się tak żywa reakcja. Bez cienia delikatności zacisnął zęby
na miękkiej skórze, przebijając ją. Poczuł na języku metaliczny posmak. Krew
zmieszana ze słodyczami była przepyszna. Nie przejmując się zabarwionymi bólem
jękami Luffiego, delektował się tą niecodzienną mieszanką smaków.
W pierwszej chwili czarnowłosy próbował odsunąć od siebie
mężczyznę. To bolało jak cholera! Jednakże, gdy miękki język zaczął pieścić
zranione miejsce, chłopak całkowicie zapomniał o bólu. To uczucie było tak
przyjemne, że nie potrafił dłużej tłumić zadowolonych jęków. Luffy nigdy
wcześniej nie czuł się tak wspaniale. Ostatecznie nie miał żadnych doświadczeń
seksualnych i cała ta sytuacja była dla niego nowością. Czuł się jak jakaś
cholerna dziewica, ale fakt, że ze wszystkich ludzi to właśnie Zoro dotykał go
w tak intymny sposób, skutecznie go uspokoił. Przez tą gamę doznań chłopak nie
potrafił się skupić, dlatego gdy poczuł zimny powiew na swoim torsie uniósł
głowę skołowany i popatrzył w dół.
Zoro rozpiął jego czerwoną kamizelkę i próbował ją z niego
ściągnąć. W geście pomocy czarnowłosy podniósł się na łokciach, przygryzając
nerwowo wargę. Szermierz odrzucił ubranie do tyłu i spojrzał w oczy chłopaka.
-Co jest, czyżbyś obawiał się dalszego ciągu?- powiedział
złośliwie.
Luffy skrzywił się nieznacznie. Zoro bezczelnie się z niego
nabijał!
Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi na swoje pytanie,
mężczyzna ponownie pochylił się nad ciałem kapitana. Cała klatka piersiowa
lśniła od miodu. Jakim cudem Luffy zdołał upaprać się nawet pod ubraniem było
dla szermierza zagadką. Postanowił jednak zastanowić się nad tym nieco później
i zamiast tego przygryzł delikatnie różowy sutek. Chłopak gwałtownie wciągnął
powietrze, a rumieńce na jego twarzy stały się jeszcze wyraźniejsze.
Dłoń Zoro odnalazła drugi sutek i zaczęła go delikatnie
pocierać. Czarnowłosy odchylił głowę w tył, zacisnął powieki i zaczął głośno
dyszeć. Dla mężczyzny była to tylko niewinna zabawa, ale widocznie jego
kapitan był mniej wytrzymały na pieszczoty. Zielonowłosy przesunął dłoń po
płaskim brzuchu, aż dotarł do twardego wybrzuszenia w spodniach. Delikatnie
musnął je palcami, a następnie bez ostrzeżenia zacisnął dłoń. Zszokowany Luffy
gwałtownie rozchylił powieki i spojrzał na przyjaciela, wielkimi jak spodki,
oczami. Jego wzrok napotkał szmaragdowe spojrzenie i dostrzegł w nim wahanie.
-Chcesz?
Do zamroczonego przyjemnością umysłu chłopak dotarło, że
Zoro zadał mu pytanie. Zrozumiał, że jeśli nie wyrazi zgody mężczyzna wycofa
się i nie będzie naciskać.
Luffy skinął głową. Tyle wystarczyło.
W następnej sekundzie jego spodnie i bokserki zostały z
niego wręcz zerwane i odleciały w bliżej nieokreślonym kierunku.
W skali od jeden do dziesięciu, intensywność rumieńca na
twarzy chłopaka spokojnie można było ocenić na dziesięć tysięcy. Luffy nigdy
wcześniej nie czuł się tak zawstydzony. Zwłaszcza, że słodkie płyny dostały się
nawet tam. Jak to się stało nie
wiedział nawet on sam. Widząc gorący wzrok skierowany na jego męskość, kapitan
poczuł dziwne sensacje w żołądku. Do tego Zoro nadal miał na sobie wszystkie
ciuchy!
- Ej! To nie sprawied-aaaach!- Chłopak gwałtownie szarpnął
głową w tył, z hukiem uderzając nią o drewnianą podłogę. Zamknął oczy, a przy
każdym oddechu z jego ust umykał jęk. Zoro właśnie wziął go do ust! Caluśkiego! I to bez żadnego sygnału ostrzegawczego! To
uczucie było tak nieziemskie, że niemal bolesne.
Na domiar złego, (lub dobrego, Luffy nie potrafił się
zdecydować) poczuł na swoim członku delikatne wibracje. Rozchylił powieki i
zerknął na przyjaciela ze zdziwieniem. Zoro mruczał!
Chłopak nie miał pojęcia jaki szermierz ma w tym cel, ale było mu przyjemnie.
Bardzo, bardzo przyjemnie.
Nie sądził, że może poczuć się jeszcze lepiej. Zaledwie parę
sekund jednak musiał zmienić ten osąd. Usta Zoro przesunęły się powoli w górę, obejmując
wrażliwy czubek by possać go delikatnie. Luffy instynktownie próbował ponownie
zanurzyć się w tej gorącej ciasnocie, wypychając biodra w górę. Ku jego
rozczarowaniu, silne dłonie mężczyzny przytrzymywały go, skutecznie
uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. Gdy stęknął w proteście, usłyszał
stłumiony chichot. Poczuł jak gorąco ponownie zalewa mu policzki.
-T-to nie… Ach! To nie… Nie jest śmieszne!- Wyjęczał z oburzeniem.
Jak ten drań śmie się bezczelnie wyśmiewać z jego niedoli!
Próbował dodać coś jeszcze, ale przyjemne skurcze w dole
brzucha odbierały mu zdolności składnego wypowiadania się i teraz mógł jedynie
dyszeć pojedyncze słowa.
-C-co ty… Robisz?! Nie! Ja n-nie… Nie mogę! Zorooo!- Czując
nadchodzące spełnienie, spróbował raz jeszcze pchnąć biodrami, lecz i tym razem
bezskutecznie. Zielonowłosy trzymał go mocno. Nie mogąc dłużej wytrzymać,
zasłonił twarz dłońmi, zacisnął zęby i doszedł gwałtownie, prosto w usta
przyjaciela.
Zoro przełknął wszystko i oblizał wargi, nie chcąc uronić
nawet kropelki. Nawet orgazm Luffiego smakował jak słodycze. Jego sperma w
najmniejszym stopniu nie miała tego słonawego posmaku. Przypominała bardziej
miód niż cokolwiek innego. Mężczyzna zastanawiał się co jego kapitan robił wcześniej.
Kiedy zielonowłosy wypuścił go z ust, zimne powietrze
otoczyło mięknącą męskość chłopaka. Luffy czuł się wyczerpany. Był bardziej
zmęczony niż po jakieś walce. Pozwolił by jego ręce bezwładnie opadły na
podłogę i spojrzał na Zoro.
-I co teraz?
To pytanie zaskoczyło szermierza. Szczerze, nie miał
zielonego pojęcia co teraz. Wzruszył ramionami.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, wpatrując się w siebie
wzajemnie. Zielonowłosy nie bardzo wiedział co mógłby powiedzieć. Być może
znalazł by kilka ciekawych propozycji, ale teraz wszystko zależało od Luffiego.
-Jeśli chcesz, możemy…- Urwał w połowie widząc jak oczy jego
kapitana rozszerzają się lekko i dostrzegł w nich strach. Doskonale wiedział,
że dla Luffiego było to pierwsze takie zbliżenie. Cholera, najprawdopodobniej
był to jego pierwszy w życiu pocałunek! Nie miał zamiaru prosić chłopaka o
więcej. Da mu czas. Czekał już tak długo, że kolejne dni czy tygodnie nie
zrobią mu różnicy.
-Cóż, mogę cię przelecieć kiedy indziej.
Luffy uniósł brwi i wybuchnął śmiechem. Zoro poczuł jak
kąciki jego własnych ust drgają niebezpiecznie i nie umiejąc się powstrzymać,
również roześmiał się głośno. W zasadzie nie wiedział z czego się śmieją, ale w
tej chwili nie wydawało mu się to istotne.
Siedzieli na brudnej podłodze kuchni, obaj oblepieni
słodkimi płynami i śmiali się jak opętani. Cóż, może faktycznie było to zabawne.
Po pierwsze cała ta sytuacja wydawała się nierealna i więcej niż zaskakująca.
Po drugie była to jakąś zmiana w ich stosunkach. No i po trzecie było to
cholernie przyjemne. Absolutnie i niezaprzeczalnie zajebiste.
Powoli się uspokajali, łapiąc głośno powietrze. Zoro nie
potrafił zetrzeć z twarzy radosnego uśmiechu i obserwował wciąż chichoczącego
cicho chłopaka. Przyjrzał mu się dokładniej i stwierdził:
-Potrzebujesz kąpieli.
-Wcale nie.
-Właśnie, że tak. Obaj musimy się porządnie umyć. Cały się
kleisz!- Stwierdził z rozbawieniem Zoro, następnie podniósł się i podał dłoń czarrnowłosemu, podciągając go do góry.
Luffy wstał, pozbierał swoje ubrania i skierował się do
drzwi.
-E tam!
Zoro pokręcił głową, ruszając za nim. Zatrzymał się w
drzwiach i spojrzał na twarz swojego kapitana.
-Powinniśmy to kiedyś powtórzyć. Cały ten miód był
niesamowicie słodki, ale…- Uśmiechnął się szatańsko do Luffiego- Nie tak słodki
jak ty!
*Kabuza- kuchnia na statku.
*Kabuza- kuchnia na statku.
Nie ważne jak Luffy jest dziwnie perwersyjny, czy to że wyżera całe zapasy miodu i lukru w nocy i budzi całą załogę trzaskaniem słoików, oni zawsze są tak ... słodcy! <3
OdpowiedzUsuńNajlepsze opowiadanie ZoLu jakie kiedykolwiek czytałam :D
OdpowiedzUsuńTłumaczenie też cudnie zrobione, wgl nie widać, że gdzieś tam był angielski, wszystko idealnie napisane i poprawnie przetłumaczone ;)
Pięknie dziękuję :D
Wracając do opowiadania ;D
Zajebiste, bo Luffy w końcu jest Luffym, a nie słodkim dzieciakiem, który, nie wiem... nie ma jaj? o.O
Według mnie perwersja trzyma się każdego nawet Luffyego ;D
Świetnie mi się czytało, byłam wręcz zafascynowana. Jedno co mnie boli to ostatnie zdanie :( Miałam wrażenie, że zepsuło mi trochę ficzka... ale ja jestem dziwna, więc nie ma czym się przejmować ;3
Dzięki Emiś za miłe słowo! ^^ Szczerze to chyba najtrudniejszy tekst jaki do tej pory tłumaczyłam. Nie umiem opisywać 'scenek', więc taka nawet malutka była sporym wyzwaniem i naprawdę się cieszę, że Ci się podobało :D
UsuńOoj tak większość autorów robi z Luffika taką ciapę, że aż mam odruchy wymiotne :/ Między innymi dlatego, że autorka świetnie odwzorowała charaktery chłopaków, postanowiłam wziąć się za to właśnie opowiadanko. :D
Tak, mnie ostatnie zdanie też nie przypadło do gustu... No, ale to chyba miała być puenta, więc jakoś to przełknęłam xD