31 grudnia 2013

[Opowiadanie] Rodzina


Tytuł: Rodzina
Autorzy: ema670
Korekta: Ayo3
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: friendship
Para: Sanji+Chopper
Ograniczenie wiekowe: 12+
Uwagi: brak
Opowiadanie bez pairingu. Po prostu przyjaźń między Sanji i Chopperem. Z okacji urodzin Choppera Sanji przygotowuje na statku dla niego imprezę.
Jeszcze bez korekty ;) Ale możecie wytykać mi błędy ;D


Gdyby na tym statku nie było imprez, nie byłby to statek piracki. Gdyby imprezy na tym statku były normalne, nie byłby to statek Słomianych Kapeluszy, a gdyby Słomiane Kapelusze nie byliby piracką rodziną, to młody renifer nie postawiłby nigdy nogi na tym pokładzie. Otóż to, lekarz na statku Thousand Sunny jest nietypową istotą. Jest dziwnym, inspirującym reniferem o niebieskim nosie i bardzo nietypowej zdolności, posiadający ludzkie cechy. Był pół człowiekiem i pół reniferem. W dodatku zdolnym, gdyż jego pasja zaczynała i kończyła się na leczeniu. Był lekarzem okrętowym i kochał to co robił, tak samo jak ludzi, których leczył. Jego załoga, nie, jego rodzina była zwariowana i nierozsądna, ale potrafili odnaleźć się w każdej sytuacji, a jeśli była taka potrzeba potrafili być rozważni, co się w ich przypadku rzadko zdarzało. Chopper był przekonany, że ta załoga przetrwa wszystko, że każdy osiągnie swój cel. A w tym, on swój własny, by móc wyleczyć każdą chorobę na świecie. Wierzył w to i nie pozwolił nikomu zniszczyć tej wiary. Jego kapitan był jedyny i niepowtarzalny, drugiego takiego nie było. Miał wybujałą fantazję, pozytywny charakter, a gdyby mógł, to każdemu wcisnąłby swój wielki uśmiech na twarz. Chopper codziennie nie mógł się napatrzyć jak jego kapitan szaleje na statku. Każdy z załogi miał w sobie coś z dziecka, a renifer, jako najmłodszy, najchętniej przyjmował zaproszenie od zabawy. Dlatego dzisiaj też, gdy cala załoga obserwowała zwariowaną dwójkę, Chopper bawił się w najlepsze w ganianego z kapitanem. Sanji szczególnie przyglądał się lekarzowi, obserwując jego uśmiech na twarzy. Szczery uśmiech, który zawsze dodawał każdemu otuchy i wiary w dobre życie pirata. Blondyn doskonale wiedział jaki dzień niedługo nadejdzie. 24 grudnia, obchodzone jako Boże Narodzenie w jego starym domu, w pływającej restauracji, a na tym statku jako urodziny Choppera. Do końca nie był pewny czy data się zgadza, bo w ten dzień tak naprawdę renifer został znaleziony przez jego opiekuna, doktora Hiruluka, jednak mimo wszystko blondyn wiedział, że urodziny ich załoganta były wyjątkowe i ważne. Dlatego jako pierwszy udał się do kuchni i zaczął szykować to co najważniejsze, czyli jak to mawiał Luffy „Żarcie na imprezę”. Ów impreza miała rozpocząć się wieczorem, nie planowano żadnej niespodzianki, o urodzinach wiedzieli wszyscy, a Luffy już od rana biegał po pokładzie wykrzykując, że wieczorem będą świętować urodziny Choppera.
            - Luffy, teraz ty gonisz! – zawołał młodziak, chowając się za słupem. Luffy z wielkim uśmiechem zamiast gonić młodego, zaczął gonić ich snajpera, który był święcie przekonany, że miał nie grać w ów grę.
            - Shishishishi, gonisz! – Kapitan zawołał klepiąc (tak naprawdę Usopp wygiął się, wpadając w barierkę statku) słomianego kłamcę.
            - Luffy, ja nie gram! – Biedak ze łzami w oczach zwinął się na pokładzie.
            - Masz grać, to jest rozkaz! – Słomiany uśmiechnął się od ucha do ucha.
            - NIE WYKORZYSTUJ TEGO, ŻE JESTEŚ KAPITANEM! – Niemal cała załoga krzyknęła w jego stronę, co nawet Sanji mógł usłyszeć z kuchni i Robin z biblioteki. Oboje uśmiechnęli się subtelnie i kontynuowali swoje zajęcia. Kolejnym krzykiem jakim można było usłyszeć był krzyk nawigatorki, która wrzasnęła w stronę szermierza, by ten brał się do roboty. Jakie było zdziwienie zielonowłosego, gdy pierwsze co zobaczył po przebudzeniu to stopa Nami na jego brzuchu, a później woda znajdująca się poza statkiem.
            - Nami, ty… - Plusk!
Blondyn oczywiście nie zwracał na to uwagi, był zajęty swoimi kuchennymi sprawami. Czuł potrzebę, by sprawić reniferowi najlepszą ucztę jaką do tej pory zrobił. W końcu tym razem nikt nie dał rady nic zafundować młodemu, bo od dobrych kilku tygodni byli na środku wielkiego oceanu. Na szczęście, dzięki odpowiednio przystosowanej kuchni i spiżarni Franky’ego nie było jeszcze wielkiego problemu z jedzeniem. Choć nie pożałowałby, gdyby w ręce wpadło mu choć trochę „prawdziwego” jedzenia, bo ryby na co drugi obiad robiły się po prostu nudne. Już nawet bezguście takie jak Marimo czuło obrzydzenie tym wszystkim. Oczywiście o niego to najmniej dbał, bo wiadomo, idiota jest idiotą. Jednak na szczęście na dzisiaj ma coś specjalnie schowanego, ale jeśli w ciągu tygodnia nie dobiją do brzegu, to już pozostanie im tylko polowanie na morskie potwory.
Zabawa po niecałej godzinie zmieniła się w polowanie na wymyślne potwory, które miały pożreć statek. Tym razem, ku uciesze Sanjiego, strasznym potworem trafił się być Zoro, który ze swoim stylem trzech mieczy zamiatał podłogę. Zielonowłosy dostał od Luffy’ego w podbrzusze, od Choppera w twarz, a od Usoppa w jego zacne cztery litery. Później biedak jeszcze dostał od Nami za to, że przekoziołkował po jej pomarańczach i wylądował na jej leżaku. Teraz tylko masował obolałe miejsca. Renifer podszedł do niego i zaczął sprawdzać obrażenia. Zoro myślał, że w ramach zemsty zrobi mu z racic żelki, ale na szczęście skończyło się tylko na groźbach. Roronoa dopiero po chwili wrócił do pracy i tylko mamrotał, dlaczego to tylko on pracuje, a wiedźma i cała reszta załogi bawi się w najlepsze. Oczywiście nie miał racji, bo tak naprawdę tylko Luffy, Chopper i „wiedźma” nie pracowali. Robin szukała w swojej kolekcji książki, którą mogłaby podarować lekarzowi. Franky pracował, sprawdzając jakość nowego wynalazku, który chce podarować chłopakowi. Usopp został wyciągnięty w robienia „Cudownego Gadżetu Usoppa”, a Brook czyścił instrumenty, które miał w planach użyć dzisiejszego dnia.
            Młody renifer skakał po statku wciąż bawiąc się z jego kapitanem i snajperem. Czego chcieć więcej? Uwielbiał się bawić, w końcu miał z kim. Mimo że kochał doktora i doktorkę to nie mógł bawić się z nimi tak jak teraz, chociaż często porównywał jego załogę do jego starej rodziny. Młodziak usiadł koło masztu i wpatrywał się w statek, obserwując każdego kto krzątał się po pokładzie. Wieczorem miały się odbyć jego urodziny, nie mógł się ich doczekać, w końcu każde urodziny są tylko raz w roku, a tym bardziej, że były one jego. Czuł się starszy i dojrzalszy. Wiedział, że to tak nie działa, że nie da się dorastać wraz z datą urodzenia. Wystarczy spojrzeć na Luffy’ego, on nigdy nie zachowywał się na swój wiek, podobnie jak Franky. Kto by pomyślał, że taki uczuciowy mężczyzna jest jednym z najstarszych na statku. Chopper był najmłodszy i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, nie miał pretensji i tak wszyscy byli traktowani tutaj równo. Nie tak jak traktowała go Kureha, która tylko krzyczała i rzucała w jego stronę toporami. Hiruluk, z drugiej strony, był dla niego jak ojciec. Zawsze uśmiechnięty i opanowany. Co prawda zdarzyło im się pobić, ale zawsze ostatecznie kończyli na wzajemnym opatrywaniu swoich ran i wielkich uśmiechach względem siebie. Rozmyślania o przeszłości były trudne, bo przypominały mu o tych ważnych, ciężkich i trudnych sprawach, o których musiał pamiętać nawet jeśli wiązał się z nimi ból serca. Chopper przypomniał sobie jak doktor poddał się królowi wyspy Drum. Poszedł do niego i dał się zabić. Nasunął czapkę na oczy, chcąc zatrzymać płacz. Jego oczy robiły się całe wilgotne, gdy przypominał sobie jak desperacko chciał walczyć za doktora, jak ciężko było mu się opanować. Dopóki Dalton nie zmusił go do ucieczki. Teraz, jak o tym myśli, powinien mu być wdzięczny. Łzy zaczęły płynąc mu po twarzy, tęsknił za nimi.
            - Ej, Chopper! – Usłyszał krzyk kucharza. – Chodź do nas, to w końcu twoje święto. – Renifer spojrzał przed siebie. Nawet nie zauważył, kiedy półmrok pojawił się na niebie. Kilka metrów przed nim został rozłożony wielki stół. A na nim mnóstwo jedzenia. Sanji się napracował za trzech.
            - Już biegnę! – Uśmiechnął się od ucha do ucha i na małych raciczkach pobiegł w kierunku załogi.  Szybko wytarł łzy.
            - Wygląda przepysznie! – Nami skomentowała zacierając ręce. Robin uśmiechnęła się delikatnie i usiadła na swoim miejscu.
            - Ach, dla was wszystko moje przepiękne ♥ - Blondyn zakręcił się wokół własnej osi i podbiegł do czekających pań. Postawił przed nimi lampkę wina i natychmiast wybył do kuchni. Uczta powoli się rozwijała, a raczej szybko, bo walka o żarcie była normą na tym statku. Luffy zdążył pożreć całego olbrzymiego suma, zanim Chopper wyciągnął po niego łapkę.
            Sanji nucił w kuchni, gdy dodawał ostatnie szczegóły jego przepięknego tortu. Chciał, żeby był wyśmienity, żeby młody renifer chciał go zjeść zarówno ustami, jak i oczami i nosem. Pachniał przepięknie. Wyglądał jeszcze lepiej. Teraz tylko trzeba go komuś dać do zjedzenia. W rogu tortu umieścił kilka symbolicznych świeczek. Z gracją złapał za wielką tacę na której spoczywał tort i wyszedł ze swojej ostoi, zszedł na schodach do reszty załogi.
            - Uwaga, uwaga, czas na danie główne! – Zażartował, stawiając tort na wolnym miejscu. – I jak ci się podoba? – spytał Choppera, który aż stanął na krześle by się przyjrzeć dziełu kucharza. Każdy z załogi westchnął z zachwytu. Na torcie znajdowały się podobizny słomianych, jak i doktorki i Daltona, w tle była ciemna sylwetka, która trzymała piracką banderę, należącą do Hiruluka.
            - Łał, jest przepiękne! – krzyknął, patrząc na arcydzieło.
            - No teraz zdmuchnij świeczki i pomyśl życzenie. – Usopp objął renifera ramieniem i wskazał na tort. Zrobił jak mu kazano. Chyba nigdy nie czuł się tak pewny, że jego życzenie się spełni. Sanji zaczął kroić tort.
            - Ej, zaraz, a gdzie ja jestem?
            - Jak to gdzie? Tutaj. – Sanji wskazał palcem na tort.
            - Ta zielona kulka to niby ja?!
            - A czegoś się spodziewał, durne Marimo? – Sanji klął w kierunku szermierza. Talerz, który blondyn akurat trzymał w ręce został zabrany przez magiczną dłoń archeolog. Brunetka uratowała kawałek tortu przed wylądowaniem na twarzy zielonowłosego. Dłoń położyła talerzach przed Chopperem.
            - Wszystkiego najlepszego najlepszy lekarzu na świecie. – Uśmiechnęła się, opierając twarz na dłoni.
            - Nie myśl, że mnie to uszczęśliwi, baka…
            - Wygląda na zadowolonego. – Franky skomentował ze śmiechem. Do niego dołączyła się cała reszta. Renifer z przyjemnością zajadał tort. Przyglądał się nawigatorce, która w tej chwili biła Zoro i Sanjiego po głowie. Strasznie przypominała mu Kurehe. Uśmiechnął się do siebie. Po chwili popatrzył na Zoro, który w swojej zielonej złowrogiej aurze usiadł na ziemi i wypijał sake. Z jakiegoś powodu na ułamek sekundy jego postać zmieniła się w postać Daltona, aż w końcu podszedł do niego Sanji, który przytulił go i życzył mu wszystkiego najlepszego. Gdy odwrócił się do niego plecami przez chwilę zobaczył w nim postać Hiruluka. Łzy popłynęły mu po policzkach. Czuł jakby wraz z tortem zajadał szczęśliwe wspomnienia, te lekarskie na wyspie Drum i te pirackie na statku Słomianych Kapeluszy. Nie miał po co tęsknić, rodzina była zawsze z nim.

Koniec.

6 komentarzy:

  1. Myślę, że to opowiadanie bardzo ładnie pokazuje relacje między Słomianymi a Chopperem ^.^ Zakończenie naprawdę miłe, świetny shocik ^.^
    Tylko word zmienił Ci Kurehę na Kruchę pod koniec :c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No oczywiście kochany Word ;D W sumie to dobrze, że zmienia xD na przyszłość muszę uważniej pisać ;)

      Usuń
  2. Przewspaniałe. <3 Po prostu przecudowne. Emiś-chan, jesteś niesamowita!
    To nawiązanie do tego, co się dzialo na wyspie Drum i porównanie Sanjiego do Hiruluka a Zoro do Daltona... Tak bardzo... Na miejscu ;D xD
    Wspaniałe. Życzę weny w pisaniu, no i liczę na jakiegoś ZoSana na nowy rok! :DD

    A. Cortez

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ja, ten koment był tak dawno :O
      [oczywiście nie zauważyłam ;)]
      Dziękuję ;) Niestety miałam ostatnio zawiechy w pisaniu, ale powoli wracam do siebie ;D Liczcie na ZoSana *myśli* No powiedzmy... w najbliższym czasie ;D

      Usuń
  3. W sumie po przeczytaniu tego raczej wyszło Ci właśnie Słomkowi i Chopperek, niż jak uwzględniłaś Sanji ;) Niemniej jednak opowiadanko było bardzo ciepłe i wprawiało w taką rodzinną atmosferę <3 Tak w sumie, to czemu Ty częściej nie piszesz rodzinnych fików? o.O Myślę, że w Twoim wykonaniu taki gatunek również by robił wrażenie :D Będę bezczelna i zamówię sobie u Ciebie opowiadanko na Dzień Dziecka, mogę? :) Osobiście z przyjemnością przeczytałabym, jakby wyglądał taki dzień na Baratie, w wiosce Fushia, w dojo Zoro czy u innych :D

    W każdym razie to opko pasowało na urodzinki Choppera i to jak ulał :D Bardzo ładnie napisane i końcówka z tymi porównaniami wyszła Ci świetnie :* I ten tort też zajebisty, sama bym taki chciała :D Wielkie dzięki za dobrą lekturę :D No i weny :D W sumie już niedługo kolejne Twoje opowiadanko, które siedzi u mnie na poczcie :D I bardzo dobrze! Tak trzymaj i pisz! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No w sumie tak trochę wyszło xD Rodzinnie :D

      Tak możesz, Dzień Dziecka u słomków [kurcze! toż to świetny pomysł!]

      będę pisała :D Dobrze, że siedzi niech się tam grzeje póki mu wygodnie xD
      Mam nadzieję, że zdążę dosłać mu kolegów :*
      Dziękuję:*

      Usuń