24 grudnia 2013

[Opowiadanie] Nie chcę płakać w samotności - Special 1

Tytuł: Nie chcę płakać w samotności
Autorka: Ayo3
Korekta: Kanako
Liczba rozdziałów: one-shot
Gatunek: shounen-ai, romans
Para: ZoroxSanji
Ograniczenie wiekowe: --
Uwaga: cukrzyca zagwarantowana
Jako że święta to zachciało mi się wrócić do moich starych bohaterów :) Po pierwsze to chcę ostrzec, że to same cukry są, nic ambitnego, napisane bo zastanawiałam się, jakby wyglądała ZoSankowa wigilia. No i dla moich bohaterów wyglądałaby właśnie tak jak poniżej ^^ Jak ktoś dotrwa do końca to naprawdę gratuluję wytrzymałości :) Dedykuję wszystkim, którzy wytrzymają do końca ;) Wesołych świąt i duuużo miłości :*

            Gama zapachów wypełniała całe skromne mieszkanie już od samego rana. Zielonowłosy mężczyzna, jeszcze chwilę temu chrapiący w najlepsze, obrócił się na drugi bok, aby objąć swojego narzeczonego, lecz natrafił na wielką pustkę. Niezbyt zadowolony otworzył najpierw jedno oko, a potem drugie. Oprócz niego była tylko pościel. Usiadł i rozciągnął się przyjemnie. Na jego ustach zagościł szeroki uśmiech, kiedy uświadomił sobie skąd dochodzą te nieziemskie zapachy i kto jest ich twórcą. Ubrał pospiesznie spodnie dresowe i ruszył do kuchni, gdzie miał nadzieję znaleźć najważniejszą osobę w swoim życiu.
            I nie mylił się. Szczupły blondyn krzątał się po kuchni śpiewając pod nosem kolędy. Do Zoro nie dochodziło znaczenie ich słów, jednak wiedział, że Sanji był wychowywany w innej wierze niż on. Jakie było jego zdziwienie, gdy spędzali w internacie swoją pierwszą wigilię. Opierał się rękami i nogami przed nowym zdziwiactwem, jednak koniec końców bardzo to polubił. Dodatkowo wiedział, że ukochanemu bardzo na tym zależy. Był tak w niego zapatrzony, że zrobiłby dla niego wszystko. Działało to w dwie strony, z czego dobrze zdawał sobie sprawę. Dzisiaj był właśnie dwudziesty czwarty grudzień i jak co roku od samego rana jego kucharz urzędował w kuchni, przygotowując dania na wieczorną wieczerzę oraz inne smakołyki, którymi będą zajadać się w kolejne dni.
            Podszedł do mężczyzny niezauważony i zaciągnął się jego pięknym zapachem. Po chwili objął go od tyłu i przytulił się mocno, kładąc brodę na szyi partnera. Poczuł jak początkowo ciało Sanjiego drży. Zignorował to. Dobrze wiedział, co było przyczyną i że blondyn nie do końca poradził sobie jeszcze z tym, co wydarzyło się jakiś rok temu. Odkąd się znali, wtedy co Kuro był w szpitalu, po raz pierwszy nie organizowali świąt. To był raczej przygnębiający okres dla nich obydwóch. Rzadko o tym wspominali, jednak Zoro dobrze wiedział, że chłopak zadręcza się tym w samotni. Już dużo razy się zdarzało, jak wiercił się w pościeli cały spocony albo przez jego ciało przechodziły drżenia, gdy tylko ktoś znienacka go dotknął. Zmiażdżona noga po pewnym czasie również dawała o sobie znać. Zielonowłosy zaobserwował to całkiem niedawno. Gdy Sanji za długo stoi albo za bardzo ją nadwyręża to zaczyna lekko utykać. Blondyn był jednak na tyle uparty, że machał na to ręką, mówiąc, że samo przejdzie. To jednak nie uspokajało Zoro, który już parę razy namawiał go na to, aby poszedł z tą nogą do Lawa.
            Czuł jak drżenia ustępują. Stali tak przez chwilę, rozkoszując się ciepłem. W końcu Sanji postanowił się odwrócić i objąć ukochanego. Pocałował go szybko w usta i z uśmiechem patrzył mu w oczy. W sumie to żałował, że nie obudził się razem z nim.
            - Dzień dobry, kochanie – zamruczał mu przyjemnie do ucha. Podziwiał włosy Zoro, które były w nieładzie i ten lekko zaspany wzrok, który tak uwielbiał. – Usiądź sobie, zaraz dam ci pyszne śniadanko.
            - A mógłbym prosić na śniadanie takiego jednego, seksownego Pana Kucharza? – zapytał, perwersyjnie oblizując wargi i patrząc na wesołe ogniki w oczach Sanjiego. – Wyglądasz tak bardzo kusząco w tym fartuszku.
            - Ty mi tu lepiej nie czaruj, tylko siadaj do stołu – zaśmiał się blondyn i odsunął się od ukochanego, mimo iż wcale nie chciał tego robić. Zamieszał w garnku i ponownie spojrzał na zbitego z tropu glona. – No już, nie rób takiej miny, bo jeszcze pomyślę, że masz zamiar stać tak przez całe święta i wezmę cię za choinkę.
            - Komuś się na dowcipy zabrało – ogryzł się łobuzersko, szybko pocałował swojego blondynka w policzek i usiadł przy stole, nadal obserwując krzątającego się kucharza. – A tak propos choinki, to chyba nie mamy, prawda? Dwa lata temu mieliśmy prawdziwą no i zdechła.
            - Dlatego mam dla ciebie zadanie specjalne, żebyś nie tracił czasu na gapienie się na mój tyłek – powiedział żywo Sanji, puszczając oko do zielonowłosego. – Na tym straganie trzy ulice od naszego mieszkania sprzedają dzisiaj sztuczne. Tak sobie pomyślałem, że może poszedłbyś tam i wybrał jakąś ładną, co? Co powiesz na zieloną z białymi końcówkami?
            - Już chcesz mnie zdradzać z jakimś siwusem? – zapytał z udawanym oburzeniem zielonowłosy. – Będzie cała zielona z dedykacją dla ciebie – uśmiechnął się chytrze pod nosem. – Ale tak szczerze powiedziawszy, to wolałbym tutaj zostać i gapić się na twój tyłek.
            - Perwersyjny glon – powiedział Sanji, specjalnie kręcąc tyłkiem i stawiając przy nim jajecznicę z parówkami, chleb i gorącą herbatę. – A zawsze to mi mówiłeś, że jestem największym zboczeńcem świata, główniany glonie – powiedział i zamiast odejść od stołu, usiadł na kolanach ukochanego. – A zrobisz coś jeszcze dla mnie?
            - Dla ciebie wszystko. – W takich momentach jak te, godził się na wszystko, co siedziało w głowie tego kucharzyny. Bez zastanowienia wepchnął ręce pod fartuch i koszulę Sanjiego, posuwając nimi po ciele kucharza, patrzył jak piękna twarz blondyna nabiera kolorów.
            - Napaleniec – skomentował jednym słowem Sanji i namiętnie pocałował zielonowłosego w usta, dalej prowokując go spojrzeniem. Urwał nagle, wstał i podszedł do kuchenki. Usłyszał jęk zawodu, a na jego ustach pojawił się uśmiech. Szybko wygrzebał dwa średniej wielkości torty z lodówki i postawił przed Zoro. – To ciasta świąteczne. Jeden zaniesiesz Kidowi i Lawowi, a drugi Ace’owi i Bonney.
            - A co otrzymam w zamian za przesyłkę kurierską? – zapytał zielonowłosy i szybko przyciągnął do siebie narzeczonego, kładąc ręce na jego tyłku. – W święta cię nigdzie nie wypuszczę, nawet do kuchni przez następne dwa dni masz zakaz wstępu – wyszeptał mu radośnie do ucha i musnął w policzek. – To ja się zwijam, żeby szybko wrócić i znowu się na ciebie gapić – zażartował i zaczął jeść. Śniadanie jak zwykle było wyśmienite. Gdy w końcu wszystko zniknęło z jego talerza, wstał. – Dobra, to czas w drogę. Załatwię to szybko i wrócę do ciebie.
            - Ja myślę – powiedział blondyn, zabierając pusty talerz. – W końcu ktoś tę choinkę musi jeszcze ubrać, prawda?
            - Osz ty, tak mnie podle wykorzystywać – zaśmiał się szermierz i ruszył do sypialni, aby się przebrać.
            Sanji wrócił do swojej pracy z błogim uśmiechem. Bliskość tego człowieka napawała go niesłychaną radością. Od niefortunnej historii ponad rok temu jeszcze bardziej wzmocnili swoje więzi, o ile było to w ogóle możliwe. Dzięki opiece ukochanego mógł powoli puszczać w niepamięć to co się wydarzyło. Był mu za to bardzo wdzięczny i jeszcze mocniej się starał, aby te święta były wyjątkowe, żeby nadrobić stracony czas. Z filaru znowu zniknęły wszelkie pęknięcia. Zerknął na pierścionek błyszczący na jego palcu, symbol miłości jaką otaczał go Zoro.
            Musiał przyznać, że ich życie się zmieniło. Odkąd Zoro zaczął nową pracę naprzeciwko jego restauracji w której pracował, coraz więcej czasu spędzali razem. Często się zdarzało, że zielonowłosy czekał na niego te parę godzin, aby wrócić z nim razem do domu. Ponownie powróciły wspólne spacery, wypady na zakupy czy na jakieś imprezy. Znowu mogli się cieszyć sobą nawzajem. Zdarzały im się małe kłótnie, jak wszystkim, ale nigdy nie przeobrażały się w jakieś większe awantury. Zawsze jeden albo drugi ustępował i jakoś wszystko wracało na swój standardowy tor.
            - Wychodzę! – usłyszał znajomy głos w przedpokoju i podszedł do swojego Marimo, który teraz zakładał buty.
            - Nie zapomnij szalika – powiedział łagodnie blondyn, zdejmując z półki ciepły, ciemny szalik. – Nie chcę mieć chorego glona na święta. Nie będę miał go wtedy jak przyrządzić w sosie własnym.
            - To brzmiało co najmniej perwersyjnie, erokuku. Chodź no do mnie. – Przyciągnął go szybko do siebie i usadawiając na kolanach, pocałował go zachłannie w usta. – To lepiej ty pilnuj, żebyś mi się nie rozchorował, kochany.
            - Nawet jeśli zachoruję to warto, bo mam takiego genialnego opiekuna w domu – zaśmiał się kucharz i zatopił usta w ustach szermierza. Gdy przerwali pocałunek, przytulił się mocno do umięśnionego ciała. – Wracaj do mnie szybko i nie pogub się za bardzo po drodze.
            - Złośliwy jesteś – powiedział zielonowłosy, udając focha. – Lepiej się zastanów jak mnie teraz udobruchać. Łatwo nie będzie.
            - Wyjątkowo się postaram – zaśmiał się blondyn i pocałował mężczyznę w policzek. – Uważaj na siebie.
            - Dobrze, tato. – Roronoa wyszczerzył się, chwycił za opakowania z ciastami, odwzajemnił pocałunek i wyszedł z mieszkania. Na dobrą sprawę wcale mu się nie chciało wychodzić na ten ziąb, ale czego nie robi się dla ukochanej osoby. – No, to najpierw do Ace’a i tej krzykliwej kobiety.

            Gdy tylko Zoro opuścił mieszkanie, Sanji szybko odszedł od drzwi i pognał do kuchni. Szybko wzrokiem odnalazł swój telefon i zaczął szukać numeru. Załatwienie tego w ten sposób było najlepszym rozwiązaniem, bo przynajmniej był pewny, że Roronoa nic nie podejrzewa. To mu odpowiadało. Wykręcił numer i przyłożył słuchawkę do ucha. Sygnał wlekł się i wlekł, aż w ostatniej chwili usłyszał w końcu znajomy głos.
            - No w końcu – wypalił na przywitanie. – Usopp, jak masz teraz czas to wpadnij i przynieś to. Zoro nie ma teraz w domu, więc nie będzie nic wiedział.
            Usłyszał odpowiedź, że ten zaraz wpadnie, więc odłączył się i wrócił do swojego królestwa. Ponownie podśpiewując sobie pod nosem, zaczął uwijać się z wigilijnymi potrawami, w myślach mając ciągle zielone włosy i zniewalający uśmiech, który powalał go na kolana. Miał wielką nadzieję, że Zoro szybko wróci.

            Mijała godzina, druga, a on ciągle gonił po mieście. Ulżyło mu jak wręczył cisto Kidowi, który piorunował go gromami. Jakiś dziwny zbieg okoliczności prowadził go zawsze do przyjaciela wtedy, kiedy ten i jego kochanek byli czymś zajęci. Na dłuższą metę przestało być to zabawne i Zoro dobrze zdawał sobie sprawę, że następnym razem pożegna się z życiem, jak dojdzie do takiej sytuacji. Nigdy nie wspominał o tym Sanjiemu, bo wiedział dobrze, że na samą myśl blondyn miałby niezły ubaw, a wystarczyło mu, że nabijał się już z jego słabej orientacji w terenie. Mimo wszystko wspominając Kuro jakoś cieplej zrobiło mu się na sercu i wesoły nastrój do niego powrócił.
            Gdy doszedł w końcu do dość sporego stoiska ze świątecznymi rzeczami odetchnął z ulgą. Były tutaj choinki różnego rodzaju, białe, zielone, z niebieskimi końcówka, z czerwonymi. Wszystkie stały zachęcająco, czekając na właściciela. Wzrok Zoro przykuła dość gęsta, zielona, stojąca w samym tyle. Obejrzał ją ze wszystkich stron i gdy uznał, że ukochanemu będzie się podobała, kupił ją. Ucieszony sprzedawca zaczął mu opowiadać o tym, jak nikt nie chciał jej wziąć i gratis otrzymał dwie bombki. Jedna była zielona i przypominała glona, a druga w kształcie żółtej kaczki. Zielonowłosy nie mógł powstrzymać śmiechu i schował ozdoby do kieszeni. „No, to nawet my będziemy w tym roku na choince”, zaśmiał się w myślach, biorąc na ramię swoją zdobycz. Skupiając się tym razem maksymalnie na drodze, ruszył przed siebie.

            Chodził z pokoju do pokoju. Zbliżała się piętnasta, a Zoro jeszcze nie było. Gdy skończył gotowanie, poszedł do piwnicy po ozdoby choinkowe i postanowił czekać, jednak powoli zaczynał się martwić. Próbował dzwonić, ale nikt nie odpowiadał. Ze zdenerwowania zaczął prasować, ale gdy skończył było jeszcze gorzej. Za każdym razem lęk, że mogło stać się coś złego nie dawał mu spokoju. Postanowił uzbroić się w cierpliwość i czekać. Porozsyłał wszystkim życzenia świąteczne i porozmawiał trochę z Nami, która razem z Vivi męczyły się jeszcze w kuchni. Rudowłosa była jakaś dziwnie tajemnicza, co nie umknęło jego uwadze, ale nie dowiedział się na ten temat nic konkretnego. Trochę go to zdziwiło, bo zawsze ze sobą o wszystkim rozmawiali. Uznał jednak, że wypyta ją o to jak się spotkają po świętach.
            Powoli kończyły mu się pomysły na zajęcie sobie czymś czasu. Chwycił dość spory pakunek, który przyniósł Usopp. Uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że Zoro bardzo ucieszy się z prezentu, mimo iż ta katana była kiedyś jego własnością. Była to jedyna pamiątka rodzinna jaką zielonowłosy posiadał. Gdy wprowadzali się do mieszkania był zmuszony ją sprzedać, co nie podobało się Sanjiemu. W tamtym okresie przyrzekł sobie, że jak w końcu znajdzie dobrą pracę, to odzyska katanę. Przy pomocy Kida, który namierzył kolekcjonera, udało mu się ją odkupić za pieniądze, które oszczędzał przez dwa lata. Mimo iż Zoro nigdy nie dał tego po sobie poznać, blondyn dobrze wiedział, że jest to dla niego bardzo ważne.
            Pospiesznie schował prezent, gdy usłyszał szczęk otwieranych drzwi. Jak na komendę wstał z miejsca i pognał do przedpokoju. Pierwsze co zobaczył, to dużą i piękną choinkę. Nie miała co prawda białych końcówek, ale była zniewalająca. Co do tego wiedział, że Zoro ma bardzo dobry gust. Za choinką zaraz wślizgnął się do mieszkania zielonowłosy i z dumą spojrzał na blondyna. Ten podszedł i teatralnie palnął go w głowę.
            - Zwariowałeś? – krzyknął, jednak na jego ustach malowało się rozbawienie. – Miałeś zaraz wracać, a ty się gdzieś włóczyłeś pół dnia.
            Zoro nic nie odpowiedział, tylko podszedł do niego i go pocałował. Miał ochotę go przytulić i siedzieć tak już do końca dnia. Lubił jak Sanji się oburzał. Wyglądał wtedy zupełnie jak kaczorek. Przenieśli w końcu choinkę do małego pokoju dziennego i zaczęli ją ubierać, śmiejąc się przy tym i żartując. Gdy przyszedł czas na łańcuch, blondyn zaczął owijać nim ukochanego, na co ten w odwdzięczył mu się łaskotkami. Kiedy choinka stała już majestatycznie w rogu, przyozdobiona kolorowymi ozdobami i ciastkami wcześniej zrobionymi przez Sanjiego, Zoro wyjął z kieszeni bombki otrzymane przez sprzedawcę. Ułożył je koło siebie zaraz pod szpicem.
            - To najwspanialsza choinka jaką dotąd mieliśmy – powiedział zauroczony blondyn, patrząc na światełka odbijające się od podobizn glona i kaczki. – Masz naprawdę dryg do wybierania choinek.
            - Widzisz, a ty chciałeś jakąś z białymi końcówkami. Popsułaby całkowicie efekt – zażartował, przytulając go do siebie. – Ciemni się.
            - Rozłóż stół, a ja pójdę przygotować potrawy – powiedział kucharz i udał się do kuchni, po odgrzewać wszystko i poprzenosić na półmiski.
            Zoro szybko uwinął się ze stołem i poszedł pomóc Sanjiemu. Wszystkie potrawy pachniały i wyglądały znakomicie. Zielonowłosy był również pewny, że smakują nieziemsko. Coś czuł, że blondyn przeszedł w tym roku sam siebie. Pięknie udekorowane dania trafiały na stół spowity białym obrusem. Aż szkoda było w ogóle zaczynać jeść. Roronoa był w stanie faktycznie nazwać gotowanie sztuką, po tym co właśnie widział. Jak zawsze, zostawili jedno puste miejsce przy stole.
            Gdy ciemność biła za oknem stanęli do modlitwy. Zoro przez te parę lat nauczył się ich słów na pamięć. Nie wierzył w nie, ale nie chciał psuć tego pięknego nastroju. A poza tym wystarczyło mu, że Sanji w nie wierzył, reszta była nieważna. Słowa same wypływały. Za każdym razem czuł, że nie tylko z ust, ale z serca. Uśmiechnął się. Może Bóg blondyna faktycznie istnieje, skoro pozwolił być im razem w tym dziwnym i trudnym świecie. Trzymając biały opłatek w ręce, spojrzał na te błękitne oczy, które kochał z całego serca.
            - Kochanie, życzę ci dużo zdrowia i szczęścia, żeby wszystkie lęki uciekły gdzieś daleko, zostawiając ciebie w spokoju. Byś zawsze był uśmiechnięty i szczęśliwy, byś miał we mnie swoje największe oparcie – powiedział, przejeżdżając ręką po policzku ukochanego, aż w końcu przytulił go do siebie najczulej jak umiał. – Jeśli Bóg faktycznie istnieje, to dziękuję mu, że podarował mi największy dar na jaki nawet nie liczyłem czyli rodzinę. Dziękuję, że jesteś ze mną. - Czuł jak ciało Sanjiego lekko drży, a blondyn stara się powstrzymać łzy. Przypomniał sobie słowa, jakie skierował do niego w dniu, kiedy razem wrócili do domu po jego pobycie w szpitalu. – Nigdy nie pozwolę byś płakał w samotności.
            Stali tak w ciszy, przytuleni do siebie. Tę ciszę od czasu do czasu przerywał lekki szloch, który sprawiał, że ich serca jeszcze bardziej biły dla siebie nawzajem. Sanji nie wiedział co powiedzieć, chciał po prostu zatopić się na zawsze w tych silnych i bezpiecznych ramionach, które tak kochał i które przynosiły mu ulgę za każdym razem. Poczuł jak dłoń ukochanego ściera łzy z jego oczu. Popatrzył na twarz Zoro, na której widniał uśmiech. Kucharz również się uśmiechnął.
            - Życzę ci tego samego, mój kochany glonie. – Nie był w stanie nic więcej wydukać. Czuł, że słowa były teraz zbędne, bo sami dobrze wiedzieli, co chcą sobie przekazać. Niewypowiedziane słowa i uczucia po prostu unosiły się między nimi.
            Gdy Sanji doszedł do siebie, zasiedli do wigilijnego stołu. Nie spuszczali siebie z oczu. Zoro czuł, że wybrał najlepszy dzień na oznajmienie czegoś ukochanemu i miał zamiar to wykorzystać. Jedli rozmawiając i wspominając swoje poprzednie święta. Obydwoje wiedzieli, że te są wyjątkowe i piękne. Pojedzeni i szczęśliwi usiedli wspólnie na kanapie, ponownie czując swoje ciepło.
            - Proszę – powiedział w końcu Sanji, wyciągając zza mebla prezent i podając go zielonowłosemu. – Uznałem, że będziesz chciał ją odzyskać.
            Zoro ze zdziwienie rozerwał papier i nie dowierzając patrzył na białą katanę, która ponownie spoczywała w jego dłoniach w jeszcze lepszym stanie niż ją sprzedawał. Nie mógł uwierzyć, że blondyn o tym pamiętał, zwłaszcza, że nigdy o niej nie wspominał. Popatrzył oniemiały na ucieszonego kucharza i z całej siły przytulił go do siebie.
            - Dziękuję, to najwspanialszy prezent jaki mogłem kiedykolwiek otrzymać – powiedział z wielkim uśmiechem. – Szczerze to mnie zaskoczyłeś. Nie spodziewałem się, że będziesz o niej pamiętał.
            - Zwariowałeś? Przecież to jedyna pamiątka jaka ci została. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym jej nie odzyskał – rzekł blondyn, jeżdżąc ręką po miękkich włosach. – Cieszę się, że sprawiłem ci radość i że ta katana do ciebie wróciła.
            - Jesteś niesamowity i mam naprawdę wielkie szczęście w życiu. – Radość Zoro była ogromna. Czuł się tak, jakby odzyskał jakąś trząskę siebie. To było niesamowite uczucie. – Ja również mam coś dla ciebie – powiedział i natychmiast wstał, aby wyjąć z kurtki dwa skrawki papieru i podać je blondynowi. – To są dwa bilety do Paryża. Nie chcę cię tam zabrać tylko w celach turystycznych – zawahał się na chwilę, ale złapał za rękę ukochanego i popatrzył mu w oczy. – Wyjdziesz za mnie? – zapytał, obserwując jak do błękitnych tęczówek ponownie napłynęły łzy. Mimo iż Sanji nie był w stanie nic powiedzieć, wiedział, że wyraża swoją zgodę. – Wszystko już zorganizowałem. Co prawda poszyły też na to pieniądze, które miały być poświęcone na wakacje, jednak one będą musiały poczekać jeszcze rok. Wziąłem chrzest. Wiem, jestem oszustem, jednak jeśli faktycznie jesteśmy ze sobą połączeni, to chcę, żeby to trwało wieczność.
            Wyrzucił z siebie wszystko pośpiesznie. Musiał przyznać, że jeszcze nigdy w życiu się tak nie denerwował, a jednocześnie nie czuł takiego szczęścia. Patrzył oczekująco na blondyna, który wydawał się być w szoku. Ten jednak mijał, a blada twarz zajaśniała jak jeszcze nigdy w życiu.
            - Ładnie brzmi Roronoa Sanji, prawda? – uśmiechnął się pod nosem, po czym pochylił się i z całej siły i z miłością pocałował osobę, która wypełniała całe jego serce. – Oczywiście, że chcę za ciebie wyjść – powiedział to jasno i bez ogródek, patrząc w brązowe oczy, które wariowały z radości. Magia świąt nabrała dla nich nowego wyrazu. Jedno wiedzieli na pewno, te święta będą najwspanialszymi świętami w ich życiu. Nie odstępując siebie ani na krok, cieszyli się tą magią, upajając się nawzajem miłością, jaką siebie obdarowywali.   

6 komentarzy:

  1. cudowne <3 trochę cukierkowe i różowe ale taka odmienność jest cudowna =) Dzięki tobie teraz wiem jak nasza kochana para spędziła Wigilię. Bardzo dziękuję *ukłon* Jeszcze raz dziękuję za taki wspaniały special =)
    Cloud- Abarai

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytając "cukrzyca zagwarantowana" wystraszyłam się. Myślałam, że będzie to jednym z tych opowiadań, co miód wypływa z każdego słowa, ale nie. Jestem pozytywnie zaskoczona, bo mimo, że opowiadanie jest maczane w miodzie, to do zlizania i to z przyjemnością. Delikatnie się czytało, z taką subtelnością. Może nie będę już hejtować słodkich opowiadań ;P w końcu Ty je piszesz cudownie i to tak, że chce się czytać :D

    [[Biedny Sanji, rok to na pewno mało, by się wykurować z tego wszystkiego. I tak chłopak sobie świetnie radzi :) Trzymaj się Sanji!]]

    "- Już chcesz mnie zdradzać z jakimś siwusem? " mistrzowski tekst xD Naprawdę zaczynam wierzyć w choinkową magię świąt xD

    "Ale tak szczerze powiedziawszy, to wolałbym tutaj zostać i gapić się na twój tyłek" Ja też ^^

    "Nie chcę mieć chorego glona na święta. Nie będę miał go wtedy jak przyrządzić w sosie własnym." Sos własny... mmm...

    Wybór choinki, mistrzowski :D I te bombki, no cóż za szczęśliwy traf :D
    Prezent od Sanjiego, no kurde, lepiej zrobić nie mógł.
    A życzenia zielonowłosego... powalające, takie szczere, ja słyszę jak Zoro z taką, aż zawstydzającą szczerością wypowiada te słowa. To takie w jego stylu, totalna szczerość, która powala na kolana.
    No i prezent Zoro! Zajebisty pomysł! Szkoda wakacji, ale co w zamian, będą małżeństwem, to takie cudowne *.*

    Naprawdę ubóstwiam to opowiadanie!
    Chcę się je czytać w nieskończoność! *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja zawsze chciałam coś takiego przeczytać:D
    Tyle słodyczy.... Na czas świąteczny idealne:)
    Lubię takie wycinki z ich życia^^ są urocze.
    Przykro mi było, że Blondyn tak cierpiał w ostatnie Święta:( Dobrze, że miał przy sobie Zoro. Nie ma to jak zbierać się z ukochaną osobą. Odbili sobie całkowicie poprzedni rok:)
    Cała akcja z choinką była prześmieszna xD Tak jak Ema już pisała. Siwus był genialny.
    Ich słodka wymiana zdań za każdym razem mnie urzekała <3 Tyle miłości.
    Jak napisałaś że Zoro będzie musiał wyjść z domu to pierwsza moja myśl "To nie może się dobrze skończyć" xDDD ale na szczęście wrócił cały i zdrowy. Pomysł z zanoszeniem ciasta^^
    Prezent dla Zielonowłosego był najlepszy na świecie. Sanji miał nosa;D no jakże mógł zapomnieć o tak ważnej rzeczy? A Zoro? No jaaaa!:D To było takie mega! Ślub! Roronoa Sanji naprawdę ładnie brzmi :D Świetny pomysł;D dziękuję za napisanie:*
    W ogóle wplotłaś temet religii co mnie bardzo zaskoczyło. Zoro pasuje mi na ateistę a Sanji na mega tradycjonalistę i bardzo mi się podobało:) Nawet jak wyskoczył z tym chrzetem na końcu.
    Bardzo miłe cukry^^ <3 dzięki
    Vanilia

    OdpowiedzUsuń
  4. Skomentowałam już wczoraj, ale widocznie wcięło mi komentarz... Jak miło ;/
    Według mnie, to opowiadanie nie jest zwyczajnymi cukrami. :) Stworzyłaś bardzo ładny, świąteczny fanfick, pełen ciepła, miłości i spokoju, a czego dawno w sumie nie czytałam. Rozwaliło mnie na początku porównanie Zoro do choinki XD. I bombki też były świetne ^^.
    Ogólnie mało akcji, raczej więcej tej magii świąt. Bardzo miło się czytało ^.^

    OdpowiedzUsuń
  5. Cukier, cukier i jeszcze raz cukier. Faktycznie można nabawić się cukrzycy no i próchnicy, ale co tam, warto. :D

    "Lubił jak Sanji się oburzał. Wyglądał wtedy zupełnie jak kaczorek. "
    K O C H A M! Uwielbiam takie słodzenie a nie Zorusiu, Zarusieńku, Sanjiulululuńku. :D

    Świetne żarty, są przesympatyczne. Siwusa z pewnością długo zapamiętam.

    W pewnym momencie zaczęłam się obawiać o glona razem z Sanjim... W końcu z taką orientacją w terenie... kto wie? Życzenia złożone przez Zoro jak już napisała Ema są powalające i szczere. Glonek w ogóle w moim postrzeganiu jest osobą szczerą, prostą, trochę wredną i mega dobrą, pomocną. :)

    Na koniec. ON WZIĄŁ CHRZEST! Kurna a mnie bierzmowania się nie chce i nie zechce. O kurka! Brawo dla niego! :D

    Kamigami

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakie to było urocze T∇T Tego się po prostu nie da wyrazić słowami! To było coś czego mi było trzeba ♡ Mazia kocha i pozdrawia ~

    OdpowiedzUsuń