7 lipca 2013

[Opowiadanie] Let it burn - Rozdział 1

Tytuł: Let it burn
Autorka: Sarinea
Korekta: Kanako
Liczba rozdziałów: 1/2
Gatunek: yaoi, thriller, akcja.
Para: SmokerxAce; poboczne: AcexSanji, NamixLuffy, ZoroxSanji.
Ograniczenie wiekowe: NC-17
Opis: Coraz częściej wybuchające pożary na obrzeżach miasta sprawiają, iż losy młodego ochotnika straży pożarnej Ace'a i komendanta policji Smokera prowadzącego sprawę, zetkną się na jednym z wypalonych pól. Ace interesuje się sprawą bardziej, niż jakikolwiek inny nastolatek, lecz Smokera nurtuje coś innego - dlaczego tak młody chłopak wstąpił do straży? Kto stoi za tajemniczymi pożarami i jaki ma z tym związek przeszłość Portgasa D. Ace'a? Zapraszam do czytania.

Dedykacja dla Kany, która zajarała się po przeczytaniu jak... Ace. XD


Noc była piękna. Niebo przybrało barwę granatu, błyszcząc się maleńkimi gwiazdami gdzieś hen wysoko. Wiatr dmuchał lekko na drzewa i rośliny, wprawiając je w kołysanie. Jego szept niósł się świstem po polach i łąkach.
Pozornie wszystko wieczorem zasypia, jedynie trochę owadów i sów fruwa gdzieś w okolicy. Trawa i liście szeleszczą, z daleka niesie się zawodzenie psa. Od czasu do czasu słychać przejeżdżający pociąg.
Nocną harmonię zakłócił trzask i tupot. Przez krzaki ktoś się przedzierał, bezwstydnie pogwizdując pod nosem. Na ramieniu miał nonszalancko zarzucony plecak, a na głowie kapelusz. Jego oczy błyszczały w ciemności, jakby za chwilę miało nadejść spełnienie. Maszerował dziarsko kilkanaście minut, aż dotarł do skraju miasta. Wszystkie okna były zaciemnione – metropolia spała.
On nie lubił ciemności. Lubił ogień. Ciepło i iskry. Energię. Pożogę.
Od dawna nie padało, więc trawa zajęła się ogniem natychmiast – nawet nie potrzebował benzyny. Patrzył jak szkarłatne promienie rozprzestrzeniają się wokół, trawiąc każde maleńkie żyjątko i roślinę. Jego serce szalało, czuł się jak zaczarowany. Chciał… Chciał być płomieniem. Chciał być wolny jak ogień, silny jak ten niszczący żywioł, a jednocześnie tak bardzo potrzebny. Patrzył na rosnącą ścianę pożogi z uśmiechem na ustach. Gorąco. Dobrze.
Jego ekstazę przerwał sygnał zbliżającego się radiowozu i wielkiego, czerwonego wozu strażackiego. Rzucił ostatnie spojrzenie na swoje cudne, rubinowe dzieło i rzucił się pędem w zarośla.
Jego dzieło nie zostało jeszcze zakończone.

*

— Jasna cholera — zaklął Smoker, oglądając jak strażacy zmagają się z wielkimi jęzorami ognia, rozprzestrzeniającymi się z zawrotną prędkością. Jego podwładna, sierżant Tashigi, patrzyła jedynie z przerażeniem na dzieło szaleńca, notując coś. Nie mogli nawet podejść do miejsca zdarzenia, dopóki pożar nie zostanie ugaszony. Białowłosy mężczyzna patrzył na ciężką pracę strażaków, czując, jak napływa mu ślinka do ust. To… To było chore, ale nie mógł przestać, gdy wyobrażał sobie pracujące męskie mięśnie pod czarnym skafandrem i masywnymi butami. Od dziecka miał jakąś dziwną słabość, ba, nawet fetysz.
Uch, chyba jednak nie czas na takie przyjemności, gdy ogień miał szansę zająć kilka sąsiednich domostw.
Jeden z młodych strażaków, z buzią umazaną sadzą, dopadł wreszcie komendanta Smokera i sierżant Tashigi. Padł na kolana, krztusząc się nadmiarem dymu w płucach. Smoker zacisnął dłoń na cygarach ukrytych w kieszeni.
— Musi pan wezwać całą jednostkę. Nie damy rady… — Prośbę przerwał kolejny odgłos krztuszenia. Komendant nie myślał, w jego dłoniach od razu znalazł się telefon gotów do wykonania rozmowy. Po piętnastu minutach na miejscu stało już pięć strażackich wozów i kilka radiowozów. W miejscu, gdzie po pożodze pozostały już tylko zgliszcza, zaczęli kręcić się policjanci, szukając jakichkolwiek poszlak, jak ogień mógł zostać zaprószony.
— Nie ma sensu teraz szukać. — Tashigi poprawiła okulary. — Możliwe, że jakikolwiek dowód spłonął albo wciąż jest w ogniu…
— Wiatr wieje ze wschodu na zachód — warknął Smoker, odpychając młodą sierżant. — Ogień rozprzestrzeniał się w tamtą stronę, więc najprawdopodobniej tutaj został zaprószony — wskazał palcem na wypalony kawałek pola. — Gdybym tylko dorwał tego sukinsyna…
— Dlaczego zakładamy, że stoi za tym przestępca? — Zdenerwowała się Tashigi, rozcierając ramię.
— Choćby dlatego. — Smoker schylił się i podniósł niewielki niewypał. Sierżant krzyknęła.
— Niech pan to rzuci, to jeszcze może odpalić!
— Nie odpali. Wygląda mi to na małą bombę domowej roboty. — Przyjrzał się bliżej niedopałkowi. Wyglądało jak zwykła resztka petardy, ale tektura była cienka, a ze środka wciąż sypały się drobinki siarki. Smoker miał ochotę palnąć sobie w łeb, gdyż wyglądało to jak pierwsza lepsza robota licealisty, który fascynuje się chemią.
Licealista licealistą, ale był to już szósty pożar w ciągu tego miesiąca. Sprawca działał na terenie tylko jednej prefektury, więc najpewniej ją zamieszkiwał i obszar poszukiwań się znacznie zawężał. Oglądając uważnie niedopałek, Smoker kątem oka uchwycił nową sylwetkę. Tego strażaka jeszcze nie widział.
Chłopak miał na oko z dziewiętnaście lat. Pod kombinezonem wyraźnie rysowały się umięśnione ramiona, a brązowe oczy błyskały z uwagą, gdy rozwijał węża. Ruchy miał niezwykle sprawne i szybkie, a jego włosy falowały delikatnie pod kaskiem.
Uch. Wiedział, że to niewłaściwe, ale poczuł ucisk między nogami i napływ ślinki do ust, gdy zarumieniony chłopak stanął w rozkroku i pomagał utrzymać węża trzem innym strażakom. Natychmiast odwrócił wzrok, szukając śladów jakiegokolwiek innego źródła zapłonu. Po niemal godzinie pożar był ugaszony. Strażacy zbiegli się w jedno miejsce i zaczęli chować swoje sprzęty, a wokół Smokera utworzyła się niewielka grupka podległych mu policjantów. Szlag go trafiał, bo kompetencją to oni nie grzeszyli, a musiał się nimi opiekować i chociaż udawać, że daje im jakąś robotę. Poza niedopałkiem z resztkami siarki nikt nic nie znalazł i Smoker jedynie zgrzytał zębami ze złości na myśl o zwykłym gówniarzu, który wciąż jest o krok przed nimi. Nie mieli kompletnie żadnego punktu zaczepienia. Liceów w tym regionie było mnóstwo, mógł to być każdy lub każda. Odcisków palców nie było, podobnie żadnych śladów – gówniarz wybrał miejsce całkowicie pokryte trawą, gdzie jego stopy się nie odcisną. Komendant musiał przyznać, że ze zwykłym wyrostkiem raczej nie ma do czynienia.
Tashigi, ściskając notatnik niczym koło ratunkowe, podeszła do swojego szefa zapewne z zamiarem powiedzenia czegoś uspokajającego, lecz ciche warknięcie siwowłosego natychmiast ją od tej myśli odwiodło. Rozumiała jego wściekłość, chociaż sama niemal nigdy nie odczuwała takiej furii, w jaką wpaść mógł tylko Smoker. Zostawiła więc komendanta samego i poszła pomagać strażakom. Wyciągnęła pudło z butelkami z wodą i rozdała je drużynie w czarnych skafandrach. Każdy strażak z wdzięcznością przyjmował napój, ocierając pot i sadzę z czoła. Sierżant bardzo ich lubiła. W głębi serca uważała, że straż od zawsze robi więcej niż policja.
Wody nie przyjął tylko jeden chłopak o młodej twarzy i z piegami ukrytymi pod cienką warstewką sadzy. Siedział dziwnie zamyślony na kamieniu, podpierając głowę na ręku i ciągle wpatrując się w jeden punkt. Był bardzo przystojny. Sierżant chciała ponownie zaproponować mu wodę albo zapytać, czy czegoś mu nie brakuje, lecz on wstał i poszedł prosto w kierunku Smokera palącego trzy cygara na raz. Komendant stał odwrócony, uważnie przeszukując wypalone podłoże.
— Dzień dobry, panie komendancie — odparł chłopak niskim i zachrypniętym głosem. Zapewne od dymu.
— Dla kogo dobry — warknął siwowłosy i odwrócił się. Na widok młodzieńca gorączkowo zaciągnął się dymem i zmarszczył brwi. — Coś nie tak? Ja wody nie rozdaję.
— Czy policja ma jakiekolwiek tropy na temat przestępcy? Jakieś podejrzenia? Wiem, że to nie jest pierwszy atak w tym miesiącu. — Jego czekoladowe oczy błysnęły nieco zaczepnym wyrazem. Ciśnienie natychmiast skoczyło Smokerowi. Ten małolat kpi sobie z policji?!
— Policja ma tropy i podejrzenia, i nie musi ci ich zdradzać. Do widzenia —  odparł, wracając do szukania. Młody jednak nie odpuszczał i szedł krok w krok za komendantem.
— Może mógłbym pomóc.
Smoker zatrzymał się, chcąc w pierwszym odruchu nawrzeszczeć na tego wkurzającego gówniarza, lecz jeżeli jest obrotnym chłopakiem i ma dużo znajomych, mógłby się rozeznać wśród uczniów chociaż w niektórych szkołach. Komendant wiedział, że to całkowicie niepoważne, ale odciągnął chłopaka dalej. Czarnowłosy skwitował jego minę tryumfalnym błyskiem w oku i zawadiackim uśmiechem. Oddalili się nieco od rozruszanej grupki przy wozie i siwowłosy odpalił kolejne cygaro.
— Ten pieprzony… Przepraszam, tym podpalaczem musi być jakiś nastoletni psychol, nie ma innej opcji. Dorosłemu mordercy zależałoby na spaleniu banku, budynku rządu, czegokolwiek poważniejszego, a nie pola za miastem. Wątpię też, by to była forma testów poprzedzająca spalenie czegoś większego, bo już by to zrobił. W dodatku — wyciągnął niedopałek z kieszeni — robi swoje wielkie bomby z tektury i siarki, jakby nagle zainteresował się chemią. Z tym, że teraz to tylko siarka i tektura, a za pół roku mogą to być już naprawdę porządne ładunki…
Młody strażak zamyślił się i spojrzał prosto w oczy Smokera. Białowłosy drgnął. W oczach piegusa malowała się prawdziwa determinacja i zadziorność. Nie chciał tych informacji tylko po to, by się pośmiać albo dokarmić swą ciekawość.
— Nazywam się Ace. Będę miał oczy i uszy szeroko otwarte — szepnął cicho, spuszczając wzrok. Komendant przełknął ślinę. Ace. Pasowało do niego to imię. Już na samym początku wiedział, że jest on kimś szczególnym i… innym. Jaki miał powód, aby dołączyć do straży?
Kiedy jednak siwowłosy się odwrócił, Ace stał już z kolegami z drużyny, podkradając im wodę.

*

Ace doceniał wartość ognia. Dawał światło i ciepło – coś, bez czego ludzie dzisiaj by się nie obyli. Ace kochał ogień, jeżeli tylko oznaczał on skupienie rodziny w jednym miejscu. Światło domowego ogniska jest bardzo jasne. Ace nienawidził ognia, kiedy ten zabierał mu najbliższych. Stąpanie po kruchych zgliszczach zwłok jest jednym z najgorszych dźwięków świata.
Portgas D. Ace siedział znudzony na lekcji, analizując dokładnie słowa Smokera i rozglądając się po kolegach z klasy. Na matmie jednak nie miał szans, by znaleźć jakiekolwiek poszlaki obciążające któregoś z uczniów – w ogóle sam nie wiedział, skąd miał pewność, że sprawca jest blisko. Szukanie go wśród członków koła chemicznego byłoby zbyt proste. A klasa? No cóż, nie zaszkodzi jednak trochę więcej uwagi wobec innych.
Nauczycielka trzasnęła linijką w biurko, przywołując na moment uczniów do porządku, lecz dało to tylko chwilowe efekty. Letnia aura owiewająca ostatni miesiąc szkolny była tak silna, że na nastolatków nie działało niemal nic. Każdy fantazjował o wakacjach, o jedzeniu kolorowych lodów, opalaniu się.
Ace nie miał takich planów. Zamierzał spędzać swój wolny czas w remizie strażackiej, by poświęcić się wreszcie całkowicie tej pracy, chociaż na krótki czas. Było to dziwne, ale jako dziecko Portgas nigdy się nie poparzył, choć z ogniem miał często do czynienia. Nie bał się wielkich pożarów, kilkunastometrowych słupów pożogi, przed którymi stanął zeszłej nocy. Nie. Najbardziej na świecie bał się tego jedynego, okropnego dźwięku… chrzęstu spalonych kości pod stopami.
Zadzwonił dzwonek na przerwę i Ace pierwszy wypadł z klasy, pozdrawiając wszystkich uśmiechami. Długa przerwa oznaczała spotkanie z jego znajomymi na trawce i, oczywiście, jedzenie. Podbiegł do okienka sklepiku, odpychając wszystkich po drodze i zamówił torebkę pączków. Cały szczęśliwy wyszedł na dziedziniec, a następnie ruszył za betonowy parking. Z daleka dostrzegł już rude włosy młodszej od niego Nami, dziewczyny jego młodszego brata, jak i Luffy’ego. Do dzisiaj nie rozgryzł, jakim cudem ta dwójka została parą. Nie, inaczej – jakim cudem jego brat w ogóle zdobył dziewczynę? Obok Nami leżał Usopp w kraciastej chuście na głowie, celując z procy do gołębi siedzących na murku.
— Hej — przywitał się wesoło i usiadł na trawie. Ziemia była rozkosznie ciepła.
— Siema — zawołał Usopp, a Luffy rzucił się w kierunku starszego brata, śliniąc się.
— ŻARCIE!
— Spadówa, sam sobie kup! — krzyknął Ace, chowając torebkę za siebie. Usłyszał za plecami znajome westchnienie.
— Nie jestem w stanie pojąć, jak można położyć jedzenie na ziemi — powiedział z pogardą Sanji, poprawiając swoją koszulę i blond włosy, które pięknie lśniły w słońcu.
— A gdzie Zoro? — spytał Usopp. Sanji drgnął i obejrzał się za siebie.
— Rany, jeszcze przed chwilą za mną szedł! — jęknął blondyn. — Pewno znów się zgubił. Zaraz wracam — pobiegł w kierunku budynku szkoły, zostawiając za sobą jedynie chmurkę kurzu. Ace zaśmiał się, podobnie jak reszta grupki i zaczął konsumować pączka. Rzucił jednego Luffy’emu, bo nie miał zamiaru sprzątać potem jego łez i smarków.
— Słyszałem o wczorajszej akcji — zaczął Usopp, podnosząc się do siadu. — Znowu ta sama osoba, tak?
— Tak. — Westchnął Ace. — Może i gasimy tylko pożary, ale cała moja jednostka żyje tylko tym. Niestety, policja chyba nie ma żadnego tropu.
Długonosy ponownie strzelił z procy do gołębia. Portgasowi natychmiast wpadł do głowy pewna myśl, ale zaraz ją wyrzucił. Nie, Usopp nie mógłby…
— Usopp, a ty umiałbyś zrobić bombę, taką domowej roboty? — Nie wytrzymał i zagadnął kolegę. Czarnowłosy zerknął na niego nieco zaskoczony.
— Zainteresowałeś się piromanią? Umiałbym, ale się w to nie bawię. W jakim celu miałbym jej używać? Żeby rozsadzić kibel w szkole?
— Ej, to dobry pomysł — powiedzieli jednocześnie Ace i Luffy z szerokimi uśmieszkami na twarzach. Nami jedynie skrzywiła się w odpowiedzi.
— Fuj.
— Możemy coś zamontować w nauczycielskim! Ale by były jajca! — Luffy zaczął podskakiwać na trawie.  — Usopp, zrób!
— Mowy nie ma! Mnie się za to oberwie potem!
— Proooooszę — zawołał brat Ace’a. Długonosy jednak uparcie kręcił głową.
— Znalazłem go. — Sanji ciągnął Zoro za sobą za pasek od spodni. — Nie wiem, jakim cudem znalazłeś się w piwnicy, ale…
— Po prostu straciłem cię na moment z oczu — mruknął chłopak o niesamowicie zielonych włosach i z trzema kolczykami w jednym uchu.
— Jak można zgubić się w miejscu, gdzie się łazi od paru lat? — zdumiała się Nami, nie wiedząc, który to już raz w tym roku.
— Nie zgubiłem się, tylko zagapiłem! — warknął Zoro, marszcząc brwi. Sanji natychmiast „uspokoił go” kuksańcem w żebra. Zielonowłosy odpowiedział tym samym i po kilkunastu sekundach wywiązała się z tego kolejna bójka. Nami podniosła się i zdzieliła każdego z nich piąchą po głowie, tym samym przerywając bijatykę.
— Litości — mruknęła, otrzepując spódniczkę i ponownie siadając na trawie. — Ace, dzisiaj też do remizy po szkole?
— No — wymamrotał z pełnymi ustami. — Ciągle w Japonii coś się dzieje ostatnio, bo jest gorąco i sucho. A ten… ktoś raczej dzisiaj nie zaatakuje.
— Tak sądzisz? — Sanji zerknął uważnie na Portgasa. Ace poczuł ucisk w żołądku. Może i ten blondas był teraz z tym przygłupim glonem, ale wciąż cholernie mu się podobał. I wiedział też, że z wzajemnością. Tylko czemu wciąż tamta dwójka była razem, tego nie rozumiał nikt.
— Podejrzanym jest licealista. Mając zajęcia na głowie i szkolne życie, koleś w jeden dzień nie przygotuje następnej bomby. Tak myślę — odparł, wpatrując się w niebo. Zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec przerwy i cała grupka, wesoło gadając, ruszyła w stronę szkoły. Gdy mieli rozdzielić się na korytarzu i rozejść do różnych klas, Ace poczuł ciepłą, smukłą dłoń wsuwającą się w jego własną. Przełknął ślinę i zerknął kątem oka do tyłu. Blond włosy i zakręcona brew.
— Uważaj na siebie… po szkole — szepnął Sanji, opierając Ace’owi brodę na ramieniu i mocniej zaciskając dłoń. Wszystkie nerwy Portgasa napięły się, a gorąco napłynęło między jego nogi, kumulując się w tym jednym miejscu. Poczuł dreszcze, kiedy ciepły oddech Sanjiego owionął jego lewe ucho.
— Dobrze — powiedział cicho, na co tamten oderwał się i wyszedł z ciemnego korytarzyka. Ace stał jeszcze przez chwilę, próbując uspokoić skołatane serce i nie myśleć o kimś, kto pewnie już nigdy nie będzie do niego należał.

*

Nie lubił, kiedy woda niszczyła jego dzieło. Ogień był jedynym słusznym żywiołem na tej planecie i nie powinien być gaszony. Ogień jest siłą wyższą, która wie, co robi. Umie formować świat po nowemu. Pali złe i zostawia to dobre.
Postać w kapeluszu znów podrygiwała między wysokimi trawami. Ile to minęło od ich ostatniego spotkania? Tydzień? Przepraszał w myślach tę cudowną moc, że musiała tak długo czekać na swoje wezwanie, ale nie mógł robić tego byle gdzie. Nie, każde miejsce było szczególne. Przepełnione magią i… wiatrem. Ogniu, przecież kochasz wiatr, prawda? Nie możesz bez niego zapłonąć. Nie możesz bez niego rosnąć i się rozwijać. Ogniu, przecież kochasz ziemię, prawda? Tę, która daje ci podłoże, na którym możesz istnieć. Ona składa się dla ciebie w ofierze, byś mógł płonąć. Bo ty jesteś najsilniejszy. Najcudowniejszy.
Ogień… Moc oczyszczenia.
Zaczynało się od maleńkiej iskierki, niemowlęcia pożogi. Upadała na spaloną słońcem trawę, walcząc o życie i chwytając się wszystkiego, czego tylko mogła. Trawa pokrywała się iskierkami, by mogły wyrosnąć z niej płomienie. W końcu i tak już była martwa, a w ten sposób dała nowy żywot czemuś ważniejszemu.
Kochał ogień. Kochał każdą jego stronę.
Ściana pożogi wysoka na kilkanaście metrów stanęła dosłownie kilka centymetrów przed jego twarzą. Wiał wiatr, który pozwolił płomieniom rozchodzić się na wszystkie strony. Piękny. Ciepły. O tak intensywnej barwie. Wyciągnął dłoń w kierunku pomarańczowych jęzorów, gdy znów rozległ się ten znienawidzony sygnał.
Syrena strażacka.

*

Ace wyskoczył z wozu strażackiego i zaczął rozwijać węża wraz z innymi kolegami z jednostki. Tego było już za wiele. O ile wcześniej ten psychopata podpalił puste pole, to w odległości paru metrów od pożaru znajdowało się kilka staromodnych domków jednorodzinnych. Na teren jednego z podwórzy dostało się już sporo jęzorów ognia, więc najważniejsze było teraz ocalenie tego domu. Światła wewnątrz były zapalone, lecz nikt nie wybiegł jeszcze na dwór. Portgas usłyszał syreny policyjne i ujrzał Smokera siedzącego za kierownicą jednego z samochodów. Niespodziewanie poczuł przypływ adrenaliny i siły. Chciał pokazać komendantowi, że nie jest wcale gówniarzem. Dlaczego mu tak na tym zależało? Nie wiedział. Jednak skoro sobie coś postanowił, to na pewno to zrobi. Przymontował koniec węża do hydrantu na chodniku i rzucił się w stronę ekipy rozwijającej go w kierunku domu. Jasna cholera, jak w domu były dzieci.
 Załomotał w drzwi, kiedy zauważył, że dom już płonie z drugiej strony, czego nie mogli zauważyć z poprzedniego pomieszczenia. Drzwi otworzyły się i z budynku wypadła kobieta z dzieckiem na ręku.
— Tylko pani tu mieszka?  — krzyknął Ace, czując gorąco na swoich plecach.
— Jeszcze mąż i córka…! — zawołała kobieta. Jeden z silniejszych strażaków odciągnął ją od drzwi wejściowych. Starszy mężczyzna wybiegł z budynku zrozpaczony.
— Dziewczyna… rudowłosa…  pokłóciliśmy się i się chowała przed nami, błagam, znajdź ją…
Ace nie odpowiedział nic, tylko bez wahania ruszył w głąb domu. Cała kuchnia stała w płomieniach i stężenie dymu stawało się nie do zniesienia. W kuchni jednak mógłby ją od razu znaleźli. Gdzie mogłaby się schować młoda dziewczyna? Jeżeli była nastolatką, w grę wchodziły wszelakie strychy i poddasza. Rzucił się pędem na górę, wyważając każde drzwi po kolei. Nie zauważył żadnych schodów na strych. Warknął i wbiegł do pierwszej sypialni. Nie ujrzał na suficie żadnych klap ani dodatkowych drzwi. Tak samo w pozostałych pokojach. Dom na pewno miał jakiś stryszek, pokoje miały zabudowane sufity. Kucnął zrozpaczony na korytarzu, słysząc trzaski rozchodzącego się ognia. Gdzie ten pieprzony strych. Spojrzał w sufit i znieruchomiał. W białych kasetonach tkwił srebrny haczyk. Chwycił swój łom i, podskakując, sięgnął do haka, ciągnąc go w dół. Klapa uchyliła się. Rozłożył schody i wdrapał się na górę, wykrzykując zapytania. Po paru sekundach ujrzał śpiącą w kącie dziewczynę, na oko w jego wieku. Rzucił się w jej stronę i przerzucił sobie przez ramię. Dlaczego się nie obudziła?
Rozejrzał się po podłodze i ujrzał zgniecione pudełko po tabletkach nasennych. Jakie te nastolatki potrafią czasami być głupie. Nie dość, że pożar, to możliwe, iż trzeba będzie zabrać ją na płukanie żołądka. Zszedł ostrożnie po drabinie i znalazł się na schodach. Drogę powrotną zagradzał mu niemal dwumetrowy ognisty płot. Dziewczyna nie miała na sobie skafandra.
Przytulił ją do siebie i ruszył w płomienie, zatykając sobie nos. Musi przebiec. Musi dać radę. Dziewczyna ciążyła mu w rękach, oddychając cicho i miarowo. Pożar zajmował meble wokół i sprzęty. Nie dał rady, wypuścił powietrze z płuc i odruchowo wciągnął. Dym wpadł mu do płuc, przez co zakrztusił się i pociemniało mu przed oczami. Nie tego uczyli go na szkoleniu! Ruszył przed siebie, widząc jednego ze strażaków stojącego z gaśnicą i torującego mu drogę przez płomienie. Puścił się biegiem do drzwi, mając nadzieję, iż odniesie dziewczynę w bezpieczne miejsce.
Nic z tego. Dom otaczała wysoka na kilka metrów ognista bariera.

*

— Dom! Są tam Ace i Akira! — krzyczał dowódca jednostki. Pięć węży skierowało się w stronę pożogi otaczającej dom. Smoker patrzył na to, niemal nie oddychając. Ten piegus tam jest. Po jaką cholerę akurat on się pchał po dziewczynę?! Głupi gówniarz! Na szczęście teren wokół domu nie palił się tak dobrze jak suche pole i płomienie ustępowały dość szybko. Po pół godzinie nerwowego oczekiwania pomiędzy jęzorami utworzyło się przejście. Komendant spojrzał z nadzieją na tę dziurę. Wypadła z niego męska sylwetka, lecz to nie on. Nie minęło kilka sekund, a przejście się zamknęło. Ciśnienie skoczyło mu już chyba do maksymalnej wartości. Czemu Ace nie wyszedł pierwszy? Jednemu ze strażaków udało się przerwać pierścień ognia wokół domu. Smoker przełknął ślinę.
— Tam! — krzyknęła Tashigi, a kilkoro policjantów pobiegło w stronę zgliszczy. Komendant ujrzał kaskadę rudych włosów leżącą na ziemi, a zaraz nad nią czarny skafander strażaka. Musiał nieść ją w dziwny sposób. Jego podwładni chwycili oba ciała i odciągnęli na bezpieczną odległość. Ratownik medyczny nie mógł w ogóle dobudzić dziewczyny, co wzbudziło gwałtowne reakcje wśród jej rodziców.
— Zostawcie ją jak się nie budzi, zajmijcie się nim! — ryknął Smoker. Wszyscy popatrzyli na niego ze strachem, ale jeden z ratowników natychmiast zaczął cucić chłopaka. Ace otworzył oczy niemal od razu i uśmiechnął się szeroko.
— Nie zemdlałem, chciałem odpocząć — odparł, bezczelnie patrząc w oczy Smokerowi. Komendant splunął na ziemię. Porzucił już tyle skrupułów, a ten bachor sobie zwyczajnie z nim pogrywał!
— Nie rób takich numerów —  odparła przerażona Tashigi. Ace podniósł się do siadu.
— Ta dziewczyna zażyła tabletki nasenne i dlatego się nie odzywała — powiedział do ratowników. Mężczyźni zabrali rudowłosą, a Tashigi poszła za nimi. Smoker milczał, patrząc srogo na piegowatego chłopaka. Portgas wstał i popatrzył mu prosto w oczy. Zbliżył się niego, uprzednio rozglądając. Wszyscy byli zajęci walką z ogniem, do której i on zaraz musiał wracać. Ale dopiero zaraz. Teraz musiał się czegoś dowiedzieć. Zbliżył się do Smokera na tyle blisko, że niemal dotykał nosem jego cygar. Był naprawdę postawnym i umięśnionym mężczyzną. Był starszy, lecz…

— Komendancie Smoker — szepnął cicho Ace, oblizując prowokacyjnie wargi. — Czy pan się o mnie bał?
Koniec rozdziału I

11 komentarzy:

  1. która zajarała się po przeczytaniu jak... Ace. XD
    no, bo Ace <3

    Nawet nie zdajesz sobie sprawę, jak dawno nie czytałam ficzka z Ace'm, gdzie gra główne karty.
    Aż tak bardzo płakałam, że to moja rozpacz musiała zadziałać, serio XD
    No, bo ja nie wiem dlaczego, ale cały fandom polski tak po macoszemu traktuję taką duperę, że aż mnie czasem głowa boli *żali się*

    Oks. Teraz część właściwa. XD
    Jaram się tym ficzkiem. Turlam się. Jaram. Idę się napić, bo zaschło mi w gardle. Jaram się. *_*
    Smo-ya jest jak zwykle oschły, jak zwykle taki... tsun tsun, że to aż przerażające, no. Jednak serduszko go ruszyło na myśl, że asa mógł wszamać ogień *brawo* XD
    Lubiem Ace'a w tym opku (nie żeby w ogóle go nie lubiła) XD Jest taki nachalny, taki ciekawski, taki perfidny, taki... seksowny, że aż nie mogę! XD

    Miałam orgazm. Serio. Funny moment XD

    Ace poczuł ciepłą, smukłą dłoń wsuwającą się w jego własną. Przełknął ślinę i zerknął kątem oka do tyłu. Blond włosy i zakręcona brew.
    — Uważaj na siebie… po szkole — szepnął Sanji, opierając Ace’owi brodę na ramieniu i mocniej zaciskając dłoń. Wszystkie nerwy Portgasa napięły się, a gorąco napłynęło między jego nogi, kumulując się w tym jednym miejscu. Poczuł dreszcze, kiedy ciepły oddech Sanjiego owionął jego lewe ucho.
    — Dobrze — powiedział cicho, na co tamten oderwał się i wyszedł z ciemnego korytarzyka. Ace stał jeszcze przez chwilę, próbując uspokoić skołatane serce i nie myśleć o kimś, kto pewnie już nigdy nie będzie do niego należał.

    I smuteczek mnie ogarnął wielki, że NIGDY już nie będzie należał, bo to znaczy, że należał kiedyś i w ogóle.

    Ale myślałam, że o mało nie padnę. Ty lubisz gwałcić moją psychikę, nie? XD

    LOVE IT ♥

    Kolejny rozdział będzie cudowny, więc pisaj *daje kartkę i ołówek* XD


    PS. Też się dziwię, że Luffy ma dziewczynę, ale cii…. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po macoszemu? A wg mnie to Ace ma niezłe brańsko :D.
      Smo totalnie nie umiem opisywać :c ale cieszę się, że też Cię zajarał :3. A momencik AceSan... Impuls. Z myślą o napalonej Kanie XD.

      Ano, ma! :D

      Usuń
    2. Ale nie w polskich ficzkach :(
      Tylko tak myślisz. Umiesz. Mam fajnego Smo-ya, jeszcze lepszego Ace'a i miłość w powietrzu ♥
      Wiem, że zrobiłaś to specjalnie i jeszcze bez uprzedzenia. Moje serduszko o mało nie splajtowało XD

      Niech się cieszy. Raz mu się należy ;p

      Usuń
  2. Niech pandę diabli, jeśli to nie Ace jest podpalaczem. Żeby zwrócić na siebie uwagę Smokera, czy coś.
    A przynajmniej panda by chciała.

    Też mnie zaskakuje Nami, ale nie negatywnie. Po prostu zaskakuje :)

    Bardzo mi się podobało, zwłaszcza momenty opisywania napięcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczysz, kim on jest. Jeszcze się wszyscy zdziwią :3.
      Dziękuję ^^

      Usuń
  3. Nyaan! Sarin-chwan jest specjalistką od pisania takich fanfików :3 Strasznie mnie wciągnął, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Tam pewnie będzie więcej takich elementów jak ten: Zbliżył się do Smokera na tyle blisko, że niemal dotykał nosem jego cygar. Był naprawdę postawnym i umięśnionym mężczyzną. Był starszy, lecz…

    — Komendancie Smoker — szepnął cicho Ace, oblizując prowokacyjnie wargi. — Czy pan się o mnie bał?

    Kyaa chyba padnę jak przeczytam ten rozdział :3 *serduszka zamiast oczu* W tym rozdziale Smoker jest taki surowy, pilnujący żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik...najbardziej zdziwiła mnie jego postawa na końcu: ją zostaw i ratuj jego X3 Oh, Smokuś, smokuś ty niedobry. Plus jeszcze Ace bawiący się w detektywa. Szuka prawdziwego podpalacza, który grasuje po szkole..trzymam za niego kciuki :3 Sankyou Sarin-chwan, świetna robota :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, cieszę się Mauchanku, ze Ci się spodobało! Nie musisz aż tak mnie komplementować *.*
      No cóż, mnie też to dziwi jak teraz czytam, ale cśś. Smo poniosły emocje ^^.
      Dziękuję za przeczytanie ^^

      Usuń
  4. To było BOSKIE!!!!! Nie dość że mam tam parę Zoro x Sanji i Luffy i Nami to dotego pokochałam nową parę Smoker x Ace KAWAII!!! Dziękuję za tak wspaniałe opowiadanie =) czekam na następną część =)
    Cloud- Abarai

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem szczęśliwa, że tak Ci się spodobało ^^. Kolejna część jak najszybciej, mam nadzieję skończyć ją do końca tego tygodnia. Dziękuję :*

      Usuń
    2. Ah już się nie mogę doczekać!!!! ŻYCZĘ DUUUUUUUŻO WENY =)
      Cloud- Abarai

      Usuń
  5. Kolejne świetne opowiadanko Twojego autorstwa :D Moment AceSankowy strasznie mi się podobał *.* Był taki niesamowicie uroczy :) Proszę, wytłumacz dlaczego Sanji wybrał Zoro, skoro było napisane, że on Aceowi się podobał, a Ace jemu. Strasznie chciałabym przeczytać o ich relacjach *.*

    Smoker jak zwykle niezwykle poważny ^^ Czekam niezmiernie na rozwinięcie relacji jego i Ace'a, bo ta końcówka była boska :) Akcja w tym domu świetnie opisana. Bez problemu można się było wczuć w sytuację. Świetna robota :)

    Mi się wydaje, że tym podpalaczem jest Ace, ale nie zdziwię się, jak okaże się ktoś inny :D Czekam na drugą część :) Dużo weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń