3 czerwca 2013

[Opowiadanie] Nie chcę płakać w samotności - Rozdział 2

Tytuł: Nie chcę płakać w samotności
Autorka: Ayo3
Korekta: ema670
Liczba rozdziałów: 2/3
Gatunek: shounen-ai, dramat
Para: ZoroxSanji (KidxLaw, NamixVivi, AcexBonney, UsoppxKaya, LuffyxLily)
Ograniczenie wiekowe: --
Piosenka przewodnia: KAT-TUN - RESCUE
Uwagi: wulgaryzmy
No i po sporej przerwie udało mi się naskrobać drugi rozdział. Bardzo dziękuję Pauli za mega motywację w pisaniu :* Gdyby nie to mordowałabym się jeszcze ładnych parę miesięcy ^^ Osobą, które przeczytały pierwszy rozdział również bardzo dziękuję. Został do napisania ostatni, ale z tej serii pojawi się jeszcze one-shot z Kidem i Lawem oraz już dłuższe opowiadanie z życia z szkoły średniej głównych bohaterów :) Mam nadzieję, że weny na wszystko mi starczy. Życzę miłego czytania!

Yo! Tu emi, tak to ja ‘reperowałam’ to opowiadanko… tak wiem do dupy ze mnie beta xD dlatego też jakbyście znaleźli jakieś błędy to krzyczcie w moim kierunku ^^ Słuchajcie, ten ficzek jest co najmniej wyśmienity. Naprawdę, wciąga całą swoją okazałością. Droga Ayo, chcę więcej! I oni *wskazuje na czytelników* też pewnie będą chcieli!

Nie chcę płakać w samotności.
Pomóż mi. Poszukaj mojego światła.
Proszę, zabierz mnie do domu.



   B
iegł ile sił w nogach. W głowie wciąż słyszał słowa, których tak bardzo bał się usłyszeć. Ogromne poczucie winy targało jego sumieniem. Serce biło jak oszalałe, gromadząc w sobie cierpienie nie do opisania. Dobrze wiedział, że jeśli Sanji nie wyjdzie z tego, będzie to tylko i wyłącznie jego wina. Nikogo innego. Nie zniesie tego. Na pewno nie zniesie jego braku i samotności. To już nie będzie życie tylko nieustanna tortura. Nie chciał tego, nie tak sobie to wszystko wyobrażał. Chciał cofnąć czas o te parę godzin, aby dostrzec go wtedy przy miejscu swojej pracy. Wtedy wszystko inaczej by się potoczyło. Osoba, którą kocha nie musiałaby teraz cierpieć. Dalej żyliby w spokoju, patrząc na zbliżające się jutro. Okropnie bał się tego, co powie mu Law, gdy przybędzie do szpitala.
            Łzy spłynęły mu po policzku. Przyspieszył jeszcze bardziej, mknąc przed siebie. Słyszał, jak jego przyjaciel biegł za nim w ciszy. Czuł na sobie jego zaciekawione spojrzenie, jednak wiedział, że Kid zdaje sobie już z wszystkiego sprawę. Nie zatrzymywał się ani nie zwalniał. Widząc w oddali ogromny gmach nowoczesnego szpitala przetarł swoje oczy i poczuł jak serce mu szybciej bije. Nie trwało długo zanim przekroczyli próg budynku i weszli do środka.
            Nie pierwszy raz się tam znajdowali. Już przy samym wejściu czuło się, że to nie byle jaki szpital. Prestiż bił od każdej ściany, każdego małego zakamarka. Weszli głębiej, aż dostali się do poczekalni. Ku ogromnemu zdziwieniu Zoro, zgromadziła się tam spora grupka ludzi, składająca się z ich znajomych. Był trochę zszokowany, że o tak późnej porze, wszyscy zgromadzili się w szpitalu. Wszyscy, jak na zawołanie, spojrzeli na dwójkę przybyłych chłopaków.
            - A wy, co tutaj wszyscy robicie? – zapytał Kid w lekkim szoku. Nie spodziewał się ich wszystkich spotkać o tej godzinie.
            Usopp otwierał usta, aby coś odpowiedzieć, jednak zamarł na widok rudowłosej dziewczyny, która ze łzami w oczach i wściekłością wymalowaną na twarzy podeszła do zielonowłosego mężczyzny. Atmosfera w pomieszczeniu stała się jeszcze bardziej gęstsza niż przed paroma sekundami.
            - Coś ty mu zrobił? – krzyknęła załamującym się głosem, okładając go pięściami w klatkę piersiową z całych sił. – Coś mu zrobił? Jak śmiałeś doprowadzić go do takiego stanu? Jeszcze dzisiaj był taki szczęśliwy. Tak się cieszył, że będzie mógł w końcu spędzić z tobą czas. Dlaczego? Dlaczego on, a nie ty, do cholery?
            Dziewczyna coraz bardziej wpadała w furię. Zoro nie reagował. Miała rację. To jego wina. Nie miał siły się opierać. Zawsze zazdrościł jej, że była tak blisko Sanjiego. W liceum ich relacje strasznie się zmieniły. Traktowali się jak rodzeństwo. Rudowłosa wiedziała, że może polegać na blondynie, a ten z kolei miał w niej ogromne oparcie. Roronoa zawsze jej zazdrościł, i jako jedyny z całego towarzystwa, najbardziej nienawidził. Ona jednak nie była obojętna. Zielonowłosy zawsze ją wkurzał. Pałali do siebie ogromną nienawiścią, ale z biegiem czasu nauczyli się nad nią panować i jako tako tolerować siebie nawzajem. Robili to ze względu na blondyna, który chciał jakoś ich ze sobą pogodzić.
            Kid próbował odciągnąć Nami od Zoro, ale nie dawał rady. Dziewczyna, gdy wpadała w szał była nie do okiełznania. Z szeregu znajomych wyszła Vivi. Ona i Sanji byli jedynymi osobami, których w jakiś sposób rudowłosa się słuchała. Podeszła do swojej dziewczyny i lekko odciągnęła ją od chłopaka, szepcząc jej coś uspokajającego do ucha. Nami, mimo iż już trochę uspokojona, waliła morderczymi spojrzeniami w stronę zielonowłosego, który spuścił głowę, gapiąc się w kafelki.
            - Pamiętaj, Roronoa – krzyknęła rudowłosa. – Będę miała na ciebie oko. Jeśli on z tego nie wyjdzie, nie dam ci żyć.
            - No, no, no, młoda damo. – Ni stąd, ni zowąd w pomieszczeniu pojawiła się dość sędziwa kobieta. Najlepszy lekarz tutejszego szpitala, a razem z nią Kaya, która odbywała w tym szpitalu praktyki. – Pragnę przypomnieć, że znajdujecie się w szpitalu, a nie na wybiegu. To nie jest miejsce dla rozwrzeszczanych gówniarzy. Jeśli tak bardzo chcecie stąd wyjść, tam są drzwi. – Wskazała ręką za siebie, gdzie znajdowały się drzwi wejściowe do szpitala.
            - Przepraszam, Kureha-sensei – powiedziała szybko Kaya, kłaniając się kobiecie. Ta tylko kiwnęła głową i odeszła. Blondynka odetchnęła z ulgą i popatrzyła po przyjaciołach, utkwiwszy swój wzrok w Zoro. – Za niedługo powinna się skończyć operacja. Law po ciebie przyjdzie. Z tego co widziałam, to nie jest zbyt dobrze. Prawdopodobnie będą jakieś powikłania, jednak zostałam zapewniona, że Sanji się obudzi. Nie wiadomo jednak kiedy. Trafalgar-sensei będzie jego lekarzem prowadzącym, więc na pewno ci o wszystkim powie.
            Spuściła głowę i opuściła pomieszczenie. Zoro zakrył twarz ręką. Czuł się jeszcze bardziej beznadziejnie niż parę minut temu. Opadł na puste miejsce. Czuł na sobie ich spojrzenia i wiedział, że zaraz zostanie zbombardowany pytaniami. I nie mylił się.
            - Zoro, co się stało? – zapytała Lily. Zoro popatrzył w jej stronę. Twarz miała zapuchniętą, ale nie patrzyła na niego tak jak Nami. – Kiedy ostatni raz widziałam Sanjiego był naprawdę szczęśliwy. Czy spotkaliście się? Wiem, że miał załatwić sobie urlop, a potem przyjść do ciebie. Wiesz co się stało?
            Zielonowłosy nie odpowiedział od razu. Próbował sobie wszystko najpierw jakoś logicznie poukładać w głowie. Rano się nie widzieli, bo gdy wstał blondyna już dawno nie było w mieszkaniu. Jak zwykle w kuchni czekała na niego kolacja i krótki liścik z powitaniem. Nic niezwykłego, to było u nich codziennością. Gdy wychodził do pracy, Sanji musiał być jeszcze na uczelni. Wiedział, że zajęcia kończy mniej więcej o piętnastej, więc z tego co mówiła Lily, musiał udać się do szefa. Zoro poznał go osobiście. Bardzo miły facet. Wiedział, że Kuro robi nadgodziny, więc uzyskanie wolnego nie byłoby problemem. Teraz już był pewny, że mu się nie wydawało, i że Sanji faktycznie był w miejscu jego pracy. Godzina i miejsce się zgadzały, ale co potem? Na pewno był wstrząśnięty tym co zobaczył. Roronoa wiedział jednak, że jego kochanek nie jest osobą, która wyładowuje swoje emocje na innych, więc opcja, że to on kogoś zaczepił odpadała. Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby wtedy ta smarkula do niego nie podeszła, wszystko byłoby w porządku.
            - Widziałem go, przyszedł do mnie, jednak nie wymieniliśmy ani jednego zdania – odpowiedział po dość długiej przerwie. Nie wiedział co dalej powiedzieć. – Podeszła do mnie wtedy córka mojego pracodawcy. Jakby to powiedzieć… Wydaje mi się, że ona się we mnie zabujała, a ja jakoś nie miałem odwagi jej powiedzieć, żeby dała mi spokój. Zależało mi na pracy. Wtedy podeszła i znienacka mnie pocałowała. Za nią była szklana szyba i zauważyłem w niej Sanjiego. Odepchnąłem ją, ale było już za późno. Nie było go tam. Nami ma rację, to moja wina.
            Zapanowało milczenie. Nikt nie wiedział co powiedzieć. Teraz wszystko było jasne. Do Zoro podszedł Ace i z otuchą poklepał go po ramieniu.
            - Widzisz, co te kobiety z nami robią – powiedział z lekkim uśmiechem. Od razu dostał w łeb od Bonney. – To nie jest twoja wina. Winni są ci debile, którzy go tak urządzili. Głowa do góry, na pewno wyjdzie z tego.
            - Faceci – burknęła Nami. – Wmawiaj mu to dalej. Płaci ci za wmawianie mu takich głupot, Panie Adwokacie? – zapytała ironicznie, wstając ze swojego miejsca. – Nie wierzę ci, Roronoa. Dowiem się, co cię tak naprawdę łączy z tą dziewczyną. Jeśli kłamałeś, pożałujesz tego. Zapamiętaj to sobie. – Zagroziła palcem Roronorze, a później popatrzyła na Vivi. – Chodź, kochanie. – Chwyciła kochankę za rękę i opuściły szpital.
            - Nie przejmuj się, stary – powiedział Usopp, klepiąc przyjaciela po ramieniu. – Ona zawsze taka jest. Wszystkim nam, i to nie raz, dawała popalić.
            - A tak właściwie, to skąd żeście się tutaj wszyscy wzięli? – zapytał ponownie Kid. – Z tego co mi wiadomo, jakaś imprezka miała być, nie?
            - No bo była – powiedział Usopp z poważną miną. – Jednak po telefonie od Zoro zacząłem się niepokoić i zadzwoniłem do Kayi. Nami, Vivi, Luffy i Lily przybiegli ze mną. Czekaliśmy na was.
            - A mi Bonney powiedziała, że dzwoniłeś – rzekł spokojnie Ace. – Nigdy po nocach nie wydzwaniałeś, więc czułem, że coś się stało. No i się nie myliłem, prawda? No, ale nie ma co rozpaczać. Miejmy nadzieję, że Sanji się jakoś z tego wyliże.
            - Wylizać wyliże – powiedział Law, wchodząc do pomieszczenia i ściągając rękawiczki. – Tylko czy będzie całkowicie sprawny, to już zależy od jego organizmu. Wsparcie będzie mu potrzebne na pewno, ale raczej nie teraz. Rozejdźcie się, a ciebie zapraszam do gabinetu.
            Trafalgar ruszył ciemnym korytarzem przed siebie, a Zoro za nim. Czuł jak ręce mu się trzepią ze zdenerwowania. Nie mógł tego pohamować. Jedyną rzeczą, którą teraz pragnął było zobaczenie Sanjiego. Chciał go pocałować, pogłaskać po policzku, przytulić, porozmawiać. Weszli do gabinetu opatrzonego plakietką „Trafalgar Law”. Zielonowłosy stanął przed biurkiem i popatrzył wyczekująco na przyjaciela, który usiadł spokojnie na swoim miejscu. Twarz miał zmęczoną i ogólnie było widać, że jest nieźle wykończony. Popatrzył na Roronoę spokojnym wzrokiem i uśmiechnął się blado, prawie w ogóle niezauważalnie. Westchnął głęboko.
            - Jak już pewnie wiesz, było to pobicie – zaczął, nie spuszczając wzroku z przyjaciela. – I to dość brutalne na dodatek. Kuro miał krwawienie wewnętrzne, dlatego musieliśmy go operować. Złamane żebro spowodowało krwiaka i musieliśmy sobie z nim poradzić. Jego aktualny stan jest stabilny, jednak na wszystko trzeba być przygotowanym. Oprócz tego ma podrażnione struny głosowe, musieli go mocno przyduszać, oraz złamaną lewą nogę, co znaczy, że próbował się bronić. Drugą ma lekko zwichniętą. Całe ciało jest posiniaczone.
            Law przerwał, przypatrując się twarzy Zoro, na której malowała się wściekłość. Miał ochotę aż wyć, gdy usłyszał, co te gnoje zrobiły Sanjiemu. Zacisnął pięści i wybiegł z pomieszczenia, nawet nie mówiąc ani jednego słowa. Chciał ich dopaść, zadać ból, spowodować by cierpieli i błagali na kolanach o przebaczenie, którego w życiu by nie otrzymali. Nie patrzył na nic, po prostu leciał jak zwariowany przed siebie. Nie wiedział gdzie, ale wiedział jedno, przekopie całe Tokio i znajdzie tych skurwysynów.
            Trafalgar wyszedł na korytarz, jednak było za późno. Pobiegł do poczekalni, gdzie zastał jeszcze Kida, Ace’a i Bonney. Spojrzał na Eusstasa i krzyknął.
            - Na co się tak gapisz? – Warknął ze wściekłością na swojego kochanka. – Leć po niego zanim zrobi coś głupiego, do cholery!
            Ani Kidowi, ani Ace’owi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko wstali i ruszyli za zielonowłosym. Wypadli ze szpitala, jak dwa huragany. Roronoy nie było nigdzie widać, ale postanowili zaryzykować i ruszyli w stronę parku Ueno. Biegli ile sił w nogach, aż w końcu go dostrzegli. Zoro pędził przed siebie jak oszalały. Z jego ust wypływały coraz to nowe pogróżki i krzyki. Nocni przechodnie patrzyli się na niego z ogromnym zdziwieniem, a niektórzy nawet wręcz byli oburzeni słownictwem jakim w tamtym momencie miotał.
            - Ej, Zoro, stój! – krzyknął Portgas, gdy w polu ich widzenia w końcu dostrzegli przyjaciela. – Nie rób głupot!
            - Zostawcie mnie! – Wrzasnął Zoro w furii, gdy dwaj mężczyźni podeszli do niego i zaczęli się z nim szarpać. Nie miał ochoty słuchać słów pocieszenia, chciał dorwać tych skurwysynów i spowodować im taki ból, który zapamiętaliby do końca swojego marnego życia. – Dorwę tych pieprzonych gnoi! Będą żałować tego co zrobili! – krzyczał na całą ulicę, nie zważając na nic.
            - Uspokój się, głupku! Jest cisza nocna, a ty się wydzierasz na całe Tokio. Zwariowałeś? – Kid już tracił nad sobą panowanie. Chciał po prostu walnąć go w łeb, żeby w końcu się opamiętał, ale nawet to by nie pomogło. Zoro wpadł w szał.
            - Chyba żadne argumenty do Ciebie nie trafią – powiedział podenerwowany Ace i uderzył przyjaciela prosto w kark z całej siły.
            Zoro poczuł ostry ból, jednak zareagować w jakikolwiek sposób nie mógł. Czuł jak nogi się pod nim uginają, a widoczność zaczyna maleć z każdą sekundą. Zemdlał.

            Świadomość powoli wracała. Poczuł, że leży na jakimś fotelu. Głowa niemiłosiernie dawała o sobie znać ostrym bólem. Powoli zaczął podnosić powieki. Znajdował się w oświetlonym pomieszczeniu. Widział jak przez mgłę, ale powoli ostrość wracała. Teraz już bez problemu rozpoznał ten pokój. Był to gabinet Lawa. Potarł mocno czoło, aby przypomnieć sobie, dlaczego się tutaj znajduje.
            Oświecenie przyszło natychmiastowo. Z lekką paniką rozejrzał się po pomieszczeniu i zobaczył za biurkiem postać przyjaciela, który czytał jakieś wyniki badań. Nie zauważył od razu, że Roronoa się obudził, dopiero po chwili na niego zerknął. Minę miał poważną. Miał nadzieję, że zielonowłosy nie wpadnie w szał, tak jak niemalże godzinę temu, kiedy Ace i Kid ledwo wtaszczyli go z powrotem do gabinetu. Jednak, gdy zobaczył, że Zoro jest spokojny uśmiechnął się, aby dodać mu otuchy. Dobrze wiedział, że jeśli Kidowi by się coś takiego przytrafiło, sam by wpadł w furię.
            - Oj, chłopie, czemu nie wysłuchałeś mnie do końca? – westchnął i usiadł naprzeciwko przyjaciela. – Aktualnie takie zachowanie do niczego nie prowadzi i powinieneś o tym wiedzieć. Wracając jednak do Sanjiego… Jest teraz w śpiączce. Uznałem, że tak będzie lepiej, bo po co ma cierpieć. Będziemy go wybudzać za tydzień. Pewnie chcesz mnie zapytać czy będzie z nim wszystko w porządku, prawda? Owszem, jestem w stu procentach pewny, że się obudzi, jednak nie zagwarantuję ci, że nie będzie żadnych powikłań. Bardzo możliwe, że będzie miał problemy z mówieniem. – Przerwał na chwilę, gdy zobaczył, jak na twarzy Zoro maluje się przerażenie. Myślał, że znowu zacznie się gwałtownie zachowywać, jednak nic takiego się nie stało, więc kontynuował. - To nie będzie uraz na całe życie. Ma silny, młody organizm, więc powinien się z tym uporać. Jednak najważniejszą rzeczą dla niego w tej chwili, będzie twoje wsparcie.
            Trafalgar nie musiał mu tego mówić. Wiedział dobrze, czego Sanji potrzebował. Nie miał zamiaru go zostawiać z tym samym, nawet do głowy mu to nie przyszło. Wierzył, że jak się obudzi, wszystko wróci do normy.
            - Mogę go zobaczyć? – zapytał cichym głosem. – Wiem, że wizyty o tej godzinie są niedozwolone, ale pozwól mi chociaż przez chwilę na niego popatrzeć.
            - Jasne, jednak nie siedź zbyt długo – powiedział spokojnie Law. – Jest sam w sali. Będę do niego często zaglądał, więc nie masz o co się martwić. I weź się w garść. Sanji leży w sali numer trzydzieści dwa.
            - Dzięki za wszystko – odpowiedział chłopak i szybko wyszedł z gabinetu, pośpiesznie zmierzając w stronę sali ze wskazanym numerem.
            Na korytarzu zobaczył siedzącego Kida. Nie miał siły nic mówić, kiwnął mu tylko głową, gdy czerwonowłosy wchodził do gabinetu Lawa. Zoro było strasznie głupio, że postawił wszystkich na nogi, a przecież niektórzy mieli swoje własne plany. Trochę mu zajęło zanim dotarł do odpowiedniego pomieszczenia. Po drodze trafił na szpitalny dach, nie wiedząc jakim cudem się tam znalazł. Wszedł do środka sali numer trzydzieści dwa i zobaczył smukłą postać leżącą na jednym ze szpitalnych łóżek. Zawahał się robiąc krok w przód. Sanji był podpięty do różnorakich sprzętów medycznych, których nazw Zoro nie znał. Chłopak zaczął podchodzić coraz bardziej do przodu. Sanji był cały posiniaczony. Nawet jego ręce w niektórych miejscach wypełniał brzydki fiolet. To samo z twarzą. Jedno oko miał podbite, a jego policzek również wyglądał nieciekawie. Zielonowłosy był w szoku. Nigdy nie widział Kuro w tak strasznym stanie. W kącikach oczu pojawiły mu się łzy. Nawet nie mógł sobie wyobrazić, jak blondyn musiał strasznie cierpieć, kiedy był atakowany.
            Podszedł do niego jeszcze bliżej, pochylając się ku jego pięknej twarzy. Dla Zoro chłopak nadal wyglądał jak anioł, pomimo tych wszystkich sińców i brzydkich ran. Włosy miał zaczesane do tyłu, więc widać było jego dwie zakręcone brewki, które dodawały mu uroku. Roronoa pochylił się, aby pocałować kochanka w czoło. Chciał go przytulić z całej siły, jednak bał się. Zjechał wzrokiem na dół. Cały tors miał pokryty bandażem, a noga spoczywała w twardym gipsie. Jego skóra wydawała się jeszcze bardziej blada niż zazwyczaj. Jego klatka piersiowa poruszała się to w dół, to w górę, oddając głębokie oddechy.
            Zoro usiadł na krześle, które stało zaraz koło łóżka i chwycił śpiącego chłopaka za dłoń. Mimo wszystkich zapewnień Lawa okropnie się bał. Widok ukochanego w takim stanie jeszcze bardziej pogłębiał jego obawy. Bał się, że Kuro się nie obudzi, że będzie pogrążony dalej w śnie. Z minuty na minutę w jego głowie kreowały się coraz to gorsze scenariusze. Nie mógł nawet powstrzymać tych pieprzonych łez, które płynęły po jego policzku. Chciał zrobić dla Sanjiego cokolwiek, ale nie mógł. Ta niemoc, strach oraz wściekłość doprowadzały go do szaleństwa. Przybliżył usta do bezwładnej ręki chłopaka i ucałował ją delikatnie.
            - Nie zostawiaj mnie samego, Sanji – powiedział załamującym się głosem. – Proszę cię, wróć do mnie.

Otworzył drzwi mieszkania i wszedł do środka. Czuł się obcy w tym miejscu, jakby przybył tutaj pierwszy raz. Rzucił kurtkę i buty gdzieś w kąt. Przed oczami nadal miał twarz ukochanego, tak bardzo zmasakrowaną i bez życia. Nie mógł znieść tej wizji. Był wściekły na siebie, że dopuścił do tego, aby blondyn przez niego cierpiał. Usiadł na kanapie i walnął z całej siły w stół. Z jego oczu zaczęły spływać łzy. Było mu tak cholernie ciężko się z tym wszystkim pogodzić. Mieszkanie wydawało się tak samo puste, jak jego serce. Nieobecność blondyna była jego najboleśniejszą karą. Tak bardzo chciał go znowu mieć dla siebie. Przytulić, pocałować, kochać się z nim, cieszyć się nim, jego pięknym uśmiechem, zgrabnym ciałem, całą jego olśniewającą postacią.
Myśl, że tego wszystkiego w każdej chwili może zabraknąć dobijała go niemiłosiernie. Położył się na fotelu, jednak nie mógł zasnąć. Gdy tylko zamykał oczy widział Sanjiego w takim stanie, jakim nigdy w życiu nie chciałby go zobaczyć. Jednak było już za późno. Pozostało tylko czekać, a czekanie było kolejną torturą. W myślach znowu zakiełkowała mu żądza zemsty. Wyciągnął telefon i wysłał maila do Kida. Wiedział, że kto jak kto, ale on na pewno będzie w stanie mu pomóc. I nie pomylił się. Chwilę później przyszła odpowiedź. To uspokoiło Roronoę, jednak przygnębienie nie ulatniało się ani trochę. Czuł, że najbliższe dni bez ukochanego będą niczym najgorszy koszmar.

            Roronoa zmierzał szybkim krokiem na umówione miejsce spotkania. Od pobicia Sanjiego minęły już trzy dni. Stan blondyna nadal był stabilny, a rany goiły się powoli. Zoro jednak nie opuszczały obawy. Sam wyglądał strasznie. Schudł, oczy miał napuchnięte i wyglądał na człowieka zmęczonego. Nie zważał jednak na to. Interesowało go w tej chwili coś innego, co za wszelką cenę musiał zrobić. Może i nie było to do końca zgodne z jego moralnymi zasadami, ale nie chciał tego tak zostawić. Przemieszczał miasto od czasu do czasu szturchając niechcący jakiegoś przechodnia.
Odetchnął z ulgą, gdy w końcu zobaczył małą, tradycyjną, japońską restauracje w jakiejś ciemnej uliczce. Wszedł do środka i rozejrzał się. Niedaleko drzwi, przy stoliku, siedzieli Kid i Ace rozmawiający o czymś przyciszonymi głosami. Podszedł do nich i usiadł naprzeciwko Portgasa, który uciął swój wywód w połowie zdania. Normalnie Zoro zapytałby o co chodzi, ale nie miał na to siły, był bardziej zainteresowany tym, co miało się dzisiaj wydarzyć. Kid spojrzał na swojego przyjaciela i wykrzywił usta, to spowodowało, że wyglądał jeszcze straszniej niż zazwyczaj.
- Oj, stary, spałeś ty w ogóle coś przez te ostatnie dni? – zapytał, a w jego głosie słychać było lekką nutkę współczucia. – Wyglądasz jak zombie, albo coś w tym stylu. Jak tak dalej pójdzie to wykitujesz.
- Nie ważne – mruknął posępnie Roronoa. – I jak? Załatwiłeś to ze Smokerem? Wpadliście na jakiś plan? – zwrócił się do Ace’a, kompletnie ignorując czerwonowłosego.
- Tak, gadałem ze Smokerem – odparł Ace, a na twarzy również wymalowane miał zaniepokojenie, co jeszcze bardziej wkurzyło zielonowłosego. – Nie za bardzo było mu to na rękę. W sumie to z miejsca chciał tam jechać i ich aresztować, ale powiedziałem, że to dla ciebie bardzo ważne, i że nie zrobimy nic głupiego. Miał wątpliwości, ale się zgodził. W każdym bądź razie powiedział, że wkroczy tam o piętnastej, a przed tą godziną możemy robić co tylko chcemy.
- To świetnie – ucieszył się Zoro. W końcu otrzymał jakąś dobrą wiadomość. – Nie spodziewałem się, że się zgodzi. Ja i Kid mieliśmy z nim kiedyś mały incydent. Całą noc przesiedzieliśmy wtedy u niego na komendzie.
- Tylko ostrzegam cię, stary, masz nie robić głupstw, rozumiesz? – Na twarzy Ace’a wymalowała się ogromna powaga. – Masz z gościem tylko pogadać. Jeśli zaczniesz go lać, to możemy na tym źle skończyć. I mówię to dla twojego dobra.
- Wiem, wiem – burknął niezadowolony chłopak. – Nie zmienia to jednak faktu, że normalnie to bym mu nogi z dupy powyrywał.
- Nie zapominaj też, że Bellamy ma swoich ludzi – odrzekł Kid, również trochę niezadowolony z reakcji Zoro. – Shakky-san mówiła, że było ich całkiem sporo. Dobrze, że ona ma bar w tamtym miejscu, bo aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby nie interweniowała. Bellamy to świr, kto wie, co by mu jeszcze do łba strzeliło. Jednak jeśli zaatakują, to ja mam zamiar im wpieprzyć.
- To się zgadzamy przynajmniej w jednej kwestii – odparł Roronoa, zerkając na zegarek. Zbliżała się czternasta, a dojście do miejsca, gdzie znajdują się ci kretyni zajmie im nie mniej niż czterdzieści minut. – Dobra chłopaki, czas na nas. Zróbmy to szybko, bo mam jeszcze coś do załatwienia.
Wyszli z restauracji i ruszyli w kierunku, gdzie znajdowały się opuszczone warsztaty. Śnieg prószył z nieba, jednak jak na taką pogodę, to było zaskakująco ciepło. Brunet i czerwonowłosy rozmawiali ze sobą pogodnie o zbliżających się świętach, co jakiś czas zerkając na zamyślonego kumpla, który szedł tuż za nimi. Chcieli mu jakoś pomóc, jednak wiedzieli, że mówienie w kółko banałów raczej humoru zielonowłosemu nie poprawi, a wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej go pognębi.
- Zoro, a ty przypadkiem nie masz dzisiaj roboty? – zagadnął Kid, aby zmienić temat, który dla Roronoy był niezbyt przyjemny.
            - Zwolniłem się – odrzekł Zoro, przerywając swoje przemyślenia. – Nie mam zamiaru widywać się codziennie z tą różowowłosą kretynką. Mam na oku już nową pracę. Taki jeden otwiera sklep motorowy za dwa tygodnie i potrzebuje kogoś, kto się na tym zna.
            - No tak, faktycznie – powiedział Eustass i uśmiechnął się w stronę przyjaciela. – Zapomniałem, że ciebie już od małego interesowały tego typu rzeczy. Myślę, że to dobra decyzja.
            - Jeśli Sanji z tego wyjdzie, będziemy mogli spędzać więcej czasu razem – odparł przygnębiony. Mimo czarnych scenariuszy, miał wielką nadzieję, że blondyn się obudzi i wyzdrowieje.
            - Niedobrze się robi od twojego gadania – powiedział już nieźle zirytowany Ace. – I pomyśleć, że osobą, która powinna być pełna nadziei powinieneś być ty. Wszyscy jesteśmy przekonani, że z Sanjim będzie wszystko w porządku, więc pozbądź się tej żałosnej aury wokół siebie, stary, bo sam się wykończysz.
            - Racja – poparł mężczyznę Kid. – Zróbmy to co mamy zrobić. Mam nadzieję, że chociaż trochę ci ulży. Wytrzymasz jeszcze te parę dni. Law mi mówił, że rany Sanjiego goją się w bardzo szybkim tempie. Bardzo możliwe, że nie będziesz musiał czekać aż czterech dni.
            Zielonowłosy trochę się rozchmurzył. Wiedział, że kumple mieli rację. Przecież teraz nie był czas na użalanie się nad sobą. Musiał wspierać ukochanego. O dziwo uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że blondyn będzie szczęśliwy, jak się dowie, że będą mogli spędzać ze sobą więcej czasu. Sam był zadowolony z tego faktu. Znowu zaczną chodzić na wspólne spacery, do sklepu, restauracji, na siłownię czy basen, albo po prostu będą zostawać w domu i cieszyć się sobą nawzajem. W głowie pojawił mu się obraz ukochanego śmiejącego się radośnie. Tak bardzo kochał ten uśmiech, był taki promienisty i dodawał tyle otuchy. Był zły teraz na siebie, że chociaż przez chwilę mógł pomyśleć, iż straci coś tak bardzo cennego i niezastąpionego.
            Kid i Ace obserwowali zamyślonego i coraz bardziej rozchmurzonego przyjaciela. Spojrzeli po sobie, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Cieszyli się, że nareszcie udało im się przemówić zielonowłosemu do rozsądku. Przyśpieszyli kroku. Trochę czasu minęło, ale w końcu znaleźli się w opuszczonym miejscu, gdzie były tylko stare, nikomu niepotrzebne, warsztaty. Teren wydawał się spokojny, jednak wszyscy wiedzieli, że tylko z pozoru. W rzeczywistości było to strasznie niebezpieczne miejsce. Zaczęli rozglądać się uważnie dookoła. Przeszli spokojnie kawałek i usłyszeli głośne śmiechy.
            Zoro poderwał się natychmiast, ale w porę zatrzymał go Ace i po cichu przygwoździł do ściany.
            - Zwariowałeś – szepnął z wściekłością brunet. – Chcesz, żeby cię przerobili na zieloną marmoladę? Uspokój się na chwilę. Musimy najpierw sprawdzić ilu ich tam jest.
            - To szybko – warknął wkurzony Zoro. – Nie mam zamiaru dłużej czekać. Zabiję gnoja.
            - Nie po to tutaj przyszliśmy – wyszeptał Ace. Pierwszy raz miał ochotę przywalić przyjacielowi. – Miałeś z tą gnidą tylko pogadać. Jeśli się nie uspokoisz, to pozwolę go zgarnąć Smokerowi sprzed twojego nosa, zrozumiano?
            Roronoa wykrzywił się niezadowolony. Nie miał wyboru, musiał powstrzymać swój temperament. Spojrzał na Kida, który po cichu podszedł do uchylonych drzwi, jednego z magazynów. Gdy Ace poczuł, że Zoro się już uspokoił, puścił go. Zielonowłosy szybko podbiegł do Eusstasa i zerknął przez szparę. Na oko w środku było z dwudziestu mężczyzn. Opowiadali coś sobie podekscytowani. W środku można było zauważyć dość masywnego, krótko obciętego blondyna. Zoro skojarzył go od razu. Pamiętał, jak Kid miał z nim kiedyś porachunki. Spojrzał na Portgasa, który skinął głową, dając im znak, że czas wchodzić do środka. Tak też zrobili. Pewnie weszli do środka, oczywiście od razu zauważeni przez Bellamy’ego i jego bandę.
            - No proszę, kogóż nam tutaj przywiało? – Zakpił sobie blondyn spoglądając na czerwonowłosego z odrazą. – Znudziło ci się być już pieskiem na posyłki tego zadufanego lekarzyka? Wiedziałem, że kiedyś dasz sobie z nim spokój. Widzę, że przyprowadziłeś ze sobą nawet swojego zielonowłosego przyjaciela.
            Roronoa z zaciekawieniem spojrzał w stronę Kida, który powstrzymywał się z całych sił, aby nie rzucić się na wroga. Zoro jednak nie miał tyle cierpliwości. Nie miał zamiaru cackać się z tym pieprzonym idiotą. Nim ktokolwiek zdążył zauważyć, podszedł do Bellamy’ego, chwytając go za koszulę i z całej siły przygważdżając do wielkiego filaru. Przyłożył rękę do gardła blondyna, który uśmiechał się szyderczo. Teraz zauważył, że Bellamy miał nieźle pokiereszowaną twarz. Przeszła przez niego nikła oznaka satysfakcji. Wiedział, że Sanji bronił się z całych sił.
            - Widzę, że wy jednak w sprawie tej uroczej blondyneczki, którą mieliśmy przyjemności poznać parę dni temu – powiedział, pogłębiając uśmiech. – Wierz mi, gdyby z premedytacją na mnie nie wleciał, nic by mu się nie stało. Ale wiesz… - Oblizał usta, patrząc  prosto w oczy rozwścieczonego Zoro. – Krzyczał z bólu tak niesamowicie, że nikt nie byłby w stanie się powstrzymać. Gdyby nie ta stara baba z baru, zabawiłbym się nim jeszcze trochę i posłuchał jego jęków oraz błagań.
            - Ty zajebany gnoju! – Tego już było za wiele. Zielonowłosy uniósł pięść i z całej siły walnął Bellamy’ego w twarz. Ten upadł oszołomiony. Jego ludzie zaczęli reagować, tak samo jak Ace i Kid, którzy również doszczętnie zostali wyprowadzeni z równowagi. Walka wręcz była mocnym atutem całej trójki, jednak i tak nie obeszło się bez ran.
            - A wiesz co ciągle powtarzał? – zapytał blondyn wstając chwiejnie na nogach. Z jego ust nie schodził ten obleśny uśmiech, który doprowadzał Roronoę do jeszcze większej furii. – Wykrzykiwał twoje imię. Uwierzysz? Od samego początku był pewny, że jego rycerz na białym koniu zjawi się, aby go uratować. Niezłe spotkało go rozczarowanie, prawda? – Przybliżył się do Zoro, szepcząc mu do ucha. – Tak naprawdę, to wszystko jest wyłącznie twoją winą.
            Wykorzystując moment, w którym Zoro znajdował się w szoku, przywalił mu mocno pięścią w brzuch. Chłopak zwinął się, ale szybko oprzytomniał. Nie zważając na nic zaczął okładać Bellamy’ego z całej siły. Nie miał zamiaru mu tego wszystkiego wybaczyć. Chciał pomścić Sanjiego, nawet jeśli musiałby swoje odsiedzieć. Nie pozwoli żadnemu gnojowi na coś podobnego. Wściekłość ogarniała go z minuty na minutę. Gdy blondyn tracił już przytomność, usłyszeli głośne wycie syren. Policja była już niedaleko. Kid i Ace szybko odciągnęli Roronoę i puścili się biegiem do ucieczki. Ace klął pod nosem, że tak łatwo dali się wszyscy sprowokować. Przetarł ręką stróżkę krwi spływającą po wardze. Miał wielką nadzieję, że Smoker jakoś to wszystko naprawi. W końcu zawsze mógł na niego liczyć, a już zwłaszcza w takich beznadziejnych przypadkach.
            Zatrzymali się dopiero przy wąskiej rzece znajdującej się spory kawałek od magazynów. Padli na trawę. Roronoą targała wściekłość i lekkie poczucie winy, jednak mimo wszystko czuł ulgę. Ten gnój został aresztowany i świadomość, że już nie zobaczy jego mordy cieszyła go ogromnie. No i był w stu procentach zapewniony, że jego ukochanemu nic się już nie stanie z rąk Bellamy’ego. To mu wystarczało. Podniósł się i usiadł. Popatrzył na dwójkę przyjaciół, którzy również mieli uśmiechy na twarzach. Takie akcje w liceum zdarzały się dość często, jednak w dorosłym życiu były one oburzające. Nie przeszkadzało im to. W końcu trzeba sobie jakoś urozmaicić życie.
            - Dawno się tak nie czułem – wysapał zachwycony Kid. – Ten dreszczyk emocji jest nie do opisania. Aż przypominają się człowiekowi stare, dobre czasy.
            - A teraz ci źle? – zapytał Ace z chytrym uśmieszkiem i dostał od Kida w łeb. – Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ale wiecie, cała ta akcja to tajemnica. Jakby się Bonney o tym dowiedziała, to by mi żyć nie dała, że jej ze sobą nie zabrałem.
            - Jasne, stary, nie ma sprawy – powiedział Kid już spokojnie. – Mi też by było nie na rękę, jakby ktoś się o tym dowiedział. Zoro, i jak? Ulżyło chociaż trochę?
            - I to jak – odparł zielonowłosy, uśmiechając się w ich stronę. – Teraz tylko czekać, aż Sanji się obudzi i wszystko wróci do normy.

            W przeddzień wybudzenia Sanjiego ze śpiączki, Zoro postanowił spędzić cały dzień w szpitalu. Przez ostatnie dni gonił po mieście, załatwiając różne sprawy; mniej więcej na uczelni Sanjiego, czy restauracji, w której pracował. No i oczywiście szukał pracy i był szczęśliwy, że tak szybko udało mu się załapać nową. W tym całym pośpiechu i zmartwieniu całkowicie nie dbał o mieszkanie, w którym z dnia na dzień robił się coraz większy bałagan. Coś czuł, że jego kochanek nie byłby zachwycony widokiem porozrzucanych ubrań i porozwalanych kubków po chińskich zupkach. Patrząc na ten cały bałagan, utwierdzał się w przekonaniu, że bez blondyna długo by nie pożył. Umarłby z głodu i zarósł w brudzie i smrodzie. Jednak teraz nie miał zamiaru nic z tym zrobić. Dzisiaj najważniejszy był Kuro.
            Jedynym czystym miejscem w mieszkaniu była ich sypialnia. Zoro praktycznie do niej nie wchodził, chyba że po świeże ubrania. Spał na kanapie w pokoju dziennym. Spanie w łóżku sypialnym bez Sanjiego byłoby dla niego kolejną torturą, więc wolał sobie to darować. Wszedł jednak do środka, aby wziąć ubrania dla kochanka. Skoro jutro wstaje, to niebawem na pewno mu się jakieś przydadzą. Pozbierał również bieliznę, pakując wszystko do torby średnich rozmiarów. Odwiedził jeszcze łazienkę, aby wziąć potrzebne rzeczy do golenia i higieny. Gdy uznał, że już wszystko ma, ubrał kurtkę, buty i wyszedł z mieszkania. Szybkim krokiem ruszył w stronę szpitala, jednak zatrzymał się przy kwiaciarni. Jako, że pokoje szpitalne nie były jakoś szczególnie przyjazne i kolorowe uznał, że kwiaty na pewno poprawią nastrój Kuro. Kupił mały bukiecik ostróżek, które Sanji uwielbiał i znowu ruszył szybko przed siebie.
            W szpitalu panował tłok, ale trudno się było temu dziwić. W końcu w tych porach był to codzienny widok. Zoro był wdzięczny Lawowi, że przydzielił Sanjiemu osobny pokój. Kuro miał przynajmniej ciszę i spokój. Roronorze jak zwykle trochę czasu zajęło zanim znalazł odpowiednie pomieszczenie. Szpital był naprawdę ogromny, a jego brak orientacji w terenie w takich miejscach nabierał na sile i błądzenie zajmowało mu nawet godzinę, jak nie dłużej. Wszedł cicho do pokoju i zauważył, że Sanji nie był sam. Koło niego siedziała Nami, trzymając go za rękę i szepcząc mu coś spokojnie. Zielonowłosy nie był zachwycony tym widokiem. Jego dobry humor prysł jak bańka mydlana. W sumie mógł się jej spodziewać, bo przychodziła codziennie, ale na szczęście nie wpadali na siebie. Dzisiaj już nie miał zamiaru wysłuchiwać jej głupich gróźb i wiedział, że jak tylko będzie mu coś insynuowała to odpyskuje.
            - Cześć – powiedział szybko, a dziewczyna obróciła się natychmiast w jego kierunku. Zoro zignorował to, podszedł do łóżka i pocałował Sanjiego delikatnie w policzek, po czym umieścił kwiaty w wazonie. Twarz ukochanego wyglądała już o wiele lepiej niż parę dni temu. Opuchnięcia znikły, tylko jeden blady siniak został mu pod okiem. Uśmiechnął się na jego widok. Tak bardzo chciał, żeby chłopak wrócił już z nim do domu. Te dni bez niego były najgorszymi w jego życiu. Przejechał lekko ręką po jego policzku.
            - Och, cześć – usłyszał rudowłosą dziewczynę i przypomniał sobie o jej obecności. Zwrócił głowę w jej kierunku. Nami, o dziwo, wydawała się trochę zmieszana. Jakby chciała mu coś powiedzieć, ale nie przechodziło jej to przez gardło. W końcu rudowłosa popatrzyła na niego swoim pewnym spojrzeniem. – Chciałam cię przeprosić za te moje ostatnie oskarżenia – powiedziała stanowczo, nie przerywając kontaktu wzrokowego z Roronoą. Zoro nie ukrywał zdziwienia, zwłaszcza, że nigdy wcześniej tego nie robiła, nawet jeśli myliła się w jakiejś kwestii. – Ucięłam sobie przyjacielską pogawędkę z tą smarkulą i już wiem, że nic cię z nią nie łączy. Masz szczęście.
            Gdy skończyła mówić, wyszła pośpiesznie z pokoju. Zoro uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że Nami była zdolna do wszystkiego i każdego w sprytny sposób mogła bezkarnie zaszantażować, nie ponosząc za to żadnych konsekwencji. To było częścią jej władczej natury, którą często pokazywała na początku liceum. Na widok zaszczutej Perony cichy chichot wydobył się z jego gardła. To musiał być niesamowity widok. Odkąd zrezygnował z tamtej pracy, mało go już obchodziło, co stanie się z lolitką. W sumie nigdy go to nie obchodziło, ale teraz wiedział, że ma już od niej raz na zawsze święty spokój. Musiał przyznać, że po raz pierwszy w życiu był wdzięczny Nami.
            Znowu dobry humor do niego powrócił i usiadł na krześle koło łóżka ukochanego. Objął jego dłoń i pocałował ją. Cieszył się bardzo, że stan Sanjiego się poprawił i że będzie budzony wcześniej niż to wstępnie było ustalone. Już nie mógł się doczekać, żeby go przytulić i wyszeptać do ucha, że będzie wszystko w porządku. Był od niego bardzo uzależniony, a wcześniej nie zdawał sobie z tego najmniejszej sprawy. Miał tylko nadzieję, że blondyn wybaczy mu ten incydent z córką jego byłego pracodawcy. Przybliżył się jeszcze bliżej twarzy Sanjiego.
            - Nie poddawaj się, Sanji – powiedział spokojnie, odgarniając kosmyki włosów z jego czoła. – Czekam na ciebie z niecierpliwością. Wróć do mnie, abyśmy razem mogli wrócić do domu i żyć szczęśliwiej niż do tej pory.
            Cały dzień spędził blisko ukochanego. Odwiedził raz Lawa aby zapytać się go, jak ze stanem zdrowia blondyna. Trafalgar powiedział mu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i że jutro zgodnie z planem Kuro będzie już obudzony. Roronoa podziękował mu za wszystko, na co czarnowłosy zaśmiał się i powiedział, że nie ma sprawy. Popołudniu przyszła Lily, która również bardzo ciężko przeżywała brak przyjaciela, ale mimo wszystko jak zwykle umiała rozładować atmosferę swoją wesołą gadaniną. Zielonowłosy jeszcze raz uważnie wysłuchał jej historii przed tym, jak Sanji został pobity. Czuł się winny tego co się stało, ale od czasu, gdy oko w oko stanął naprzeciwko Bellamy’ego czuł ulgę i cieszył się, że w pewnym małym stopniu mógł pomścić najdroższą mu osobę.
            Lily siedziała bardzo długo. W sumie to razem siedzieli do samego końca, a gdy musieli już iść, Zoro złożył na ustach kochanka pocałunek oraz obietnicę, że jutro rano przyjdzie i po tym razem z przyjaciółką wyszedł ze szpitala. Chciał teraz znaleźć się jak najszybciej w domu, aby móc zasnąć i szybko obudzić się rano. Już nie mógł się doczekać, kiedy ponownie zobaczy te niesamowite niebieskie oczy blondyna. Na samą myśl jutrzejszego dnia uśmiechał się radośnie.

            Słyszał naokoło roześmianych ludzi. Cieszyli się pełnią życia, jadąc autem powoli i ostrożnie. Kobiecy głos śpiewał jakąś radosną kołysankę, powodując, że mały chłopiec na tylnim siedzeniu wesoło machał drobnymi rączkami, uśmiechając się do swojej mamy, która patrzyła na niego z miłością i troską. Nagle rozbłyskł blask reflektorów, a auto z całej siły przywaliło w drugie, o wiele większe. Płacz dziecka rozniósł się po całym samochodzie. BUM!
            Pora deszczowa zapowiadała zbliżający się początek lata. Nastoletni, blondwłosy chłopak szedł radośnie do domu. Gdy zbliżał się już do restauracji dziadka, zaczął wyciągać klucze od domu. Nie musiał ich jednak używać, bo drzwi były uchylone, co spowodowało w nim obawę. Szybko wszedł do budynku i zaczął się rozglądać.
            - Dziadku? – Jego rozniósł się echem po pomieszczeniu. Czuł całym sobą, że jest coś nie tak. Wszedł dalej, aż znalazł się w kuchni.
            Zamarł w bezruchu. Na podłodze leżał siwowłosy mężczyzna z wąsami zaplecionymi w warkocze. Chłopak w ciężkim szoku podszedł bliżej. Twarz mężczyzny była blada, pozbawiona jakiegokolwiek życia. BUM!
            Szedł ucieszony w miejsce, gdzie miał spotkać ukochanego. Niósł mu radosną informację. Miał wielką nadzieję, że Zoro się ucieszy. Gdy był już blisko miejsca jego pracy uwidział go, całującego jakąś różowowłosą dziewczynę. Jego świat legł w gruzach, pozostawiając po sobie tylko wspomnienia i nieodwzajemnione uczucie. Uciekł stamtąd nie mogąc znieść widoku. Biegł przed siebie jak szalony, próbując wymazać przykry obraz z głowy. BUM!
            Ostry ból przeszywający jego ciało nasilał się coraz bardziej i bardziej. Słyszał szyderczy śmiech osoby, która co chwilę zadawała mu ból. Zaczął wierzgać nogami, jednak nic z tego. Trafił parę razy w twarz nieznajomego, po czym poczuł jak kość w nodze mu pęka. Wrzasnął głośno, za co dostał mocnego kopniaka w gardło. Począł się krztusić, wypluwając krew. Cały czas szydercze śmiechy i głosy odbijały się donośnie w jego uszach.
            - Zoro – powtarzał na okrągło resztkami sił, chcąc, aby znalazł się koło niego mężczyzna, którego kochał ponad życie.
            Jednak ilekroć powtarzał to imię, coraz bardziej był kopany i bity. Powoli tracił czucie, a ból już nie miał takiego znaczenia jak jeszcze parę chwil temu. Widoczność była coraz bardziej mglista, a po policzkach spływały mu łzy. Poczuł czyjąś rękę na swoim kroku, a później donośny głos kobiety. Wszystko zatrzymało się w miejscu, a wokół niego zapanowała ciemność.
            Słychać było tylko męski głos, wzywający jego imię. Głos, który tak bardzo go uspokajał i był lekarstwem na wszystkie jego rany. Jego jedyne jasne światełko w ciemnym tunelu.
   
Ciąg dalszy nastąpi...

14 komentarzy:

  1. A ja sobie skomentuje zanim na dobra wezmę się za projekty i naukę do kolokwiów. ;]
    Dobrze, że planujesz one-shot z Kidem i Lawem, bo jakoś polubiłam tez wątek xD
    Opisy postaci- szczególnie ich odczuć mi się podobają ;]
    Trochę mnie zdziwiło, że to Law musiał uświadomić Kida, że ma pobiec za Zoro xD
    Teraz to co mnie najbardziej zainteresowało z tego rozdziału - sen Sanjiego ;] Bardzo fajni Ci wyszedł ;] Dobrze go opisałaś ;] Miałam trochę inną wizję na niego, ale Twoja bardziej mi się podoba ;]
    W sumie nie wiem co jeszcze mam pisać xD Mam nadzieje, że trzecia cześć szybko wyjdzie z pod Twojej klawiatury xD
    Weny życzę! ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra, przeczytałam to jakoś przed.. 15.
    Mamy obecnie 16.04 .
    Czyli od ponad godziny tutaj nie wiem co napisać,serio. Uwierzysz że waszemu muzykowi zabrakło smyczka do pisania ? Zapewne nie, ale chciałam napisać jakiś porażający, łamiący kości komentarz że czytałam nie odrywając wzroku od monitora, scrollowałam myszką tak szybko że chyba obudziłam w niej owoc Mera-Mera, au. Parzy.
    Jednak oczka mi ciągle wędrowały w wiadome nazwisko wiadomego lekarza, i skup się tutaj człowieku na yaoi~! Znaczy się yaoi, no, na tej opowieści że tak się wyrażę, bo w końcu Sanji leży pokiereszowany a Zoro miota się jak lew w klatce. Nie dziwie mu się z resztą.

    Dobra, 16.18.
    Po głowie dalej chodzi mi Law który drze się na Kida żeby biegł za Zoro. Sio z mojej wyobraźni, teraz piszę.
    Błędy? Nie dopatrzyłam się, ale ja jestem kaleką jak chodzi i przecinki, kropeczki i ortografię więc to było zbędne.
    Tak samo jak mój zachwyt 2 częścią jest niepotrzebny, przecież wiadomo że mi się podobało (btw. jak zawsze. xD)

    16.30
    Nie potrafię wykrzesać z siebie nic kreatywniejszego a obraz Roronoy idącego z bukiecikiem przez miasto wytwarza na mojej gębie wielki uśmiech.
    No to po prostu napiszę proste - dziękuję. <3
    Yohohoho.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajebisty! W sumie nie wiem co tu napisać, bo znasz moje zdanie! Hasło podoba mi się to za mało, a nie wiem jak to określić inaczej, z chęcią czekam na kolejną część ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra... głupio mi za tak krótki komentarz, więc trzeba coś napisać. Tylko co?

      Emm to tak, po pierwsze - uwielbiam pary jakie tam wrzuciłaś. AcexBonney, KidxLaw, NamixVivi. Świetna sprawa, świetnie opisane postaci.

      Historia zajebista, Zoro strasznie zabiegany i nerwowy, nic dziwnego, to cały Zoro, on nie zachowywałby się rozsądnie, w sumie ja na jego miejscu zabiłabym napastników, pewnie on też by to zrobił, gdyby nie rozsądek i perswazja Ace'a i Kida.

      Fajna reakcja po bójce, Wyobraziłam sobie tą scenę [z resztą jak każdą], wszyscy z takimi zajebistymi zadowolonymi uśmiechami :D

      Bellamy - świetny wybór, ja osobiście mam problem z dobieraniem złych charakterów, ale faktycznie "Bellamy, to świr" I świetnie się nadał, Dobrze, że Shakky pomogła Sanjiemu, nie chciałabym by Bellamy 'pobawił' się z Sanjim. Wtedy to jak nie Zoro to ja bym go zabiła *grrr*.

      Law w całej okazałości był typowym Law'em, on mi się kojarzy z takim Doktorem bez serca (po ostatnim odcinku, ma to zupełnie inne znaczenie - ale nie o tym mówię xD), takim co rozkroi, zoperuje, popatrzy na zegarek, zaszyje i się nie przejmie...

      No i Perona... W dużej ilości opowiadanek jest brana za adoratorkę Zoro, oczywiście nie ma co się dziwić świetny wybór, pasuje idealnie! TO ciekawe jak duża ilość osób mówi o niej smarkula, kiedy wydaje mi się, że jest albo w tym samym wieku, albo rok młodsza od Nami. Ale znowu nie ma co się dziwić :D

      Dlaczego ty nie piszesz nic więcej, ja uważam, że powinnaś, bo masz świetne opowiadanka,

      Usuń
  4. Jezu~ Ayo, zgwałciłaś mój umysł, znaczy się, Ace ♥ Mam orgazm, odpływam, jaram się, ruchałabym ♥♥ Chcę pod choinkę i niech nie pierdzielą, że nie żyje~! ♥ Kupisz mi takiego, prawda? XD Jezu~ On jest taki seksi XD I jeszcze adwokat, chcę takiego adwokata ♥ Tuż to przekupuje wszystkich swoim osobistym urokiem! ♥

    Dobra, koniec~ XD Nami, była tu taka kreziorska, że aż beczałam ze szczęścia, serio, jak ona tego Zoro tak prała i przestać nie mogła, to tak miłość FOREVER ALONG XDD

    Żal mi Zoro~ Tak trochę, co prawda spieprzył i w ogóle, powinien się nie dawać babie, ale no coż, zawsze był trochę niekumaty w uczuciach, a Perona to cwany lis~!

    Kid ♥ Dlaczego ty jest taki zwierzęcy?! XD *wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach, gdy spragniony miłości Kid wchodzi do gabinetu swojego doktorka* XD Bawili się w lekarza na podłodze? XD

    Ashhdfroegh... Jak mogłaś zrobić taką krzywdę Sanjiemu? Czułam się jak zaszczuta...~!

    Moje serducho cierpi~! XD

    UMIERAM, JESTEM W NIEBIE, ORGAZM, KURNASZ ♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże~! Ace przyznaj się, jakie czarne interesy robiłeś ze Smokerem? A może zboczone? ;)

      Usuń
  5. Cudowne, fabuła jest wspaniała i wszystko jest wspaniale opisane. I to jak Zoro wpadł w furię ah O//O KOCHAM TĄ PARĘ!!!! I dzięki tobie pokochałam nową parę Law x Kid. Będę oczekiwała następnego rozdziału, życzę duuuużo weny.
    Cloud- Abarai

    OdpowiedzUsuń
  6. Poczułam się taka zaszczycona kiedy zostałam wymieniona przy takim arcydziele ^^ ale doskonale wiesz że sama sobie to zawdzięczasz :* ja wyraziłam tylko swoje skromne zdanie ^^ no a teraz mogę to zrobić oficjalnie ^^ tylko czy jest sens powtarzać ci cały ten mój bełkot ^^? Wiesz że piszesz świetne opowiadania przenoszące czytelników w inny wymiar że emocje jakie pobudzasz balansują pomiędzy skrajnością smutku a szerokim uśmiechem ^^ i przypominasz że w pogoni życia jest jeszcze coś takiego jak szczera miłość ^^ a i wiesz tez że z niecierpliwością czekam na trzecią część i na wybudzenie Sanjiego *.*
    A Sen Sanjiego mnie mile zaskoczył spodziewałam się czegoś innego ale wyszło ponad moje oczekiwania ^^ kolejny raz mnie zachwycasz swoim dziełem ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. - Faceci – burknęła Nami. – Wmawiaj mu to dalej. Płaci ci za wmawianie mu takich głupot, Panie Adwokacie?
    *powtórzenie*

    Pierwszy raz miał ochotę przywalić przyjacielowi.
    *przecież wcześniej walnął go w kark*

    Na widok zaszczutej Perony cichy chichot wydobył się z jego gardła. To musiał być niesamowity widok.
    *powtórzenie*

    Pora deszczowa zapowiadała zbliżający się początek lata. Nastoletni, blondwłosy chłopak szedł radośnie do domu.
    *powtórzenie*

    Ostry ból przeszywający jego ciało nasilał się coraz bardziej i bardziej. Słyszał szyderczy śmiech osoby, która co chwilę zadawała mu ból.
    *powtórzenie*

    Poza tym, jest świetne *.* Niecierpliwie będę czekała na dalsze części.

    ~Kira

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Kira :*!

      Będę bardziej uważała na to (sama mam problemy z powtórzeniami)
      Bardzo cię przepraszam Ayuś :* Nie chciałam tego T^T

      emmm
      "Pora deszczowa zapowiadała zbliżający się początek lata. Nastoletni, blondwłosy chłopak szedł radośnie do domu."
      (gdzie tu jest powtórzenie? Ja chyba jestem nieogarnięta - znaczy jestem, ale nie o to mi teraz chodzi xD)

      Jeszcze raz dzięki :*

      Usuń
    2. Musiałam coś źle zaznaczyć xD
      Nie ma za co ; )

      Usuń
  8. "- Coś ty mu zrobił? – krzyknęła załamującym się głosem, okładając go pięściami w klatkę piersiową z całych sił. – Coś mu zrobił? Jak śmiałeś doprowadzić go do takiego stanu? Jeszcze dzisiaj był taki szczęśliwy. Tak się cieszył, że będzie mógł w końcu spędzić z tobą czas. Dlaczego? Dlaczego on, a nie ty, do cholery?"
    Ugh. Po tym fragmencie moja nienawiść do Nami wróciła.

    " No, no, no, młoda damo. – Ni stąd, ni zowąd w pomieszczeniu pojawiła się dość sędziwa kobieta. Najlepszy lekarz tutejszego szpitala, a razem z nią Kaya, która odbywała w tym szpitalu praktyki. – Pragnę przypomnieć, że znajdujecie się w szpitalu, a nie na wybiegu. To nie jest miejsce dla rozwrzeszczanych gówniarzy. Jeśli tak bardzo chcecie stąd wyjść, tam są drzwi. "
    A tu Kureha ją zgasiła i bardzo dobrze XD.

    "tradycyjną, japońską restauracje" - ogonka brak :)

    AceAceAceAce! Zaczynam jarać się jak Kana! No ale... Bo niby jest z Bonney, a jednak chodzi do tego Smokera i... No kurde T^T Zaraz lecę czytać część trzecią, żeby było ich więcej!

    Sen Sanjiego [a może bardziej wspomnienie?] na końcu bardzo wiele wyjaśniły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Ace jest z Bonney, więc SmoAce'a tutaj nie będzie xD

      Usuń
  9. Miałam taki piękny komentarz! I muszę jeszcze raz! GGGGGGRRRRRRRRR!
    Całą drogę do szpitala się stresowałam! Biedny Sanji! Zdziwiłam się tylko że cała paczka przyjaciół już tam była ale wyjaśniłaś;) Nie wiedziałam tylko dlaczego wszyscy obwiniają Zoro. Przecież to nie była jego wina nawet jeśli po części ale to był przypadek! A zwłaszcza Nami! Ten jej tekst! Miałam ochotę rzucić monitorem xD takie uczucia we mnie wzbudziłaś ;D Wybroniła się potem przy rozmowie z Peroną.
    Kocham Cię za Lawa w tym opowiadaniu. Jego postać za biurkiem <3 W ogóle połączenie go z Kidem. Fajne relacje ma Zoro z czerwonowłosy. Te przyjacielskie I Ace do tego i jestem w niebie :D Naprawdę fajnie to wymyśliłaś. Troszczą się o siebie chłopaki
    Smoker jako policjant? Idealnie pasuje:) Myślałam że akcja z tymi facetami inaczej się rozegra ale tak też może być:) Dobrze, że Zoro obił mu mordę chociaż trochę xD Podobało mi się też jak chłopacy przeżywali potem tą bójkę xD Na jak się jest dorosłym to już nie ma tylu okazji;D Śmiałam się z Ace’a który mówił że Bonney by się przyłączyła.
    Sen Sanjiego tak jak reszta pisała- najlepszy. Pokazałaś pięknie najgorsze chwile z życia Sanjiego. Słowo BUM miało tu mocny wydźwięk.
    Dobrze, że chłopak ma takich przyjaciół, Lawa który go leczy i Zoro który będzie z nim do końca życia:)
    Pozdrawiam
    Vanilia

    OdpowiedzUsuń